sobota, 9 grudnia 2023

Córeczka tatusia - 52

 Wojtek, tak jak planował, zatelefonował wieczorem do swojej mamy. Wpierw, nieco przymuszony przez Martę, zapytał czy u  niej  wszystko w porządku i jak  się  czuje,  potem dopytywał się czy mama pamięta  kiedy ostatnio, gdy jeszcze  mieszkali razem, ojciec chorował i na  co.  

No miał jakieś  silne przeziębienie i nawet lekarz przyszedł do domu, bo ojciec zamówił prywatną wizytę . Twój ojciec   bardzo rzadko chorował i byle przeziębienie to od razu nieomalże umierał. A co, znowu na coś  chory? Nie, ale badania kardiologiczne  wykazały, że tata przeszedł zawał - po prostu miał robioną  angiografię i to badanie wykazało, że przeszedł zawał. Ale na serce to twój ojciec  nie narzekał, mówił  tylko, że go dusi kaszel- wyjaśniła matka.

No właśnie- ten kaszel, który go dusił był efektem  zawału. Mamo, tata bardzo źle zniósł twoją ostatnią wizytę u nas i dlatego wylądował u kardiologa i w  związku  z tym mam prośbę - nie przyjeżdżaj do nas bez uprzedzenia. Teraz , dopóki się tacie  w widoczny sposób nie poprawi będzie mieszkał stale u nas. Więc po prostu gdy przyjedziesz do Warszawy to wpierw  zadzwoń do mnie na komórkę i wtedy się spotkamy na  mieście. Tata ma prowadzić zrównoważony tryb życia i unikać  zdenerwowania.  I uważaj również na  siebie, bo takie  ciche zawały serca nie  są czymś wyjątkowym.  Poczytaj  sobie o tym lub porozmawiaj z kimś, kto się na tym  zna.

Wierzyć mi  się nie chce, że ten stary pryk miał zawał- "zaćwierkała"  matka. Wojtka  z lekka "zatrzęsło" i powiedział - mnie  nie interesuje mamo w co ty wierzysz- sytuacja jest taka, że ojciec jest również pod opieką Instytutu Kardiologii  a  nie tylko lekarza w  naszej bardzo  dobrej przychodni. I  tak nawiasem - przeanalizuj sobie jeszcze spokojnie  czy jest sens byś  się wiązała  małżeństwem  z młodszym od  siebie facetem. Do seksu nie trzeba w dzisiejszych  czasach brać  ślubu. Minęły czasy gdy państwo dbało o "morale" swych obywateli, konkubinaty też się liczą - może nie wszędzie, ale w wielu krajach  europejskich. I jeszcze  raz  cię proszę - nie przyjeżdżaj do nas bez uprzedzenia, bo twoja obecność podnosi tacie ciśnienie. Matka wyraźnie poczuła  się  wielce dotknięta tym co Wojtek powiedział, bo bez  słowa przerwała  rozmowę.

Wojtek odłożył słuchawkę na  widełki i powiedział do Marty - jak widzisz nie krzyczałem i starałem się  być rzeczowy. W efekcie  bez  słowa  zakończyła  rozmowę. Marta objęła Wojtka i powiedziała - wiem kochanie, że nie było ci łatwo mówić to mamie, ale spisałeś się dobrze. Nie powiedziałeś też nic obraźliwego. Pewnie ją  "siekła" ta twoja uwaga na temat jej związku z tym młodszym facetem.

W sobotę, tak jak planowali, pojechali razem z ojcem Wojtka do Nałęczowa. Była to pouczająca  wycieczka. Gdy dokładnie przepytali  się w kwestii  sanatoriów ojciec  się tylko roześmiał  i powiedział - jeszcze  długo, długo nie - a potem  wcale. Nie widzę sensu by czekać na  skierowanie. To sanatoryjne  leczenie  ZUSowskie to "pic na  wodę". Możemy sobie  tu przyjechać prywatnie z uwagi na  klimat i to tyle  w temacie. Rehabilitację ruchową to ja mogę mieć również w Aninie - po prostu pokażą mi co mam robić i jak mam to robić i tak będę ćwiczył. I równie dobrze  mogę to robić w Lesie Kabackim lub pojechać do jakiegoś innego lasu, bardziej oddalonego od Warszawy. A i tak najważniejsze, że ja przy was się nie denerwuję, jest mi z  wami  tak zwyczajnie, po ludzku dobrze. 

Najbardziej  mnie  rozśmieszyła informacja, że małżeństwom nie mogą zagwarantować w sanatorium pokoi dwuosobowych. A to, że pokoje przydzielają  dopiero w  dniu przyjazdu i nie można   sobie  zarezerwować  wcześniej to też mnie  rozbawiło.  Ceny pokoi w tym Nałęczowie  też mnie rozbawiły - owszem - w niektórych ośrodkach SPA, gdzie jest obsługa  typu hotelowego to się mogę  z nimi zgodzić, zwłaszcza w  sezonie grzewczym, ale ogólnie  rzecz biorąc to ja tu poza  dwoma miejscami nie widziałem żadnych luksusów. A zwróciliście uwagę, że  w jednym z tych sanatoriów to każą mieć ze sobą własne ręczniki? To nawet za komuny  ręczniki były "służbowe" w sanatoriach. 

Tato - pobyt nad  morzem też jest dla sercowców dobry - powiedziała Marta. Może pojechalibyśmy razem do Sopotu -  Wojtek już kombinuje by wziąć z tydzień bezpłatnego urlopu. Wzięlibyśmy wtedy większe mieszkanie  i oczywiście pojechalibyśmy jednym samochodem. Na pewno nie  moim, ale albo Wojtka albo twoim. Można pojechać w piątek  popołudniu i wrócić potem w następną niedzielę.  Brzegiem plaży można wędrować kilometrami, zawsze można po drodze przysiąść na macie i odpocząć. No i oczywiście można chodzić w słomkowym kapeluszu lub mieć plażową parasolkę, żeby  się nie nagrzewać.  A poza tym to wiem,  że  Politechnika ma jakiś ośrodek wczasowy w  Wildze, więc może tam pojedziemy - tam sporo lasów jest, więc to też  dobre  dla sercowców. No i blisko, raptem  sześćdziesiąt kilometrów od Warszawy. Tylko musi Wojtek sprawdzić jak tam jest z zakwaterowaniem. Bo w Wildze to jest nawet sporo ośrodków. Możemy  tam nawet  jutro pojechać i przepatrzeć i może nawet coś  zarezerwować. Z tym, że większość  to takie domki typu "DKW", czyli dykta, klej  woda. No i po drodze to można  zaglądnąć  do Sobieniów Królewskich, tam jest taki ośrodek Golf Country Club. Ale nie  da  się ukryć, że Sopot byłby najlepszy. Wzięlibyśmy po prostu większe  mieszkanie typu dwie  sypialnie i living room. Do przejechania  to tylko 300 km a do tego część autostradą. Śniadania  i kolacje  będziemy  sobie  robić  w  domu, bo jest tam pełne  wyposażenie, nawet  ścierki do naczyń  są w kuchni. I do morza  blisko i do  trójmiejskiej SKM, a do Lidla samochodem dojeżdża  się w 7 minut. Poza tym jest tam całkiem  miła  restauracja i mieliśmy tam bardzo sympatycznego kelnera, a jedzenie  zawsze było smaczne i świeże.

Ojciec  wpatrywał  się  w Martę nieco  zdziwiony i w końcu powiedział - tak  z ręką na  sercu to muszę ci córeczko powiedzieć, że po raz pierwszy słyszę te  szczegóły - szanowna "była pani małżonka" mówiła  tylko, że pojechaliście po ślubie nad Bałtyk. Nie  była  skora do dzielenia  się informacjami. No cóż - widać niewiele ją to interesowało, a może  marzyła o innej synowej - takiej z dużym posagiem lub wpatrzonej w nią jak  w tęczę po burzy - powiedział Wojtek. 

Co to to nie - sprostował ojciec - ona była bardzo zadowolona  z twojego wyboru synku. Ona dopiero ostatnio była rozczarowana faktem, że Marta nie ma  zamiaru być właścicielką jakiegoś  zakładu kosmetycznego. Ale, jak  znam życie, znajdzie  sobie kogoś  chętnego i go omota.  Jak jej na  czymś  zależy to jest słodsza niż miód i lukrecja  razem  wzięte.

Czerwcowa sesja na uczelni Marty przeleciała "migiem" - nawet  się Marta zdziwiła, że już po sesji. Dla niej była to zwykła  sesja, dla ponad połowy studentek był to egzamin końcowy i przystąpienie  do pisania pracy licencjackiej.  Marta uzgodniła  z kierownikiem laboratorium, że będzie pracować tylko w lipcu. Miała pracować 3 dni w tygodniu, poniedziałki  i  wtorki po 7 godzin, w środy sześć godzin. I, jak jej powiedział  szef laboratorium tak to będzie  wyglądało na papierze ale na pewno nie będzie "odsiadywać" godzin tylko po to by się wszystko zgadzało w  papierach. Poza  tym laboratorium było na tym samym brzegu Wisły, na którym ona  mieszkała, więc i dojazdy  się jej skrócą i to znacznie. Na razie podpisała umowę tylko na  lipiec. Oczywiście o tym, że będzie pracowała w laboratorium  nie powiedziała  żadnej z koleżanek. 

Wojtek zarezerwował w Sopocie mieszkanie z dwiema sypialniami i pokojem  dziennym na pierwsze dziesięć dni sierpnia. Jego ojciec powiedział, że  tylko wtedy pojedzie  z nimi jeżeli Wojtek zgodzi  się by on  pokrył koszty swego pobytu i podróży w obie strony. Wojtek wpierw protestował mówiąc, że oni przecież mają pieniądze z tego "sprzedanego" ojcu  mieszkania, ale  w końcu machnął ręką i  się zgodził. Była bardzo burzliwa narada rodzinna w kwestii gdzie będzie  Misia - młodzi  chcieli zabrać Misię ze  sobą, ale Pati i tata Marty stwierdzili, że nie ma najmniejszego sensu by brali psinę w podróż, bo wpierw będzie  biedactwo kilka  godzin unieruchomiona  w samochodzie a pobyt nad morzem może psu uruchomić stresujące ją wspomnienia. Bo psy są "pamiętliwe", więc chyba nie ma sensu narażać psa na stresujące ją wspomnienia. 

Tata jeszcze raz omówił z Martą kwestię zmian w mieszkaniu, a wszystko pod hasłem - "bo muszę się zorientować kto i kiedy by nam to zrobił  najdalej we  wrześniu lub październiku."  No i sobie pospaceruję po marketach budowlanych i może już coś kupię - to nie będzie  jeść wołało tylko sobie spokojnie poczeka u was w mieszkaniu, a skoro was nie  będzie to nie będzie  nikomu wadziło. Marta przypomniała tacie, że on ma upoważnienie na pobranie pieniędzy z jej konta, więc niech bierze  z jej konta pieniądze na zakupy.  Dopytywał się czy oni aby na pewno nie  chcą wanny w  swej łazience, bo Pati to ma  na nią kupca - jej koleżanka ma kłopoty ze skórą i musi się kąpać  co drugi  dzień w jakiejś leczniczej mieszance  by swą skórę utrzymać w dobrej kondycji. A ta wanna jest wygodna bo "pełnowymiarowa" a nie jest czymś pośrednim pomiędzy balią a umywalką co wymyślili "zwolennicy nowoczesności i ciemnej kuchni z pokolenia Gomółki". 

 Ojciec Wojtka  został obdarowany własną składaną matą plażową a młodzi bardzo sprytnie składanym  namiocikiem plażowym, w którym mogły spokojnie siedzieć i wgapiać  się w morze nawet cztery osoby.  Tata Marty  zaraz im  zaprezentował jak łatwo to rozłożyć i złożyć z powrotem. Tata, skąd to masz? - dopytywała  się Marta.  Byłem w delegacji za Odrą cztery dni  i kupiłem to cudo - jedno dla was, drugie dla nas i po macie na  rodzinę. Mata też jest całkiem nieźle pomyślana bo ma  zapinane na suwaki kieszenie i może służyć za torbę plażową. I zaraz zaprezentował  funkcjonowanie maty. Funkcjonowanie namiociku wymagało wbicia kilku "śledzi" w piasek, więc prezentacja nie  w pełni się udała a wszyscy  się zgodzili, że nie będą robili "przedstawienia" na pobliskim trawniku, który na pewno jest zanieczyszczony przez psy, bo mało kto sprząta po swym psie.

Marta  opowiedziała o tym, że w lipcu będzie pracowała w laboratorium  3 dni w tygodniu i że jest to swego rodzaju wyróżnienie, bo jak  się dowiedziała od pani "doradczyni" po raz pierwszy studentka trafi do laboratorium a nie na produkcję. No a poza  tym plusy są dwa - laboratorium jest stosunkowo blisko domu, więc nie będzie musiała  jeździć na drugi brzeg Wisły no i pracę będzie  zaczynała o  godzinie 9,00 a poza  tym ten wakacyjny staż będzie  się liczył na plus gdy już   skończy uczelnię.  Bo jak na razie to ona  wciąż jest jedyną, która nie jest zainteresowana  własnym zakładem kosmetycznym. I w związku z tym nie będzie uczęszczała na zajęcia "praktyczne" co ją niezmiernie  cieszy a koleżanki dziwi. Bo przecież jako właścicielka salonu kosmetycznego będzie zatrudniała kosmetyczki, zatrudni kasjerkę, kogoś do prowadzenia rachunków - et cetera.

Wychodzi na to, żem mało ambitna i przebojowa, skoro nie  chcę mieć własnego salonu kosmetycznego - śmiała  się Marta.  Ciekawa jestem ilu z nich się powiedzie i czy naprawdę będą w stanie otworzyć salon kosmetyczny. Wiele z  nich jest z niedużych miejscowości, w których nie ma ani pół gabinetu kosmetycznego. I bardzo wątpię, czy któraś robiła  jakieś rozeznanie czy otwarcie gabinetu w danej  miejscowości ma jakikolwiek sens. Jeśli któraś bogata  z domu to może wyposażenie i lokal rodzina  jej  sfinansuje i wtedy gdy splajtuje to sprzeda  sprzęt i lokal, co prawda ze stratą,  ale te które wezmą pożyczkę z banku to mogą przeżyć niezły dramat gdy ten biznes  nie wypali. Natomiast wiem, że pracę jako kosmetyczka  to każda  z nich znajdzie - to kobiecy  rynek pracy, a kobiety to rodzą  dzieci, karmią je, nie  zawsze dziecko nadaje  się do żłobka lub przedszkola i na jakiś  czas kosmetyczka  wypada  z rynku pracy i jest wakat.

                                                                     c.d.n.