środa, 31 marca 2010

218. Święta, Święta

Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to mój mąż dostanie ze szpitala przepustkę
na Święta, a to oznacza, że najwyższy czas wziąć się do roboty.
Niniejszym ogłaszam przerwę świąteczną aż do wtorku.

Wszystkim moim czytaczom stałym i okazjonalnym życzę

Wesołych Świąt
wypoczynku, spokoju, radości, uśmiechu i pogody,
a na stole samych smacznych i nietuczących dań.
Miłego, Kochani

wtorek, 30 marca 2010

217. Skąd ja to znam????

Przeczytałam w ostatnim numerze miesięcznika Focus artykuł p. Andrzeja
Miszczaka "I ty zostaniesz konfidentem" i włosy mi przepięknie stanęły na
głowie.

Otóż w Wielkiej Brytanii rusza projekt pod nazwą Internet Eyes.
Każdy obywatel Unii Europejskiej może się zarejestrować w portalu i otrzy-
mać dostęp do obrazu z kamer znajdujących się w sklepach, urzędach i na
ulicach Wielkiej Brytanii, w celu wypatrywania złodziei sklepowych, włamy-
waczy lub innych przestępców czy też pijanych kierowców.
Po zalogowaniu na monitorze pojawi się obraz z czterech przypadkowo wy-
branych kamer. Jeżeli internauta zauważy na którymś z nich coś podejrza-
nego, wystarczy, że kliknie w odpowiednią ikonkę, a właściciel obiektu wska-
zanego przez Internautę (biorący udział w projekcie) zostanie zaalarmowany
sms'em, dodatkowo otrzyma drogą e-mailową obraz z ekranu ukazujący mo-
ment popełnienia przestępstwa.
Twórcą Internet Eyes jest biznesman Tony Morgan, który ustalił pewne za-
sady funkcjonowania tego portalu. Obserwatorzy nie będą znali lokalizacji
miejsc, które obserwują. Pierwsze 5 sms'ów w miesiącu ma być darmowych,
kolejne będą już płatne. Ma to zapobiec wywoływaniu fałszywych alarmów.
Za każde owocne wskazanie przestępstwa dostaniemy do wykorzystania
kolejny darmowy sms. Co miesiąc będzie ogłaszany ranking najbardziej ak-
tywnych "łapaczy przestępców".Oczywiście publikowane będą tylko ich inter-
netowe nicki, a dane personalne ściśle strzeżone.
Najlepszy łowca otrzyma nagrodę pieniężną w wysokości tysiąca funtów.
Na razie, przez pierwszy miesiąc zainteresowani właściciele sklepów i firm
nie będą płacić za usługę.

Projekt Internet Eyes ma również pomagać w zapobieganiu przestępstwom
w Londynie, w którym jedna kamera przypada na 8 mieszkańców, czyli
jest tych kamer około miliona. Niestety brakuje ludzi do monitoringu i wiele
przestępstw pozostaje niezauważonych, choć zostały sfilmowane.
Projektodawca reklamuje swój pomysł hasłem: "Zarabiaj pieniądze,
zwalczaj przestępczość, zostań bohaterem i uratuj komuś życie."

Na podobny pomysł wpadły władze stanu Teksas, które na granicy z Meksy-
kiem zainstalowały system kamer, nazwany Virtual border. Granica ma
około 1900 km długości, więc służbom granicznym z pewnością przydaje
się pomoc internautów, wypatrujących na swych monitorach nielegalnych
imigrantów, usiłujących sforsować granicę USA. Uruchomiono darmową
linię telefoniczną, przy pomocy której zgłasza się każdą próbę przejścia
przez granicę.

FBI też czerpie korzyści z tego typu inicjatywy.Za pośrednictwem serwisu
BanditTracker.com zbierane są informacje od internautów, którzy na tej
witrynie mogą zapoznać się nie tylko z listem gończym ale i zapisami
z kamer, które utrwaliły przestępstwo.

A w Iranie służby bezpieczeństwa irańskiego reżimu udostępniają stronę
internetową, na której można rozpoznać twarze uczestników irańskiej
opozycji. Wszystkie prawidłowe rozpoznania są wynagradzane.

Opisane tu inicjatywy to wykorzystanie metody crowdsourcingu, czyli
wykorzystania umiejętności i inteligencji wielu anonimowych użytkowni-
ków internetu w szlachetnych, społecznie pożytecznych celach.
W ten sposób funkcjonuje Wikipedia, chociaż jest wiele zastrzeżeń do
wiarygodności wielu jej haseł.

Gdy w 2007 roku, w czasie przelotu na nad pustynią w stanie Nevada zagi-
nął podróżnik Steve Fosset, w jego poszukiwanie zaangażowało się tysiące
internautów, którym Serwis Amazon udostępnił najnowsze satelitarne
obrazy pustyni podzielone na małe fragmenty. Internauci przeglądali je i
mieli zaznaczać każdy nietypowo wyglądający fragment pustyni.

W czerwcu ub. roku angielski "Guardian" zamieścił na swej stronie inter-
netowej skany dokumentów dotyczących wydatków brytyjskich posłów.
Akcja sprawdzania dokumentów trwa nadal, 25 tysięcy ochotników przej-
rzało już niemal połowę z 500 tysięcy stron dokumentów.Ta akcja obywa-
telska trwa równolegle z profesjonalnym audytem i już blisko stu parla-
mentarzystów musiało się tłumaczyć z wydatków.

Są również projekty crowdsourcingowe wspomagające naukę, między
innymi projekt SETI@Home, koordynowany przez Iniversity of California
w Berkeley, poszukujący w kosmicznym szumie sygnałów, które mogą
pochodzić od obcych cywilizacji.

Crowdsourcing jest narzędziem , które może być użyte w różnych celach.
Ale dla nikogo nie jest tajemnicą, że z czasem najszlachetniejsze idee mogą
zostać wypaczone.
Śledzenie złodziei i przestępców i zwalczanie opozycji przy pomocy tych
metod bazuje na najniższych ludzkich instynktach, to wykorzystywanie
ludzkiej skłonności do podglądania innych, do składania donosów. Jest to
również stwarzanie sytuacji do różnych nadużyć.
Organizacje pozarządowe wielu państw europejskich protestują przeciw
wszechobecnej inwigilacji. Według mnie - słusznie, a co Wy o tym sądzicie?

P.S.
Strażnikiem Teksasu możesz zostać na stronie:
www.blueservo.net
Podglądanie londyńskich złodziei:
www.interneteyes.co.ouk

poniedziałek, 29 marca 2010

216. Nowi chirurdzy

Jak wiecie, od 4 miesięcy przeżywam koszmar, zwany bliskie spotkania
spotkania III stopnia z polską medycyną. Już teraz wiem, co życzyć komuś,
kogo bardzo , bardzo nie lubię, lub kto mnie lub mojej rodzinie zrobi krzywdę.
Ponieważ wciąż są problemy z leczeniem mego męża, godziny spędzam na
wertowaniu czasopism medycznych, szukaniu podobnych przypadków, roz-
mowach z lekarzami we własnej rodzinie i zaprzyjaznionymi.
Wśród czasopism są i takie, które przedstawiają medycynę przyszłości.
I natychmiast mnie przychodzą na myśl przyszłe seriale telewizyjne, typu
"Ostry dyżur", "Szpital miejski" czy też "dr.House". Tu muszę rozczarować
wszystkie wielbicielki urokliwych lekarzy serialowych, albowiem główne
role przypadną....robotom. I to nie takim "człowiekopodobnym" androidom,
ale plątaninie przewodów, rurek sztywnych i giętkich, przegubów i licho wie
czego jeszcze.
Już teraz chirurgia jest coraz częściej uzależniona od narzędzi, które coraz
bardziej oddalają lekarza od tkanek pacjenta.
Neurochirurgia dotyczy tak małych powierzchni, że lekarze muszą ją podczas
zabiegu oglądać przez mikroskop.Chirurdzy naczyniowi używają do zszywania
małych tętnic tak cienkich nici, że prawie ich nie widzą.
Każdy zabieg chirurgiczny jest obciążeniem dla organizmu pacjenta, więc
lekarze starają się je zminimalizować, a pomagają im w tym narzędzia do
zabiegów endoskopowych. Pomału kończą się cięcia na kilkanaście centyme-
trów, teraz chirurg wykonuje kilka malutkich cięć 1 cm, przez które wpro-
wadza zródło światła, kamerę, kolejne narzędzia. Tu małe wyjaśnienie- u nas
nawet laparoskopia nie należy do zabiegów codziennych, brak dobrze
wyszkolonej kadry i narzędzi.
W czasie zabiegu endoskopowego lekarz operuje tkanki, których nie tylko nie
dotyka, ale nawet nie widzi ich bezpośrednio, ale powiększone na ekranie
monitora. I wierzcie mi, to wcale nie jest łatwo manewrować mikronarzę-
dziami, obserwując swe działania na monitorze.
I stąd już tylko krok do tego, by ramię człowieka zastąpić ramieniem robota.
Robot ma same zalety - jest niesłychanie precyzyjny, nie męczy się, nie zadrży
mu dłoń, nie ulega nałogom.
Pierwsza generacja robotów da Vinci trafiła do szpitali w 1999 roku.Endosko-
powa kamera systemu da Vinci przekazuje trójwymiarowy obraz pola ope-
racyjnego, który w razie potrzeby można powiększyć. Sterowanie kamerą
przejął z rąk człowieka system Prosurgics FreeHand.
Ale nie oszukujmy się, roboty nadal są rzadkością w szpitalach. Koszt samego
sprzętu kształtuje się od miliona dolarów wzwyż, do tego dochodzi problem
szkolenia personelu. Ten ostatni problem jest już jakby łatwiejszy, bowiem
dr.Douglas Murphy z St.Joseph's Hospital w Atlancie zorganizował kursy
dla cyberkardiochirurgów przez internet. Cena wynosi 100 tys. dolarów od
osoby, ale i tak chętni czekają w kolejce.
Na razie na rynku robotów chirurgicznych dominuje jeden producent ,
Intuitive Surgical, z całą rodziną systemów o nazwie da Vinci, ale pomału
zaczynają wkraczać do akcji i inne firmy, co spowoduje konkurencję i tym
samym spadek cen.
Prawdopodobnie niedługo cyberoperacje mogą się stać równie oczywiste
jak zabiegi laparoskopowe.
I już mam przed oczami nowy serial o cyberkardiochirurgach : do pustej
sali wjeżdża wózek z uśpionym pacjentem, prowadnice kierują go do stołu
operacyjnego. Ramiona specjalnego dzwigu przenoszą go na stół, inny
komplet ramion oczyszcza pole operacyjne i okłada chustami. Do stołu
podjeżdża smukły, wieloramienny robot i przystępuje do operacji. Trzy
małe nacięcia w okolicy serca, w które są wprowadzane cienkie rurki.
Na ekranie monitora widać ich drogę we wnętrzu klatki piersiowej. W sali
operacyjnej panuje kompletna cisza, żadnych "siostro, kleszczyki" lub
"proszę osuszyć". Robot wprowadza do rurek kolejne narzędzia, usuwa
zbędne tkanki, wprowadza do środka "elementy naprawcze". Nie ma
atmosfery nerwowości, nikt się nie poci od ciepła lamp, chwilami leżący
na stole pacjent wydaje się nam "czymś" a nie kimś. Operacja zakończona,
pacjent zostaje przełożony na wózek, który pomału wyjeżdża z sali.
Na zapleczu sali lekarze gratulują informatykowi świetnie ułożonego pro-
gramu, ten skromnie wskazuje na jednego z nich, tłumacząc,że to wspólna
zasługa. The End.

piątek, 26 marca 2010

215. Medyczne marzenia

Lekarze też ludzie i mają swoje marzenia. Marzą o lekach dobieranych dla
każdego pacjenta indywidualnie, a ponadto eliminujących tylko chore
komórki organizmu. Geriatrzy marzą o lekach poprawiających pamięć,
wzrok, o lekach skutecznie rozpuszczających cholesterol w naczyniach
krwionośnych, pigułkach zwalczających otyłość a pacjenci o całkowicie
bezbolesnych zastrzykach.

Najprędzej mają szansę trafić na rynek preparaty, które wyeliminują
częste kłucie- ukłucie będzie jedno, a lek będzie uwalniany w sposób kon-
trolowany przez 1 - 3 miesiące. Firma Q-Chip doskonali technologię dozo-
wania leków w terapii raka prostaty, endometriozy, akromegalii i guzów
przewodu pokarmowego. Preparaty powinny trafić na rynek już w
przyszłym roku.

Pełną parą postępują również prace nad całkowitym wyeliminowaniem
zastrzyków. Największe szanse ma przezskórny system podawania leków.
Zastosowano w nim mikroskopijne igły długości poniżej milimetra, którymi
można przetransportować nawet tak duże cząsteczki jak przeciwciała.

Badacze z Uniwersity of California pracują nad wymyśleniem substancji
zwalczającej skutecznie wiele różnych wirusów jednocześnie. Nazwa kodowa
nowego leku to LJ001 . Lek ten rozbija lipidową otoczkę wirusów. Taka tera-
pia może stać się przełomem w leczeniu wielu chorób wirusowych - od grypy
poprzez AIDS po ebolę.

W Arizonie trwają badania leku o nazwie hydroksyfasudil, dotychczas sto-
sowanego w terapii udarów mózgu i podawanego w postaci tabletek.
Badania laboratoryjne na szczurach wykazały, że lek ten podany w formie
zastrzyku poprawiał zwierzątkom laboratoryjnym pamięć i zdolność uczenia
się. Prawdopodobnie lek ten korzystnie wpływa na działanie hipokampa,
niedużej, ale b. ważnej części naszego mózgu.

Jak dobrze wszyscy wiecie krew jest niezwykle cennym lekiem, którego wciąż
brakuje. Naukowcom z University of California w Santa Barbara i Michigen
State University udało się stworzyć syntetyczne cząstki o właściwościach
niezwykle zbliżonych do czerwonych krwinek- są tak samo elastyczne i tak
samo jak prawdziwe krwinki mogą skutecznie przez ponad tydzień przenosić
tlen, są też bezpiecznymi nośnikami środków kontrastowych w diagnostyce
obrazowej oraz nośnikami leków. Stworzono również cząstki odpowiadające
"nietypowym" krwinkom, które występują w anemii sierpowatej oraz w
dziedzicznej eliptocytozie. Jest to pomyślna wiadomość dla wszystkich, którzy
będą wymagali transfuzji krwi. Wynalazek ten powinien zadowolić również
świadków Jehowy, którzy z powodów religijnych odmawiają zgody na trans-
fuzję ludzkiej krwi.

Po tragedii w 1998 roku, gdy zmarł pacjent poddany terapii genowej, na wiele
lat zawieszono badania w tym kierunku. Obecnie są wznowione, a uczeni
pracują nad zastosowaniem terapii genowej do leczenia nowotworów skóry,
głowy i szyi, mukowiscydozy, hemofilii, cukrzycy, choroby Parkinsona oraz
niektórych chorób serca.

Obecnie wiemy, że o stanie naszego zdrowia decyduje nie tylko genom ale i
należące do niego związki chemiczne, regulujące jego aktywność. Noszą one
nazwę epigenomu. Epigenom człowieka jest częściowo dziedziczny, ale i
zależny od środowiska, w którym przebywamy. Zmiana środowiska poma-
ga w skuteczniejszym leczeniu choroby.
Epigenetyka już jest wykorzystywana w terapii zespołu mielodysplastycznego.
Kolejne terapie, tym razem przeciwnowotworowe, są już w fazie badań.

I gdy tak czytam o tych badaniach robi mi się smutno i dręczy mnie pytanie-
a co u nas? Z pewnością trwają jakieś badania, może i są jakieś pozytywne
wyniki, ale dlaczego tak mało o tym informacji?


na podst.miesięcznika Focus, marzec 2010.

środa, 24 marca 2010

214. Wszystko można policzyć

Raz na jakiś czas można spojrzeć na dzisiejsze życie poprzez liczby i mam
wrażenie, że podobnie jak ja, też się kilka razy uśmiechniecie lub
zdziwicie.

108,5 tysiąca prezerwatyw zużyli mieszkańcy wioski olimpijskiej podczas
tegorocznych igrzysk olimpijskich w Vancouver.

165 francuskich policjantów zajmuje się wyłącznie odstawianiem do granicy
nielegalnych imigrantów.

600 mln euro wydały w 2009 r. kobiety na całym świecie na implanty piersi.
To aż o 15% mniej niż rok wcześniej.

75% powierzchni utraciło Morze Aralskie od 2003 roku.

7 mln ton drewna wywozi się co roku z Syberii, z czego 30% nielegalnie.

40% zawodników makuuchi, japońskiej ekstraklasy sumo, stanowią
cudzoziemcy.

6 mln dolarów były warte kosztowności skradzione w Paryżu, wraz z torebką,
córce mera Kijowa. A podobno na Ukrainie bieda aż piszczy.

1,09 metra wysokości, 2,2 metra długości, 111 kg wagi ma dog Giant George,
największy pies świata. Pytanie kto kogo wyprowadza na spacer?

99 lat ukończył 2 marca tego roku najstarszy na świecie, wciąż czynny zawo-
dowo fryzjer, Anthony Mancinelli z Vails Gate w stanie Nowy Jork.

1,7 mld dolarów dziennie wydają USA na zbrojenia. A co z kryzysem?

168 obywateli Egiptu ma na pierwsze imię Haszysz. Ciekawam dlaczego?

Ponad 25% Brytyjczyków pożycza pieniądze od swoich dzieci.

203 tysiące mieszkańców miasta Laredo w Teksasie ma do najbliższej
księgarni 240 kilometrów. To największe miasto USA , w którym nie można
kupić książki.

400 tysięcy osób w Niemczech zajmuje się zawodowo prostytucją.

Co ósmy mieszkaniec USA jest imigrantem. Jest to najwyższy wskaznik od
lat 20. XX wieku.

800 obrazów można obejrzeć w madryckim muzeum Prado. Pozostałe
3500 jest zamknięte w magazynach muzeum.

50 mld dolarów - tak szacuje się roczne globalne obroty nielegalnego handlu
danymi osobowymi.

100 mln blogów działa już w internecie. Sporo nas, prawda?

Na podst. kilku numerów Forum.

poniedziałek, 22 marca 2010

213. Ocalić od zapomnienia

Postanowiłam dziś napisać o polskiej nauce w okresie Międzywojnia, bo
odnoszę wrażenie, że ten okres w naszych dziejach jest traktowany nieco
po macoszemu.

W chwili odzyskania niepodległości w 1918 roku w Polsce działały trzy
uniwersytety: Jagielloński w Krakowie, im.Jana Kazimierza we Lwowie i
reaktywowany jako polska uczelnia w 1917 r. Uniwersytet Warszawski.
Wielu wybitnych profesorów przebywało za granicą, większość laboratoriów
naukowych była zniszczona, nie istniała właściwie w kraju baza materialna
dla nauk technicznych.
Sytuacja gospodarcza była bardzo trudna, a trudności pogłębiał fakt ponad
stuletniego podziału ziem polskich. By stworzyć podstawy dla normalnego
rozwoju oświaty i nauki należało odbudować i unowocześnić przemysł,
powiązać gospodarczo ziemie trzech dawnych zaborów, ujednolicić i również
tworzyć od nowa - system praw, instytucji i administracji.
Do wykonania tych wszystkich zadań należało jak najszybciej wyszkolić kadrę
fachowców wszystkich dziedzin, a mogły to zrobić tylko polskie uczelnie.
Już w rok po wojnie działał nowy uniwersytet im.Stefana Batorego w Wilnie,
w 1918 r. powstał prywatny Katolicki Uniwersytet Lubelski, w Krakowie
założono Akademię Górniczą (1919r), w Warszawie - Szkołę Główną Gospo-
darstwa Wiejskiego, Wyższą Szkołę Handlową, Szkołę Nauk Politycznych, a
jej blizniaczą uczelnię powołano do życia w Wilnie. Powstały też nowe uczelnie
specjalistyczne - Wyższa Szkoła Handlu Zagranicznego we Lwowie (1922r) i
Państwowy Instytut Dentystyczny w Warszawie. Zaczęto rozbudowywać
Politechnikę Warszawską i Politechnikę Lwowską.

Dawne Towarzystwo Kursów Naukowych ( d.Uniwersytet Latający) prze-
kształcono w Wolną Wszechnicę Polską. Była to prywatna uczelnia akade-
micka, skupiająca się na dokształcaniu osób pracujących- dzięki niej wielu
nauczycieli i pracowników kultury i gospodarki zdobyło wyższe wykształcenie.

Polscy uczeni i działacze oświatowi zakreślili szeroki program rozwoju oświaty
i nauki w Polsce. Jednym z jego założeń była koncepcja rozbudowy wyższych
uczelni jako placówek dydaktycznych i naukowych zarazem, by nie rozpraszać
skromnych środków finansowych. Powstawały również w tym okresie wyspe-
cjalizowane placówki badawcze ( w sumie 15), między innymi : Państwowy
Zakład Higieny, Państwowy Instytut Geologiczny, Wojskowy Instytut Geogra-
ficzny, Państwowy Instytut Farmaceutyczny, Państwowy Instytut Meteoro-
logiczny, Główny Urząd Statystyczny i Morskie Laboratorium Rybackie na
Helu.

Największymi ośrodkami nauki i nauczania (wg liczby studiujących) były :
Warszawa -42,3 % ogółu studentów, Lwów - 19%, Kraków- 15,6% oraz
Wilno - 7,2%.

Poza nowymi uczelniami i instytucjami naukowymi zaczęły powstawać
liczne muzea, biblioteki, archiwa. Jeszcze w 1916 r. otwarto w Warszawie
Muzeum Narodowe, z którego w 1920r. wyodrębniono Muzeum Wojska.
Pełniły funkcje nie tylko głównego muzeum polskiej kultury, prezentowały
również kultury obce.
Powstało Archiwum Akt Nowych, gromadzące akta od 1918r., Centralne
Archiwum Wojskowe a w 1928 otwarto największą książnicę polską-
Bibliotekę Narodową w Warszawie.

Pomimo niekorzystnego startu uczeni polscy dość szybko znalezli się
w czołówce światowej - dotyczyło to matematyki, logiki, filozofii, badań
historycznych i archeologicznych, językoznawstwa i antropologii.
Pomimo sporego niedoinwestowania w kosztowne wyposażenie placówek
naukowych osiągnięto zasadniczy postęp w pewnych działach fizyki, chemii
fizycznej i techniki, a wyrazem tego był światowy wówczas poziom konstruk-
cji lotniczych, budownictwa mostowego, niektórych technologii chemicznych
oraz zastosowań tele- i radiotechniki.

Oczywiście zaraz mi zarzucicie, że dostęp do nauki był tylko dla uprzywilejo-
wanych. Nie do końca jest to prawda. Istniały instytucje samorządowe
przydzielające najzdolniejszym studentom stypendia, wiele stypendiów było
fundowanych przez osoby prywatne. Właśnie dzięki takiemu stypendium i
pracy w każde wakacje w charakterze prywatnego pielęgniarza, brat mojej
babci ukończył Akademię Medyczną. Zgoda, nie było łatwo, ale czy ktoś może
nam zagwarantować łatwe życie?

piątek, 19 marca 2010

212. Arek

Dla mnie byłeś Arkiem. Trudno pisać, że byłeś, bo to wydaje się niepojęte-
chwila, moment i odszedłeś, nie wiadomo dokąd.
Podziwiałam Twój humor i ostrość spojrzenia na naszą dziwną rzeczywistość.
Podziwiałam Twoje rozległe zainteresowania.
Wyjaśniałeś mi zawiłości związane z przeniesieniem starych filmów na CD.
Dziękuję Ci za nasze dyskusje na tematy filozoficzne i ...religijne.
Trudno pisać mi o Tobie w czasie przeszłym. Mam do Ciebie żal, wielki żal,
że nie zadbałeś o swoje zdrowie, że tak je zlekceważyłeś.
Nie skasuję linku z Twoim adresem, nie napiszę, że odszedłeś, bo wbrew
faktom- dla mnie będziesz.

poniedziałek, 15 marca 2010

211. Kontrowersyjna postać

Z zainteresowaniem przeczytałam rozmowę red. Andrzeja Krajewskiego z
dr. Piotrem Cichorackim o płk. Wacławie Kostku-Biernackim. Przyznam się,
że naprawdę nie kojarzyłam jego osoby z wojskiem, raczej z jakąś
książką, którą widziałam bardzo dawno w rodzinnej biblioteczce.

Wacław Kostek Biernacki był wojewodą poleskim oraz komendantem twier-
dzy brzeskiej. Postrzegany był jako okrutny komendant twierdzy i sadys-
tyczny nadzorca Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej.
W 1914 roku dowodził żandarmerią Piłsudskiego. Jego podwładni nie tylko
pilnowali porządku, zajmowali się również wykonywaniem egzekucji na
cywilach. O wykonaniu tych egzekucji Biernacki informował dowództwo
1.Pułku Legionów w grudniu 1914 roku. Do dziś nie udało się ustalić, z ja-
kiego powodu ludzi ci zostali straceni. Podobno był wśród nich jeden rosyjski
szpieg.
W owym czasie Piłsudski zlecał właśnie Biernackiemu "czarną robotę", bo ten
wszystkie polecenia wykonywał bez żadnych zastrzeżeń i miał jeszcze jedną
zaletę - brał pełną odpowiedzialność za swoje czyny i nie zrzucał odpowiedzial-
ności za nie na swego zwierzchnika.

Latem 1930 roku został w Brześciu n. Bugiem dowódcą specjalnego oddziału
w wojskowym więzieniu śledczym. Gdy więzienie opuścili pierwsi posłowie
opozycji, do opinii publicznej dotarły wiadomości o biciu i maltretowaniu
osadzonych. Najbardziej oburzył wszystkich fakt, że do rozprawy z opozycją
zostało wykorzystane wojsko, a za wszystko obwiniano Kostka-Biernackiego.
Nie wiadomo, czy takie traktowanie więzniów było jego inicjatywą, ale znana
jest treść listów Biernackiego do Piłsudskiego. Są to listy z okresu, gdy tylko
posłowie zostali aresztowani- opisywał w nich szczegółowo jakie warunki mają
więzniowie i jak są traktowani. Wynika z tego, że Marszałek wiedział o wszyst-
kim i nawet biografowie przychylni Piłsudskiemu sądzą, że to on ponosił całą
odpowiedzialność za traktowanie uwięzionych.
Ale w tamtym okresie nikt się nad tym za bardzo nie zastanawiał i gdy w listo-
padzie 1930 roku powrócił z Brześcia na poprzednio zajmowane stanowisko
dowódcy 38.Pułku Piechoty w Przemyślu, spotkał się z wielką niechęcią oto-
czenia i odrzuceniem towarzyskim elit. Po kilku miesiącach Kostek-Biernacki
został przeniesiony do pracy w administracji cywilnej.W 1931 został wojewodą
nowogródzkim, a po roku poleskim.

Biernacki w praktyce nie zarządzał Obozem Odosobnienia w Berezie Kartus-
kiej, ale niewątpliwie miał wpływ na to co się w tym obozie, usytuowanym
na terenie województwa poleskiego, działo. Miał dość osobliwą wizję obozu -
jego zdaniem więzniowie powinni być traktowani b. surowo, a czas pobytu
powinien wynosić 6 miesięcy - opuszczający po odbyciu kary więzniowie
byliby już tylko "łachmanami moralnymi" co dawałoby szansę, że "odejdą
od warcholskiej pracy".
Po roku Kostek -Biernacki przestał poświęcać swą uwagę sprawom obozu i
skupił się nad administrowaniem województwa.
Był bardzo zaangażowany w swoją pracę. Był bardzo wyczulony na biedę
poleskiego chłopstwa, nie znosił natomiast ziemiaństwa. Dbał o przestrze-
ganie praw miejscowej ludności i pomimo posiadania skromnych środków,
dążył do upowszechnienia szkolnictwa, rozbudowy drogowej infrastruktury
oraz propagował turystykę w tym regionie. Bardzo często dokonywał ins-
pekcji województwa incognito, by sprawdzić jak administracja państwowa
traktuje zwykłych obywateli.

Przez okres wojny był internowany w Rumunii. Władza ludowa, dla której
był wrogiem ludu ( udało mu się niemal całkiem unicestwić ruch komu-
niostyczny na Polesiu) przypomniała sobie o nim w 1945 roku i w pazdzier-
niku został przywieziony do Polski, osadzony w więzieniu warszawskim i
pozostawiony do dyspozycji Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.
Planowano pokazowy proces, głównie za przewinienia w trakcie kierowania
więzieniem w Brześciu. Potem , w 1948 r. przygotowywano nowy proces,
w którym koncentrowano się głównie na wątku zwalczania ruchu komu-
nistycznego i Berezie Kartuskiej. Koncepcje zmieniały się wielokrotnie i
dopiero w kwietniu 1953 roku Biernacki znalazł się na ławie oskarżonych.
Proces był tajny, na rozprawy oskarżony był przywożony na noszach.
Początkowo został skazany na karę śmierci, która została uchylona przez
Sąd Najwyższy i zamieniona na 10 lat pozbawienia wolności, z uwagi na
zły stan zdrowia skazanego. Ostatecznie opuścił więzienie w listopadzie
1955 roku. Zmarł półtora roku pózniej.

Kostek-Biernacki nie był nigdy człowiekiem lubianym, miał trudny cha-
rakter i ze ślepym posłuszeństwem wykonywał rozkazy Piłsudskiego,
przez co był kojarzony z najmniej chwalebnymi epizodami w historii
II RP.

I wiem już, dlaczego kojarzył mi się z jakąś książką - on rzeczywiście
pisał książki, a przed wojną był uważany za dobrego pisarza, przedstawi-
ciela realizmu magicznego. Były to powieści przypominające pisarstwo
Gabriela Garcii Marqueza. Najbardziej znane jego powieści to "Djabeł
zwycięzca" i "Straszny gość". To właśnie pierwszą z tych książek widzia-
łam w domu, gdy byłam za młoda by ją czytać, a najbardziej dziwiła mnie
pisownia słowa "djabeł" i pewnie stąd tak ją zapamiętałam.
Nie wiem co się potem z nią stało.

W latach 50. władze polskie zaczęły akcję czyszczenia bibliotek i archiwów
z książek tego autora tak konsekwentnie, że do dziś nie ma po nich śladu.
Redakcja miesięcznika Focus, w którym opublikowano rozmowę o Kostku-
Biernackim zwraca się z prośbą do czytelników, by osoba, która posiada
przedwojenne wydanie którejś z książek, skontaktowała się z redakcją.

sobota, 13 marca 2010

210. Monotematycznie

Pewnie zdziwi Was ten dzisiejszy post, bo staram się nie pisać o polityce,
ekonomii i sprawach społecznych. Ale tak się złożyło , że od trzech
miesięcy mam codzienny, uciążliwy kontakt z naszą służbą zdrowia.
Obserwuję mniej lub bardziej skuteczne metody działania lekarzy, różne
interpretacje tych samych przepisów, rozmawiam z lekarzami, średnim
personelem medycznym i z pacjentami. Chwilami mam ochotę kogoś
pobić lub wręcz zabić. A najgorsza jest w tym wszystkim moja bezsilność.
"Wiszę" godzinami na necie wertując strony WHO, różnych ośrodków
medycznych w kraju i poza oraz strony firm farmaceutycznych.

Cała Europa, wzdłuż i wszerz, narzeka na działanie służby zdrowia : bo
na "darmowe" zabiegi medyczne czeka się miesiącami, w kolejce na
planowy zabieg chirurgiczny czeka się latami, przed gabinetami formują
się stale kolejki zdenerwowanych pacjentów, coraz więcej leków jest od-
płatnych, lekarze coraz mniej uwagi poświęcają pacjentom.
W moim odczuciu nie narzekają tylko pacjenci szamanów i innych tego typu
lekarzy, pomimo że za ich usługi też muszą płacić, przynosząc im jakiś dar.
Polski system opieki zdrowotnej jest bardzo dziwny - mnie kojarzy się z
pacjentem będącym w stanie przedzawałowym, który co jakiś czas ma
podawane środki doraznie wspomagające, ale żadne leczenie nie zostało
wdrożone.

Kolejne ekipy rządowe starają się jakoś ten chory system uzdrowić, ale ich
działania przypominają podstawianie wiader, gdy woda leje się do środka
przez dziurawy dach. Przy tym wszystkim ekipy rządzące oraz pacjenci,
nie chcą lub nie mogą zrozumieć, że medycyna poszła "do przodu", a nowe
urządzenia diagnostyczne są bardzo drogie. Wymagają one przeszkolonego
personelu, specjalnego serwisowania, oryginalnych części zamiennych - a
to wszystko niesie za sobą duże koszty.

Żaden system opieki zdrowotnej, nawet ten najwyżej dotowany nie jest
w stanie zapewnić wszystkim swym obywatelom pełnej, bezpłatnej opieki
medycznej. I tak się jakoś składa, że w tym momencie wszyscy zapomina-
ją, że służbę zdrowia finansuje budżet, a pieniądze budżetu to przecież
nasze podatki, a nie dar z Nieba spadający niczym złota manna.

W Polsce już jakiś czas temu został opracowany Racjonalny System Opieki
Zdrowotnej (RSOZ), z którym można się zapoznać na stronie:
www.ozzl.org.pl/index.php?Itemid=70 .W 2008 roku nieśmiałą próbę
reformy polskiej służby zdrowia podjęła PO chcąc przeforsować pakiet
ustaw choć częściowo reformujących ten resort, ale veto pana prezydenta
L.Kaczyńskiego spowodowało, że wszystko wróciło do status quo.

Projekt RSOZ zakłada, że współpłacenie za usługi medyczne powinno być
powszechne. Tym sposobem do systemu opieki zdrowotnej będą wpły-
wały dodatkowe pieniądze oraz będzie to czynnik dyscyplinujący pacjentów.
Skończy się może tym samym plaga rezerwowanych a potem nieodwoła-
nych wizyt oraz przychodzenie do lekarza w celach "towarzyskich" .
W nowym systemie idzie również o jakość usług medycznych, która w
placówkach publicznych nie podlega obecnie żadnej kontroli.

Niewątpliwie pierwszym krokiem reformy powinno być ustalenie ,które
świadczenia medyczne będą finansowane przez NFZ, a za które będziemy
musieli płacić sami. Owo płacenie nie oznacza "żywej" gotówki, to raczej
wykupienie prywatnego ubezpieczenia medycznego, skalkulowanego indy-
widualnie, uwzględniającego stan zdrowia i wiek pacjenta. W razie naszej
choroby ubezpieczyciel zapłaci za nasze leczenie.
Ustalenie takiego "koszyka gwarantowanych świadczeń" pociągnie za sobą
ustalenie procedur medycznych, które są najskuteczniejsze i najbardziej
opłacalne w leczeniu danego schorzenia.
Czy zdajecie sobie sprawę, że dziś, nawet najgorsza placówka medyczna
może bez problemu dostać kontrakt od NFZ? Podpisać kontrakt jest
naprawdę łatwo, a ponieważ NFZ nie panuje nad całością, placówki pub-
liczne mogą swobodnie marnotrawić nasze, wspólne pieniądze i pomijać
dobro pacjenta, wykonując tylko te opłacalne dla placówki zabiegi.
Projekt RSOZ przewiduje, że gdy do gry wejdą prywatni ubezpieczyciele,
to służba zdrowia znajdzie się pod kontrolą inspektorów kontrolujących,
czy pieniądze klientów zostały prawidłowo spożytkowane.
Wprowadzenie RSOZ ma również zapewnić wzrost wynagrodzenia perso-
nelu medycznego, lepsze wyposażenie szpitali w sprzęt, remonty.

W tym wszystkim jest jedno "ale" - nie uda się wprowadzenie reformy
służby zdrowia gdy my wszyscy nie przestawimy swego sposobu myślenia-
najwyższy czas uświadomić sobie, że nic nie ma za darmo, nawet zbawienia,
bo trzeba sobie na nie wpierw zasłużyć.

czwartek, 11 marca 2010

209. " Świat jest księgą. Kto...

...nigdy nie podróżuje, zna tylko jedną jej stronę".
Słowa te napisał Augustinus Aurelius , żyjący w latach 354 - 430 p.n.e.

Od wieków ludzie podróżują w przeróżnych celach. Jednym z nich było i
jest pielgrzymowanie do miejsc świętych. Tradycja ta jest wspólna wszyst-
kim wielkim religiom. Takim świętym miejsce dla muzułmanów jest Mekka,
miejsce narodzin Proroka, dla Hindusów Benares nad Gangesem, zwane
Miastem Wieczności, dla Żydów Ściana Płaczu w Jerozolimie, dla chrześcijan
miejsca związane z narodzinami i śmiercią Jezusa Chrystusa, Matki Boskiej,
apostołów i świętych.

Prawdziwy ruch pielgrzymkowy w Europie był już w średniowieczu.
Najczęściej można było spotkać pielgrzymów w drodze do świętych miejsc-
Rzymu i Jerozolimy , gdzie odwiedzali stacje Męki Pańskiej. Od IX wieku
zaczęto wędrować również Szlakiem Jakubowym do grobu św. Jakuba
w hiszpańskim Santiago de Compostela. Z czasem doszły do tego miejsca
kultu Matki Boskiej: Jasna Góra, Lourdes i Fatima.

Motywy pielgrzymek, tych przed wiekami, jak i tych współczesnych zawsze
były różne. Dla niektórych motywem jest zbawienie po śmierci, inni liczą,
że na końcu długiej wędrówki dostąpią łaski i zdarzy się cud, czasem jest to
pragnienie odkupienia swych win. Wędrują też ci, którzy chcą w ten sposób
podziękować za doznaną łaskę lub wypełnić złożone ślubowanie. Nie brakuje
również zupełnie świeckich motywów - chęć wyrwania się z monotonni
powszedniego dnia, poznania świata, nowych ludzi, innych kultur. Często
jest to też pragnienie zwolnienia tempa życia, wyluzowania, prowadzenia,
choćby krótko, prostego życia w bliskim kontakcie z przyrodą. Czasem jest
to chęć zamknięcia jakiegoś rozdziału swego życia - ostatecznego pożegnania
się ze zmarłą osobą lub z dotychczasowym trybem życia.

Najczęściej pielgrzymka ma dość nieprzewidywalny przebieg i tym samym
pozwala zaspokoić głód przygody, poznanie smaku ryzyka. To sprawia, że
dziś zaczyna się nieco zacierać granica pomiędzy pielgrzymowaniem a
turystyką. Wierzący i ateiści, zwolennicy geomancji i różnych teorii ezote-
rycznych spotykają się na tych samych szlakach, odwiedzają te same
miejsca kultu.

Drogą Św. Jakuba przewędrowało w 2007 roku 114 tysięcy pielgrzymów.
By uniknąć upału i tłumów, najlepiej wybrać się poza sezonem. I koniecznie
należy się zaopatrzyć w "paszport pielgrzyma", który zaświadcza, że jego
właściciel jest upoważniony do korzystania ze specjalnych miejsc noclegowych.
Tylko 20 - 30 % ludzi na tym szlaku to praktykujący chrześcijanie. Idą do
Santiago, gdzie wierzący i niewierzący obejmą ramionami figurę świętego.

Lourdes, małe miasteczko u stóp Pirenejów, co roku gości 6 milionów piel-
grzymów i jest jednym z najsilniejszych ośrodków religijnych świata. Lourdes
słynie z cudownych uzdrowień - uznanych jest 66, z czego 55 przypadków
to uzdrowienia Francuzów, a łaska ta 54 razy częściej spotyka kobiety niż
mężczyzn. Jak na 8,4 mln chorych, szukających w Lourdes uzdrowienia , nie
jest to oszałamiająca ilość uzdrowień.

Hadżdż , czyli pielgrzymka do Mekki to obowiązek każdego muzułmanina,
który należy wypełnić chociaż raz w życiu. Kaabę - wysoką na 15 metrów
świątynię w kształcie sześcianu, zbudowaną z szarego kamienia, należy
okrążyć siedem razy. Co roku robi to trzy miliony wiernych.Ale siedmio-
krotne okrążenie Kaaby to nie wszystko -różnorodne rytuały trwają aż
10 dni, odbywaja się w wielu miejscach.
Rytuały hadżdżu wywodzą się z czasów przedislamskich, gdy Kaaba była
sanktuarium politeistycznej religii staroarabskiej.
Do świątyni Kaaba w Mekce mogą wejść tylko muzułmanie.

A jeśli jesteście wyznawcami buddyzmu, hinduizmu i religii bon, a chcecie
osiągnąć nirwanę, powinniście okrążyć świętą górę Kailash w Tybecie.
Trasa to 52 km na wysokości 5700 metrów. Podobno nirwanę osiąga się
po 108 okrążeniu.Najlepiej rzucać się co chwila na ziemię, odmierzając całą
trasę własnym ciałem.
Pomyślcie tylko- rocznie pokonuje tę trasę do 200 tysięcy pielgrzymów.
Jeżeli ktoś chętny to podpowiadam: najlepszy czas na tę podróż jest od
maja do sierpnia.

poniedziałek, 8 marca 2010

Kobiety

Miałam nic nie pisać o Dniu Kobiet, ale zostałam dziś zaskoczona iw pewien
sposób "wmotana" w to święto. A było to tak: wyszłam ze szpitala (bo ślubny
nadal okupuje szpitalne łóżko) i poszłam zapłacić za parking, a pan parkingo-
wy wydając mi stosowną sumę reszty wręczył mi również prześlicznego,
żółtego tulipana i dodał: bo dziś pani święto. Musiałam mieć bardzo głupią
minę, bo pan dodał, że przecież dziś Dzień Kobiet. A on lubi i szanuje kobiety,
a kobieta jak kamień szlachetny musi mieć odpowiednią oprawę.

Gdy już wyjeżdżałam z parkingu widziałam, że następna kobieta też dostała
takiego pięknego, wiosennego tulipana. Jadąc do domu myślałam o tym
przyrównaniu kobiety do kamienia i przypomniało mi się malarstwo Alfonsa
Muchy.
I zaraz po powrocie do domu "rzuciłam się" do oglądania albumu z jego pra-
cami. Mucha przepięknie malował kobiety, a do tego miał prześliczne dziew-
czyny jako modelki. Zachowały się zdjęcia tych modelek, fotografowanych
przez samego artystę.

W latach 1896 - 1900 Mucha namalował kilka cykli, w których motywem
przewodnim była kobieta : "Cztery pory roku", "Kwiaty", "Pory dnia",
"Sztuki piękne", "Kamienie szlachetne".

W cyklu "Kamienie szlachetne" personifikujące je kobiety patrzą widzowi
prosto w oczy, górna część każdego obrazu jest zdominowana przez postać
kobiety, u dołu obrazu znajduje się portret kwiatu, którego kolor
przypomina barwę danego kamienia szlachetnego. Paleta barw każdego z
obrazów jest całkowicie zdeterminowana barwą danego kamienia, włącznie
z udrapowanymi szatami i mozaikowymi aureolami nad głową.

Nie jestem w stanie przekazać Wam urody tych obrazów, ale ja patrząc na
nie czuję podziw artysty dla kobiecej urody i wdzięku.

Kobieta odegrała w życiu Alfonsa Muchy wielką rolę -była to Sara Bernhardt.
4 stycznia 1895 r miało się odbyć wznowienie sztuki Sardou "Gismonda"z Sarą
Bernhardt w roli głównej. Nie było plakatu a wszyscy graficy zrobili sobie
przedłużone święta, więc poproszono Muchę o wykonanie plakatu. I powstał
rewolucyjny plakat, coś zupełnie nowego. Naturalnej wielkości postać Sary
Bernhardt pojawiła się na plakacie niczym wyidealizowana Madonna, piękne
młode rysy przedstawione zostały jako tragiczna maska. W tym czasie Sara
miała już ponad pięćdziesiąt lat, lecz z plakatu spoglądała na widzów piękna,
młoda, eteryczna kobieta. Gwiazda natychmiast podpisała z Muchą umowę.
Plakaty zrobiły niebywała furorę, były rozkradane ze słupów ogłoszeniowych
zanim wysechł klej. Z dnia na dzień Mucha stał się sławny.

Latem 2007 roku wystawa prac Alfonsa Muchy gościła w Muzeum Narodo-
wym w Warszawie i byłam na niej dwa razy. Zachwycałam się nie tylko pla-
katami, rysunkami i pastelami. Zachwycałam się również biżuterią przez
Muchę zaprojektowaną i jego projektami dla Bell Epoque.

Jeżeli zdarzy się Wam pobyt w Pradze, koniecznie zajrzyjcie w dwa miejsca-
do Muzeum Alfonsa Muchy i Katedry św.Wita. W katedrze jest przepiękny
witraż, który powstał w 1931 roku, wg projektu artysty.

Musze się chyba zastanowić nad odpowiednią oprawą dla siebie, no bo
skoro jestem kobietą........

niedziela, 7 marca 2010

207. Dziwne, chociaż prawdziwe

Z pewnością wszyscy znacie powiedzenie "Człowiek to brzmi dumnie", a ja
myślę,że człowiek to wielce zadziwiające stworzenie, które potrafi znieść
przeróżne ekstremalne warunki. Pozbierałam różne wycinki prasowe i mam
nadzieję, że też się trochę zdziwicie.

Okazuje się, że b. często dzieci wychodzą bez szwanku z wypadków, które
pozbawiają życia dorosłych. W 2000 roku 4- miesięczny Jasper przeżył upa-
dek samochodu do 100-metrowego wąwozu, a wydarzyło się to we Francji.
W USA 15 miesięczny Kevin Molina, wypadł z okna trzeciego piętra nie
odnosząc żadnej szkody. Rekordzistą jest trzyletni Mohammed al-Fateh,
który jako jedyny przeżył wypadek sudańskiego samolotu w 2003 roku.
Dziecko zaplątane w gałęzie drzewa znalazł jakiś koczownik. Pediatrzy
tłumaczą to zjawisko specyficzną budową ciała dziecka. Zawiera ono propor-
cjonalnie więcej wody niż ciało dorosłego i jest bardziej sprężyste , dzięki
czemu lepiej chroni organy wewnętrzne dziecka.

Wszyscy wiemy,że aby żyć, trzeba pić, a ciało człowieka składa się w 60%
z wody. Odwodnienie organizmu powyżej 10% kończy się trwałym uszkodze-
niem organów wewnętrznych, a utrata powyżej 15 % z reguły kończy się
śmiercią. A ponieważ "człowiek" brzmi czasem durnie a nie dumnie, zaczęto
ustanawiać rekordy przeżycia bez wody. W 1906 roku pewien meksykański
pasterz pokonał pustynię Arizona w 8 dni, jadąc konno 60 km i idąc pieszo
160 km w temperaturze 35 stopni C.W tym czasie wypił jedynie 8 l wody.
Pomimo utraty 25% masy ciała, przeżył. Podobny dystans (240 km) przebył
amerykański pilot wojskowy, który po awarii samolotu szedł 8 dni bez
kropli wody.

Jak wiadomo nie tylko wodę człowiek pije, czasami pije również alkohol.
A niektórzy piją całkiem sporo. Za dawkę śmiertelną uważa się 0,4 litra
czystego alkoholu spożytego w ciągu godziny, co odpowiada 2,4 grama
alkoholu na litr krwi. Ale niektórzy sa niebywale odporni - 39-letni
mieszkaniec Jekaterynburga przeżył, chociaż miał 4 gramy alkoholu w każ-
dym litrze krwi. Wynika z tego, że musiał wypić co najmniej osiem półlitro-
wych butelek wódki, a w wydychanym powietrzu miał 18 promili alkoholu.
Polski rekord w tej dziedzinie padł w 1995 roku i wyniósł 14,8 promila dla
mężczyzny oraz 8,2 promila dla kobiety.

Jak się okazuje możemy również przeżyć uderzenie pioruna. Prąd stały jest
niebezpieczny dla życia przy natężeniu 5 miliamperów. U porażonego zmienia
się wówczas stężenie jonów w komórkach mięśniowych i nerwowych, co może
doprowadzić do ich śmierci. Prąd zmienny jest grozny już przy natężeniu 1,1
miliampera.Dochodzi wówczas do migotania komór serca, co może spowodo-
wać zatrzymanie się krążenia krwi.
Teoretycznie zdrowy człowiek, mający sucha skórę jest w stanie przeżyć
porażenie prądem o napięciu 27 tysięcy wolt. A w praktyce 9 na 10 osób
wychodzi cało z uderzenia pioruna, gdy napięcie sięga 50 milionów wolt, a na-
tężenie 30 tysięcy amperów.Jest to możliwe dlatego,ze wyładowanie burzowe
trwa zaledwie 100 mikrosekund. Roy Sullivan, strażnik parku narodowego w
USA, między rokiem 1942 a 1977 przeżył 7 razy porażenie przez pioruny.
Osoby po porażeniu piorunem cierpią przez całe życie na zaburzenia neuro-
logiczne i emocjonalne, ponieważ działanie prądu elektrycznego na wegeta-
tywny układ nerwowy jest bardzo niekorzystne.

No i powiedzcie sami, czy człowiek to nie jest bardzo dziwne stworzenie?

środa, 3 marca 2010

206.Juliusz Verne a sprawa Polska

Czy Juliusz Verne był polskim Izraelitą urodzonym w Płocku? Takie pytanie
padło w warszawskim tygodniku "Kłosy" w roku 1876, a było ono reakcją na
wiadomość podaną w niemieckich gazetach.

Istniejące dokumenty zaprzeczają jednak takiej wiadomości - wszystkie dane
genealogiczne pisarza dowodzą, że był Francuzem.
Plotki, że Juliusz Verne jest polskiego pochodzenia miały swe zródło z powodu
pewnego emigranta z Polski, Juliena de Verne, który jednak nie parał się
piórem.

Sam Verne rozniecał plotki na swój temat. Dziennikarzowi, który był zacieka-
wiony sprawą, opowiedział zmyśloną historię, że kiedyś był zakochany w pew-
nej pannie z Krakowa, a gdy się z sobą pokłócili, zrozpaczona panna rzuciła się
w wody Jeziora Genewskiego.

W książkach Verne'a, a napisał ponad 60 powieści, przewijają się ludzie różnych
narodowości: Francuzi,Anglicy, Węgrzy , Rosjanie, ale nigdzie nie są wymienieni
Polacy.
W swych opisach postaci pisarz bardzo często posługiwał się kursującymi
wówczas narodowymi stereotypami- i tak u Verne'a Niemiec zawsze chciał
zawładnąć światem, Francuz błyszczał dowcipem, był szarmancki i wybornie
znał się na kulinariach, Rosjanin kochał cara bardziej niż własnego ojca i walczył
z niedzwiedziami, Chińczyk był nieprzenikniony, a wszyscy przedstawiciele
ludów pierwotnych nałogowo pałaszowali ludzkie mięso.

Ale Verne coś wiedział o Polsce. W 1848roku, gdy jeszcze studiował, napisał
rozprawkę na temat "Czy Francja ma moralny obowiązek interweniować
w sprawach Polski". Padło w tej rozprawce nieco miłych słów pod adresem
Polaków a zwłaszcza Tadeusza Kościuszki, ale wiele faktów historycznych
poplątał. Odpowiedzi na postawione w tytule pytanie pytanie jednak nie udzielił.

Tworząc postać kapitana Nemo, Verne napisał do swego wydawcy,P.J.Hetzela,
że bohaterem jego najnowszej powieści będzie: " Polski arystokrata, którego
córki zostały zgwałcone, żona zabita uderzeniem siekiery, ojciec zmarł pod
knutem, Polak, którego wszyscy przyjaciele zginęli na Syberii i którego naro-
dowość znika z Europy pod rosyjską tyranią".
Panowie wymienili ze sobą aż 4 listy na ten temat, bo zdaniem wydawcy
taki bohater spowodowałby, że książki zle sprzedawałyby się w Rosji, mało
tego, mogłaby przyczynić się do konfliktu dyplomatycznego pomiędzy
Rosja a Francją.
Ostatecznie Verne odstąpił od tej postaci, czyniąc z kapitana Nemo bezpań-
stwowca, a jedynym śladem polskiego wątku był portret Kościuszki wśród
portretów innych bojowników o wolność, wiszący w kajucie kapitana.

Dziennikarz, Adam Węgłowski, pokusił się o sprawdzenie, który z Polaków
mógł być dla Verne'a pierwowzorem kapitana Nemo. Jego wybór padł na
Adama Piotra Mierosławskiego (1815-1851), młodszego brata znanego
w całej Europie powstańca i rewolucjonisty - Ludwika. Główną wskazówką
jest fakt, że to właśnie Adam był właścicielem wyspy Amsterdam, która
pojawia się w "Dzieciach kapitana Granta", tworzącą wraz z "20 000 mil
podmorskiej żeglugi" i "Tajemniczą wyspą" luzną trylogię. Adam Miero-
sławski znany był w Nantes, rodzinnym mieście pisarza. Był niezwykle
barwna postacią. Już jako piętnastolatek walczył w powstaniu listopado-
wym, był artylerzystą, bił się pod wodzą gen. Sowińskiego. Po klęsce
powstania uciekł z niewoli i z dala od rodziny tułał się po Europie. W 1832 r
udało mu się zamustrować na statek w Nantes. Szybko awansował, pły-
wał do Indii, zdobył patent kapitana żeglugi wielkiej, zdobył bogactwo
dzięki perłom, odkrył na nowo zapomniana wyspę Amsterdam i
Święty Paweł. Na wieść o Wiośnie Ludów sprzedał swą wyspę Amsterdam,
wrócił do Europy i stanął u boku walczącego brata.
Tworzył flotę republikańskiej Sycylii, walczył w Niemczech, podejmował w
Nantes próby zorganizowania pomocy powstańcom węgierskim. Mniej
więcej w tym samym czasie młody Verne pisał swą rozprawkę o Polsce.
Po Wiośnie Ludów Mierosławski powrócił na morze i zginął w tajemniczych
okolicznościach w 1851 roku.

Trudno dziś powiedzieć, czy to właśnie Adam Mierosławski był wzorem
kapitana Nemo. A może był to zlepek różnych postaci?

poniedziałek, 1 marca 2010

205. Zbyt bliskie kontakty III stopnia

Od trzech miesięcy mam stanowczo zbyt bliskie kontakty z rodzimą służbą
zdrowia. A wszystko za sprawą choroby mego męża, ale nie to jest tematem
głównym tej notki.

Od trzech miesięcy jestem codziennym gościem w szpitalu, wpierw w szpi-
talu kardiochirurgicznym, teraz w szpitalu klinicznym.
Obserwując "życie codzienne" w polskim szpitalu doszłam do smętnego
wniosku, że pani minister zdrowia ma rację - nie ma potrzeby dorzucania
pieniędzy do dziurawego worka, dopóki nie zaszyje się istniejącej dziury.
A owa dziura to : stosunek ludzi do wykonywanych obowiązków, notoryczny
brak nadzoru, totalny brak organizacji pracy.
Szpital, w którym ostatnio bywam codziennie, był przed wielu laty jednym
z lepszych szpitali. Sama spędziłam tu lata temu 3 tygodnie. Było czysto,
pacjenci czuli się bezpiecznie, pielęgniarki i salowe były "w zasięgu ręki".
Jedynym wówczas ( dla mnie) mankamentem był dość niemiły zwyczaj
budzenia pacjentów już o 5,30 rano, by zmierzyć im temperaturę.

Dziś mankamentów jest znacznie więcej. Nikt mnie nie przekona, że aby
utrzymać czystość w szpitalu należy zwiększyć na ten cel nakłady. Panie,
które tu sprzątają raczej nie mają bladego nawet pojęcia jak należy tę
nieskomplikowaną wszak czynność wykonywać. Sprzątnięcie sali i łazienki
zajmuje im góra 10 minut. A sala jest spora, jest tu również umywalka a
w łazience umywalka, brodzik i sedes. Ściany sali są wyposażone w listwy
zabezpieczające przed uszkodzeniem- listwy są dość grube, a na nich leży
całkiem gruba warstwa kurzu. W każdej sali jest również odbiornik tele-
wizyjny - też oblepiony kurzem. Wiem, czepiam się, kurz to zdrowie.
Wydaje mi się jednak, że nikt nie nadzoruje i nie sprawdza ich pracy, więc
robią tak, by się nie zmęczyć.

Panie pielęgniarki - no cóż, po wyczynach niektórych z nich, zapropono-
wałam lekarzowi opiekującemu się moim mężem, że może lepiej sama będę
robiła mu zastrzyki, bo skoro panie nie orientują się, w które miejsce należy
je robić, ja chętnie je wyręczę, bo po moich wyczynach pielęgniarskich nie miał
gigantycznych i bolesnych krwiaków. To są zastrzyki podskórne i nie wolno
ich wkłuwać w mięśnie.
W tzw. "gabinecie zabiegowym" brak plastra oraz nożyczek- plastra bo się
"nie doniósł", nożyczek - bo się gdzieś zapodziały.
I jeszcze coś- dla mnie to kuriozum: jeden z pacjentów ma ropną przetokę
w pachwinie (czeka na operację tej przetoki) i...zgadnijcie kto mu robi 2 razy
dziennie opatrunki? Żona, która siedzi od rana do wieczora. To jest pacjent
po amputacji kończyny i jest na wózku a sala nie jest przystosowana do po-
ruszania się po niej na wózku. To starsi ludzie, oboje po siedemdziesiątce.

Na oddziale jest cała zgraja lekarzy i to bardzo młodych. Śmigają po od-
dziale niczym Justyna Kowalczyk po trasie biegowej. Ciągle nie mogę odkryć
jak to się dzieje, że na jednej sali (sale są przeważnie 3 lub 4 osobowe) każdy
z pacjentów jest pod opieką innego lekarza. I od razu jasne, dlaczego tak wszy-
scy biegają- sal jest ze dwanaście. W moim odczuciu jest to marnowanie czasu
i energii na bieganie pomiędzy salami.
I wiecie, nic tu nie jest proste - pacjenci szpitalni nie mają pierwszeństwa
w badaniach. Czekają na CT, echo serca, założenie Holtera, USG. RTG -
czekają po kilka dni.

Mój mąż leży w sali z monitoringiem. Uśmieliśmy się dzisiaj, bo spojrzałam
na ekran monitora i z radością stwierdziłam, że wreszcie unormowało mu się
tętno. Dyżurna pielęgniarka zdmuchnęła moją radość niczym świeczkę -
widoczne na ekranie tętno nie było rzeczywistym tętnem mego męża, a tzw.
tętnem statystycznym - zapodziała się gdzieś głowica do mierzenia tętna,
monitor pokazuje tylko ciśnienie i tętno, które powinno być przy takim
ciśnieniu. Ręce opadają.

Marzę o chwili, gdy szpitale zostaną sprywatyzowane. Właściciel szpitala
z całą pewnością nie dopuści by coś w szpitalu zle działało, będzie nim po
prostu zarządzał tak, aby nie było strat materialnych, a pacjenci czuli się
bezpiecznie i byli zadowoleni.

Od kilku lat jestem pacjentem przychodni sprywatyzowanej i wierzcie mi-
nie wyczekuję godzinami w kolejce, recepty mogę załatwić przez telefon,
panie w recepcji są miłe i kompetentne. I nie muszę się wdzięczyć, by
zapisać się na wizytę lekarską , nawet w sezonie grypowym.

P.S.
Na diagnozę i dalsze leczenie męża czekamy już 3 tygodnie. A każdy dzień
zwłoki pozbawia go sił i pogłębia dolegliwości.