Wojtek, tak jak planował, zatelefonował wieczorem do swojej mamy. Wpierw, nieco przymuszony przez Martę, zapytał czy u niej wszystko w porządku i jak się czuje, potem dopytywał się czy mama pamięta kiedy ostatnio, gdy jeszcze mieszkali razem, ojciec chorował i na co.
No miał jakieś silne przeziębienie i nawet lekarz przyszedł do domu, bo ojciec zamówił prywatną wizytę . Twój ojciec bardzo rzadko chorował i byle przeziębienie to od razu nieomalże umierał. A co, znowu na coś chory? Nie, ale badania kardiologiczne wykazały, że tata przeszedł zawał - po prostu miał robioną angiografię i to badanie wykazało, że przeszedł zawał. Ale na serce to twój ojciec nie narzekał, mówił tylko, że go dusi kaszel- wyjaśniła matka.
No właśnie- ten kaszel, który go dusił był efektem zawału. Mamo, tata bardzo źle zniósł twoją ostatnią wizytę u nas i dlatego wylądował u kardiologa i w związku z tym mam prośbę - nie przyjeżdżaj do nas bez uprzedzenia. Teraz , dopóki się tacie w widoczny sposób nie poprawi będzie mieszkał stale u nas. Więc po prostu gdy przyjedziesz do Warszawy to wpierw zadzwoń do mnie na komórkę i wtedy się spotkamy na mieście. Tata ma prowadzić zrównoważony tryb życia i unikać zdenerwowania. I uważaj również na siebie, bo takie ciche zawały serca nie są czymś wyjątkowym. Poczytaj sobie o tym lub porozmawiaj z kimś, kto się na tym zna.
Wierzyć mi się nie chce, że ten stary pryk miał zawał- "zaćwierkała" matka. Wojtka z lekka "zatrzęsło" i powiedział - mnie nie interesuje mamo w co ty wierzysz- sytuacja jest taka, że ojciec jest również pod opieką Instytutu Kardiologii a nie tylko lekarza w naszej bardzo dobrej przychodni. I tak nawiasem - przeanalizuj sobie jeszcze spokojnie czy jest sens byś się wiązała małżeństwem z młodszym od siebie facetem. Do seksu nie trzeba w dzisiejszych czasach brać ślubu. Minęły czasy gdy państwo dbało o "morale" swych obywateli, konkubinaty też się liczą - może nie wszędzie, ale w wielu krajach europejskich. I jeszcze raz cię proszę - nie przyjeżdżaj do nas bez uprzedzenia, bo twoja obecność podnosi tacie ciśnienie. Matka wyraźnie poczuła się wielce dotknięta tym co Wojtek powiedział, bo bez słowa przerwała rozmowę.
Wojtek odłożył słuchawkę na widełki i powiedział do Marty - jak widzisz nie krzyczałem i starałem się być rzeczowy. W efekcie bez słowa zakończyła rozmowę. Marta objęła Wojtka i powiedziała - wiem kochanie, że nie było ci łatwo mówić to mamie, ale spisałeś się dobrze. Nie powiedziałeś też nic obraźliwego. Pewnie ją "siekła" ta twoja uwaga na temat jej związku z tym młodszym facetem.
W sobotę, tak jak planowali, pojechali razem z ojcem Wojtka do Nałęczowa. Była to pouczająca wycieczka. Gdy dokładnie przepytali się w kwestii sanatoriów ojciec się tylko roześmiał i powiedział - jeszcze długo, długo nie - a potem wcale. Nie widzę sensu by czekać na skierowanie. To sanatoryjne leczenie ZUSowskie to "pic na wodę". Możemy sobie tu przyjechać prywatnie z uwagi na klimat i to tyle w temacie. Rehabilitację ruchową to ja mogę mieć również w Aninie - po prostu pokażą mi co mam robić i jak mam to robić i tak będę ćwiczył. I równie dobrze mogę to robić w Lesie Kabackim lub pojechać do jakiegoś innego lasu, bardziej oddalonego od Warszawy. A i tak najważniejsze, że ja przy was się nie denerwuję, jest mi z wami tak zwyczajnie, po ludzku dobrze.
Najbardziej mnie rozśmieszyła informacja, że małżeństwom nie mogą zagwarantować w sanatorium pokoi dwuosobowych. A to, że pokoje przydzielają dopiero w dniu przyjazdu i nie można sobie zarezerwować wcześniej to też mnie rozbawiło. Ceny pokoi w tym Nałęczowie też mnie rozbawiły - owszem - w niektórych ośrodkach SPA, gdzie jest obsługa typu hotelowego to się mogę z nimi zgodzić, zwłaszcza w sezonie grzewczym, ale ogólnie rzecz biorąc to ja tu poza dwoma miejscami nie widziałem żadnych luksusów. A zwróciliście uwagę, że w jednym z tych sanatoriów to każą mieć ze sobą własne ręczniki? To nawet za komuny ręczniki były "służbowe" w sanatoriach.
Tato - pobyt nad morzem też jest dla sercowców dobry - powiedziała Marta. Może pojechalibyśmy razem do Sopotu - Wojtek już kombinuje by wziąć z tydzień bezpłatnego urlopu. Wzięlibyśmy wtedy większe mieszkanie i oczywiście pojechalibyśmy jednym samochodem. Na pewno nie moim, ale albo Wojtka albo twoim. Można pojechać w piątek popołudniu i wrócić potem w następną niedzielę. Brzegiem plaży można wędrować kilometrami, zawsze można po drodze przysiąść na macie i odpocząć. No i oczywiście można chodzić w słomkowym kapeluszu lub mieć plażową parasolkę, żeby się nie nagrzewać. A poza tym to wiem, że Politechnika ma jakiś ośrodek wczasowy w Wildze, więc może tam pojedziemy - tam sporo lasów jest, więc to też dobre dla sercowców. No i blisko, raptem sześćdziesiąt kilometrów od Warszawy. Tylko musi Wojtek sprawdzić jak tam jest z zakwaterowaniem. Bo w Wildze to jest nawet sporo ośrodków. Możemy tam nawet jutro pojechać i przepatrzeć i może nawet coś zarezerwować. Z tym, że większość to takie domki typu "DKW", czyli dykta, klej woda. No i po drodze to można zaglądnąć do Sobieniów Królewskich, tam jest taki ośrodek Golf Country Club. Ale nie da się ukryć, że Sopot byłby najlepszy. Wzięlibyśmy po prostu większe mieszkanie typu dwie sypialnie i living room. Do przejechania to tylko 300 km a do tego część autostradą. Śniadania i kolacje będziemy sobie robić w domu, bo jest tam pełne wyposażenie, nawet ścierki do naczyń są w kuchni. I do morza blisko i do trójmiejskiej SKM, a do Lidla samochodem dojeżdża się w 7 minut. Poza tym jest tam całkiem miła restauracja i mieliśmy tam bardzo sympatycznego kelnera, a jedzenie zawsze było smaczne i świeże.
Ojciec wpatrywał się w Martę nieco zdziwiony i w końcu powiedział - tak z ręką na sercu to muszę ci córeczko powiedzieć, że po raz pierwszy słyszę te szczegóły - szanowna "była pani małżonka" mówiła tylko, że pojechaliście po ślubie nad Bałtyk. Nie była skora do dzielenia się informacjami. No cóż - widać niewiele ją to interesowało, a może marzyła o innej synowej - takiej z dużym posagiem lub wpatrzonej w nią jak w tęczę po burzy - powiedział Wojtek.
Co to to nie - sprostował ojciec - ona była bardzo zadowolona z twojego wyboru synku. Ona dopiero ostatnio była rozczarowana faktem, że Marta nie ma zamiaru być właścicielką jakiegoś zakładu kosmetycznego. Ale, jak znam życie, znajdzie sobie kogoś chętnego i go omota. Jak jej na czymś zależy to jest słodsza niż miód i lukrecja razem wzięte.
Czerwcowa sesja na uczelni Marty przeleciała "migiem" - nawet się Marta zdziwiła, że już po sesji. Dla niej była to zwykła sesja, dla ponad połowy studentek był to egzamin końcowy i przystąpienie do pisania pracy licencjackiej. Marta uzgodniła z kierownikiem laboratorium, że będzie pracować tylko w lipcu. Miała pracować 3 dni w tygodniu, poniedziałki i wtorki po 7 godzin, w środy sześć godzin. I, jak jej powiedział szef laboratorium tak to będzie wyglądało na papierze ale na pewno nie będzie "odsiadywać" godzin tylko po to by się wszystko zgadzało w papierach. Poza tym laboratorium było na tym samym brzegu Wisły, na którym ona mieszkała, więc i dojazdy się jej skrócą i to znacznie. Na razie podpisała umowę tylko na lipiec. Oczywiście o tym, że będzie pracowała w laboratorium nie powiedziała żadnej z koleżanek.
Wojtek zarezerwował w Sopocie mieszkanie z dwiema sypialniami i pokojem dziennym na pierwsze dziesięć dni sierpnia. Jego ojciec powiedział, że tylko wtedy pojedzie z nimi jeżeli Wojtek zgodzi się by on pokrył koszty swego pobytu i podróży w obie strony. Wojtek wpierw protestował mówiąc, że oni przecież mają pieniądze z tego "sprzedanego" ojcu mieszkania, ale w końcu machnął ręką i się zgodził. Była bardzo burzliwa narada rodzinna w kwestii gdzie będzie Misia - młodzi chcieli zabrać Misię ze sobą, ale Pati i tata Marty stwierdzili, że nie ma najmniejszego sensu by brali psinę w podróż, bo wpierw będzie biedactwo kilka godzin unieruchomiona w samochodzie a pobyt nad morzem może psu uruchomić stresujące ją wspomnienia. Bo psy są "pamiętliwe", więc chyba nie ma sensu narażać psa na stresujące ją wspomnienia.
Tata jeszcze raz omówił z Martą kwestię zmian w mieszkaniu, a wszystko pod hasłem - "bo muszę się zorientować kto i kiedy by nam to zrobił najdalej we wrześniu lub październiku." No i sobie pospaceruję po marketach budowlanych i może już coś kupię - to nie będzie jeść wołało tylko sobie spokojnie poczeka u was w mieszkaniu, a skoro was nie będzie to nie będzie nikomu wadziło. Marta przypomniała tacie, że on ma upoważnienie na pobranie pieniędzy z jej konta, więc niech bierze z jej konta pieniądze na zakupy. Dopytywał się czy oni aby na pewno nie chcą wanny w swej łazience, bo Pati to ma na nią kupca - jej koleżanka ma kłopoty ze skórą i musi się kąpać co drugi dzień w jakiejś leczniczej mieszance by swą skórę utrzymać w dobrej kondycji. A ta wanna jest wygodna bo "pełnowymiarowa" a nie jest czymś pośrednim pomiędzy balią a umywalką co wymyślili "zwolennicy nowoczesności i ciemnej kuchni z pokolenia Gomółki".
Ojciec Wojtka został obdarowany własną składaną matą plażową a młodzi bardzo sprytnie składanym namiocikiem plażowym, w którym mogły spokojnie siedzieć i wgapiać się w morze nawet cztery osoby. Tata Marty zaraz im zaprezentował jak łatwo to rozłożyć i złożyć z powrotem. Tata, skąd to masz? - dopytywała się Marta. Byłem w delegacji za Odrą cztery dni i kupiłem to cudo - jedno dla was, drugie dla nas i po macie na rodzinę. Mata też jest całkiem nieźle pomyślana bo ma zapinane na suwaki kieszenie i może służyć za torbę plażową. I zaraz zaprezentował funkcjonowanie maty. Funkcjonowanie namiociku wymagało wbicia kilku "śledzi" w piasek, więc prezentacja nie w pełni się udała a wszyscy się zgodzili, że nie będą robili "przedstawienia" na pobliskim trawniku, który na pewno jest zanieczyszczony przez psy, bo mało kto sprząta po swym psie.
Marta opowiedziała o tym, że w lipcu będzie pracowała w laboratorium 3 dni w tygodniu i że jest to swego rodzaju wyróżnienie, bo jak się dowiedziała od pani "doradczyni" po raz pierwszy studentka trafi do laboratorium a nie na produkcję. No a poza tym plusy są dwa - laboratorium jest stosunkowo blisko domu, więc nie będzie musiała jeździć na drugi brzeg Wisły no i pracę będzie zaczynała o godzinie 9,00 a poza tym ten wakacyjny staż będzie się liczył na plus gdy już skończy uczelnię. Bo jak na razie to ona wciąż jest jedyną, która nie jest zainteresowana własnym zakładem kosmetycznym. I w związku z tym nie będzie uczęszczała na zajęcia "praktyczne" co ją niezmiernie cieszy a koleżanki dziwi. Bo przecież jako właścicielka salonu kosmetycznego będzie zatrudniała kosmetyczki, zatrudni kasjerkę, kogoś do prowadzenia rachunków - et cetera.
Wychodzi na to, żem mało ambitna i przebojowa, skoro nie chcę mieć własnego salonu kosmetycznego - śmiała się Marta. Ciekawa jestem ilu z nich się powiedzie i czy naprawdę będą w stanie otworzyć salon kosmetyczny. Wiele z nich jest z niedużych miejscowości, w których nie ma ani pół gabinetu kosmetycznego. I bardzo wątpię, czy któraś robiła jakieś rozeznanie czy otwarcie gabinetu w danej miejscowości ma jakikolwiek sens. Jeśli któraś bogata z domu to może wyposażenie i lokal rodzina jej sfinansuje i wtedy gdy splajtuje to sprzeda sprzęt i lokal, co prawda ze stratą, ale te które wezmą pożyczkę z banku to mogą przeżyć niezły dramat gdy ten biznes nie wypali. Natomiast wiem, że pracę jako kosmetyczka to każda z nich znajdzie - to kobiecy rynek pracy, a kobiety to rodzą dzieci, karmią je, nie zawsze dziecko nadaje się do żłobka lub przedszkola i na jakiś czas kosmetyczka wypada z rynku pracy i jest wakat.
c.d.n.
Podobało się 🙂
OdpowiedzUsuń