Adela po raz pierwszy szła na Kalatówki latem - dotąd zawsze wędrowała tu zimą. I właśnie opowiadała jak ostatnim razem gdy wracała z Kalatówek droga była tak wyślizgana, że brnęła jej samym skrajem i co krok zapadała się w śniegu. Ale wolała to niż wywrotkę na drodze udekorowanej końskimi odchodami.
Elunia w pewnej chwili raptownie stanęła w miejscu mówiąc : przecież on nic nie widzi! Wszyscy zaskoczeni popatrzyli na dziecko a Helena przytomnie zapytała - a kto nic nie widzi? Miś nic nie widzi - nieco płaczliwym głosikiem powiedziała Elunia. A gdzie jest ten miś? - dociekała Helena. W moim plecaku. No a ty chcesz, żeby on widział to samo co my? - Tomek ocknął się z chwilowej zadumy. Tak - głos Eluni nieco się rwał. No to staniemy i wyjmę ci misia z plecaka. Eluniu, a po co ty wpakowałaś do plecaka trochę klocków lego? Żeby się miś nie nudził w plecaku - wyjaśniła mała. Wszyscy przytomnie powstrzymali się od śmiechu, Tomek wyciągnął misia i wręczył go córeczce. Dobrze wytresowane dziecię grzecznie podziękowało, a w dziesięć minut potem wręczyła misia mamie mówiąc - mama, ponieś go trochę, ale tak, żeby wszystko widział. Gdyby wzrok zabijał, Tomek padłby martwy pod spojrzeniem swej żony, bo to on szykował małą na wycieczkę i zapewne namówił na wzięcie misia.
Helena wyciągnęła ze swojego plecaka jedwabną dość dużą apaszkę, złożyła ją w formę paska i powiedziała do małej - daj mi Eluniu misia, zrobimy dla niego nosidełko i sama będziesz mogła nosić tak, żeby ci było wygodnie iść i żeby on widział to co my wszyscy. Z wielką wprawą zawiązała apaszkę na misiu i wolnymi końcami apaszki opasała talię dziecka mówiąc - zobacz, kochanie - teraz miś będzie się patrzył na to samo co my a tobie będzie wygodnie z nim iść. Chodź, daj rączkę, będziemy mu opowiadać co widać po drodze. I miś wraz z Elunią oglądał przydrożne kwiatki, krzaczki i kamyki.
Adelko, a co robiłaś zimą na Kalatówkach?- zapytał Tomek. Głównie opalałam się, trochę siedziałam przy uzupełnianiu płynów i obserwowałam jak inni jeżdżą na nartach. I chyba raz jadłam w restauracji hotelowej obiad. Koleżanka chciała się zorientować czy nie byłoby dobrze tu zimą sobie wynająć pokój ale w końcu stwierdziłyśmy, że jeśli nie jeździmy na nartach to jest to ciężka głupota by tu zimą przez tydzień lub dwa siedzieć i płacić kupę forsy.
Ponieważ dreptanie z Elunią było bardzo powolne bo na tej kamienistej drodze małym stópkom dziecka nie szło się wygodnie, Tomek wziął małą "na barana" od razu tempo marszu wzrosło. Na polanie koło hotelu nie było wiele ludzi, ci co się wybierali tym szlakiem na Halę Kondratową lub na Giewont i Kopę Kondracką już zapewne do celu docierali, część z kolei po drodze skręciła do pustelni św. Brata Alberta.
W bufecie wszyscy napili się domowej limoniady, czyli wody z miodem i sokiem z limonki. Helena z Piotrem i Halinką zostawali na razie na Kalatówkach. Reszta miała przedreptać do Strążyskiej. Z Kalatówek Elunia dreptał na własnych nogach, zwłaszcza, że droga prowadziła w lesie, nieco w dół i zakosami. Ścieżka była wygodna, urozmaicona licznymi mostkami nad strumieniami. Przechodziła pod tak zwanymi "Zameczkami", czyli niewielkimi, poszarpanymi turniczkami, których widok niektórym przypominał mocno uszkodzone małe budowle. Mała dzielnie tuptała, Tomek jej tłumaczył dlaczego mijane skałki nazywane są "zameczkami". Dziecko było dociekliwe i bardzo chciało wiedzieć kto je tak nazwał, no ale tego to nikt z dorosłych nie wiedział. Emil powiedział Eluni, że pewnie ten, kto tędy szedł po raz pierwszy tak je nazwał i ta nazwa została, a było to bardzo, bardzo dawno i nie wiadomo kto widział je po raz pierwszy. Potem cała czwórka na zmianę tłumaczyła dziecku : kiedy było to dawno i dlaczego ludzie nazywają jakimiś nazwami góry. Chyba najbardziej trafiło dziecku do przekonania porównanie różnych nazw gór do adresów w miejscowościach. Oczywiście zaraz było pytanie a dlaczego Kasprowy nazywa się Kasprowy. W pewnej chwili Elunia ogłosiła, że jej się chce "sikuniu", więc Tomek odszedł z nią od ścieżki na owo "sikuniu". Do ścieżki Elunia już wróciła siedząc na turystycznym nosidełku. Tempo marszu wyraźnie im wzrosło i wkrótce osiągnęli Czerwoną Przełęcz i z niej, głównie z uwagi na ładny widok podeszli na Sarnią Skałę. Mała z miejsca rozpoznała Giewont, który wygląda z tej perspektywy bardzo okazale i jakoś tak blisko. Na lewo, na horyzoncie było widać część otoczenia Czarnego Stawu Gąsienicowego,czyli Żółtą Turnię i dalej aż do Koziego Wierchu, na prawo od Giewontu widać było Czerwone Wierchy i Kominiarski Wierch. Gdy stanęli tyłem do Giewontu rozpościerała się przed nimi panorama Zakopanego i Gubałówka a w tle Podhale. Z Sarniej Skały doszli z powrotem do Czerwonej Przełęczy i stąd obaj panowie zatelefonowali, że już za pięć minut wejdą na szlak prowadzący do Doliny Strążyskiej, za 20 minut będą na Polanie Strążyskiej i potem już będą szli do wyjścia z Doliny, a że dziecię jest w nosidełku, to będą szli a nie wlekli się.
Adela zastanawiała się ile jeszcze razy w tym sezonie będzie w Strążyskiej, bo w czasie każdego zimowego pobytu bywała 3 lub 4 razy. Śmiała się, że to był "zimowy spacerniak", bo na ogół mieszkała na Bystrem, więc do Strążyskiej nie było daleko. Idąc do Doliny śmiali się, że dziś zdobyli szczyt na wysokości 1377, bo na takiej wysokości nad poziomem morza jest szczyt Sarniej Skały. A Czerwona Przełęcz jest na wysokości 1303metry.
Obie pozostałe części rodzin już czekały na nich po wyjściu ze Strążyskiej. Mała od razu wpakowała się matce na ręce mówiąc- widziałam dziś Giewont! Halinka spojrzała się na nią i powiedziała- no to już drugi raz dziś widziałaś Giewont, przecież go widzisz codziennie. Tomek "ruszył na ratunek" mówiąc - ale Giewont z Sarniej Skały jest dużo Bliższy niż widziany z Antałówki i dlatego zrobił na dziecku wrażenie.
Adela wychwalała Elunię, że jest mądra, bardzo grzeczna, nie kaprysiła i bardzo dzielnie sporą część drogi przetuptała na własnych nóżkach. Okazało się, że Halina nigdy jeszcze nie przeszła ani jednego fragmentu Drogi nad Reglami, a jedyne szczyty na których była dotąd to Kasprowy, na który wjechała kolejką, Gubałówka (też wjazd kolejką) i Antałówka, na której wszak mieszka. Oooo, dziwiła się Adela- to ty tak jak szewc, który bez butów chodzi. Coś tak jakby - stwierdziła Halina- dziś po raz pierwszy byłam na Kalatówkach. Tomkowi na moment mowę odjęło, ale po chwili zapytał - no i co, jak się podobało? Szło wytrzymać bo towarzystwo miałam ciekawe. Ty w Krakowie od dziecka mieszkasz a nie wiesz gdzie jest jaki sklep.
Bo mnie galerie handlowe nie interesują, wystarczy, że wiem gdzie są księgarnie, antykwariaty, baseny i dobry spożywczak i wszystkie zabytki - odgryzł się Tomek. Dyskusję przerwała Elunia zapytaniem czy pojadą teraz na lody. No teraz nie, bo teraz to jedziemy do domku na obiad a lody dostaniesz w domu po obiedzie - wyjaśnił dziecku Tomek.
Podziękowali sobie wszyscy za miło spędzony czas, a Tomek stwierdził, że skontaktuje się jeszcze z nimi pod wieczór. Elunia była wyraźnie rozczarowana, że dziś nie przyjdą do nich nowi znajomi. Pojechali znowu na włoskie jedzenie, bo - jak stwierdził Piotr- tu już wiemy, że jest wszystko smaczne i świeżutkie. Przez moment chciałem ich zaprosić na obiad, ale sobie przypomniałem, że ta włoska restauracja nie przyjmuje osób z małymi dziećmi. Nie dziwię się im, tam jest dość mało miejsca a poza tym menu zupełnie nie dla dzieci. Zaskoczyła mnie ta żona Tomka - dość długo przecież dziś z nami rozmawiała, ale nie przyznała się, że jest na Kalatówkach pierwszy raz. Ale Tomka to wyraźnie zatkało - stwierdził Emil. To tylko widać, jak mało ze sobą rozmawiają- są przecież ze sobą już pięć lat.
No wiesz Mileczku, nie każda jest taka rozmowna jak ja. Oni to w sumie mają dość mało czasu dla siebie, przecież on jeszcze studiuje. Nie każdy miał taki luksus jak my, że jeszcze nam się o ślubie nie śniło a pracowaliśmy w jednym pokoju i mogliśmy siebie wzajemnie obserwować i na różne tematy rozmawiać. Gdybyśmy pracowali w wieloosobowym pokoju to na pewno dużo czasu by nam zeszło na wzajemnym poznawaniu się. Ale dziecina im się udała- mądrutka ta trzylatka. I całkiem grzeczna i nieźle przez babcię wytresowana. A Tomek fajnie się nią zajmuje. I dociekliwe z niej dziecko. Za rok to dopiero będzie miała mnóstwo pytań. I Emil opowiedział rodzicom jak tłumaczyli małej dlaczego góry i różne miejsca mają swoje nazwy. A jak ślicznie poinformowała swego tatę, że się jej chce siku.
Fajna z niej dziewczyneczka. Podobało mi się z tym misiem, który leżąc w plecaku niczego nie widzi. Ona do samego końca miała przywiązanego do siebie tego misia. I twoja apaszka jest teraz u nich w domu. Nie szkodzi, mam tu jeszcze dwie i z pięć w Warszawie - stwierdziła Helena. Grunt, że to się sprawdziło i dziecko było zadowolone.
Może byśmy pojechali jutro na Słowację?- zaproponowała Adela. Możemy pojechać do Tatrzańskiej Łomnicy i wjechać na Łomnicę kolejką linową. Ja już dwa razy jechałam i za każdym razem miałam w pewnej chwili stracha. Oba razy jechałam "służbowo"- raz na tej konferencji, z której mnie pamiętał naczelny, a wcześniej to zaraz na początku gdy byłam z szefem dwa dni w jakimś zakładzie produkcyjnym i ani słowa nie powiedziałam przez dwa dni, bo tak mnie bolało gardło. Potem to mnie dodatkowo bolała ręka od pisania zamiast mówienia. I żołądek mi wysiadł, bo co chwilę ssałam jakieś cukierki i tabletki odkażające.
Łomnica ma 2634 m wysokości a wchodzić na piechotę można tylko z wykwalifikowanym przewodnikiem. I część trasy pokonuje się z liną. Podobno Gagarin też się na nią wdrapywał. Jest tylko jeden problem - jeśli wdrapałeś się na górę piechotką to i zejść musisz piechotką. A takie wejście z przewodnikiem to 300€. Kask i uprząż wspinaczkową zapewnia przewodnik. Mówię o tym, ale ja na to nie reflektuję. Wystarczy mi jazda dwuodcinkowa kolejką i pobyt na szczycie 50 minut. Naprawdę to fajne przeżycie. I w ogóle Słowacja jest bardzo w porządku. I nie ma kłopotów językowych. Słowaków rozumiesz bez problemu. Zawsze sobie obiecywałam, że przyjadę tu na urlop, a potem okazywało się, że albo nie mam z kim albo gorzej stoję finansowo albo nie dostanę urlopu w wakacje, albo mam jakiś zaległy egzamin i muszę w wakacje ryć.
Nie będziemy mieć problemu ze wzięciem urlopu w jednym czasie bo będziemy w dwóch różnych departamentach. Poza tym możemy wziąć urlop poza okresem stricte wakacyjnym, w trakcie roku szkolnego i nie w okresach świątecznych.
Nie widzę problemu- stwierdził Emil. Możemy teraz pojechać i przepatrzeć a w następnym roku przyjechać. Będzie to o tyle dobre, że będziemy wiedzieć co rezerwujemy. Tato, a macie ochotę pojechać jutro nami na Słowację?- zapytał Emil wychodząc na balkon, na którym urzędowali rodzice. Bo my chcemy przepatrzeć trochę gdzie można coś fajnego wynająć na Słowacji i w przyszłym sezonie pojechać na Słowację. Chcemy jutro pojechać do Tatrzańskiej Łomnicy i może przy okazji, jeśli będzie dobra pogoda to wjechać na Łomnicę kolejką. No to jedźcie, my sobie podrepczemy do Doliny Białego.Weźmiemy ze sobą kocyk piknikowy, żebyśmy mieli na czym posiedzieć. Bo na wyjazd kolejką wysoko w górę to nie mam ochoty- stwierdził ojciec. No ale przecież nie musicie razem z nami wjeżdżać na górę, możecie zostać gdzieś w okolicy dolnej stacji kolejki, nam ta frajda zajmie najwyżej półtorej godziny, bo na szczycie można być tylko 50 minut.
c.d.n.
:)
OdpowiedzUsuń