tag:blogger.com,1999:blog-49396266620386529532024-03-18T04:04:03.542+01:00procontra-anabellPisanie to nie wszystko. Są dni,w których napisanie PONIEDZIAŁEK wcale się nie liczy.
A.A.Milneanabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.comBlogger1307125tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-22896352423078436742024-03-16T18:21:00.004+01:002024-03-16T18:21:45.742+01:00Córeczka tatusia - 99<p> Przed powrotem do Warszawy Andrzej dał chłopcom kalendarz, w którym były wydrukowane ostatnie dni grudnia od świąt BN do końca roku oraz oczywiście cały następny rok. A gdzie ty taki kalendarz kupiłeś? - dziwiła się Marta. Zamówiłem i mi wydrukowali - zero problemu. Chłopcy mają sobie w nim wykreślać dni do mojego powrotu. Lenkę to pewnie zezłości - w dni, w których pracuję są nawet miniaturki mojego zdjęcia w "stroju roboczym"- co prawda tylko do pasa. A dzień powrotu jest ze zdjęciem Embraera 190, bo nim będę też wracał. I przypatrz się dobrze co jest na zdjęciu w dniu , w którym przylatuję do Warszawy - Marta szybko przerzuciła kartki kalendarza. Na zdjęciu najwyraźniej "skomponowanym" był komitet powitalny, czyli: Marta, Wojtek, obaj chłopcy, "dziadek Wiesiek" i każdy trzymał jakiś kwiatek. Postacie przyjaciół były poprzedzialane sylwetkami kilku osób - a właściwie były to tylko sylwetki ludzi, których górna część tułowia od pasa w górę była znakiem zapytania. Marta popatrzyła na owe "dzieło" i powiedziała - chyba cię kochany Andrzeju coś pogięło. </p><p>Nie, nie pogięło - nie mam przecież pojęcia kto będzie na lotnisku oprócz was i dzieci. A całość zaprojektował jeden z moich dobrych kolegów i przepuścił to przez jakiś specjalny program, dzięki któremu nawet łysy jak kolano ma szopę włosów na głowie. Robił to zeszłej nocy i dziś o świcie wyjąłem to ze skrzynki. Ja się na tym nie znam, ja to mogę co najwyżej coś komuś poprzestawiać w brzuchu żeby lepiej funkcjonowało. Cerowałem mu kiedyś pierś jego żony. Ponoć artystycznie. Na szczęście to co usunąłem nie było wcale złośliwe - przynajmniej wtedy. Nie wiadomo co by było gdyby nadal tam sobie rosło.<br /></p><p>Będę po waszym odlocie strasznie za wami tęsknił i też będę wykreślał dni do swego powrotu. I jest to straszna głupota, bo zdaję sobie sprawę z tego, że gdy wrócę to też mi lekko nie będzie. Tyle tylko, że będę miał was "na wyciągnięcie ręki". Na razie spróbuję zdalnie zarezerwować wizytę w Instytucie na Sobieskiego - to pierwsze co muszę załatwić szybko, nie mogę zostawić sprawy Lenki nadal "otwartej" - muszę wiedzieć, z uwagi na dzieci, co jest grane. Możesz się Marciu śmiać ze mnie, że wierzę w jakieś zbiegi okoliczności, ale wciąż trafiam właśnie na takie "zbiegi okoliczności". Podobno niektórzy "tak mają". </p><p>Wiesz, najprawdopodobniej wszyscy tak mamy, tylko nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę - pocieszyła go Marta. Dla niektórych myślenie to cierpienie, wiec po co je sobie samemu zadawać? Poza tym my ciągle nie wiemy skąd się wzięliśmy (mówiąc "my" mam na myśli ludzkość jako taką) i nadal ciągle coś odkrywamy i musimy to sobie jakoś tłumaczyć. I wcale nie wiadomo, czy nasze tłumaczenia odzwierciedlają prawdę czy są tylko kolejną teorią pozbawioną podstaw, choć brzmiącą bardzo logicznie, bo ma pokrycie w tym co już dotychczas sprawdziliśmy - lub się nam wydaje że już to sprawdziliśmy.</p><p>Gdy kończyłam liceum to nawet nie bardzo umiałam sprecyzować na jakie studia mam zdawać- bo po prostu zbyt wiele spraw było i jest dla mnie nadal zbyt interesujących. Zazdroszczę tym, którzy bardzo wcześnie już są ukierunkowani i jeszcze w podstawówce wiedzą co będą studiować. Ja przez dwa lata niemal co tydzień miałam coraz to inny pomysł na to co mam studiować i zmarnowałam te dwa lata. Tata tylko się przyglądał, nie poganiał mnie, a ja się zastanawiałam. W końcu zdawałam na medycynę, ale padłam na chemii. Poza tym jako typowa Zosia-samosia z nikim tego nie omawiałam przed egzaminem. I dopiero na drugim roku kosmetologii dokonałam odkrycia, że nie chcę być kosmetyczką, ale chcę wymyślać i badać nowe kosmetyki i to głównie nie te "upiększające", ale te "leczące". Nawet nie wiesz jak mi było fajnie w wakacje w tym laboratorium - czułam, że jestem we właściwym miejscu. I nawet ta smętna przygoda mnie nie zraziła. I teraz, gdy piszę "magisterkę" też czuję, że tym razem dobrze wybrałam kierunek. Trochę mi zejdzie na tym pisaniu, bo to nowy wyrób i podlega licznym badaniom i oczywiście będę do nich włączona w okresie wakacyjnym. Jedyny minus to może być ten, że nie pojedziemy we wrześniu z Alą i Michałem do Turcji. Ale jeszcze nic nie wiadomo. Bardzo lubię sobie planować przyszłość, ale często niestety nie da się bo jest zbyt wiele "niewiadomych i zmiennych". Jedna z moich koleżanek mówi: "planuj, planuj, to rozbawisz pana Boga, będzie miał uciechę." A mój tata z kolei zawsze powtarza, że najważniejsze jest prawidłowe zaplanowanie wszystkiego, choć ma tę świadomość, że nie jesteśmy tak naprawdę w stanie przewidzieć wszystkiego co się może przydarzyć. Ale ja to mam w sumie szczęście - od szóstej klasy szkoły podstawowej miałam w planie bardzo daleko perspektywicznym fakt, że Wojtek będzie w przyszłości moim mężem. Gdy powiedziałam o tym mojemu tacie to wpierw popatrzył na mnie tak, jakby mnie pierwszy raz zobaczył a potem powiedział - nie przywiązuj się za bardzo do tej myśli, bo jeszcze bardzo wiele wody upłynie w Wiśle nim będziecie dorośli i zapewne nie jeden raz dojdziesz do wniosku, że nie jest to idealny materiał na męża, a może i oboje zapomnicie o sobie wzajemnie i będzie to jak najbardziej normalne i bezbolesne dla was. Ale jak widać jakoś moje plany się spełniły i to nawet mimo tego, że przez czas liceum rzadko się widywaliśmy bo go rodzice wywieźli do Austrii.</p><p>No, wasza historia to powinna być sfilmowana - stwierdził Andrzej. Masz rację- przytaknął mu Wojtek- i byłby to film tylko dla dorosłych - do dziś widzę we wspomnieniach nas nagich biegających nad Narwią. Chyba nigdy tego nie zapomnę! Wyobraź sobie - początek czerwca, upał, z jednej strony rzeki las, z drugiej pusta, kilometrami się ciągnąca łąka i para nagusów nie wiadomo dlaczego goniących się na małej, trawiastej plaży. Takie dwa, nieco wyrośnięte amorki. Urwaliśmy się wtedy ze szkoły i pojechaliśmy na wagary. Marta oczywiście zaraz w domu powiedziała o tych wagarach ojcu i mieliśmy następnego popołudnia w domu Marty wykład uświadamiający i ani słowa nagany w nim nie było. To był ze strony jej taty majstersztyk. Całe życie płciowe i wszystko co z nim związane poznawaliśmy razem, a jej tata tak o tym mówił, że żadne z nas nie czuło się skrępowane lub zawstydzone. I można się było go o wszystko zapytać. I nawet słowem nigdy o tym nie powiedział mojemu ojcu, chociaż wtedy razem pracowali a nawet się przyjaźnili. I już wtedy nam powiedział jedną ważną rzecz , że zawsze należy mówić partnerowi prawdę o tym co czujemy w trakcie zbliżenia, co nam się podoba a co nie, bo nie tylko płeć nas różni ale i poziom i sposób odczuwania. Po prostu jej tata nas potraktował niezmiernie poważnie i z pełnym szacunkiem i zrozumieniem. Przecież od dwunastego roku życia Marty jej ojciec sam ją wychowywał a przy okazji i mnie nieco ucywilizował.</p><p>I, tylko się nie oburz- jeśli nie za bardzo wiesz jak masz rozwiązać problem dotyczący tego co się dzieje teraz w twoim małżeństwie to porozmawiaj z tatą Marty. On ma na pewno nieco inne spojrzenie na tę zaistniałą sytuację niż Marta lub ja. Po prostu będzie bardziej obiektywny niż my. I ręczę ci, że z nikim nie będzie dyskutował na temat tego o czym rozmawialiście. Oczywiście możesz mu powiedzieć , że to mój pomysł, żebyś z nim porozmawiał. To jest naprawdę trudna sytuacja bo są dwa małoletnie Krasnale, a byłoby najbardziej pożądane by ani dzieci ani wy oboje nie wyszli z tego poranieni psychicznie. </p><p>On ma rację - powiedziała Marta. To wszystko co powiesz mojemu tacie i co on ci powie zostanie tylko między wami dwoma. Tata jest naprawdę bardzo, bardzo mądrym facetem a do tego bardzo dobrym - zazdroszczę mu tej jego dobroci - nie zawsze stać mnie na dobroć i wyrozumiałość dla innych. Choć się staram, naprawdę. </p><p>To tylko ci się zdaje Marciu, że nie jesteś dobra i wyrozumiała - już od pierwszego kontaktu zawojowałaś serduszka moich chłopców. A takie maluchy nie lgną do nieznanych im osób. Masz w sobie bardzo wiele dobroci, tylko nawet tego nie zauważasz, bo to dla ciebie naturalny odruch. Przypomnij sobie swą reakcję gdy skonany wpadłem do twego pokoju - nie uciekłaś, nie zaczęłaś się idiotycznie wypytywać co się stało, ale spokojnie się mną zajęłaś - nawet mi trudno powiedzieć co wtedy czułem oprócz podziwu dla ciebie i takiej zwykłej wdzięczności. Odziedziczyłaś po swym tacie mądrość i dobroć. I na pewno wrócę po 31 marca i wproszę się do twego taty na rozmowę. I ty i Wojtek jesteście mi najbliższymi osobami, nikt więcej nie wie o moich rozterkach, żalach, lękach i jestem niesamowicie wdzięczny losowi, że nas ze sobą zetknął.</p><p>W dwa dni później na lotnisku Andrzej kilka razy obejmował i całował dzieci oraz Martę i Wojtka, Marta mu obiecała, że zaraz po wylądowaniu na Okęciu włączy swój smartfon i nada wiadomość, że już są w Warszawie. Małe Bystrzaki a zwłaszcza starszy, od razu wyczaił, że ten samolot jest trochę inny niż ten którym przylecieli. Niewątpliwą atrakcją było żucie gumy do żucia, chociaż ciocia zabroniła pakowania paluszków do buzi i wyciągania jej na zewnątrz. Ponieważ tu był inny rozkład miejsc młodszy siedział z Martą a starszy z Wojtkiem. Obaj byli mocno nieszczęśliwi, bo nie pozwolono im wyciągnąć gier - ale o tym to Marta powiedziała im jeszcze nim wyszli z mieszkania- po prostu nie było możliwości pozbawienia ich dźwięku, a trudno skazywać współpasażerów na słuchanie dziwnych dźwięków, które były wydawane przez te urządzenia.<br /></p><p> Na warszawskim lotnisku już czekała na nich Lena z kuzynem i mamą. Marta chwaliła dzieci, że były bardzo, bardzo grzeczne i w samolotach i w Londynie, kuzyn zabrał dzieci, Lenę i jej matkę do Otwocka, po Martę i Wojtka przyjechał ojciec Wojtka. Marta od razu nadała wiadomość do Andrzeja, że wszystko było w drodze w porządku, że po dzieci przyjechał kuzyn Leny z jej mamą, a po nich ojciec Wojtka. </p><p>A ja- napisał Andrzej - pomału dochodzę do rzeczywistości - byliście tak krótko, pobyt wasz był tak ulotny, że mam chwilami wrażenie, że to był tylko piękny sen. I już za wami tęsknię! No to przestań tęsknić, bo zaraz w pierwszych dniach kwietniach przecież przylecisz do Warszawy - odpowiedział Wojtek.</p><p>Marta stwierdziła, że Sylwestra spędzą tym razem we własnym domu - oczywiście zaproszą rodziców i Wojtkowego tatę, ale Marta stęskniła się za pomieszkaniem we własnym mieszkaniu, o czym poinformowała swoich rodziców i Wojtkowego tatę. Plan został przyjęty, Wojtkowy tata zaraz się zadeklarował na stanowisko naczelnego zaopatrzeniowca i kucharza, bo jak powiedział nawet te kilka dni bez Martuni i Wojtka były strasznie smutne. Misia też się chyba za nimi stęskniła i w efekcie Wojtek cały dzień spędził na fotelu z psem schowanym pod jego pulowerem. Oczywiście zaraz do Londynu powędrowało zdjęcie Misi, a tak dokładnie to zdjęcie jej zadka wystającego spod Wojtkowego pulowera, bo reszta była bardzo dokładnie schowana pod pulowerem. No to jej dupinka zmarznie- skomentował Andrzej zdjęcie. Nie ma obawy, Wojtek cały czas obejmuje ręką jej dupinkę - odpisała Marta. To jest strasznie cwana psinka.<br /></p><p>A ja, z rozpaczy, że już was nie ma wziąłem za kolegę dyżur - odpisał Andrzej. Marta zaraz go poinformowała, że nigdzie nie wybiorą się na Sylwestra tylko spędzą go w domu w towarzystwie "starszego pokolenia" i Misi. I dokładnie z ostatnim uderzeniem zegara o północy zatelefonują do niego, żeby nie czuł się samotny. Mam nadzieję, że w klinice ruch to się zacznie dopiero nad ranem gdy więcej osób polegnie wskutek opilstwa lub obżarstwa. No i może będzie kilka ofiar kiepskich ogni sztucznych - odpisał. Bo jak się okazuje to na całym świecie, pod każdą szerokością geograficzną nie brak głupoli. To nie tylko polska specjalność.</p><p>W Sylwestra około południa zatelefonował do Wojtka Michał - nieco się zdziwił, że oni są w Warszawie, bo myślał, że oni pozostaną w Londynie aż do Nowego Roku. No to miałeś jakieś chore myśli - podsumował Wojtek. Marta tak się stęskniła za domem, że tym razem nigdzie nie idziemy, wpadną do nas na kolację rodzice Marty no i mój ojciec, który zresztą ma jakieś ambitne plany kuchenne, a Marta ma wypocząć po trudach podróży - widocznie ojciec uznał, że sama pilotowała samolot w obie strony i nie powinna się nadwyrężać teraz w kuchni - śmiał się Wojtek. A jak się Marcie podobał Londyn? Nie bardzo miało co się jej podobać, bo niczego nie zwiedzaliśmy- jak nie padało deszczem ze śniegiem to padał sam deszcz. Przecież byliśmy tam z dziećmi Andrzeja, więc tylko zmianę warty myśmy obejrzeli trzymając chłopców na rękach a Marta posiedziała sobie w samochodzie w tym czasie.</p><p>No ale się przynajmniej Andrzej nacieszył dziećmi - skonstatował Michał. No fakt - a czytnik z notatnikiem bardzo mu się przyda. Te elektroniczne rąbanki dla dzieci to też był niezły pomysł- mogliśmy sobie spokojnie porozmawiać, bo "Kajtki" rąbały te samoloty. Trochę kiepsko , że nie ma jak wyłączyć w nich fonii, no ale w domu to grali w innym pokoju. Byli tylko nieco nieszczęśliwi, że Marta nie pozwoliła im grać w samolocie. Wracaliśmy Embraerem 190- startował niemal pionowo. Andrzej nim lądował na tym lotnisku London City i powiedział, że miał wręcz gęsią skórkę z wrażenia. </p><p> c.d.n.<br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-7390288644251929662024-03-15T13:09:00.000+01:002024-03-15T13:09:37.161+01:00Córeczka tatusia - 98<p> To była dość krótka noc, bo bardzo długo jeszcze rozmawiali. Andrzej z chłopcami spał w jednym pokoju, w drugim na podwójnej sofie Marta z Wojtkiem. W pewnej chwili poczuła, że jakieś małe "łąpięta" ją obejmują i mały człowieczek szybciutko się do niej przytulił. Nie dociekając co się dzieje Marta przytuliła malca i zapadła ponownie w sen. Rano pierwszy obudził się Andrzej i zobaczył, że w łóżku nie ma młodszego synka- starszy spał sam. Pomyślał, że pewnie młodszego ściągnęła z łóżka potrzeba naturalna, więc leżał cicho i czekał na jego powrót. W pewnej chwili dotarło do niego, że malca coś długo nie ma, więc cichutko wstał i poszedł do łazienki, ale i tam nie było dziecka. Zajrzał jeszcze do kuchni- była pusta, wiec powędrował do pokoju w którym spali Marta i Wojtek. Zajrzał i z trudem powstrzymał się od wybuchnięcia śmiechem- młodszy spał mocno przytulony do Marty trzymając swą małą łapinę na jej piersi a oboje obejmował śpiący Wojtek. Niewiele się zastanawiając Andrzej szybko wrócił po smartfona i uwiecznił tę sytuację na zdjęciu. </p><p>Przy śniadaniu było sporo śmiechu, a zdjęcie zostało wysłane do rodziców Marty z podpisem: "jak to dobrze, że Marta nie lubi małych dzieci". Nic z tego nie rozumiem - w domu to zawsze ten krasnoludek wybiera mnie do przytulania gdy się obudzi w nocy, a tu powędrował do Marty, choć ja byłem w łóżku obok - mówił Andrzej do Wojtka. I zobacz jaki to zaborczy facet z niego rośnie- śmiał się Wojtek- trzyma łapę na piersi mojej osobistej żony! Andrzej chciał to zdjęcie przesłać do Leny, ale Marta ostro zaprotestowała mówiąc, że Lena na pewno nie zobaczy w tym nic śmiesznego i może to odebrać jako złośliwość pod swym adresem. Musisz od teraz pamiętać, że ona może mieć zupełnie inne poczucie humoru niż my - nawet lekka schizofrenia może mieć negatywny wpływ na to, jak ona odbiera takie sytuacje. Nas to rozśmieszyło a jej może być z tego powodu przykro. </p><p>Masz rację - przepraszam, jakoś jeszcze nie ogarnąłem nowej sytuacji - stwierdził Andrzej. Nie wyspaliście się chyba przez niego - no coś ty, do nas często w nocy wpada z wizytą Misia i uważa za swój święty obowiązek by nas ucałować - dobrze , że na ogół w uszy a nie w nos. On się grzecznie wdrapał na łóżko od mojej strony i się zaraz przytulił- ja nawet nie czułam, że potem jeszcze Wojtek nas objął. </p><p>Ja to się tylko zdziwiłem, że jakoś "zgrubłaś" i dopiero rano do mnie dotarło, że mamy lokatora- powiedział Wojtek. Ale w pełni małego rozumiem - na lotnisku gdy siedział u niej na kolanach to też się do niej przytulał - on ma przecież tylko cztery lata, a my, stare konie, też się wszak lubimy przytulać do kobiecej piersi - usprawiedliwiał małego Wojtek. On po prostu tęskni z mamą - podsumowała Marta. Najlepiej będzie jeśli przejdziesz nad tym do porządku dziennego bez żadnego komentarza, to mu się to nie utrwali w główce.</p><p>Gdzieś kiedyś wyczytałam, że dorośli często zupełnie nieświadomie utrwalają złe nawyki u małych dzieci, bo za często i za długo je z dzieckiem omawiają i osiągają skutek odwrotny od oczekiwanego. I nie mów nic małemu na temat tego, że przyszedł i się przytulił. Mnie tym krzywdy nie zrobił- naprawdę.</p><p>Dziś wieczorem posiedzą z nami trochę dłużej i mogę im nawet coś poczytać, a właściwie opowiedzieć, bo dostaną książeczki do kolorowania do których można dokomponować samemu tekst. To są fajne książeczki, których nie lubią rodzice, bo trzeba samemu do obrazków dodać tekst. Ja się śmieję, że to książeczki obnażające brak inteligencji rodziców.</p><p>Pogoda była dość marna, padał ni to deszcz ni to śnieg, więc Andrzej uruchomił samochód. Ruch był spory i Marta w pewnym momencie powiedziała, że podziwia opanowanie Andrzeja, bo ona już by miała dosyć tej jazdy w mżawce i tłoku a do tego " na odwyrtkę". No wiesz - z racji wykonywanego zawodu to muszę umieć powstrzymywać nerwy na wodzy - gdyby nie obecność juniorów to zapewne nieco łaciny dorożkarskiej by poleciało w przestrzeń. Obejrzymy jeszcze tylko zmianę warty, my będziemy dzieciaki trzymać na rękach, żeby cokolwiek zobaczyły, a ty biedulo pewnie niewiele zobaczysz. Ja to zostanę sobie wygodniutko w samochodzie - oświadczyła Marta- załóżcie dzieciom kaptury od kombinezonów, bo cały czas coś mży. A ja popilnuję samochodu. Wrócili do samochodu nieomal po godzinie. Dzieci usiłowały dociec dlaczego w Polsce nie ma króla, dlaczego nie ma tak uroczystej zmiany warty, dlaczego nie ma żołnierzy tak ślicznie ubranych i dlaczego wojsko nie porusza się konno po mieście i dlaczego ten deszcz wciąż pada. A na dodatek jednemu chciało się jeść, a drugiemu pić, więc Andrzej zarządził odwrót do domu. A masz co w domu wrzucić do garnka? - spytała Marta. No pewnie - co prawda są to same nie dietetyczne potrawy, ale za to przez nich lubiane, więc na pewno wszystko zostanie zjedzone. Wyścig do dziecięcych dziobów wygrał kurczak i frytki, dorośli na razie zadowolili się kawą a Marta zabrała się za przygotowanie paelli z dużą ilością warzyw.</p><p>Andrzej cały proces przygotowywania paelli obserwował i skrupulatnie zapisywał co i w jakiej kolejności trafiało do patelni oraz ile czasu się pichciło. Był zachwycony prostotą wykonania, a potem smakiem. Na deser, choć to zima, były lody, bo Marta uznała, że skoro siedzą w domu to można dzieciom dać po niedużej porcji lodów. Potem przejrzała stan wiktuałów i wysłała obu panów do najbliższego sklepu wręczywszy im listę tego co należy zakupić. Andrzej przejrzał listę i stwierdził, że wpadną zaraz do pobliskiego marketu i tam wszystko zakupią. Andrzej się tłumaczył, że on planował by stołowali się w pobliskiej malutkiej restauracji i dlatego stan zaopatrzenia jest byle jaki, ale w tym momencie dostał "sójkę w bok" i Wojtek powiedział - nie kłóć się z nią i tak nie wygrasz - no może tylko to, że to ona pójdzie do marketu a ty zostaniesz z dziećmi.</p><p>Wieczorem młodszy "przytulas" poprosił, by ciocia chwilę przy nich posiedziała i w końcu obaj wygłaskani i wycałowani przez Martę zasnęli. Gdy już chłopcy spali Andrzej powiedział, że starszy "doniósł mu", że Lena pali papierosy i babcia i ciocia bardzo się na nią gniewały. Zastanawiam się czy były to zwykłe papierosy czy popalała "trawkę", bo gdy jeszcze była "piękna i młoda" to miała często takie wariackie pomysły. No a skąd by ją wzięła? - zdziwiła się Marta. Panowie popatrzyli na siebie i cichutko zarechotali - żaden problem, wieczorami na placach zabaw urzęduje młodzież, a oni to zawsze mają trawkę albo wskażą źródełko. Musiałem dzieciakom nagadać na Lenę, że źle robi i że babcia i ciocia miały rację, że się na nią gniewały, bo nikt nie powinien palić papierosów.</p><p>W sumie to jestem kompletnie załamany - okazuje się, że byłem w młodości skończonym durniem i swe uczucia ulokowałem w bardzo niewłaściwej osobie. Podobało mi się, że to taka "wyzwolona" osóbka a do tego wesoła. A na dodatek bardzo długo byłem ślepy i nie dostrzegałem jej wad, które miała od początku. Moi rodzice od samego początku źle reagowali na jej obecność w moim życiu - matka zawsze powtarzała, że "to nie jest dobry materiał na żonę" i że jeszcze nie jeden raz będę żałował, że się z nią ożeniłem. No i jak się okazuje to miała rację. Ona widziała jakimś "wewnętrznym okiem" jej niedojrzałość do bycia żoną i matką. Lena dba o chłopców, ale dla niej to ciągle są oseski, które wymagają tylko karmienia, spacerów i zabawek, a im więcej zabawek tym dla dzieci lepiej. I ciągle mi powtarza, że szkoda, że choć jedno z nich nie jest dziewczynką, bo malutkie dziewczynki można tak pięknie ubierać. Jak mówi jedna z pielęgniarek - ręce i biust opadają gdy się słyszy takie bzdury. Nie biorę udziału w jakichkolwiek "spędach" towarzyskich - koledzy przychodzą z żonami lub swymi dziewczynami, a ja wcale, twierdząc, że nie mamy z kim zostawić dzieci. </p><p>Za to się chwalę swoim bratem i bratową i ojcem swej bratowej. Zdaniem personelu medycznego tata Marci to taki szalenie miły i elegancki mężczyzna. Ty Marciu też zostałaś bardzo wysoko oceniona - nie dość, żeś miła to taka zupełnie nie kłopotliwa z ciebie osoba. Podejrzewam, że Krzyś trochę puścił farbę, że ty drzemałaś przed operacją w fotelu a ja na twoim łóżku się wysypiałem. </p><p>Marta śmiała się - nie wiem tylko czemu nikt nie dostrzegł w tym mego egoizmu - wolałam by mnie kroił wyspany i wypoczęty chirurg niż zmęczony. Dla mnie to była "oczywista oczywistość" - ja miałam być zaraz uśpiona i wiadomo było, że się siłą rzeczy wyśpię, bo jak mnie wybudzą z narkozy to potem i tak w ciągu dnia na pewno pośpię. Zresztą Krzyś świadek, że spałam, wszak musiał mnie budzić żeby mi zrobić zastrzyk i przed zawiezieniem mnie na salę też musiał mnie budzić. Ja to jak małe dziecko - jeśli naprawdę jestem śpiąca to zasnę w każdym miejscu. Koleżanki synek to zasnął kiedyś "w drodze do swego łóżeczka", a tak dokładnie to przewieszony jedną nóżką przez jego poręcz . Oni jakoś tak wykombinowali, żeby dzieciak mógł sam włazić do łóżeczka i jedna poręcz była obniżona i maluch zasnął gdy tylko dotknął tułowiem podłoża, nie zdążył nawet nóżki zdjąć z poręczy. Od tego czasu zawsze chodzi do łóżeczka w asyście, choć sam do niego się gramoli.</p><p>Popołudnie zeszło na robieniu ozdób choinkowych. Chłopcy ( i mali i duzi) przyglądali się jak Marta wyczarowuje "bombki" z.....krepiny i kolorowe ptaszki z serwetek i dopytywali się, czy na pewno będą mogli potem zdejmować z choinki pierniczki i je zjeść. Cukierki w kolorowych celofanowych opakowaniach zostały zawieszone dopiero wtedy, gdy chłopcy już poszli spać. Tym razem żaden zagubiony malec nie trafił do łóżka Marty i Wojtka. </p><p>Śniadanie zostało bardzo szybko pochłonięte, bo Andrzej zapowiedział, że prezenty spod choinki powędrują do adresatów dopiero wtedy gdy zjedzą śniadanie. Śniadanie zdaniem chłopców było super bo ........nie było zupy mlecznej, za którą nikt w tym towarzystwie nie przepadał. A jajko było w postaci "kogla mogla" z płatkami migdałowymi i owsianymi , czyli "patent" Marty, która na sam widok zupy mlecznej dostawała w dzieciństwie torsji i to uczucie przetrwało aż do obecnych czasów. Dzieciaki były zachwycone, Andrzej też. Gdy sprzątali ze stołu powiedział półgłosem do Marty - nie zdziw się, gdy po powrocie do Warszawy rano pod drzwiami waszego mieszkania zjawi się para wyrzuconych z domu małych chłopców. </p><p>Nie mają szans, nikogo rano u nas nie ma w domu - pocieszyła go Marta - podrzucę Lenie przepis na takie śniadanie z dopiskiem, że to najnowszy trend żywieniowy za granicą. Zresztą tak naprawdę to są tu same pożywne produkty , nawet cukier dałam trzcinowy, choć lepszy byłby brzozowy, czyli ksylitol, bo on dba o szkliwo zębów. A oba są mniej kaloryczne od zwykłego cukru. A i tak najważniejsze dla nich było to, że my wszyscy jedliśmy to samiutko co oni. Mój tata jak wprowadzał coś nowego do diety to wpierw sam to przy mnie jadł, a potem dopiero ja "dostępowałam zaszczytu" i jadłam to co i on.</p><p>Prezenty "pod choinkowe" były głównie elektroniczne, każdy z malców dostał jakąś grę , ale był też zbiór baśni Andersena, który Marta wypatrzyła w internecie i zaraz zakupiła, bo ilustracje były dziełem Szancera. Panowie załapali się na bardzo eleganckie sportowe koszule, oraz na jakąś mini grę, która ponoć redukowała poziom stresu, Marta na "frymuśną" nocną koszulkę ( i był to prezent od Andrzeja), a Andrzej na ........zbiór przepisów potraw, które mu smakowały u Marty. Przepisy były pisane odręcznie na różnych kartkach, każdy przepis miał własną "oprawkę celuloidową" i wszystkie były w małym segregatorze. Andrzej zaśmiewał się w głos, bo były też dodane do przepisów "dobre rady" Marty dotyczące wykonania danej potrawy. Najbardziej rozśmieszyła go uwaga o treści: "nie próbować po zrobieniu bo zniknie i trzeba będzie robić po raz drugi". Kartki z przepisami były kserokopiami kartek, z których w domu korzystała Marta. Andrzej był zachwycony tym prezentem, bo wszystkie te przepisy były mało skomplikowane no i już znał smak wykonanych według nich dań.<br /></p><p>Pogoda nadal była "skandalicznie brzydka" jak ją określiła Marta, więc popołudnie też spędzili w domu. Za dwa dni już wracali do Warszawy i Andrzej podjął decyzję, że nie będzie przedłużał swego pobytu w Londynie - nawarstwiło się jednak zbyt dużo spraw, które wymagały jego obecności w Warszawie.</p><p>Pokazał dzieciom w kalendarzu datę kiedy wróci z Londynu do Warszawy.</p><p> c.d.n.<br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-22546712334531401612024-03-14T00:04:00.000+01:002024-03-14T00:04:14.302+01:00Córeczka tatusia - 97<p> Po ostatnim zdaniu wypowiedzianym przez Martę w pokoju zapadła cisza - trwała może minutę, ale Marta miała wrażenie, że całą wieczność. Andrzej siedział ze wzrokiem wbitym w czubki swych domowych klapek.<br /></p><p>Marciu, nie miałem o tym pojęcia - cicho powiedział Andrzej. Przepraszam was oboje, że niechcący wrobiłem was oboje w swoje kłopoty, o których nie miałem pojęcia. Dobrze, że oboje jesteście w tej chwili ze mną i dobrze, że to wy mi to przekazujecie - jesteście moimi najlepszymi, pod słońcem tej ziemi, przyjaciółmi. No fakt- schizofrenia nie jest dziedziczna. I nie zakaźna.<br /></p><p>Muszę po powrocie wybrać się do lekarza prowadzącego Lenę. I może uda mi się ją umieścić na trochę w sanatorium jakimś. Już sobie wyobrażam ten stek przekleństw jakimi obrzuci matkę, ciotkę i mnie. A wiesz może co ona bierze? </p><p>Nie wiem, nie zapytałam - chyba byłam zbyt oszołomiona tą wiadomością. Jak na razie to ja mam "swoistego kaca", że obrzucałam Lenę niemiłymi słowami i myślami, ale po raz pierwszy w życiu zetknęłam się z kimś dotkniętym schizofrenią. Wiesz, mam na uczelni dość dziwne, jak dla mnie koleżanki, więc różne wypowiedzi Leny jakoś stosunkowo mało mnie bulwersowały. One też często tak plotą głupoty jakby 10 minut wcześniej spadły razem z deszczem na ziemię lub obciągnęły pół litra. Gdy wyszłam za mąż to się pytały kiedy rodzę - bo w ich pojęciu wychodzi się za mąż z konieczności a nie z miłości. I podobnie jak moja teściowa nie mogły się nadziwić, że robię II stopień studiów, skoro już mogłabym być "panią kosmetyczką." </p><p>Poza tym nie miałam z Leną zbyt częstego kontaktu - nie przyjaźniłam się z nią. Głównie dlatego, że wiecznie byłam i nadal jestem pod kreską czasową. To jeden z powodów - a drugi - ja nie mam dzieci i rozmowy o nich jakoś mało mnie interesują. Z Alą to miałyśmy wspólny temat bo przecież Michał pracuje z Wojtkiem w jednym pokoju - oni obgadują nas, a my ich. Poza tym Ali bardzo pomaga Ziuk i "Ziukowa", więc gdy my rozmawiamy to jakoś właściwie nigdy o dzieciach - no chyba, że któreś z nich zrobi coś extra durnego i jest się z czego pośmiać, albo w przedszkolu Mirka wybucha kolejna epidemia i dzieciak siedzi w domu a opłata za przedszkole nie wiadomo na co idzie. I nie przepraszaj mnie za to, że to właśnie ja powiedziałam ci o chorobie Leny. Przyjaciele są właśnie po to, by byli z nami wtedy gdy nas dopadają złe chwile. Dobrze, że jej mama teraz mieszka blisko was. Tyle tylko, że nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego ukryły przed tobą fakt, że ona jest schizofreniczką. Zapewne gdyby miała AIDS to też by ten fakt skrzętnie ukryły przed tobą. Chwilami to mam wrażenie, że ja nie pasuję do dzisiejszych czasów. </p><p>Ale wracając do milszych tematów - juniorzy całą drogę byli super grzeczni - cały czas trzymali mnie za ręce, młodszy za prawą, starszy za lewą, młodszy to się nawet do mnie na lotnisku przytulał, gdy siedział na moich kolanach. W moim odczuciu to oni obaj mają zbyt mało bodźców zewnętrznych, bo ani Lena ani ciocia i ich babcia właściwie nigdzie z nimi nie bywają - plac zabaw, sklep osiedlowy - to wszystko co widzą codziennie. A można by już z nimi pojechać do Łazienek, w weekend zabrać do któregoś muzeum, kupić bilety do kina na seans dla dzieci, zaprowadzić do teatru kukiełkowego. Dla nich to nawet jazda autobusem jest atrakcją. Ojciec Wojtka na pewno z chęcią by im towarzyszył i przystępnie wszelakie nowości tłumaczył. Ale to ty musisz zarządzić. Podejrzewam, że Lena w dzieciństwie też tylko była w domu lub koło domu. </p><p>Tak, a do tego w Otwocku a nie w Warszawie - dopowiedział Andrzej. Dopiero pod sam koniec podstawówki ona zamieszkała w Warszawie z matką. A jej ojciec do dziś mieszka gdzieś za granicą, ale nie mam nawet bladego pojęcia gdzie i dlaczego. Przez grzeczność nie pytałem a ona nigdy nic o tym nie mówiła.<br /></p><p>Ja to wprawdzie miałam tylko tatę, ale tata mnie wszędzie prowadzał, to on mi objaśniał świat. W każdą niedzielę gdzieś bywałam z tatą, nawet gdy jeszcze byli przed rozwodem. Niedziela była zawsze dla mnie najfajniejszym dniem tygodnia. Na grzyby też mnie tata zabierał. A jaka była frajda gdy jechaliśmy "prawdziwym pociągiem" z dymiącą lokomotywą! Przed świętami to zabierał mnie do kościołów pod hasłem oglądanie "żłobków" lub "grobów Pańskich", ale przy okazji mi opowiadał o danym kościele i opowiadał jak je budowano, uczył mnie rozróżniania stylów. Może nie był przystojnym bawidamkiem, ale miał i ma nadal wiele wiadomości i mi je przekazywał.To on mnie nauczył wcześnie czytać i czytałam gdy miałam 5 lat. No i, co najważniejsze, zawsze był w domu - dopiero gdy byłam w liceum czasami wyjeżdżał na dzień lub aż na trzy dni. Lena nie pracuje zawodowo, ma wspomaganie w postaci mamy, więc trzeba to wykorzystać dla dobrego rozwoju dzieci. A jak sama widziałam, to oni mają potencjał i trzeba to tylko umiejętnie zagospodarować. To takie małe bystrzaki są.<br /></p><p>Andrzej wpatrywał się w Martę jak przysłowiowa "sroka w gnat" i w końcu powiedział -Wojtuś- możesz mnie zabić, ale muszę to powiedzieć - kocham twoją żonę - kocham za jej rozum i dobroć, ale przysięgam - nigdy ci jej nie odbiję, bo ciebie też kocham. Jestem w gruncie rzeczy szczęściarzem, że darzycie mnie swoją przyjaźnią. I wiecie - tamtego dnia gdy Marta przywiozła cię do Kliniki to nie był mój regularny dyżur a zastępstwo, bo kolega musiał ratować swą matkę- doznała zawału i był z nią wtedy w Aninie. Taki splot okoliczności to był. I pierwszy raz w życiu przegadałem niemal całą noc z dopiero co poznanym człowiekiem a na dodatek - byłeś człowiekiem, którego operowałem. Sam tego nie mogłem pojąć.</p><p>Wiesz- powiedział Wojtek- to - to jeszcze nic - najdziwniejsze było to, że Marta cię nie opieprzyła jak święty Michał Diabła za to, że ją mianowałeś bratową i jeszcze ci powiedziała, że w takim razie masz jej mówić po imieniu. Z lekka mnie zatkało ze zdziwienia, ale siedziałem cicho, bo jeszcze nie bardzo wszystko do mnie docierało - chyba za dużo wrażeń miałem jak na jeden wieczór. Być może to znieczulenie trochę jednak człowieka ogłupia. Chyba tak - śmiała się Marta - wiesz, że cię kroją a bólu nie czujesz - od takiego zestawienia niewątpliwie można zgłupieć.</p><p>Jutro pójdziemy po choinkę - z tym, że nie robimy wigilii i prezenty będą symboliczne i wcale nie będą to zabawki a puzzle, dostosowane do wieku. I jak to w Anglii- będą w pierwszy dzień świąt. Marta uśmiechnęła się - a ja przywiozłam prezent dla ciebie - i zaraz go dostaniesz, żeby cię potem dzieciaki nie męczyły, że one też by to chciały mieć - to prezent od nas wszystkich - od dwóch ojców i od nas. Dostajesz dziś, żeby bystrzakom nie było żal. Podeszła do swej przepastnej podręcznej torby , w której i Misia by się zmieściła i podała zapakowany w kolorowy papier prezent. No co wy wyprawiacie! zdumiał się Andrzej. Rozpakuj - zarządziła Marta - w razie czego możemy to wymienić na inny model.Tylko nie wyrzuć metki a zachowaj ją. </p><p>Andrzej rozpakował i oniemiał - a skąd wiedzieliście, że chciałem to mieć??? Intuicja kobieca - powiedział Wojtek - ja się zawsze jej pytam co chciałbym dostać i ona zawsze wie - nie mam pojęcia skąd to wie.W pudełku był czytnik ebooków z możliwością robienia notatek. Powiedz, skąd wiedziałaś?- pytał się Andrzej.</p><p>To proste - jest multum książek medycznych w postaci ebooków, więc dobrze jest mieć przy okazji notatnik by sobie różne rzeczy wynotować w trakcie czytania. I te elektroniczne wersje są jednak zawsze nieco tańsze, co też jest istotne. Ja też mam taki, ale nie brałam ze sobą. A czytnik jest lepszy niż sam notatnik, bo dłużej trzyma "prund" jak mówią na polskiej wsi. No i literaturę "piękną" też można sobie ściągnąć. I daje się na nim czytać nawet w świetle słonecznym . Aplikacja do notatek jest bezpłatna, tylko musisz ją pobrać. No i nie zgub rysika- ja to go sobie przykleiłam na "elastycznym sznurku". A tak we "w ogóle", to model konsultowałam z Michałem - chciałam sobie sprawić notatnik, ale same notatniki zbyt szybko się rozładowują i Michał mi doradził czytnik z notatnikiem. Z tym, że część pozycji trzeba ściągać ze sklepu na komputer i dopiero potem wgrać kabelkiem na czytnik - to przegrywanie z kompa na czytnik to się odbywa w tak zwanym "mgnieniu oka".</p><p>Ja też sobie taki czytnik kupię - skonstatował Wojtek. Już masz w swoim biurku, znajdziesz gdy wrócimy- poinformowała go Marta. Kupiliśmy z Michałem "hurtem" cztery sztuki i dostaliśmy ładną zniżkę. Niewielu klientów kupuje cztery sztuki na raz. Michał kupił dla Ali. On swój dostał od ojca gdy był w Polsce ostatnim razem. </p><p>I wiecie co? Przemyślałam sprawę wyemigrowania - właściwie to słuchając i czytając wypowiedzi tych co mają własne firmy to wydaje mi się, że chyba w tej chwili to najlepiej jest mieć biznes u braci Czechów - niezbyt duży kłopot językowy, choć i oni i my wyśmiewamy wzajemnie swoje języki no i to jednak jest "tuż za rogiem" a przecież każdy z nas ma tu jakichś znajomych, przyjaciół rodzinę. Tylko trzeba u nich przeprowadzić solidne rozeznanie jaki profil firmy no i czy jest w ogóle zapotrzebowanie na taką firmę o której Michał i ty i ktoś tam jeszcze myślicie. Ale mam wrażenie, że praca na politechnice to w gruncie rzeczy i Michałowi i tobie Wojtuniu pasuje. </p><p>Ty sobie spokojnie robisz ten doktorat, wcale nie musisz brać udziału w wyścigu szczurów, Michał też nie. Po prostu w obecnej sytuacji nie musicie wcale podejmować ryzyka, którym bez wątpienia jest każdy jeden własny biznes. Zgoda - nie ma kokosów, ale wy macie z Michałem zminimalizowane ryzyko robiąc to co robicie. Ja niedługo dołączę i swoje zarobki do domowego budżetu, Ala zarobi na fryzjera i pończochy i poprawi sobie samopoczucie faktem, że dokłada się do budżetu. Wszyscy mamy już bardzo stabilną sytuację mieszkaniową, co też nie jest bez znaczenia. Mamy już grono przyjaciół i znajomych i myślę, że skoro nikt nam nie ciosa kołków na głowie to odpuśćmy sobie poszukiwanie nowej ojczyzny. Nie wiem czy ojciec Michała zrobi wam dobre rozeznanie w kwestii gdzie będzie dobrze założyć firmę, ale wiem, że jeżeli zostaniemy w Polsce to damy tu sobie radę, a być może wtedy rodzice Michała zdecydują się na jakąś "hacjendę" pod Warszawą albo w bardziej "klimatycznym" miejscu w Polsce i albo osiądą na stałe albo na kilka miesięcy w roku.</p><p>Wojtek wpatrywał się uważnie w Martę - ty mówisz to poważnie? - zapytał. A czy to jest temat do żartów?- spytała. Przecież nie mamy szans byśmy się nagle wszyscy razem przenieśli gdzieś gdzie powstanie ten nasz biznes - wydamy wpierw kupę forsy na poszukiwania, rozeznania, nowe mieszkania i ich meblowanie a co będzie w zamian? - nikt z nas tego nie wie. Zapominamy, że lepiej jest wrogiem dobrego i że wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. Wojtek i Andrzej wpatrywali się uważnie w Martę a Andrzej powiedział - i powiedz bracie jak jej nie kochać??? Nie da się przecież!</p><p> c.d.n.<br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-77007508108980123952024-03-12T21:01:00.000+01:002024-03-12T21:01:29.813+01:00Córeczka tatusia - 96<p> Spotkanie z matką i ciotką Leny przyprawiło Martę o wielki ból głowy - taki odczuwalny i fizycznie i psychicznie. Bo okazało się, że właściwie wszystkie dość dziwne zachowania się Leny mają swe uzasadnienie - Lena, zdaniem lekarza miała dość lekką postać schizofrenii, o czym ona sama oraz jej rodzina dowiedzieli się gdy była w pierwszej ciąży i to już pod jej koniec. </p><p>Oczywistym błędem, a zdaniem Marty to wręcz przestępstwem, było ukrycie tej wiadomości przed Andrzejem. Oczywiście lekarz był zdania, że Lena nie powinna zachodzić drugi raz w ciążę, no ale Lena miała na ten temat własne zdanie. Zdaniem pana doktora psychiatry schizofrenia to najczęstsza z chorób psychicznych a jednocześnie wykrywana dopiero wtedy, gdy pacjent ma wyraźne pogorszenie się swego stanu zdrowia psychicznego. Wynika to głównie z faktu, że każdy człowiek ma zmienne nastroje, dziwaczne zachowania, czasem dość nieprzewidywalne reakcje, więc do "odkrycia" choroby dochodzi najczęściej dopiero wtedy gdy następuje skumulowanie tych objawów albo wzmożona częstotliwość ich występowania. Jest mnóstwo pacjentów, którzy sami się orientują, że nastąpiło u nich pogorszenie stanu zdrowia i sami zgłaszają się na leczenie nim wszyscy dookoła ten fakt dostrzegą. Tak naprawdę to nie bardzo wiadomo jaka jest etiologia schizofrenii. Według ponurego dowcipu to Ziemia jest planetą zasiedloną przez chorych psychicznie Kosmitów, a kolejne pokolenia lekarzy- psychiatrów z daleka od lat obserwują ten wielki szpital psychiatryczny. </p><p>Marta powiedziała, że ona musi tę wiadomość przekazać Andrzejowi - przecież z tego związku są dzieci. Oczywiście nie przekaże tej wiadomości mailem, powie o tym wszystkim Andrzejowi gdy przywiozą do Londynu chłopców. Z tego co ona wie na temat schizofrenii nie jest to choroba dziedziczna. Przy okazji pokazała ciotce kopię maila Leny do Andrzeja. </p><p>No cóż - nie da się ukryć, że zdrowa na umyśle to ona nie jest. I jestem zdania, że ona nie powinna się sama opiekować dziećmi - stwierdziła ciotka Leny. Jak na razie to wszystko musi zaczekać do chwili powrotu Andrzeja do Polski. Młodszy od września pójdzie do przedszkola, starszy do zerówki, która jest w tym samym budynku co przedszkole. Dobrze się składa, że teraz mama Leny mieszka w jej pobliżu. I chyba nie byłoby od rzeczy, gdyby Lena zaczęła gdzieś pracować, najlepiej nie w pełnym wymiarze godzin. Siedzenie samej w domu z dzieckiem nie każdej kobiecie służy -stwierdziła ciotka Leny. Lenka zawsze była bardzo, a nawet za bardzo "zabawową dziewczyną". Ona do dziś jakoś nie może pojąć, że Andrzej ma szalenie odpowiedzialną pracę, że nie chodzi tam w celach towarzyskich by podrywać panie pielęgniarki. Przepraszam, że to powiem, ale cały czas jestem głęboko przekonana, że żeniąc się z Leną popełnił wieki błąd. No, ale jak mówią- mleko się już rozlało i zostaje tylko posprzątanie po tym.</p><p>Marta wróciła z tego spotkania straszliwie przygnębiona i zaraz zagłębiła się w czytanie na temat schizofrenii. Przypomniała sobie o jednym ze znajomych ojca, który przynajmniej raz do roku "znikał", bo przebywał na leczeniu w szpitalu Instytutu Psychiatrii i Neurologii. Mam nadzieję - powiedziała wieczorem do Wojtka- że Andrzej nie znienawidzi mnie za to, że dowie się ode mnie o tym, że Lena jest schizofreniczką. Ale jestem zdania, że powinien o tym się dowiedzieć - jak twierdzi "Encyklopedia" to każdy z nas ma 1% szans, że zachoruje na schizofrenię. Choć to nie grypa i nie jest zakaźne no i nie jest dziedziczne. To też ważne. </p><p>Podejrzewam, że gdyby ktoś zorganizował kiedyś badania przesiewowe pod kątem wykrywania schizofrenii, to trzeba by na tempo budować nowe szpitale a do psychoterapeutów i psychiatrów byłyby tłumy pacjentów i zapisy na 5 lat z góry. Z tego co wiem to i dziś już są kłopoty z umówieniem się do poradni zdrowia psychicznego. Słyszałam też, że brak jest lekarzy tej specjalności. Za to jak grzyby po deszczu przybywa różnych speców od chirurgii plastycznej. I - tylko się nie śmiej - ogromnie spodobała mi się teoria, że żyjemy na planecie, która jest jednym wielkim szpitalem psychiatrycznym i, jak w każdym szpitalu, oczywiście brakuje lekarzy. </p><p>Jak na razie to chyba jeszcze nie mam schizofrenii, bo nie miewam epizodów depresyjnych, choć stale narzekam, że czegoś jeszcze nie opanowałam i obleję egzamin. Wiesz, kiedyś zaburzenia psychiczne były przypisywane głównie tym, którzy byli mało zdolni, mieli spore trudności w nauce, a okazało się, że można być szalenie zdolnym, mieć dużą wiedzę i jednocześnie chorować na schizofrenię i całe życie "dożywiać się" lekami by neutralizować chorobę. Bo to szalenie wierna choroba - jak raz człowieka dorwie to go do końca życia nie opuści. Fluktuuje, raz jest lepiej raz gorzej, ale jest z człowiekiem do ostatniego tchnienia.<br /></p><p>Dobrze, że to my będziemy dostawcami tej smutnej wiadomości i że będziemy tam jednak kilka dni. Mam żal do Leny i jej rodziny, że nie pisnęły słowem Andrzejowi o chorobie Leny. Bo on wiedząc o tym pilnowałby żeby nie odstawiała leków gdy tylko jej było trochę lepiej. To odstawianie leków jest ponoć nagminne wśród tej grupy pacjentów. No i pewnie nie byłoby z uwagi na tę chorobę drugiego dziecka. Jakby na to nie spojrzeć to życie nie jest dla ludzi łaskawe. </p><p>Podróż z "małolatami" jest wielce pouczającą przygodą dla osób nie posiadających jeszcze dzieci. Marta odniosła wrażenie, że chłopcy bali się głębiej odetchnąć żeby tylko nie podpaść jej i Wojtkowi. Okazało się, że pierwszy raz w życiu byli na lotnisku. Obaj kurczowo trzymali Martę za ręce - bo tak kazała babcia, na wszystkie pytania odpowiadali cichutko, ale rozglądali się bystro. Wojtek objaśniał im to wszystko co ich otaczało, świetlna tablica odlotów przyprawiła obu o lekki opad szczęk. W sali tuż przed odlotem młodszy siedział na kolanach Marty mocno do niej przytulony. Starszy stał obok, bo widocznie sześciolatkowi już nie wypada siedzieć na kolanach cioci lub wujka. Wojtek, jako facet "bywały w świecie" odpowiadał na wszystkie ich pytania. Uprzedzał, że gdy wyjdą z budynku to jeżeli samolot stoi gdzieś dalej to podjadą do niego autobusem, choć czasem, gdy stoi blisko to wtedy idzie się do niego na własnych nogach. W samolocie każdy z nich miał już własne miejsce - jeszcze przed odlotem Wojtek uprzedził ich, że gdy już będzie wolno rozpiąć pasy to mogą wtedy obaj stać przy okienku, wytłumaczył, dlaczego będą rozdawane cukierki, nie ukrywał, że niektórzy mają mdłości podczas lotu, więc gdyby któremuś było mdło ma to zaraz powiedzieć Marcie lub jemu i wtedy może wymiotować do specjalnej torebki- tylko musi powiedzieć Marcie lub jemu, że go mdli, żeby na czas podać mu torebką. Ale były to dzieci zahartowane na ogródkowym sprzęcie, huśtawka i karuzela nie były im obce. Oczywiście gdyby się któremuś zachciało do toalety, to Wojtek z delikwentem pójdzie tam. Bardzo im się podobał instruktaż na wypadek awarii samolotu jak i fakt, że lecą nad chmurami. </p><p>Nieco ponad dwie godziny lotu przeleciały szybko - lądowali na Heathrow. Oczywiście ogromnie podobało im się "kołowanie bagażu" - mieli raptem jedną dużą walizkę. Gdy tylko wydostali się z hali przylotów wpadli w ramiona Andrzeja. W ramach atrakcji czekała maluchów podróż metrem do stacji, przy której Andrzej zostawił wypożyczony na czas ich pobytu samochód. Marta się w duchu śmiała, bo chłopcy nadal, nawet w samochodzie trzymali ją za ręce. Widocznie ciocia i mama solidnie nad nimi przed wyjazdem popracowały. </p><p>Oczywiście starszy bystrzak zaraz skomentował, że on to by nie mógł sam prowadzić w Londynie samochodu, bo pewnie jeździłby po złej stronie jezdni i był pełen podziwu dla swego taty, że ten bez problemu prowadzi samochód. Andrzej wypytywał się, czy aby na pewno obaj byli grzeczni przez całą drogę, jak im się podobał lot samolotem. Uśmiał się trochę z faktu, że obaj nic a nic nie rozumieli z tego, co mówiła stewardesa po angielsku i pocieszył ich, że on to nawet połowy z tego co mówiła po polsku to nie pojął. Zapowiedział, że wracać do Polski będą z innego lotniska, bo lotnisk w okolicy Londynu to nie brak. Będziecie wracać z lotniska London-City Embraerem 190 - ma krótki pas startowy i szalenie strome podejście w górę. Ja takim tu przyleciałem, skóra mi cierpła z wrażenia gdy lądowaliśmy. </p><p>Marta i Wojtek zapewniali Andrzeja, że dzieciaki cały czas były bardzo, bardzo grzeczne i nie sprawiły im najmniejszego kłopotu. Obaj opowiadali teraz swemu tacie o wrażeniach z lotu. Marta i Wojtek dopiero teraz się dowiedzieli jakim pięknym samolotem tu przylecieli. Wszystko było piękne, nawet toaleta, ale .... te cukierki były niesmaczne, były zupełnie takie w smaku jak landrynki. A oni ....... nie lubią landrynek. Marta dusiła się ze śmiechu usiłując zachować powagę. No ale takie twarde cukierki do ssania są przydatniejsze - tłumaczył im Andrzej, a w pamięci zanotował sobie, by się rozejrzeć za innymi, które równie długo wymagały pobytu w buzi ale nie były landrynkami. Nie ma problemu - na powrót dostaniecie po prostu gumę do żucia - oznajmiła Marta. Na co dzień nie będziecie jej używać, ale na start samolotu możecie. Gdy już będziemy w powietrzu to ją wyplujecie do papierowej torby. No to tytuł najfajniejszej cioci masz już zapewniony - śmiał się Andrzej. Był najwyraźniej zachwycony faktem, że przyjaciele przywieźli mu dzieci. </p><p>Gdy dzieciaki już zostały spolaryzowane Andrzej pokrótce opowiedział o swojej pracy w tej klinice, wypytywał Martę o to jak jej idzie pisanie pracy, czy spotkała się ponownie z tą lekarką od dermatologii, jak się czuje ojciec Wojtka i Marta gdy odpowiedziała na to pytanie powiedziała - o wszystkich się wypytujesz tylko nie o Lenę. Nie czytałaś tego maila, który do mnie wysłała? - spytał Andrzej. Czytałam- odpowiedziała Marta - nikogo by nie przyprawił o euforię, fakt. Jest jednak coś co powinieneś wiedzieć - choć obawiam się, że gdy ci to wszystko powiem to wykreślisz mnie z listy swych przyjaciół. O tym co za chwilę usłyszysz wiedzą : Lena, twoja teściowa, siostra teściowej, siłą rzeczy i Wojtek no i ja. </p><p>O co chodzi? - o czym ty mówisz? - zaniepokoił się Andrzej i chwycił Martę za rękę. Marta pogłaskała go delikatnie po ramieniu i powiedziała - posłuchaj uważnie - gdy Lena była w pierwszej ciąży, już po jej połowie histeryzowała, była w złym nastroju i lekarz ją prowadzący dał jej skierowanie do psychoterapeuty, a ten wysnuł wniosek, że wszystko wskazuje na to, że Lena ma lekką schizofrenię. I gdyby była w takim stanie wcześniej to po prostu dokonano by aborcji. Lekarz jej to wszystko na tyle jasno powiedział, że przekazała to mamie. W zaleceniach był też zakaz następnej ciąży. Ale jak wiesz i jak widać Lena miała inne zdanie na ten temat. Gdy już urodziła drugie dziecko zaczęła brać zapisany jej lek. I pewnie byłoby do dziś wszystko w porządku, gdyby nie to, że ona gdy tylko doszła psychicznie do względnej równowagi to natychmiast odstawiała lek, a powinna była go brać stale. Gdy się jej pogarszało to znów go brała. Ty byłeś zbyt zapracowany i mało przebywałeś z nią 24 godziny na dobę. Twoja teściowa postanowiła zachować rzecz całą w tajemnicy przed tobą - pewnie się bała, że porzucisz Lenę i dziecko. W moim odczuciu to istny kryminał. Teraz to rozumiem jej "niestabilność", która mnie do niej mocno zniechęcała. Gdyby nie twój wyjazd teraz to nadal byśmy nic nie wiedzieli o jej chorobie. Jest i tak stosunkowo nieźle, bo to lekka postać tej choroby. Na szczęście to nie jest dziedziczne ani też zakaźne schorzenie. Z tego co wyczytałam to każdy z nas może zachorować na to, choć to tylko 1% szansa. Podobno są już teraz leki nowej generacji, choć do końca nie wiadomo skąd się to cholerstwo bierze. Jest trudne do rozpoznania, bo zdrowy człowiek też miewa krańcowo różne nastroje, "wzloty i upadki" oraz radości i smutki niezrozumiałe dla osób postronnych. Mam tylko nadzieję, że nie będę ukarana za to, że ci przyniosłam złe wiadomości. W starożytnej Grecji zostałabym za to zabita.</p><p> c.d.n.<br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-8882025334711599732024-03-11T15:31:00.000+01:002024-03-11T15:31:12.326+01:00Córeczka tatusia- 95<p> Po wymianie kilku maili, rozgrzaniu do czerwoności połączenia telefonicznego, rozładowania się smartfona w trakcie rozmowy z Leną, Andrzej był bliski załamania nerwowego, bo Lena stwierdziła, że ona się boi lotu samolotem, poza tym sama z dziećmi to ona się boi lecieć, wszak dzieci dwoje a ona biedna-jedna. W związku z tym Andrzej zatelefonował do "dziadka Wieśka" z pytaniem, czy mógłby na święta przylecieć razem z Leną i dziećmi- Andrzej oczywiście będzie ten pobyt "dziadka Wieśka" sponsorował. </p><p>Co do sponsorowania to ojciec Wojtka stanowczo zaprotestował, ale reszta - może być. Z tym, że on sobie załatwi mieszkanie u swego kolegi, który jest w Londynie już ponad pięć lat i ma duże mieszkanie i już nie jeden raz zapraszał "dziadka Wieśka" do siebie, tylko jakoś się to "rozchodziło po kościach", ale teraz to jest okazja. Oczywiście Andrzej niemal "od ręki" zarezerwował lot dla całej czwórki, pchnął maila do Leny, że będzie miała w czasie lotu w obie strony opiekuna w postaci Wojtkowego ojca, więc nie będzie problemu. </p><p>No popatrz- żalił się Andrzej do Wojtka - ona nagle boi się lotu samolotem - przecież nie jeden raz leciała i nawet słowem nie miauknęła, że się boi - ona nawet do Gdańska wolała lecieć samolotem niż jechać samochodem, co czasowo w całości wypada tak samo przez te wzmożone kontrole bezpieczeństwa. W głowie ma ostatnio taki pieprznik jakby była w samym środku menopauzy. Słuchaj Wojtuś - ale nie gniewaj się na mnie, że wam ojca porywam na święta. Tak naprawdę to byłbym najszczęśliwszy gdybyście to wy oboje do mnie przylecieli zamiast Leny. Trochę się stęskniłem za moimi berbeciami i wiem, że będą mieli frajdę - wszak będą lecieć nie na niby ale prawdziwym samolotem. </p><p>Oczywiście Wojtek zapewniał przyjaciela, że nie ma żadnego problemu, bo wszystkie święta to tylko okazja do obżarstwa i dłuższego pospania rano, a oni będą na kolacji wigilijnej u rodziców Marty a w pierwszy dzień świąt to pewnie obiad będzie razem z kolacją u nich. "Pobyczą" się razem z Martą, wyśpią i jeśli będzie dość przyzwoita pogoda to wyskoczą w drugi dzień gdzieś na spacer, może się wybiorą do Konstancina i trochę podrepczą z Misią po Parku Zdrojowym. A potem to pewnie Marta się nieco pouczy, bo przecież ma sesję zimową przed sobą. Oczywiście na Sylwestra nigdzie się nie wybiorą, może się "skrzykną" z Michałami i razem spędzą Sylwestra , bo Michał i Marta odkryli, że im się razem bardzo dobrze tańczy, więc sobie potańczą. Gdy byli w Turcji to każdego wieczora tańczyli i Marta już z Alą knują jakieś wakacje z tańcami i coś przebąkiwały obie o Turcji we wrześniu. Oni zostawią Ziukowi dzieciaki, pareczka ma iść do przedszkola, a Mireczek już do szkoły.</p><p>Dziesięć dni przed świętami Lena poinformowała swego męża, że ona nie poleci do Londynu, ale wyśle dzieci do Londynu razem z ojcem Wojtka. Andrzej chwilę milczał a potem lodowatym tonem powiedział - nie bardzo rozumiem w co grasz i mam nieodparte wrażenie, że zwyczajnie zwariowałaś. Ojciec Wojtka jest pod opieką kardiologów i dla niego samotna podróż z naszymi chłopcami może być zbyt obciążająca psychicznie i spowodować nawet atak serca - to pierwsza sprawa, a druga- nie może "ot tak" wziąć dzieci, które nie są jego rodziną i lecieć z nimi do Londynu - musi mieć do tego upoważnienie notarialne, bo go po prostu służby graniczne nie wypuszczą z Polski. Więc oprzytomnij kobieto, bo gadasz głupoty. Ja na pewno nie przylecę do Polski na święta bo w jeden z dni świątecznych mam dyżur i nie mogę, skoro jestem żywy i zdrowy nagle przewracać wszystkiego ludziom do góry nogami tylko dlatego, że ty ogłupiałaś. Mogłaś mi to powiedzieć wcześniej, dzień lub dwa po tym, gdy rozmawialiśmy o tym twoim przyjeździe. Doceń to, że załatwiłem ci towarzystwo Wiesława, więc nie będziesz w czasie drogi sama z dwójką dzieci, których już nie trzeba nosić, bo chodzą na własnych nogach. Rozumiem, że nie masz ochoty się ze mną widzieć, ale pomyśl o dzieciach. których nie powinny w żaden sposób dotykać animozje, które są między nami. Masz teraz 3 godziny do namysłu - zadzwonię do ciebie za 3, najdalej za 4 godziny. A teraz już muszę iść na zabieg. I rozejrzyj się za jakimś dobrym psychoterapeutą dla siebie, bo coś zaczyna ci nawalać w rozumie.</p><p>Schował wyciszonego smartfona do swojej szafki i poszedł na oddział. W czasie przerwy między zabiegami napisał krótką wiadomość do Wojtka o tym, jaką miał wiadomość od Leny. Gdy wyszedł z sali operacyjnej zajrzał do swej szafki i odczytał nową wiadomość, tym razem mailową, od Leny, która napisała, że jeszcze dziś pójdzie do adwokata i wniesie sprawę rozwodową . W ostatnim zdaniu napisała: "zabiorę ci dzieci i puszczę cię z torbami, nienawidzę cię, ty zarozumialcze!". Andrzej przeczytał, ciężko westchnął, poszedł do swego gabinetu, wyciągnął laptop, po raz drugi przeczytał tę samą wiadomość i.... przesłał ją do Wojtka oraz do Marty. Potem napisał do Marty - nawet nie wiem czy mam się śmiać czy płakać, ale podłożyła się nieco tym mailem. Zaraz zrobię sobie skan z niego. Nie wiem czy się czegoś naćpała czy ma zdecydowanie zbyt wczesne początki menopauzy - jeszcze nawet czterdziestki nie przekroczyła. Pół godziny później dostał odpowiedź od Marty, w której nie brakowało brzydkich słów pod adresem Leny, ale z której wynikało, że jeżeli Andrzej teraz/zaraz prześle upoważnienie dla niej i dla Wojtka do przywiezienia dzieci na święta do Londynu to ona razem z Wojtkiem dostarczy mu dzieci i niech się Lena wypcha sianem. A poza tym to ona umówi się na spotkanie z matką Leny, która ma chyba nieco mniej pochrzanione w głowie niż jej córka. </p><p>Tego samego popołudnia Andrzej skontaktował się z kancelarią adwokacką prowadzoną przez polskiego prawnika, który go dokładnie poinstruował co ma dalej robić. Wieczorem rozmawiał z Martą i Wojtkiem oraz ojcem Wojtka. W rozmowie z ojcem Wojtka Andrzej cały czas się zamartwiał, że psuje rodzinne święta swych przyjaciół, których właściwie to uważa za swą prawdziwą rodzinę, więc usłyszał, że siłą każdej rodziny jest wzajemne wspieranie się gdy zaczynają się u któregoś z jej członków problemy. A poza tym to dla nich święta już od wielu, wielu lat nie mają wymiaru religijnego i są tylko okazją do pobycia razem. A że mieszkają wszyscy blisko siebie, mają na dodatek wspólnego psiaka to widują się właściwie codziennie, więc jeśli się przez kilka dni nie spotkają to nie będzie z tego powodu dziury w niebie. Tyle tylko, że byłoby dobrze, by w związku z zaistniałą sytuacją Andrzej nie przedłużał pobytu i wrócił zaraz po 31 marca. </p><p>Oczywiście, muszę przecież jakoś przygotować się do nowej roli - i nie będę wcale jakimś wyjątkiem od reguły - a wzorem dla mnie jest tata Marty. No tak - byłby dla ciebie dobrym wzorem gdyby twoi chłopcy byli już nieco starsi - weź pod uwagę, że rodzice Marty rozwiedli się gdy Marta miała już 12 lat - przypomniał mu Wiesław. To spora różnica wieku. Nikt się ich nie będzie pytał z kim chcą mieszkać.<br /></p><p>To wszystko Andrzeju trzeba jeszcze dobrze przeanalizować, bo twoi chłopcy to jeszcze ciągle małe dzieci i będziesz musiał mieć wciąż jakąś pomoc do nich bo ty pracujesz w bardzo różnych godzinach. Marta mówiła mi, że chce się skontaktować z matką Leny, ale ja myślę, że byłoby dobrze gdyby się ona skontaktowała i z matką i z ciocią Leny. Bo na moje oko, z tego co zdążyłem zauważyć, to siostra matki Leny ma znacznie lepiej poukładane w głowie niż matka - nie jest wszak "skażona" macierzyństwem, więc ma bardziej obiektywne spojrzenie na całość zagadnienia zwanego dziećmi. </p><p>Masz rację, zgodził się z Wiesławem Andrzej. Wiesz - ja chwilami tego wszystkiego nie ogarniam. Na pewno sporo w tym wszystkim jest też mojej winy, bo właściwie zawsze jestem myślami w swojej pracy, którą bardzo lubię. To, jak zauważyłem, jest wkomponowane w wykonywany przeze mnie zawód. Niemal wszyscy moi koledzy też tak mają. To nie jest tak, że gdy wychodzę z kliniki to zostawiam wszystko za sobą, często muszę w domu przeanalizować zabieg, który mam przeprowadzić. I pacjentów wciąż przybywa a chirurgów nie . I dobrze wiem, że nie ma tak naprawdę łatwych operacji - każda może się źle skończyć - wszak do szpitala często trafiają tacy co "nigdy dotąd nie chorowali" a więc i nie leczyli się a sytuacja jest taka, że trzeba natychmiast zadziałać bo w przeciwnym razie umrą. Co prawda nie ma żadnej gwarancji czy potem długo pożyją. Poza tym muszę być wciąż na bieżąco z nowymi metodami, nowym sprzętem, nowymi lekami, więc muszę też tkwić w fachowej prasie. <br /></p><p>Ostatnio doszedłem do smętnego wniosku, że tak naprawdę to większość lekarzy chirurgów chyba nie powinna zakładać rodziny. Marta mi uprzytomniła, że w tym zawodzie jest masa rozwodów. Powiedziała mi to, gdy rozmawialiśmy o tym, że ona wcale nie żałuje, że nie poszła jednak na medycynę - jak stwierdziła to jednak zabrakłoby jej sił by być w 100% bardzo dobrym lekarzem a jednocześnie bardzo dobrą żoną i matką. Szczerze mówiąc, to zazdroszczę Wojtkowi takiej żony - jest szalenie inteligentną i mądrą kobietą, która przede wszystkim wie czego chce. I jest niesamowicie troskliwa, ale to taka mądra, matczyna troskliwość bez wypytywania - nie wiem skąd, ale ona bardzo dobrze wie co każdemu z bliskich jej sercu jest w danej chwili potrzebne. Podziwiam jej intuicję - ona zawsze wie co w danej chwili powiedzieć i zrobić. Gdy przyjechała do mnie do kliniki z tą pociętą szkłem dłonią omal nie umarłem z przerażenia - po raz pierwszy mój profesjonalizm poszedł się gdzieś paść a mnie pod czachą kłębiły się same tragiczne scenariusze. A ona mi spokojnym głosem nadaje, że chyba wszystkie ścięgna są całe bo może wszystkim palcami poruszać - od razu mi rozum wrócił do łba. I świetnie ją rozumiem gdy mi opowiada o tym, że w laboratorium czuje, że jest w miejscu odpowiednim dla siebie. Jestem pewien, że praca naukowo-badawcza i ona to będą dwie "papużki nierozłączki". Masz po prostu Wiesławie cudowną synową. </p><p>Wiem o tym- zapewnił go ojciec Wojtka -i kocham ją jakby była nie synową, ale moją rodzoną córką. I wydaje mi się, że dziś wieczorem będzie w domu burza mózgów, bo chcemy wszyscy byś miał jednak na święta dzieciaki - albo z Leną albo bez niej. Jeśli z Leną to i ze mną, jeśli bez Leny to będziesz miał obok siebie Martę, Wojtka i swoje dzieci.</p><p>Następnego dnia Wojtek poinformował Andrzeja, że dzieci będą "eskortowane" przez Martę i niego, że Marta i jego ojciec mają "randkę" z ciocią i mamą Leny, które w tym celu zjadą z Otwocka do Warszawy. Więc niech Andrzej szybko prześle upoważnienie do notariusza ( tu podał namiary na znajomego im obu notariusza) oraz by zmienił nazwiska w rezerwacji. No i niech się zastanowi co mają mu przywieźć z Polski poza dziećmi. No i żeby podał dokładnie dane zrobionej rezerwacji. W dwie godziny później Andrzej nadał dla Wojtka wiadomość, że już opłacił w Biurze LOT-u ich przelot w obie strony i podał też rezerwację przy tej opłacie, więc będą mogli w tym właśnie miejscu odebrać bilety. Poza tym ma namiary na dobrego prawnika, bo chyba trzeba jednak to wszystko co dotyczy jego małżeństwa omówić z dobrym prawnikiem, bo sam "zdrowy chłopski rozum" to za mało w tej sytuacji. </p><p> c.d.n.<br /></p><p><br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-82606756708983551272024-03-04T15:28:00.004+01:002024-03-04T21:18:31.934+01:00Córeczka tatusia - 94<p> W trzy tygodnie po wyjeździe któregoś wieczora zatelefonował do Wojtka na stacjonarny numer domowy.......Andrzej. Pierwsze co powiedział zaraz po "dobry wieczór" brzmiało - brakuje mi was cholernie! Tęsknię za wami - denerwuje mnie to, że nie mogę wsiąść do samochodu i za kwadrans już was oboje ściskać! </p><p>A ja myślałem, że tęsknisz głównie za chłopcami lub za polskim jedzeniem. Bo jakoś tak się składa, że większość rodaków to zawsze zaczyna rozmowę od narzekania na londyńskie jedzenie - i że ma dość ryby z frytkami - odpowiedział Wojtek. Mnie akurat ani frytki ani smażona ryba nigdy w zęby nie gryzły, tyle tylko, że to było dawno a ja głównie odżywiałem się pizzą. </p><p>Ja jem w szpitalnej kantynie albo sam sobie coś robię w domu, zwłaszcza w dni gdy nie pracuję wieczorem. Aż mi głupio, że nie jestem tu tak zapracowany jak w Warszawie. Ale właściwie to dobrze, traktuję ten pobyt jak dodatkowy urlop. I bardzo się zastanawiam nad tym czy ja tu wyrobię pół roku. No ale przecież uczysz się czegoś nowego - stwierdził Wojtek. Oczywiście, tyle tylko, że jak na razie to u nas jeszcze takiego sprzętu nie ma, więc gdybym tu miał być na stałe, to skakałbym z radości, no ale ja raczej nie planuję exodusu - no chyba, że wy tu zjedziecie razem z Michałem, sprowadzicie rodziny, będziemy tu wszyscy razem mieszkać, no to byłaby ta nauka przydatna. Ale jestem w sumie zadowolony bo mi angielski szybko wrócił do mózgu, poza tym jest tu fajna biblioteka medyczna, więc się wieczorami zajmuję czytaniem. Poza tym namiętnie przeglądam sprzęt medyczny, jak maniak zbieram różne prospekty, bo obiecałem szefowi, że go zaopatrzę w foldery sprzętu, który mu się marzy. On się wybiera tu na przełomie listopada i grudnia. Będę go u siebie gościł- w końcu mam dwa pokoje z kuchnią. A powiedz mi jak Marci praca magisterska? Już zaczęła ją pisać? </p><p>Chyba jeszcze nie, ale miała kolejne spotkanie ze swoim promotorem i z szefem laboratorium, bo to będzie coś co nowego robią. W każdym razie jest strasznie przejęta rolą - to mnie akurat nie dziwi, bo ja też gdy zaczynałem pisać to też byłem niezdrowo przejęty tym faktem. To widocznie zakaźny proces - śmiał się Wojtek - i się dziewczyna ode mnie zaraziła. W każdym razie w laboratorium bardzo uważa, żeby nic nie stało zbyt wysoko i przypadkiem nie zleciało. No bo kto by ją potem cerował skoro ciebie nie ma? </p><p>Henio, Henio by ją cerował - to bardzo zdolny facet, chociaż jeszcze młodziutki. Ale te zdolności do dobrego cerowania to się ma zwykle od początku albo się ich nie ma wcale. Będę się starał załatwić dla niego jakiś krótki "stażyk" tutaj - on jeszcze nie jest zaobrączkowany i o ile wiem to nie zmajstrował żadnego potomstwa, ostatnio nawet się rozstał z dziewczyną bo miał zbyt mało czasu dla niej, więc chyba będzie zadowolony, zwłaszcza, że ściągnąłbym go pod sam koniec mojego pobytu, to mógłby wtedy zamieszkać u mnie i zostałby tu na gospodarstwie.<br /></p><p>A ja się zastanawiam co mi się bardziej opłaca - polecieć na 4 dni do Polski w listopadzie czy może lepiej ściągnąć tu na święta Lenę z dziećmi. Jakby ją ciotka ze siostrzeńcem wsadzili do samolotu a potem za kilka dni odebrali to chyba dałaby radę. Ja ją przecież odbiorę na lotnisku, a młodszy to ma już 4 lata, starszy do zerówki idzie, samolot z polską obsługą. Paszporty im wyrobią od ręki. Tylko nie wiem czy to jest sens, ale miałbym z głowy prezenty pod choinkę. A mieliby atrakcję w postaci lotu samolotem.</p><p>Wojtek się roześmiał - pytasz się niewłaściwej osoby - ja to bym na pewno ściągnął do siebie żonę i dzieci, to pewne. No ale wiesz- ja to nie wyobrażam sobie by wyjechać gdzieś bez Marty. Wiesz -jeżeli ten siostrzeniec teściówki przywiezie ją z dziećmi do Warszawy to ja z ojcem mogę ją odstawić na lotnisko i potem po nią i dzieci przyjechać na lotnisko. To żaden problem. No to super - ucieszył się Andrzej. Niech ona sama w takim razie wybierze kto ma ją z dziećmi do samolotu wsadzić i potem odebrać. A tak w ogóle to ja najchętniej widziałbym was tu oboje. </p><p>No ale my to nie bardzo mamy kiedy przyjechać - Marta się spręża by już jak najszybciej napisać tę pracę, ma przed sobą sesję w lutym i potem końcową i zaraz potem chce mieć obronę. Ona ma zwyczaj zdawania egzaminów jeszcze w terminie zerowym, bo stwierdziła, że taki system jej najbardziej pasuje. Tu większość przez poprzednie lata to dość lekko traktowała te studia, a teraz to jest ostatni rocznik II stopnia studiów bezpłatnych. Bo zostaną tu tylko studia licencjackie i na pewno będą odpłatne, ale będzie prawdopodobnie szansa na stypendia dla najlepszych, a studia II stopnia będą teraz "studiami podyplomowymi" i zapewne będą u Koźmińskiego, więc w 100% płatne. A z tego co wiem to tanio to nie jest. Ona oczywiście się nie denerwuje, ale większość jest tymi zmianami przerażona. Bo powtarzanie semestru nie było dotąd problemem, można było spokojnie powtarzać a teraz to będzie kosztowało.</p><p>Kilka dni później Andrzej nadesłał wiadomość, że jego propozycja została przez Lenę przyjęta bez problemu i zapewne teraz dzieciaki są straszone, że gdy będą nieposłuszne, będą grymasić przy jedzeniu itp., to Lena nie zabierze ich ze sobą do taty, tylko poleci do niego sama, a oni zostaną z ciocią i babcią. Oni co prawda lubią być z babcią i ciocią, no ale perspektywa, że polecą "prawdziwym samolotem" jest naprawdę wielce dla nich kusząca. </p><p>No to już wiadomo, że Andrzej spokojnie wysiedzi tam te pół roku jeśli dzieci będą tam w okresie świąt- stwierdził Wojtek. Pół roku kończy mu się w marcu. O ile nie dostanie jakiejś ciekawej propozycji pozostania tam na dłużej, czyli na następne pół roku, bo to przecież też nie jest niemożliwe. On lubi Londyn, więc do końca nie wiadomo - ja to nawet podejrzewam, że jeżeli by dostał ciekawe warunki to może i zostaliby tam na stałe - stwierdził Wojtek. Gdy z nim rozmawiałem to mi powiedział, że będzie się starał rozeznać jakie są szanse byśmy z Michałem mogli tam zorganizować sobie firmę, a to oznacza, że jakoś mentalnie przygotowuje się na dłuższy pobyt, jeżeli dostanie dobrą propozycję. <br /></p><p>Obiecałem mu, że wypiszemy razem z Michałem co byśmy chcieli robić prowadząc firmę, a on się postara zorientować jak to się na tamtym rynku ma szansę udać. Jak twierdzi, to brat jednego z jego dobrych kolegów ma firmę w tej branży. Więc pogadam o tym z Michałem, bo taka firma nie musi wcale mieć lokalu akurat w samym city. Można wtedy mieć firmę i mieszkanie w tym samym miejscu w jakimś miejscu poza centrum. Londyn jest olbrzymi, szalenie rozległy, ma 1512 kilometrów kw. i ponad 8 mln mieszkańców. Obszarowo to chyba największe miasto - Paryż, ma tylko 105 km kw., Berlin 892,8 a New York City 1213 km kwadratowych. Ale Londyn ma mniej mieszkańców niż Moskwa, która zajmuje znacznie mniejszy obszar. </p><p>Muszę o tym wszystkim pogadać z Michałem, bo przecież jego ojciec miał nam zrobić jakieś rozeznanie w kwestii przepisów finansowych. Patrzyliśmy ostatnio na średnie zarobki w UE i najlepiej wypada pod tym względem Szwajcaria, ale patrząc realnie to mamy malutkie szanse na założenie tam własnej firemki. A tak ogólnie rzecz ujmując, to my chyba założymy wpierw tutaj swoją firmę, żeby "na własnych śmieciach" przetestować funkcjonowanie takiej formy działania na rynku - jeśli będzie dobrze funkcjonować tu ( a tu jest istna dżungla przepisów) to i poza Polską też, bo tam głównie własne biznesy funkcjonują, a tu są zdecydowanie niższe koszty w porównaniu np. ze Szwajcarią. Udziałowcem u nas będzie też ojciec Michała, by było wiadomo skąd mamy dewizy. Ziuk też zgłasza swe pieniądze i swą kandydaturę na udziałowca, bo ma jeszcze jakąś ziemię do sprzedania, którą kiedyś zakupił za grosze i na której postawił jakąś daczę, bo się czepiali go, że to działka budowlana, a więc musiał postawić jakąś "budowlę". No to stoi pusta chata, ogrodzona, nawet jest żywopłot i ktoś z pobliskiej wiochy wypasa tam kozy, bo one lepsze niż kosiarka - trawę zeżrą i ziemię przy okazji "odżywią", bo "produkują nawóz". W domu to funkcjonuje tylko toaleta i symbol kuchni czyli zlewozmywak. Wiata na samochód funkcjonuje jako schronienie nocne dla kóz bo jest "ogrodzona" grubym płótnem takim jak płótno na żagle. Ziuk się śmieje, że to jest "kozia dacza". Tylko to stoi bliżej Wyszkowa niż Warszawy. A Ziuk to nawet grosza nie bierze za to, że tam kozy koczują, bo dzięki temu chaty jeszcze nikt nie rozkradł na deski ani niczego wewnątrz nie zdewastował, bo z uwagi na te kozy to nawet bezdomni omijają tę działkę, a złodzieje (oczywiście złodzieje "z innej wsi" bo gdzieżby z najbliższej) dobrze wiedzą, że tam nie ma czego ukraść, więc nikt się nie włamuje. </p><p>No a latem to Ziuk nawet kupuje od właściciela kóz mleko, oczywiście kozie i sam w domu robi z niego ser. Umawiają się na określony dzień i wtedy cały "udój" Ziuk przeznacza na ser i zabiera do Warszawy. Oczywiście płaci za to mleko i właściciel kóz mówi, że pan profesor to bardzo "honorny człowiek". A Honorny Człowiek mi wyjaśniał, że woli zabrać mleko i samemu robić ser, bo przynajmniej wie co daje jeść wnukom. Na koniec rozmowy Andrzej stwierdził, że chyba jednak wróci w pierwszych dniach kwietnia do Warszawy, chociaż wie, że oni chcą mu przedłużyć pobyt co najmniej do końca czerwca. A Wojtek na zakończenie powiedział Andrzejowi, żeby się jednak zastanowił, bo kolejna propozycja pobytu w Londynie na pewno nie nastąpi bardzo szybko, a przecież ma kontakt z przyjaciółmi- co prawda głównie głosowy, no ale lepszy taki niż żaden, więc jakoś ten dodatkowy półroczny okres przetrzyma, zwłaszcza, że przecież na pewno Lena z chłopcami go odwiedzi. <br /></p><p>Oczywiście Andrzej miał jeszcze mnóstwo dobrych rad dla Marty w kwestii pisania pracy, więc Wojtek mu poradził, by wszystkie swe sugestie sam przekazał Marcie najlepiej w mailu, bo "słowo pisane" ma większą siłę niż to przekazane ustnie przez kogoś. No i będzie miał Andrzej przy okazji miłe zajęcie pisząc dla niej te porady. Tylko nie rozpędź się i pamiętaj, że ona kończy kosmetologię a nie ogólny lekarski kierunek - dodał na końcu. No przecież pamiętam, pamiętam i nie mogę odżałować, że jednak nie startowała na medycynę - odpowiedział Wojtkowi Andrzej.</p><p>Gdy skończyli rozmowę Wojtek powiedział do Marty - on wciąż nie może odżałować, że ty jednak nie startowałaś po raz drugi na medycynę. Marta tylko wzruszyła ramionami - mnie nie przeszkadza, że on nie może tego odżałować - gdy siedzę w laboratorium to czuję, że jestem w dobrym miejscu i cieszę się, że będę tam pracować. Ja nie jestem tak "kontaktowa" jak Andrzej- on to z każdym nawiąże kontakt, a ja muszę się wpierw "oswoić" z nowym człowiekiem. Na początku zawsze jestem w jakimś stopniu "wycofana". A to, że się uśmiecham i nie każę rozmówcy spływać w podskokach wynika tylko i wyłącznie z wytrenowania pewnych zachowań- nie jest to coś co wypływa samoistnie z mojego wnętrza. Kiedyś na zajęciach praktycznych myślałam że zejdę za moment bo trafiła mi się klientka, której się zdawało, że mnie na pewno zainteresuje jej życie płciowe i usiłowała mi opowiedzieć szczegóły swej ostatniej rozbieranej randki i w połowie zabiegu zamieniłam się miejscami z koleżanką, o której wiedziałam, że ona bardzo lubi opowieści z tej półki. Zamieniłam się z nią gdy klientka miała na facjacie maseczkę i potem skręcałyśmy się obie ze śmiechu gdy ta babka zorientowała się, że z kim innym kontynuuje swą opowieść. Wiesz- ja rozumiem, że dobre koleżanki, przyjaciółki mogą się wymieniać takimi opowieściami, ale żeby opowiadać to kosmetyczce to już jakieś zboczenie - chyba. Ale nie wykluczam, że ja po prostu jestem dziwna. Nie wyobrażam sobie żeby to opowiadać zupełnie obcej osobie. Rozumiałabym gdybym była ginekologiem i babka opowiadałaby mi to w nawiązaniu do swoich dolegliwości - to byłoby w moim pojęciu normalne, lub gdybym była jej serdeczną przyjaciółką, ale nie w tej sytuacji - ja jej twarz staram się doprowadzić do ładu a ta mi funduje opowiadanie o tym jak jej kochaś się do niej dobierał i co robił i jaki miał wzwód. Nawet moje dziewczyny nie mogły wyjść z zadziwienia, choć z natury nie miały ani za pięć groszy taktu i gdy wyszłam za ciebie zaraz się zapytały kiedy rodzę - no bo w ich pojęciu wychodzi się za mąż głównie z powodu ciąży - wszak bachor musi mieć matkę i ojca. Wiesz - ja nie jestem pruderyjna, mogę i z facetem pogadać dość dokładnie na temat seksu i spraw z nim związanych, ale nie bez oczywistej potrzeby.</p><p> c.d.n.<br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p> </p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-70072605145907029942024-03-01T21:25:00.033+01:002024-03-02T10:59:52.095+01:00Córeczka tatusia - 93<p> Około północy Marta z Wojtkiem zdecydowali, że już wybiorą się do domu. No to ja was zwiozę na dół, bo od miesiąca o godzinie 22,00 jest zamykana na klucz klatka schodowa, bowiem zaczęli do budynków napływać nocą bezdomni, którzy niestety bardzo brudzą i niszczą to piętro, którym jest przejście z jednej klatki schodowej do drugiej a na dodatek zaczęły się włamania do piwnic. My to akurat niczego tam poza pustymi słoikami na przetwory nie mamy, ale niektórzy lokatorzy to zostali okradzeni z różnych przydatnych rzeczy. Coraz więcej kluczy trzeba teraz nosić przy sobie, bo tak zwana altana śmietnikowa, czyli pomieszczenie z pojemnikami na śmieci też jest zamykane na klucz, bo buszowali w nim różni ludzie i straszliwie bałaganili buszując w śmieciach oraz traktowali to pomieszczenie jak toaletę publiczną. To się dzieje nie tylko na naszym osiedlu ale ponoć na każdym. Jest tu też kilka miejsc, w których są pojemniki na "elektrośmiecie" i pojemniki na odzież i każdego ranka osiedlowi dozorcy muszą wszystko porządkować, bo wszystko jest powyciągane ze zbiorników. Więc teraz każde z nas chodzi z pękiem kluczy bo trzeba mieć pod ręką nie tylko klucze od mieszkania, ale też od bramy wejściowej, śmietnika i piwnicy. Ostatnio to już nawet zaczęła wieczorami patrolować niektóre części osiedla policja. I podobno tak jest nie tylko na naszym osiedlu, które jest baaardzo duże, na Stegnach i Sadybie też tak jest. Nie wiem jak jest w innych dzielnicach, ale pewnie podobnie.<br /></p><p>Gdy Marta z Wojtkiem już wsiedli do samochodu Marta stwierdziła, że żal jej i Andrzeja i Leny, bo oni mają zupełnie różne wyobrażenia o tym jak powinien wyglądać związek i smutne, że nie bardzo potrafią sobie wzajemnie swe wyobrażenia przedstawić bez kłótni. Może szkoda, że Lena nie bywa nigdy w Klinice - może gdyby posłuchała co mówią o jej mężu pacjenci i panie pielęgniarki to darzyłaby go większym szacunkiem i zaufaniem - powiedział Wojtek. Marta tylko roześmiała się - raczej miałaby jeszcze jeden powód do robienia mu wyrzutów i podejrzewania, że zdradza ją z każdą pielęgniarką lub inną pracownicą kliniki. Jestem bardzo ciekawa, czy Andrzej wybierze się z nią do tej poradni. </p><p>Widziałeś minę Andrzeja, gdy usłyszał, że mamy zamiar wybrać się razem z Alą i Michałem do Turcji? Widziałem - pewnie jeszcze dziś do mnie zatelefonuje w tej sprawie, a ja go zweksluję na Michała, bo to on wszystko zgrywa i załatwia. Pomyśl tylko, czy chcesz spędzić dwa tygodnie w towarzystwie Lenki, która ostatnio nieco cię denerwuje swym podejściem do życia. </p><p>No wiesz - najlepiej gdy powiesz Michałowi, że Andrzej chce też jechać, ale dla nikogo nie jest to sprawa życia i śmierci, a to będzie już wrzesień, a więc pora bliska terminowi wyjazdu Andrzeja do Londynu, więc podejrzewam, że on jednak pójdzie po rozum do głowy i raczej nie pojedzie nigdzie we wrześniu. Podejrzewam, że obojgu dobrze zrobiłby pobyt daleko od dzieci. Lena zrobiła się ostatnio nieco zbyt kłótliwa jak na mój gust. Poza tym, jak zauważyłam, to wcale się te dwie "matki dzieciom" za bardzo nie dogadują, choć mają wszak wspólny temat do narzekania . No ale z reguły na wakacjach to wszyscy się lepiej dogadują bo jest mniej problemów codziennych do ogarnięcia, nie trzeba myśleć co do garnka wrzucić by było jadalne a głównym zmartwieniem jest kwestia by opalenizna z tyłu i z przodu była o tym samym stopniu intensywności a nie różna. I żeby na plaży wyglądać jak milion dolarów a nie jak kiepsko rozwałkowane ciasto. </p><p>Ala już mi zapodała, że będzie urzędować tylko i wyłącznie w jednoczęściowym kostiumie, który nie eksponuje ud razem z biodrami, bo po ciąży z pareczką ma rozstępy, więc nie ma czego pokazywać. Pocieszyłam ją tylko, że ja choć jeszcze nie bywałam w ciąży to i tak mam rozstępy bo mam właśnie taki, a nie inny gatunek ciała. I będę nosiła na głowie coś w rodzaju meksykańskiego sombrera, co w sumie będzie wyglądało jakby nagle na plaży wyrósł nieco osobliwy grzyb. No i doradziłyśmy sobie wzajemnie ciemniejsze szkła do okularów przeciwsłonecznych i koniecznie noszenie na plaży klapek basenowych, bo ten piaseczek gdy jest nagrzany to parzy stopy. Wy też powinniście mieć klapki basenowe na stopach. Podobno do brzegu morza z hotelu będzie ze 200 metrów do przejścia - tak stoi w prospekcie, co może, ale nie musi być prawdą. Bo twórcy wakacyjnych folderów mają niezłą wyobraźnię i sporą praktykę w fabrykowaniu atrakcyjnych zdjęć. No i mamy zamiar wziąć mnóstwo środków na dolegliwości ze strony układu pokarmowego oraz multum smarowideł do ciała. </p><p>A my ustaliliśmy, że do Berlina polecimy samolotem ze dwa dni przed wylotem do Turcji - poinformował Martę Wojtek. Pociągiem to byśmy się tłukli 6 godzin, samochodem nieco dłużej a do tego trzeba by płacić za parking, a tam parkingi to są niestety drogie i dwa tygodnie parkowania mogłoby nam wyjść bokiem. Więc zamiast się szlajać godzinami i jeszcze tracić forsę na parking lepiej wydać na nocleg w hotelu.</p><p> * * * <br /></p><p> Pobyt w Turcji był bardzo udany - wzięli udział w niemal wszystkich dodatkowych atrakcjach, wieczory spędzali na dancingu pod chmurką i dwa tygodnie pobytu minęły błyskawicznie. Marta w pełni doceniła kunszt taneczny Michała - zdaniem Marty tańczył świetnie. Z wycieczki samochodami terenowymi w góry wrócili nieco poobijani i straszliwie zakurzeni i jak powiedział Michał, to gdyby wiedział, że będzie mu zgrzytał piach w zębach to by na te wycieczkę nie pojechał.</p><p> Ominęło ich pożegnanie z Andrzejem, który odleciał do Londynu trzy dni przed ich powrotem do Warszawy. Obiecywał, że jeżeli mu się uda to wpadnie do Warszawy w listopadzie. A teraz wyjechał nieco wcześniej, bo zwalniało się mieszkanie blisko szpitala, w którym miał pracować i gdyby nie skorzystał z niego, to miałby znacznie gorszą lokalizację. Z tego mieszkania to może nawet per pedes przemieścić się pomiędzy mieszkaniem a szpitalem. Nadesłał kilka zdjęć tegoż mieszkania i stwierdzenie, że jego plan zajęć, w porównaniu do "orki", którą miał w Polsce to wręcz wypoczynek. Czekała go głównie praca na sali operacyjnej, nie przyjmował pacjentów w przychodni przyszpitalnej, na razie nie miał też nocnych dyżurów. I wie, że spędzi tu sześć miesięcy a nie tylko trzy miesiące. Na razie ma 10 dni na aklimatyzację, zgłębienie przepisów i obyczajów, urządzenie po swojemu mieszkania. <br /></p><p>Marta czytając to powiedziała do Wojtka - on od razu wiedział, że będzie tam pół roku a nie 3 miesiące. Od razu tak podejrzewałam, bo to klinika, w której już był dwa razy na praktykach wakacyjnych.Ciekawa jestem czy Lena o tym wie, że on tam będzie pół roku czy dowie się o tym dopiero za trzy miesiące. Ja w każdym razie nie mam zamiaru jej w tej materii uświadamiać. To nie mój cyrk i nie moje lwy. Mnie zupełnie nic do tego. I wcale się nie zdziwię gdy za jakiś czas Andrzej napisze, że się rozwodzą. Nie on pierwszy i nie ostatni. W tej grupie zawodowej rozwody są czymś co jest na porządku dziennym. A gdy przyleci do Polski w listopadzie to zapewne wpierw prosto z lotniska do nas, a dopiero potem do dzieci i Leny. No i wcale nie jest takie pewne, że przyleci - to taka zasłona dymna i to chyba głównie dla niego. Potem napisze, że chciał, planował ale wszystko się powywalało do góry nogami i nie da rady przyjechać. A potem dojdzie do odkrywczego wniosku, że najwłaściwszym rozwiązaniem to jest jednak przeprowadzenie rozwodu, bo przecież jest właściwie stały rozpad związku, więc trudno to nazywać małżeństwem. </p><p>I jest mało prawdopodobne że się drugi raz ożeni - może gdyby spotkał kobietę, która dorównywałaby mu inteligencją i czymś mu imponowała - Lena była i jest dla niego zbyt głupia i niczym mu nie imponuje. I Lena o tym doskonale wie. Była dobra gdy był młody i jurny, ale teraz jest źle zaprojektowaną a do tego marnie wykonaną wizytówką. On przyjedzie w listopadzie, znajdzie tu dobrego prawnika, pouzgadnia wszystko by zabezpieczyć finansowo dzieci i zablokować Lenie dostęp do tego i dopiero gdy to mu wszystko wypali wystąpi o rozwód. Teraz Lena będzie pod kuratelą matki, a nie wykluczam opcji, że Andrzej ma w zanadrzu coś, co pozwoli mu zabrać Lenie dzieci. Może się mylę, ale takie odniosłam wrażenie. I będzie na pewno bardzo dobrym ojcem a im dzieci starsze tym łatwiej mu przyjdzie przejęcie nad nimi opieki.</p><p>Zaskakujesz mnie - stwierdził Wojtek- no ale nie od dziś wiadomo, że życie składa się z rzeczy dziwnych i często zaskakujących. Ja tylko doszedłem do wniosku, że Andrzej nie kocha Leny i te jego zapewnienia, że on ją kocha, choć niewiele zostało z Leny z okresu ślubu są raczej nieszczere. Potem to, że będzie miała limitowaną kartę bankową też mi się wydawało bardzo dziwne. A ten jego wyjazd też mnie mocno zadziwił - my nie mamy dzieci a ja jakoś nie mam chęci na wyjazd gdziekolwiek bez ciebie nawet na kilka dni. Tak samo wiadomość o tym, że on w sekrecie przed nią ma zrobioną wazektomię też mnie bardzo zdziwiła. I już postanowiłem, że gdy już się rozmnożymy w takiej ilości jaka nam pasuje to też sobie zafunduję, żebyś nie musiała łykać tabletek - to zawsze zdrowsze niż tabletki hormonalne. To wszystko wygląda tak, jakby ona miała nie za bardzo po kolei w głowie i trzeba za nią w różnych aspektach życia podejmować decyzje nie mówiąc jej o tym bo biedula i tak nie pojmie. </p><p>No właśnie - ja też odniosłam takie wrażenie, że coś z nią "nie halo". Ala też się marnie z nią dogadywała, ale myślałam, że to tylko ja mam jakieś problemy bo nie mamy jeszcze dzieci, a "matki dzieciom" to z reguły mają jakieś inne spojrzenie niż osoby bezdzietne i łatwiej się ze sobą dogadują. Ale ich dzieciaki są bardzo udane, obaj to takie małe bystrzaki. Podejrzewam, że Andrzej też był takim bystrzakiem gdy był dzieckiem. </p><p>No nic - jak mówią- "prawda jak oliwa zawsze na wierzch wypływa". Zapewne za jakiś czas dowiemy się co było i co jest grane. Akurat dla nas nie ma to większego znaczenia. Dziwi mnie tylko, że Andrzej zapewniając nas, że jesteśmy jego najbliższymi przyjaciółmi coś jednak ukrywa. Ale nie da się ukryć, że jest dobrym chirurgiem. I to jego zmartwienie a nie nasze jak on sobie dalsze życie ułoży. On na pewno nie jest łatwy w codziennym życiu, ale nam to też nie przeszkadza bo nie mieszkamy i nie będziemy z nim mieszkać pod jednym dachem. Nie wykluczam, że może mnie wyobraźnia ponosi dopisując mu rozwód. Pewnie przeczytałam za wiele książek o lekarzach i innych bardzo, bardzo zdolnych ludziach. A większość tych, którzy wyrastają pod jakimś względem ponad przeciętność to osoby bardzo trudne w codziennym życiu - bo albo "żyją z głową w chmurach" i nie dostrzegają tego, co niesie ze sobą dzień powszedni albo są skrajnymi egoistami i ich działanie ma pod każdym względem pierwszeństwo a reszta spraw ich kompletnie nie interesuje. Opinię to on w klinice ma świetną, nie "gwiazdorzy", nie opieprza początkujących lekarzy, nie wydziera się w trakcie operacji na personel, nie wychodzi z sali operacyjnej rozrzucając po drodze ściągane z siebie ubranie - to wszystko słyszałam od pielęgniarek z chirurgii. Ta lekarka dermatolog też ma o nim bardzo dobre zdanie. I ciebie i mnie "pokroił" koncertowo, nie było żadnych powikłań. A że być może coś przed nami ukrywa to w gruncie rzeczy mało ważne. Twój ojciec będzie miał częsty kontakt z chłopcami, więc jakby działo się coś dziwnego to pewnie zauważy. Ale ja nie mam zamiaru opowiedzieć ojcu o swoich przemyśleniach na temat związku Andrzeja i Leny, nie chcę by się czymś sugerował. Bo może to tylko moja chora wyobraźnia a rzeczywistość wygląda inaczej. Trzeba brać poprawkę na to, że my jesteśmy nietypowi w kwestii związku więc nie ma co snuć porównań.</p><p> c.d.n.<br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-50364900125517320892024-02-29T15:32:00.002+01:002024-02-29T15:32:20.662+01:00Córeczka tatusia - 92<p> A jakie wy macie wakacyjne plany? - zapytał Andrzej. Oooo- mało skomplikowane - wymyśliliśmy z Michałem, że polecimy do Turcji we wrześniu, ale pobyt wykupimy w niemieckim biurze turystycznym bo oni mają lepsze lokalizacje hoteli i w ogóle lepszy standard. A we wrześniu już nie ma takich upałów przy których rozum się gotuje z gorąca. A oni biorą ze sobą dzieci? - nie, dzieci zostaną z dziadkami- może w przyszłym roku pojadą całą rodziną i to w pierwszej połowie czerwca, bo jeśli Mireczek nie będzie miał jakichś "zacięć" w szkole to bez trudu go zabiorą wcześniej ze szkoły. Po prostu z dzieciakami to się mało zwiedza, a my chcemy nie tylko "zalegać na plaży" ale i sporo zwiedzić, może nawet wybrać się do Kapadocji, bo zawsze są tam organizowane wycieczki do Kapadocji takie z noclegiem tamże. I może też w góry Taurus - czytałem, że to wycieczki samochodami terenowymi. Obaj mamy żony-samochodziary, więc może nam się to uda- takie są plany, a co wyjdzie to jak zawsze życie pokaże. Pobyt z dzieciakami, które już chodzą do szkoły to zawsze mordęga, bo praktycznie można jechać tylko w czasie wakacji, a nie da się ukryć, że wtedy wszędzie jest tłok i zgraje dzieciaków. Kolega nasz wyliczył, że każdy pobyt z dziećmi na wakacjach jest dwa razy droższy bo one zawsze wyciągają rodzicom pieniądze z kieszeni na rozliczne rozrywki. A wszystkie "atrakcje dla dzieci" są zawsze płatne. Nawet zerknięcie na ryby pływające w beczce, którą miejscowi nazywają akwarium, choć to takie akwarium jak ja jestem samolotem. Ja już sobie utworzyłem konto o kryptonimie "dziecko" i odkładam na nie wszystkie dodatkowe pieniądze. </p><p>A kiedy Marta kończy te studia? Dopiero za rok, a tak kombinuje by zaraz po swym ostatnim egzaminie już mieć obronę. Ostatnio ogromnie się rozczuliła, bo szef laboratorium zainstalował dla niej nowy regał, na którego najwyższą półkę może bez trudu sięgnąć bez stawania na czubkach palców. No bo ona całe wakacje będzie tam pracowała na połówce etatu, tak jak w ubiegłym roku. I to razem z dwoma chemikami. Mam tylko nadzieję, że nie porzuci mnie dla nich, bo ja i chemia to dwa obce światy.<br /></p><p>A co z twoim doktoratem? No robi się, robi, szkoda tylko że nie jakoś automatycznie sam z siebie. Ostatnio mówiłem do Michała, że mam poważne wątpliwości czy ten mój projekt się sprawdzi, a ten mi mówi, że to wszystko jedno bo wtedy jako praca doktorska będzie analiza przyczyn dlaczego ten projekt nie wypalił. Aż mnie zatkało ze zdumienia - zawsze mi się zdawało, że tematem powinno być coś co jest osiągnięciem a nie fiaskiem. </p><p>No ale analiza dlaczego to coś nie wypaliło też jest istotna dla nauki - stwierdził Andrzej. To o tyle ważne, że albo ktoś następny po tej analizie wpadnie na jakiś nowy pomysł albo ta praca będzie przestrogą dla innych by tego nie ruszali. W mojej branży to wszystkie nowe pomysły wyrosły głównie dlatego, że coś się nie udawało i gdy ileś par oczu to obejrzało i potem wiele mózgów nad tym dumało to powstawały nowe metody leczenia farmakologicznego albo nowe techniki operacyjne czy wręcz zupełnie nowe urządzenia do lepszego badania czy też leczenia.Można śmiało powiedzieć, że postęp powstaje na gruzach niepowodzenia. Z reguły nikt nie jest miłośnikiem nieudanych działań i zawsze większość stara się tak wysilić mózg, by osiągnąć sukces. </p><p>Ciekawy jestem jakie operacje będę robił w Londynie. Mam nadzieję, że nauczę się czegoś nowego. A potem wrócę sfrustrowany tym, że oni mają lepsze zaplecze techniczne. I wycieniowany niczym chart. Jakoś nie mogę pokochać ich jedzenia. Będę tęsknił za naszą kantyną w klinice. A ja myślę, że będziesz tęsknić za Leną i dziećmi - stwierdziła Marta. Andrzej spojrzał się na nią uważnie i spokojnie odpowiedział - za dziećmi to tak , zapewne pod koniec pobytu to już zatęsknię, ale za Leną to wcale. Może gdybym tam pobył ze dwa lata to bym za nią też zatęsknił. </p><p>Nooo, nie wygłupiaj się , rozmawiamy przecież poważnie- skarciła go Marta. Ależ ja, Marciu, mówię to z pełną świadomością tego co mówię. Zaraz usłyszycie od Leny, że ja jej nie kocham, że mam na 100 procent kochankę, bo zupełnie nie wykonuję swoich małżeńskich powinności, bo główną powinnością męża jest zapewnienie żonie seksu noc w noc i jeszcze trochę. Dla niej to seks jest wymiarem miłości faceta do żony. Wszystko inne jest mało ważne - środki finansowe - drobiazg, przecież można zawsze od kogoś forsę pożyczyć, własne mieszkanie - przecież można je wynająć za te pożyczone pieniądze, podobnie w jej logice jest z kupnem ubrań dla dwójki dzieci i dwojga dorosłych. Samochód - może być przecież kilkunastoletni, na naprawy też się pożyczy pieniądze. Planowanie kwestii posiadania dzieci?- według niej to zwykła bzdura, to zależy od Boga a nie od ludzi, chociaż trudno ją zaliczyć w poczet tych co wierzą w Boga. Planowanie wydatków ? - też bzdura, wymyślona przez jej matkę, by się wtrącać w nasze życie. Praca zawodowa dla kobiet? przecież po to wyszła za mąż żeby być "panią domu" a nie pracować gdzieś w biurze. </p><p>Co najdziwniejsze, co całkiem uśpiło moją czujność to fakt, że gdy ją poznałem to nie wygłaszała takich dziwnych tez, była dziewczyną chętną do seksu, wesołą, sprawiała wrażenie, że rozumie doskonale co do niej mówię. Bez trudu dałem się przekonać, że małżeństwo nam dobrze zrobi, bo będziemy mogli razem mieszkać a nie szukać "chaty na seks". Nie podobała się moim rodzicom, mieli dla mnie "w zanadrzu" inną panienkę, tyle tylko, że ani tamta mnie ani ja jej się nie podobałem.</p><p>Lena nadal nie może pojąć dlaczego po 7 godzinach pracy w szpitalu ja padam z nóg - przecież ja tylko tam "stoję i kroję jakieś mięso", więc to praca którą wykonuje każdy rzeźnik, więc w czym problem? Nie wymagam by rozumiała na czym polega moja praca i w efekcie coraz więcej czasu spędzam poza domem żeby dojść do siebie po przeżyciach przy stole operacyjnym. Jest śmiertelnie zazdrosna o was oboje, bo nie ukrywałem i nie ukrywam, że jesteście dla mnie oboje szalenie ważni i bardzo mi bliscy, że uważam was za swoją najbliższą rodzinę a nie tylko za przyjaciół. </p><p>Ostatnio rozgłasza, że się rozwiedziemy, bo ja jej już nie kocham, mam jakąś kobietę, z którą ją zdradzam. No więc oświadczam, że nie mam żadnej innej kobiety, bo jedyna kobieta którą mógłbym pokochać tak by z nią dzielić życie jest szczęśliwą mężatką, a ja nie podrywam mężatek dopóki się same nie rozejdą i to zupełnie z innego powodu niż fakt mego istnienia. Nie chciałbym być nigdy przyczyną rozpadu czyjegoś małżeństwa. </p><p>O tym, jak wygląda moje małżeństwo wiedzą cztery osoby - moja teściowa i jej siostra oraz teraz wy oboje. I mam nadzieję, że moja przyjaźń z wami przetrwa dłużej niż mój związek z Leną. Przepraszam was Marciu za ten dzisiejszy wieczór, ala może lepiej gdy jakiś wrzód pęka sam a nie w sposób kontrolowany. </p><p>Uzgodniłem z teściową, że w czasie mego pobytu w Londynie dzieci będą u niej, w opiece pomoże też siostra teściowej a w weekendy będzie się z nimi widywał "dziadek Wiesiek", by dzieciaki miały kontakt z dobrym wzorcem męskim. No i to będzie piąta osoba wiedząca jak wygląda mój związek z Leną. W dniu ślubu nie podejrzewałem nawet przez sekundę, że tak dziwnie skończy się to nasze małżeństwo. I jeszcze coś - nie zdziwcie się gdy nagle do was dotrze, że przyczyną rozpadu tego związku jest Marta - bo ja nie jeden raz mówiłem Lenie, że podziwiam Martę, która tak idealnie łączy swoje życie osobiste ze zdobywaniem wiedzy medycznej, której w wybranym przez nią zawodzie jest jednak sporo. I że może kiedyś uda mi się współpracować z nią zawodowo. Bo nie sądzę bym pracując tak intensywnie jak teraz dociągnął w charakterze czynnego chirurga do emerytury. </p><p>Marta westchnęła głośno i powiedziała - nie masz za co nas przepraszać - my oboje z Wojtkiem wiemy bardzo dobrze jak wygląda twoja praca. Widziałam Cię gdy skończyłeś ciężką operację i teraz mogę ci to powiedzieć - byłam przerażona, choć usiłowałam za wszelką cenę ukryć swoje przerażenie. Pierwszy raz widziałam tak wykończonego lekarza - co innego jest czytać o tym, a co innego zobaczyć na własne oczy. Opowiedziałam to Wojtkowi, bo jak wiesz mam, zapewne głupi, nawyk mówienia mu o wszystkim. Jesteś dla mnie wzorem lekarza. Owszem, będę nadal związana z kosmetologią, ale nie będę miała bezpośrednich kontaktów z pacjentami - przekonałam się do pracy naukowo - badawczej, już sobie moszczę kącik w laboratorium i przyrzekłam sobie i innym, że nie będę łapać zlatującego szkła. Należę do tych, którzy dość szybko się uczą i dobrze zapamiętują to co należy zapamiętać. </p><p>Co do waszych perypetii związanych z częstotliwością - przychodzi mi na myśl tylko i wyłącznie porada seksuologa - na początku wspólna wizyta, co do dalszych to tylko seksuolog powie co dalej. A tak nawiasem - znam takich, co mieli super seks pod względem ilościowym i jakościowym a już dawno są po rozwodzie, bo dobry seks a prawdziwa miłość to często dwie zupełnie różne bajki. I nie jest to wcale curiosum. Po prostu życie we dwoje jest ciężkim doświadczeniem i wymaga od obu stron wzajemnego zrozumienia i szczerości. Co dziwniejsze - nie ma recepty na to, żeby związek był trwały - to co pomoże jednym to niekoniecznie będzie pomocne dla innych. </p><p>My z Wojtkiem jesteśmy parą od piątej klasy szkoły podstawowej, ale ja nie znam więcej par, które utworzyły się jeszcze w podstawówce i trwają w takiej symbiozie nadal. Przez cztery lata widywaliśmy się tylko w wakacje i to zawsze pod czujnym okiem rodziców Wojtka a mimo tego nadal pozostaliśmy sobie wierni. A opinie na temat tak długiej znajomości są różne - jedni wymownie stukają się w czoło, gdy to słyszą, innym opada szczęka ze zdumienia a niektórzy są zachwyceni a nas wszystkie te reakcje niewiele obchodzą. Tylko mój tata się niczemu się nie dziwi i mówi, że tak widocznie miało być. Może to wynik tego, że mnie wychowywał tata sam od chwili gdy zostałam przyznana jemu na sprawie rozwodowej - bo mnie pytano z kim chcę po rozwodzie mieszkać. I wybrałam tatę. Więc nim się wam ten związek rozleci oszczędźcie dzieciom takich doświadczeń - oni są jeszcze bardzo mali, ja to już wtedy miałam skończone 12 lat. </p><p>Lenka - pomyśl logicznie - Andrzej widział Cię "w różnych okolicznościach przyrody" - podczas dwóch ciąż, dwóch porodów a z tego co widziałam to nie można powiedzieć by obie te sytuacje czymkolwiek kogokolwiek zachwyciły, a on nadal jest z tobą. Ty nigdy nie pracowałaś tak ciężko jak Andrzej - nie miałaś świadomości, że nawet drobny twój błąd może spowodować kalectwo lub śmierć twojego pacjenta. Byłaś w szkole pielęgniarskiej co prawda krótko, bo tylko niecałe 2 lata, ale o tym jaka odpowiedzialność spada na lekarza to na pewno już wtedy wiedziałaś. Więc przypomnij sobie trochę tych wiadomości. A gdy będziecie w poradni to nie kłam, nie zmyślaj, tylko mów prawdę - nawet jeśli nie kochasz Andrzeja- bo to przecież też jest możliwe, ale nie jest karalne. Miłość nie jest wcale uczuciem wiecznym i czasem cichutko odchodzi od nas i nie trafiamy za to do więzienia.</p><p>Dlaczego zakładasz, że ja go nie kocham?- spytała Lena. Lenko - obie jesteśmy dorosłe i rozmawiamy teraz na trudny temat- ja nie robię żadnego założenia - ja ci tylko mówię, że czasem uczucie przemija ale za to nie trafiamy do więzienia. To czy kochasz jeszcze Andrzeja czy nie to nie jest moja sprawa a tylko i wyłącznie twoja i jego. Ja ci tylko mówię, że nie ma w życiu spraw niemożliwych.</p><p>Andrzej pomógł nam bardzo w wielu sprawach, jest Wojtka i moim serdecznym przyjacielem i oboje chcemy dla niego jak najlepiej co nie znaczy, że chcemy by to było twoim kosztem. A tu masz przepisy na nieskomplikowane "słodkości" - masz teraz dzieciaki z głowy, to możesz coś z tego bez problemu zrobić. Najmniej pracy to będziesz miała z tym zawijańcem z gotowego ciasta francuskiego - wymieszaj tylko cukier z cynamonem, rozsyp równomiernie na płacie ciasta , zwiń w rulon, pokrój w grube plastry i upiecz te plastry ciasta zgodnie z tym co napisali na opakowaniu. Zdziwisz się jakie to smaczne i na dodatek łatwe.</p><p> c.d.n.<br /></p><p><br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-72268869394057041652024-02-28T16:02:00.000+01:002024-02-28T16:02:03.368+01:00Córeczka tatusia - 91<p> Wieczór spędzony u Leny i Andrzeja trudno było zaliczyć do miłych. Dzieci nie było, ale o tym, że ich nie będzie Marta dowiedziała się dopiero gdy przybyli na miejsce. A ponieważ nie wiedziała, że chłopców nie będzie przyniosła dla nich różne drobiazgi - dla starszego, ponieważ już we wrześniu miał iść do zerówki były 16-kartkowe zeszyty w trzy linie i w kratkę, porządne drewniane kredki i dwie bezpieczne temperówki, zeszyty do kolorowania z dużą ilością samochodów, autobusów i samolotów, oraz z literami też do kolorowania, dla obu były dwa nieduże zestawy klocków Lego, takie, żeby nie trzeba było do ich składania zatrudniać mamę lub tatę i dla starszego był nieomal wojskowy mini plecak, w którym było to wszystko co mu Marta przygotowała. Młodszy dostał kredki świecowe wraz z temperówką, książeczki do kolorowania ze zwierzątkami, które bywają na wsi oraz takimi, które można spotkać tylko w ZOO, mniejszy plecak nie wojskowy, ale ciemno niebieski z obrazkiem statku na kotwicy, więc można go było zaliczyć do plecaka marynarskiego, zwłaszcza, że jedna książeczka do kolorowania miała obrazki z różnego rodzaju sprzętem pływającym. Dla obu była Encyklopedia Zwierząt - książka gruba, która oczywiście wymagała pomocy dorosłych nim chłopcy nauczą się czytać. No ale było w niej mnóstwo zdjęć zwierząt z całego świata i oczywiście o każdym coś napisane - takie podstawowe wiadomości. Plecaczki zaległy na łóżkach chłopców, którzy mieli wrócić do rodziców dopiero w niedzielne popołudnie.</p><p>A czemu wy nam takie prezenty robicie? - spytała Lena nieomal z pretensją w głosie. Wam? - zdziwiła się Marta. To są rzeczy dla maluchów, nie sądzę bowiem by któreś z was chciało kolorować obrazki lub oglądać Encyklopedię Zwierząt. Chociaż akurat ta pozycja to jest dla całej rodziny. My też taką mamy w domu, ale to wydanie to ma więcej kolorowych zdjęć- widać technika poszła do przodu. Wiadomości w obu wydaniach do łatwego przetrawienia, bo o każdym zwierzaku są takie podstawowe wiadomości typu gdzie występuje, czym się żywi itp. Szukałam jakiegoś ładnego Atlasu Geograficznego, ale były takie wielkie i ciężkie, że nie nadawały się do dziecinnych łapiąt. Myślałam nawet nad kupnem dla nich globusa, ale były tylko takie wielkie, które są zawalidrogą. Bo na takich małych wielkości piłki kopanej to niestety niewiele widać i nazwy to trzeba odczytywać przez lupę.W jednym miejscu zastanowiłam się nad mapą , taką do powieszenia na ścianie, ale ona była zdecydowanie za duża, a oni do niej jeszcze obaj za mali. Przygody Wojtka w szkole z mapą zrobiły na mnie takie wrażenie, że gdy będziemy mieli własne dziecko to od niemowlaka będzie miało kontakt z mapą. Żeby potem mu się Berlin nie plątał z Bernem lub z Bremą czy też z Brnem.</p><p>A to wy jednak przewidujecie posiadanie dzieci? - spytała Lena. Zdążycie przed emeryturą? Nooo, jak się dobrze sprężymy to pewnie się nam uda - stwierdziła Marta, która pomału zaczynała żałować, że tu przyszli. Na razie muszę skończyć studia i z rok popracować.Twój mąż był tak miły, że mnie skontaktował z dermatolożką i ona mnie zapewniła, że zawsze mogę się jej pytać o to, co dla mnie niejasne lub czegoś nie wiem, bo dermatolog wie znacznie więcej niż kosmetolog. Dla mnie zaś jest najistotniejsze, że ta lekarka zna mojego promotora i określiła go jako bardzo porządnego, uczciwego człowieka a do tego "poczciwego". Trochę mnie to ostatnie określenie zaskoczyło, bo teraz to bardzo rzadko używany przymiotnik, bo czasy takie, że bycie uczciwym i poczciwym jest mało praktyczne.</p><p>Poczciwy to znaczy jaki? - spytała Lena. Według mnie - to człowiek nieco opiekuńczy, altruista, ciepły, bliski - tłumaczyła Lenie Marta. Nie wiem co na ten temat jest napisane w Encyklopedii. Bardzo mi się ten pan profesor spodobał. Skojarzył mi się zaraz z Michałem, mężem Ali. Michał jest świetnym fachowcem, ma ogromną wiedzę ogólną i oczywiście zawodową też, ale w moim odczuciu nie stwarza dystansu, choć często jego rozmówcy są od niego tysiąc razy głupsi, na przykład ja. Bardzo go lubię bo poza tym to ma na dodatek poczucie humoru. A co do mego promotora - on mieszka bardzo blisko nas i łatwo nam będzie się spotykać. No i uważa, że mam szansę napisać całkiem ciekawą pracę. Wymyśliłam sobie by napisać o fitoterapii w dermokosmetykach. A nie mogę powiedzieć, że fitoterapia to moje hobby - tyle tylko, że uważam kosmetyki na bazie roślinnej za bezpieczniejsze. Choć jak nas uczy historia, do otrucia osób nam przeszkadzających używano kiedyś właśnie różnych roślin. Do leczenia chorych zresztą też i, żeby było śmieszniej, to czasem tych samych roślin tylko w innym czasie zbieranych i nieco inaczej przyrządzonych.<br /></p><p>Lena wydęła umalowane usteczka i powiedziała - nie bardzo wiem na cholerę pisze się te wszystkie prace magisterskie - zupełnie jakby nie wystarczyły zdane egzaminy. No wiesz - egzamin nie odzwierciedla poziomu ogólnego absolwenta a tylko i wyłącznie nabytą wiedzę zawodową - stwierdziła Marta. Napisanie pracy magisterskiej świadczy nie tylko o tym, że się ktoś nauczył czegoś przez te pięć lub sześć lat studiów ale że potrafi też przekazać swą wiedzę w rzetelny, ale czytelny sposób innym. Co prawda z pracy magisterskiej Wojtka to niewiele kumałam, no ale moje wiadomości z dziedziny informatyki są zerowe. Ktoś kiedyś usiłował mi zareklamować udział w kursie programowania, ale przejrzałam z grubsza program tego kursu i wymiękłam, bo cyferki w każdej postaci zawsze były poza moim kręgiem zainteresowania. Umiem tyle tylko, że potrafię włączyć komputer i znaleźć w sieci to co mi jest potrzebne oraz napisać maila. I niech tak to zostanie. </p><p>To ty czytałaś pracę magisterską Wojtka? - zdziwienie Leny sięgało niemal sufitu. Czytałam i to dwa razy - sprawdzałam czy nie ma błędów ortograficznych i gramatycznych - czytałam ją nim dał maszynistce a potem gdy odebrał z drukarni. Bo w kwestii merytorycznej to nic a nic nie miałam do powiedzenia z racji mojego braku wiedzy w tym zakresie. No ale od strony merytorycznej to Michał oceniał jego pracę. I to Michał ściągnął Wojtka do pracy na Politechnice, on go zareklamował szefowi.<br /></p><p>Gdy będę pisała swoją pracę to będę nią zamęczała uzgodnieniami mojego szefa laboratorium, swego tatę sprawdzaniem czy to co napisałam ma "ręce i nogi" i czy jest zgodne z zasadami logiki a pod względem merytorycznym to na bieżąco będzie to oglądał mój promotor. A Wojtek i tak będzie najbardziej tym "trafiony" bo będzie na co dzień wysłuchiwać moich jęków i narzekań na temat pisania.</p><p>Wcale nie będę trafiony - zaprotestował Wojtek. Przecież to nic dziwnego, że będziesz trochę narzekać, bo przecież nie co miesiąc pisze się coś na kształt pracy magisterskiej. Nie wiem jak to jest w kwestii tematu z dziedziny kosmetologii, ale wiem, że opisanie "ludzkim, zrozumiałym dla każdego językiem" pewnych stricte fachowych pojęć wcale nie jest łatwe. Każda branża ma swoisty slang i przełożenie go na język zrozumiały dla wszystkich wcale nie jest łatwe. </p><p>No fakt - poparł go Andrzej. A Marta zna nieźle slang medyczny, ale na co dzień doskonale przekłada to sobie na "ludzki" język i według mnie nie będzie miała żadnego problemu z pisaniem. Lena to zupełnie nie zna medycznego slangu, choć miała zamiar być pielęgniarką, nawet była w liceum pielęgniarskim. No ale dopiero pod koniec sobie zdała sprawę z tego, że to nie dla niej zajęcie, bo każdy chory to jej wróg, a nie ktoś kto potrzebuje sporo ciepła i wyrozumiałości. Skąd znasz Martuniu ten medyczny slang? </p><p>Bo zawsze interesowałam się medycyną, wielu lekarzy pisało pamiętniki i świetnie się je czytało. Przecież wiesz, że zdawałam na medycynę, ale poległam na egzaminie z chemii - wydawało mi się, że z chemii to jestem bardzo mądra i zapewne byłam na tle klasy, ale nie na egzaminie. A że nikt nie robił tragedii z tego, że odpadłam, to jak na zamówienie znalazłam tę uczelnię, przejrzałam program nauczania i gdyby nie opowieści dziewczyn to może bym nawet została regularną kosmetyczką ku radości mojej teściowej. Ale praca w czasie wakacji utwierdziła mnie w przekonaniu, że praca naukowo- badawcza w tej dziedzinie jest mi znacznie bliższa niż korekcja defektów na buziuchnach klientek. </p><p>Andrzej mówił, że się bardzo pokaleczyłaś w tym laboratorium. Marta uśmiechnęła się - no było nieco krwawo, ale szybko dotarłam do kliniki i mnie Andrzej pocerował bardzo starannie. Przy okazji przekonałam się, że człowiekowi to jednak są potrzebne na co dzień obie ręce. No i już zapewne do końca życia nie będę łapać żadnego spadającego szkła, nawet jeśli będzie to zabytkowy wazon z chińskiej porcelany. Tylko w jednym miejscu mam malutki ślad a było przecież sporo nacięć. Najważniejsze, że żadne ścięgno nie jest uszkodzone. Bardzo cię bolało?- spytała Lena. Bolało mnie tylko znieczulanie na samym początku a zszywanie i grzebanie w poszukiwaniu odłamków szkła już nie bolało - dobrze mnie znieczulono. </p><p>Nie znoszę widoku krwi, która wypływa z człowieka - zaraz mnie mdli - poinformowała ją Lena. No i do dziś nie wiem z jakiego powodu trafiłam do liceum pielęgniarskiego. A wiem, że teraz już ono nie istnieje. Zapewne stwierdzono, że gdy się ma czternaście lat to nie wybiera się zbyt mądrze przyszłego zawodu. Bo ja jeszcze kończyłam podstawówkę w systemie siedmioletnim, ty to już miałaś podstawówkę ośmioletnią. Co jakiś czas jacyś mędrcy reformują szkolnictwo - w jej głosie słychać było dezaprobatę. Jeszcze trochę, a zaczną do szkoły chodzić pięciolatkowie. Jakaś hodowla geniuszy im w głowach. Marta przezornie nie podjęła tematu - nie chciała by dyskusja zboczyła na te tory, ale Wojtek dodał, że są kraje, w których już nawet pięciolatki są kierowane do szkół, ale nigdy nie na podstawie "widzimisię" rodziców dziecka, ale dopiero po przebadaniu go przez specjalistów i nawet są szkoły specjalne dla tak zdolnych dzieci i zapewne z czasem to i w Polsce zacznie się "wyławiać" takie zdolne, nad wiek rozwinięte dzieciaki. No i że to w końcu żaden ewenement, bo przecież poziom życia z roku na rok się zmienia, wzrasta, jest lepsze odżywianie się matek w trakcie ciąży, maluchy też są lepiej żywione a poza tym mają dużo więcej bodźców zewnętrznych, wszak radio i telewizor są w każdym domu i jest sporo programów dla dzieci. No i mimo wszystko sporo dzieciaków uczęszcza do przedszkoli, które coraz częściej nie są tylko przechowalnią ale i też uczą czegoś swych podopiecznych.</p><p>Lena skrzywiła się - starszy synek Ali to się w przedszkolu nauczył nazywać młodszych gnojami. No tak, ale te dzieci w przedszkolu to zawsze wizytówka domu, w którym wyrastają - stwierdził Andrzej. Bo właśnie mama i tata są dla nich pierwszym i najważniejszym wzorem. Poczytaj sobie trochę o maluszkach - masz na swoim stoliku nocnym książkę o tym- ale jak widzę to nawet jej nie otworzyłaś. Dobrze, że dziećmi nie zajmujesz się tylko ty, ale również twoja mama i jej siostra - inaczej i one nie grzeszyłyby prawidłowym słownictwem i nie wiedziałyby nic o otaczającym je świecie - Andrzejowi najwyraźniej "puszczały nerwy".</p><p>Marta postanowiła czym prędzej zakończyć ten temat, więc szybciutko zapytała się czy mają jakieś plany wakacyjne. No ja to nie mam żadnych wakacji w tym roku - stwierdził Andrzej. Przede mną jest wyjazd do Londynu do tego szpitala, w którym kiedyś miałem praktykę wakacyjną, więc nie będę brał urlopu. Na razie czekam na odpowiedź z ośrodka wypoczynkowego w Borach Tucholskich - chcę by tam Lena pobyła z dziećmi i z mamą i ciotką. Czekam na odpowiedź w sprawie domku, bo wtedy są lepsze warunki bytowe - wygodniej mieć własną łazienkę przy dzieciach. Tyle tylko, że będą musieli dochodzić ze 200 metrów do pawilonu w którym jest kuchnia i sala jadalna. Ale ośrodek jest ogrodzony , mają nawet plac zabaw dla dzieci, czego szalenie wszystkim wczasowiczom współczuję, bo niestety plac zabaw to zawsze są jakieś wrzaski małolatów. Tam pojadą w sierpniu, a ciotka proponuje by już w maju Lena razem z dziećmi była w Świdrze lub w Otwocku - tam też ponoć jeszcze jest dobry klimat no i ogród przy domu.Najzabawniejsze, że ja to nawet nie wiem, czy oni mieszkają w Świdrze czy w Otwocku, bo na moje oko to tak jakby na pograniczu tych dwóch miejscowości a bywam tam raz na kilka lat. Moja teściowa stwierdziła, że byłoby dobrze, gdyby Lena nieco odpoczęła od opieki nad dziećmi, więc może pojechałaby z żoną siostrzeńca mojej teściowej na jakieś wczasy, albo by pomieszkały obie same na Ursynowie. Tamta jest chyba w tym samym wieku co Lena, ale jak na razie to nie mają dzieci, ale mnie to akurat nie przeszkadza. A dzieciakom bardzo się u ciotki podoba bo Świder płytki i mogą sobie nogi moczyć przy brzegu.</p><p> c.d.n.<br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-65925335407116997402024-02-25T18:51:00.000+01:002024-02-25T18:51:49.863+01:00Córeczka tatusia - 90<p> W kilka dni później znów zatelefonowała do Wojtka mama i powiedziała, że posłuchała się rady Martusi i za tydzień będzie miała usunięte to znamię i nawet z tej okazji trafi na 3 dni do szpitala. Będzie usunięte to znamię i jeszcze jedno, które teoretycznie nie jest groźne, ale ona poprosiła by jednak je usunąć, skoro ma na nie wciąż zwracać uwagę czy aby się nie zmienia. I że chyba przestanie koloryzować włosy i dopóki nie wróci jej naturalny kolor będzie nieco łaciata. No i ona zupełnie nie rozumie, dlaczego taka zdolna osoba jak Marta nie chce mieć gabinetu kosmetycznego. </p><p>Wojtek tylko jęknął, nie skomentował tej wypowiedzi i powiedział, że może powinna przede wszystkim podziękować temu nowemu fryzjerowi, bo to przecież on pierwszy to widział i skierował ją do onkologa, a Marta tylko potwierdziła jego radę. To może powinnam mu jakiś prezent wręczyć - zastanawiała się matka. Wojtek stwierdził, że nie ma bladego pojęcia jakie w Austrii są obyczaje w takiej sytuacji, więc niech się raczej popyta swoich znajomych a nie jego.</p><p>Gdy się pracuje w jednym pokoju z przyjacielem to w chwilach przerwy od pracy snuje się różne plany- Michał z Wojtkiem zaczęli snuć plany wakacyjne i doszli do odkrywczego wniosku, że najlepiej będzie wybrać się na urlop w pierwszej połowie września do......Turcji. Dzieci zostaną w Warszawie pod opieką teściów Ali. W czerwcu będą z Alą i dziadkami na Słowacji, potem w lipcu i sierpniu u przyjaciół teściów w lesie w Szwajcarii Kaszubskiej. Ala ma obiecaną pracę dopiero od nowego roku i Michał się zastanawia czy to ma sens, bo to ma być cały etat, nie połówka. Będzie pracowała w prywatnej firmie teoretycznie jako sekretarka, ale praktycznie to, jak określił Michał- będzie człowiekiem do wszystkiego i Michał ma nadzieję,że szybko z tego zrezygnuje gdy dzieciaki zaczną chodzić do "szkoły" - starszy do zerówki a "pareczka" do przedszkola. </p><p>Michał się całkiem poważnie zastanawiał jak oni wytrzymają całe dwa tygodnie w czerwcu i cały lipiec i sierpień bez dzieci. No nie wiem jak ja prześpię noce bez tupotu bosych nóżek i meldunków, że "źle się śniło" i potem zimnych stópek na moim brzuchu - pewnie będę wstawał w nocy i szukał dzieci pod łóżkiem. Mirek to już przesypia noc bez budzenia się, ale Marek i Irenka to często się budzą w nocy. Nie wiem tylko dlaczego nie budzą się gdy śpią z nami w łóżku. Teraz to przestałem się dziwić, że kiedyś dzieciaki albo spały z rodzicami albo po dwoje w jednym łóżku. A gadki medyków, że takie wspólne spanie jest niehigieniczne wcale mnie nie przekonuje - równie mało higieniczne jest przebywanie zgrai dzieciaków w jednej sali i wspólna zabawa i wspólne posiłki gdy jedno drugiemu pakuje łapy do talerza. Nie wiem skąd się to bierze, bo pareczka dostaje na talerze to samiutko, a zawsze jedno drugiemu z talerza coś porywa. Zupełnie nie mam pomysłu jak je od tego odzwyczaić. </p><p>Wojtek popatrzył na Michała i powiedział - zadajesz pytanie niewłaściwej osobie- my nie mamy dzieci a my sobie wzajemnie nic z talerzy nie zabieramy, a często jest tak, że jemy zupełnie różne dania. To chyba jednak z wiekiem mija. I zapewne jest to bardzo ludzka cecha bo przecież i dorosłym się często wydaje, że sąsiad ma w ogrodzie ładniejsze kwiaty i bardziej rumiane pomidory, ładniejszą żonę i więcej pieniędzy wykonując taką samą pracę jak my. </p><p>No fakt - tu masz rację - stwierdził Michał. Ja to zawsze zasypiałem w łóżku rodziców sam, a rano budziłem się we własnym łóżku i zawsze słyszałem, że sam w nocy wstałem i poszedłem do swojego łóżka w swoim pokoju. Dość długo w to wierzyłem- nie miałem pojęcia, że to ojciec mnie przenosi do mego łóżka gdy już zasnę. Nie wiem, czy życie płodowe ma jakiś wpływ na psychikę dzieci, no ale tak na logikę rzecz biorąc to "pareczka" była dziewięć miesięcy w bardzo bliskim kontakcie, choć nie byli tak naprawdę "klonami" - są "zwykłym" rodzeństwem, bo były zapłodnione dwa jajeczka, to dzieci dwu owodniowe. Zawsze mnie zadziwia, że wciąż kwestia rozrodu jest jednak nie do końca przebadana. Chyba nie jest to takie proste. Pozostaje mi tylko cieszyć się, że to tylko dwójeczka a nie więcej za jednym zamachem. No i, jak powiedzieli w szpitalu - dobrze, że zapłodnienie nastąpiło w jednym czasie, bo raz na ileś tam ciąż zdarza się, że jedno z jajeczek zostaje zapłodnione w trzy tygodnie później, co jest ewidentnie nieprawidłowością, bo wtedy jedno z dzieci jest "wcześniakiem". Nie miałem kiedyś nawet bladego pojęcia o tym, że zdarza się taka sytuacja i że te trzy tygodnie różnicy mają kolosalne znaczenie dla rozwoju dziecka. Gdy kiedyś rozmawiałem z którymś z ojców w przychodni to usłyszałem, że najgorzej to gdy się trafią "trojaczki" bo państwo pomaga tylko "pięcioraczkom". Wpierw to byłem nieco przerażony, że to więcej niż jedno dziecko, ale nadrabiałem miną, bo Ala była jeszcze bardziej niż ja przerażona - w końcu to wszystko więcej ją męczyło niż mnie. Na dodatek to ona miała cały czas te durne gadki swych rodziców, że śmierć jej męża to kara boska, że za niego wyszła. Szczęście, że jej teściowie byli i są ludźmi na poziomie a z rodzicami Ala nadal nie utrzymuje kontaktu. Znam ich tylko ze zdjęcia. I wystarczy jak dla mnie. A może ty wiesz co się dzieje u Andrzeja, bo ostatnio Lena doniosła mojej Ali, że ona ma zamiar wystąpić o rozwód, bo jej zdaniem to Andrzej ma jakąś "flamę" i przestał wykonywać swe obowiązki małżeńskie. Aż musiałem sprawdzić w słowniku znaczenie słowa "flama" , bo to dość staromodne określenie. </p><p>Wojtek tylko westchnął- tak, Andrzej ma "flamę" - ta "flama" to jego praca - pacjentów przybywa, ale lekarzy niestety nie. Zastanawiamy się w trójkę co Lenie odbiło. Facet ze skóry wychodzi by ona i chłopcy mieli jak najlepsze warunki a ta głupoty wygaduje. Andrzej został zaproszony na trzy miesiące do Londynu - będzie tam wykonywał zabiegi a dodatkowo zapoznawał się z nową aparaturę i nowymi metodami diagnozowania i leczenia. I dostał na to zgodę swojej Kliniki - jakby nie było on jest w tym przypadku ich wizytówką. Czasem gdy ma już dość głupot wygadywanych przez Lenę to albo śpi u nas albo w mieszkaniu u mego ojca. Częściej u nas, bo zawsze może u nas zrzucić z siebie część stresu - wtedy Marta ze zrozumieniem wysłuchuje jego opowieści zawodowych. Ona to jakimś cudem wie o czym on mówi - ja to nie za bardzo kumam, ale ona jest jednak związana nieco z medycyną. W końcu kosmetologia to dział medycyny estetycznej. Marta zaczyna pisać pracę magisterską i Andrzej zapewnił jej konsultacje u lekarki, która jest dermatologiem. No i ma już promotora, którego ta lekarka zna i określiła go jako człowieka szalenie uczciwego i poczciwego. Marcie też przypadł pan profesor do gustu.<br /></p><p>Marta też się zastanawia co Lenie odbiło, a ja myślę, że ona zawsze taka była, tylko kiedyś gdy Andrzej studiował to mu "lekka, łatwa i przyjemna babka" była na rękę a jego teraz bardzo pochłania praca zawodowa i chciałby w domu czuć choć odrobinę zrozumienia i odetchnąć a nie robić nadal za maszynkę do seksu. Marta z kolei nie przepada za Leną, bo ich chłopcy to fajne dzieciaki i mądre a Lena zupełnie niczego ich nie uczy, traktuje tak jakby obaj byli niemowlakami. Na szczęście siostra jej matki też pomaga w ich wychowie i też jest zdania, że Lena za mało dba o ich rozwój intelektualny. </p><p>W ten weekend mamy do nich wpaść w celach towarzyskich i robimy to tylko z uwagi na Andrzeja - oboje bardzo go lubimy i cenimy. Marta co prawda ma zerowe doświadczenie w kwestii hodowli dzieci, ale zauważyła, że obaj chłopcy to całkiem bystre stworzenia i chętne do poznawania nowych rzeczy i marnują się przy Lenie. Andrzej już dogadał się z moim ojcem, że gdy on będzie w Londynie to w weekendy mój ojciec będzie się widywał z jego chłopcami, by dzieciaki miały choć raz na tydzień kontakt z dobrym wzorcem zachowań męskich. Andrzej to nawet zatrudnił detektywa by sprawdził czy Lena nie wpadła w jakieś dziwne towarzystwo, ale niczego podejrzanego facet nie wykrył. Teraz Andrzej zakupił testy i przetestuje ją, czy aby czegoś ona nie ćpa, bo jego zdaniem to ona chwilami wygaduje jakieś takie głupoty jakby się czegoś naćpała. Dla niej jedynym dowodem miłości w związku kobiety i mężczyzny jest seks dzień w dzień i jeszcze trochę. Nie liczą się takie rzeczy jak zapewnienie bardzo dobrych warunków bytowych, troska, zainteresowanie, czułość.<br /></p><p>Michałowi aż szczęka z lekka opadła ze zdumienia - oooj, to ja Andrzejowi szalenie współczuję - przy mnie to ona uschła by jak trzcina na późno jesiennym jeziorze. Nadawałaby się Lenka do pracy w czymś co się teraz nazywa "agencją towarzyską" - wyżyła by się na pewno bo to zakamuflowana forma świadczenia pewnych usług. Niedaleko nas była ponoć taka agencja i mieszkańcy tego budynku mieli już dość ilości gości napływających do jednego z mieszkań - tam był punkt spotkań a potem klient zabierał wybrankę gdzieś indziej. Gdy policja robiła nalot, to zastawała kilka osób pijących kawę i jedzących jakieś ciasto - czyli typowe spotkanie towarzyskie, nawet bez alkoholu. Wiadomości mam od pana dozorcy - myślę, że to on doniósł na policję albo lokatorzy tego budynku. I pewnie kogoś policjanci podstawili jako klienta i owa agencja przestała tu istnieć.</p><p>Ala też za Lenką nie przepada - w każdym razie jej zdaniem to Lenka jest nieco dziwna- zupełnie nie mogły się dogadać z tym Sylwestrem. Dobrze się stało, że Marta zadecydowała, że nigdzie poza Warszawę nie pojedzie, bo my z kolei powiedzieliśmy, że pojedziemy tylko wtedy, gdy wy też pojedziecie. Mnie i Ali bardzo się ten Sylwester u Was podobał - luz, blues i czekoladki - jak mawia Ala.</p><p>A Ziuk niemal codziennie składa niebu podziękowania za to, że mu sprzedałeś to swoje mieszkanie- czasem z nostalgią wspomina stary dom, a nawet czasem tam wpada z wizytą i jest zadowolony, bo ten facet to szalenie dba i o sam dom i o ogród. I z tyłu, za domem jest teraz nieduży drewniany, zgrabny domek, w którym mieszka ekipa remontowa- są cztery nieduże pokoiki, kuchnia, łazienka i w piwnicy "składzik" na narzędzia itp. Jest bardzo dobrze ocieplony i ogrzanie go nie jest problemem. W starym domu poprawił ocieplenie, wszystko elegancko pouszczelniał. Ziuk jest pełen podziwu. Co prawda nie ma już szklarenki, no ale teren nie był przecież z gumy. Ziuk jest z natury perfekcjonistą i bardzo cierpiał, że ma coraz mniej sił na różne prace fizyczne w ogrodzie i w domu. A do tego żona nowego właściciela dba o wszystko i za każdym razem mówi, że Ziukowi należy się pełen szacunek bo dom był świetnie zaprojektowany a tak starannie użytkowany, że wciąż jest jak nowy. A poza tym gdy chce coś do niego dokupić czy też zainstalować to zaraz dzwoni do Ziuka z pytaniem, czy jego zdaniem to dobry pomysł. Ziuk za którymś razem zapytał się, dlaczego pyta się o to jego, a nie swego własnego męża i się dowiedział, że mąż jej tak kazał, bo Ziuk przecież ten dom projektował, więc wie lepiej. Powiem ci, że ja bardzo tego faceta lubię i szanuję - ma bardzo dobrze poukładane w głowie, ukończył w gruncie rzeczy trudną szkołę zawodową, ale nie osiadł na laurach i nadal śledzi wszystkie nowości w branży. Do pracy bierze tylko takich, którzy nie zaglądają do kieliszka i są naprawdę dobrymi fachowcami. Wszyscy z tej "wiochy" są zadowoleni z nowego sąsiada, uporządkował za darmo plac zabaw dla dzieciaków, dorobił nieco ławek, zrobił ścieżkę zręcznościową dla dzieciaków małych i dla takich większych, nad częścią piaskownicy dał zadaszenie, niektórym za darmo naprawił ogrodzenie. No naprawdę fajny z niego facet. Ziukowi wręczył klucze od domu i posesji mówiąc, że na górze są dwa pokoje do jego dyspozycji i jeśli Ziuk zatęskni za starym domem, to może w każdej chwili przyjechać. Oni obaj są sobą wzajemnie zachwyceni. Ziukowa się zaprzyjaźniła z żoną górala, a ona szczęśliwa wielce bo lepiej się fizycznie czuje pod Warszawą niż czuła się na Bukowinie i dość często bywa w Warszawie. Ziuk dość często ich zaprasza na jakiś spektakl do teatru no i wtedy nocują u Ziuka w Warszawie. Ostatnio Ziuk mi powiedział, że nasze małżeństwo przywróciło im chęć do życia i zaczęli o siebie bardziej dbać, by jak najdłużej być z nami i dziećmi. Ala już przestała się obwiniać za śmierć swego męża i powiedziała mi, że dałem szczęście nie tylko jej ale też jej teściom.</p><p> c.d.n.<br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-56801497106715888702024-02-22T19:47:00.000+01:002024-02-22T19:47:52.457+01:00Córeczka tatusia - 89<p> Spotkanie Marty z panią dermatolog trwało bardzo długo, pomimo obecności Andrzeja. Marta przyzwyczajona do notowania na wykładach cały czas notowała. Andrzej zaglądał jej przez ramię, oczy chwilami robiły mu się wielkie niczym talerzyki do deserów i pytał - ty naprawdę to odczytasz? </p><p>Oczywiście- zapewniała go Marta- weź pod uwagę fakt, że ja cały czas w trakcie wykładów, rozmów z szefem lub chemikami w laboratorium robię notatki. Aż się dziwię, że nie zaczęłam robić notatek gdy rozmawiam prywatnie z rodziną lub znajomymi. Skrypty, które mamy są dość kiepskie, albo ja mało bystra jestem. Mam własny system skrótów myślowych i bez problemu odczytuję potem te swoje bazgroły. Wojtek się śmieje, że moje notatki to swoisty stenopis. Ale na wykładach lub zajęciach praktycznych jest mnóstwo dodatkowych informacji, których gdzie indziej najprawdopodobniej nie znajdę. Najzabawniejsze jest to, że wszelakie skróty myślowe to tylko ja rozumiem i już mnie moje koleżanki nie mordują bym im skserowała swoje notatki, bo niewiele mogą z tego pojąć. One to na ogół nagrywają na dyktafon - ja to taka bardziej staromodna jestem i wolę sobie zapisać, zwłaszcza, że w czasie przerwy coś w tych notatkach sobie uzupełniam, bo wykładowcy czasem coś dodają na końcu, więc robię "chmurkę" i od niej strzałkę do czego to się odnosiło. Poza tym jestem typowym wzrokowcem i zapamiętuję głównie to co sama przeczytam. Odkryłam to jeszcze w czasach liceum. Zauważyłam wtedy, że bardziej mi się utrwala to, co zapiszę. No po prostu mam taki feler. </p><p>Lekarka sporo opowiedziała o dermokosmetykach ale i też o odbiorze ich przez pacjentów. W swej praktyce zauważyła, że znacznie wyższe notowania wśród pacjentów mają dermokosmetyki z importu niż rodzime, choć gdyby któryś z pacjentów wysilił nieco mózg to bez problemu pojąłby, że polski odpowiednik danego preparatu powstał na bazie tych samych składników, tyle tylko, że opakowanie "zagranicznego preparatu" jest najczęściej znacznie ładniejsze ewentualnie dozowanie jest wygodniejsze. Bo wyciąg z rumianku lub z cebuli czy też z innej rośliny zawsze jest tylko wyciągiem z tych roślin, niezależnie od tego gdzie został wyprodukowany. Wszędzie jest wymóg, żeby rośliny zastosowane do kontaktu z pacjentem były wyhodowane na terenach nie skażonych jakimikolwiek chemikaliami i dotyczy to nie tylko leków podawanych doustnie a wszystkich, tych do kontaktu ze skórą również. <br /></p><p>Przy okazji Marta dowiedziała się, że jej promotor jest niewyobrażalnie poczciwym i uczciwym facetem, że szef laboratorium, w którym najprawdopodobniej Marta będzie pracowała, jest bardzo dobrym fachowcem i fakt, że już widzi miejsce Marty w "swoim" laboratorium jest w pewnym sensie dowodem, że Marta już spełnia jego oczekiwania jakie on ma wobec pracowników. </p><p>Oczywiście Andrzej zaraz opowiedział jak to Marta napędziła strachu szefowi laboratorium i jak on sam musiał ukryć swe przerażenie, bo bał się, że mogły pozostać mikroskopijne drobiny szkła lub mogły zostać uszkodzone włókienka nerwowe. I , zapewne gdyby nie to, że był to czas, gdy już powinien być w przyszpitalnej przychodni to zapewne opowiedziałby jeszcze i o tym, jak przebiegła operacja Marty. </p><p>Nie miałam pojęcia, że Andrzej ma brata - stwierdziła lekarka, zawsze myślałam, że jest jedynakiem. No bo oni są przyrodnimi braćmi- jedna matka, ojcowie różni i przez lata nie utrzymywali ze sobą kontaktów - tłumaczyła Marta, jednocześnie zapisując sobie, by to powiedzieć wieczorem Andrzejowi. Jak łgać to razem i powielać tę samą wersję.<br /></p><p>Gdy dotarła do domu okazało się, że tuż przed powrotem Marty telefonowała mama Wojtka i koniecznie chciała rozmawiać z Martą, nie mówiąc Wojtkowi o co jej chodzi. Marta ciężko westchnęła i wybrała numer telefonu swej teściowej. Po wymianie typowych w tej sytuacji grzeczności, Marta zamilkła i tylko włączyła tryb głośnomówiący - okazało się, że teściowa była u fryzjera, u którego bywa "od zawsze", który wysyła ją jak najprędzej do onkologa, bo nie podoba mu się jedno znamię, które ona ma już od dawna. A ty mamo od dawna do tego fryzjera chodzisz i dopiero teraz je zauważył? - spytała.</p><p>Nooo, ja tam chodzę od lat, ale teraz jest nowy pracownik i on stwierdził, że powinnam koniecznie to pokazać onkologowi no a to "coś" to ja mam w tym miejscu od lat. I jak mi radzisz - iść do zwykłego lekarza czy do onkologa? Marta ciężko westchnęła - ja myślę, że byłoby dobrze żebyś pokazała to od razu onkologowi - lepiej dmuchać na zimne niż się oparzyć. Nowe kadry fryzjerskie są teraz lepiej przeszkolone pod względem różnych anomalii dermatologicznych.</p><p>A onkolog mnie nie wyśmieje?- martwiła się teściowa. Na pewno nie - to są z reguły bardzo dobrze wyszkoleni lekarze i na pewne cię nie wyśmieje. I albo sam zdecyduje, że to nic groźnego albo wyśle cię na dalsze badania. A w którym miejscu to masz? </p><p>No prawie we włosach, tuż poniżej skroni, tak na kości, w odległości ze trzech palców od ucha i zawsze jest to zakryte włosami, więc widoczne tylko u fryzjera. Ja jestem zdania, że koniecznie powinnaś to pokazać jednak onkologowi. Skoro jest to prawie we włosach to jest to kawałek skóry, który systematycznie jest poddawany działaniu chemikaliów, bo wszak stosujesz koloryzację włosów. a nie każda skóra to dobrze znosi- tłumaczyła Marta swej teściowej. A koloryzujesz je chyba dość często, bo ci bardzo szybko włosy rosną. Nawet jeśli nie pokrywa się tego miejsca farbą to i tak ma ono kontakt z farbą a nie jest to farba naturalna jak na przykład wywar domowy z kasztanów. Zresztą mam wrażenie, że teraz to już nie ma żadnych naturalnych farb do włosów, bo po prostu to są zbyt krótko trwałe barwniki.<br /></p><p>Tylko nie mów nic Wojtusiowi - bo się jeszcze zdenerwuje- poprosiła teściowa. Mamo, mam włączony tryb głośnikowy, więc on wszystko słyszy. Idź do onkologa jak najszybciej i daj nam znać co powiedział.</p><p>No dobrze, skoro uważasz, że tak będzie lepiej to tak zrobię. Ale mnie to wcale nie boli tyko muszę uważać przy czesaniu by tego nie zawadzać grzebieniem. A co u was słychać?- spytała. Nic ciekawego ani też specjalnego - zapewniła ją Marta. A myślicie już coś o urlopie? Jeszcze nie i urlop to chyba będziemy mieli dopiero we wrześniu i może pojedziemy nad jakieś cieplejsze morze niż Bałtyk. Nie będzie wtedy na plaży hord wrzeszczących bachorów. Naprawdę jeszcze nic nie zaplanowaliśmy. </p><p>Ja już mam promotora i muszę trochę podumać nad pracą magisterską. Miałam już spotkanie z promotorem, a dziś z panią dermatolog. A w lipcu i sierpniu to będę pracować w laboratorium na pół etatu, tak jak w ubiegłe wakacje. I tym samym będę się przymierzać do pisania magisterki. Będę pisała o fitoterapii w kosmetykach. Bo teraz , po latach sobie przypomniano, że wiele kosmetyków było kiedyś, kiedyś na bazie ziół i działały korzystnie na skórę nie tylko ją pielęgnując ale też i lecząc. </p><p>Mamo, bardzo cię proszę, nie zlekceważ sprawy tego znamienia - niestety często to co wygląda bardzo niewinnie może narobić wielkiej szkody w organizmie. Przy najbliższej kąpieli obejrzyj się dokładnie w lustrze czy jeszcze gdzieś na ciele nie masz takich lub podobnych znamion. I wszystkie plamki, znamiona, jakieś stwardnienia lub zgrubienia skóry od razu przy okazji pokaż onkologowi. No i jeszcze coś- powiedz o tym, że byłaś w Tajlandii- tam słońce operuje nieco intensywniej niż u nas. To dla onkologa też ważna informacja, zwłaszcza, że nie unikałaś słońca i tylko nogi po operacji chroniłaś przed nim, a resztę ciała to nie za bardzo. I koniecznie daj znać co powiedział lekarz. I koniecznie idź do lekarza w Austrii, bo tu na wizytę, nawet prywatną to zbyt długo musiałabyś czekać. Na oddziałach onkologicznych jest przepełnienie, szalenie dużo jest pacjentów onkologicznych, wszystkie przychodnie onkologiczne są wręcz oblężone.</p><p>Po zakończonej rozmowie Wojtek powiedział - podziwiałem twoją cierpliwość. Wiesz, to wygląda mi na coś poważnego - stwierdziła Marta. Niestety tak się składa, że niektóre nowotwory wyglądają zupełnie niegroźnie przez wiele lat, nie dają jakichś dokuczliwych objawów a potem nagle się okazuje, że już jest za późno na jakiekolwiek leczenie. A profilaktyka u nas niestety kuleje bo to też przecież kosztuje - trzeba mieć odpowiednią aparaturę do wczesnego wykrywania zmian nowotworowych.No i ludzie za mało o siebie dbają, zbyt mało robi się badań przesiewowych.</p><p>To dobrze, że ja cię przy każdej kąpieli dokładnie oglądam i nawet macam i całuję - ucieszył się Wojtek. Od razu bym zobaczył, gdyby coś się zmieniło.</p><p>Wieczorem zatelefonował jeszcze Andrzej, więc Marta zaraz mu wpuściła sprawę, że wytłumaczyła pani dermatolog, że on i Wojtek są braćmi przyrodnimi. Ok, pamiętam o tym. A Kaśka już do mnie dzwoniła i bardzo się jej spodobałaś i zapewniła mnie, że zawsze ci w razie czego pomoże w pisaniu jeśli na czymś się zatniesz. A najbardziej się jej spodobało, że nie jesteś wypacykowana jak większość młodych kobiet. Marta się śmiała - to wszystko przez to, że nie chciałam nigdy służyć za manekin do obróbki i mówiłam, że mam uczulenie na wszystkie kolorowe kosmetyki, więc chodzę bez makijażu na co dzień. Nie lubię być malowana, masowana itp. przez obce osoby. I nie przepadam wcale za tym by malować inne babki, zwłaszcza obce. Mogę umalować nasze mamy, ale to koniec. Najśmieszniejsze jest to, że z zajęć praktycznych mam ocenę bdb. Andrzej - mam pytanie - właśnie wysłałam swoją teściową do onkologa, bo fryzjer (młody, nowa siła) zauważył u niej jakieś znamię na skraju owłosionej skóry głowy i poradził by poszła do onkologa i ja, nie widząc tego podtrzymałam jego zalecenie. No to bardzo dobrze zrobiłaś - onkolodzy już nawet na podstawie wyglądu i umiejscowienia są w stanie wydać wiążącą opinię. W dobrych szkołach fryzjerzy i kosmetyczki też już są wyczuleni, bo coraz więcej jest przypadków czerniaka, który na początku wygląda zupełnie nijako i niegroźnie. Było teściową przełączyć na SKYPE i kazać sobie to pokazać.</p><p>No coś ty - ja się na tym nie znam, ja tylko i wyłącznie mogę klientkę wysłać albo do dermatologa albo do onkologa. No i wybrałam onkologa na jej doradcę. Wiesz, ona jeszcze przed rozwodem była w Tajlandii i z tego co wiem, to tylko chroniła przed słońcem nogi bo była po usuwaniu żylaków metodą termiczną, a resztę to opalała. No to bardzo dobrze zrobiłaś - tam faktycznie słońce jest groźne. Masz dziewczyno mocno rozrywkową teściową, skoro po usuwaniu żylaków pożeglowała do Tajlandii. Albo odważna albo zielono w głowie. Stawiam na ów kolor - odpowiedziała Marta. A co u ciebie? - spytała.</p><p>Standard - siedzę do 22,00 i jadę do chaty. Za to jutro mam wolne przedpołudnie - ciekawe jak to zniesie Lena, bo chcę razem z chłopcami iść do fryzjera. Oni mają strasznie długie włosy, bo nie chcą iść z Leną do fryzjerki. Jeśli mnie się uda by ich obskoczył mój fryzjer to ona się na mnie obrazi zamiast się ucieszyć, że udało się im obciąć włosy. Jestem już mocno zmęczony jej fochami. Zaczyna we mnie aktywować moje złe instynkty. I ciągle mi majaczy o rozwodzie i że mi dzieci odbierze i puści mnie z torbami bo dowalą mi wysokie alimenty. Chyba muszę o tym wszystkim porozmawiać z teściową - może ona wie coś o czym ja nie mam bladego pojęcia. No spróbuj tylko pewnie będziesz musiał to zrobić tak by się o tym nie dowiedziała Lenka. Na razie to mam zamiar podstępnie ich wziąć do fryzjera. Bo jak mi starszy powiedział, to oni nie chcą się dać ostrzyć "babie", no więc może dadzą się ostrzyc u "chłopa". Mam wrażenie, że ona robi się z dnia na dzień głupsza - głupieje w tempie postępu geometrycznego. Mam do was prośbę byście się nieco poświęcili i wpadli do nas w któryś weekend. Jutro dostanę rozpiskę na nowy miesiąc i będę wiedział kiedy będę miał wolne sobotnie popołudnie.</p><p> c.d.n.<br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-31368476317044097162024-02-21T23:40:00.001+01:002024-02-21T23:40:13.495+01:00Córeczka tatusia - 88<p> Następnego dnia, zgodnie z zapowiedzią, przyjechał pod wieczór Andrzej. Podał Marcie do wyboru dwa terminy spotkania z dr dermatolog. Uprzedzam cię, że ja też przy tym będę, to wtedy będzie to dyskusja czysto na temat - bo to bardzo sympatyczna osoba, ale jak na mój gust to za dużo rozmawia na tematy ogólne, nie mające nic wspólnego z meritum spotkania. Mam uzasadnione podejrzenie, że jej mąż nie wytrzymał tego jej gadania i dlatego się rozeszli. </p><p>A propos rozwodu - Lena mi oświadczyła, że się bardzo zastanawia nad naszym rozwodem, więc się tylko zapytałem czy aby nie ma wysokiej gorączki, bo bredzi- to po pierwsze, a po drugie to nie bardzo rozumiem dlaczego mamy się rozejść i dowiedziałem się, że skoro już jej nie kocham, bo nawalam w sensie wypełniania obowiązków stricte małżeńskich, to dla niej jest to sygnał, że już jej nie kocham. Bo przecież przed ślubem to był seks "na okrągło" a teraz to jej się kojarzy seks z cukrem, masłem i mięsem gdy był epizod z kartkami żywnościowymi w Polsce. Tak mnie zatkało, że szybko zrobiłem w tył zwrot i wyszedłem z domu, żeby jej przypadkiem nie uszkodzić, bo poczułem przemożną chęć walnięcia jej w głowę. Wracam do domu upieprzony jak dziki muł po wyprawie wysokogórskiej, a ta debilka nadaje mi taki tekst. Wychodzi na to, że w jej pojęciu małżeństwo to tylko seks i nic więcej. Ona to nawet nie gotuje dla mnie obiadów, bo jadam w naszej kantynie, ze sprzątaniem się nie szarpie, bo moja teściowa, odkąd mieszka też na Ursynowie to niemal codziennie u nas sprząta i idąc do nas robi dla nas zakupy. Spacery, jeśli jest chłodno to są krótkie, a jeśli jest pogoda to Lena siedzi głównie na placu zabaw, do którego ma góra 250 metrów od domu. <br /></p><p>Marta popatrzyła uważnie na Andrzeja i powiedziała - idź umyj łapięta, bo pierwsza partia placków już za chwilę będzie na stole - jeżeli to nie jest ponury żart, to pogadamy o tym po kolacji - dobrze, że dziś ojca nie ma, bo pewnie by się zdenerwował tą wiadomością. </p><p> Wiem, że go dziś nie ma, przy nim bym tego nie powiedział. Ojciec lubi Lenę i nasze dzieciaki. No ale jest jak jest. Fakt - nie wywiązuję się ze swych obowiązków, ale pacjentów przybywa a lekarzy nie. Jestem zmordowany i fizycznie i psychicznie a ona wynudzona i niedopieszczona. Powiedzcie mi, proszę, czy u was małżeństwo sprowadza się głównie do seksu noc w noc i jeszcze trochę? </p><p>Czasami, czyli w praktyce na wakacjach - stwierdził Wojtek. Ale nie jak rok długi. Wyślij ją do jakiegoś sex-shopu, już teraz jest ich trochę w stolicy, rzuć gotówką i niech sobie dziewczyna kupi jakąś zabawkę, z tego co widziałem w sieci to wibratorów nie brak i do tego wyglądają zabójczo prawdziwie albo wejdź do sieci i zamów i przyślą jej do domu. Jak zapewniają dyskrecja zapewniona, nie będzie na opakowaniu zdjęcia tego co w środku.<br /></p><p>A może lepiej wybierz się z nią do poradni rodzinnej, bo to nie wygląda wcale zabawnie, skoro u niej rzecz cała sprowadza się tylko do seksu - powiedziała Marta. To chory układ i to niezależnie od tego która ze stron tak pojmuje związek małżeński. Poza tym mam podejrzenie, że ona naprawdę chce jeszcze jednego dziecka, ona chce by teraz urodziła się dziewczynka. Tyle tylko, że nie dociera do niej, że nie mamy żadnego wpływu na płeć dziecka. Była zachwycona, że Ala ma dwóch chłopców i dziewczynkę. Chwilami- bardzo cię przepraszam Andrzeju, że to powiem - ale mam wrażenie, że jej nieco rozumu brak. Od niej wiem, że druga jej ciąża to była "planowana wpadka" - oczywiście planowana przez nią. Gdy wygłosiła ten tekst to aż się w język ugryzłam, żeby nie palnąć jej co o takim postawieniu sprawy sądzę. Nie wykluczam zresztą, że to ja jestem nienormalna, bo nie wyobrażam sobie by nie omówić z mężem lub z partnerem kwestii posiadania wspólnego dziecka.<br /></p><p>Nie masz za co mnie przepraszać - stwierdził Andrzej - to kara dla mnie za to, że bezmyślnie się z nią ożeniłem, bo była chętna i ponętna i bardzo łatwo dostępna. I całe szczęście, że zdecydowałem się na wazektomię. Oczywiście nadal jej tej wiadomości nie wpuszczę - nie mam już do niej nawet za grosz zaufania. </p><p>No a co zrobisz, jeśli ona złoży pozew rozwodowy?- zapytał Wojtek. No cóż, cały dowcip w tym, że ona nie ma żadnych, ale to żadnych dowodów na to, że ją zdradzam i że dlatego nie jestem w stanie już z nią współżyć. Ja w każdej chwili mogę dostarczyć sądowi wydruki godzin, w których byłem w pracy, a nawet najdurniejszy sąd wie, że praca chirurga to cały czas stres, a stres z kolei pozbawia większość facetów "mocy przerobowych" jak i ochoty na seks. Wiem doskonale, że nie ja jeden tak reaguję. Nie jestem jakimś wyjątkiem - no może tylko takim, że nie sięgam wtedy po alkohol, żeby się odprężyć. Ty Wojtuś to jesteś szczęściarzem, bo Marta, jej rodzice i twój ojciec doskonale rozumieją jak często nadmiar pracy i jej rodzaj wpływają na małżeństwo. </p><p>Opowiadał mi Michał z zachwytem jak bardzo Marty tata pomagał gdy miałeś obronę magisterki i że Marta to nawet się zwolniła z zajęć na uczelni i do ciebie pojechała. Obaj wasi ojcowie są fantastyczni - twój ojciec szalenie mi pomógł w czasie przeprowadzki, a moje dzieciaki wszak nazywają go dziadkiem. Bo prawdziwy ich dziadek to już od wielu lat siedzi za granicą i ani myśli tu wracać, co moją teściową chyba cieszy. Jest w dalszym ciągu zaliczana do grona mężatek, bo rozwodu nie mają. I mam wrażenie, że nadal jej przysyła pieniądze.Kilka razy mówiłem, żeby mi zasygnalizowała, gdyby miała jakieś kłopoty finansowe, ale twierdzi, że ma pieniądze. Nie wiem dlaczego się rozpadł ich związek, Lena twierdzi, że też nie wie. Właśnie sobie uświadomiłem, że na większość pytań które jej zadaję jest właściwie tylko jedna odpowiedź - "no nie bardzo wiem". </p><p>No a jak ta sprawa tych "Zielonoświątkowców"?- spytała Marta. Andrzej roześmiał się - odpowiem jak Lena - "no nie bardzo wiem". Poczytałem sobie o nich, ale Lena nie wycieka z domu na ich zebrania czy też modły, w każdym razie jak rozmawiałem z tym szpiclem to on twierdzi, że tam jest sporo byłych katolików, dla których wymogi katolickie przestały być wygodne, a od dziecka wierzą w Boga i chcą mieć kontakt z osobami, które również w niego wierzą. Jest sporo osób rozwiedzionych, które biorą drugi ślub przed ołtarzem, co jest niemożliwe w kościele katolickim i to też ludzi przyciąga. Poza tym wolno stosować antykoncepcję, tylko aborcja jest niedozwolona. Można należeć do tego kościoła ale wcale nie ma obowiązku ochrzczenia się i nie chrzci się niemowląt. Chrzest ma być aktem świadomym a nie przez kogoś narzuconym. Spowiedź jest ogólna, powszechna, w trakcie nabożeństwa, jak wydedukowałem, nie ma jakiegoś miejsca, w którym pastorowi do ucha coś wyznajesz. Poza tym ich "przewodnicy", pastorzy, nie mają narzuconego celibatu, wręcz jest wskazane by byli żonaci, mieli dzieci, by tworzyli przykładną rodzinę. Kościoły skromne, raczej surowe, bez złoceń i ozdób. Grzechami są: aborcja, eutanazja, homoseksualizm. Nie ma wiary w czyściec, nie wierzą w niepokalane poczęcie, choć uznają, że przed urodzeniem syna była dziewicą, wierzą też, że Jezus nie był jedynym jej dzieckiem, wierzą w życie duszy po śmierci ciała. No i kaplice ich choć "surowe w wystroju" są ogrzewane, wierni nie sterczą w zimowych kapotach. Nie zagłębiałem się zbytnio w to wszystko. Największe święta to Wielkanoc i Zielone Świątki. Ja to nie jestem dobry w te klocki wyznaniowe w jakimkolwiek kościele. To zupełnie jak my- stwierdził Wojtek.</p><p>Ale, ponieważ Lena czasami wyplata jakby się z głupim widziała, mam ciągoty by jej zrobić test na obecność narkotyków gdy znów zacznie coś wyplatać - teraz można zrobić całkiem wiarygodne testy w domu- wystarczy do tego ślina, nie trzeba pobierać krwi lub moczu. Wiem od kolegów, że te testy są jak najbardziej wiarygodne i wielu rodziców posiadających nastolatki to stosuje. </p><p>Gdy byłam w liceum to nas "uczulano" żeby nie brać od nieznanych osób żadnych cukierków, czekoladek itp. bo mogą mieć wewnątrz jakiś narkotyk - śmieszyło mnie to, bo na logikę to ktoś kogo znam dobrze też mógł mnie jakimś świństwem poczęstować. Tata mi powiedział, żebym po prostu od nikogo nic nie brała - zawsze można się jakoś wymówić np. bólem żołądka lub zęba. Ale w moim liceum jakoś nie były narkotyki na porządku dziennym a ja nie chodziłam na imprezy klasowe i w nosie miałam, że mnie nazywali dzikuską - stwierdziła Marta. </p><p>Śmiały się ze mnie dziewczyny, że pewnie wstąpię do klasztoru po maturze, bo na żadnej imprezie nie byłam, na studniówce i na balu maturalnym też nie. Wiem, że na tych imprezach domowych to z reguły było wino, ale wina to ja się mogłam napić w domu, do obiadu, gdybym tylko miała na to ochotę. Tata zawsze miał w barku tokaj półwytrawny , oraz Lacryma Christi Bianco. I tylko po każdej delegacji wina przybywało, bo nie powiem żebyśmy z tatą regularnie je pijali. A goście bywali rzadko a do tego zawsze zmotoryzowani. Jestem pewna, że nadal u taty w barku te wina nienapoczęte stoją. Oooo, na pewno - zapewnił ją Wojtek - stały cały czas gdy u was pomieszkiwałem przed ślubem.</p><p>Andrzej nieomal zastrzygł uszami niczym rasowy koń - to ty u Marty mieszkałeś przed ślubem?- zapytał wielce zdziwiony. Nooo, mieszkałem i to oficjalnie, Marty tata pozwolił. I zezwalając tylko mi powiedział, że mam postępować tak, żeby on nie musiał żałować, że dał takie pozwolenie. Mój teść jest naprawdę super facetem. No przecież on super sam wychował Martę a przy okazji i mnie gdy jeszcze byliśmy w podstawówce. To taki człowiek, że raczej dałbyś się porżnąć niż jemu sprawić jakąś nawet drobną przykrość. Długo Marcie zazdrościłem ojca. Mój to się "wyrobił" dopiero po rozwodzie z moją matką. Widać moja matka wydzielała jakieś złe fluidy.<br /></p><p>No i jak? Ma tata jakąś przyjaciółkę po tym rozwodzie? Może ma, może nie ma. W każdym razie nic o jakiejś jego "damie serca" nie wiemy. U nas jest niemal codziennie, pichci nam obiadki, czasami u nas nocuje jeśli się zasiedzi. Lub gdy nieco gorzej się czuje fizycznie lub psychicznie. Ma tu swój pokój i może u nas nawet stale mieszkać gdyby chciał. Jest absolutnie niekrępującym współlokatorem. Pierwsze skrzypce u mego ojca to oczywiście Marta - aż się dziwię, że ona jeszcze chodzi po ziemi a nie unosi się nieco ponad podłożem. No prawie święta - ulubiony mój tekst tatowy to : "Martusia tak powiedziała", "Martusia tak zarządziła" i wtedy to tata już innych nie słucha - wszak wszechmocna Martusia tak to zarządziła- nie ma od tego odwołania. Jeśli się mój tata w jakiejś pani zadurzy, to o opinię zapyta się Martusi czy ma kontynuować czy może lepiej zerwać. </p><p>Andrzej popatrzył się na niego i powiedział - a ty myślisz, że robisz inaczej? Też się słuchasz Marty i bardzo dobrze robisz bo to mądra kobieta. Ja też się jej często słucham bo ona ma zawsze bardzo wyważone opinie. Nie wstydziłem się ani nie stchórzyłem pokazać się jej zaraz po odejściu od stołu operacyjnego gdy byłem właściwie wrakiem. A ona potraktowała mnie jak matka swego syna gdy ten wróci pokiereszowany, porozbijany z podwórka na którym bił się z kolegami- to było pełne zrozumienie sytuacji i prawdziwa troska - masz bracie cudowną kobietę przy sobie. Jest dla mnie jak siostra i matka - takie dwa w jednym. I kocham was oboje. Pierwszy raz w swym życiu mam takich cudownych przyjaciół jak wy oboje, jak twój ojciec. </p><p> c.d.n.<br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-7333569741796933322024-02-20T22:53:00.001+01:002024-02-20T22:53:16.256+01:00Córeczka tatusia - 87<p> Marta po spotkaniu ze swoim promotorem zaraz napisała o tym do taty, do męża i do Andrzeja, ciesząc się w duchu, że nie musi tego rozsyłać w więcej miejsc. No nieomal jakbym wydawała jakiś biuletyn- narzekała w myślach. Pierwszy zareagował Andrzej pisząc, że się bardzo cieszy i że wyraźnie dziś jest dobry dzień bo: wszystkie zabiegi poszły śpiewająco, jak na razie to wszyscy pacjenci jeszcze żyją a poza tym rozmawiał z Londynem i wyjazd został przesunięty na październik. A z panią doktor dermatolog zobaczy się następnego dnia i umówią się na któreś popołudnie i oczywiście Andrzej też będzie na tym spotkaniu, no chyba, że Marta sobie tego nie życzy. A spotkają się na terenie...Kliniki, bo pani doktor raz w tygodniu przyjmuje tu pacjentów dermatologicznych.</p><p>A poza tym to on następnego dnia pod wieczór wpadnie do nich wracając z kliniki, bo.......stęsknił się za nimi. A masz jakiś pomysł na to, co chciałbyś zjeść? możesz zamówić coś, co u was bywa bardzo rzadko, a ty lubisz to jeść - odpowiedziała Marta. Bo wiesz - u nas to kolację podszykuje ojciec i jak znam życie, to gdy mu powiem, że ty będziesz na kolacji a nie powiem co chciałbyś zjeść, to w nocy cię "ścignie" by się dowiedzieć co dla ciebie mam upichcić. </p><p>A co będzie jeśli powiem, że marzą mi się placki ziemniaczane? No to fajnie, dawno nie było, my też je lubimy- odpisała Marta. A z czym je lubisz? Masz do wyboru - gulasz na prawie ostro, czyli z łagodnym curry, pieczarki duszone w śmietanie, kotlet mielony w mojej wersji, czyli b.cienki, bo włożony pomiędzy dwa placki , które wyglądają jak naleśniki? </p><p>Andrzej odpisał - uwielbiam twoje określenia kulinarne - prawie ostry bo z łagodnym curry - to określenie to cała ty. Tyle tylko, że ty jesteś łagodna z ostrym curry. Zrób to co ty lubisz, mnie wszystko odpowiada z tej listy. Nie bardzo zassałam co masz na myśli tak mnie kwalifikując - zaprotestowała Marta. Zapytaj Wojtka, on ci to wytłumaczy. A on jest u ciebie na etacie tłumacza? - dopytywała się Marta. Czasami tak, bo ja za mało cię znam. No tak - operowałeś wszak moją jamę brzuszną a nie mózg - zgodziła się Marta. </p><p>Potem całą korespondencję pokazała Wojtkowi, który po prostu bardzo się uśmiał. Bo ty go zawsze czymś zaskakujesz i biedaczek czasem nie bardzo wie czy ty aby nie powiedziałaś mu czegoś niemiłego, bo potrafisz mówić rzeczy niemiłe przyjaznym tonem a do tego z uśmiechem. Ale jemu to jeszcze nic niemiłego nie powiedziałam przecież - stwierdziła Marta. No to pewnie palnęłaś coś niemiłego do kogoś innego a on jest dostatecznie bystry by to wyłapać. No może i tak- nie byłam miła dla tego lekarza, który kwestionował moją wiedzę na temat mego organizmu. Henio to tylko się pytał jak się czuję a nie zaglądał mi pod koszulę czy też piżamę.<br /></p><p>Nie powinno cię to dziwić, że facet nie dowierzał temu co mówisz - większość pacjentów ma dość dziwne wiadomości o funkcjonowaniu własnego organizmu i z reguły konfabulują. Poza tym byłaś po operacji usunięcia wyrostka pełnego ropy, więc się pewnie bał, że może jednak trochę tego świństwa tam zostało. </p><p>No ale skoro Andrzej był pewny, że nic się nie rozlało poza tę cholerną ślepą kichę, no to jeśli nie mnie, to powinien zawierzyć słowom Andrzeja - twierdziła Marta. A mnie nie było fajnie znów się rozbierać do gołego z tej kazionnej koszuli i jeszcze się podśmiewał jak mogę czuć, że mi brzuch zaraz się rozpadnie, skoro nie mam brzucha lecz wręcz wklęśniecie w tym miejscu- tłumaczyła Marta mężowi. A na dodatek zachęcał mnie to zjedzenia tego paskudztwa zwanego kleikiem. No podpadł mi facet na całej linii. </p><p>A co do tej jutrzejszej kolacji - optuję za gulaszem podanym w małych miseczkach i plackach na oddzielnym talerzyku. Zaraz wsadzimy mięso do zalewy - lubię gdy się to mięsko rozpływa w dziobie. Kto będzie chciał to sobie gulasz wywali na placki. Ja wolę gulasz zagryzać plackami.</p><p>Ciekawa jestem jaka jest ta pani dermatolog. Muszę sobie zrobić listę pytań i koniecznie w punktach wypisać co chcę w tej pracy umieścić. Wyobraź sobie, że pan profesor jest nieomal naszym sąsiadem bo mieszka na Ligockiej. Jego zdaniem to może być ciekawa ta moja praca. A w czasie okupacji to kawałek jego rodziny mieszkał w willi na Szustra i willa ocalała bo obok, za płotem, też w willi, mieszkali Niemcy i na ten kawałek ulicy nie spadła ani jedna bomba. I następna randka z nim będzie w "Zielonej Gęsi". Nigdy jeszcze tam nie byłam - dobrze, że nie w "Lunie" bo byłam tam dwa razy- pierwszy i ostatni zarazem. Takiej lury jak tam serwowali to jeszcze nie piłam. Mam wrażenie, że dwa razy parzyli tę samą dawkę kawy. Miałeś szczęście, że nigdy tam nie byłeś, bo nie podejrzewam by takie paskudztwo podawano w Grazu. Już pomijam fakt, że nie było tam wcale wentylacji i miejsce na "antresoli" groziło śmiercią z braku powietrza. A to już było gdy w kawiarniach nie fajczono papierochów. Ciekawe jak tam było, gdy palenie było dozwolone.</p><p>A w jakim wieku jest ten twój promotor? - spytał Wojtek. No nie wygląda młodo, ale jeszcze się zalicza do wieku trolejbusowego, tak w pierwszej dziesiątce, jak nasi ojcowie. No ale może on tylko taki wyniszczony pracą bo wygląda od nich starzej. Cały czas się dopytywał czy ja aby naprawdę dobiegam trzydziestki, aż mu pokazałam swój dowód osobisty. A wiesz, tym razem to mam szczęście z tą uczelnią- jestem ostatnim rocznikiem, bo tu zostaną tylko studia licencjackie i po nich będą tylko studia podyplomowe, ale też nie tu tylko pewnie u Koźmińskiego, więc w 100% płatne. Te licencjackie to też pewnie będą płatne, ale nie wykluczone, że te osoby z najlepszymi wynikami będą dostawały stypendium, co nie znaczy, że ono pokryje cały koszt nauki. </p><p>Najprawdopodobniej rynek już jest nasycony kosmetyczkami, poza tym zapewne wyposażenie zakładu kosmetycznego bardzo poszybowało w górę, teraz jest cala masa sprzętu potrzebna i to wcale nie jest tani sprzęt. No i zostanie najzwyklejszą kosmetyczką wcale nie będzie proste. Dziewczyn z Warszawy jest stosunkowo mało a te spoza miasta muszą przecież jeszcze wynajmować jakieś lokum, a to kosztuje. Założenie własnego gabinetu też nie jest ani proste ani tanie. Wynajęcie lub kupno lokalu użytkowego to w każdym mieście spory wydatek. Twoja mama inwestowała kilka lat wcześniej, ale podejrzewam, że teraz to już znacznie więcej płaci za lokal niż na początku. Widziałeś przecież ile kiedyś było sklepów przy Marszałkowskiej - teraz połowa jest zamkniętych, bo czynsze podskoczyły a zarobki jakoś nie - teraz to głównie jakieś banki są. Jeśli się komuś udało w porę zrezygnować to uciekł byle dalej od centrum. I dlatego nie bardzo rozumiem o co ma żal do mnie, że nie paliłam się by zostać kosmetyczką. Laboratoria kosmetyczne nadal będą produkować kosmetyki, bo do tego by je stosować nie jest potrzebny żaden lokal. Usiłowałam to kiedyś wytłumaczyć twojej mamie, ale powiedziała, że ja nie mam pojęcia o biznesie. Cieszę się, ze względu na nią, że ona ma. Ja przeżyję bez pracy w jej prywatnym gabinecie.</p><p>Oczywiście można na cały sprzęt wziąć pożyczkę z banku i pewnie sporo osób tak robi - ciekawe tylko czy do emerytury spłacą całość. Śmiem w to wątpić. Szef laboratorium jest zdania, że taka zapaść to potrwa kilka lat, ale to laboratorium nie jest powiązane jakąś umową ze salonami kosmetycznymi, ich produkty jak najbardziej można aplikować w domowym zaciszu - każdy produkt ma dokładny opis do jakiego rodzaju skóry się nadaje i nie są to duże opakowania. Każdy z produktów zawiera w opisie uwagę, co ewentualnie może uczulić i zaleca dużą ostrożność przy stosowaniu. Niektórym to i maska czekoladowa może zaszkodzić, chociaż to produkt jadalny i skądinąd wielce odżywczy.</p><p>Jak to maska czekoladowa - zdziwił się Wojtek - nigdy nie widziałem maski z czekolady. To taka jadalna czekolada? Tak, może być taka jadalna, ale musi mieć powyżej 80% kakao. Bo taka czekolada zawiera flawonoidy, pierwiastki takie jak potas, wapń, fosfor, magnez, żelazo oraz masę witamin: A, B1, B2, C, D, E, K. Takie okłady z czekolady regenerują ciało, mineralizują, ujędrniają, odżywiają, działają przeciw starzeniu się skóry. Taka maska pobudza mikrokrążenie, poprawia elastyczność skóry, redukuje tkankę tłuszczową. </p><p>Ja mam akurat przepis na maseczkę peelingującą na twarz - wystarczą 2 czubate łyżki stołowe kakao, (oczywiście kakao prawdziwe a nie jakiś słodzony rozpuszczalny erzac), 1 łyżeczka miodu, 1 łyżka oleju lnianego, szczypta cynamonu, 1 łyżka mleka kokosowego. A jeżeli dodamy do tego 2 łyżki zmielonej kawy prawdziwej będziemy mieć świetny peeling do ciała. I po prostu tym wszystkim sobie masujemy ciało.Twarz to też ciało - jakbyś miał jakieś wątpliwości. Ale można sobie zrobić taką maseczkę i bez tej kawy.A do tego na osłodę zjadamy dwie malutkie kosteczki gorzkiej czekolady, takiej co ma minimum 80% kakao.</p><p>No widzisz- ty ciągle jesz tylko tę gorzką czekoladę i biorą cię panowie za nastolatkę - śmiał się Wojtek. A można taką maseczkę zrobić bez oleju lnianego? Bo nie jestem pewien czy olej lniany jest smaczny. Nie wiem, bo nie próbowałam go jeść, ale myślę, że się go nawet nie poczuje wśród innych składników. A poza tym to nie jest do jedzenia tylko do stosowania na ciało. A olej lniany przyspiesza przemianę materii, ponoć ułatwia odchudzanie, działa też anty nowotworowo, reguluje poziom cholesterolu no i regeneruje skórę. Ma po prostu właściwe proporcje kwasów Omega 3 do Omega 6. Nawiasem mówiąc nie pożeranie słodyczy też ułatwia odchudzanie. Ale ani ty ani ja, ani Andrzej nie mamy potrzeby by się odchudzać. Lena by mogła, ale coś podejrzewam, że Andrzej lubi takie, do których się można przytulić w każdym miejscu bo gnaty nie sterczą. Ona do chudych to i przed ciążą nie należała - sądząc po zdjęciach. Zresztą mnie do chudych to też trudno zaliczyć, mam czym oddychać i na czym siedzieć, ale jej jest po prostu więcej niż mnie i to w obu płaszczyznach- i wzdłuż i wszerz. </p><p>To fakt - Andrzej się śmieje, że ja to ciebie chyba dlatego ciągle obejmuję nawet w nocy, bo mogłabyś mi się zgubić w małżeńskim łóżku, o czym się przekonał gdy ty spałaś w tym fotelu w szpitalu przed operacją. Zmieściłaś się podobno idealnie w tym fotelu. </p><p>Po prostu było mi wygodnie leżeć na nim na lewym boku a nie siedzieć prosto - bo ja rozwiązywałam krzyżówki gdy on spał. Fajne były te fotele- takie klubowe. Wyobrażam sobie jak się jego kolega anestezjolog obśmiał gdy przyszedł budzić Andrzeja. Chyba nie często lekarz w szpitalu śpi na łóżku pacjenta a pacjent na fotelu zwinięty w kłębek.</p><p>Nie znam się na tym, ale w moim przekonaniu to personel takiej placówki powinien mieć dużo lepsze warunki do odpoczynku - a tu to podobno te ich służbowe pomieszczenia są tragicznie ciasne i jest ich zbyt mało, chociaż nie da się ukryć, że i personelu stricte medycznego brakuje. A i tak podobno mają tu lepiej niż w innych szpitalach.</p><p> c.d.n. <br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-85070772107305979292024-02-17T20:14:00.000+01:002024-02-17T20:14:32.328+01:00Córeczka tatusia - 86<p> Szef laboratorium dotrzymał słowa i skontaktował Martę z profesorem chemii, który zgodził się, by zostać promotorem Marty. Pan profesor był dość bliskim znajomym szefa laboratorium. Obaj twierdzili, że gdy tylko Marta ukończy uczelnię, te studia, które teraz jeszcze funkcjonują, będą dostępne już tylko w formie płatnej, jako studia podyplomowe. No fakt, nas jest teraz tylko garstka na tym II stopniu- stwierdziła Marta. No właśnie - tu zostaną tylko studia licencjackie a i to zapewne będą to studia płatne. Co prawda jest pomysł, żeby ci najzdolniejsi z bardzo dobrymi wynikami mieli stypendium. Ale jak będzie to czas pokaże.</p><p>Pan profesor z pięć razy dopytywał się, czy aby Marta na pewno ma ukończone 18 lat, bo tak naprawdę to wygląda co najwyżej na licealistkę a nie na kobietę, która dobiega trzydziestki. Ach, to na pewno dlatego, że wiecznie chodzę w dżinsach i bez makijażu a do tego stałam w niewłaściwej kolejce gdy w niebie wzrost rozdawali - śmiała się Marta. A do tego ponieważ na co dzień poruszam się samochodem to chodzę w adidasach a nie na obcasie i właściwie jestem złą reklamą uczelni bo się nie maluję. Ale ja rano zawsze jestem z lekka "obecna-nieprzytomna", więc się nie maluję. Gdy się już ociepli to będę przed wyjściem z samochodu zmieniała adidasy na szpileczki, zawsze kilka centymetrów jestem wtedy wyższa. Dobrze, że jeżdżę na wykłady stale tą samą trasą, bo rano to zawsze kiepsko kontaktuję. Po prostu z natury jestem niskociśnieniowcem. Podejrzewam, że gdyby mi drogowcy nagle zrobili jakiś objazd to pewnie bym zabłądziła lub wzywała męża na pomoc. I przyjechałby? - dopytywał się pan profesor. No tak - na pewno by przyjechał, bo zna mnie od czasu szkoły podstawowej. A mąż też ma coś wspólnego z chemią i kosmetyką? Nie, jest informatykiem.</p><p>Ty, stary, nie masz pojęcia jakiego stracha mi napędziła pani Marta - łapała w rękę pękniętą zlewkę z jej zawartością - mało zawału nie dostałem - poinformował pana profesora szef. Ale już się wszystko zagoiło i pozrastało - powiedziała Marta. I najważniejsze, że nie zostały przecięte ścięgna lub żyły i nie było żadnej infekcji. I dłoń mam w 100% sprawną, mięsień miałam pięknie zszyty. Pozszywał mnie brat przyrodni mego męża. I wszystko się pięknie wygoiło i mam pełną sprawność wszystkich palców i mięśni w pełni zachowaną. I na pewno nigdy więcej nie będę podstawiała ręki by łapać rozpadające się jakieś szklane naczynie - zapewniła obu panów Marta. Ja po prostu nie skojarzyłam, że nadal trzymam brzeg tej zlewki, miałam wrażenie, że ona mi się wymknęła z palców prawej ręki, a nie że ona się po prostu "sama z siebie rozpada". Ale się wszystko dobrze skończyło, skaleczenia nie były zainfekowane bo je zaraz potraktowałam całą butelką wody utlenionej a mąż po mnie przyjechał i odwiózł mnie do szpitala i jego brat wpierw sprawdził, czy aby nie zostały w ranach odłamki szkła a potem elegancko mnie pozszywał i podał profilaktycznie antybiotyk. I tylko znieczulanie mnie na początku trochę bolało. W trzy kwadranse od chwili wypadku już byłam zszywana. I nie było żadnych odłamków szkła w tych skaleczeniach. </p><p>To można uznać, że miała pani nieco szczęścia w tym nieszczęśliwym wypadku- podsumował pan profesor. Oj tak - zgodziła się z nim Marta. No i ulżyło mi, gdy dotarło do mojej świadomości, że to nie był wynik mojego gapiostwa, bo nadal cały czas trzymałam w palcach prawej ręki górny brzeg tej zlewki. Teraz już wiem, że ta zlewka była po prostu pęknięta a efekt tego wypadku taki, że nim cokolwiek szklanego biorę do ręki to wpierw się temu podejrzliwie przyglądam. </p><p>Szef zerknął ukradkiem na zegarek i powiedział - ja już omówiłem z profesorem temat, który w moim odczuciu byłby dla pani dobry a i dla nas przydatny. I, przyznam się bez bicia, nieco panią "obgadałem" do pana profesora, bo świetnie się pani spisywała pracując w naszym laboratorium no i już widzę panią w naszym laboratorium badawczym nowych produktów. Jest pani chyba jedyną z tego ostatniego rocznika, która nie chce mieć własnego gabinetu kosmetycznego i przyznała się, że wylądowała tu głównie dlatego, że odpadła na egzaminie wstępnym na medycynę. Marta roześmiała się - ja po prostu byłam przekonana, że jestem dobra z chemii i że wiadomości wyniesione z liceum są wystarczające i nie douczałam się przed egzaminami z chemii. A nie startowałam po raz drugi bo rozmawiałam z kilkoma lekarkami i mnie jakoś skutecznie zraziły do tych studiów i nie startowałam po raz drugi. Brat męża jest chirurgiem i cały czas mi "wypomina", że powinnam była jednak startować na medycynę, ale ja chyba jestem za mało odporna psychicznie na ten zawód. A może i za mało ambitna i chciałabym, gdy będę miała dziecko, móc mu poświęcić cały swój czas a nie dzielić czas pomiędzy dziecko i pracę zawodową. To, jak na dzisiejsze czasy mało popularny pogląd, wręcz niemodny, ale tak sobie zaplanowałam życie. A mój mąż popiera taki plan. Według niektórych znajomych to jesteśmy właśnie określani jako staromodni, co mnie śmieszy, bo mąż jest informatykiem. Mój ojciec zawsze mi mówił i nadal powtarza, że trzeba się kierować w życiu zdrowym rozsądkiem a nie zachciankami i modą. </p><p>Zdecydowanie nie pasuję do nowego wzorca kobiety, która na okrągło wmawia wszystkim dookoła, że w każdej dziedzinie jest co najmniej tak dobra jak mężczyzna i nie wytykam na okrągło moim "domowym facetom", że wiele tak zwanych "męskich prac" potrafię wykonać sama i to równie dobrze i jeśli nie muszę to zawsze owe "męskie prace" zostawiam albo obu ojcom albo mężowi i nie ćwierkam, że mi żaden facet nie jest potrzebny. Umiem zmienić koło w samochodzie, ale na ponad 10 lat prowadzenia samochodu tylko raz sama zmieniałam koło, bo nikt nie jechał tą drogą, na której musiałam to zrobić, umiem nawet aparat zapłonowy w małym fiaciku rozebrać i złożyć, ale wolę gdy to zrobi mój tata lub mąż. I nie zauważyłam by z tego powodu któryś z nich cierpiał. </p><p>Ponieważ nie ma mnie cały dzień w domu to gotowaniem zajmuje się mój teść, bo pracuje tylko na połówce etatu, mój ojciec też potrafi gotować, no ale częściej gotuje teść - lubi to. Czasem gotujemy z teściem oboje. A czasem gotuję razem z mężem. Mieszkacie państwo razem z teściem?- spytał szef. Nie, mamy oddzielne mieszkanie , ale jeśli teść się nieco gorzej czuje to wtedy prosimy by nie szedł do siebie, ale nocował u nas. Kiedyś miał zawał, więc gdy się nieco gorzej czuje, to już pojął, że wtedy lepiej by nocował u nas a miejsca mamy sporo bo jak na dzisiejsze czasy to mieszkanie mamy duże. Teść mieszka raptem kilometr od nas, a moi rodzice to mniej niż 300m od nas. A gdzie państwo mieszkacie? Na starym, mokotowskim WSM- osiedle powstało chyba w 1948 roku. Do Al. Niepodległości to od naszego bloku jest 120 metrów. </p><p>Mojemu teściowi to się marzy, byśmy wszyscy razem mieszkali w jednym budynku i jest niepocieszony, że to jest nierealne. Bo tereny dostępne pod zabudowę indywidualną są właściwie na terenach ongiś podwarszawskich. Wielu naszych znajomych zazdrości nam tej lokalizacji bo i do metra nie mamy daleko, bo stacja jest przy Racławickiej. No to jesteśmy, pani Marto, nieomal sąsiadami, bo my mieszkamy przy Ligockiej, druga kamienica od Alei Niepodległości. To jeszcze przedwojenna kamienica, ale zbudowana tuż przed wojną. Dwa sąsiednie domy zostały w czasie Powstania w 44 roku zbombardowane, a ten budynek ocalał. To ten budynek przylegający do tego narożnego, w którym jest sklep spożywczy.Mocno oberwał Mokotów w czasie Powstania. Gdy moi rodzice po wyzwoleniu wrócili na Mokotów to mój ojciec chodził po tych okolicach i fotografował i zapisywał wszystko. Raz przez to omal to więzienia nie trafił, ale skończyło się na pobiciu go, wybiciu kilku zębów, zabraniu mu aparatu i filmu. A willa ciotki ocalała bo w sąsiedniej mieszkali Niemcy i bomby jakoś omijały tę posesję i te dwie przylegające po jej dwóch bokach. Wniosek nasuwa się prosty, że mieli niezłe rozeznanie gdzie mieszkają ich rodacy.</p><p>A zaczęła już pani coś myśleć na temat pracy magisterskiej? Tak z ręką na sercu to jeszcze nie, bo jeszcze ze mną szef laboratorium nie omawiał co konkretnie on by chciał w tej pracy zobaczyć. Ja to bym chciała bym mogła napisać coś o kosmetykach leczniczych opartych na produktach naturalnych np. takich jak maść Cepan. W moim odczuciu to jest ona po prostu niedoceniana - wyparł ją ze świadomości dermatologów contractubex. Tak zupełnie prywatnie to mam podejrzenie, że po prostu producent zachodni zainwestował sporo w reklamę i w swego rodzaju przekupienie części lekarzy. A najprostszy sposób to zorganizowanie "Seminarium ze szkoleniem" w jakiejś sympatycznej miejscowości nad ciepłym morzem, oczywiście poza ścisłym sezonem urlopowym. Poza tym to mało kto wie, że młoda skóra ma tendencję do tworzenia się bliznowca i nic jak na razie na to nie pomoże- ani maść contractubex ani cepan. Chcę się spotkać z jedną doktor dermatolog i z nią na ten temat porozmawiać. To lekarka z doktoratem. Brat męża mi obiecał, że jeżeli tylko zechcę to mnie z nią skontaktuje. Ja tak naprawdę to powinnam uzgadniać temat pracy dopiero po absolutorium, ale wiem, że w praktyce to każdy studiujący już na początku ostatniego roku uzgadnia temat pracy i omawia ją z promotorem. Z tym, że tu to chyba jest mniej typowo niż na innych uczelniach i moje koleżanki zainteresują się tematami pracy magisterskiej najwcześniej po rozpoczęciu przedostatniego semestru a i tak większość z nich będzie pisała o organizacji i wyposażeniu gabinetów kosmetycznych, bo są nastawione na prowadzenie własnego lub firmowanie gabinetu wspólniczki. Ja jestem po prostu nie zainteresowana prowadzeniem własnego gabinetu kosmetycznego lub do spółki z kimś, czego mi moja teściowa nie może wybaczyć. I w ogóle jest mocno zdegustowana, że obecne przepisy wymagają by osoba będąca właścicielem gabinetu miała owe mgr przy nazwisku. Więc jestem solą w oku swej teściowej, bo zapewne będę miała owe mgr a jestem paskudna i nie chcę żadnego gabinetu kosmetycznego prowadzić.</p><p>A co pani mąż o tym sądzi?- spytał pan profesor. No cóż - małżeństwo jego rodziców rozpadło się, są już po rozwodzie, teść mój mieszka w Warszawie, teściowa mieszka w Austrii. A małżeństwo utrupiła teściowa, nie teść. To tak mało typowe - podobno. No ale mamy przecież równouprawnienie. Byłam tym szalenie zaskoczona, bo znam moją teściową odkąd zaczęłam chodzić do I klasy szkoły podstawowej i zawsze mi się jawiła jako Hestia, ale jak widać pozory mylą, jak powiedział pewien jeż. Mój mąż tylko powiedział mojej teściowej, żeby nie przyjeżdżała do nas do domu bez uprzedzenia, bo ojciec jest z nami właściwie codziennie i jej widok oraz teksty go denerwują , co po zawale dobre nie jest. Na razie jest śmiertelnie obrażona na nas oboje. Na mnie chyba bardziej.</p><p>To podsumowując chce pani napisać coś o fitoterapii w dermatologii - mamy teraz trend powrotu do Matki Natury, więc proszę się rozejrzeć w literaturze i spotkać z ową doktor- dermatologiem. Myślę, że to może być bardzo ciekawa praca magisterska. Tu są moje namiary, a tu proszę mi się wpisać łącznie z wpisaniem godzin, w których telefon nie będzie pani przeszkadzał. Mnie nigdy nie przeszkadza, bo po prostu mam w pewnych godzinach przełączony na wibracje zamiast dzwonka a ponieważ jest wtedy w kieszeni to zazwyczaj wtedy odpowiadam tekstowo kiedy będę mogła rozmawiać- wyjaśniła Marta. <br /></p><p>Oooo, to nawet jest niezły patent, muszę to wypróbować. I myślę, że następnym razem to się spotkamy raczej w naszej dzielnicy, może w tej kawiarence wis a' vis SGH? Bardziej by mi to pasowało- jeśli mam być szczery. Ona chyba ma w nazwie jakąś gęś. Myśli pan o tej kawiarence w mieszkalnym wieżowcu? Tak, mam wrażenie, że ona chyba ma nazwę "Zielona Gęś". Być może, ale ja tam jeszcze ani razu nie byłam. No cóż w kawiarnie to nasza okolica nie obfituje, ale to może i lepiej. Może w tej "Gęsi" jest lepsza kawa niż ta, którą serwują w "Lunie" na Alei Niepodległości - tam to chyba podają popłuczyny z mycia expresu do kawy. Raz tam byłam - czyli byłam o jeden raz za dużo. </p><p> c.d.n.<br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-35309826699266140562024-02-11T23:23:00.001+01:002024-02-11T23:23:10.326+01:00Córeczka tatusia - 85<p> Dni toczyły się w jakimś z góry , nie wiadomo przez co lub przez kogo ustalonym trybie. Andrzej wynajął detektywa, który ustalił że Lena spotyka się na placu zabaw z kobietą, która jest wynajętą opiekunką do dziecka. Opiekunka i jej pracodawcy są "Zielonoświątkowcami". To taka odmiana wiary w sumie bliska katolicyzmowi, mają swój kościół przy ulicy Siennej a ich zasady religijne to jakby nieco lżejsza odmiana katolicyzmu, nie ma w ich zasadach wiary kultu Matki Boskiej, nie ma też chrzczenia nowo narodzonych dzieci, ochrzczony może być tylko ten, kto już jest świadomy tego w co wierzy, ale chrzest nie jest obowiązkowy. Opierają się o Biblię kanonu palestyńskiego, nie ma u nich celibatu. Głównie się modlą i rozpatrują treści przekazywane w modlitwach - cokolwiek to znaczy. Dopuszczają jak najbardziej antykoncepcję ale nie aborcję, czyli dopuszczają działanie na etapie "przedzarodkowym", udzielają ślubów kościelnych tym, którzy wstępują w kolejny związek małżeński i są po rozwodzie a należeli przedtem do kościoła stricte katolickiego.<br /></p><p>No to całe szczęście - skomentowała Marta rozmawiając o tym z Wojtkiem - bo już podejrzewałam, że ich zasady są podobne do zasad Świadków Jehowy, a z tego co słyszałam to owa formacja coraz bardziej przypomina jakąś ześwirowaną sektę. No popatrz - nie miałam nawet bladego pojęcia, że mamy w stolicy Zielonoświątkowców i że oni mają regularny Kościół. Nie mogę jednak zrozumieć, czemu Lena nie powiedziała Andrzejowi o tej znajomości. Jak dla mnie to ich zasady wyglądają nawet całkiem sympatycznie. Jeśli ktoś należy do osób, które lubią robić coś wspólnie w większej grupie to niezłe miejsce. No ale mnie do szczęścia wystarcza najbliższa rodzina i ogromnie nie lubię wszelakich "spędów".</p><p>Andrzej zastanawiał się co ma z tą świeżo nabytą wiedzą o kontakcie Leny zrobić - zbyt mało wierzył w "zdrowy rozsądek" Leny a i w uczciwość wszystkich Zielonoświątkowców także, zwłaszcza, że i w kościele katolickim nie działo się najlepiej ani najuczciwiej. Oczywiście zastanawiał się wpierw sam, ale dręczony brakiem pomysłu postanowił pojechać do przyjaciół i z nimi sprawę omówić.<br /></p><p>Mnie o to nie pytaj - stwierdziła Marta gdy Andrzej do nich wpadł - nie byłam ani nie jestem związana z jakimkolwiek kościołem, choć jestem ochrzczona i nawet byłam w I Komunii i to był koniec moich kontaktów z kościołem - jaki by on nie był. Ślub braliśmy tylko cywilny. Ja to nawet do harcerstwa nie chciałam należeć i nie należałam, nie jeździłam nigdy na jakieś kolonie, obozy itp. Ja po prostu źle toleruję wszelkie zgrupowania. Na balu maturalnym i studniówce też nie byłam - może bym poszła gdyby Wojtek był ze mną. Ale podejrzewam, że raczej byśmy poszli gdzieś sami ewentualnie z rodzicami. Ja po prostu dziwna byłam i jestem nadal. Nie lubię tłumu, dla mnie 10 osób to już tłum. Nawet za dopłatą nie poszłabym na jakiś koncert rockowy gdzieś na stadionie czy w jakiejś dużej hali. Oczywiście bywam w kinie, ale rzadko, bywam też w operze i filharmonii a tam ratuje mnie fakt, że w czasie spektaklu widownia jest ciemna a ja nie wychodzę na przerwę w ten kręcący się tłum i z rozkoszą siedzę w niemal pustej sali. Po prostu jestem odludkiem - może dlatego, że często byłam sama w domu. Bo matka ciągle gdzieś "wyciekała" z domu, choć nie pracowała zawodowo. Poza tym to mam minimalne zaufanie do obcych mi osób i nie jestem tak zwanym towarzyskim stworzeniem. A że nie jest to bardzo widoczne to po prostu dlatego, że sporo sama nad sobą pracowałam. A mimo tego ty zauważyłeś, że Lena nie przypadła mi do serca - czyli znów muszę nieco nad sobą popracować by się bardziej kontrolować.</p><p>Andrzej wpatrywał się w Martę jak zahipnotyzowany a ona z uroczym uśmiechem powiedziała - ale ty mnie jakoś oczarowałeś tym, że tak się zająłeś Wojtkiem. Poza tym nie ukrywam, że cię uważam za swego prawdziwego przyjaciela. Wizualnie też mi odpowiadasz. I Wojtek o tym wie, nie mam przed nim tajemnic. Masz nad nim nawet pewną przewagę - wiesz jak wyglądam wewnątrz- on nie. </p><p>No fakt - stwierdził Andrzej - ale z punktu widzenia chirurga to masz wszystko wewnątrz jak należy, tylko wyrostek robaczkowy ci usunąłem - reszta jak była tak i jest na swoim miejscu, niczego nie przestawiałem, nie było takiej potrzeby. Wojtkowi tylko trochę mięśnie poprzestawiałem, żeby się wszystko lepiej razem trzymało. Nie wiedziałam , ba- nawet nie podejrzewałam, że mięśnie można ot tak poprzestawiać - stwierdziła Marta. No można jeśli trzeba - a ja uznałem że trzeba- zapewnił ją Andrzej. </p><p>Ja to chyba muszę cię kiedyś usadowić w teatrze żebyś sobie obejrzała jakąś operację, ale muszę to omówić z szefem, bo nie jesteś z kręgu medycznego i wtedy gdy ktoś inny by operował to ja bym ci w teatrze wyjaśniał co lekarz właśnie robi. Jesteśmy kliniką, więc często mamy studentów i oglądają z góry jak przebiega operacja. Wiele godzin spędziłem w ten sposób. </p><p>Wojtek popatrzył się na oboje jak na takich co się gdzieś po drodze minęli z rozumem i powiedział - wam obojgu to chyba coś kompletnie odbiło. Potem jeszcze Marta wpadnie na pomysł żeby pójść na medycynę. Nie ma obawy- pocieszył go Andrzej - już nie zdążyłaby zrobić studiów i specjalizacji. Jak chcesz to mogę i ciebie na taki spektakl zaprosić. No coś ty - albo bym uciekł z wrzaskiem albo zemdlał - stwierdził Wojtek. Nie mam w sobie ducha oprawcy tak jak Marta.</p><p>Marta popatrzyła na niego i powiedziała - gdybym nie miała ducha oprawcy to nie znalazłbyś się w szpitalu i łaziłbyś do dziś z tą przepukliną dziwiąc się co ci jest. I gdybym w szkole nie kazała ci siedzieć z głową nie odchyloną do tyłu gdy ci Witek nos rozwalił, to byś się udławił własną krwią, bo tak ci kazała siedzieć nasza geografka. A tak naprawdę to nie mogę pojąć dlaczego w programie szkolnym nie ma czegoś takiego jak kurs pierwszej pomocy a te kursy, które są w ramach kursów na prawo jazdy są prowadzone na żenująco niziutkim poziomie i jedyne czego się nauczysz to tylko to żeby zawsze wezwać pomoc - ciekawe tylko jak i czym gdy jesteś w terenie niezabudowanym i nie masz zasięgu w komórce.</p><p>A skąd wiedziałaś , że nie należy siedzieć z głową odchyloną do tyłu - zaciekawił się Andrzej. Z encyklopedii zdrowia - mieliśmy ją z tatą w domu i wtedy sporo wiedzy łyknęłam. A potem to stale bywałam w księgarni medycznej na Hożej. I zawsze sobie coś ciekawego upolowałam. Mam wrażenie że nie jest to szkodliwe hobby, że chcę wiedzieć jak prawidłowo powinien pracować ludzki organizm i z czym należy dość szybko pokazać się u lekarza. Szkoda, że nie wyczytałaś tam, że powinnaś była jednak zdawać koniecznie po raz drugi na medycynę - podsumował Andrzej. Eeee, jakoś bez siebie wytrzymamy, to znaczy ja bez ukończenia medycyny a medycyna beze mnie - stwierdziła Marta.</p><p>A co do Leny - ja ją mało znam - nie widujemy się przecież często. Tak "z lotu ptaka", a tak właśnie wyglądają moje z nią kontakty to dość trudno mi powiedzieć jaka ona jest -jak na razie to mam wrażenie, że nie docenia możliwości intelektualnych dzieci, a obaj twoi chłopcy to bystre dzieciaczki i można ich już teraz sporo nauczyć, trzeba im wciąż dostarczać nowych wiadomości i nowych wrażeń, pokazywać im otaczający ich świat i bardzo dużo im tłumaczyć, jednocześnie obserwując czy rozumieją. Oni mają spory potencjał. Jest wiele miejsc, w które już można z nimi pójść i które będą im się podobały. Można z nimi pójść do Muzeum Etnograficznego, do Muzeum Kolejnictwa, Muzeum Wojskowego. Nie trzeba od razu całego Muzeum z nimi oblecieć, bo to zbyt wiele wrażeń na jeden raz. I nie można ich na co dzień traktować jak przygłupów bo to jeszcze małe dzieci. Trzeba im dobierać odpowiednie zabawki i takie książeczki by kot był podobny do kota, kura do kury, słoń do słonia. Porozmawiaj o tym z moim teściem, on jest dobry w te klocki, a twoje dzieciaki go lubią i nazywają dziadkiem. Teść Michała też jest super jeśli idzie o wychów dzieci w wieku przedszkolnym i też już wymyśla dokąd można z dzieciakami pójść żeby było dla nich ciekawie i mądrze.<br /></p><p>Mówisz tak, jak siostra mojej teściowej - stwierdził Andrzej. Ona twierdzi, że już teraz obaj powinni być włączani i wdrażani w różne prace domowe, choć nie da się ukryć, że to na samym początku może być dla dorosłych męczące. </p><p>No właśnie - siostra twojej teściowej ma rację. Twój starszy to chyba od września pójdzie do zerówki, a młodszy mógłby iść do przedszkola. Jeśli będzie w prywatnym to może być nawet nie cały dzień, ale np. do leżakowania poobiedniego, którego większość dzieci nie lubi. I mam wrażenie, że pobyt ich pod okiem siostry twojej teściowej dobrze im obu zrobi, o ile Lena nie będzie protestować, twierdząc, że to jeszcze maleństwa. Bo Lena - przepraszam, że to powiem, kocha ich taką przysłowiową małpią miłością, czyli całą swą uwagę i czułość skupia na dziecku. A w naturze, gdzie małpy żyją w stanie dzikim wcale tak nie jest - owszem to małe jest uczepione cały czas matki, ale gdy matka dojdzie do wniosku, że czas by maluch przestał ssać tylko jej pokarm to traktuje swe małe bardzo brutalnie, potrafi nawet nim ciskać o glebę. A potem wcale nie interesuje się czy coś je czy nie. Bo życie jest w naturalnych warunkach po prostu brutalne i mają przetrwać najsilniejsze osobniki. My w ogrodach stwarzamy zwierzętom nienaturalne warunki bytowania, więc i one inaczej się zachowują niż w naturze.</p><p>A co do tych Zielonoświątkowców - sprowokuj sprytnie rozmowę z Leną na ich temat. Możesz też dowiedzieć się w jakich godzinach ów przybytek działa i pojechać by obejrzeć kto tam bywa. Sądzę, że mają jakąś kancelarię czy jak to się w kościołach nazywa- za mało się na tym znam bo nie chodzę do kościołów- i na pewno ci powiedzą w jakim czasie ów przybytek działa. </p><p>Wiesz - jako osoba bezdzietna to za bardzo się na hodowli dzieci nie znam- na pewno lepszy jest w tej materii Michał i Ala, więc myślę, że możesz się z nim śmiało skonsultować w kwestii wychowu dzieci, ma ich w końcu troje a jedno nie jest jego dziełem, ale kocha je bardzo , tak samo jak własną produkcję. A Michał na pewno lepiej się orientuje w wychowie dzieci niż ja - ja tyle wiem co ze "słychu i widu" a nie z własnego doświadczenia.</p><p>Zaczynam się zastanawiać czy mam jechać czy może przełożyć na jakiś inny termin - jeżeli tylko będzie to możliwe - cicho powiedział Andrzej A co? - w innym terminie coś się zmieni w twoim życiu osobistym? Do ich pełnoletności to jeszcze daleko, a jak mówi przysłowie "małe dzieci mały kłopot, duże dzieci duży kłopot". Teraz to ci jeszcze teściowa i jej siostra spolaryzują Lenę i dzieci, a jak będzie za rok to nie wie nikt. Trzy miesiące to nie jest bajecznie długi okres, przetrzyma Lena to jakoś bez ciebie w towarzystwie mamy i cioci i kuzyna. W nagrodę może będziesz ją mógł ściągnąć na ostatni tydzień swego pobytu do Londynu - tydzień dwie babcie z dwójką dzieci spokojnie wyrobią, bo oni będę grzeczniejsi gdy nie będzie koło nich zaplecza w postaci Leny. Dzieci zawsze są bardziej pyskate czując oparcie w postaci mamy, która je rozpieszcza.</p><p>A Michał mnie nie wyśmieje gdy mu powiem, że potrzebuję jego porady?- spytał Andrzej. Michał to najzwyczajniej w świecie chodząca dobroć i porządność w ludzkim ciele - powiedział Wojtek. Wierz mi - ja z nim pracuję w jednym pokoju, a przedtem był moim promotorem. I będę szczęśliwy gdy będę mógł z nim pracować do samej emerytury. I bardzo nam się marzy wspólna firma, ale wpierw muszę zrobić doktorat, a tego się nie da zrobić w rok i Michał czeka na ten mój doktorat, a mógłby już z kimś innym zorganizować to, ale umówił się ze mną i czeka na mnie. Nie znam innych tak porządnych ludzi. Więc zapewniam cię, że na pewno podzieli się z tobą swoim doświadczeniem w kwestii hodowli dzieci, bo ma dwóch chłopców i jedną księżniczkę.</p><p> c.d.n.<br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-6144391590276232712024-02-10T22:59:00.000+01:002024-02-10T22:59:54.977+01:00Córeczka tatusia - 84<p> Ojciec Wojtka dotarł do nich dopiero około dziewiątej wieczorem i stwierdził, że się chyba starzeje bo zaczyna go męczyć praca z wieloma osobami na raz. Więc tylko pochłonie ciasto i lody i zaraz pójdzie się położyć. Tato, a co cię tak wymęczyło? - spytał Wojtek. Baby - zadziwiające jak długo i głupio potrafią gadać. Marta poszła po ciśnieniomierz a Andrzej zmierzył "pacjentowi" ciśnienie - wynik jego zdaniem był całkiem niezły i tata został odesłany do swego pokoju by spokojnie poleżał i odpoczął od napływu różnych wiadomości. Przy okazji Andrzej poinformował go, że postara się pojechać z nim na to badanie kontrolne w Instytucie, bo przy okazji spotka tam swego kolegę.</p><p>A może ty Andrzeju chcesz dziś nocować tutaj?- spytał ojciec. Tato - tu przecież jest do licha i trochę miejsc do spania - nawet gdybyś poszedł do swego mieszkania to i tak Andrzej będzie spał w pokoju gościnnym a nie w tej sypialni, w której ty sypiasz gdy u nas nocujesz. W gościnnym to on ma nawet swoją piżamę wścieloną razem z pościelą - poinformowała ojca Marta. I pamiętaj, że jutro jest już sobota i nikt nie musi się zrywać bladym świtem, a jeśli się ktoś zerwie to sobie sam zrobi śniadanie, więc nie zrywaj się skoro świt, bo ja nie jadę jutro do pracy - tłumaczyła spokojnie Marta.</p><p>No faktycznie - jutro sobota - zgodził się z nią ojciec. Ojciec, który zawsze bardzo słuchał się Marty pożeglował do łazienki. Gdy wyszedł z kuchni, która zdaniem wszystkich była świetna do tego by się w niej tuczyć i godzinami gadać, Andrzej powiedział - brakuje mi waszej obecności na co dzień. Brakuje mi po prostu tego, że nie muszę się zastanawiać nad każdym słowem które powiem, bo my wszyscy, jak mówi Marcia, nadajemy na tej samej częstotliwości i wy wiecie dokładnie o czym mówię. Boję się trochę tego wyjazdu do Londynu bez waszej tam obecności. Będę pewnie wiecznie zawieszony na komunikatorach, żeby nie zwariować. </p><p>Ja jestem na SKYPE, więc nawet będziemy się mogli widzieć, a nie tylko słyszeć pocieszył go Wojtek. A jeśli tam gdzie będzie Lena z dziećmi jest internet to i z nimi sobie pogadasz i ich pooglądasz. Sprawdź to przed wyjazdem. No i sprawdź, czy ona ma konto na SKYPE i przy okazji załóż sobie konto na FB, to będziesz miał możliwość szybkiej korespondencji na Messengerze. Bo często jest tak, że z uwagi na miejsce w którym przebywasz lepiej jest wymieniać wiadomości pisząc niż mówiąc - dodała Marta. No i masz to również na smartfonie, więc praktycznie w każdym miejscu. No fakt - muszę sobie kupić nowego smartfona na ten wyjazd, żebym miał stały kontakt z wami - poinformował ją Andrzej. Już mnie nawet mój operator namawiał na nabycie nowego. To umów się z Wojtkiem i razem idźcie po ten nowy nabytek - doradziła Marta.</p><p>Na razie muszę się rozejrzeć w kwestii znalezienia jakiegoś detektywa i czuję się niczym bohater jakiejś szmatławej powieści kryminalnej - stwierdził Andrzej. W poniedziałek mam do usunięcia pęcherzyk żółciowy i mam zamiar zrobić go laparoskopem - pacjentka dość młoda, ale będzie pod pełną narkozą, bo nie wiadomo co tam zastanę - może być tak, że zawartość nie zmieści się w świetle laparoskopu, więc trzeba by ją wtedy w trakcie dodatkowo uśpić. Zdarzył mi się już pęcherzyk z furą drobniusich kamyków i jednym takim, że za nic nie wszedłby do laparoskopu. Dobrze, że to częste operacje, więc nie muszę kilku godzin przeznaczyć na przemyślenie sobie co i jak zrobię. Najtrudniej gdy pacjent leciwy i ma cały pakiet chorób towarzyszących - to spory kłopot i dla chirurga i anestezjologów. A i tak jak coś nie pójdzie to i tak rodzina całą winą obarczy chirurga. </p><p>Marciu - pokaż mi swoje łapięta - chcę je pomacać. Tak przy Wojtku będziesz mnie macał? - roześmiała się Marta. No wiesz - podobno najciemniej jest pod latarnią- podchwycił Andrzej. Skrupulatnie "powiercił" Marcie w obu wnętrzach jej dłoni i stwierdził, że jak było tak i jest, ścięgno jest wyraźnie pogrubione ale nie przykurczone i nic się na nim nie tworzy, więc jest duża szansa, że tak już pozostanie. Może to taka jego uroda "od zawsze".<br /></p><p>Czy moją bliznę też masz ochotę obejrzeć?- spytał Wojtek. Wyobraź sobie, że nie - goiło ci się wszystko pięknie, Marta nie narzeka, więc nie ma takiej potrzeby. No ale jeśli czujesz nieodpartą potrzebę bym ją obejrzał to mogę ci zrobić taką przyjemność. Gdyby coś było pod jakimkolwiek względem źle to już dawno by mi to Marta doniosła, a na nic nie narzeka.</p><p>A ja zaraz już wychodzę - zrobię nocny nalot, zabawię się w alianckiego lotnika z czasów II wojny światowej. Podobno te naloty były bardzo skuteczne. Lubię ten wyraz ogromnego zdziwienia na twarzy Leny. Jutro mam dzień wolny, z soboty na niedzielę nockę, więc może być dość wesoło, choć nie tak interesująco jak na pogotowiu, nie mamy ciężkich przypadków na oddziale, niedzielę też mam wolną. Kocham was oboje, bez was bym chyba się załamał.</p><p>Gdy już był w przedpokoju Marta przyniosła mu w pojemniku spory kawałek "przekładańca", typowo męską porcję, mówiąc - jesteś tak samo chudy jak Wojtek, więc możesz się dożywić - pojemnik bezzwrotny, mam ich multum. Kiedyś przez roztargnienie lub sklerozę zamówiłam je dwa razy. </p><p>To jest wielce pocieszające dla mnie - mam w domu z takiego samego powodu niektóre książki w dwóch egzemplarzach - pocieszył Martę Andrzej. Bo zamówię, przesyłka nadejdzie, odkładam na książkowy regał i ona dojrzewa, ja nie mam kiedy przeczytać, potem gdzieś doczytam o niej i........zamawiam, bo nie pamiętam, że już ją kupiłem. No to przejrzyj i jak coś interesującego to od ciebie odkupię - stwierdził Wojtek. No nie wiem - bo to głównie książki medyczne, ale mam nadzieję, że wpadniecie do nas i wtedy Marcia sobie przejrzy, tam jest też trochę z jej branży. To co przyszło przed przeprowadzką to dopiero niedawno rozpakowałem i jakoś nie miałem czasu ich przejrzeć. No i zapomniałem, że mam dla niej film z operacji grasicy - krwi na nim więcej niż na najpodlejszym horrorze. Podobno nawet studenci medycyny czuli się przy oglądaniu bardzo niewyraźnie. Ale to stary film, teraz już nie usuwa się nałogowo grasicy przy operacji kardiologicznej- bo grasica chroni przed rakiem i chorobami autoimmunologicznymi. Ale kiedyś usuwali by sobie ułatwić dostęp do serca. Teraz już się tego nie robi. </p><p>No ale to przecież mały gruczoł, nie mam pojęcia co mógł zasłaniać, zwłaszcza u dorosłego człowieka bo wtedy ona jest już dużo mniejsza - dziwiła się Marta. W okresie dojrzewania waży raptem ok.25 gramów, a wtedy jest największa, potem się systematycznie zmniejsza. A usuwa się tylko gdy jest miastenia i to taka w dużym stopniu. Andrzej się uśmiechnął - nie wiem, nie jestem kardiochirurgiem. Oni się uważają za najmądrzejszych i wszyscy inni mają bić im pokłony.Też mnie to dziwiło. Ty, jak na panią kosmetolog przystało, stanowczo za dużo wiesz z innych dziedzin medycyny. Marnujesz się. A byłabyś super jako asystentka. </p><p>Marta roześmiała się - zwłaszcza przy sekcji indyka lub kurczaka. Ty się nie śmiej - ale wielu znakomitych lekarzy zaczynało kontakt z medycyną od patroszenia zwierząt - część bo byli dociekliwymi dziećmi a mieszkali w pobliżu ubojni lub mieszkali na wsi a tam często dzieciaki brały udział np. w świniobiciu i potem jak się mięso świniaka rozbiera, patrzyły jak się kryje klacz, jak się rodzi źrebak lub szczeniaki - powiedział Andrzej. </p><p>A ja wybebeszałam lalki, by zobaczyć co mają w środku i byłam wielce rozczarowana, że są puste w środku, a potem tata mi kupił atlas anatomiczny. A nieco później sprawdzaliśmy z Wojtkiem różnice w budowie dziewczynek i chłopców, o czym jako ewidentna idiotka opowiedziałam tacie. I tata nas oboje uświadamiał. No bo twój tata to normalnym facetem był i jest a nie jakimś gniotem - powiedział Wojtek. I ja nadal jestem do niego bardziej przywiązany niż do rodzonego ojca. </p><p>Andrzej uściskał oboje i pojechał do domu. W pół godziny później przysłał wiadomość - chyba było u nas jakieś przyjęcie, albo ona nie zmywała ani jednego kubka od rana poprzedniego dnia ani nie wstawiła naczyń do zmywarki. Ostatnio ciągle mi ględzi, że tabletki do zmywarek oraz proszek do nich mają szkodliwe działanie na zdrowie dzieci.Właśnie wstawiłem wszystko do zmywarki i idę spać do swego pokoju. Mam ochotę ją stłuc, więc lepiej by nie była blisko mnie. Dobrze, że rano wychodzę z domu.<br /></p><p>No ewidentnie ona się widuje z kimś głupim - stwierdziła Marta. Teraz tylu oszołomów ekologicznych działa, że niedługo ludzie przestaną się myć mydłem i do picia będą brali wodę ze strumyków podmiejskich bo woda miejska z kranów jest niezdrowa. A akurat teraz woda się poprawiła i jest naprawdę smaczna. Mam nadzieję, że on mimo wszystko jej nie przyleje, bo ona ostatnio to jest wyraźnie od niego potężniejsza objętościowo i mogłaby go uszkodzić już samym swym ciężarem. </p><p>No właśnie - gdy byli u nas ostatnio to też odniosłem wrażenie, że jest jej znacznie więcej niż gdy ją widziałem poprzednio. Może "zajada" swoje problemy większą ilością jedzenia albo wręcz pasie się słodyczami. Nie wiem- ale odkąd ją znamy to nigdy nie była szczupła - w końcu urodziła dwoje dzieci w odstępie dwóch lat. Tak na oko to mogłaby z powodzeniem zrzucić z 10 kilogramów- stwierdziła Marta. Zaszła w drugą ciążę nim zrzuciła nadwagę z pierwszej. Może jest w tej chwili w tak zwanym "błędnym kole" - jest zdołowana tym przytyciem więc sobie poprawia nastrój podjadając słodycze i nadal tyje. Może jakaś psychoterapia by jej pomogła, ale ja na pewno jej w tym nie pomogę - na razie muszę zadbać o swoje własne sprawy związane ze studiami. </p><p>Poza tym czuję się bardzo nią rozczarowana - jakoś na początku lepiej się prezentowała. Myślałam, że ma lepiej pod czaszką poukładane. Andrzej jest wyraźnie przerażony, ale powiedzmy sobie szczerze - podobała mu się Lena, bo była wesoła, chętna do seksu i świetnie się z nią bawił. A odkąd jest dwoje dzieci zaczęły się schody z wysokimi stopniami. Jak widzę to on jest nieźle zdołowany tą sytuacją i sam nie bardzo wie jak ten problem rozwiązać. Nie mam pojęcia czy jego wyjazd do Londynu polepszy czy też pogorszy sytuację. </p><p>Bo to powiedzenie, że Lena będzie pod kontrolą matki i swej ciotki w Otwocku to jak dla mnie zabrzmiało nieco złowieszczo. Bo to nie było, że babcie pomogą jej w opiece nad chłopcami, ale że ona będzie pod ich kontrolą. Myślę, że Andrzej nie powiedział nam całej prawdy o tej sytuacji, ale nie mam wcale ochoty by tę prawdę poznać. Wziął sobie "dziewczynę typu muzyka rozrywkowa, czyli lekką, łatwą i przyjemną" no to ma teraz to co wybrał. Jak do tego dodać, że jego ojciec uważał, że nie jest to dobry wybór, to być może jej rodzina i jego byli z tego samego kręgu znajomych. Nie mam pojęcia gdzie mieszkał czy też nadal mieszka ojciec Andrzeja. </p><p>On na tym wyjeździe nie zbije kokosów, nie będzie go stać na wynajęcie lokum dla rodziny, co najwyżej na jakąś kawalerkę i to raczej na peryferiach miasta a poza tym będzie cały dzień w pracy a ona sama z dwójką małych dzieci bez znajomości języka w obcym językowo mieście to na pewno nie będzie szczęśliwa i dzieci też nie. Nie mam zupełnie pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. I tak naprawdę wolę nie mieć pojęcia. Lubię Andrzeja, szanuję go jako lekarza, ma w Klinice świetną opinię, od strony zawodowej jest naprawdę godny podziwu, do tego i kulturalny i oczytany więc tylko to wszystko obserwuję. Poza tym to on chyba kocha te dzieci. Już nawet pomyślałam, że on dąży do rozwodu i do odebrania jej dzieci no ale co on zrobi sam, przy tak intensywnej pracy z dwójką dzieci? Chyba, że chce rozwodu i zostawi jej dzieci i tylko będzie płacił na ich utrzymanie. Trochę by mnie to zdziwiło i chyba znacznie obniżyło u mnie jego notowania. A może już kogoś ma? Tam niejedna do niego wzdycha i kto wie czy nie jedna pomyśli, że może lepiej być żoną Andrzeja i hodować jego dzieci niż być pielęgniarką w Klinice.</p><p> c.d.n.<br /></p><p><br /></p><p> </p><p><br /></p><p><br /></p><p> </p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-9004292417161357582024-02-09T01:44:00.000+01:002024-02-09T01:44:15.368+01:00Córeczka tatusia - 83<p> Kwestia "kasztanowych włosów" jednej z licealnych koleżanek Marty w jakiś sposób nurtowała Wojtka, bo rano, gdy się szykowali do wyjścia powiedział - tak się zastanawiam, jak można komuś zazdrościć koloru włosów - to przecież głupota! No jasne, że głupota - zgodziła się z nim Marta - no ale weź poprawkę na to, że gdy się jest nastolatką to na ogół nie ma się zbyt wielu życiowych mądrości w głowie. Generalnie zazdroszczenie komuś czegokolwiek jest głupotą, a jeśli się nam coś u kogoś innego bardzo podoba i chcielibyśmy coś takiego mieć, to zamiast zazdrościć trzeba się zastanowić jak można podobną rzecz mieć lub być do tego kogoś podobnym - jest to wtedy bardziej twórcze niż tylko zazdrość. Ale mam wrażenie, że ten komu my czegoś zazdrościmy to też pewnie czegoś nam zazdrości, ale nie zawsze o tym informuje pół świata. Równie dobrze mogłabym zazdrościć Andrzejowi że jest chirurgiem a ja tylko podziwiam, że ukończył medycynę i jako specjalizację wybrał chirurgię - ale wcale mu tego nie zazdroszczę, to szalenie ciężkie studia a potem wielce obciążająca praca. Jedno jest pewne - partner życiowy lekarza musi mieć odporną psychikę, bo wszystkie obciążenia psychiczne lekarza biją rykoszetem w związek. Tyle tylko, że gdy jesteśmy zakochani to mamy nieco rozum przyćmiony i nie widzimy żadnych zagrożeń dla naszego związku w przyszłości. </p><p>Ja dziś nieco wcześniej wracam, więc wracając kupię w piekarni placek i wymodzę z niego coś słodkiego, jakiś przekładaniec. Będzie akurat dobre do zjedzenia w piątek, bo jest lepsze gdy krem "poleży" na cieście pełną dobę i gdy jest bardzo mocno schłodzony przed położeniem go na ciasto.</p><p>A ja pomyślałem, że byłoby dobrze zastanowić się już teraz nad urlopem - kiedy i dokąd byśmy się wybrali. Możemy też rozejrzeć się za jakimś pobytem w nieco cieplejszym miejscu niż nadbałtyckie plaże. Moglibyśmy się wybrać we wrześniu nad Morze Śródziemne , np. do Turcji. Nie będzie już takich wściekłych upałów i dzieci w wieku szkolnym. Trzeba postudiować co oferują różne biura podróży. No i wypada o tym też porozmawiać z twoimi rodzicami i moim ojcem. Sporo nam oni wszyscy pomagają nawet o to nie proszeni, więc wypada się zachować przyzwoicie - stwierdził Wojtek. Ale możemy się też wybrać do Austrii, tam jest sporo fajnych miejsc na letnie pobyty, głównie w Karyntii. Możemy też sobie zarezerwować noclegi w kilku miejscach i przemieszczać się między nimi np. rowerami albo samochodem, ale myślę, że najfajniej będzie zarezerwować kilka miejsc i się przemieszczać samochodem. W Karyntii są piękne krajobrazy, można też zrobić sobie jedną wycieczkę na lodowiec - wiesz w stroju zimowym, w pełnym zabezpieczeniu, z rakami na butach, w uprzęży zabezpieczającej. No i trzeba się zastanowić czy jedziemy sami czy np. składamy propozycję którymś ze znajomych. Tak z ręką na sercu to ja bym najchętniej zaproponował taki wyjazd twoim rodzicom. Bo choć ogromnie lubię i Michała i Andrzeja, to jakoś nie widzę takiego wyjazdu w towarzystwie małych dzieci. A co do mojego ojca - nie jestem pewien czy górskie wycieczki to dla niego dobra sprawa. </p><p>A tak w ogóle to chyba trzeba go na jakieś badania kontrolne wysterować do kardiologa w Instytucie. Marta zajrzała czym prędzej do swej "przypominajki" i stwierdziła, że faktycznie- trzeba "łapać termin" i mówić, że to oni wyznaczyli by w tym czasie tata zgłosił się na badania a nie jest to nasze "widzimisię".</p><p>No a jeszcze wracając do kwestii urlopu - jeżeli pojechalibyśmy na urlop we wrześniu to bym mogła popracować w lipcu i sierpniu w laboratorium. Oczywiście skupię się na tym, żeby nie łapać lecących z góry naczyń laboratoryjnych - stwierdziła Marta. I kto wie, czy nie zacznę wtedy pisać pracy magisterskiej, bo pracy będzie niewiele i będę mogła wiele spraw omówić z szefem. On mi obiecał, że mi narai promotora. W najbliższym czasie mam to z nim omówić. Odnoszę wrażenie, że ten człowiek to raczej nigdy nie bywa na urlopie. A on to żonaty, dzieciaty? - spytał Wojtek. Nie mam pojęcia - obrączkę nosi, ale wielu ją nosi głównie w celach ochronnych- może on też. </p><p>Jak to- nie rozumiem co masz na myśli - zdziwił się Wojtek. No po to nosi obrączkę, by dać sygnał, że jest już zajęty i by go babki nie podrywały wyjaśniła Marta. Tak z 80% babek to zawsze spogląda na rękę faceta czy zaobrączkowany czy nie. Ci co pracują w miejscu, w którym pracuje dużo kobiet z reguły noszą obrączkę w celu ochronnym, żeby im baby głowy nie zawracały. W naszym laboratorium to nie ma nadmiaru kobiet. W każdym razie on ma zawsze drugie śniadanie ze sobą, ze dwa razy mówił "moja żona", więc pewne żonaty. </p><p>Wiesz- mnie to akurat mało interesuje jego stan cywilny- gość jest w wieku około trolejbusowym i chyba ma córkę w moim wieku, albo nieco młodszą. Ale poza tym to bardzo porządny facet i nadaje się na szefa. Zresztą te trzy kobiety, które tam pracują twierdzą, że to bardzo kulturalny facet i nieczepliwy chociaż wymagający bo, jak mówi, praca to nie udział w pikniku. Faceci z laboratorium też go szanują, bo on zawodowo jest świetny. Jeden z chemików mi mówił, że szef mnie podobno ceni, a świadczy o tym fakt, że zastanawia się nad tematem magisterki dla mnie i ponoć ma jakiegoś doktora chemii dla mnie. A ja sobie pomyślałam, że jak się ów doktor zorientuje jak mocno niedojrzała jestem w kwestii chemii to się facet załamie i da nogę. </p><p>Wojtek pokręcił głową - coś ci się chyba śni - przecież w tym laboratorium pan szef na bieżąco wie wszystko o was, wy między innymi jesteście dla nich zapleczem, bo nawet jeśli nie będziecie u nich potem pracować to będziecie wykorzystywać ich produkty w swojej pracy. Poza tym szef to cię chyba już kojarzy - chyba nie często u nich fruwają rozpadające się naczynia laboratoryjne. Nie wiem czemu, ale zauważyłem, że im dłużej studiujesz tym bardziej przestajesz wierzyć we własne siły. Pomyśl logicznie - ile słuchaczek dostało propozycję pracy w laboratorium w okresie wakacyjnym? Dziesięć, a może więcej? No, powiedz, proszę. </p><p>No dobrze, tylko ja. Reszta załapała się na produkcję. No więc przestań wreszcie panikować! Równie dobrze ja mogłem panikować gdy Michał został moim promotorem, bo w porównaniu z nim to jestem zielony niczym koperek na wiosnę, choć teraz uczę innych.<br /></p><p>W piątek, około południa Andrzej potwierdził, że przyjedzie do nich około godziny 18,00. No to świetnie- zapewnił go Wojtek- w takim razie zjesz z nami obiadokolację. W drodze łaski pozwalam ci dziś żebyś po drodze wpadł do Grycana po pudełko lodów. Smak dobierz pod siebie, bo my to lodowi wszystkożercy a do tego przekładańca czekoladowo kawowego to każdy smak będzie pasował. A to dziś jakieś święto u was, że będzie ciasto i lody?- zapytał Andrzej. No jasne, że święto - zaśmiał się Wojtek- ty przyjdziesz i zjesz z nami i moim ojcem obiadokolację. </p><p>Marta twierdzi, że mam strasznie twarde kości i trzeba je czymś obłożyć, żebym nie był taki twardy bo wtedy się ciężko do mnie przytulić. Wiesz- my jemy obiadokolację i potem przed spaniem jakiś owoc. A dziś będą bitki wołowe zawijane z pieczarkami - podejrzałem rano w lodówce. No i będzie fajnie, jeśli ty wytłumaczysz mojemu ojcu dlaczego ma iść na kontrolę do kardiologa do Instytutu Kardiologii chociaż się dobrze czuje. Bo ja jednak za nerwowy jestem by mu to wyłożyć bez używania inwektyw. Marta już mu jakiś termin "złapała" a ten wybrzydza. Ona jest nawet skłonna nie pojechać tego dnia na wykłady tylko z nim do Anina a on wybrzydza, że nie widzi potrzeby. Ale jeśli Michał mnie zastąpi na wykładach to ja z nim pojadę, w końcu to mój ojciec, nie jej. </p><p>No i bardzo dobrze, że to mi mówisz- sprawdzę jaki mam rozkład jazdy i może ja z nim pojadę, bo jeden z naszych dawnych kardiologów tam pracuje. Tylko sprawdzę nazwisko, żebym nie przekręcił, bo byłoby to nieco niezręczne z mojej strony. Po prostu dzień wcześniej zatelefonuję do niego i powiem, że przyjadę do niego z jednym z członków mojej rodziny i że będzie mi miło jeśli się z nim spotkam. No to się ojciec poczuje w pełni dopieszczony i nie będzie margał, że "nie wiadomo po co ta kontrola, przecież nic mi nie dolega"- stwierdził Wojtek.</p><p>Andrzej dotarł na tę obiadokolację z pięciominutowym wyprzedzeniem i pudełkiem lodów orzechowych. Oczywiście tłumaczył swemu "przyszywanemu" tacie, że wizyta jest widocznie konieczna, skoro mu lekarz wpisał do karty informację, że ma właśnie w tym miesiącu pokazać się na wizycie kontrolnej. I obiecał, że jeżeli tylko będzie mógł tego dnia się "urwać", czyli jeżeli nie ma na ten dzień zapisanego od dawna jakiegoś pacjenta na planową operację to z nim pojedzie do Anina.</p><p>Tatowe bitki nafaszerowane pieczarkami zostały nie tyle zjedzone co pożarte. Andrzej twierdził, że nie jadł takich zrazów zawijanych już kilka lat. Zwłaszcza, że on znacznie częściej je obiady w pracy niż w domu. Lena gotuje głównie dla siebie i dzieci, więc on się stołuje w kantynie- zresztą jeśli idzie o dania mięsne to ona wiecznie robi albo mielone albo siekane mięso, bo dzieci wtedy szybciej i chętniej je jedzą. Mięso w postaci regularnego sznycla jedliby godzinami. Poza tym stwierdziła, że nie ma zamiaru robić dwóch obiadów, bo przecież on to je o innej porze niż dzieci. Nie moja broszka, ale przecież mógłbyś sobie ten gotowy obiad sam odgrzać gdy wrócisz z pracy. Nie mógłbym - mężczyzna w kuchni to wróg publiczny - tak było od samego początku. No ale na szczęście mam w pracy tę kantynę. </p><p>Gdy na stół wjechało ciasto i lody Andrzej cicho powiedział - nie wiem co mam dalej zrobić ze swoim życiem. Coś złego się dzieje z Leną - mam wrażenie, że powinien ją przebadać jakiś fachowiec. Zresztą mieliście próbkę jej toku myślenia. Dla niej jedynym jasnym kryterium okazywania miłości to akt cielesny- najlepiej ze trzy razy dziennie. No niestety mój zawód jakoś nie czyni ze mnie królika - często jestem tak wykończony, że mogę się co najwyżej przytulić by nie myśleć o tym co danego dnia robiłem i czy nie będzie komplikacji lub zupełnie niespodziewanych efektów. A skoro wypadłem z roli chutliwego królika to na pewno dlatego, że już jej nie kocham, ale na pewno robię to z innymi bo inne kocham. Lista podejrzanych jest dość długa, Marta też na niej jest, wraz ze zgrają pielęgniarek , lekarek i recepcjonistek. Poza tym mam wrażenie, że "zakolegowała się" z jakąś sektą bo ciągle sypie jakimiś cytatami mówiąc, że to Biblia tak naucza. Wpadła na pomysł by ochrzcić dzieci, ale do kościoła to nie chodzi, bo to nie jest "prawdziwy kościół". Zabijcie mnie, ale nie mam bladego pojęcia o co biega w tym wszystkim. Chyba muszę wynająć jakiegoś detektywa by śledził ją gdy jest sama z dziećmi. </p><p> A może ona coś ćpa? - powiedziała Marta. Nie znam się na tym, ale podobno jest tych "ogłupiaczy" do licha i trochę. Bo nawet klej przecież niektórzy wąchali i choć już dawno tego nie robią to do dziś bzdury plotą. Może jakieś testy na zakazane substancje można kupić i zrobić. Zupełnie się na tym nie znam, ale kiedyś słyszałam, że są takie testy. A może któryś z twoich kolegów ze studiów zrobił specjalizację z psychiatrii? A może powinniście oboje iść na terapię do poradni rodzinnej - oni podobno są dobrzy i bardzo pomocni. Ta przychodnia jest na Placu Trzech Krzyży. Możesz zresztą wpierw się sam do nich wybrać, a z nią razem potem. Jak zacznie u nich od rzeczy wyplatać to zapewne się zorientują co z nią jest. Nie wiem jakie układy masz z jej matką i ciocią - a może one coś zauważyły co się z nią dzieje. Bo na uszkodzenie związane ze zmianami hormonalnymi to ona jest wszak za młoda. A może wpadła w ręce jakiejś sekty i detektyw by tu pomógł, bo by ją poobserwował i przyuważył z kim się ona na spacerach kontaktuje. Tylko nie wypytuj o to dzieci. To wszystko musi być poza nimi.</p><p> c.d.n.<br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-89627806435314783212024-02-05T14:57:00.000+01:002024-02-05T14:57:04.466+01:00Córeczka tatusia - 82<p> Andrzejowi wyraźnie ulżyło gdy opowiedział Marcie i Wojtkowi o swych kłopotach w związku. Wojtek natychmiast był zainteresowany "męską antykoncepcją", ale Andrzej wytłumaczył mu, że chociaż proces jest odwracalny to jednak lepiej tę metodę zastosować gdy już będą posiadać dzieci w pożądanej przez siebie ilości, zwłaszcza, że Marta jest bardzo zadowolona z tabletek i nie ma problemu by o nich pamiętać, poza tym wyregulowały jej cykl i z punktu medycznego on nie widzi sensu by to zmieniać. W kilka dni później rozmawiał z ojcem Wojtka, który obiecał, że w trakcie nieobecności Andrzeja w Polsce będzie chłopców "nadzorował" i spotykał się z nimi w każdy weekend.</p><p>Wojtek się śmiał, że nagle im się rodzina powiększy gdy Andrzej wyjedzie do Londynu, a Andrzej stwierdził, że ma więcej szczęścia niż rozumu, bo nagle dzieci mają dziadka. No a że Ziuk już zaczyna mieszkać w Warszawie, to już obaj dziadkowie zaczęli snuć plany dokąd będą się z dzieciakami wybierać w weekendy. Andrzej niemal przestał bywać w domu, bo Lena zaraz wszczynała awantury, więc ojciec Wojtka zaproponował mu, żeby mieszkał do wyjazdu w jego mieszkaniu - w końcu jest w pełni urządzone, adresu Lena nie zna, więc nie ma problemu. </p><p>Któregoś dnia wieczorem do Marty zatelefonowała Lena, mówiąc by Marta poprosiła do telefonu Andrzeja. Nie mogę go poprosić do telefonu, bo go u nas nie ma, nie mam pojęcia gdzie jest, sądzę, że jest w Klinice. A co się stało? Jeśli jest ci potrzebna jakaś pomoc to my z Wojtkiem możemy do ciebie wpaść, bo Andrzej to ma pewnie dyżur w Klinice. Trochę w niego tam orzą przed jego wyjazdem. Ale on nie odbiera telefonu - wrzasnęła Lena. To widocznie jest albo na sali operacyjnej albo na obchodzie - wtedy nigdy nie odbiera telefonu bo go po prostu przy sobie nie ma. Od ciebie też nie odbiera?- spytała Lena. No pewnie że nie, zresztą ja i Wojtek rzadko do niego telefonujemy. Mówił, że przed tym wyjazdem jest totalnie zarobiony. Nie wierzę ci, pewnie siedzi u was, bo się w tobie kocha. No nie rozśmieszaj mnie- spokojnie powiedziała Marta. On kocha mnie tak samo jak Wojtka. A nie zaniepokoiło cię, że on kocha Wojtka? Lenę na moment zatkało, a Marta mówiła dalej - on nas oboje uważa za swoje rodzeństwo, którego nie ma. A do mojego teścia mówi "tato" - nie zauważyłaś tego? Zapewne dlatego, że z własnym ojcem nie widuje się i nie rozmawia - każdemu, nawet dorosłemu jest potrzebna rodzina, więc przestań wyprawiać jakieś chryje i zastanów się w skupieniu nad tym wszystkim. Facet robi wszystko by tobie i dzieciakom zapewnić jak najbardziej luksusowe warunki a ty jakieś bzdury opowiadasz. Idź na jakąś psychoterapię bo coś ci się w głowie pomyliło. W tym momencie zabrzmiał dzwonek od drzwi wejściowych i Marta z telefonem w ręce poszła je otworzyć - na wycieraczce stała zmoknięta Lena. Odsunęła Martę i wpadła do środka. </p><p>Zdejmij buty - załóż kapcie- spokojnie powiedziała Marta do Leny. Proszę bardzo - możesz sprawdzić całe mieszkanie - nie ma tu Andrzeja. Jestem sama w domu, bo Wojtek jest jeszcze na uczelni. Powinien być za jakąś godzinę w domu. Zjesz coś, napijesz się czegoś? Idź jeszcze do gościnnego pokoju, zajrzyj do szaf, bo może tam jest twój mąż. Ty mi lepiej powiedz, dlaczego zostawiłaś dzieci same w domu. I jeśli Andrzej to odkryje to na pewno nie będzie szczęśliwy. </p><p>Z dziećmi jest moja mama, nie jestem stuknięta, nie zostawiam ich samych w domu- poinformowała Lena. To siadaj, wypij herbatę i ja cię odwiozę samochodem do domu, bo coś cały czas pada. Wolałabym kawę - stwierdziła Lena. Nie dostaniesz kawy, działa pobudzająco a tobie wyraźnie coś odbiło. Możesz dostać herbatę z melisy albo nic i zaraz cię odwiozę na Ursynów. Ja mu dzieci nie oddam powiedziała Lena. A co, chciał ci ktoś je zabrać? O dzieciach to zawsze decyduje sąd więc nie rób cyrków, żeby ci ich nie odebrano. No to jak? napijesz się melisy? Jeśli nie to zaraz cię odwiozę, bo chcę być w domu gdy wróci Wojtek, bo na pewno będzie głodny. On nie ma kantyny w pracy tak jak Andrzej. A tam nawet dość smacznie dają jeść, Wojtek tam jadł gdy leżałam po operacji.</p><p>Marta spokojnie się ubrała, napisała na dużej kartce, że zaraz wraca, odwozi tylko Lenę na Ursynów i zostawiła kartkę na stole w kuchni. Ale się Wojtek zdziwi, gdy wróci wcześniej niż ja - pomyślała. W pół godziny potem była już z powrotem. Wojtka jeszcze nie było. Marta wysłała wiadomość do Andrzeja, że właśnie odwiozła na Ursynów Lenę, która go szukała osobiście w mokotowskim mieszkaniu Wojtków. Odzew przyszedł dopiero po godzinie 23,00 - "przepraszam za jej zachowanie, operowałem. Właśnie widzę, że do mnie dzwoniła. Jutro z tobą porozmawiam".</p><p>Wojtek wrócił znacznie później niż przewidywał. Marta opowiedziała mu o niespodziewanej wizycie Leny i o tym co Lena wygadywała. No to coś kiepsko to wszystko wygląda - podsumował Wojtek. Ale tam już wcześniej nie było za ciekawie - on już od ponad roku się z nią użera. Miał nadzieję, że jak ją wprowadzi w krąg osób tak samo myślących jak on, to ona uruchomi swoje zwoje mózgowe we właściwy sposób. Ale chyba zbyt późno się za to zabrał. O rany- ale mu współczuję, ale nie mam pojęcia co mu doradzić. Trochę zbyt późno przejrzał na oczy. Jak tak dalej pójdzie to będziemy mieli znajomy rozwód i będą się cały czas przepychać i zawsze będą na tym cierpieć dzieci. Wychodzi na to, że jego ojciec miał rację mówiąc, że Lena nie jest dla niego dobrym materiałem na żonę. Co prawda jego ojciec miał na uwadze to, że panienka nie ma studiów a na dodatek wcale nie miała ochoty na nie iść po wyjściu za mąż. Ty miałaś rację, mówiąc, że z Leną jest coś "nie halo". Poza tym dopiero teraz do mnie dociera, że on był nawet zadowolony, że ma tyle pracy- on się nigdy nie spieszył do domu - zupełnie inaczej niż Michał lub ja. My to z kolei najchętniej byśmy pracowali w domach, mając obok na wyciągnięcie ręki swoje żony. Czyli było coś w tym domu co go od niego odpychało. No a poza tym to my z Michałem mamy jednak zupełnie inną pracę niż on.<br /></p><p>Nie mam pojęcia - stwierdziła Marta- wiem tylko , że odchyłek od "normy" jest bez liku, różnego rodzaju nerwice, manie, stany lękowe, depresje, stany euforyczne i praktycznie niczym nie spowodowane . A chyba najgorsze jest to, że każdy w jakiś sposób zaburzony nie zdaje sobie z tego sprawy. Do mnie dotarło, że coś jednak jest z nią nie tak, dopiero gdy Andrzej powiedział, że cofnął jej dostęp do karty bankowej i że ona będzie w Otwocku pod kontrolą matki i ciotki. No normalnie mnie zatkało na moment. </p><p>Napisałam mu wiadomość, że ona szukała go u nas i że ją odwiozłam do domu samochodem. Napisał mi że przeprasza, ale porozmawia jutro i właśnie teraz dopiero zobaczył, że ona do niego telefonowała, ale on operował. A on wszak na sali nie ma ze sobą telefonu. Mówiłam to zresztą Lenie i mówiłam, że on jeśli operuje to nie ma dostępu do telefonu. Ale mam wrażenie, że mówiłam w próżnię. </p><p>Wiesz, ona w pewnej chwili powiedziała : "nie oddam mu dzieci", więc jej tylko powiedziałam, że nikt jej dzieci nie zabiera a tak w ogóle to zawsze sąd decyduje o dzieciach, więc wydaje mi się, że tam już od pewnego czasu trwa cicha walka o dzieci i mam podejrzenie, że ona jednak te dzieci będzie musiała oddać Andrzejowi, bo nie sadzę by się jej nagle poprawiło. Zwłaszcza gdy Andrzej wyjedzie. Słyszałeś co powiedział o kwestii antykoncepcji - przejął inicjatywę bo to drugie nie było planowane i zrozumiał chyba wtedy, że ona nie jest w pełni odpowiedzialna. Gdy rozmawiałyśmy w trójkę, wtedy gdy była i Ala, to Lena twierdziła, że obie ciąże to były wpadki. Z tym, że ta druga ciąża to jej "planowa wpadka", bo Andrzej chciał by jeszcze odczekać. Swoją drogą, gdy słyszę takie teksty jak "planowa wpadka" to się zastanawiam co taka kobieta ma w czaszce zamiast mózgu. Ale nie wykluczam, że to ja mam popieprzone w głowie, bo uważam, że kwestia czy mieć dzieci czy nie i kiedy je mieć to wymaga wspólnego omówienia i wspólnej decyzji.</p><p>No ale zakładam, że skoro jest takie mnóstwo nie planowanych ciąż to pewnie taki sposób postępowania bardzo ludziom pasuje, a potem się dowiadujesz, że "Bóg tak chciał". No nic innego mi nie zostaje tylko się "pochlastać" żem taka niedorozwinięta umysłowo.</p><p>No nic- powiedział Wojtek- mój ojciec bardzo lubi Lenę i dzieciaki, ale muszę mu to wszystko opowiedzieć, skoro wiem. On ją uważa za taką ciepłą, matczyną osobę, która ma zaraźliwy śmiech. </p><p>Jak widać mam z ojcem dość różny gust, ale opinię o tobie to obaj mamy zgodną. Wiem - powiedziała Marta - taka poważna i niewiele rzeczy ją śmieszy. Wiele osób mnie tak właśnie odbiera. No bo mnie na ogół zawsze martwi a nie śmieszy ludzka głupota i bezmyślność. No coś ty - oburzył się Wojtek - mnie też nie śmieszy ludzka głupota i bezmyślność. My z ojcem wiemy, że ty zawsze starasz się ukryć swą dbałość o nas wszystkich i nigdy nie mówisz żebym wziął sweter lub kurtkę, tylko te rzeczy dyskretnie do mnie lub do ojca podsuwasz. I to jest po prostu cudowne. Dbasz o mnie jak o małe dziecko, ale nigdy mi nie mówisz weź to czy tamto, po prostu podsuwasz to dyskretnie w zasięg mojego wzroku. Mój ojciec też się tym zachwyca.</p><p>Marta zaczęła się śmiać - no bo ja kiedyś odkryłam, że od pewnego roku życia wszystkich denerwuje takie "doradzanie", chociaż w 99% przypadków jest jak najbardziej uzasadnione i wypływa ze zwykłej troski i miłości a nie z chęci "rządzenia się" lub narzucania swojej woli. To "patent" mojego taty, który nigdy mi niczego nie nakazywał, ale zawsze to była propozycja typu "a może weźmiesz parasolkę", "a może założysz tę niebieską kurtkę", bo wiedział, że ona jest cieplejsza i bardziej odpowiednia na daną pogodę. A wszystkie zakazy też zawsze tak formułował by miały "ubranko" zwykłej propozycji a nie kategorycznego zakazu.</p><p>No bo twój tata jest absolutnie cudownym facetem - stwierdził Wojtek. Więcej mi przekazał wiadomości o życiu niż szkoła i moi rodzice łącznie. A na dodatek zawsze mi mówił, że uważa mnie za bardzo mądrego i odpowiedzialnego chłopca. Nigdy nie usłyszałem od niego, że coś zrobiłem idiotycznie, nawet jeśli tak było. To jakoś dziwnie mobilizująco na mnie działało. A gdy pozwolił bym jeszcze przed ślubem u was mieszkał to już mnie totalnie rozsmarował niczym masełko na swojej kanapce. Najlepszy jego tekst wtedy to był: "możesz u nas pomieszkać, zaoszczędzisz tym sobie czas i zmniejszysz tęsknotę, tylko proszę cię działaj tak, bym nie musiał żałować swej decyzji". To była maestria - tak to mogę śmiało ocenić. No i dowód zaufania do mnie. A mój ojciec, od kiedy wyszedł spod wpływu swej pani małżonki też się bardzo zmienił i to na korzyść. Teraz jest ciągle pogodny, na nic nie narzeka, często się uśmiecha. Andrzeja zaczął uważać za swego drugiego syna, a ty to nie jesteś jego synową tylko regularną córką . Ale nie narzekam, bo on wreszcie stał się fajnym tatą. Ty to masz jednak rację, gdy mówisz, że geny to nie wszystko, bo wiele cech charakteru można u siebie zmienić jeśli nam na tym zależy i przyłożymy się do tego.</p><p>Następnego dnia, wczesnym popołudniem, Wojtek dostał od Andrzeja wiadomość, która brzmiała: "udało mi się porozmawiać z Londynem. Muszę jednak wpierw uporządkować sprawy rodzinne, nie mogę tego zostawić w takim stanie jak jest teraz. Postaram się wpaść do was w piątek wieczorem. Przyrzekli, że pójdą mi na rękę, a potem z chęcią by mnie widzieli na dłużej, np. na początek na rok. Do przemyślenia dla was - czy wasza firma mogłaby być w Londynie ewentualnie blisko niego, bo są tańsze lokale ? </p><p>Wojtek przeczytał wiadomość, wzruszył ramionami, pokazał tekst Marcie i powiedział - on chyba nie rozumie, że muszę wpierw zrobić doktorat, a to nie jest pozowanie do zdjęcia rodzinnego. A poza tym nie mam rozeznania jak to wygląda w Londynie i okolicach od strony zapotrzebowania na firmy informatyczne. Muszę porozmawiać z Michałem, bo w tej materii będziemy działać wspólnie. Marta popatrzyła , przeczytała i powiedziała: zanosi się na polski serial "życie rodzinne chirurga A." Niech wpadnie - on się strasznie mota w tym wszystkim, bo zdrowemu na umyśle ciężko trafić o co temu z lekko pokręconym mózgiem biega. On teraz po latach dopiero dostrzegł, że zbyt pochopie ulokował przed laty swoje uczucia a do tego powołał na świat dwójkę dzieci. Jak to mówią -"mleko już wykipiało i nie ma z czego zrobić budyniu". </p><p>Znam kilku fajnych lekarzy i dziwnym trafem każdy z nich już jest po rozwodzie - powiedziała Marta. Moje koleżanki z liceum, z tzw. "rozbitych rodzin", miały przynajmniej jednego z rodziców właśnie z tego kręgu zawodowego. Tylko jedna miała tatę dziennikarza i ją, podobnie jak mnie, ojciec sam wychowywał. Miała piękne, wspaniałe gatunkowo włosy w kolorze kasztanowym. I oczywiście wszystkie jej tych włosów zazdrościłyśmy.<br /></p><p> c.d.n.<br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-66807309946422101092024-02-03T23:40:00.001+01:002024-02-03T23:40:11.584+01:00Córeczka tatusia - 81<p> Wielkanoc przeminęła z deszczem i zimnem.Tak to jest, gdy jest wcześnie Wielkanoc- twierdziła Pati. Poniedziałek Wielkanocny wszyscy spędzili pod Warszawą - było nieco nostalgicznie bo, jak twierdził Ziuk, to ostatnie ich święta w tym domu. Tym razem dom był pełen ludzi, bo był również Andrzej z Leną i dziećmi oraz komplet rodzinny Marty i Wojtka łącznie z Misią, która większość czasu przesiedziała za pazuchą ojca Wojtka lub w ramionach Andrzeja. Lena była wybitnie w złym humorze a Andrzej wyraźnie jej podpadł, bo cały czas czulił się do Misi, a na uwagę Leny, że takie głaskanie psa to chyba objaw choroby psychicznej palnął niezbyt cicho, że gdyby ona była taka nieduża jak Misia to mógłby ją też trzymać na kolanach, ale póki co to nie jest ciężarowcem. Gołym okiem bez lusterka było widać, że coś "źle się dzieje w państwie Duńskim", ale nie był to dzień ani miejsce na roztrząsanie problemów rodzinnych. Wojtek tylko szepnął Marcie, że następnego dnia Andrzej wywozi Lenę z chłopcami do Otwocka i wracając stamtąd zapewne do nich wpadnie.</p><p>Jak twierdził Ziuk, to dom "się sprzedał" za całkiem przyzwoite pieniądze a na dodatek nabywca go przeprowadzi i pomoże w ustawianiu mebli. Oczywiście część mebli zostanie, np. ten olbrzymi kredens kuchenny, którego nie da się bezkarnie rozłożyć na części, zostaną też te wielkie fotele i sofa, na której mogło siedzieć ze sześć osób.</p><p>Dzieci Michała były wielce podniecone wiadomością, że już bardzo niedługo dziadkowie będą mieszkać bardzo blisko nich, a Ala namiętnie poszukiwała dla siebie jakiegoś półetatu, by wreszcie mieć kontakt z normalnymi ludźmi a nie tylko z matkami na urlopach macierzyńskich lub wychowawczych. Andrzej obiecał, że się rozejrzy czy aby w klinice nie potrzeba kogoś do pracy w biurze lub na recepcji. Lena zastrzygła uchem i nadała półgłosem tekst: "jakbym miała być gdzieś recepcjonistką to wolałabym się zabić". Andrzej udał, że nie słyszał, a Marta stwierdziła głośno, że to nie jest zły pomysł, bo zawsze można się dogadać z innymi odnośnie zamiany godzin pracy. Bo panie recepcjonistki pracują wszak w różnych godzinach, a Ala poza tym dysponuje językiem angielskim i to jest spory atut. </p><p>No to jasne, jak słońce, że w tej sytuacji będzie miała fory- mogę ci nawet Alu podrzucić słownik specjalistyczny - dodał Andrzej. Mam dwa - tobie wystarczy ten mniejszy. Ten większy poleci ze mną na Wyspy Brytyjskie. Cieszę się, że będę w Londynie, bo mam tam nadal kontakty z kolegami po fachu. Dwóch po studiach zaraz tam wyjechało i świetnie im się tam wiedzie.A na długo wyjeżdżasz? - spytał Ziuk. Jak na razie to na trzy miesiące, ale jeśli będę poznawał jakieś nowe techniki i procedury to może mi się pobyt przedłużyć. A kiedy wylatujesz? Tak dokładnie to nie wiem, bo to nie ja załatwiam sobie booking - tylko tyle wiem, że najprawdopodobniej w maju. </p><p>Lena tak się spojrzała na męża, że gdyby tylko wzrok mógł zabijać Andrzej już leżałby martwy, a Marta, która wszystko ukradkiem obserwowała szepnęła do Wojtka - ciekawe czy Andrzej już dziś u nas się zamelduje czy dopiero jutro po dzisiejszej, wieczornej awanturze. Mam tylko nadzieję, że ona nie rzuci się na niego z tasakiem. Bo mam wrażenie, że coś z nią ostatnio "nie halo" i logiczne argumenty jakoś do niej nie docierają. Z jednej strony to ją nieco rozumiem, też nie skakałabym z radochy gdybyś wybył na kilka miesięcy z domu, no ale to jest dla niego naprawdę szansa na zdobycie nowych wiadomości i umiejętności albo i na przeniesienie się gdzieś całą rodziną, jeśli będzie miał bardzo ciekawą ofertę. A tak nawiasem mówiąc to podejrzewam, że on już wie, że to będzie pobyt dłuższy niż trzy miesiące, tylko na razie "ściemnia" żeby codziennie nie było awantury w domu. Wystarczy jedna raz na kilka dni.</p><p>Andrzej "zameldował się" u nich następnego dnia wieczorem. Zjedli razem z nim i ojcem Wojtka obiadokolację. Marta opowiadała o tym, że szef laboratorium powiedział jej dziś, że pani sprzątająca, która rzekomo niechcący zrzuciła naczynie z półki zrobiła to celowo, mając nadzieję, że się rozbije a ona weźmie trochę jego zawartości i zaniesie "do konkurencji", w której pracuje jej córka. No ale naczynie przetrwało upadek, więc je odstawiła na półkę i na wszelki wypadek szybko odeszła z pracy. No to prawie kryminalna sprawa - śmiał się Wojtek. Nie podejrzewałem, że w laboratoriach kosmetycznych może być coś bardzo pożądanego przez konkurencję. Marta roześmiała się - gdybyś znał ceny niektórych kosmetyków renomowanych firm kosmetycznych to byś się nie dziwił. Mnie do szczęścia wystarcza przysłowiowy krem Nivea, ale ceny niektórych kremów mogą przyprawić o atak serca.<br /></p><p>No to będziemy musieli z Michałem zmienić w swojej szafie szklane szybki na grube plexi ewentualnie drewno, żeby nam ktoś nie podkradł pomysłów. I chyba powinniśmy jednak za każdym razem, gdy pokój zostawiamy pusty to zamykać go na klucz i nie zostawiać go w drzwiach. Bo go i owszem zamykamy, ale klucz tkwi w zamku. I w związku z tym trzeba będzie dorobić drugi komplet kluczy, bo czasem to nawet zostawiam różne dokumenty na biurku. Jutro po pracy wpadnę do ślusarza i niech mi od ręki zrobi drugi komplet kluczy. Szarpnę się nawet na ładny breloczek dla Michała, mam ich całą masę bo kiedyś zbierałem i ojciec mi z każdej podróży jakiś przywoził.</p><p>Ojciec zaraz po kolacji stwierdził, że jest umówiony ze znajomym u siebie w mieszkaniu - to Austriak, więc go przenocuje. Trzeba podtrzymywać kontakty towarzyskie. A przed południem jak zwykle wpadnie tu by coś ugotować. </p><p>Tato, ale jakbyś się poczuł marnie po tym kontakcie to wróć na noc do nas, albo jeszcze lepiej zatelefonuj to wpadnę po ciebie - przypomniał ojcu Wojtek. Nie ma obawy, na pewno nie będziemy rozmawiać o twojej matce - szkoda byłoby nam na to czasu- zapewniał syna ojciec.</p><p>Gdy ojciec wyszedł Marta powiedziała do Andrzeja - zawsze się boję, gdy ojciec podtrzymuje te kontakty towarzyskie z Austrią by ktoś nie palnął czegoś co ojcu wybitnie podniesie ciśnienie, ale już się nauczył by nie rozmawiać na temat swej byłej żony - wyszkoliłam ojca by mówił obojętnym tonem, że ten temat wcale go nie interesuje, bo jest od dawna rozwiedziony.<br /></p><p>A jak zauważyliście to Lena ostatnio usiłuje u mnie, niskociśnieniowca, podnieść ciśnienie - powiedział Andrzej. Zdenerwowała mnie jej odzywka, że wolałaby się zabić niż pracować jako recepcjonistka - nie podejrzewałem, że jest taka małostkowa. Przecież ona nigdzie nie pracowała, skończyła technikum jakieś takie foto chemiczne i nigdzie nie pracowała, bo twierdziła, że jej chemikalia szkodzą. I nie bardzo mogę pojąć skąd ten ton pogardy i wyższości dla pracy recepcjonistek. Wstyd mi za nią. Mam nadzieję, że Michał był na tyle zajęty rozmową, że tego nie dosłyszał.</p><p>Wiesz, Michał to bardzo równy facet i na pewno nawet jeśli słyszał to nie pomyśli źle o tobie ale tylko i wyłącznie o Lenie - powiedziała Marta. Wiesz - ja ją trochę rozumiem - nie powiem że skakałabym z radości gdyby Wojtek mnie zostawiał samą na kilka miesięcy. Bo mam wrażenie, że to jednak będzie pół roku a nie tylko trzy miesiące. No ale zostawiasz ją z jej matką i ciotką i w nowym mieszkaniu a do tego w dobrej lokalizacji, bo do sklepu to nawet na jednej nodze może doskakać.<br /></p><p>To prawda , ale Lena jest z zupełnie innego powodu wściekła - cofnąłem jej upoważnienie do mego konta, bo znam jej gest gdy nie jest pilnowana. W miesiąc by je ogołociła do zera, bo wiecznie by sobie coś kupowała na poprawę nastroju- piątą czapkę , dziesiątą parę spodni, ciężarówkę zabawek dla dzieci, ale ani jednej książeczki do czytania im. Zostawię ją z popłaconymi a priori stałymi opłatami. Kartę bankową ma limitowaną. I nie ona ją dostanie do ręki a jej matka. I gdybym miał do niej zaufanie to od razu bym startował na sześć miesięcy. Bo to jest sensowny termin pobytu. A tak to po trzech miesiącach podejmę decyzję czy przedłużę pobyt czy wracam w te pędy. </p><p>Mówię wam to wszystko, choć mi wstyd, że byłem kiedyś tak oczarowany wesołą, wielce chętną do seksu Leną.Umówiłem się z jej matką i ciotką, że postarają się ją jednak ściągnąć do Otwocka by mieć na nią cały czas oko a poza tym ciotka ma się zająć edukacją dzieci, bo niestety Lena nie wykorzystała tego co zaczęła Marta. Klocki z alfabetem nie są wykorzystywane. Nie mam pojęcia jak mam przeprogramować Lenę. A do tego ma ciągoty na powiększenie rodziny, bo przydałaby się przecież córeczka. Ale tu ją przechytrzyłem - poddałem się wazektomii - polecam, cena nieco poniżej 3.000zł Tyle tylko, że jej o tym nie powiedziałem i nie powiem, a to dlatego, że drugie dziecko jeszcze nie było w planach a ona mnie oszukała, że bierze tabletki a odstawiła. Potem je znalazłem. </p><p>Wojtusiu - noś swą kobietę na rękach - masz cudowną żonę - zwyczajnie ci jej zazdroszczę. Poza tym gdy mnie nie będzie nie dajcie się zwieść opowieściom, że ona potrzebuje pieniędzy na komorne czy jakieś inne opłaty. Przed wyjazdem wszystkie stałe opłaty ureguluję z góry za pół roku. Wizyty lekarskie ma w naszej klinice i nie ona je opłaca, ściągają z mojego konta to, czego mi nie fundują. Ale mam do was prośbę -zostawię wam mój komplet kluczy od mieszkania i byłoby cudownie gdybyście tam zaglądali gdy ona będzie w Otwocku - podam teściowej namiary na Wojtka i ona zawsze wtedy zatelefonuje kiedy Lena będzie pod stałą kontrolą w Otwocku.</p><p>W pokoju zapadła niemal grobowa cisza, którą pierwsza przerwała Marta mówiąc - no nie wygląda to najlepiej. Ale nie ma sprawy - pomożemy ci we wszystkim, powiedz mi tylko, czy możemy "z grubsza" uświadomić ojca o tym wszystkim. Bo wiesz - chłopcy tytułują go dziadkiem i jak zauważyłam bardzo się go słuchają, więc myślę, że nie byłoby źle by się z nim kontaktowali gdy ciebie tu nie będzie. Ojciec jest bardzo dobrym wzorcem męskim, a poza tym chłopcom potrzebny jest mężczyzna by mogli się z nim identyfikować. Obie babcie zadbają o to, by byli zadbani, najedzeni i mieli czułości, ale kawałek faceta też jest im potrzebny.</p><p>Oczywiście, że możecie wszystko ojcu opowiedzieć - nie tylko "z grubsza" ale i "z cieńsza"- zapewnił Martę Andrzej. Marciu - ja mam wrażenie, że ty od początku nie zaakceptowałaś Leny - nie umiem ci nawet powiedzieć dlaczego tak uważałem i nadal uważam. Czułem, że o ile mnie akceptujesz bez żadnego "ale", chłopców także, to cały czas wyczuwałem, że do Leny podchodzisz z dystansem, jakbyś jej nie ufała.</p><p>No fakt, masz rację, nie przekonała mnie do siebie, mam wrażenie, że wzajemnie się nie polubiłyśmy. Po prostu nie z każdym przecież nadaje się na tej samej częstotliwości i to jest chyba dość normalne . Wierz mi, starałam się ją polubić, ale zawsze palnęła jakieś zdanie, które mnie osadzało w miejscu. Ciebie polubiłam jeszcze na izbie przyjęć gdy przyjechaliśmy z Wojtkiem po jego kontuzji na siłowni. Michała i Alę też od pierwszego kontaktu polubiłam. Trochę śmiać mi się chciało, gdy Michał mi powiedział, że na pewno się z Alą polubimy - bo mówił to gdy widział mnie z bliska chyba pierwszy raz w życiu, no a wcale się nie pomylił. Ja mam chyba jakiś feler, bo większość moich znajomości kształtuje się właśnie na tym jakie jest moje pierwsze odczucie.</p><p>Ale raz się szalenie pomyliłam a dotyczy to mojej własnej teściowej - wydawała mi się super kochana a jej mąż wprost przeciwnie. Ale szybko się przekonałam, że jest zupełnie odwrotnie, a czułe słówka i słodkie miny o niczym nie świadczą.</p><p> c.d.n.<br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-62766919786199230632024-02-02T21:37:00.000+01:002024-02-02T21:37:55.994+01:00Córeczka tatusia -80<p> Andrzej posiedział u przyjaciół niemal trzy godziny - rozmowa toczyła się głównie wokół tematu do którego kraju byłoby się dobrze przeprowadzić. I jak zupełnie przytomnie zauważyli, to sytuacja wydaje się być o tyle komfortowa, że to nie będzie "teraz/zaraz" a poza tym w grę wchodzi tylko Europa a nie inny kontynent. </p><p>Jeden z kolegów Andrzeja wyjeżdżał kiedyś na kontrakt do Nigerii - warunki finansowe były super, praca była w jednym z większych miast, chyba nawet w Lagos. Oczywiście był przygotowany na upały, na mus przestrzegania tamtejszych obyczajów, na to że musi oprócz normalnej pracy w szpitalu pracować w przychodni kilka dni w tygodniu i przyjąć zawsze dziesięciu pacjentów. Tylko nikt go nie uświadomił, że tam jeden pacjent oznaczał praktycznie kilka osób, bo do lekarza był zapisywany jeden z członków rodziny a przychodziła cała rodzina, najczęściej od pięciu do dziesięciu osób wielce zróżnicowanych wiekiem. W czasie jednej wizyty miał i niemowlaki i ciężarną kobietę i parę staruszków, którzy nawet nie mieli pojęcia ile lat już żyją. Z wielkim bólem i trudem wysiedział tam rok, gdy przyjechał do Polski na urlop to okazało się, że ma lambliozę i nie dokończył kontraktu, bo było więcej niż pewne, że ponownie się zakazi lamblią.<br /></p><p>Bardzo się podobał Andrzejowi pomysł z utworzeniem firmy informatycznej w Czechach - też słyszał wiele pochlebnych słów o warunkach prowadzenia tam własnej firmy. No a co z twoim doktoratem?- zapytał Wojtka. No wiesz - na razie to wszystko palcem na wodzie pisane i sporo wody w Wiśle upłynie nim taki plan dojdzie do fazy realizacji. Rozsądek nakazuje bym spokojnie zajmował się głównie doktoratem. Poza tym Marta musi też dokończyć studia, a ma do końca trzy semestry no i oczywiście obronę. To wszystko jak na dziś to jest dogadane o tyle, że my z Michałem możemy założyć własną firmę poza Polską. Ojciec Michała chce wrócić do Europy, ale nie koniecznie do Polski. Mam wrażenie, że bardzo chce zainwestować w firmę syna, mniej mu zależy na własnej firmie typu duża kancelaria prawnicza. Na razie ma zamiar przeprowadzić rozeznanie jakie są warunki prowadzenia firmy z naszej branży w kilku miejscach w Europie. </p><p>My z Michałem nie mamy na to czasu poza tym do takiego rozeznania potrzebny jest prawnik, żeby zebrał w garść wszystkie przepisy i warunki. A ojciec Michała jest prawnikiem, obraca się też w międzynarodowym kręgu prawników, więc on zbierze wszystkie informacje. W kwestii języka to Michał dysponuje angielskim, ja niemieckim. A tak między nami, braćmi mówiąc, to kto wie czy ojczulek Michała nie założy firmy prawniczej w Niemczech, bo tam jest wciąż wielu naszych rodaków i są rozrzuceni po różnych częściach Niemiec i mają nieco różnych spraw do załatwiania. Po prostu zapewne zatrudniałby tłumacza przysięgłego. A tam każdy papierek cenny, nikt ci nawet pięciu zdań za frajer nie przetłumaczy. Mnie osobiście odpowiadałaby Szwajcaria ewentualnie Austria, głównie z uwagi na język. A Marcie to bardziej pasowałby angielski. Austria mniej, bo moja matka tam się kręci no a my zapewne mielibyśmy firmę w Wiedniu. To tak ze 200 km od niej. Mój ojciec zaraz by powiedział, że to stanowczo zbyt blisko niej. Bo my przecież nie chcemy tu zostawić swoich rodziców. Michał to i teściów by ściągnął do siebie. Niestety bez domu i ogrodu.<br /></p><p>Jak widzisz to wszystko jest jednak nieco skomplikowane - takie typu i wilk ma być syty i owca cała. I, jak mówi moja kochana żona, trzeba wszystko dokładnie z każdej strony obejrzeć niczym używany samochód przed kupnem. A propos samochód - jakiś pies obsikał ci kochanie tylne lewe koło- poinformował Martę- może to był list miłosny do Misi? Marta roześmiała się - raczej nie do Misi, bo Misia sterylna i sunią nie pachnie, ale ja parkuję codziennie na posesji gdzie urzęduje całkiem fajna duża sunia - to prędzej do niej jest ten list, ale widocznie nie podała w nim swego adresu - śmiała się Marta.</p><p>Dyrekcja kliniki, w której pracował Andrzej miała wielce mieszane uczucia co do udzielenia mu na trzy miesiące urlopu, by mógł ten czas przepracować w brytyjskiej klinice. Bo z jednej strony to Andrzej był świetną "wizytówką Kliniki", a z drugiej strony jego nieobecność bardzo zubażała liczbę bardzo dobrych chirurgów. Lena chodziła ponura niczym chmura gradowa i głośno wyrażała swe wątpliwości co do stanu jego uczuć wobec niej. Nie przekonywało jej tłumaczenie, że byle kogo owa brytyjska klinika nie zaprasza do siebie i że tym sposobem on wzbogaci swoją wiedzę zawodową bez inwestowania w to własnych zasobów finansowych. Dla niej był to dowód, że już się po prostu znudziła swemu mężowi. </p><p>Andrzej, który naprawdę był wiernym facetem czuł się bardzo urażony i oczywiście zaraz pożalił się Marcie i Wojtkowi. No cóż - powiedziała Marta- ona sobie zupełnie nie zdaje sprawy z tego, że przez ten czas twojej nieobecności panie pielęgniarki z chirurgii są w stanie spowodować wysoki stan wód Wisły, bo będą wylewać potoki łez za jedynym nie tylko przystojnym ale i bardzo kulturalnym chirurgiem w tej Klinice, a ja będę musiała bardzo uważać by się nie zkontuzjować tak by mi była potrzebna pomoc chirurgiczna. Na wszelki wypadek zrobię sobie USG mego wnętrza czy wszystko wygląda jak należy i czy nie trzeba czegoś profilaktycznie usunąć. </p><p>No nie, nie ma takiej potrzeby - stwierdził Andrzej - w razie draki Henio mnie w pełni zastąpi jako że jest naprawdę dobrym chirurgiem. Ale nawet gdybym nigdzie nie jechał to i tak bądź miła i nie kalecz się, bo nie zawsze los jest łaskawy i oszczędzi duże naczynia krwionośne i ścięgna tak jak było u ciebie.</p><p>Tegoroczna Wielkanoc była wczesna a do tego zimna i z resztkami brudnego śniegu. Zaraz po świętach Ziuk odbierał mieszkanie na Ursynowie, więc Wojtek skontaktował go z "ekipą", która robiła u nich remont kuchni i łazienki oraz przeprowadzała Andrzeja. W kilka dni później Ziuk zatelefonował do ojca Wojtka z pytaniem, czy on dobrze zna szefa tej ekipy, bo ów szef powiedział, że bardzo chętnie on by kupił od Ziuka ten dom z ogrodem i zamieszkałby tu i miałby świetne zaplecze na swoją firmę. Dobudowałby na tyłach nieduży drewniak i miałby lokum dla swoich pracowników. Tylko uprzedza, że zlikwidowałby tę malutką szklarenkę . Bo Warszawa to miasto w którym ciągle się coś buduje i taka ekipa "wykończeniowo - sprzątająca" i czasem prowadząca drobne remonty ma jak najbardziej rację bytu. To blisko Warszawy i przy głównej drodze, więc nawet korki nie straszne bo ekipa bardzo wcześnie zaczyna dzień i późno go kończy. A jeśli komuś zależy bardzo na czasie to jeśli można nocują w miejscu pracy bo mają własne wyposażenie turystyczne.<br /></p><p>Wojtkowi nieco opadła ze zdumienia szczęka gdy mu o tym ojciec opowiedział i stwierdził, że on nie ma na ten temat zdania - nie ma pojęcia czy facet aby nie konfabuluje, że może kupić tę posesję a nawet dobudować z tyłu jakiś domek. Ale ponieważ to będzie oficjalna transakcja, w obecności notariusza i facet nie dostanie do ręki aktu zakupu dopóki pieniądze nie będą na koncie Ziuka, lub gotówka dostarczona do ręki w obecności notariusza i przez niego przeliczona, to chyba nie ma specjalnego ryzyka. Poza tym faceta można sprawdzić bo przecież musi podać dokładne namiary na siebie. Ziuk zrobił rozeznanie za ile mógłby tenże dom z ogrodem sprzedać - był spory "rozdźwięk" pomiędzy teorią a praktyką - głównie przez to, że rano i pod wieczór, tworzyły się na drodze korki i wydłużał się czas jazdy do i z miasta. </p><p>Ziuk oczywiście lojalnie uprzedzał o tym swego potencjalnego kupca, ale ten nie był tym faktem przerażony. Panie profesorze - ja mam swój dom na Bukowinie Tatrzańskiej, więc wiem jak to wygląda - jak nie korek to wypadek i to przez większą część roku, bo jakoś ostatnio to pogodowo najczęściej jest "pora przejściowa" - tłumaczył spokojnie Ziukowi. U nas to i latem śniegiem przecież zamiecie. A Bukowina jest na wysokości od 860 do 1000 metrów nad poziomem morza. I śnieg u nas dłużej leży niż w Zakopanem. Najchętniej to bym sprzedał tę chałupę którą mam Na Klinie, bo to samo centrum i kupił coś na Toporowej Cyrhli, bo to trochę nad Zakopanem i stamtąd widać jak bardzo zasmogowane jest Zakopane. Ale na razie dzieciaki jeszcze na studiach w Krakowie i płacę im kwatery. A moja żona byłaby tu szczęśliwa, bo to ceperka, a nie góralka i od lat mi dziurę w brzuchu wierci żebyśmy się przeprowadzili "na płaskie" bo nie ma siły po nierównym ganiać, choć gdy się poznaliśmy to właśnie zjechała z rodzicami do Zakopanego, a ja wtedy prowadzałem wycieczki z domów wczasowych i tak żeśmy się poznali. Alem był zakochany! A ona z Bydgoszczy, wtedy pierwszy raz w górach była. </p><p>No i co?- wpadł jej pan w oko? Chyba trochę tak, bośmy postanowili korespondować i to mi dało w kość, bo orłem z polskiego to raczej nie byłem i bardzo się musiałem do tego pisania przykładać. Miałem iść do budowlanki w Warszawie, ale się doczytałem, że w Bydgoszczy ( a tam przecież ona mieszkała) jest Technikum Budowlane Renowacji Elementów Architektury więc tak w domu marudziłem, aż mnie tam zapisali. I zaraz po ukończeniu technikum pobraliśmy się. Trochę narzekała, bo często pracowałem za granicą, ale zarobki moje jej odpowiadały. Sporo pracowałem w RFN, to były zawsze bardzo dobre zarobki. A teraz mam taką śmieszną, usługową firemkę, pracy nie brak, nie żyłuję ale i nie zarzynam siebie i ludzi pracą. Raz w roku jadę do Niemiec i tam pracujemy.Teraz po zjednoczeniu Niemiec to tam mnóstwo prac renowacyjnych, zwłaszcza na terenach byłej NRD. I jestem bardzo wymagającym szefem- żadnego picia alkoholu ani w pracy ani po pracy, piwo to też alkohol. Mam stały zestaw ludzi i nie muszę im sprawdzać kieszeni gdy wychodzimy z jakiegoś obiektu.</p><p>A wie pan - nie miałem nawet bladego pojęcia, że jest takie technikum budowlane renowacji zabytkowych budowli - przyznał się Ziuk. I uważam, że to bardzo cenne, że jest taka placówka - chociaż wojna wiele obiektów unicestwiła, ale jednak trochę starych murów się zachowało. </p><p>Może pan zrobi kilka zdjęć domu i ogrodu, żeby żona mogła się zorientować co ją tu czeka. Bo może się przecież pana żonie wcale to wszystko nie spodobać. Eeee, lepiej by było, żeby tu przyjechała i zobaczyła. Teraz ten dom na zdjęciach nie wyjdzie ciekawie. Może wyślę po nią samochodem któregoś z chłopaków. Bo - bez urazy - ale tak z zewnątrz to ten dom nie kusi. Ale to może i lepiej, wtedy nikogo nie interesuje co jest w środku i jest wtedy bezpieczniej. Przepraszam, że zapytam - ale czemu państwo sprzedajecie ten dom?</p><p>Ziuk uśmiechnął się - bo chcemy na co dzień pomagać synowej przy dzieciakach. Syn cały dzień w pracy, starszy wnuczek ma 6 lat, a dwojaczki młodsze o połowę. Przedszkole nie za bardzo się sprawdza, wciąż jakieś infekcje, państwowe przepełnione, prywatne co chwilę ma jakąś epidemię i dzieci siedzą w domu, a za przedszkole się jednak płaci i to wcale nie mało. Mieszkając w Warszawie możemy im pomóc - dojazd do nich zajmie nam góra 15 minut samochodem i niewiele więcej komunikacją miejską. Poza tym trzylatki i sześciolatki mają zupełnie różne zainteresowania i zabawy. Będziemy mieszkać na Ursynowie. Mamy stamtąd dobry dojazd do nich. </p><p>A poza tym - coraz ciężej mi jest utrzymać dom i posesję we właściwym stanie- po prostu jakoś się postarzałem ostatnio. Żonie też coraz ciężej sprzątać cały dom. No i wszystko trzeba wozić z Warszawy. Tu nie ma żadnego sklepu - proszę to wziąć pod uwagę - nawet piekarni nie ma na tyle blisko by się do niej przespacerować, więc trzeba robić zakupy na cały tydzień. Był krótko kiosk spożywczy, przetrzymał dwa włamania i już go nie ma. Oczywiście nikogo nie złapali, a sąsiadka się śmiała, że na pewno to był ktoś " z innej wsi", bo przecież nie z naszej. Ale domy i szklarnie jak na razie jakoś nie były okradane. O nas to wszyscy wiedzą, że niczego nie hodujemy ani niczego nie produkujemy a nasza szklarnia to jeden stół kwiatków i drugi podstawowych warzywek. Więc i ilość i repertuar "hodowli" zupełnie nie interesujący dla złodzieja.</p><p> c.d.n.<br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-91380726999463698032024-02-01T15:15:00.000+01:002024-02-01T15:15:16.312+01:00Córeczka tatusia - 79<p> Ojciec Michała był w Polsce niemal trzy tygodnie, nakręcił filmy, by jego żona "nacieszyła oczy i uszy" oglądając Michała z rodziną i przyjaciółmi. Filmy, jak to określił Michał, były "czystym podglądactwem i podsłuchem", bo dzieci nie miały pojęcia, że są filmowane. Spotkania dorosłych też były filmowane i nagrywane tą techniką. Poza tym "Trójca Ojców" szalenie szybko znalazła wspólny język i niemal codziennie się spotykali i, jak mówiła Marta, dokładnie swe dorosłe dzieci obgadywali. </p><p>Na lotnisko w dniu odlotu odstawili gościa tata i teść Marty. Po prostu ojciec Michała "nie chciał się rozkleić" i wpierw stwierdził, że pojedzie całkiem sam, ale obaj ojcowie wyperswadowali mu ten pomysł i "dziadzik" jak go nazwał Mirek został wyekspediowany przez obu ojców Marty i Wojtka. Ojciec Michała był zdumiony, jak bardzo Mireczek jest podobny do Michała, z którym wcale nie miał wspólnych genów, na co usłyszał od syna, że to wszystko zgodne ze starym przysłowiem "takim się stajesz z kim przestajesz". Jakby nie było to Michał był z Alą od czasu gdy Mireczek miał dopiero nieco ponad rok i od samego początku opiekował się małym tak, jakby był jego własnym dzieckiem. A od Ziuka nasłuchał się ojciec Michała tylu pochlebnych słów o swym synu, że aż rozpierała go duma. Na pożegnanie Michał i Wojtek dostali cały wykaz spraw, którymi mają się zająć, skoro są zdecydowani mieć wspólną firmę.</p><p>W pracy, gdy Michał i Wojtek "regenerowali siły" kawą Michał powiedział: wiesz za co szalenie swego ojca cenię? - głównie za to, że się nie zamerykanizował, nie wychwala Ameryki tak jak większość naszych rodaków tam osiadłych i nadal mówi normalną polszczyzną a poza tym dobrze widzi plusy i minusy mieszkania w tamtym kraju. Najbardziej mnie denerwują nasi rodacy, którzy gdy przyjadą do Polski to bełkoczą jakimś przedziwnym slangiem kalecząc polski, by podkreślić jak bardzo są tam już zadomowieni a mówienie po polsku sprawia im już trudność. Głupie to i śmieszne. Ale jedno jest pewne - mamy obaj w moim ojcu dobrego i trzeźwego doradcę. Jestem pewien, że zaraz po powrocie poruszy wszystkie swoje kontakty i dokładnie przestudiuje przepisy w kilku krajach europejskich. Ojciec nie uznaje w takich przypadkach improwizacji, wszystko musi być sprawdzone, przepatrzone pod każdym kątem. A najważniejsze z mojego osobistego punktu widzenia to jego ocena Ali - i teściów. Jak znam życie to on już widzi dla nich miejsce gdzieś w pobliżu nas.</p><p>Pewnego marcowego dnia Marta tuż przed wyjściem z uczelni dostała od Andrzeja sms z zapytaniem, czy on może do niej wpaść do domu by.....otrzeźwieć. Możesz - odpowiedziała - właśnie za 3 minuty ruszam do domu. Możesz wpaść do Pati do kwiaciarni i wziąć od niej nasze klucze, albo zaczekasz na mnie pod domem w samochodzie. Zaczekam- odpisał- nie ma mrozu. Marta przekierowała ten sms do Wojtka z zapytaniem czy wie może o co chodzi. Nie wiem- do mnie nie pisał- może się zakochał w jakiejś i dlatego musi otrzeźwieć. Może to kryzys wieku niemal średniego. Ja będę przed 17,00 - odpisał.</p><p>W dwadzieścia minut później Marta dojechała pod dom i zaparkowała obok samochodu Andrzeja, który przechadzał się po podwórku wpatrując się uparcie w czubki swych butów. Wysiadła z samochodu i tym razem energicznie zatrzasnęła drzwi. Andrzej obejrzał się i ruszył w jej stronę. Nie wyglądał najlepiej i Marta domyśliła się, że chyba jest po ciężkim zabiegu, ale nie zapytała o nic. Podwórko nie jest dobrym miejscem do rozmów.</p><p>W mieszkaniu Andrzej pomógł Marcie zdjąć kurtkę, powiesił ją na wieszaku, obok swoją, wziął dla siebie gościnne kapcie, Marcie podał jej kapcie i oboje się skierowali do łazienki. Po kolei umyli ręce, gdy już były osuszone Marta wyjęła z szafki jakieś "mazidło" i powiedziała - ostatnio badam tę nowość, spróbuj, nie maże się i dobrze wchłania i jednocześnie delikatnie nawilża i jest bezwonny. Jeśli ci pasuje dam ci go trochę. Wojtek będzie za godzinę i jeśli nie umrzesz z głodu to zjemy razem z nim. A tymczasem możemy skonsumować jakieś owoce - wybór nieduży, ale może być kaki, pomarańcze, mandarynki, kiwi lub winogrona albo zwykłe jabłka albo ananas z puszki. Polecam ci winogrona, nie wiem skąd rodem, ale to czerwone, bezpestkowe. A gdzie ty to wszystko kupujesz? -zainteresował się. W dużych marketach - Lidlu, L'Eclercu i innych tego typu, Tesco, Carrefour. Zwykle w soboty jeździmy na zakupy i od razu kupujemy wszystko na cały tydzień. A jabłka to mam ostatnio kupione na bazarze, polskie, tylko nazwa jakoś nie adekwatna do smaku, bo to takie kosztele jak ja panna. Gdy byłam dzieckiem to je uwielbiałam.</p><p>Gdzie chcesz posiedzieć? W salonie czy w kuchni? A kawę masz? - spytał. Mam, ale dostaniesz ją gdy zjesz chociaż jedno kaki. No to posiedźmy w kuchni - zdecydował. Dobrze - lubię swoją kuchnię- zgodziła się Marta. A powiesz mi co stało? Andrzej rozejrzał się i powiedział - pacjent mi zszedł. W trakcie operacji? - spytała Marta.</p><p>Nie, ale w szesnaście dni po operacji. Jakimś cudem operację przeżył, choć blisko było. A ile miał lat ten twój pacjent? Siedemdziesiąt pięć. </p><p>Andrzejku - to już młodzieńcem nie był i zszedł nie tyle tobie co szpitalowi. Zapewne ktoś czegoś nie dopilnował, skoro umarł 16 dni po operacji. A z jakiego powodu był operowany? Miał wrzody a wrzód dwunastnicy uszkodził również tętnicę i dlatego go operowałem. Pocerowałem go wszerz i wzdłuż. A gdy go spionizowali 16 dnia wszystko się rozleciało, nic się nie zrosło. </p><p>A gdyby nie był zoperowany to by przeżył i wyzdrowiał? Nie, cały czas krwawił do jamy brzusznej. No to znaczy, że po prostu miał ten pan piekielnego pecha. A czy w ogóle jest możliwość zdiagnozowania w trakcie operacji jaka jest indywidualna zdolność tkanek pacjenta do zrośnięcia się? Nie - nikt nie jest w stanie tego przewidzieć- przewiduje się na ogół na podstawie obserwacji poprzednich pacjentów. Teoretycznie zrastanie się powinno było już być 9 dnia, ale chyba oddział nigdy nie miał tak leciwego pacjenta, któremu miała się zrosnąć tętnica. Wiesz, na zdrowy rozum to wszystko było w porządku, tylko nie przyszło mi do głowy, że ta tętnica może już jest zbyt sklerotyczna i się nie zrośnie. I to mnie gryzie. </p><p>Słuchaj - a gdyby ci to przyszło do głowy to jaka decyzja byłaby właściwa? Pozwolić mu umrzeć z powodu tych powolnych krwotoków do dwunastnicy bo wrzód uszkodził tkankę tętnicy? To była sytuacja absolutnie wyjątkowa i chyba w tym przypadku nie było żadnej dobrej dla pacjenta decyzji. </p><p>Chyba wybrałaś niewłaściwy kierunek studiów- mogłabyś być adwokatem , stwierdził Andrzej- ale masz rację - w tym akurat przypadku nie było dobrej decyzji. Muszę to jakoś przetrawić, że on nie mnie umarł, ale przegrał walkę z własnym organizmem. Mogę jeszcze u was pobyć? No jasne, że możesz. Możesz nawet tu dziś nocować. Rano wstajemy z reguły o szóstej. Ja się okrutnie wolno rano zbieram w całość. Wojtkowi to wystarczy 20 minut i może wyjść z domu. Mnie oprzytomnienie zajmuje ogromnie dużo czasu. Rano to ja nawet nie bardzo wiem jak mam na imię. Aż się dziwię, że trafiam rano na praski brzeg i jeszcze ani razu nie spowodowałam wypadku. Chyba działam w jakimś trybie automatycznym, poza świadomością.<br /></p><p>Andrzej uśmiechnął się - bo ty to tylko pozornie jesteś krucha, a tak naprawdę jesteś bardzo odporna. Inna po twoich przejściach w dzieciństwie miałaby jakieś załamania, ale ty, nawet jeśli twierdzisz, że jesteś załamana to wychodzisz ze wszystkiego obronną ręką, bo cały czas logicznie myślisz. Myślę, że to ogromna zasługa twego taty - nauczył cię szukania rozwiązań i tym samym nauczył, że nie ma tak naprawdę sytuacji bez wyjścia, tylko nie trzeba się poddawać i trzeba szukać rozwiązań, a nie wpadać od razu na dno rozpaczy. I masz rację - trafiłem na pacjenta, który faktycznie od samego początku nie rokował dobrze, a ja pod wpływem jego wypowiedzi rozczuliłem się, bo poprosił mnie bym go "jakoś naprawił", bo za dwa lata będą z żoną obchodzić pięćdziesiątą rocznicę ślubu, więc chciałby być cały i zdrowy, by to uczcić. A w dzisiejszych czasach tak mało par dochodzi nawet do dwudziestej rocznicy ślubu, że strasznie mnie to rozczuliło. Teraz to już dziesiąta rocznica ślubu jest sukcesem i każdy niemal podziwia, że razem wytrzymali dziesięć lat. Rozwód stał się czymś tak normalnym jak poranna kawa na rozbudzenie się. A wy z Wojtkiem to już bijecie wszystkie rekordy - para od czasu szkoły podstawowej.</p><p>Marta uśmiechnęła się - zdradzę ci jedną tajemnicę - to wszystko efekt totalnego lenistwa nas obojga - i Wojtek i ja jesteśmy po prostu leniwi. Każda nowa znajomość, każda nowa miłość wymaga na samym początku wiele wysiłku - przecież trzeba czymś ten nowy obiekt oczarować i to niestety wymaga od nas wysiłku. Intelektualnego i fizycznego - trzeba przecież opracować plan działania czym ów nowy obiekt oczarować by stać się dla niego kimś/czymś niezbędnym do życia - oczywiście w jego/jej mniemaniu. A potem trzeba cały czas uważać by czasem ktoś inny nie zajął podstępnie naszego miejsca gdy my będziemy mniej czujni , bardzo pochłonięci pracą czy wychowem dzieci. To brzmi cynicznie, ale tak to wygląda gdy się temu przyjrzeć przez szkło powiększające. Mało tego - nawet ulubiona czekolada może się kiedyś znudzić i wtedy trzeba pomyśleć i o tym, że to zjawisko występuje po obu stronach, więc co jakiś czas trzeba dodawać coś nowego do codziennego menu.</p><p>Andrzej przypatrywał się z uwagą Marcie, w końcu cicho powiedział - żałuję, że cię nie znałem dużo wcześniej, bylibyśmy.... ale nie dokończył zdania, bo Marta mu przerwała mówiąc - nie wiadomo wcale czy bylibyśmy dobrą parą a poza tym tak naprawdę przyjaźń jest znacznie trwalsza i bywa silniejsza niż miłość i małżeństwo. Bo nie jest tak bardzo zaborczym uczuciem, więc może jednak nie żałuj. Bardzo często przyjaciele wiedzą o sobie wzajemnie więcej niż małżonkowie, bo jest inny margines wzajemnej tolerancji. Odpowiada mi pozycja twojej bratowej bardzo z tobą zaprzyjaźnionej. Kocham cię tak, jakbyś był moim rodzonym, starszym bratem, który toleruje w pełni obecność świrniętej małolaty. Ale ty wcale nie jesteś świrniętą małolatą - zaprotestował Andrzej- masz szalenie dobrze wszystko poukładane w swej kształtnej głowie. I cieszę się, że mogę być tym twoim starszym bratem. I mam niesamowite szczęście, bo ty mnie naprawdę rozumiesz, zresztą Wojtek też. Lena mnie tylko kocha, ze zrozumieniem moich różnych problemów "nie wyrabia", a ty to rozumiesz i mogę z tobą wszystko omówić. A powiedz mi, ale prawdę, czy na pewno nic a nic cię nie boli w prawym, dolnym kwadrancie brzuszka, czyli w okolicach cięcia, gdy tak codziennie drepczesz w wysokich szpilkach?</p><p>Marta uśmiechnęła się - nie boli. Ale w bardzo wysokich szpilach chodzę rzadko, na co dzień to raczej tylko w półszpilkach, po domu to jak widzisz w klapkach na koturnie, samochód prowadzę w adidasach. Zauważyłam, że znaczną część życia zajmuje mi wkładanie i zdejmowanie obuwia. Ta lewa ręka "powypadkowa" też mnie nie boli a ścięgno na szczęście nie powiększa swego obwodu. </p><p>Wojtek właśnie zajechał- zobacz- zaraz obejrzy z każdej strony moją bryczkę, twoją przy okazji też. Zjesz z nami obiad, bo ty chyba masz dziś popołudniówkę do 22,00. I swoich pacjentów w przychodni sprzedałeś Heniowi i w razie dużej draki dotrzesz od nas do kliniki w kwadrans. </p><p>Trafiony - zatopiony. Skąd ty wiesz o tym? Jesteś chwilami niesamowita! - skonstatował Andrzej. Nie, ja nie jestem niesamowita, tylko ty przewidywalny a Henio jest naprawdę dobrym twoim kumplem. Poza tym trzymasz komórkę na widoku nie bez powodu. Gdy Henio przychodził rano na obchód to tylko zaglądał w moją kartę, kiwał głową z uśmiechem i wychodził z pielęgniarką u boku. Zupełnie jakbym była twoją osobistą pacjentką, której bez twego zezwolenia nie wolno dotykać. No bo byłaś i zawsze będziesz, nawet gdy będziesz w klinice na innym niż chirurgia oddziale. Bratowa to bratowa, kawałek rodziny - tłumaczył Andrzej. To jest wszak prywatna klinika, więc pacjenci są szanowani i nie macani ani nie oglądani bez potrzeby. Przecież codziennie rano wypytywała się ciebie o wszystko pielęgniarka i wszystkie swe wiadomości oraz swe spostrzeżenia przekazywała do mnie. Byłaś zupełnie niekłopotliwą pacjentką - zero narzekania, rana sucha- no tylko miałaś tę tajemniczą gorączkę. I gdybyś nie uprzedziła, że to taka dziwna twoja uroda to pewnie przeszłabyś całą masę badań. </p><p>Obiad "bracia" pochłonęli błyskawicznie, Andrzej dziękował okolicznościom, że został członkiem tak fajnej rodziny, powiedział Wojtkowi, że Marta go skutecznie ustawiła do pionu, a Wojtek mu wpuścił nieco więcej szczegółów dotyczących pobytu ojca Michała w Polsce. </p><p>Ja tu sam nie zostanę -pojadę za wami. Pracę wszędzie dostanę, jakoś nigdzie nie ma chirurgów w nadmiarze. Kwestia początkowa to poznanie miejscowych procedur. W tym układzie wezmę proponowane mi trzy miesiące w brytyjskiej klinice. Byłem tam kiedyś jeszcze w trakcie studiów - super wyposażenie, jak mówią "nowoczesność w domu i w zagrodzie". A co powie Lena na ewentualną zmianę miejsca zamieszkania? Mam nadzieję, że jednak wybierze pobyt ze mną gdzieś w świecie niż samotność z dziećmi beze mnie - stwierdził Andrzej. Bardzo uważnie śledzę co się dzieje na świecie w mojej branży- między innymi dlatego zmieniłem państwowy szpital na tę prywatną klinikę. Tu nawet nie bardzo szło o kwestie finansowe ale o to by nie zaśniedzieć.</p><p> c.d.n.<br /></p><p> <br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p> </p><p><br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-74309941324239384842024-01-29T22:40:00.002+01:002024-01-29T22:40:51.887+01:00Córeczka tatusia - 78<p> Dni nowego roku upływały szybko, trochę jak w pewnej piosence " dzień podobny do dnia, tydzień do tygodnia". Dla jednych to była codzienna obecność w pracy, dla Marty obecność na wykładach. Lutowa sesja też jej jakoś szybko przemknęła, zresztą miała tylko dwa egzaminy i jedno kolokwium. W lutym nadeszły większe mrozy, co obaj ojcowie skwitowali tylko jednym zdaniem - "no cóż, to przecież luty!"</p><p>Ojciec Wojtka wprowadził w związku z tym pożywne, zawsze z mięsem, z dużą ilością warzyw zupy i nowy zwyczaj - gotował też dla rodziców Marty i w związku z tym wszyscy spotykali się codziennie w porze obiadowej w mieszkaniu Wojtków. Wojtek się śmiał, że etat ojca z uwagi na mrozy skurczył się z 1/2 etatu do 1/4 i był to ewidentny efekt bardzo zimnej aury - kto nie musiał to siedział grzecznie w domu, a ośrodek informacji, w którym pracował bardzo ograniczył w tym czasie swą działalność. </p><p>Wojtek się śmiał, że mrozy uszkodziły chyba mózgi wielu studentów, wyniki sesji egzaminacyjnej były marnieńkie. Marta stwierdziła, że to może być efekt złych warunków bytowych studentów- może akademiki są niedogrzane, może za słabe odżywianie i tak długo marudziła Wojtkowi a ten Michałowi, aż przeprowadzono kontrole w kilku akademikach, a Michał zyskał przydomek "Archanioł". Wyłapał kilku bardziej zaangażowanych społecznie studentów by przeprowadzili rozeznanie wśród kolegów czy nie trzeba może komuś pomóc. Wszystko było prowadzone dyskretnie by nikogo nie urazić i kilka osób uzyskało pomoc. Michał się trochę dziwił jak Marta wpadła na pomysł , że może niektórym studentom ta zima nie służy, a Marta stwierdziła, że to dzięki temu, że na jej uczelni większość dziewczyn na I stopniu studiów jest spoza Warszawy, mieszkają głównie na kwaterach prywatnych i wymieniają się uwagami na temat warunków i słyszała sporo narzekań, że kwatery niedogrzane, że wyżywienie coraz droższe no i do niej dotarło, że gorsze warunki bytowe mają na pewno wpływ na stopień przyswajania sobie wiedzy, że teraz zimą, która po raz pierwszy odkąd studiuje na tej uczelni daje jednak wszystkim do wiwatu to ona podwozi dwie dziewczyny na lewy brzeg Wisły, bo mieszkają na Powiślu. I wie, że jej uczelnia zorganizowała jakąś pomoc dla dziewczyn, których sytuacja finansowa jest trudna. Nie dotyczy to co prawda studentek II stopnia, bo większość z nich to ma niezłe zaplecze finansowe.</p><p>W marcu przyjechał do Warszawy ojciec Michała. Był zachwycony synową i całą trójką wnuków, oraz teściami Ali, którzy praktycznie, choć nie urzędowo adoptowali Alę i Michała. Michał zaprosił na jeden z sobotnich wieczorów również swoich najbliższych przyjaciół z żonami. Ojciec Michała przyjechał sam, bo był to wyjazd służbowy a poza tym mama Michała była świeżo po ciężkiej grypie i nie bardzo miała siłę na daleką podróż. </p><p>Ojciec Michała twierdził, że w następnym roku najprawdopodobniej wrócą do Europy, co nie znaczy wcale, że do Polski- na razie zastanawiają się nad Szwajcarią - pod uwagę brana jest Genewa ewentualnie Zurich. No fajnie - stwierdził Michał- zawszeć to bliżej niż którekolwiek miasto za Wielką Wodą. I do Genewy i do Zurichu to nawet samochodem można wyskoczyć. Nie jest to może rzut beretem, ale samolot leci raptem półtorej godziny. Wojtek się śmiał, że on w Szwajcarii to zawsze się zastanawia w jakim języku do niego mówią, chociaż w klasycznym języku niemieckim także Szwajcarzy mówią, bo taki obowiązuje w szkolnictwie - tylko tak jakoś dziwnie ten ich niemiecki brzmi - dodał.</p><p>Tato. a jakie ty masz plany odnośnie zamieszkania w Szwajcarii, skoro obstawiasz Genewę lub Zurich? - dociekał Michał. Czy nie lepiej na emeryturę wybrać jakąś bardziej turystyczną okolicę? A ty synu sądzisz, że ja już muszę iść na emeryturę? - spytał ojciec. Ja jeszcze nie czuję się staro i nadal jeszcze kontaktuję w kwestiach prawnych, skleroza mi nie dokucza i nie mam ochoty iść w "odstawkę". Co prawda jestem nieco tobą zawiedziony, że nie poszedłeś w moje ślady i nie mam komu przekazać "pałeczki" i nie otworzę dużej kancelarii prawnej, no ale jak wiadomo prawnicy jakoś zawsze mają co robić. A może z czasem swoje zasoby zainwestuję w jakiś twój prywatny biznes? Czas nam pokaże co będzie dla nas obu dobre - na razie nic nas nie goni- trzeba się dobrze rozejrzeć i zastanowić. Tato, ale ja z prawem mam tylko tyle wspólnego, że muszę go przestrzegać, ale na pewno nie otworzę kancelarii i drugiego fakultetu nie zrobię. No a ty myślisz, że ja o tym nie wiem? Wiem o tym i nie wymagam byś zaczął studiować prawo.</p><p>Życie ludzkie dość kruche jest, na razie jeszcze i mama jest i ja, ale nie wie nikt jak długo.W życiu jest tylko jeden pewnik - kiedyś wszyscy umrzemy, ale tak naprawdę nie wie nikt kiedy to nastąpi. A ty synu nie chciałbyś mieć własnej firmy? Michał chwilę milczał i powiedział - w tym kraju raczej nie. Może gdybym mieszkał gdzieś poza Polską. Tu jest stanowczo za dużo cwaniactwa i zawiści i ciągłych zmian, zbyt mało stabilizacji. Myśleliśmy nawet z Wojtkiem nad utworzeniem własnej firmy, ale obaj wiemy jaka jest tu rzeczywistość i jak nikłe poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. </p><p>A Wojtek to ten twój podopieczny magistrant, o którym kiedyś mi pisałeś? Tak, on teraz robi doktorat, to bardzo zdolny facet a do tego uczciwy i bardzo lojalny. Taki trochę niedzisiejszy. I uważam go za mego najlepszego przyjaciela, choć jest osiem lat ode mnie młodszy. Bardzo się oboje z nimi zaprzyjaźniliśmy. No wiem i z tego co mi opowiadałeś i pisałeś to się wcale nie dziwię. A co robi jego żona? Studiuje kosmetologię, ma jeszcze trzy semestry do ukończenia studiów i już przymierza się do zbierania materiałów do swojej pracy magisterskiej. Też jest taka "wyważona" jak Wojtek. I wyobraź sobie tato, że oni są parą jeszcze od szkoły podstawowej! No to chyba dobrze o nich świadczy, choć taka wierność uczuć to dość niespotykana dziś sprawa -stwierdził ojciec. </p><p>Podobnie jak zakochiwanie się we wdowie z malutkim dzieckiem- w jakimś sensie obie historie mocno niedzisiejsze. Zauważyliśmy oboje z mamą, że ty i twoi przyjaciele jesteście jakby z innej bajki i- jak wiesz- jestem pełen podziwu dla Ziuka, że tak was otoczyli opieką, że traktują Aldonę jak własną córkę a ciebie jak syna. Jestem w stanie wyobrazić sobie co oni przeżyli gdy stracili syna i podziwiam ich, że tak zaopiekowali się Aldoną i uszanowali jej uczucie do ciebie i nie protestowali byś adoptował ich wnuka. A jak kontakty z rodzicami Aldony? </p><p>Constans - oni dla niej nie istnieją i ona dla nich także. I to chyba dobrze, bo oni nie chcieli nawet poznać jej męża i gdy zginął jej własna matka powiedziała, że to kara boska za to, że za niego wyszła, choć oni go za zięcia nie chcieli. Poważnie? Jeśli tak, to para jakichś idiotów. Ale mam nadzieję, że nie nachodzą was. No nie, bo Ala przeprowadziła się do mnie i ma moje nazwisko, mały też. Na szczęście nie ma obowiązku podawać w starym miejscu zamieszkania nowego adresu. A poza tym Aldona wszędzie się przedstawia jako Ala- serdecznie nie lubi imienia Aldona. Będę pamiętać - obiecał ojciec.<br /></p><p>Ojciec Michała zamyślił się a po chwili powiedział- musimy być z mamą bliżej was - trzeba wszystko dobrze przemyśleć i obejrzeć z każdej strony. A kiedy jedziemy do waszych teściów? Jutro, Wojtek mnie zastąpi na wykładach. My się "na okrągło" zastępujemy w razie potrzeby. Szef nie protestuje, grunt, że są prowadzone wykłady.</p><p>Wizyta Michała z ojcem u teściów była dla obu stron przemiłym spotkaniem. Teściowie Michała byli zachwyceni jego ojcem, on z kolei nimi, ojciec wypytywał czy mógłby w czymkolwiek być pomocny, dziękował, że jego syn jest przez nich tak serdecznie traktowany, obie strony wychwalały Alę i przyjaciół obojga oraz rodziców Marty, których ojciec Michała miał za dwa dni poznać. Ojciec Michała i Ziuk natychmiast zaczęli mówić sobie po imieniu i ojciec zaczął się zastanawiać nad tym, czy aby nie odkupić od Ziuka tej posiadłości, ale Ziuk stwierdził, że to wcale nie jest dobry pomysł. Że bardzo, bardzo dokładnie wszystko przemyśleli i że coraz trudniej się tu mieszka, że dojazdy do Warszawy i powroty zabierają coraz więcej czasu, a oni się stąd przeprowadzą do Warszawy, żeby być blisko Ali i Michała i móc im pomóc w opiece nad dziećmi, bo to jednak trójka, a do tego w różnym wieku. A przeprowadzka będzie najdalej w końcu marca, budynek już jest wewnątrz sprzątany. Oczywiście Ziuk opowiedział całą historię jak to się stało, że będzie mieszkał w budynku, w którym miał wykupione mieszkanie Wojtek i jak wielce bezinteresownie Wojtek postąpił i że Ziuk, choć już tyle lat żyje jeszcze nie spotkał tak bardzo bezinteresownego człowieka jak Wojtek. I że Wojtek, jego cała rodzina i obaj przyjaciele Wojtka, czyli Michał i Andrzej są naprawdę niesamowicie porządnymi i sympatycznymi ludźmi. I jak to dobrze, że oni wszyscy sobie wzajemnie zawsze pomagają. I że Michał i Wojtek mają rację, że firma prywatna w Polsce to straszny "strup na głowie" bo rzeczywiście wciąż jest niski poziom stabilizacji i prowadzenie własnej firmy to ciągle jest balansowanie na linie, bo lata tak zwanego "socjalizmu" zrobiły swoje i niestety wciąż jest zbierane pokłosie tych lat, bo ludziom się w głowach poprzewracało. A przepisy zmieniają się niestety szalenie często a na domiar złego nie zawsze mają wiele wspólnego z logiką a nawet z ekonomią. </p><p>Na sobotnim spotkaniu u Wojtka i Marty byli oczywiście jej rodzice oraz ojciec Wojtka i....Misia. Ala i Michał z dziećmi byli dość krótko. Michał odwiózł towarzystwo do domu, pomógł zapakować do łóżek i wrócił. Rozmawiali o wielu sprawach, ojciec Michała podczas jego nieobecności nasłuchał się o swoim synu bardzo wielu bardzo pochlebnych słów i w końcu doszedł do wniosku, że chyba nie doceniał własnego syna. O Michale od strony zawodowej najwięcej mógł opowiedzieć Wojtek i....opowiedział. Co kilka zdań padały z ust ojca Michała słowa - " nigdy mi o tym nie mówił" ewentualnie "pierwszy raz o tym słyszę" oraz "nic o tym nie wiedziałem", "nie pisał mi o tym". No bo Michał to szalenie skromny i porządny człowiek, który nic nie robi dla poklasku - tłumaczył jego ojcu Wojtek. A ja z nim razem pracuję w jednym gabinecie i widziałem go w niejednej sytuacji. I nadal uważam go za swego mentora i jednocześnie za przyjaciela. Poza tym zawodowo też jest świetny. I chciałbym być kiedyś takim ojcem jakim on jest dla Mirka i "pareczki" on ma wprost anielską cierpliwość do dzieci. Podziwiam go, naprawdę.</p><p>Gdy wrócił Michał zaczęli omawiać " z grubsza" ewentualne scenariusze wspólnego działania i padło jedno ważne pytanie - czy i kto wyjedzie z kraju jeżeli będą gdzie indziej dobre warunki do działania. Pytanie głównie dotyczyło starszego pokolenia i okazało się, z ojcem Wojtka nie ma problemu, podobnie z rodzicami Marty. A co z moimi studiami? i z doktoratem Wojtka?- spytała Marta.</p><p>Nim się wszystko wyklaruje to ty zdążysz skończyć studia a Wojtek, jeśli się spręży to i doktorat. On będzie pracował w naszej własnej firmie i jeśli nie zdąży tu zrobić to trochę pokrąży pomiędzy Polską a miejscem, którym będzie firma. Ale wiem, że jeśli się spręży to i z doktoratem się uwinie. A bardzo możliwe, że znacznie bardziej będzie się opłacało by gdzie indziej go zrobił - tłumaczył Michał. Poza tym jak na dzień dzisiejszy to jeszcze nie wiemy dokładnie w którym kraju zamieszkamy- może w Austrii, może w Szwajcarii, może u braci Czechów. Ale podstawowym pytaniem była kwestia, kto jest zdecydowany na zmianę lokalizacji i dopiero teraz będziemy robić rozeznanie dokładniejsze - gdzie i jakie warunki. Bo po co szukać jakiegoś miejsca, jeśli nie będzie nikt chętny by stąd się ruszyć. No dobrze - pojęłam- stwierdziła Marta. Ulżyło mi, że obaj tatusiowie są skłonni opuścić kraj.</p><p>A sądzicie, że u braci Czechów będzie się lepiej kręcił prywatny biznes niż tu? Tak, zdecydowanie oni są bardziej pro zachodni niż my stwierdził Michał. A ja wcale nie znam niemieckiego - stwierdziła Marta. Znajomość słów "Guten Tag" i "Guten Morgen" jak i "Guten Abend" to chyba jednak zbyt mało. Wojtek zaczął się śmiać - gdy wyjeżdżałem to nawet tych zwrotów nie znałem. A ty znasz, nie jest źle.</p><p> c.d.n. <br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-53523142279266996942024-01-28T19:50:00.003+01:002024-02-16T18:36:15.729+01:00Córeczka tatusia- 77<p> Pół godziny przed północą przyszli przyszli rodzice Marty razem z jej teściem, każdy dostał kalendarz na nowy rok, w każdym były indywidualne życzenia na nadchodzący rok i wszyscy obdarowani byli tym zaskoczeni i uradowani, bo, jak powiedział Andrzej, to dla każdego z nich jest dowodem prawdziwej sympatii obdarowującego. Misia, która oczywiście towarzyszyła rodzicom dostała przysłowiowego "kręćka", nie mogąc wybrać kogo "adorować", w efekcie końcowym pobiegła do sypialni Marty i Wojtka i zwinęła się w kłębuszek we własnej budce.</p><p>Ojciec Wojtka był bardzo zdziwiony, że młodzi nie tańczyli jeszcze w tę noc, która przecież jest głównie do tego przeznaczona - przecież trzeba się cieszyć, że stary rok minął bez poważnych kłopotów i razem tańcząc zaklinać rzeczywistość, by następny rok też był taki. Poszeptał chwilę z Wojtkiem i Wojtek uruchomił odtwarzacz i gdy popłynęły dźwięki tanga przyglądał się jak jego ojciec nieomal z nabożeństwem tańczy tango z Martą. Po chwili dołączył Michał z Leną, Andrzej poprosił Pati, Wojtek tańczył z Alą i w końcu tylko tata Marty nie miał z kim zatańczyć i wtedy Marta z teściem go "zagarnęli" i Marta tańczyła z dwoma tatusiami, śmiejąc się, że to nowy styl - tango "trojak". Potem obaj tatusiowie tańczyli sami, a reszta ich podziwiała, bo obaj tańczyli świetnie, na zmianę przejmując w tańcu rolę męską. Wojtek ukradkiem nakręcił króciutki filmik smartfonem, ale na razie wiedziała o tym tylko Marta.</p><p>Około godziny pierwszej już Nowego Roku rodzice postanowili wracać w domowe pielesze. Razem z nimi szykował się do wyjścia ojciec Wojtka. Gdy Pati poszła po Misię, ta obróciła się ostentacyjnie tyłem, więc została w swojej budce, w sypialni swych państwa. A wy dacie radę ją wyprowadzić rano?- martwiła się Pati. Nie ma problemu - stwierdził Wojtek. Nim my się położymy ja z nią wyjdę na kwadransik. </p><p>"Komitet Rodzicielski"- jak określił Michał - zrobił na wszystkich młodych szalenie pozytywne wrażenie i Michał prorokował, że gdy tylko jego teściowie przeprowadzą się do Warszawy to na pewno szybko znajdą wspólny język z rodzicami Marty i Wojtka, bo ojciec Wojtka to już się przecież "zakolegował z Ziukiem".<br /></p><p>O czwartej nad ranem Marta przekonała swych gości by zamiast wsiadać do samochodów wybrali nocleg u nich, a spać mogą wszyscy nawet do południa i nawet jeszcze śniadanie dostaną, żeby nie padli z głodu w drodze do swych domów. Ale uprzedzam - śniadanie będzie przy stole - nie ma jedzenia w łóżku. I tu opowiedziała historię, jak to kiedyś zamarzyło się jej śniadanie w łóżku w efekcie którego jej nowiutka kolorowa, batystowa pościel musiała wylądować w koszu, bo niestety nie udało się jej doprać po kontakcie z zawartością kubka - a był pełniutki świeżo zaparzonej prawdziwej kawy. </p><p>No bo pewnie miałaś złą tacę, miała zbyt niskie krawędzie - stwierdził Michał. Marta się tylko roześmiała - przy moich zdolnościach to nawet gdyby krawędzie miały i 5 cm wysokości też by to pościeli nie uratowało - ja po prostu zapomniałam, że mam na kolanach tacę z kawą i ......wstałam nim ją zdjęłam z kolan. Od tej pory już nie odbieram telefonów o zbyt wczesnych godzinach porannych - zwłaszcza tych stacjonarnych telefonów, do których należy wyjść z łóżka. I nie piję kawy w łóżku. No fakt - trzeba mieć naprawdę nadzwyczajne zdolności by nie zauważyć, że się ma tacę z kawą na kolanach - skonstatował Michał. </p><p>A dlaczego ja nic o tym dotąd nie wiedziałem? - zdziwił się Wojtek. No a po co miałam ci o tym mówić? To nie było coś czym można się chwalić - tłumaczyła ze śmiechem Marta - miałeś przynajmniej złudzenie, że jestem normalna i fajna a nie zwykła gapowata niedojda, która niezbyt kontaktuje. Wyznanie Marty spowodowało, że każdy z obecnych zwierzył się ze swoich baaardzo dziwnych przypadków - opowieść o tym jak Michał zamiast zakręcić dopływ wody coraz więcej ją rozkręcał i był i o mały włos od wezwania na pomoc pogotowia wodociągowego przyprawiła wszystkich niemal o łzy ze śmiechu. No i dobrze, że potrafimy się po czasie pośmiać sami z siebie - powiedział Andrzej. Bo tak naprawdę nikt z nas nie wie wszystkiego i nie jest doskonały.</p><p>Dziś to się z siebie mogę pośmiać, ale kiedyś to mi niezbyt było do śmiechu, bo ni w ząb nie wchodziły mi pewne nazwy do głowy. A rzecz dotyczyła kosteczek słuchowych. To takie maleństwa, których wielkość to zaledwie kilka milimetrów i to jedyne kości które nie rosną wraz z rozwojem i wzrostem organizmu- to młoteczek, strzemiączko i kowadełko. Zupełnie mi te nazwy nie wchodziły do głowy, ale w pewnym momencie "zajarzyłem", że to takie nazwy związane z....końmi i kuźnią. No przecież w kuźni jest młot i kowadło a jeździec wkłada stopę w strzemię. O tym to wiedziałem, bo obstawiałem czasem na wyścigach na Służewcu i kilka razy nawet się konno przejechałem gdy koń był na lonży a kuźnię i proces podkuwania konia też oglądałem. </p><p>No i na którymś kolokwium błysnąłem - trzeba było opisać kosteczki słuchowe- gdzie się znajdują, nazwy, budowę, rolę. No i się popisałem - poskrobałem w pamięci, przypomniałem sobie swoje końskie skojarzenia i napisałem: młotek, strzemię, kowadełko, oraz opisałem ich funkcję i jakimś cudem całkiem prawidłowo. Pan profesor musiał się nieźle ubawić a na dodatek miał wysokie poczucie humoru bo była adnotacja: "giganci już dawno wyginęli, reszta odpowiedzi zaliczona". I podał termin poprawki. Trzy dni się zastanawiałem czy aby nie zmienić kierunku studiów, bo się jednak skompromitowałem. </p><p>Na "poprawce" tłumaczyłem się gęsto, że to nie był żart a tylko moja bezmyślność bo mi te nazwy za nic nie wchodziły do łba. A potem kilka razy, gdy już ukończyłem studia i robiłem specjalizację spotkałem pana profesora, który mnie witał słowami - "a jak tam panie kolego pańscy giganci?". A potem zawsze mi dodawał otuchy żebym wytrwał w obranym kierunku, choć to bardzo trudny kierunek. Niestety już przeniósł się do wieczności, ale mam wrażenie, że tylko dzięki niemu wytrwałem i ukończyłem specjalizację i zrobiłem doktorat.</p><p>Medycyna to szalenie ciężki kierunek - powiedziała Marta. Mam wrażenie, że w każdej medycznej specjalności przydałby się dodatkowy podział na kierunki łączące ze sobą pogranicza danej specjalizacji z innymi. Ale być może wystarczyłyby większe środki na ochronę zdrowia i ściślejsza współpraca pomiędzy różnymi specjalistami. I na pewno nikomu by nie zaszkodziło, gdyby od dziecka uczył się dbania o swój organizm i więcej wiedział o jego funkcjonowaniu. Może kiedyś już w szkole średniej , w końcowej fazie czteroletniego cyklu nauki będzie się dokonywał podział na jakieś specjalizacje. Bo co mi z tego, że musiałam się uczyć w szkole o roślinach okryto i nago nasiennych - dla mnie nic z tej nauki nie wynikło. A gdyby nie mój własny tata za nic nie odróżniłabym liścia grabu od liścia buka. Bo są bardzo podobne. W kwestii wyglądu różnią się głównie piłkowaniem brzegów- buk ma pojedynczo piłkowany brzeg a grab - podwójnie. I jest niewielka różnica w ułożeniu nerwów liści- grabowe liście mają bardziej sercowaty kształt i zaledwie 1 cm ogonek.</p><p>A ty masz jeszcze dużo do skończenia studiów? I co będziesz robić po ich ukończeniu?- spytała Lena Martę. Nooo, gdy zaliczę sesję w lutym to do końca, do magisterium mam trzy semestry. A co będę robić?- mam zamiar pracować w laboratorium i albo będę kontrolować skład chemiczny nowych preparatów kosmetycznych na rynku albo współtworzyć nowe preparaty wspomagające walkę z alergiami skórnymi, łuszczeniem się skóry, łojotokowym zapaleniem skóry, poza tym będę się mogła zajmować ogólną higieną życia, odpowiednią dietą, psychologią i estetyką. Nie będę chirurgiem plastycznym, ale być może będę z takimi specjalistami współpracować, bo po ingerencji chirurgicznej nadal trzeba bardzo dbać o skórę by uzyskany efekt jak najdłużej utrzymać. Wszak skóra też się starzeje jak i cały nasz organizm, tylko więcej widać, że się nam starzeje twarz niż mózg lub inne organy wewnętrzne.<br /></p><p>W wakacje trochę pracowałam w laboratorium i bardzo mi ta praca podobała się. Ale nie da się ukryć, że jeszcze sporo nauki przede mną. I szef był ze mnie zadowolony, tylko miałam mały wypadeczek - ale dzięki niemu nauczyłam się, by nie łapać w garść spadającego szklanego naczynia. Jak się potem w drodze śledztwa okazało, ono już było pęknięte i dlatego się rozpadło gdy je zdejmowałam z półki. Biedny szef omal na zawał nie zszedł . Mnie też trochę zatkało z wrażenia i to na tyle mocno, że aż nie czułam bólu choć mocno krwawiłam.</p><p>I Andrzej mnie ślicznie pozszywał i już się wszystko zagoiło, zrosło i niemal nie ma śladu. Na szczęście nie uszkodziłam sobie żadnego ścięgna lub nerwu. A poza tym to była lewa ręka a ja, chociaż jestem dwuręczna, to jednak piszę prawą ręką. A przez to, że pracowałam w wakacje ( na pół etatu) to gdy tylko mam jakieś problemy w "kwestiach chemicznych" to mogę zawsze wpaść do chemików i wszystko mi wyłożą w bardziej przystępny sposób niż pan wykładowca. Poza tym mam teraz "normalniejsze" koleżanki, bo to w większości babki, które już pracowały jako kosmetyczki, ale chcą mieć własne salony kosmetyczne, a do tego wg nowych przepisów potrzebny jest stopień magistra by mieć własny salon.</p><p>A ty nie chcesz mieć własnego salonu kosmetycznego? - spytała Ala. Nie, bo nie mam zamiaru się z nikim użerać - po prostu na tym pierwszym stopniu nauki za dużo widziałam i słyszałam i nie umiałabym zapewne z takimi dziewczynami współpracować. Te, które robią II stopień to już mają za sobą jakiś staż pracy jako kosmetyczki i mają dobrze poukładane w głowach.</p><p>A ja, tak jak ci mówiłem skontaktuję cię z tą lekarką - dermatolog - powiedział Andrzej. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że będziecie się dobrze rozumiały - ona też taka poukładana jak ty. A skąd ty wiesz, że ja jestem "poukładana"? - spytała Marta. Andrzej zaczął się śmiać - no bo po pierwsze widzę to jaka jesteś, słyszę co mówisz, obserwuję twoje reakcje w różnych sytuacjach a poza tym strasznie dużo mi Wojtek o tobie mówił, więc zacząłem sprawdzać czy jest tak jak on mówi, czy tylko mu się zdaje. No i żyję z rok albo nieco dłużej na tym świecie niż ty i Wojtek. Lena też mówi o tobie, że jesteś bardzo "poukładana" i rzeczowa i dobrze wiesz co chcesz. A poza tym nasze smyki cię lubią, a nawet dopytują się kiedy do nas przyjdziesz. </p><p>Hmmm, przyjedziemy po mojej sesji, mam tylko dwa egzaminy do zdania- stwierdziła Marta, ale sporo materiału do powtórzenia przed sesją.</p><p>Towarzystwo stwierdziło, że nawet nie zauważyli, że już właściwie jest rano, że wszyscy najchętniej wypiliby jeszcze gorącą kawę i jednak pojechali do własnych łóżek. Zgodnie z życzeniem gości Marta zrobiła kawę do której pokroiła ciasto, oprócz tego każda para dostała porcję "na wynos" by mieli coś słodkiego do pogryzienia w domu i w godzinę potem towarzystwo opuściło gościnny dom. Wojtek w ramach odprowadzania przyjaciół na przydomowy parking wyprowadził Misię. A Marta dopilnowała, by każda para wzięła do domu doniczkę z kwiatkiem. Wszyscy razem stwierdzili, że to była bardzo udana noc i że trzeba pomyśleć nad wspólnymi wakacjami. </p><p>Gdy odjechali Wojtek szybko wrócił z Misią do mieszkania, załadował naczynia do zmywarki, ale stwierdził, że włączy ją gdy się obudzą.</p><p>No popatrz - powiedział do Marty- znów się postarzeliśmy o rok. Trzeba się zregenerować snem. To był bardzo udany Sylwester - stwierdziła Marta. Ale już mi się chce spać. W pół godziny później i oni i Misia spokojnie spali.</p><p> c.d.n.<br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-30420479155794560572024-01-27T14:48:00.000+01:002024-01-27T14:48:08.799+01:00Córeczka tatusia- 76<p> Dzień przed Sylwestrem Marta spędziła w kuchni - nikt jej nie pomagał ale i nikt nie przeszkadzał - Wojtek i ojciec byli w pracy, Misia urzędowała u Pati w kwiaciarni. Na mini kotleciki Marta przygotowała trzy rodzaje mięsa - schab karkowy, kawałek ligawy wołowej i bardzo chudy wędzony boczek, w sumie około 2 kilogramy mięsa. Pokroiła na małe kawałki i przepuściła wszystko przez zwykłe sitko maszynki do mielenia, potem przez tak zwane "pasztetowe", o drobniejszych oczkach. Doprawiła mięso, bardzo długo je mieszała rękami i uprościła sobie pracę -przypomniała sobie, że ma przecież cała masę malutkich pergaminowych foremek, więc zamiast formować kulki posmarowała foremki odrobiną oleju, potem napełniła je mięsem - wyszły dwie pełne blachy "mini babeczek" z mięsa. Upiekła je i odstawiła do ostygnięcia. Oddzielnie przygotowała do nich sos z leciutką nutą grzybową.</p><p>Następnie przygotowała ciasto na szare kluski. Tu też oszczędziła sobie pracy, bo przypomniała sobie, że ma przecież robot wielofunkcyjny, więc zamiast mozolnie trzeć kartofle pokroiła je na kawałki i wrzuciła do kielicha blendera ustawiając "machinę" tak, by nie zrobiła z kartofli soku. Nie mniej gotowanie tych kładzionych klusek zajęło jej masę czasu, bo trzeba było gotować je partiami. Gdy Wojtek dotarł do domu Marta właśnie gotowała ostatnią partię "szarych klusek". Kluski i upieczone mięsne "babeczki" wywędrowały do pokoju stołowego, a Marta zajęła się przygotowywaniem "słodkiego". Bazą było gotowe ciasto francuskie, czyli maślane. Potem zabrała się za przygotowanie dwóch kremów do przełożenia "blatów" placka kupionego w piekarni. Ponieważ Wojtek był już głodny, to nastąpiła "przerwa obiadowa" - zjedli szybko "zupę zacierkową" na bazie rosołu wołowego, który Marta zawsze miała "w zanadrzu" i po kotlecie schabowym z "szopską sałatką". Wojtek "wyżebrał" kilka szarych , świeżo ugotowanych klusek, a tłumaczenie mu, że przecież przed momentem pochłonął talerz zupy z ziemniakami i domowymi zacierkami nie miało sensu, więc Marta nie protestowała. Zresztą nadal był bardzo szczupły. </p><p>Z ciasta francuskiego Marta zrobiła 2 rolady - jedną z cukrem trzcinowym plus cynamon i nieco mielonego goździka, a druga miała masę makową z rodzynkami i czekoladą. Placek został przełożony dwiema masami - gotową kajmakową i domową masą kokosową i całość została oblana czekoladą. </p><p>Ojej-zmartwił się Wojtek - jak my to wszystko przewieziemy! No nie wiem- powiedziała Marta- ale mam pomysł - niech oni do nas przyjadą na Sylwestra - tak będzie naprawdę najprościej. Ala ma tylko sałatki do transportu, to im będzie łatwiej i barszcz lub coś w tym rodzaju i zabierze się z sałatkami w jeden duży pojemnik, a barszcz zajmie raptem dwie litrowe butelki. Dzwoń do obu chłopaków, że jest zmiana lokalizacji. Mogą, ale nie muszą przywieźć ze sobą jakieś picie - materiał na lekkie szprycerki to u nas jest i po nich to mogą prowadzić a poza tym to mogą u nas nawet spać, jeśli zachce im się coś o wyższym potencjale procentów. Gościnna pościel już wyprana i wysuszona po Bożym Narodzeniu. Odkryłam ze zdumieniem, że jeżeli nie muszę jechać na wykłady to mam zaskakująco dużo czasu na różne domowe prace. No popatrz - ja też kiedyś na to wpadłem- śmiał się Wojtek<br /></p><p>Ty to masz głowę na karku! Idę telefonować wpierw do Michała, potem do Andrzeja. No to ja trzymam kciuki, żeby to "chwyciło"- powiedziała Marta. Pertraktacje z Michałem trwały dość długo, ale gdy Wojtek przesłał fotki tego co jest do przewiezienia Michał uległ perswazjom. Z Andrzejem poszło gładko, jemu było obojętne pod jaki adres mają przyjechać. Wojtek użył jeszcze jednego argumentu - u nich jest parter, więc nikomu nie będą tupać gdy im się zachce potańczyć kozaka lub "krzesanego". No i jest jeszcze ten plus, że obie pary gości mogą u nich nocować, bo są trzy sypialnie, a od biedy można wykorzystać też sofę w pokoju stołowym, a nawet mieszkanie jego ojca, które nie jest przecież daleko. W końcu umówili się, że zaczną wieczór około godziny 21,00. </p><p>Gdy już wszystko co Marta przygotowała było wystudzone, nastąpiło "załadowanie lodówki" i tym razem lodówka wcale nie wydawała się za duża. Marta kiedyś kupiła sporo włoskich pojemników do lodówki i tym razem "były jak znalazł"- wszystkie się przydały. Szybko razem uporali się ze sprzątaniem po tym "pichceniu".<br /></p><p>Gdy ojciec wrócił z pracy uśmiał się serdecznie, powiedział, że on noc sylwestrową spędzi u rodziców Wojtka i albo u nich się prześpi albo przespaceruje się do własnego mieszkania. Marta została z lekka obrugana, że wszystko sama robiła, a przecież niedawno miała operację. No miałam, ale już jestem zdrowa, nic mi nie jest a jak wiesz to ja nie stoję tylko siedzę przy stole na wysokim stołku i większość "dziabaniny" robię siedząc. I nawet nie czuję się zmęczona - zapewniała ojca.<br /></p><p>Gdy już leżeli w łóżku Wojtek powiedział - jesteśmy najmłodszą parą, z krótkim stażem małżeńskim a jak się okazuje to jesteśmy najlepiej zorganizowani. Marta zaczęła się śmiać - weź poprawkę na to, że te "gorzej zorganizowane pary" mają dzieci, więc mają o wiele więcej kłopotów i zawirowań niż my. My wciąż jeszcze jesteśmy na etapie że możemy coś zrobić lub nie, a oni z uwagi na posiadane dzieci to muszą wiele rzeczy robić niezależnie od tego czy chcą czy nie oraz robić to, na co akurat wcale nie mają ochoty. To taka drobna różnica między nimi a nami. Jutro trzeba dokupić trochę picia. Idziesz jutro na uczelnię? </p><p>Nie, jutro będą pustki, więc wcześnie rano możemy pojechać na jakieś zakupy, tylko przepytamy się rodziców czy im czegoś nie trzeba kupić i może ojciec będzie chciał z nami pojechać. Widziałem jego minę gdy zobaczył te dwie blachy tych mięsnych babeczek - aż go zatkało z wrażenia. Dobrze, że to wszystko weszło do tego rondla z sosem. One całkiem lekko wychodziły z tych foremek. No bo foremki były wysmarowane przed pieczeniem olejem. A jak je smarowałaś? Zwyczajnie - moczyłam palec w oleju i smarowałam nim foremkę w środku. Nie sądzisz chyba, że używałam do tego kroplomierza- wyjaśniła Marta. Muszę się któregoś dnia zorientować czy nie ma w handlu małych pędzelków silikonowych, bo ten, który mam jest dobry ale tylko do smarowania dużych powierzchni.<br /></p><p>Pogoda w ostatni dzień tego roku była zupełnie nie adekwatna do pory roku. Padał deszcz, na chodnikach stała woda, trawnikom wróciła zielono-żółtawa barwa. Oj, to pewnie biedna Misia stoi na brzegu trawnika i rozpacza, że nie ma kaloszy i parasolki - powiedziała Marta. Albo wbija pazurki w kurtkę Pati lub taty, żeby tylko jej nie postawili na ziemi - dodał Wojtek. Zadzwonię do nich, że za pół godziny do nich wpadniemy- powiedziała Marta. I od nich pojedziemy na zakupy. Rodzice śmiali się z tego, że w końcu Sylwester będzie u Wojtków i że pewnie "wdepną" do nich na moment gdy będą Misię namawiali do wieczornego spaceru. </p><p>Mieszkańcy osiedla podjęli szeroko zakrojoną akcję by na terenie osiedla nikt nie szalał z fajerwerkami i po osiedlu mieli spacerować "dyżurni" by pilnować porządku. A że na osiedlu większość mieszkańców to byli ludzie starsi, a na dodatek całkiem spora ilość mieszkańców to byli dawni, lub obecni pracownicy MSW, to była była szansa, że nie będzie szaleństw fajerwerkowych. Na ostatnie w tym roku zakupy wybrał się z Martą i Wojtkiem tata Marty. Ależ jest paskudnie ! - narzekał- coś im nie wypaliło w tym prognozowaniu pogody - miał być wzrost ciśnienia i lekki mróz do -5 stopni. Pewnie będzie, ale dopiero wtedy gdy ludzie będą z lekka znieczuleni wracać nad ranem lub rano z zabaw - już sobie wyobrażam radość dziewczyn, które wybiorą się na Sylwestra od razu w szpiluniach, bo przecież będą jechały samochodzikiem - prorokowała Marta. A jak to wszystko elegancko zamarznie to nawet przejście 100 metrów będzie problemem. </p><p> Dla nas by nie było to problemem - powiedział Wojtek - po prostu bym wpierw podjechał pod samo wejście, potem cię przeniósł na klatkę schodową i wrócił do samochodu by go odholować na miejsce. Tata uśmiechnął się lekko - zapominasz synuś, że nie wszyscy mogą podjechać pod samo wejście do budynku no i sporo osób nie wybiera się na Sylwestra samochodem, bo chce "godnie" pożegnać stary rok i powitać nowy spełniając wiele toastów nie tylko leciutkim winkiem. No fakt - zgodził się Wojtek. My to jakoś mało "tradycyjnie" obchodzimy różne okazje.</p><p>Późnym popołudniem Pati wraz z tatą przynieśli do mieszkania Wojtków kilka doniczek kwiatów, które "nie zeszły" przed zamknięciem kwiaciarni, a wiadomo było, że na pewno w Nowy Rok nie będzie chętnych na kwiatki i zaraz był weekend, więc szkoda, by stały w kwiaciarni i marniały. Pati wnioskowała by każda para gości zabrała do domu ze sobą kwiatek i dodała nawet "otulenie" na drogę.</p><p>Gdy Pati poustawiała kwiaty Marta stwierdziła, że pokój stołowy nabrał odświętnego wyglądu i bardzo długo tuliła się do Pati, dziękując jej cichutko za to, że jest dla niej i Wojtka tak troskliwą i kochającą mamą. Pati śmiała się, że bez chodzenia w ciąży i bez nieprzespanych nocy ma dwoje wspaniałych dzieci, z których jest ponadto dumna i które ogromnie kocha. A my do was jeszcze dziś przed północą zajrzymy i to zapewne w komplecie, czyli z okazji wieczornego spaceru z Misią - na razie Wiesław nie wpuszcza nas do kuchni i nie mam nawet bladego pojęcia co on tam robi - powiedziała Pati. Podobno obiado - kolację. Chyba nie może wybaczyć Martusi, że sama wszystko szykowała bez jego udziału. I cały czas powtarza, że ma nadzieję, że naprawdę nic ci nie dolega po tym szykowaniu "stosu żarcia".</p><p>Obie pary przyjaciół Marty i Wojtka przyjechały punktualnie.Wieczór rozpoczął się od konsumpcji- wszyscy byli bez kolacji. Panie od razu po kilku pierwszych kęsach poprosiły o przepis i były wielce zdumione, że owe mięso to najzwyczajniejsze w świecie kotleciki mielone, a szare kluski to zwykłe kluski kładzione o zupełnie prostym składzie i że zamiast trzeć kartofle na tarce można je zblendować. No coś podobnego! Nie wpadłabym na ten pomysł - zapewniała Lena. </p><p>Ja wpadłam, bo jestem okrutnie leniwa i wysilam stale mózg by jak najkrócej być w kuchni i każdą czynność maksymalnie uprościć - wyjaśniła Marta. I czasem wcale to moim daniom nie wychodzi na dobre, ale lenie tak mają. Gdy byłam sama, bo tata był na jakimś wyjeździe to wcale nie gotowałam sobie obiadów, no i miałam figurę modelki. Czyli głównie skórę i kości - dodał Wojtek. I tata starał się wcale nie wyjeżdżać, bo wiedział o tym. I zawsze potem zostawiał w lodówce gotowy obiad i kupił kuchenkę mikrofalową, żeby Marta jednak jadła coś ciepłego. Jesteś skarżypytą - śmiała się Marta. Nie było cię w Polsce gdy byłam w liceum. No nie było, ale mój ojciec tu bywał i się wtedy nasi ojcowie widywali. Do dziś się przecież przyjaźnią. </p><p>A mój ojciec to Martę ubóstwia - stwierdził Wojtek. Co Marta powie to jest niemal święte. Zwłaszcza od czasu gdy go zmobilizowała by odwiedził Andrzeja i podjął leczenie. Często mam podejrzenie, że chętnie by się ze mną zamienił rolą- śmiał się Wojtek. </p><p>No ale to jest piękne- zauważył Michał. Nawet nie masz pojęcia jak ważna jest akceptacja naszych wyborów przez naszych rodziców. Spójrz jak jest u nas - teściowie Ali są dla niej stokroć lepsi niż jej rodzeni rodzice i mnie właściwie też zaadoptowali. Marta spojrzała na Michała i powiedziała - nie wyobrażam sobie, że może być na świecie ktoś, kto cię Michale nie lubi. No to sobie jednak wyobraź, bo jednak jest trochę takich osób - stwierdził Michał. </p><p>Andrzej, który dotychczas milczał powiedział - masz rację Michale. Moi rodzice nie zaakceptowali, jak dotąd Leny. Wzięło się to głównie stąd, że wymyślili sobie, że powinienem poślubić córkę ich przyjaciół. Nie docierało do nich, że ani mnie do niej nie ciągnęło ani jej do mnie. I, wyobraźcie sobie, że nie tylko Leny nie zaakceptowali - swą niechęć do Leny przenieśli i na nasze dzieci - nie widzieli żadnego z nich w naturze, nie odwiedzają ich, zupełnie tak jakby chłopcy nie istnieli. I wiem, że to się nie zmieni bo oni i ja mamy zupełnie różne poglądy. Po pierwsze to zrobiłem nie takie studia jakie wybrał mi ojciec, potem z Leną zamiast być na weselu, którego sobie wcale nie życzyliśmy, o czym mówiliśmy głośno i wyraźnie otwartym tekstem, my wskoczyliśmy do samolotu i polecieliśmy do Bułgarii i to za moje pieniądze, nie ich. A na dodatek nie chciałem mieszkać pod Warszawą w domu razem z nimi i codziennie się tłuc do i z Warszawy. I sytuacja jest taka, że ja od chwili naszego ślubu nie widziałem się z rodzicami. Początkowo mnie to dołowało, ale dawno już mnie to nie dotyka. Nie mam rodziców, ale mam Wojtka, którego uważam za brata, bo mamy identyczne spojrzenie na 99% spraw, mam bratową, którą kocham tak jak Wojtka a moi chłopcy mają ciocię Martę, którą obaj uważają za prawdziwą ciocię. Do ojca Wojtka mówię "tato" i jest mi z tym wszystkim dobrze. Jedyne co mi przeszkadza to nadmiar pracy i zbyt mało wolnego czasu dla dzieci i Leny. Lena uśmiechnęła się - ale nie jest źle, dzieciaki jeszcze nie pytają się kim jest ten pan, który ich często wieczorem kąpie a potem śpi ze mną w jednym łóżku.</p><p>Ja już dawno odkryłam, że więzy krwi niewiele znaczą - powiedziała Marta. I że nie do końca jest prawdą, że dziecku potrzebna jest głównie matka. Mnie od zawsze do życia był potrzebny ojciec i Wojtek. I tak jest nadal, choć mi się rodzina nieco rozszerzyła o teścia i żonę (od niedawna) mego ojca. I zapewne dlatego tak cenię przyjaciół, czyli was wszystkich. I mam nadzieję, że nasza przyjaźń przetrwa tak długo jak długo my będziemy istnieć.</p><p> c.d.n. <br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4939626662038652953.post-27356891543396147232024-01-26T10:08:00.000+01:002024-01-26T10:08:23.496+01:00Córeczka tatusia - 75<p> Dwa dni przed Sylwestrem, nieco niespodziewanie, nieomal przed kolacją "wpadł" do Wojtków Michał. Wpierw z pięć minut stojąc w progu przepraszał, że "pozwolił sobie wpaść bez uprzedzenia", w końcu obrugany przez Wojtka, że stoi w progu i tylko zimno leci do mieszkania, wszedł, zmuszony przez Martę zdjął kurtkę i buty, założył "gościnne kapcie" i przepytany przez Martę "na okoliczność" co mu zrobić ciepłego do picia - wszedł w końcu głębiej do ... kuchni twierdząc, że on tylko na moment a ich kuchnia jest super. <br /></p><p>No to teraz powiedz co się stało, że zamiast zatelefonować, sam w ten zimowy czas do nas wpadłeś- zapytała Marta - sadzając go przy kuchennym stole i stawiając przed nim kubek z gorącą herbatą i talerzyk z błyszczącym od lukru pączkiem. A teraz mów jakie to hiobowe wieści cię do nas przygnały - dodała siadając obok. Pączek jest od Bliklego, możesz śmiało jeść, nie przytyjesz bo oni teraz coraz mniejsze te pączki pieką, jeszcze trochę i trzeba będzie na nie przez lupę spoglądać by coś na talerzyku zobaczyć. Jedyny constans to fakt, że nadal są nadziewane konfiturą z róży, za którą osobiście przepadam - dodała. Ich wszystkie wypieki są coraz mniejsze, albo mi talerzyki do ciasta same w kredensie urosły. Ale ciasteczka typu "krajanka" nadal są smaczne, choć ich wielkość z jednego "gryza" zamieniła się na pół gryza. </p><p>Za dwa dni Sylwester - zaczął Michał - i wpadliśmy z Alą na pomysł, że możemy go zrobić u siebie, bo dzieciaki są w hacjendzie teściów. To jeden wariant. Drugi wariant - dzieciaki z teściami zamkniemy w warszawskim mieszkaniu a my poszalejemy w tym czasie w hacjendzie. Oczywiście prócz was chcemy również namówić Lenę z Andrzejem. I co o tym myślicie? Rozumiem, że nie chcieliście jechać poza Warszawę "aż za Piaseczno", do obcych dla was ludzi no i właściwie to dobrze się stało, bo pogoda była wyraźnie nie samochodowo-wycieczkowa i pewnie byśmy dopiero wczoraj się stamtąd wykopali. Ale droga do teściów zawsze jest pierwszej kolejności odśnieżania i odladzania, no a do nas macie nawet komunikację miejską. A w ramach poprawy kondycji można dzielący nas dystans pokonać pieszo.<br /></p><p>A gdzie teraz macie dzieciaki?- spytała Marta. No w hacjendzie - tam mają jedną choinkę ubraną w domu, drugą ubraną w ogrodzie i zastanawiamy się z Alą czy ich nie zostawić tam do końca stycznia, bo tam są codziennie na świeżym powietrzu, bo szaleją w ogrodzie. Teściowa, w przeciwieństwie do Ali nie wpada w rezonans gdy wracają do domu przemoczeni niemal do kości, tylko spokojnie ich przebiera, wsadza ewentualnie pod ciepły prysznic, poi czymś ciepłym i dzieciaki są szczęśliwe. I nie chorują.<br /></p><p>Teść cały czas wysila mózg jakim sposobem przeprowadzić się do Warszawy ale nadal mieć tam azyl i tam mieszkać latem a w pozostałe miesiące jednak w Warszawie. Bo mu teraz coraz trudniej utrzymać wszystko "tak jak być powinno" bo z wiekiem jakoś coraz więcej dolegliwości człowieka napada. Ja ciągle mu mówię, że go podziwiam, bo wszak już jest po siedemdziesiątce. A tak nawiasem - teść już zaplanował jak się urządzą w tym mieszkaniu, które przejął od ciebie. I przy każdej okazji słucham litanii pochwalnej na twój temat - tak jakbym ja się nie orientował jaki ty jesteś Wojtusiu. </p><p>A nasz szef pytał się mnie jak ci idzie praca nad doktoratem, więc mu powiedziałem, że chyba dobrze, ale tak dokładnie to nie wiem, bo nie jestem twoim promotorem w tej materii, ale sądzę, że raczej wszystko jest dobrze, bo na nic nie narzekasz i o nic się nie pytasz. Powiedziałem tylko, że wśród studentów masz opinię "nieczepliwego" i "sprawiedliwego", na co usłyszałem, że mam "szczęśliwą rękę" do wybierania magistrantów. Więc mu tylko powiedziałem, że to nie ja wybieram sobie wśród studentów tych, których pracę będę nadzorował, tylko to oni mnie wybierają, ja mogę albo się zgodzić albo nie i znajdą kogoś innego. No ale to teraz mało ważne - powiedzcie coś na temat Sylwestra- poprosił Michał.</p><p> No to - zaczęła Marta- ja optuję za spotkaniem u was w mieszkaniu. A żeby Ala nie sterczała z tej okazji zbyt długo przy garach skontaktuję się z nią i podzielimy się "pichceniem". Ona nie ma tuż obok takiego "Wojtkowego taty", miłośnika pichcenia. Po prostu część "papu" my zrobimy i do was przywieziemy. Ojciec będzie w Sylwestra najprawdopodobniej u moich rodziców. Albo u któregoś ze znajomych Austriaków. Moi rodzice twierdzą, że już wyrośli z zabaw sylwestrowych i najchętniej to posiedzą przed telewizorem i obejrzą jakiś film, bo nie chodzą do kina - wolą obejrzeć film we własnych czterech ścianach. A wypożyczalnię mamy bardzo blisko i rodzice stale coś od nich wypożyczają. Ja już się zaraziłam od nich oglądaniem filmów we własnym domu, dla mnie to jest genialny wynalazek. I nie jest dla mnie istotne że to nie najnowsze "jeszcze ciepłe" filmy - często te "stare" są lepsze od tych najnowszych. Bo teraz to ludzie są już tak rozbestwieni, że film z ubiegłego roku to już jest "stary film". Poza tym odkąd do sal kinowych wparował popcorn i coca cola a przed salą kinową można opchnąć michę bigosu to po prostu przestałam bywać w kinie. Ten "kawałek amerykanizacji życia" zupełnie mi nie odpowiada. Wolałabym "amerykanizację życia" w innych sprawach. W ogóle nie ciągnie mnie do Ameryki jako do miejsca , w którym chciałabym mieszkać. Owszem - z chęcią obejrzałabym np. Wielki Kanion i jeszcze kilka miejsc, ale nie chciałabym tam mieszkać- stwierdziła Marta. </p><p>Mówisz tak jak moja matka - bierze z amerykańskiego sposobu życia tylko to co jej odpowiada i czeka niczym kania dżdżu chwili gdy ojciec przestanie pracować, bo wtedy wrócą do Polski. Ojciec obiecał, że za dwa lata wrócą - już nawet rozgląda się za pośrednictwem swego przyjaciela za jakimś domem tuż pod Warszawą- powiedział Michał. Ale ja się do tego nie mieszam - to ich sprawa. Nie chcę potem słuchać narzekań, że miał być raj a jest co najwyżej czyściec. Ostatnio słyszałem coś o Konstancinie, a właściwie o jakimś zadupiu należącym do gminy Konstancin. Są trochę na mnie obrażeni, bo powiedziałem, że ja im niczego nie będę szukał bo zwyczajnie jestem stale pod kreską czasową bo gdy mam czas wolny od zajęć służbowych to jestem z dziećmi i żoną, którym też się coś ode mnie należy oprócz pieniędzy, bo jest różnica pomiędzy opieką nad jednym dzieckiem a nad trójką. </p><p>Marciu- umiesz piec?- spytał Michał. No trochę umiem, ale ponieważ jestem leniwa i niezbyt "czasowa" piekę tylko to co nie zabiera dużo czasu. Poza tym to jestem rozbestwiona bo mam, pod bokiem nieomal, piekarnię w której pieką pyszne placki drożdżowe i je kupuję, kroję je "na blaty", leciutko je nasączam kawą z odrobiną alkoholu potem przekładam blaty różnymi masami i mam coś a' la tort. Tyle tylko że nie okrągły ale prostokątny. Albo dwa małe, kwadratowe. Potem oblewam wierzch i boki czekoladą i na wierzchu daję jakieś kupne owoce kandyzowane. Albo świeże owoce oblewane czekoladą. Niewiele pracy a efekt smakowy jak należy, wizualny też niezły. I robię różne "rolady" z gotowego ciasta do wypieków. I zawsze jakoś dziwnie szybko nam te ciasta znikają. Zadzwoń do Andrzeja i zapytaj się jak im rolada orzechowa smakowała, bo to też "ciasto samograj" i mogę to też na Sylwestra zrobić. Mam nawet jeszcze dwie rolki ciasta w lodówce.A nadzienie może być różne. Całkiem zabawny efekt daje wymieszanie oryginalnego cukru trzcinowego z cynamonem, posypanie nim płata ciasta i zwinięcie go, pokrojenie w grube plastry i upieczenie. Proste, zero problemu z wykonaniem a smakuje.<br /></p><p>A nauczyłabyś Alę takich "sztuczek"?- spytał Michał. No jasne, to nie są moje wynalazki, wynalazłam to w sieci. To są te dobre strony internetu- wujek Google wie wszystko! Wiesz, ja teraz-zaraz, jeszcze przy tobie zadzwonię do Ali. No dobrze - jak ci wygodniej, ale nie wiem czy aby nie siedzi jeszcze u fryzjerki, bo wiem, że miała to w planie na dzisiejsze popołudnie i narzekała, że nie rano. A ona wie, że jesteś u nas? - spytała Marta. Wie, ja się zawsze spowiadam dokąd danego dnia się wybieram- ona od czasu tamtego wypadku jej męża ma lekkiego świra - jak mówi - bo chce wiedzieć gdzie ma mnie szukać. Jest przekonana, że gdyby wiedziała gdzie go szukać to pewnie by go wcześniej znaleźli i może by żył. Jego rodzice z kolei uważają, że może lepiej, że tego wypadku nie przeżył, bo czasem śmierć jest lepsza dla samego zainteresowanego niż ciężkie kalectwo.<br /></p><p>Marta szybko wybrała numer Ali , która właśnie była w drodze do domu, więc Marta powiedziała, że zatelefonuje za godzinę i pewnie Michał już wtedy będzie w domu, bo zaraz od nich wychodzi i że ona z Wojtkiem cieszą się na wspólnego Sylwestra i Michał za moment pojedzie do Andrzeja.</p><p>Marta, tak jak się umówiła, zatelefonowała nie za godzinę ale za dwie godziny do Ali i zaczęły konferencję odnośnie tego co się znajdzie na stole. Na gorąco (bo gdy się w nocy nie śpi to się jednak chce jeść) Marta obiecała, że zrobi mięsne kulki wielkości piłeczki pingpongowej, takie na raz do dzioba, do nich odsmażane szare kluski i upiecze dwie różne rolady i zrobi fałszywy torcik, a na rolady i ten torcik to Ala dostanie przepis i będzie co niedzielę pasła tym dzieci i Michała. No dobra, a co ja w takim razie mam zrobić? - spytała Ala. Jakieś surówko-sałatki i jakąś zupkę czystą by można ją pić z kubków. Może być barszcz czerwony- gotowiec jest ostatnio w butelkach i jest całkiem "pijalny" bo już go wypróbowałam na wigilii i wszystkim smakował, zwłaszcza dlatego, że nie wiedzieli że jest kupny. Nawet mój teść nie tropnął się, że to "gotowiec". Zresztą to całkiem udany produkt, a że jest dopiero wprowadzany na rynek to jeszcze jest naprawdę dobry. A jaki będzie za pół roku to się okaże - z reguły większość artykułów spożywczych jest bardzo dobra w pierwszym roku produkcji a później różnie to bywa.</p><p>Alusiu a ty znasz szare kluski? Masz na myśli pyzy? -zapytała Ala. Nie, to nie pyzy , to są kluski -kluski kładzione, robione ze surowych kartofli z dodatkiem mąki kartoflanej. Można je jeść zaraz po ugotowaniu i można je odsmażać - osobiście uważam, że odsmażane są sto razy lepsze. A ugotuję je w domu a u ciebie to je tylko odsmażymy lub podgrzejemy na blasze w piekarniku. Masz dwie blachy do piekarnika czy tylko jedną? Jedną. No to ja przywiozę do was drugą i na jednej będą podgrzewane w piekarniku kluski a na drugiej kotleciki. Ala, a nie porysuję ci podłogi gdy będę ci po chacie łaziła w szpilkach? Bo już chyba nie mam szpilek z obcasem zakończonym skórą lub tworzywem. Nie ma problemu - mamy podłogi z terakoty bo tak zarządził w ubiegłym roku Michał- wyglądają jak parkiet i wytrzymują dziecięce pomysły typu jeżdżenie stołkiem po pokoju, lub samochodzikiem od którego "same odpadły" kółka i sterczą jakieś metalowe bebechy. Irka, zdominowana ilościowo przez ród męski robi to samo co oni. Też ma swoje samochodziki i też docieka co one mają w środku. Efekt taki, że większość samochodzików wygląda jakby były koszmarnym snem mechanika samochodowego, któremu pomyliły się ich części. A Michał twierdzi, że to świetnie, że dzieciaki chcą wiedzieć co samochód ma w środku. </p><p>Pewnie tak - zgodziła się Marta, ale rozumiem cię w pełni. Ja jednak jeszcze nie dojrzałam do posiadania dzieci -lubię ciszę , spokój i sprzątanie to najwyżej raz w tygodniu a nie co kilka godzin bo ktoś nabałagani. Na szczęście Wojtkowi też się do prokreacji nie spieszy. Ala, a co ty robiłaś z włosami u fryzjera? Tylko je skróciłam - niestety były już zbyt długie i trzeba je było przyciąć i nieco artystycznie zdegażować, żebym nie miała szopy na głowie. A masz gdzieś jakąś dobrą fryzjerkę? Bo mnie też się fryzjer należy, a moja poszła na urlop macierzyński a moje włosy tego jakoś nie chcą uwzględnić i nadal rosną. No mam, już od lat do niej chodzę - taki mały zakład fryzjerski na Widok a dziewczyna ma na imię Kasia i bardzo dobrze strzyże i umie dobrać kształt strzyżenia do fizjonomii klientki, co jest jednak ostatnio rzadkością samą w sobie. I nie bierze za to dwóch stów tylko poniżej stówy. I nie wciska ci do ucha stu propozycji co powinnaś zmienić w swoim wyglądzie. I jest w jednym tygodniu przed południem a w następnym po południu. Trzeba się do niej zapisywać, bo ma sporo klientek.Dam ci do niej numer gdy u nas będziecie. Albo ci wyślę wiadomość jak skończymy rozmawiać.</p><p> c.d.n.<br /></p><p><br /></p><p><br /></p>anabellhttp://www.blogger.com/profile/04432866567332809112noreply@blogger.com0