Wojtek, tym razem po krótkiej naradzie z Martą, zarezerwował mieszkanie w innym bloku na pierwszym piętrze, choć niewątpliwie z wyższego piętra byłby lepszy widok, ale uprzytomnił sobie, że gdyby w budynku nastąpiła jakaś niespodziewana awaria windy to byłby problem - a na pierwsze piętro to zawsze, nawet przystając na każdym stopniu, jakoś ojciec wejdzie nie nadwyrężając serca. To mieszkanie też było z balkonem. W tym mieszkaniu była zdecydowanie większa łazienka niż w tym, w którym mieszkali poprzednio. "Zaowocowało" to większą kabiną prysznicową, w której był nawet składany taboret. Była też duża umywalka z całkiem pojemną szafkę łazienkową, której drzwiczki były jednocześnie lustrami. W kuchni była indukcyjna płyta grzewcza i oddzielny elektryczny piekarnik oraz mikrofalówka. Przy stoliku mogły spokojnie siedzieć cztery osoby na składanych drewnianych krzesłach - było to dobre rozwiązanie.
Marta gdy tylko weszła do tego mieszkania stwierdziła, że na pewno urządzała je kobieta - ergonomia "piszczała" z każdego kąta. Każdy szczegół wyposażenia był przemyślany, a wszystko doskonale dobrane kolorystycznie. Po dwóch dniach pobytu ojciec stwierdził, że on chętnie by na tym osiedlu kupił mieszkanie- właśnie takie jak to i w ciągu roku byłoby pod wynajem zgłoszone do bazy hotelowej a w wakacje ich cała rodzina mogłaby tu mieszkać. No może lepsze byłoby czteropokojowe, czyli trzy sypialnie i living room. Ale do bazy hotelowej są chyba bardziej przydatne mieszkania z jedną lub dwiema sypialniami - stwierdził Wojtek. Te większe to są raczej do oferty wakacyjnej. No ale tego wszystkiego to zapewne można dowiedzieć się nawet w tej firmie - możemy się przy okazji zapytać. Według mnie jest to lepsza inwestycja niż działka z domkiem, bo tu można cały rok przyjeżdżać a nie tylko latem. A tak jak nasza rodzina to po prostu w living roomie byłoby jeszcze jedno dodatkowe miejsce do spania w postaci "sofy z funkcją spania". I takie mieszkanie by nam przecież wystarczyło.
Ojcu podobało się i to osiedle i mieszkanie i następnego dnia "wyskoczyli" razem z Wojtkiem do biura by dowiedzieć się czy i jaka spółdzielnia mieszkaniowa ma zamiar jeszcze coś tu budować. Dostali namiary i zaraz pojechali do owej spółdzielni. A przy okazji dowiedzieli się, że w Sopocie jest prywatne sanatorium przyjmujące pacjentów....kardiologicznych. Położone ok. 200 m od plaży w części Sopotu zwanej Kamienny Potok, tuż koło Aqua Parku. Wojtek proponował by może ojciec skorzystał przy okazji z jego usług, ale ojciec stwierdził, że jak na razie balsamem na jego serce są oni i pobyt z nimi naprawdę mu służy.
Synku - codziennie mierzę sobie ciśnienie, biorę regularnie przepisany lek i czuję się cały czas świetnie. Naprawdę nie widzę sensu bym miał przebywać w sanatorium. Wszystko mi tu służy i jeśli tylko wam nie przeszkadzam to nie widzę powodu by przenieść się do sanatorium. Świetny był ten pomysł by chodzić na spacery z matą, bo można przysiąść w każdej chwili, nawet na kamiennym murku. No i pogoda nam sprzyja bo upałów nie ma a po obiedzie też się tu miło spaceruje.
A może byśmy sobie w ramach rozrywki popłynęli na przykład na Hel albo do Jastarni? - zaproponowała Marta. Na Hel? A tam nie ma przypadkiem jakiejś bazy wojskowej?- powątpiewał ojciec. Nie wiem, może jest, ale jest tam fokarium, tam są foki uratowane od śmierci. Bo foki często się zaplątują w te cholerne nylonowe sieci i mają od nich poprzecinaną głęboko skórę. Można na Helu kupić świeżutko uwędzone rybki, mielibyśmy pyszną kolację. Możemy też podjechać samochodem do Gdańska i stateczkiem zwiedzić gdański port. Możemy też pojechać do Gdyni, zadekować się na parkingu hotelu i pospacerować niespiesznie po Skwerze Kościuszki. A potem zjemy obiad w hotelu. I możemy też sobie zamówić prywatną wycieczkę samochodem po całym Trójmieście- przyjadą po nas, dają przewodnika, gwarantują też koncert organowy w Katedrze Oliwskiej i zwiedzanie Gdańska. Możemy też pojechać na Westerplatte - wybierz coś tato.
Tylko jeśli mamy płynąć to trzeba wziąć kurtkę, bo przecież nie będziemy siedzieć pod pokładem, chyba że popłyniemy na Hel wodolotem. Ale mnie się wydaje, że lepiej popłynąć jakimś małym stateczkiem. No i oczywiście weźmiemy coś na głowy, jakieś czapki z daszkiem i okulary p.słoneczne. I weźmiemy jeden plecak, ten mój cieniutki, bo on po złożeniu to mi do kieszeni kurtki wchodzi. To też produkt zza Odry.
A to nie trzeba przypadkiem wcześniej sobie zarezerwować takiej przejażdżki na Hel?- dopytywał się ojciec. Nie, po prostu po śniadaniu podjedziemy w okolice mola, gdzieś zaparkujemy i zobaczymy co i dokąd będzie płynąć i wtedy sobie kupimy bilety. Na Helu nie będziemy zbyt długo, w każdym razie nie dłużej niż 2 lub cztery godziny. Wiesz - nie wykupuje się dzień wcześniej biletów bo nie wiadomo jaka będzie pogoda - nad morzem szybko się zmienia pogoda - zmieni się kierunek wiatru i zmieni się pogoda. Ale jeśli nie masz ochoty płynąć to możemy pojechać na Hel samochodem - to 85 km w jedną stronę a będzie się jechało z półtorej godziny, czyli tyle samo ile się będzie płynęło stateczkiem. Samochodem to może o tyle lepiej, że możemy się na Półwyspie zatrzymać w każdej z miejscowości. Tyle tylko, że ostatnio straszliwie się rozbudowała np. Jastarnia i właściwie nieomal łączy się z Juratą. I tak zupełnie szczerze to w sezonie wcale tam nie jest fajnie, bo jak mówią to na plaży "ludź na ludziu leży". Koleżanka mi mówiła, że jeśli się chce mieć kawałek plaży dla siebie to najlepiej przed sezonem pojechać ze sześć kilometrów od Jastrzębiej Góry w stronę Karwi i tam jest cudowna puściutka plaża i to nawet w sezonie. Ale parkuje się na niestrzeżonym parkingu i można zostać bez samochodu jeżeli to jest coś bardziej atrakcyjnego niż fiat 126p. A na Helu to z fokarium możemy sobie pojechać do portu rikszą rowerową - miejscowi są zachwyceni, bo zarabiają, turyści też choć wydają pieniądze, ale mniej to ich boli gdy jest upał. Pojedziemy samochodem - zarządził Wojtek. Tak będzie najbezpieczniej. Jest sezon, to i stateczek i wodolot będą oblężone. Poza tym jak jedziemy samochodem to nie jesteśmy związani jakąś określoną godziną.
Następnego dnia pogoda nie zachwycała, więc postanowili pojechać do Katedry Oliwskiej na koncert organowy, który zaczynał się w południe. Poczytali co nieco w sieci o Katedrze i Wojtek stwierdził, że na szczęście koncert to raptem trwa dwadzieścia minut, więc ma nadzieję, że wytrzyma to dzielnie.
A ty nie lubisz muzyki organowej? - zdziwił się ojciec. Lubię, ale tylko organy Hammonda-wyjaśnił Wojtek. Laurens Hammond wykonał je w 1935 roku.To zespół dyskowych wirników ponacinanych żłobkowo obracający się w polu magnetycznym. Ten zespół wirników generuje prąd elektryczny o charakterystyce zawierającej szereg harmonicznych składowych dając dźwięk wibrujący, intrygujący, miły dla ucha- wyrecytował Wojtek. Organy Hammonda królowały w muzyce rozrywkowej w latach 50 i 60-tych. Korzystały z nich zespoły takie jak Procol Harum, Pink Floyd, Deep Purple. A w Polsce Czesław Niemen i Andrzej Zieliński. A w Kielcach jest jedyne na świecie Muzeum Hammonda w Pałacu Tomasza Zielińskiego. Stała ekspozycja to 60 modeli organów Hammonda. A kim był ten Tomasz Zieliński?- spytał ojciec. Nie pamiętam dokładnie, ale w latach 1847 - 1858 dzierżawił od rządu ten obiekt. Pewnie się tam kiedyś wybiorę. Kiedyś to był spory instrument, teraz jest zminiaturyzowany.
Marta patrzyła się na męża tak, jakby nagle zobaczyła ducha. Ojej, tak bardzo lubiłam ich dźwięk a nic o nich nie wiedziałam. Myszeńko, słodka moja, co cię tak wystraszyło? - dopytywał się Wojtek. Nic mnie nie wystraszyło, tylko mi głupio, że o tym nie wiedziałam - wyjaśniła Marta. Ja też nie - pocieszył ją teść, a jestem starszy od ciebie. Ale nie jest mi głupio- nikt nie ma możliwości by wiedzieć o wszystkim. Każdy ma różne wiadomości i części z nich nie zna wiele osób i nie jest to powód do zmartwienia.
Wojtek jakoś przetrzymał koncert w Katedrze. Gdy wyszli Marta powiedziała - ja naprawdę chyba nigdy nie zrozumiem po co z takim wielkim trudem, kosztem życia wielu ludzi budowano te katedry. Przecież na samym początku budowa takich obiektów pochłaniała sporo ofiar. I nie mogę pojąć na co jakiemuś bóstwu taka budowla, te tłumy ludzi, te rzesze przeróżnych sług boskich, których z kolei rzesze naiwnych karmią. W ogóle w historii ludzkości jest dla mnie sporo zupełnie niezrozumiałych rzeczy. I jak mówią niektórzy "a brakującego ogniwa w teorii Darwina nadal brak a dowodu na to, że powstaliśmy z gliny też nadal nie ma".
Teść spojrzał na Martę i powiedział - ja mam wrażenie, że wielu ludziom potrzebna jest jakaś wiara w moce nadprzyrodzone, że istnieje ktoś/coś co może pokierować ich losem gdy sami nie bardzo wiedzą co mają ze sobą zrobić. I o ile taka "niewiedza" dotyczy spraw naprawdę skomplikowanych to mnie to zbytnio nie dziwi, ale mam wrażenie, że coraz częściej dotyczy spraw błahych.
Pewnie masz rację- zgodziła się Marta. Ale krew mnie zalewa gdy ktoś robi coś bez zastanowienia a potem smutny efekt swego działania tłumaczy "bóg tak chciał". Dziecko choruje ze zwykłego braku higieny i marnej opieki a durna mamuśka pieprzy trzy po trzy , że bóg tak chciał. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, latamy w Kosmos, tworzymy skomplikowane narzędzia, a taka mamuśka jest przekonana, że to bóg chciał by jej dziecko ciężko chorowało lub wręcz umarło. Już się nauczyłam, że gdy coś takiego słyszę to po prostu zaraz powinnam znaleźć jakiś ważny powód by jak najprędzej oddalić się i nie wdawać się w jakąkolwiek dyskusję. Bo każda taka dyskusja to jak ze ślepym o kolorach. U mnie na uczelni sporo jest takich dziewczyn przekonanych że bóg kieruje życiem każdego z nas. Tylko raz się zapytałam czy naprawdę sądzi, że to bóg jej podpowiedział by brudnymi rękami rozdrapała sobie krostę na czółku. I takie coś będzie potem kosmetyczką. Jakbym była dyrektorem tej uczelni to bym ją wyrzuciła natychmiast. Bo taki przypadek świadczy o tym, że to bezmyślna osoba. Teraz brudnymi łapskami zaszkodziła tylko sobie bo nie pomyślała, ale kto mi zaręczy, że gdy będzie robiła jakiś zabieg to będzie miała w 100% czyste narzędzia? Czyszczenie twarzy z zaskórników nie zawsze jest bez naruszenia powłoki skóry i czasem jakiś zaskórnik wyjdzie razem z krwią.
Nie wiem jak było kiedyś, ale teraz wyraźnie jest powiedziane, że kosmetyczka nie może naruszyć całości skóry, czyli nie może jej przeciąć by coś usunąć, ale pamiętam jak kiedyś gdy byłam u kosmetyczki i leżałam z maseczką na dziobie , na sąsiednim fotelu leżała klientka, której kosmetyczka obiecała, że usunie z jej nóg tak zwane "pajączki" bez problemu po prostu nakłuwając igłą każdą z tych drobniutkich żyłek i usuwając z niej krew. Wtedy to nie miałam bladego o tym co wolno a czego nie wolno robić kosmetyczce, ale gdybym to usłyszała teraz to chyba bym tej pani powiedziała, że takie rzeczy to musi robić lekarz a nie kosmetyczka.
c.d.n.
Podobało się 🙂
OdpowiedzUsuńPodobało się!
OdpowiedzUsuń