środa, 27 grudnia 2023

Córeczka tatusia - 59

 W dwa tygodnie później, po  wielu uzgodnieniach i kombinacjach udało  się  Marcie zorganizować spotkanie trzech par  małżeńskich.  Dzieciarnia Michała została już w piątek wieczorem odwieziona pod Warszawę, a do dzieci Leny i Andrzeja przyjechały aż dwie  babcie, czyli mama Leny i jej siostra. Andrzej był wdzięczny losowi  bo tym razem miał dyżur nocny z piątku na  sobotę i jakimś cudem żaden z pacjentów przyjętych na dyżurze nie wymagał natychmiastowej operacji, więc mógł się w swej "kanciapie" wyspać. Obie "dzieciate" pary nie ukrywały, że to bardzo miła okoliczność takie spotkanie bez obecności dzieci.  Bawili  się świetnie  i jakoś  cała  szóstka nie  mogła  się nadziwić, że tak się  świetnie towarzysko dobrali.  Bo my wszyscy nadajemy na tej samej fali, więc  się doskonale rozumiemy-podsumował Michał. Marta  tuż przed przybyciem  gości powiedziała do Wojtka, że ma wielką nadzieję, że obie pary "dzieciate"  nie zagłębią  się nagle w tematy ciąży, porodu i  wychowu  dzieci, a Michał z Wojtkiem nie ugrzęzną w tematach zawodowych. 

Około trzeciej nad ranem z wielkim żalem zakończyli wieczór i stwierdzili, że przynajmniej raz  w miesiącu będą robili takie  spotkanie. Poza tym wymyślili, że nie  byłoby  źle pojechać gdzieś  razem na  wakacje i może  właśnie do Sopotu i wtedy obie mamy namówiłyby na wyjazd swoje babcie. Wynajęliby wtedy 3 mieszkania typu M3, matki dzieciom gotowałyby na  zmianę i byłoby świetnie. 

Na tym spotkaniu była też Misia, która "przesiadała się" z jednych męskich kolan na  następne, by w końcu zasnąć na kolanach Wojtka z noskiem wciśniętym  w  zgięcie jego łokcia - na  szczęście w lewej ręce,  więc mógł swobodnie jeść.  Lena  się trochę dziwiła,  dlaczego Misia wolała bardziej  męskie kolana  niż damskie,  ale Wojtek jej wytłumaczył, że po prostu  Misia  szybko pojęła, że męskie kolana  są znacznie  stabilniejsze  bo z reguły tak się jakoś  zdarzało, że Marta  znacznie  częściej wstawała z krzesła  lub  fotela  i zostawiała  Misię  samą, a Misia jest tak rozbestwiona, że uważa to za wielki nietakt. A poza tym to Misia   najbardziej lubi siedzieć na kolanach jego taty, bo wtedy miksuje  się do wewnętrznej kieszeni bluzy dresowej ojca, w której chyba  czuje  się najbardziej utulona. A poza  tym gdy ojciec  wstaje  to nie  zostawia jej "samej" na krześle lub  fotelu  ale wszędzie zabiera ją wtedy ze  sobą. A oni, ze  względów bezpieczeństwa, żeby sobie  nie zrobiła  krzywdy wyuczyli ją, by sama nie zeskakiwała z krzesła na podłogę. Wyjątek stanowi łóżko w ich  sypialni, bo cała podłoga w  sypialni jest wyłożona grubą wykładziną a przy samym łóżku leżą jeszcze dodatkowo puszyste dywaniki. Gości najbardziej bawił fakt, że Misia, chociaż to miniaturowy piesek to ma dwa  domy i dodatkowo miejsce  w kwiaciarni.

Oczywiście nie obyło  się bez opowieści snutej przez  Wojtka jakim to sposobem "dorobili się" psa i że to Misia właśnie ich wybrała, bo się przywlokła na plaży do nóg Marty. No  a plaża nie była  tego dnia miejscem  bezludnym. A nie bałaś  się, że może cię ugryźć?- spytała Ala. Nie, nie bałam się, ona ma  taką malutką  mordkę, że nawet mi to do głowy  nie wpadło. Pierwsze co pomyślałam, to że  się komuś  zgubiła, potem dotarło do mnie, że jest potwornie wychudzona, nie ma nawet obróżki  i może  chora więc zabraliśmy  ją do weterynarza. I gdy powiedział, że psina  zdrowa ale  wygłodzona  to już wtedy wiedziałam, że pojedzie  z nami do Warszawy o ile nie zgłosi się właściciel. Bo wywiesiliśmy kartki w kilku miejscach, że  się taki piesek przybłąkał.  Weterynarz uważał, że  Misia jest wynikiem "mezaliansu" z jakiegoś domu, w którym była rasowa psina i być może nawet ktoś  szczeniaka wziął jako rasowy egzemplarz, a gdy okazało się, że to mieszaniec to ją wywiózł w okolice plaży i porzucił. Bo na ogół wydaje  się  szczeniaka z domu w wieku 7 tygodni, a  taki szczeniaczek w niczym  nie przypomina psa o nazwie swych rodziców.  Oddaje  się takie maleństwa, bo one wtedy już przestają  być karmione przez  sukę i łatwo przyzwyczajają się do nowego domu. Poza tym  weterynarz  mówił, że zaobserwował jakieś wynaturzenie wśród właścicieli psów, czyli celowe krzyżowanie  różnych ras i to często po  to by "otrzymać  nową rasę". Ewentualnie krzyżują ze sobą osobniki tej samej rasy tak, by potomstwo było albo dużo mniejsze  albo sporo większe od uznanego standardu. I to powinno być tępione. A gdy byli w tym roku w Sopocie  to byli sami, bo Pati orzekła, że pobyt w  Sopocie  może być stresem dla Misi, bo pieski są "pamiętliwe" no i Misia została u rodziców. Ale na następny  pobyt już jej nie  zostawią w Warszawie. Misia jest przyzwyczajona do trzech  miejsc, w których mieszka - w każdym ma swoją budkę do spania i posłanko koło budki i swoją "służbę", która o nią dba.  Poza tym to ona jest lekka i noszenie  jej na rekach ewentualnie w transportówce nie jest problemem. Na necie są nawet specjalne plecaki do noszenia małych zwierząt, mają  okienko, którego część jest ażurowa, żeby był dopływ  powietrza. Ale w Polsce ich jeszcze  nikt nie sprowadzał, bo polski modus vivendi w tej materii  to po prostu porzucenie psa lub kota na pastwę losu ewentualnie odwiezienie do schroniska lub w jego okolice.

Andrzej stwierdził, że może kiedyś, kiedyś,  gdy zgłupieje kompletnie i wybuduje  sobie  własny dom z ogrodem, albo dostanie w spadku po ojcu jego chałupę z ogrodem to na pewno będzie  miał psa i ku zgorszeniu okolicznych sąsiadów nie będzie go hodował w budzie koło domu, ale w  samym  domu. Ale jak zna  siebie i życie  to raczej nie  grozi mu taki pomysł by zamieszkać na starość w wolnostojącym domu, bo taki dom i ogród to stały  strup na głowie. Bo gdy się mieszka  w mieście w  wielorodzinnym budynku będącym własnością miasta lub spółdzielni, to nie obchodzi cię stan dachu, rynien i piwnic- jak coś jest źle to zgłaszasz to w administracji  i oni mają obowiązek zadbać o  to by dach był cały, rynny nie zatkane a piwnice nie  zalewane wodą z podłoża. A poza tym, gdy on już będzie na emeryturze to raczej jest mało prawdopodobne, że będzie miał siły  by z sensem zajmować  się takim wolno stojącym domem. Bo nie da  się ukryć, że zawód który wykonuje jest bardzo wyczerpujący i fizycznie i psychicznie. I wie, że ma niewątpliwie wielkie szczęście, że ma tak  bardzo mądrą i wyrozumiałą żonę, która doskonale  wie jaka to jednak bardzo  wyczerpująca praca.  I dlatego w pewnym momencie pomyślał, że może by zrobić specjalizację w chirurgii plastycznej, no ale Marta swoimi opowieściami o nawet nie inwazyjnej medycynie estetycznej przekonała  go, by się w to nie bawić. I zaraz wszyscy się zaczęli dopytywać co w takim razie Marta będzie robiła po ukończeniu studiów, więc Marta opowiadała jakie ma perspektywy po ukończeniu  studiów. 

Ala i Lena dziwiły  się trochę, że  zgodziła  się  pracować w ramach pół etatu w  czasie wakacji, ale ani Andrzej ani Michał nie dziwili  się. Andrzej  niemal w każde wakacje na studiach pracował  choć nie  miał wcale złej  sytuacji finansowej, Michał zresztą podobnie, choć przez cały czas obu utrzymywali  rodzice. Rodzice Michała wyemigrowali gdy był na drugim  roku studiów. Zresztą Wojtek podobnie- miał mieszkanie bo mieszkał z własną ciotką, ojciec płacił za jego  utrzymanie a Wojtek pracował i  dzięki temu  dorobił się mieszkania spółdzielczego na Ursynowie. Wojtek z Andrzejem opowiedzieli Michałowi, jak to Marta wymyśliła  zamianę mieszkań Wojtka i Andrzeja , potem Andrzej opowiedział ze  szczegółami jak wyglądała jego przeprowadzka dzięki ojcu Wojtka, a na końcu Marta opowiedziała historię jak poznała nową żonę  swego ojca i jak pokochała swego teścia, który naprawdę zasłużył by mieć miano taty.  

Prawdę mówiąc to jesteśmy wszyscy szczęściarzami - podsumowała Marta. Mamy bardzo odpowiedzialnych rodziców i to  dzięki nim mogliśmy  dojść do punktu,  w którym teraz jesteśmy. Ja pracuję  dlatego, że zdecydowałam  się na drugi  stopień tych studiów i to wszystko co teraz robię w pracy, ten kontakt z chemikami  jest dla  mnie bardzo cenny, bo dowiaduję się o rzeczach, o których mam raczej mgliste pojęcie i gdy będę się o  tym uczyła  nie będzie to dla mnie typowa terra incognita. Poza tym to laboratorium jest  dość blisko domu, w granicach naszej  dzielnicy i miałabym niezły dojazd , lepiej niż teraz  na uczelnię, bo teraz to się muszę przeprawiać na drugi brzeg Wisły. I jestem bardzo wdzięczna Wojtkowi i tacie, że mnie  zmusili  do zakupu samochodu, bo jednak jeżdżenie komunikacją miejską zabierało mi sporo czasu. Skłamałabym mówiąc, że robię tam jakąś poważną pracę, szef mi wciąż tłumaczy, że dla nich to jest pomoc bo całe życie nasze i rzeczy wielkie składają  się głównie  z małych kawałków, które zsumowane mają jednak znaczenie.  Teraz to nastawiam różne próbki, wszystko muszę opisać bardzo  szczegółowo, nawet godzinę z minutami o której nastawiłam, sprawdzić po określonym czasie  ich stan fizyczny jak gęstość, lepkość, zapach, wygląd, mazistość- na  szczęście nie muszę przeprowadzać  degustacji- to wszak nie wyroby spożywcze. Czasem tylko  mam dużo do czytania i muszę z tego co przeczytałam robić notatki. W sumie  to się sporo uczę. Ale mnie  się to podoba. Moje koleżanki to się wymownie w głowę stukały gdy się  dowiedziały, że ja w  wakacje będę w laboratorium pracować. One to sobie załatwiały wakacyjne praktyki w gabinetach kosmetycznych, bo ich  zdaniem wiedza na temat składu chemicznego danego kosmetyku nie jest konieczna, to nie  są środki które nabywa się tylko na podstawie  recepty, więc po co  sobie tym głowę obciążać. Ale one nie  wiedzą, że ja dostaję za tę pracę regularne wynagrodzenie a one w tych gabinetach to będą przynosić, podawać i  zamiatać głównie za frajer.  One w ogóle patrzą na mnie jak na wariatkę - wyszła  za mąż a nie jest w ciąży- no bo w niektórych  środowiskach tylko dlatego wychodzi  się za mąż jeśli się przypadkiem zajdzie.  Będę robiła drugi stopień a nie mam  w planie posiadania własnego salonu kosmetycznego.   Mało tego - nie lubię zajęć praktycznych - robię bo muszę a nie dlatego, że lubię a co gorsze - mam z tego ocenę "bdb" i to już jest wręcz skandal. I nie chodzę z nimi na kawusię i nie opowiadam z kim  się przesypiam i nie pokazuję swoich zdjęć z wakacji.

Andrzej się zaśmiewał w głos i powiedział - no to całe szczęście, że nie  wiedzą jak wiele masz dobrych wiadomości z tak zwanej medycyny ogólnej i jak dobrze masz  wszystko poukładane  w głowie. Ty  się dziecino marnujesz na tych studiach, powinnaś była jednak drugi raz podejść na medycynę i zdawać pod hasłem, że wybierasz nie ogólny lekarski ale medycynę estetyczną.  Bo pewnie tak zgłosiłaś?  No właśnie- tak właśnie  zgłosiłam. Nie było po prostu dokładnych informacji- ktoś czegoś  nie dopatrzył- powiedziała Marta. Ale  nie zrobiła  się z tego powodu dziura  w niebie.  Jeżeli nie wydarzy się nic  złego to mam zamiar skończyć za dwa lata tę uczelnię, popracować rok i wziąć  się za rozmnażanie. Tylko nie wiem, czy ja  się nadaję na matkę bo mam okropne  wymagania względem dzieci. O ile wyobrażałam  sobie zawsze własne zamążpójście ( ale tylko za Wojtka) o  tyle macierzyństwo jakoś  jest poza moją wyobraźnią. 

Lena popatrzyła na Martę i powiedziała - do wszystkiego trzeba po prostu dojrzeć emocjonalnie, choć w moim odczuciu to 3/4 populacji  kobiet rodzi dzieci nim dojrzeje do tego emocjonalnie. Ty należysz do tych, którzy łączą rozum z dojrzałością emocjonalną  i choć jak twierdzisz nie wyobrażasz sobie własnego macierzyństwa to ja uważam, że będziesz cudowną matką - moje dzieciaki ciągle  się o ciebie dopytują kiedy do nas przyjdziesz i będziesz z nimi rysować. A ponieważ Michał podniósł brwi wyrażając lekkie, choć nieme zdziwienie, Lena szybko opowiedziała jak Marta z jej dzieciakami  kolorowała obrazki. I teraz mamy w domu całe mnóstwo książeczek do kolorowania a rodzina dostała "prikaz" kupowania dla nich tylko takich książeczek, w których są albo ładne kolorowe fotografie zwierząt ewentualnie realistyczne ich obrazki a nie bohomazy mało przypominające prawdziwe zwierzęta. I "Starszy" poucza "Młodszego"  by nie wychodził kredką poza  kontur obrazka - powiedziała Lena.  I obiecałam im, że pojedziemy do ZOO, ale muszą wpierw przestać bałaganić w domu. Na razie marnie im to idzie, ale już pomalutku kumają, że jeśli skończą się czymś bawić to muszą to odstawić na miejsce. I niechcący sama siebie musiałam zmobilizować by zaraz chować  wszystko na miejsce, jeśli już czegoś w ciągu najbliższego czasu nie będę używać - przyznała się Lena.

                                                                      c.d.n.

                                                                    


poniedziałek, 25 grudnia 2023

Córeczka tatusia - 58

 W drodze powrotnej do domu Marta powiedziała do męża - mam ostatnio  szczęście do spotykania na  swej drodze ludzi z którymi bez najmniejszego trudu mogę złapać  "wspólny język". I Ala i Michał są naprawdę fantastyczni. Cieszę się bardzo, że ich poznałam. Po historii o tym, jak Alę potraktowali  jej rodzice uważam, że to co zrobiła moja matka to mały Pikuś, bo miałam i mam normalnego tatę. Jak  się okazuje to  jest jednak  sporo nieco  dziwnych rodziców  na świecie. Wojtek spojrzał na nią i powiedział - w moim odczuciu to jednak jest dość istotna  różnica  - ty byłaś  wtedy jeszcze  dzieckiem, a Ala już była dorosła. To jednak spora różnica. Ty wymagałaś  jeszcze opieki, nie byłaś samodzielna. Ala wg wszelkich reguł była  wtedy już osobą pełnoletnią i nie musiała  się podporządkowywać decyzji swoich rodziców. Ona jest niewiele młodsza od Michała, tylko że jest niewysoka, szczupła to wygląda na  dużo młodszą, a jest tylko 4,5 roku młodsza od Michała.

Ala  twierdzi, że ona już też przebolała to, że jej rodzice w tak paskudny  sposób ją potraktowali i to nawet wtedy, gdy wiedzieli, że jej mąż zginął w  wypadku. Usłyszała  wtedy, że to kara boska za to, że wyszła za niego za mąż. Całe szczęście, że jej teściowie stanęli wtedy na wysokości  zadania.  I że ze  zrozumieniem podeszli do tego, że ona  chce wyjść za Michała i  że nie  robili afery z tego, że on chce usynowić ich wnuka.  A sprawa szła przez  sąd rodzinny, więc oni  też się wypowiadali.

Ona gdy wyszła  za Michała - opowiadała dalej Marta- to wprowadziła  się do niego, czyli do mieszkania, w którym  kiedyś mieszkał razem z rodzicami  i zmieniła numer swego  telefonu zmieniając operatora. A mieszkanie, w którym mieszkała z ojcem  Mirka prawnie jest mieszkaniem jego rodziców  i oni z niego korzystają głównie  zimą gdy wpadają  do Warszawy  bo idą do teatru lub przyjeżdżają do dzieci czy też do swoich  znajomych. Bo ojciec pierwszego męża  Ali - ten "prosty badylarz  spod  Warszawy" skończył biotechnologię na SGGW i pracuje naukowo w jakimś instytucie. I ma w ogródku przydomową małą  szklarenkę, w której na użytek własny hoduje warzywka, ma w ogrodzie kilka jabłonek takich starych odmian, których już duże  sady nie hodują bo te  stare  odmiany to owocują dobrze co dwa lata a nie co rok. Jabłonki to ma w spadku po poprzednim właścicielu tej posesji.  Wpierw  chciał je usunąć, ale podobno one tak pięknie kwitną wiosną, że je  zostawił. A że żyje w  zgodzie z sąsiadami, którzy co prawda nie są po SGGW, ale każdy coś hoduje, to i cielęcinka dla wnusia jest i kurczaki własnego chowu i prawdziwa śmietana i masełko.

Ala się śmieje, że Michał to taki rodzaj anioła, który  się pojawił by zająć  się nią,  Mirkiem i ukoić nieco ból jej teściów.  A gdy Mirek po raz  pierwszy powiedział  "tata" to Michał się najzwyczajniej  w świecie popłakał  ze wzruszenia. I zaraz zatelefonował do dziadka, że Mirek powiedział "tata".  A gdy okazało się, że Ala jest w  ciąży to Michał zaraz poinformował  o tym wydarzeniu teściów Ali, a dopiero potem  swoich  rodziców.   Michał tak traktuje teściów Ali jakby oni byli jej  rodzicami. Ala, zapytana przez teściową czemu nie utrzymuje kontaktu ze  swymi rodzicami powiedziała jej tylko, że  oni na to miano nijak nie  zasługują i niech tak zostanie.  A gdy teściowa nieco  bardziej naciskała w końcu jej powiedziała, że nie podobało się jej rodzicom, że wyszła za mąż za ich syna, chociaż go  nie znali bo nie chcieli go poznać. 

Ale czemu nie  chcieli poznać?- dziwiła się teściowa.  Bo zestawili sobie  dwa fakty - on studiuje na SGGW i mieszka pod  Warszawą w miejscowości , w której mieszkają tzw. "badylarze". I że to oni ją "wypisali" z rodziny gdy wyszła za niego za mąż. A gdy zginął w  wypadku to stwierdzili, że to kara boska za to, że za niego wyszła. Teściowa przytuliła ją i powiedziała - dla  nas  nadal jesteś drugim dzieckiem, a waszą "pareczkę" kochamy tak samo jak Mireczka.  Rozumiem teraz twoje postępowanie. A Michała też pokochaliśmy. To dobry  chłopak.

A ja, naiwna, myślałam, że  tylko ja mam dziwne układy rodzinne bo mówię "mamo" do kobiety, która  wcale nie jest moją matką. Muszę przed końcem  swoich wakacji zrobić jakieś "party" i zaprosić oba nasze znajome  małżeństwa.  Mam nadzieję,  że oni też się polubią i będziemy wszyscy razem tworzyć zgraną paczkę.  Lena narzekała, że nie  mają fajnych  znajomych "dzieciatych" a ja już  zapowiedziałam, że o powiększaniu rodziny to pomyślę po studiach i zapewne dopiero po roku pracy  zawodowej. 

Wojtek rozejrzał się po pokoju i powiedział- no nie wiem jak to zrobimy- to przecież  będzie sześć osób dorosłych i pięcioro dzieci- nie porozmawiamy bo nas  dzieciaki zawrzeszczą. Marta popatrzyła  się na Wojtka z politowaniem - przecież chyba jasne, że zrobię  "spęd" tylko dla dorosłych. Najlepiej  w którąś sobotę, bo wtedy obie pary  mogą dzieci odstawić do dziadków lub dziadkowie przyjechać do dzieci.  Lena i Andrzej już rozglądają się za jakimś mieszkaniem na Ursynowie  dla rodziców, bo komunikacja między Wolą a Ursynowem jest dość  skomplikowana. A u Michała to mniejszy problem, bo dzieciaki szalenie lubią bywać u dziadków i mają tam też swoje  zabawki poza tym dziadek zawsze ich zabiera  do różnych sąsiadów żeby zobaczyły różne zwierzaki. 

Ala mi opowiadała jak dziadek dał lekcję Mirkowi, bo usłyszał, że ten nazywa swoje rodzeństwo gnojami.  Dziadek zaprowadził Mirka do dość odległego sąsiada, który ma  dwa konie, cztery świnki, krowę i w pewnej odległości od domu prawdziwą, wiejską gnojówkę. Oprowadził dzieciaka po oborze, stajni, potem był wykład o tym, że każde żywe stworzenie je a potem, po strawieniu  pokarm  wydala, no  ale zwierzątka  nie chodzą w tym celu do toalety ani nie korzystają z nocniczka więc  dobry gospodarz  sprząta codziennie ich pomieszczenia i wszystko jest wyrzucane  w jedno miejsce, czyli do gnojówki, bo te  wszystkie odchody ludzie nazwali gnojem. Oczywiście  cały wykład był gdy stali obok gnojówki. Mały zatykał nos, przestępował  z nogi na nogę, ale nie śmiał odejść bo dziadek cały czas opowiadał. Na koniec  zapytał Mirka dlaczego on nazywa swe rodzeństwo gnojami, skoro oni nie  są odchodami  zwierząt ani nie pachną brzydko. No i wtedy wyszło na jaw, że dzieciaki w przedszkolu tak się do siebie zwracają. Ale, jak  się śmieje Ala, smród gnojówki zmobilizował szare  komórki dziecka i mały powiedział sam, z własnej inicjatywy, że nigdy więcej nikogo nie nazwie  gnojem, nawet  w przedszkolu.

Dobre -  stwierdził Wojtek. Wyczytałem gdzieś, że coraz mniej  dzieci wie jak wygląda wieś bo takich prawdziwych  wsi to w pobliżu dużych  miast nie ma i właściwie takich prawdziwych wsi to już teraz nie ma, bo pomału, pomału, ale "cywilizacja" i do odleglejszych miejscowości dociera. Podobno już nawet w Bieszczadach  trudno znaleźć  "dzikie miejsca  zapomniane przez Boga i ludzi".  Jeden z kolegów nam opowiadał, że  "napaleńcy" starają  się za  wszelką cenę utrzymać choć trochę  "klimatu" z  czasów nie tak odległych, gdy można  było  przepaść w Bieszczadach bez śladu, bo i dróg porządnych nie było , niektóre wsie były wyludnione a opuszczone domostwa zostały przez  zaradnych rozebrane do podmurówek.  Jak twierdzi to jego jakiś daleki kuzyn uciekł od żony w Bieszczady ale co miesiąc przysyłał pieniądze na dziecko i za każdym razem z innego miasta w Polsce. Bardzo nas  rozbawiło jego opowiadanie, bo gdy ten kolega był kiedyś na urlopie  w Bieszczadach, to podeszło  do niego  jakieś kudłate, zarośnięte  indywiduum, klepnęło go ramię i ni to zapytało, ni stwierdziło - ty jesteś Bartek - no nie?   Bartka nieco zatkało, bo   nie przypominał  sobie, by znał kogoś  o takim wyglądzie i powiedział - może jestem, może nie jestem, a ty kim jesteś?  Wtedy facet powiedział kim jest i czym się zajmuje. Powiedział, że żenił się pod przymusem, że wcale a wcale nie jest pewien, że to on był sprawcą ciąży swej żony, bo panienka dość szczodrze dzieliła się z chłopakami swym ciałem a poza tym pamiętał, że on był zabezpieczony. A wtedy testy genetyczne nie były robione w prywatnych  laboratoriach analitycznych. Były wykonywane w państwowym laboratorium i  tylko na zlecenie  sądu.W stolicy było tylko jedno prywatne  laboratorium ale  nie robiło testów genetycznych. No to  się ożenił i jeszcze nim  się dziecko urodziło spłynął w Bieszczady. No a na pytanie gdzie on pracuje stwierdził, że  jest  smolarzem, czyli produkuje smołę drzewną. Bartek twierdził, że gdy to wtedy usłyszał to ponoć  nie bardzo wiedział czy ma się  śmiać  czy płakać, że jego kuzyn zamiast kontynuować studia został smolarzem w Bieszczadach.   

A ja byłam pewna, że  smołę to tylko z  węgla się robi - stwierdziła Marta- wciąż  mam  jednak  jakieś braki  z chemii.Wojtek roześmiał  się - pociesz  się, że większość  ludzi  nie wie nawet i tego, że smołę  robi  się z węgla i wcale  nie  są z tego powodu zmartwieni.  Ja z kolei nie mam nawet  bladego pojęcia z  czego są robione różne kosmetyczne  mazidła ale nie rwę włosów  z głowy   z tego powodu. Ty z kolei nie  masz pojęcia o programowaniu i też  się z tego powodu świat nie  zapada i nie kończy.  Nikt przecież nie jest w stanie wiedzieć wszystko  o  wszystkim. Ty wiesz i potrafisz uszyć sobie  sukienkę, ja to podziwiam, ale nie  rozpaczam, że tego nie potrafię.  Każdy człowiek ma jakieś zdolności, coś mu udaje  się świetnie,  ale raczej nie ma  na świecie wielu takich co potrafią i wiedzą  wszystko. A z reguły geniusze tacy jak choćby Einstein  czy inni wynalazcy w  sprawach bytowych byli kiepściuni i gdyby  nie ich kobiety to by chodzili  "goli i  bosi" bo nie bardzo potrafili  zadbać o  siebie. Z dziedziny kosmetyki to tylko wiem, że kremy mogą być na tłuszczach zwierzęcych lub roślinnych i że można się opalać smarując  się oliwą z oliwek, bo moja matka tak robiła i kojarzyła  mi  się z frytkami.  Ty to od początku byłaś dobra  z chemii, a mnie to jakoś chemia  zupełnie  nie  wchodziła do głowy. Do dziś pamiętam jak mnie odpytywałaś z chemii przed klasówkami. I chyba wtedy po raz  pierwszy dostałem 4+ z tej chemii.  Chemiczka podejrzewała, że na klasówce ściągałem, ale siedziałem z  Alkiem,  on był jeszcze gorszy z  chemii niż ja a siedzieliśmy w pracowni chemicznej tuż przy stole chemiczki. Alek miał wtedy na lewej dłoni wypisany jeden wzór, ale mu się rozmazał i mu się cyferki pomyliły i potem chemiczka rozdając klasówki powiedziała  mu, że takiego  głąba  jak on to jeszcze nie spotkała. A teraz  ten "głąb" podobno wygrał jakiś konkurs architektoniczny i to nie  w Polsce ale gdzieś w świecie.  Jego  rodzice wyjechali do Australii i on tam studiował.  Oni pojechali wpierw  bez niego, mieli wrócić po miesiącu, ale po miesiącu to tylko jego ściągnęli do Australii, bo jego ojciec dostał tam  dobrą pracę i Alek tam robił liceum. Takie wiadomości  mam od  Ziutka. Jemu ta Australia posłużyła, nie poleciał tam by szukać opali.

Szkoda, że się nam tak ta klasa rozjechała po świecie- byliśmy bardzo  zgraną bandą - powiedziała ze  smutkiem Marta. No nie wiem - wtedy byliśmy jeszcze  dziećmi, każdy z nas  się zmienił a na dodatek zmieniły  się też układy polityczne i gospodarcze w Europie i na świecie i nie wiem, czy dalej bylibyśmy "zgraną bandą"- zauważył trzeźwo Wojtek.

                                                                             c.d.n.

                                                                             c.d.n.


czwartek, 21 grudnia 2023

Córeczka tatusia - 57

 Wizyta u Michałów przeciągnęła  się  nieomal do północy. Ala nie ukrywała, że chociaż bardzo kocha swe dzieci to  byłaby wdzięczna losowi by ze  dwa razy  w miesiącu mogła być tylko z Michałem, bez trójki dzieciaków. Ale  po doświadczeniach starszego synka  z przedszkolem to czarno widzi sytuację gdy "pareczka" też wyląduje w przedszkolu.  Jakoś na  szczęście  jak dotąd "przedszkolak" nie  załapał żadnej infekcji i nie przywlókł niczego, poza dość niewybrednym słownictwem, do domu. Na szczęście  Michał jest dla  niego największym  autorytetem i szybko nauczył Mirka, których słów  i dlaczego nie powinien używać.  

Zapisaliśmy go do prywatnego przedszkola, ale jak widać w domach wielu dzieci nikt nie kontroluje tego jakimi słowami operuje przy  dziecku. A potem dziecko w taki sam sposób zwraca się w przedszkolu do swoich koleżanek i kolegów. Mnie kończy się  trzyletni bezpłatny urlop wychowawczy, więc muszę się zastanowić co dalej -  zdaniem Michała powinnam przestać pracować  zawodowo  ewentualnie znaleźć jakiś półetat, bo jednak troje  dzieci to nie jedno dziecko i pomimo wielu udogodnień to jednak sporo przy  nich jest pracy  w domu.  A ja z kolei  uważam, że powinnam  nadal  pracować, bo "złe nie śpi" i od  wypadku, w którym zginął mój  pierwszy  mąż  stale się boję, że pewnego dnia mogę zostać sama z trójką  dzieci.  Michał o tym wie i jeżeli  wie, że nie  wróci z jakiegoś powodu na czas do domu to zaraz mnie o tym informuje. 

Popatrz, teraz poszli z twoim do drugiego pokoju i jestem dziwnie pewna, że omawiają jakieś zawodowe sprawy. Michał to nie może  się wprost nachwalić twojego męża  jaki z niego mądry i porządny facet. I  jakoś bardzo  szybko poznał się ma twoim mężu. Teraz lepiej się znają niż na początku i nadal zdaniem Michała ( i podobno to nie tylko jego zdanie) to bardzo zdolny i mądry chłopak. A mój Michał bardzo, bardzo rzadko kogoś chwali.  Gdzie ty go wytrzasnęłaś?  

Marta roześmiała  się - ja go nie wytrzasnęłam, chodziliśmy razem do podstawówki i byliśmy wtedy parą. I tak nam zostało - widocznie oboje jesteśmy monotematyczni i wierni z natury. Przez czas liceum byliśmy rozdzieleni, bo jego rodzice zgarnęli go do Austrii, ale on tu wrócił na studia i tym samym  do mnie. Teraz mam w jego tacie wielbiciela, często u nas pomieszkuje, a poza tym gotuje nam obiadki. Rozszedł się z matką Wojtka, wrócił do Polski, a ona tam pozostała. A tak  w ogóle to nasi ojcowie kiedyś pracowali w jednej firmie. 

Do dziś pamiętam jak się mnie Wojtek zapytał czy będziemy ze sobą chodzić - byliśmy wtedy w siódmej klasie.  No i chodziliśmy. Do kina na macanki i całowanki, więc przeważnie bywaliśmy na tym samym filmie dwa razy - raz w kinie  a drugi raz by obejrzeć film, poza tym on mnie odprowadzał zawsze do domu.  I tak nam zostało. Znamy  się chyba lepiej niż łyse konie.  Gdy  wrócił tu na studia to ja nie wierzyłam, że on nie łazi  z innymi dziewczynami a on nie wierzył mi, że z żadnym  facetem się nie umawiam.  

Trochę mi głupio, że on już po studiach a ja nadal jeszcze  studiuję, ale  jakoś nie bardzo wiedziałam  jaki kierunek  wybrać. Zdawałam na medycynę, ale odpadłam, bo po prostu nie doceniłam trudu egzaminu  z chemii - byłam tak pewna  siebie, że chemię mam na mur opanowaną, że nawet nie raczyłam się choć trochę pouczyć. No ale trochę  się  douczyłam  i zdałam nie na  AM ale na studia medycyny estetycznej, na kosmetologię. Mam jeszcze dwa lata do magisterium. I widzę, że dobrze wybrałam- teraz w wakacje  pracuję na pół etatu w laboratorium kosmetycznym i już mi się podoba. Więc mam nadzieję, że jako mgr kosmetolog sprawdzę  się w tym laboratorium.  Bo ja dopiero na praktycznych zajęciach dowiedziałam się czegoś  o sobie - byłabym niezbyt dobrą kosmetyczką i pewnie połowę klientek bym posłała gdzie pieprz rośnie  a nie grzebałabym  radośnie w ich skórze usuwając  drobne defekty. 

Poza tym ja jestem mało nowoczesna i nie chcę by moim dzieckiem zajmował się wpierw  żłobek a potem przedszkole i tak samo nie chcę by potem siedziało po szkole  w świetlicy lub samo w domu jak ja. Bo tata pracował, a moja matka stale "wyciekała" gdzieś z domu i wracałam do pustego mieszkania. Wiesz- Wojtek o tym wszystkim wie i zgadza  się z tym moim poglądem.

Rozumiem cię doskonale - my  chyba po wakacjach zabierzemy Mirka z przedszkola a pareczki też wcale tam nie  wstawimy. Michał jest bardzo rozczarowany wychowaniem przedszkolnym w naszym mieście -stwierdziła Ala.  A to przecież  stolica  a nie  jakieś, z przeproszeniem,  zadupie. Ostatnio przeglądałam literaturę dotyczącą  wychowania przedszkolnego i może po prostu będę dla naszej trójki prywatną przedszkolanką. Niech dzieciaki biorą dość czynny udział w życiu rodziny- będą robić  ze mną zakupy, będę im też tłumaczyła i pokazywała wszystko co dotyczy prac domowych, w tym i gotowania. Nie wpadłam na to  sama, ale rozmawiałam z jedną bardzo miłą babeczką , która  w ten sposób hoduje dwójkę swoich dzieciaków.  Bo, jak mówi, w ten  sposób dzieciaki wychodzą z domu lepiej przygotowane do życia. A poza tym mogę Mirka już zacząć uczyć rozróżniania liter.  Co prawda mówiłam Michałowi, że powinnam wypracować  sobie  jakąś emeryturę, ale tylko machnął ręką. 

Poza tym  nie jest  wcale  pewne, że do  śmierci będziemy mieszkać  w Polsce. Michał ma jakieś tajemnicze plany, ale na razie wiem tylko tyle, że być może wyjedziemy stąd wszyscy.  Ale jak na razie  to nie ma jeszcze konkretnego kierunku.  Gdyby był sam to już zapewne od  dawna by był w którymś z krajów Europy. Bo na Antypody  to nie bardzo mu pasuje.

No właśnie - podchwyciła temat  Marta - mój to już od dość dawna coś na ten temat przebąkuje, no ale on to by chciał wpierw  zrobić doktorat. Był bardzo zaskoczony, gdy zaproponowano  mu pracę na  PW i jeszcze zrobienie  doktoratu. No ale ta praca nad doktoratem  to przecież nie kwestia kilku miesięcy ale kilku lat. Ciekawa jestem kto go na PW ściągnął - Wojtek twierdzi,  że do pracy na wyższych uczelniach jest wciąż zbyt mało chętnych, chociaż teraz wreszcie  zaczęli przyzwoicie płacić. On już kombinował jak się wyeksportować bo jego zdaniem informatycy są tu niedoceniani. 

Po prostu twój ślubny jest dobry w te klocki - powiedziała Ala. Michał był zaskoczony jakością  jego pracy magisterskiej i podzielił  się tą opinią z dziekanem, a potem to już  się jakoś  samo rozhuśtało. I ponoć  potrafi dobrze  wykładać materiał. Marta uśmiechnęła  się - ja nadal nie  zgłębiłam informatyki- nadal jestem nieco tępawym użytkownikiem  komputera i wiedza, którą posiada Wojtek  jakoś  zupełnie mnie  nie skaziła. Ala roześmiała  się - pociesz się, że ja także nie mam zacięcia w tym kierunku. Umiem tylko to co zwykły, mało bystry użytkownik. I zapewniam  cię, że jest mi z tym całkiem dobrze. I nie mam najmniejszego zamiaru rozszerzać  swoich umiejętności w  tym  zakresie.

Ala, a jak ty poznałaś Michała? Długo się znacie?    Nooo, jak na  dzisiejsze  standardy to długo. I poznałam go dość krótko po śmierci mego męża, Mirek miał wtedy trochę ponad  rok. Odpadło mi na ulicy koło od  wózka i usiłowałam je jakoś przymocować, ale ono po kilku obrotach odlatywało. I wtedy akurat przechodził tamtędy Michał- chyba mu się żal zrobiło jak popatrzył jak marnie mi to idzie, bo wpierw grzecznie przeprosił, że  się wtrąca i  zapytał co  się stało, a już prawie zapłakana powiedziałam, że po prostu nie umiem tego koła przymocować. No to może ja  spróbuję-  zaproponował. Pociechą  dla mojej godności  był fakt, że on też nie mógł go trwale przymocować, więc mi zaproponował, żebym chwilę spokojnie poczekała i nic nie robiła, on za moment podjedzie tu samochodem i podwiezie  mnie wpierw do jakiegoś warsztatu ślusarskiego, tam albo zrobią od  ręki albo zostawimy wózek a on mnie odwiezie  do domu i potem mój mąż odbierze  wózek.  Na to mu powiedziałam, że mąż nie odbierze, bo niedawno stracił życie. Przeprosił mnie, że wspomniał o mężu i stwierdził, że w takim razie on ten wózek odbierze i mi go dostarczy pod wskazany adres. No więc pojechaliśmy do małego warsztatu, w warsztacie powiedzieli, że wózek będzie gotowy na następny dzień, a Michał odwiózł mnie z dzieciakiem do domu i nawet wniósł Mirka po schodach. A że Mirek  się nawet zachowywał kulturalnie,  czyli się nie darł, to zrobiłam kawę i gadaliśmy ze trzy godziny. Był taki uważny, wypytywał się jak sobie radzę sama, czy ma mi może  w czymś pomóc, może coś trzeba  naprawić w mieszkaniu i czy mam uporządkowane sprawy materialne, bo na pewno powinnam dostawać jakąś rentę rodzinną z ZUSu.  Bo w razie  czego to on ma dobrego prawnika. Nie powiedział, że ten dobry prawnik to jego własny ojciec.

Nie ukrywałam, że  mój mąż zawsze jeździł za szybko i tym razem też na pewno jechał zbyt szybko, wpadł w poślizg i przegrał pojedynek z drzewem. I być może, gdyby to nie było o trzeciej  w nocy to szybciej by ten wypadek wpadł komuś w oko, ale to taka godzina, że mało kto o tej porze jeździ jeśli nie musi. A ten zawsze jeździł o jakichś nietypowych porach, bo jak twierdził wtedy było pusto na  szosach. I jak się okazuje nie  zawsze pusto na  szosie jest  oznaką bezpieczeństwa. 

Michał powiedział, że następnego  dnia on przywiezie mi ten wózek do domu i zapytał się o której będę w domu a mały  nie  będzie  spał, żeby on go nie obudził dzwonkiem domofonu.  Byłam tym wszystkim oczarowana i nieco zszokowana, bo już się przyzwyczaiłam do sytuacji, że  sama muszę o wszystko zadbać.  Moi rodzice, którym nie podobał się mój  mąż, bo jego rodzice byli , jak mówili moi rodzice, "zwykłymi badylarzami z okolic Warszawy",przestali ze mną rozmawiać gdy  powiedziałam, że i tak  wyjdę za tego  badylarza , nawet jeśli mnie "wypiszą z rodziny."  I wypisali.  Teściowie  kupili synowi swemu mieszkanie, w którym zamieszkaliśmy, takie  typu M3, czyli dwa pokoje  z kuchnią. Pierwszy miesiąc po urodzeniu dziecka spędziłam  w  domu teściów bo zdaniem teściowej  położnica powinna odpoczywać i jak najwięcej być ze  swoim maleństwem. Czułam się tam jak na najdroższych wczasach. Oczywiście  moi  rodzice  ani razu nie odwiedzili mnie tam. Mąż kończył studia na SGGW i jego rodzice raz  w tygodniu przyjeżdżali do nas z  zaopatrzeniem, żeby ich  synowa prawidłowo  się odżywiała i  jadła dużo witaminek wyhodowanych na prawdziwym nawozie  i niczym nie pryskanych.

Teściowie bardzo ciężko odczuli śmierć swego jedynego dziecka i  powiedzieli, że jeśli tylko mam ochotę  mogę u nich zamieszkać. Ale ja wolałam zostać w Warszawie. Teść nadal przywoził nie pryskane warzywa, teraz pod  hasłem by Mirek  miał dobrej  jakości warzywka. Poza tym teść przelał na moje konto sporą sumę pieniędzy, mówiąc, że teraz on się czuje odpowiedzialny za mnie i Mirka i żebym nie poszła do pracy  ale nadal została  z małym w domu, żeby nie musiał spędzać czasu w  żłobku. Weekendy spędzałam z Mirkiem u teściów, teść po nas przyjeżdżał w piątki wieczorem i odwoził  w poniedziałki rano do Warszawy.

A wracając do Michała - przywiózł mi ten naprawiony wózek, powiedział co było tam źle skonstruowane i że teraz jest to tak zrobione, że żadne koło już samo nie oderwie  się. Zaproponował byśmy się zaraz razem wybrali na  spacer, to od razu sprawdzę jak się sprawuje wózek.  Często  myślę, że malutkie  dzieci posiadają jakiś szósty  zmysł i wyczuwają jacy są ci, co się nad nimi pochylają i  coś do nich mówią.  A może po prostu Michał kojarzył się Mirkowi z własnym tatą, bo gdy  tylko Michał coś  do niego zagadał  mały wyciągnął do niego rączki i Michał z wielce radosnym uśmiechem wziął go na  ręce.

Do dziś się  śmieję, że to Mirek wybrał dla mnie męża a dla siebie ojca. Wtajemniczyłam  Michała w swoje dziwne układy  rodzinne  i w któryś weekend przyjechałam do teściów i z dzieckiem i z Michałem. Kilka miesięcy później  Michał poprosił bym została jego żoną. Powiedziałam "tak" i zaczęłam  się na głos zastanawiać jak na to zareagują  moi teściowie,  na co usłyszałam: "bardzo dobrze zareagują, bo ja już o tym rozmawiałem z nimi.  I powiedziałem też o tym, że chcę adoptować Mirka, dać mu swoje nazwisko i na to też się zgodzili.  Ze zdumienia milczałam ze dwie godziny starając  się nie rozryczeć, żeby Mirek nie wystraszył się, że ja płaczę. Na naszym ślubie byli moi teściowie z Mirkiem. Mirek miał wtedy dwa lata. Rodziców własnych nie zaprosiłam na ślub, a rodzice Michała  mieszkają za Wielką Wodą, ale mają komplet naszych zdjęć i korespondujemy z nimi i rozmawiamy na SKYPE.  I są oboje zachwyceni faktem, że mają teraz troje wnucząt. A my co tydzień staramy się jeździć do moich byłych teściów - dzieciaki są zachwycone bo zawsze im dziadkowie coś ciekawego pokażą. I, jak oboje  twierdzą, to cała trójka to ich wnuczęta, a nie tylko Mirek. Moja aktualna teściowa mi kiedyś napisała, że  przed laty, gdy jeszcze była panną , przyczepiła  się do niej jakaś stara Cyganka i koniecznie chciała jej powróżyć. Teściowa się wzbraniała mówiąc, że nie ma pieniędzy, ale ta Cyganka stwierdziła, że ona i za darmo powróży. I wtedy powiedziała  jego matce, że ona wyjdzie za mąż za chłopaka o imieniu Kornel, że urodzi syna i będzie  to dziecko bardzo zdolne a na dodatek o tak zwanym  wielkim  sercu i że na starość będzie mieszkała bardzo daleko od Warszawy.  Matka Michała  się śmiała, a potem wyjęła portmonetkę i dała Cygance 50 złotych mówiąc - dziękuję za wróżbę a te pieniążki to za to, że powróżyła mi pani za darmo, wiedząc, że  nie dam pieniędzy. I rzeczywiście ojciec Michała  ma na imię Kornel i rzeczywiście Michał jest człowiekiem o wielkim sercu i jego matka mieszka daleko od Warszawy bo w USA.

                                                                         c.d.n.



poniedziałek, 18 grudnia 2023

Córeczka tatusia -

 

 

      Wszystkim tu zaglądającym  i czytającym, niezależnie od tego czy się ujawniają, że czytają czy też nie -  życzę   bardzo, bardzo    Wesołych Świąt!!!!! 
 

sobota, 16 grudnia 2023

Córeczka tatusia - 56

 Przeprowadzka Andrzeja na nowe  mieszkanie od chwili obejrzenia go do dnia zamieszkania zajęła  całe dwanaście  dni, a ojcu Wojtka  powiększyła  się rodzina o drugiego syna, drugą synową i dwóch wnuków. Po dwóch  dniach znajomości z Leną i dziećmi, Andrzej  i Lena byli z ojcem Wojtka na ty, a chłopcy mówili na  niego "dziadek Wiesiek". 

"Ekipa  góralska"  była nieco zdziwiona, że w mieszkaniu, które  "dostał" Andrzej  było szalenie  mało poprawek, a ojciec Wojtka  był z kolei niepocieszony, że właściwie nie potrzeba  było żadnych nowych  mebli, więc tylko "wydusił" z Leny wiadomość, jaką glazurę ona chętnie widziałaby w łazience i jaki model kabiny prysznicowej jej odpowiada. Terakota udająca parkiet została ułożona w przedpokoju, kuchni i pokoju dziennym, pokój dzieci, który miał  "z urzędu" parkiet z mozaiki dostał   wykładzinę podłogową, na całej powierzchni, podobnie została pokryta wykładziną podłoga w sypialni Leny i Wojtka. Andrzej był zachwycony lokalizacją  mieszkania, nareszcie nie  musiał jeździć do pracy przez ponad  pół miasta. 

Marta przyglądając się teściowi stwierdziła, że odkąd teść jest codziennie z nimi to wyraźnie odmłodniał i podzieliła  się tym spostrzeżeniem z Pati. Pati przyznała  jej rację i  powiedziała - po prostu człowiek to stadne stworzenie, więc potrzebuje obecności innych, ich akceptacji i wtedy funkcjonuje prawidłowo. Widać po nim, że jest szczęśliwy z wami i chyba coraz rzadziej u was nocuje. On bardzo ceni sobie to, że kiedy nieco gorzej się  czuje  nie musi was pytać o to, czy  może zostać u was na  noc. Mówił o tym twojemu tacie. On nadal snuje marzenia żebyśmy wszyscy razem mieszkali w jednym budynku, ale zdaje sobie  sprawę z tego, że niestety  tereny pod zabudowę prywatną są coraz  dalej od  centrum  miasta a dopóki się pracuje zawodowo dojazdy do pracy są istotnym problemem dnia codziennego. A jaki dumny z tego, że  kardiolog jest zadowolony z jego wyników!  Sporo  zdrowia go kosztowała ta historia  z matką  Wojtka. A ona chyba wreszcie dała mu spokój.

Nie wiem - co ona robi, gdzie  i z kim,  ale poprosiłam Wojtka by do niej zatelefonował i poprosił ją  by nie przyjeżdżała  do nas bez uprzedzenia bo  ojciec się wtedy jej wizytą strasznie zdenerwował a  badania wykazały, że jest po zawale. A poza tym Wojtek jej powiedział, żeby nie wiązała  się z facetem sporo młodszym od niej, bo czasy dziś  takie, że  do seksu ślub nie jest potrzebny. Gdy tylko jej  to powiedział to zaraz bez  słowa  się rozłączyła.   No i chyba  się łaskawie obraziła, bo jak na razie to ani nie  dzwoni ani nas nie nachodzi.  No i niech tak  zostanie. A kiedyś wydawało  mi się, że ona to taka dobra, łagodna, dbająca o wszystkie  dzieci świata babka.

Martusiu - powiedz mi tak szczerze - a nie męczy cię ta praca w  wakacje?  Mamo, przecież ja tam jestem tylko 3 dni w tygodniu i jeszcze mi się nie zdarzyło bym wysiedziała do końca godzin. Szef mnie wyrzuca do domu wcześniej. Poza tym nikt tam we mnie  nie orze, mam z góry wyznaczone co mam robić, fizycznie  to dla mnie zero wysiłku, czasem mam więcej pisania jeśli akurat  było więcej próbek. Za  to dużo rozmawiam  z chemikami i dowiaduję się rzeczy, o których nie miałam  pojęcia, więc przy okazji  zdobywam sporo nowych  wiadomości. I będzie mi łatwiej na tym drugim etapie studiów.

A jak się mieszka waszym  przyjaciołom?  Andrzejowi to na pewno dobrze, bo wreszcie  nie zasuwa przez  całe miasto do pracy. A Lena jest zadowolona bo do sklepów ma blisko, podobają się jej place zabaw dla dzieci, już nawet  jakieś znajomości  zawarła na placu zabaw i jedna z matek jej powiedziała, żeby nie posłała starszego tu do przedszkola, bo ono co prawda prywatne, ale w opinii dzieci to jest tam bardzo niesmaczne jedzenie. Przychodnię dziecięcą ma blisko i już tam zarejestrowała  dzieci. Jak na razie to jedyny  problem, że jak  będą chcieli wybyć z domu bez  dzieci to będą je zawozić w okolice  starego ich mieszkania, bo jej matka to raczej tak daleko by nie przyjechała. Na razie  cały czas Lena robi rozeznanie. 

A samo mieszkanie szalenie się jej podoba.  A ja się cieszę, że mój pomysł się sprawdził. Bo te ich dwa pokoje z ciemną kuchnią na Woli to nie były fajne. Okno w jej kuchni wychodzi na Błonia Wilanowskie i nawet jeśli coś tam wybudują  z czasem to i tak będzie  fajnie, bo te Błonia są znacznie niżej niż ich bloki. A do mojego teścia dzieci mówią "dziadek Wiesiek". Andrzej miał co do tego obiekcje, że to zbyt duże spoufalenie,  ale Wojtek mu wytłumaczył, że skoro ojciec  sam tak powiedział by dzieci go nazywały dziadkiem to w czym problem? Ja przez najbliższe 3-4 lata na pewno nie będę  miała dziecka, więc niech  teść ma  takie przyszywane wnuki. Obaj wiedzą, bo Andrzej już ich przeszkolił, że nie wolno dziadka prosić by wziął któregoś na ręce albo z nimi biegał, bo dziadek ma chore serduszko. A malcy bardzo  się swego ojca  słuchają. Cieszę się, że mieszkają w sumie niezbyt daleko od nas. 

W przyszłym tygodniu idziemy "w gości" do Michała, tego co był promotorem Wojtka. Tam  z kolei jest trójka dzieci, jedno starsze z pierwszego małżeństwa żony Michała i pareczka- różnopłciowa, dzieło Michała. Bo Michał ożenił się z wdową. Ten starszy chłopaczek miał wtedy chyba rok,  a może dwa lata, już nie pamiętam.  A  Michał to ma świetne poczucie  humoru i w ogóle bardzo pozytywne  nastawienie do rzeczywistości. Podejrzewamy z Wojtkiem, że to zasługa Michała, że Wojtka zatrudnili na Politechnice i namówili na pisanie doktoratu. Ja się śmieję, że teraz musimy  po kolei poznawać tamtejsze rodziny.  

Najbardziej  mnie śmieszy, że Michał zawsze podkreśla, że jego dzieło to nie klony a zwykłe rodzeństwo, bo to dzieci dwujajowe. Bo ludzie błędnie  nazywają takie  dzieci bliźniakami - bliźniakami są tylko dzieci jednojajowe. A oni są po prostu rodzeństwem poczętym i urodzonym w tym samym czasie. Ale gdy się Michał ożenił to zaraz zaproponował żonie, by dziecku dać jego nazwisko, a mały odkąd zaczął mówić nazywa go tatą.  I się Michał zastanawia czasami kiedy mu o tym powiedzieć i  czy w ogóle mówić. Powiedziałam, że najzdrowiej  będzie jeśli o  tym powie mu gdy już będzie  dorosły a na pewno teraz jest jeszcze na to za mały a gdy będzie  w  wieku pokwitania to już absolutnie ani słowa o  tym, bo dzieciaki, a  zwłaszcza  chłopcy to są mało odporni psychicznie. Oczywiście uważam, że powinien chłopak o tym wiedzieć, ale to dopiero wtedy gdy już będzie dorosły.  

Ja miałam w liceum koleżankę, która była dzieckiem adoptowanym jeszcze w niemowlęctwie, ale o tym, że jest adoptowana powiedzieli jej dopiero wtedy gdy szła na studia.  Ale to była mądra dziewczyna i bardzo kochała  swych adopcyjnych rodziców i doskonale rozumiała, że poczęcie i urodzenie to jednak  nie jest wszystko, ważniejsze jest to kto dziecku da  swoje uczucie i wychowa je.

Spotkanie u Michała było zdaniem Marty bardzo miłe. Dzieci były w domu tylko przez pierwsze pół godziny, a potem przyjechała po  nie przyjaciółka  "pani domu" by zabrać towarzystwo do siebie na "dziecięce  party"  razem z noclegiem. Obiecała, że odwiezie dzieciaki w niedzielę około godziny siedemnastej trzydzieści. Gdy dzieci wyszły Michał powiedział - jestem pełen podziwu dla  kogoś, kto z własnej i nieprzymuszonej  woli robi u siebie w domu party dla bandy dzieciaków i to razem z noclegiem. Mnie nie stać na takie  ekscesy psychicznie.  Już trzy sztuki w domu to czasami  całe "mnóstwo dzieci". Było nie robić produkcji hurtowej i wydelegować tylko jeden  plemnik,  a nie całą  armię - powiedziała  ze śmiechem żona.  

Miał rację Michał, że jego żona i Marta szybko się "dogadają". Żona Michała  miała na imię Aldona i szalenie nie lubiła swego imienia i używała imienia Ala. Nie mam pojęcia  skąd moim rodzicom przyszło na myśl takie litewskie imię - narzekała  Ala. 

Ty się ciesz, że nie nazwali cię  Hipolitą lub Zenobią - pocieszała ją Marta. Albo Teodorą. Prawdę mówiąc to chyba  z połowa dziewcząt nie jest  zadowolona  z imienia które jej rodzice  wymyślili - powiedziała Marta. Mnie w  szkole dzieciaki czasem nazywały Warta, bo była jakaś stara  piosenka ze słowami "czy pani Marta jest  grzechu warta".  Uważam , że całkiem fajnie skróciłaś swoje  imię. Mój tata i Wojtek to z kolei wydłużają mi imię, dla nich jestem Martunia lub Martusia. A  Aldona to mi się jakoś z Mickiewiczem kojarzy, któraś z bohaterek chyba była Aldona. Ale tak na pewno to nie wiem. Lektury szkolne omijałam na ogół głębokim łukiem - przyznała  się Marta. One były strasznie nudne. Czytałam wszystkie książki z taty regału.W szkole jakaś tam lektura  a ja czytałam w tym czasie  Balzaca. A jedyna taty reakcja to było - "jeżeli czegoś nie będziesz  rozumiała to mi powiedz, ja ci wytłumaczę". I z całego serca  nienawidziłam uczenia się wierszy na pamięć.

Oooo, masz rację - poparła ją  Ala- dla mnie też to było koszmarem. A potem jeszcze  doszły wiersze rosyjskie - w mojej pamięci do dziś pokutuje  jakiś taki wiersz o białym żaglu, a że rosyjski mi jakoś nie  szedł to gdy go tłumaczyłam to do dziś się pewnie rusycystka (jeśli jeszcze  żyje) zarykuje  ze śmiechu bo przetłumaczyłam słowo "odinokij" nie jako samotny tylko jako "jednooki".  I jeszcze  mnie z klasy wyrzuciła.  

A Michał mi powiedział o swoim "magistrancie", że to facet niesamowicie zdolny a do tego ma fajną żonę, która przyjechała na obronę i  przesympatycznego teścia. Nie mogłam  się wręcz doczekać,  kiedy wy wreszcie  do nas przyjdziecie.

No to właśnie jesteśmy - a twój Michał to mnie prawie  nie  zna, ale mam podejrzenie, że nasi mężowie nas oplotkowali na tych spotkaniach roboczych, bo Michał mi powiedział, że ty i ja to się   szybko dogadamy- powiedziała Marta. A oni to się jakoś strasznie  szybko zaprzyjaźnili. 

A słyszałaś o tych działkach co je kupiła Politechnika? - spytała Ala. Słyszałam, ale my nie reflektujemy na jakąś  działkę- to jest jednak daleko i to bezludzie. My w pewnym momencie  chcieliśmy kupić mieszkanie w Sopocie żeby na nas  zarabiało, ale też zrezygnowaliśmy. Bo lokalizacja, która  się sprawdza na okres letni nie nadaje  się na bazę hotelową, więc mieszkanie zarabiałoby góra czerwiec, lipiec , sierpień a przez resztę  roku generowałoby koszty.  Taka  sama nieopłacalna inwestycja jak ta działka- wyjaśniła  Marta.  Bug wylewa  co roku i te działki są zalewane i dlatego ich właściciele migiem je  sprzedali bo znaleźli naiwnych. No i mając  działkę jesteś uwiązana  do jednego miejsca. Nie pojedziesz nad  morze, bo masz tę parszywą działkę nad Bugiem. Że już pominę  takie  drobiazgi, jak to, że z reguły działki są  okradane, że jednak nawet słabo zagospodarowana działka wymaga koszenia i zaglądania do niej poza sezonem. Marta- wlewasz balsam do mego serca- stwierdziła Ala.

                                                                      c.d.n.


czwartek, 14 grudnia 2023

Córeczka tatusia -55

 Marta wyraźnie miała tego  dnia oczy w bardzo mokrym  miejscu. No ale przecież narobiliście się potem razem z Pati przy  sprzątaniu - drążyła temat Marta. A skądże - ci panowie codziennie po sobie bardzo elegancko sprzątali a ostatniego  dnia dołożyli do tego kobiecą rękę jakiejś pani Marylci. I jak widzisz nie ma już zasłon, ani z zasłon zostały tylko lambrekiny, żeby  "ocieplić wizerunek", żeby nie  wyglądało biurowo. Jest  zdecydowanie jaśniej odkąd nie ma firanek i zasłon. Nawet gdy żaluzje  nie  są zasunięte to z podwórka nikt nic nie podglądnie. Sprawdzaliśmy to . Zastanawiałem się nawet czy kupić okna z żaluzjami  między  szybami, ale mi odradzono bo to nie jest w 100% dobrze  działające urządzenie. I wtedy trzeba  by wymieniać nie  same skrzydła okien ale wszystko do gołego muru, a pamiętasz  chyba jaki to był wtedy cyrk, a tak to tylko facet wszystko pomierzył i zmienił tylko same "skrzydła". Faceta od okien też oni mi naraili. Kabinę prysznicową montowali  tylko jeden dzień i zachwycali  się jakie dobre jakościowo są tu rury. Przejrzeli jeszcze te rury od termy gazowej, kazali wezwać gościa z gazowni i razem wszystko doprowadzili do ładu - nie ma po nich śladu  a w miejscu gdzie się kończyła rurka jest klapka i można to w razie potrzeby otworzyć, np. do jakiejś kontroli.

Ścianka działowa  jest zrobiona z ceramicznych pustaków i pomalowana. Nie miałem nawet pojęcia, że one takie tanie - chciałem by ją zrobili z pustaków szklanych, ale te są lepsze i ścianka wychodzi z nich cienka. Kabina jest rodem z Praktikera  i tańsza od tej rodem z Koła więc zmieniliśmy opcję,  a za  zaoszczędzone pieniądze są płytki podłogowe w WC. No i dostaliśmy rabat na tę terakotę w przedpokoju i kuchni.  Jak kładł facet tę terakotę to  stałem i podziwiałem jak on to fajnie  robi. Wanna poszła  za takie pieniądze, że się nam nawet nie śniło, że ktoś może wydać tyle  forsy na  wannę. Ale nie sprzedaliśmy jej koleżance  Pati, tylko ekipa nam naraiła faceta, który poszukiwał takiej długiej wanny bo on ma 195 cm wzrostu a nie lubi kabin prysznicowych. Ekipa nocowała tu, żeby nie tracić  czasu na dojazdy  spod Warszawy.  Mieli własne materace dmuchane, jasieczki i koce. Materace kładli na tapczanach. I w ogóle szalenie  dbali o to by zostawić  wszystko w ogromnym porządku. Każdego wieczoru sprzątali. Widziałem w życiu wiele  ekip remontowych,  ale taką to pierwszy raz.  Pani sąsiadce na górze to wymienili  gratisowo armaturę w kuchni i jeszcze jej powiedzieli, że to prezent ode mnie, ale nie chcieli wziąć ode mnie za to forsy. W pewnym sensie prezent ode mnie , bo to była  nasza armatura zaledwie roczna, ale ta z Praktikera bardzo mi się podobała, więc ją kupiłem.

Jak  się będzie  Andrzej przeprowadzał i meblował na nowym  mieszkaniu to ja mu ich podeślę i opłacę - powiedział ojciec Wojtka. Bo on to nie będzie miał czasu a poza tym ręce chirurga  są zbyt cenne na to by gwoździe wbijać, czy poprawiać  coś po ekipie budowlanej. A nie  znam nikogo kto odbierając  nowe mieszkanie nie musiał korzystać z jakiejś ekipy remontowej. No fakt - przytaknął ojciec Marty- ja to znam  nawet takich, którzy po odbiorze kluczy czekali  na możliwość zamieszkania jeszcze miesiąc, bo jakiś dureń nie zakręcił kranów po zamontowaniu armatury i gdy odkręcili  w piwnicy wodę to lała  się ciurkiem a na którymś z pięter był zatkany odpływ i woda się lała kilka  dni aż wreszcie ktoś zauważył i ponoć  było szalenie  wesoło, bo mieszkanie poniżej tego zatkanego odpływu było mocno zniszczone. Dobrze, że to był blok z wielkiej płyty, bo beton nie nasiąka wodą.

Chciałem zafundować  Andrzejowi wczasy nad  którymś z jezior w Austrii, ale stwierdził, że  dzieci jeszcze za małe na taką daleką wycieczkę -kontynuował ojciec  Wojtka. No fakt, że to jeszcze małe  dzieciaki i sama podróż może być dla  nich "mało strawna". A ja  się czuję podwójnie  zobowiązany bo  pięknie  zoperował Wojtka a potem  mnie wysłał do specjalisty i jasno mi wytłumaczył dlaczego muszę  się poddać operacji. To taki szalenie sympatyczny facet a do tego Wojtek się z nim przyjaźni. 

Tak jak było planowane  25 sierpnia Wojtek odebrał klucze od swojego mieszkania  i tego samego dnia, wieczorem obejrzał to mieszkanie Andrzej i bardzo mu  się podobało. Obfotografował je skrupulatnie, porównał plan tego  mieszkania i tego, które on  miał dostać za około rok i stwierdził, że różnica pomiędzy nimi to tylko trzy metry kwadratowe na korzyść jego przyszłego mieszkania, ale ta lokalizacja jest zdecydowanie lepsza, zwłaszcza ze względu na fakt, że ta część osiedla jest już od  dawna ucywilizowana, w pobliżu jest przedszkole, szkoła, sklepy i nawet główniejszą ulica jeździ miejski autobus. Panowie jeszcze raz odwiedzili  dział prawny tej spółdzielni i po debacie Wojtek "wysmażył" pismo do zarządu z informacją, że zamierza  się zamienić ze  swym kuzynem na mieszkanie, które kuzyn ma otrzymać dopiero w przyszłym roku.  Zarząd  Spółdzielni nie robił żadnych trudności, bo obydwa mieszkania były w gestii tej  samej  spółdzielni. Obaj podpisali z tuzin papierków, a gdy wreszcie  wszystko zostało wyjaśnione, opisane, podpisane i opatrzone pieczęciami Andrzej powiedział- gdybym pił to bym się pewnie upił z  radości, ale zamiast tego pochłonę  ze dwa ciastka. Będę do końca życia twoim dłużnikiem i  waszym chirurgiem. Wojtek się śmiał i powiedział, że Andrzej dostanie klucze do tego mieszkania dopiero wtedy, gdy pewna "znajoma  ekipa remontowa" przejrzy to mieszkanie czy nie trzeba gdzieś czegoś poprawić, czy wszędzie się wszystko domyka a futryny trzymają piony  itp. i niech Andrzej  razem z Lenką dziś pomyślą czy nie zrobić gdzieś pawlaczy.Opowiedział jaką niespodziankę im wyszykowali obaj ojcowie. Bo wiesz - glazurkę w łazience lepiej zapewne zrobić teraz - nie  wmówisz mi, że te trzy rzędy płytek nad wanną wystarczą wam do szczęścia. A łatwiej to wszystko robić nim  się tu wprowadzicie. A ekipę dostaniesz tę, co robiła u nas - robią rewelacyjnie - tandem ojców był i jest ich działaniem  zachwycony. Zresztą zaraz pojedziemy do mnie i zobaczysz jak super nam przerobili łazienkę. 

Po drodze kupimy ciacha, a po czternastej dołączy do nas Marta, bo dziś wychodzi z pracy wcześniej .  Wysłałeś ją do pracy? w wakacje? - zdumiał się Andrzej. Nie wysłałem,  ale pozwoliłem jej popracować na pół etatu w laboratorium - dostała taką propozycję z uczelni. Jest zachwycona - pracuje 2 razy po 7 godzin i jeden raz 6 godzin. Ale często pracuje krócej bo szef ją wyraźnie  rozpieszcza. Powiedział, że nie widzi potrzeby by siedziała wtedy gdy nie musi. Ponastawia wszystkie próbki, poopisuje, posprawdza i opisze wyniki, podyskutuje z chemikami a wraca  szczęśliwa jakby w totka  wygrała. Jej koleżanki to sobie pozałatwiały jakieś praktyki w gabinetach kosmetycznych a ta szczęśliwa, że nie musi nikomu "gmerać przy twarzy" i jeszcze za to forsę dostanie.  Gdy zajechali  pod  dom okazało się, że Marta już jest  w domu. 

Strajkujesz  dziś?- spytał  się Wojtek. Wszyscy dziś strajkują bo wody nie ma w budynku a bez wody nie ma życia. Jakaś rura w pobliżu trzasnęła i odcięli nam wodę. No więc szef ogłosił dzień wolny od pracy. Dobrze, że nie w budynku produkcji, bo kierownictwo by się chyba pochlastało z rozpaczy. Ale kawałek produkcji to mamy na  szczęście gdzie indziej co szefa  zawsze denerwowało a dziś to się nawet ucieszył.

Andrzej rozejrzał się nerwowo - a gdzie jest psinka?- zapytał.  Piesa jest w pracy z mamą - ona  ma dwa domy i kwiaciarnię i jakoś to ogarnia choć to taki mały pieseczek- wyjaśniła Marta. Ale ja zaraz po nią pójdę do kwiaciarni, tylko musiałam wypić kawę. Jakie ciacha kupiliście?  Rezerwuję sobie napoleonkę. Zaraz wracam- to nie jest jej godzina  spaceru, więc ją po prostu przyniosę. Ona bardzo lubi być noszona. Bo to straszna pieszczocha jest. 

Marta pomaszerowała po Misię, a Andrzej w dalszym ciągu oglądał zmiany w mieszkaniu. Bardzo spodobała mu się terakota udająca  parkiet i stwierdził, że taka podłoga w przedpokoju i kuchni bardzo mu się podoba. Więc  Wojtek  zaraz wyciągnął kilka czasopism i pokazał Andrzejowi, że taka podłoga  może być i w innych pokojach, bo gdy jest pod terakotą odpowiedni podkład to ona  nie jest zimna. A są w Warszawie  firmy, które sprowadzają taki podkład. Poza tym  nigdzie  nie jest powiedziane, że  dzieci  muszą w całym mieszkaniu tarzać się po podłodze a zwłaszcza po przedpokoju. Zwłaszcza, że Lena już teraz przyuczyła ich, że nie całe mieszkanie jest przystosowane do zabawy na podłodze. 

Po dwudziestu minutach Marta wróciła do domu z Misią, kwiatkami dla Leny, malinami i poziomkami dla dzieci i czereśniami dla dorosłych. Skąd to masz- niezbyt mądrze  zadał pytanie  Andrzej.  Czereśnie czekały na mnie razem z piesą u mamy, maliny i poziomki kupiłam w zieleniaku, właśnie pan właściciel przywiózł. Pomyślałam, że dla dzieci zdrowsze będą maliny i poziomki niż  czereśnie, a że jesteś  samochodem to nie będziesz miał problemu z transportem. Dam ci nawet składany transporterek  by ci się to wszystko nie telepało po bagażniku. Te składane  transporterki to genialny wynalazek. Jeśli nie masz linki do ich umocowania to dam ci jedną. A najlepsze, że te transporterki są co najmniej w dwóch wymiarach. I możesz dostać od nas nieco kartonów do przeprowadzki i takie  duże worki co wyglądają jakby były z juty, a są z tworzywa. Worki są ojca , bo w nich przywiózł swój dobytek z Austrii, są świetne na miękkie rzeczy. Sprawdzę też jak wygląda sprawa z kontenerkami, bo on powinien  mieć te większe- są dobre do pakowania szkła itp. Ja to wam serdecznie  współczuję tej przeprowadzki. Ale polecam ci mego teścia w tej materii, ma  spore doświadczenie bo on się już kilka razy przeprowadzał i  ma wszystko obcykane. Wpadnie do was, obejrzy co macie do przewiezienia i zarządzi ile  czego trzeba przygotować. A mógłby wpaść do nas  w ten weekend? - spytał Andrzej. Zaraz się go zapytam - powiedział Wojtek.  Zatelefonował do ojca i powiedział, że Andrzej z chęcią skorzysta z doświadczenia ojca  w kwestii przeprowadzki.  

No nie ma problemu - stwierdził ojciec- a sprawdzał już jakie prace trzeba wykonać nim  się sprowadzą? Bo lepiej to robić nim  się ściągnie  cały dobytek. No jeszcze  nie  sprawdzał, dopiero co dostał ode mnie klucze. Tato, sam z nim porozmawiaj, bo jest właśnie u nas- oddaję telefon Andrzejowi.

Marta patrzyła na Andrzeja i chciało jej  się  śmiać - Andrzej coraz szerzej otwierał oczy i co chwilę powtarzał : "tak, tak, rozumiem, oczywiście, ale to przecież kłopot dla pana, rozumiem, no fakt, oczywiście, rozumiem, tak, Wojtek zna adres, no jasne, no naprawdę, aż mi głupio, tak zaraz mu wszystko powiem". Gdy skończył rozmowę potoczył niezbyt przytomnym spojrzeniem po pokoju i powiedział- jestem przerażony. 

Czym- zapytała Marta- groził ci  czymś mój teść? Nie, ale mi uświadomił, że ta przeprowadzka to jednak poważna  sprawa i że musimy  się tam wybrać, na miejscu rozplanować jak sobie  chcemy mieszkanie  do siebie podpasować, sprawdzić czy  nie trzeba  czegoś poprawić przed  zamieszkaniem, potem przejrzeć co zabieramy a resztą to on  się zajmie bo ma dużą  wprawę. I że jestem dla niego drugim synem.

O kurczę! To masz już dwóch dodatkowych ojców, bo mój też w tobie  zakochany - powiedziała Marta. Mam nadzieję, że się o ciebie nie pobiją - roześmiała  się Marta radośnie.

Ty się Marta nie śmiej, bo nie wiem co mam teraz  zrobić - nie mogę starszego pana obarczyć swoją przeprowadzką - jęknął Andrzej.  Wojtek poklepał przyjaciela po ramieniu - nie tylko możesz ale musisz. Nie jestem zazdrosny - mój ojciec to dobry organizator, możesz mu w pełni zaufać. Przy nas nie mógł  się wyżyć, bo my objęliśmy  dotychczasowe w pełni urządzone  mieszkanie Marty, które zresztą urządzał jej ojciec. Poza tym mało mnie miał, bo ja zaraz po liceum zwiałem z Austrii do Warszawy, bo tu była Marta. A na dodatek to ja się spakowałem w dwie  walizki i pojechałem pociągiem. Cierpisz z mojego powodu.

No co ty- obruszył  się Andrzej- jestem po prostu totalnie  zaskoczony. Mój ojciec  ze mną nie  rozmawia bo nie  chciałem mieszkać z nim pod Warszawą w kartoflach, no i nie popisaliśmy się tym weselem, które było bez nas i nawet swoich wnuków nie oglądał. A tu nagle tyle serdeczności i pomocy jakbym był rodziną. To po prostu mnie  zaskoczyło. 

No wiesz-  i mój ojciec i Marty ojciec wiedzą, że ty i ja jesteśmy bliskimi przyjaciółmi, że czujemy  się nieomal braćmi.Widziałeś w szpitalu jak traktował mnie mój teść - dla niego jestem jego dzieckiem odkąd jestem z Martą. Przed  naszym ślubem też mnie tak traktował.

                                                                        c.d.n.


wtorek, 12 grudnia 2023

Córeczka tatusia - 54

 Dziesięć dni pobytu w Sopocie minęło  szalenie  szybko. Pogoda  dopisała, tylko jeden dzień był mniej udany pod względem pogody, no ale tego dnia to byli na koncercie organowym w oliwskiej Katedrze. W czasie  tego pobytu "odwiedzili" wszystkie  miejscowości na Półwyspie Helskim. Nazwa Półwysep funkcjonowała w najlepsze, choć tak naprawdę ów twór natury wcale nie jest  półwyspem ale.....mierzeją.  

Ojciec Wojtka, który ostatni raz był w tych stronach w latach szkolnych był zdegustowany tym "zabetonowaniem" tych miejscowości- jego zdaniem Jastarnia była znacznie  milsza gdy była "nieco lepszą wakacyjną dziurą" a stary Dom Zdrojowy z parkietem poza salą restauracji miał o wiele  więcej uroku niż "to coś" co teraz wybudowano. I z sentymentem wspominał dawne popołudniowe wyprawy na pływanie kajakiem po zatoce, gdzie , jak to określił, nie narzucała  się człowiekowi cywilizacja tak jak teraz.  Nieco rozbawił młodych mówiąc, że wtedy to nawet woda  w zatoce  była znacznie cieplejsza i popołudniowe sporo niżej wiszące Słońce jakoś inaczej wygładzało przedpołudniową opaleniznę. A teraz to wcale nie jestem opalony - narzekał. 

Tatooo - przecież teraz  nie wolno ci siedzieć godzinami na słońcu - więc się nie opalamy tak jak kiedyś - tłumaczyła teściowi Marta. Ale twarz masz mimo tego opaloną a w Warszawie raczej nie będziesz spacerował ulicami z nagim  torsem nawet gdybyś był  cały mocno opalony, więc i tak twojej opalenizny nikt by nie oglądał  - tłumaczyła teściowi Marta. Najważniejsze, że  przez te dziesięć  dni byłeś dzień w  dzień na spacerze nad morzem a nie w zadymionej, zakurzonej i pełnej spalin Warszawie. Codziennie jadłeś jakieś dobre rybki i dostarczałeś organizmowi dobrej jakości białko. Jedliśmy też sporo zieleniny i owoców.  Gdy wrócimy to postaramy się by w każdy weekend jeździć poza miasto jeżeli tylko pogoda na to pozwoli. Towarzystwo zawsze się znajdzie, Pati i tata też dołączą się chętnie. A Misia przez  całą  drogę do Powsina będzie po mnie deptała nie mogąc  się doczekać lasu. A potem będzie ciągnęła nas na  smyczy. 

Tato, a ty w dalszym ciągu chcesz tu kupić jakieś  mieszkanie? - spytał Wojtek.  Jeszcze  się nad tym zastanawiam, muszę sobie to wszystko w spokoju przemyśleć. Z jednej strony pomysł jest niezły, bo to inwestycja, która potem będzie w pewien sposób procentowała, ale być może nie przez  cały rok, bo te nowe lokalizacje to dobre raczej tylko na okres wakacyjny. 

No właśnie - też tak podejrzewam- stwierdził Wojtek. A poza tym to my z Martunią wolelibyśmy jeszcze gdzieś nad  cieplejsze nieco morze pojechać w czasie wakacji. Wystarczy nam Morze Śródziemne i jakoś oboje nie marzymy o bardziej  egzotycznych miejscach. Nie wątpię, że Malediwy są fajne, albo któraś z tajlandzkich  wysepek, ale jak na razie to dla nas jest najważniejsze by być gdzieś  razem i niekoniecznie  musi to być jakieś egzotyczne  miejsce. Kolega  z pracy marzył  o francuskiej riwierze i  pojechał. Kosztowało niemało i stwierdził, że sprawa jest najzwyczajniej w  świecie przereklamowana. Jak stwierdził to sytuacji nie  ratowały panienki z gołymi biustami na plaży. Takie mieszkanie to trochę jak działka  rekreacyjna - wpierw  wielki zapał, a z czasem gdy masz tam pojechać to aż cię  skręca w środku z niechęci, no ale musisz  jechać - przecież masz działkę,  więc  powinieneś  z niej korzystać. No i trzeba kolejny raz skosić trawę i chwasty i sprawdzić czy ktoś dziury w siatce nie wydłubał lub wręcz nie wziął sobie połowy ogrodzenia  bo mu było potrzebne.  Albo może domek jest  w środku zdewastowany bo sobie  zrobili w  nim  imprezę jacyś bezdomni.

Tata też  się kiedyś napalał na  działkę - powiedziała  Marta. Przeszło mu gdy któryś z kolegów kupił i tata razem  ze mną pojechał do niego aby owe cudo obejrzeć.  Działka nad Liwcem, który podobnie jak Bug ma brzydki zwyczaj wylewać. Co dziwniejsze wylewał w tym  miejscu  jakby podziemnie - w piwnicy domku stała woda niemal do kolan, ale na powierzchni działki woda nie stała. Ta woda  w piwnicy to był kłopot bo nie można było niczego tam przechowywać. Poza tym działki były dość  regularnie okradane - wszystko było dla okradających wielce przydatne - nawet przybory do szycia, nie mówiąc już o czymś takim jak armatura czy terma oraz  kuchenka na gaz z butli. A poza tym  to tam  było odludzie, obok były jeszcze  dwie działki i pustka dookoła, do najbliższej wsi było coś około pięć kilometrów.  A najgorsze to podobno  były powroty bo się wciąż stało w korkach i przejazd około 60 kilometrów mógł i 2 godziny trwać. No i tata szybko  się  wyleczył z chęci posiadania działki.

A mnie Michał namawia byśmy sobie kupili działkę, bo Politechnika  zakupiła  nieco ponad 70 kilometrów od Warszawy, w  stronę  Wyszkowa, jakiś teren  na działki pracownicze - powiedział Wojtek. Obiecałem, że przemyślę sprawę szybko, bo już tylko jedna działka  została, ale ja dobrze  wiem, że ani  Martunia  ani ja nie jesteśmy miłośnikami  działek. 

Chłopaki teraz są szaleńczo zajęci projektowaniem i szukaniem tanich wykonawców. Michał pieje z  zachwytu, bo tam wywiezie na całe  wakacje żonę i  swą trójkę dzieciaków.  Ale jeden z kolegów robił "wywiad" i okazało się, że ten teren jest  co jakiś  czas ( z reguły raz  w roku)   zalewany przez Bug bo to wszak nie jest uregulowana  rzeka i jak  się rozlewa to na  kilka kilometrów i dlatego rolnicy, do których ten kawałek ziemi należy z  wielką radochą go sprzedali. To jest jakoś chyba ze dwa kilometry od rzeki i jak sprawdzał jeden z bardziej przytomnych chłopaków to na tym terenie woda może mieć w trakcie  powodzi nawet 120 cm wysokości, więc oni sobie wymyślili, że domy będą "stać na palach". Oczywiście  nie co roku Bug ma taki wysoki stan wody w trakcie powodzi i entuzjaści  działeczek liczą na to, że jak ubezpieczą dom i działkę  to w razie powodzi dostaną forsę z ubezpieczenia. Ciekawy jestem ile betonu pójdzie na te pale, na których będą stały te domki. Bo na mój rozum to muszą one  mieć ze 140 cm nad ziemią i nie mam pojęcia,  bo się na tym nie znam,  muszą być  dość głęboko osadzone w gruncie. Teoretycznie beton może i nie jest drogi, ale ci, którzy będą to budowali nieźle  sobie podreperują swój budżet budując w szczerym polu dziesięć domków na betonowych palach. Na całym tym terenie rośnie  tylko jedno drzewo, bo to teren nie nadający  się pod uprawę. Do najbliższego lasu jest kilometr. A jak znam życie to wszyscy zgodnie będą chcieli mieć "własne warzywka dla dzieci", tylko ciekawe kto im będzie te  warzywka podlewał gdy oni będą w Warszawie. Może okoliczni  miejscowi? - zgadywała  Marta. Może, ale tylko wtedy gdy będzie im ktoś  za to płacił. Tam nie ma  żadnych sklepów w okolicy, więc potrzebne  będą tam lodówki największe jakie  są w sprzedaży detalicznej a każdy wyjazd na  działkę  będzie wymagał niezłego główkowania co może być tam jeszcze potrzebne. I chyba  stamtąd jest znacznie bliżej do Wyszkowa  niż do Warszawy. A tak przy okazji - bo znów zapomnę - w następny weekend wpadniemy do Michała. Już mu obiecałem no i może  dzieciaki się nie pochorują do następnego  weekendu. Ten starszy zawsze coś przynosi z przedszkola. Teraz   po wakacjach i młodsze idą do przedszkola. Michał się zachwyca bo do nich na  działki od szosy to jest  ponad dziesięć kilometrów przez las niestety piaszczystą drogą, potem jeszcze ze  cztery, też oczywiście po piachu. I wymyśliłem, że w tym układzie pojedziemy twoim samochodzikiem bo on lżejszy i łatwiej go z piachu wykopać. 

Marta zaczęła się śmiać mówiąc: już widzę to - jedno będzie  ciągnęło samochód na lince  a drugie  pchało i będzie  super wycieczka na działeczkę do Michała. No wiesz- na razie to tam jeszcze dom Michała  nie  stoi- nawet nie jestem pewien czy on już wpłacił pieniądze na tę działkę. Bierz poprawkę na to, że tam jest trójka dzieci a  ona  dopiero co poszła  do pracy. Dostaje jakieś pieniądze po ojcu najstarszego, no ale jak wiemy to zawsze są nie imponujące  sumy i nie  rosną wraz z dzieckiem tak jak ceny jego ubrań.

Na razie tłumaczę Michałowi, że to niestety jest inwestycja typu worek z  dziurą  w dnie. Chyba muszę przeprowadzić  jakąś symulacje komputerową, bo mam podejrzenie, że bardziej by mu  się  opłaciło kupienie małego mieszkania typu M-3 w Sopocie i puszczenie  go poza sezonem wakacyjnym na bazę hotelową a w  wakacje miałby gdzie umieścić dzieciaki i  żonę. Zwłaszcza, że na bazę hotelową to nie musi być mieszkanie najdalej pięćset metrów od  morza. Muszę mu o tym powiedzieć. To bardzo porządny facet no i lubię go. Całkiem nieźle się rozumiemy, choć nie jest to takie porozumienie jak z Andrzejem. Mam powypisywane ceny mieszkań a część rozmów Michał będzie mógł prowadzić  telefonicznie.

W przeddzień powrotu do Warszawy Wojtek dostał zawiadomienie ze swojej spółdzielni, że 25 sierpnia może odebrać klucze od swojego mieszkania na Ursynowie. Natychmiast tę wiadomość podesłał do Andrzeja wraz z wiadomością, że oni następnego dnia wracają już do Warszawy. "Więc o ile  się bracie  nie  rozmyśliłeś w kwestii zamiany mieszkań to przejrzyj swój grafik  i  umówimy  się na któreś popołudnie do notariusza. Ale pomyślałem, że może chcesz wpierw obejrzeć razem z Lenką to mieszkanie nim się zamienimy, żebyś po prostu nie brał tego mieszkania w ciemno. Bo to wy tam będziecie  mieszkać, nie my. Obejrzycie, prześpicie się ze sprawą i zdecydujecie  się, zresztą zamienić się możemy dopiero wtedy, gdy ja tam będę już figurował jako właściciel.  Odpowiedź  nadeszła w kilka godzin później-  "daj cynk gdy wrócisz, dziś kroję raz za razem ".

Następnego dnia około godziny trzynastej parkowali już przed domem. Gdy Marta wysiadła z  samochodu stwierdziła - mam wrażenie, że rodzice urzędowali w naszym mieszkaniu - okna wyraźnie są pomyte i wyprane  firanki a miałam w planie by je umyć po powrocie. Gdy weszli do klatki schodowej Marta aż jęknęła - no fajnie, są nowe drzwi, a my nie mamy do nich kluczy!  Martusiu - ja mam do nich klucze- odezwał się teść - dostałem je od twojego taty i musiałem dać  słowo, że nic nie pisnę. Zresztą  może któreś z nich jest  w domu- zadzwoń do drzwi. Marta nacisnęła dzwonek  i rozległa  się melodyjka- kilka taktów mozartowskiego marsza tureckiego, oraz  radosny pisk Misi. Drzwi otworzył tata trzymając na rękach Misię, która wiła  się i usiłowała wyrwać do Marty. Marta wpierw  zabrała  Misię z rąk taty, potem pozwoliła  Misi by ją polizała i powiedziała -  no przecież  miałeś tylko kupić wszystko, a remont miał być potem. Misia już witała  się z Wojtkiem i teściem Marty, a tata tłumaczył Marcie, że przypadkiem spotkał znajomego, który naraił mu ekipę, która cały remoncik zrobiła w osiem  dni. I nawet okna pomyli i wszystko po remoncie i zamontowali żaluzje, bo okna też wymienili. Tamte już nie były  szczelne. Marcie szczęka nieco opadła i wyjąkała - a ja myślałam że one tylko pomyte bo się tak błyszczą. Ojej - to i łazienka jest nowa!  Nooo, nowa i WC jest oddzielne i musieli rozebrać kawałek ściany,żeby drzwi zrobić. Cały dzień na te  drzwi musieli stracić. Ale pani sąsiadka z góry nawet  złego słowa nie powiedziała.To ceglana ściana, nie  płyta betonowa, więc nie było ani długo ani dużo huku. 

Marta była tak wzruszona, że aż się popłakała. A jak ci się podoba nowa podłoga i nowe nie  szpitalne drzwi?- zapytał tata. No właśnie - to wszystko wygląda super i ta terakota, która  wygląda jak parkiet i te drzwi. Ilu ich było, że zrobili wszystko w tak krótkim czasie? Czterech- robili od szóstej rano do dwudziestej drugiej, ale wieczorem nie hałasowali. Sąsiedzi się nie mogli nadziwić, że taka porządna ta ekipa. A to górale byli. I to jest prezent  ode mnie i Wieśka. Przestań płakać Martusiu, bo cię będą oczka boleć. Jesteśmy obaj szczęśliwi, że mamy tak udane  dzieci.

                                                                     c.d.n.




poniedziałek, 11 grudnia 2023

Córeczka tatusia - 53

 Wojtek,  tym razem po krótkiej naradzie z  Martą, zarezerwował mieszkanie w innym bloku  na pierwszym piętrze, choć niewątpliwie z wyższego piętra byłby lepszy widok, ale uprzytomnił  sobie, że gdyby w budynku  nastąpiła jakaś niespodziewana  awaria  windy to byłby problem - a na pierwsze piętro to zawsze, nawet przystając na każdym  stopniu, jakoś ojciec  wejdzie nie nadwyrężając  serca. To mieszkanie też było z balkonem. W tym mieszkaniu była zdecydowanie większa łazienka niż w tym, w którym mieszkali poprzednio. "Zaowocowało"  to większą  kabiną prysznicową, w której był nawet składany taboret.  Była też  duża  umywalka z całkiem pojemną szafkę łazienkową, której drzwiczki  były jednocześnie lustrami.  W kuchni była  indukcyjna płyta grzewcza i oddzielny elektryczny piekarnik oraz  mikrofalówka.  Przy  stoliku mogły spokojnie siedzieć cztery osoby na składanych  drewnianych krzesłach - było to dobre rozwiązanie.  

Marta gdy tylko weszła  do tego mieszkania  stwierdziła, że na pewno urządzała je  kobieta - ergonomia "piszczała" z każdego kąta.  Każdy  szczegół wyposażenia był przemyślany, a wszystko doskonale dobrane  kolorystycznie. Po dwóch  dniach pobytu ojciec stwierdził, że on chętnie by na tym osiedlu kupił mieszkanie- właśnie takie jak to i w ciągu roku byłoby pod  wynajem zgłoszone do bazy hotelowej a w wakacje ich cała rodzina mogłaby tu mieszkać. No może lepsze byłoby czteropokojowe, czyli  trzy sypialnie  i living room.  Ale do bazy hotelowej  są  chyba bardziej przydatne  mieszkania z jedną lub dwiema sypialniami  - stwierdził Wojtek. Te  większe to są raczej do oferty wakacyjnej. No ale tego wszystkiego  to zapewne można dowiedzieć  się nawet w tej firmie - możemy się przy okazji zapytać.  Według mnie jest to lepsza inwestycja  niż działka z domkiem, bo tu można cały rok przyjeżdżać a nie tylko latem. A tak jak nasza  rodzina  to po prostu w living roomie byłoby jeszcze jedno dodatkowe miejsce do spania w postaci "sofy z funkcją spania".  I takie  mieszkanie by nam przecież  wystarczyło.

Ojcu podobało się i to osiedle i mieszkanie i następnego dnia "wyskoczyli" razem z Wojtkiem do biura by dowiedzieć się czy i jaka spółdzielnia mieszkaniowa ma zamiar jeszcze coś tu budować. Dostali namiary i zaraz pojechali do owej spółdzielni. A przy okazji dowiedzieli się, że w Sopocie jest prywatne sanatorium przyjmujące pacjentów....kardiologicznych. Położone ok. 200 m od plaży  w części Sopotu  zwanej  Kamienny Potok, tuż koło Aqua Parku. Wojtek proponował by może ojciec skorzystał przy okazji z jego usług, ale ojciec  stwierdził, że jak na razie balsamem na jego serce są oni i pobyt  z nimi naprawdę mu służy. 

Synku - codziennie mierzę  sobie  ciśnienie, biorę  regularnie przepisany lek i czuję się cały czas świetnie. Naprawdę nie widzę sensu bym miał przebywać w  sanatorium. Wszystko mi tu służy i jeśli tylko wam nie przeszkadzam to nie widzę powodu by przenieść  się do sanatorium. Świetny był ten pomysł by chodzić na  spacery z matą, bo można przysiąść w każdej chwili, nawet na kamiennym  murku. No i pogoda nam  sprzyja bo upałów nie ma a po obiedzie też się tu miło spaceruje. 

A może byśmy sobie w ramach rozrywki popłynęli na przykład na Hel albo do Jastarni?  - zaproponowała Marta.  Na Hel? A tam nie ma przypadkiem jakiejś bazy wojskowej?- powątpiewał ojciec.  Nie wiem, może jest, ale jest tam fokarium, tam są foki uratowane od  śmierci. Bo foki często się  zaplątują w te cholerne nylonowe sieci i mają od  nich poprzecinaną głęboko skórę.  Można  na Helu kupić świeżutko uwędzone rybki, mielibyśmy pyszną kolację.  Możemy też podjechać  samochodem do Gdańska i stateczkiem zwiedzić  gdański port. Możemy też pojechać do Gdyni,  zadekować  się na parkingu hotelu i pospacerować  niespiesznie po Skwerze Kościuszki. A potem  zjemy obiad  w hotelu. I możemy też sobie zamówić prywatną wycieczkę samochodem po całym Trójmieście- przyjadą po nas, dają przewodnika, gwarantują też koncert organowy w Katedrze Oliwskiej i zwiedzanie Gdańska. Możemy też pojechać na Westerplatte  - wybierz  coś tato.

Tylko jeśli mamy płynąć to trzeba wziąć kurtkę, bo przecież nie będziemy siedzieć pod pokładem, chyba  że popłyniemy na   Hel wodolotem.  Ale mnie się wydaje, że lepiej popłynąć jakimś małym stateczkiem. No i oczywiście weźmiemy coś na głowy, jakieś czapki z daszkiem i okulary p.słoneczne. I weźmiemy jeden plecak, ten mój cieniutki, bo on po złożeniu to mi do kieszeni kurtki wchodzi. To też produkt zza Odry.

A to nie trzeba przypadkiem wcześniej sobie zarezerwować takiej przejażdżki na  Hel?- dopytywał  się ojciec. Nie, po prostu po śniadaniu podjedziemy w okolice mola, gdzieś zaparkujemy i zobaczymy co i dokąd będzie  płynąć i wtedy sobie kupimy  bilety. Na Helu nie będziemy zbyt długo, w każdym razie  nie dłużej niż 2 lub cztery godziny. Wiesz - nie wykupuje  się dzień wcześniej biletów bo nie wiadomo jaka będzie pogoda - nad morzem  szybko się zmienia pogoda - zmieni  się kierunek wiatru i  zmieni  się pogoda. Ale jeśli nie masz ochoty płynąć to możemy pojechać  na Hel samochodem - to 85 km w jedną stronę a będzie  się jechało z półtorej godziny, czyli tyle  samo ile  się będzie płynęło stateczkiem. Samochodem to może o tyle lepiej, że możemy się na Półwyspie zatrzymać w każdej z miejscowości. Tyle tylko, że ostatnio straszliwie  się rozbudowała np. Jastarnia i właściwie nieomal łączy  się z Juratą. I tak zupełnie  szczerze to w sezonie wcale tam nie jest fajnie, bo jak mówią to na plaży "ludź na  ludziu leży". Koleżanka mi mówiła, że jeśli się chce mieć kawałek plaży dla siebie to najlepiej przed sezonem  pojechać ze sześć kilometrów od Jastrzębiej  Góry w stronę Karwi i tam jest cudowna puściutka plaża i to nawet w  sezonie. Ale parkuje  się na niestrzeżonym parkingu i można zostać bez samochodu jeżeli to jest coś bardziej atrakcyjnego niż fiat 126p. A na Helu to z fokarium możemy  sobie pojechać do portu rikszą rowerową - miejscowi są zachwyceni, bo zarabiają,  turyści też choć wydają pieniądze, ale mniej to ich  boli gdy jest upał.  Pojedziemy samochodem - zarządził Wojtek. Tak będzie najbezpieczniej. Jest sezon, to i stateczek i wodolot będą oblężone. Poza tym jak jedziemy samochodem to nie jesteśmy związani jakąś określoną  godziną. 

Następnego dnia pogoda nie  zachwycała, więc postanowili pojechać do Katedry Oliwskiej na koncert organowy, który  zaczynał się w południe. Poczytali co nieco w  sieci o Katedrze i Wojtek stwierdził, że na  szczęście koncert to raptem trwa dwadzieścia minut,  więc ma nadzieję, że wytrzyma to dzielnie.

A ty nie lubisz muzyki organowej? - zdziwił się ojciec. Lubię, ale tylko organy Hammonda-wyjaśnił Wojtek.  Laurens Hammond wykonał je w 1935 roku.To zespół dyskowych wirników ponacinanych żłobkowo obracający  się w polu magnetycznym. Ten  zespół wirników generuje prąd elektryczny o charakterystyce zawierającej szereg  harmonicznych składowych dając dźwięk wibrujący, intrygujący, miły dla ucha- wyrecytował Wojtek. Organy Hammonda królowały w muzyce rozrywkowej w latach 50 i 60-tych. Korzystały  z nich zespoły takie jak Procol Harum, Pink Floyd, Deep Purple. A w Polsce Czesław Niemen i Andrzej Zieliński.  A w Kielcach jest jedyne na świecie Muzeum Hammonda w Pałacu Tomasza Zielińskiego.  Stała ekspozycja  to 60 modeli organów Hammonda.  A kim był ten Tomasz  Zieliński?- spytał ojciec.  Nie pamiętam  dokładnie, ale w latach 1847 - 1858 dzierżawił od  rządu ten obiekt. Pewnie się tam kiedyś wybiorę. Kiedyś to był spory instrument, teraz jest zminiaturyzowany. 

Marta patrzyła  się na męża tak, jakby nagle zobaczyła ducha.  Ojej, tak bardzo lubiłam ich dźwięk a nic o nich nie wiedziałam.  Myszeńko, słodka  moja, co cię tak wystraszyło? - dopytywał  się Wojtek. Nic mnie nie wystraszyło, tylko mi głupio, że o tym nie wiedziałam - wyjaśniła  Marta. Ja też nie - pocieszył ją teść, a jestem starszy od  ciebie.  Ale nie jest mi głupio- nikt nie ma  możliwości by wiedzieć o wszystkim. Każdy ma różne wiadomości i części z nich nie zna wiele osób i nie jest to powód do zmartwienia.

Wojtek jakoś przetrzymał koncert w Katedrze. Gdy wyszli Marta powiedziała - ja naprawdę chyba nigdy nie zrozumiem po co z takim wielkim trudem, kosztem życia wielu  ludzi budowano te katedry. Przecież  na  samym początku budowa takich obiektów pochłaniała sporo ofiar.  I nie mogę pojąć na co jakiemuś bóstwu taka budowla, te tłumy ludzi, te rzesze przeróżnych sług boskich, których z kolei rzesze naiwnych karmią.  W ogóle w historii ludzkości jest dla mnie sporo zupełnie niezrozumiałych  rzeczy. I jak mówią niektórzy   "a brakującego ogniwa w teorii Darwina nadal brak a dowodu na to, że powstaliśmy z gliny też nadal nie ma".  

Teść spojrzał na Martę i powiedział - ja mam wrażenie, że wielu ludziom potrzebna jest jakaś wiara w moce nadprzyrodzone, że istnieje ktoś/coś  co może pokierować ich losem gdy sami nie  bardzo wiedzą co mają ze sobą  zrobić. I  o ile taka "niewiedza" dotyczy spraw naprawdę skomplikowanych to mnie to zbytnio nie  dziwi,  ale mam wrażenie,  że coraz częściej dotyczy spraw błahych.

Pewnie masz rację- zgodziła  się Marta. Ale krew mnie  zalewa gdy ktoś robi coś bez  zastanowienia a potem smutny efekt swego  działania tłumaczy "bóg tak chciał".   Dziecko choruje  ze  zwykłego braku higieny i marnej opieki a durna  mamuśka  pieprzy trzy po trzy , że bóg tak  chciał. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, latamy w Kosmos, tworzymy skomplikowane narzędzia, a taka mamuśka jest przekonana, że to bóg  chciał by jej dziecko ciężko chorowało lub wręcz umarło. Już się nauczyłam, że gdy coś takiego słyszę to po prostu zaraz powinnam znaleźć  jakiś ważny powód  by jak najprędzej oddalić się i nie wdawać się w jakąkolwiek dyskusję. Bo każda taka dyskusja to jak ze ślepym o kolorach. U mnie na uczelni sporo jest takich dziewczyn przekonanych że bóg kieruje   życiem każdego z nas. Tylko raz  się zapytałam czy naprawdę sądzi, że to bóg jej podpowiedział by brudnymi rękami rozdrapała sobie krostę na  czółku. I takie coś będzie potem kosmetyczką. Jakbym była dyrektorem tej uczelni  to bym ją wyrzuciła  natychmiast. Bo taki przypadek świadczy o tym, że to bezmyślna osoba. Teraz brudnymi  łapskami zaszkodziła tylko sobie bo nie pomyślała, ale kto mi zaręczy, że gdy będzie  robiła jakiś zabieg to będzie miała w 100% czyste  narzędzia?  Czyszczenie twarzy z zaskórników nie zawsze jest bez naruszenia powłoki skóry i czasem jakiś zaskórnik wyjdzie razem z krwią. 

Nie wiem jak było kiedyś,  ale teraz wyraźnie jest powiedziane, że kosmetyczka nie może naruszyć całości skóry, czyli nie może jej przeciąć by coś usunąć, ale pamiętam jak kiedyś gdy byłam u kosmetyczki i leżałam z maseczką na dziobie , na sąsiednim  fotelu leżała klientka, której kosmetyczka obiecała, że usunie z jej nóg tak zwane "pajączki" bez problemu po prostu  nakłuwając igłą każdą z tych drobniutkich żyłek i usuwając  z niej krew. Wtedy to nie miałam  bladego o tym co wolno a czego nie  wolno robić kosmetyczce, ale gdybym to usłyszała teraz to chyba bym tej pani  powiedziała, że takie rzeczy to musi robić lekarz a nie kosmetyczka.

                                                                   c.d.n.


sobota, 9 grudnia 2023

Córeczka tatusia - 52

 Wojtek, tak jak planował, zatelefonował wieczorem do swojej mamy. Wpierw, nieco przymuszony przez Martę, zapytał czy u  niej  wszystko w porządku i jak  się  czuje,  potem dopytywał się czy mama pamięta  kiedy ostatnio, gdy jeszcze  mieszkali razem, ojciec chorował i na  co.  

No miał jakieś  silne przeziębienie i nawet lekarz przyszedł do domu, bo ojciec zamówił prywatną wizytę . Twój ojciec   bardzo rzadko chorował i byle przeziębienie to od razu nieomalże umierał. A co, znowu na coś  chory? Nie, ale badania kardiologiczne  wykazały, że tata przeszedł zawał - po prostu miał robioną  angiografię i to badanie wykazało, że przeszedł zawał. Ale na serce to twój ojciec  nie narzekał, mówił  tylko, że go dusi kaszel- wyjaśniła matka.

No właśnie- ten kaszel, który go dusił był efektem  zawału. Mamo, tata bardzo źle zniósł twoją ostatnią wizytę u nas i dlatego wylądował u kardiologa i w  związku  z tym mam prośbę - nie przyjeżdżaj do nas bez uprzedzenia. Teraz , dopóki się tacie  w widoczny sposób nie poprawi będzie mieszkał stale u nas. Więc po prostu gdy przyjedziesz do Warszawy to wpierw  zadzwoń do mnie na komórkę i wtedy się spotkamy na  mieście. Tata ma prowadzić zrównoważony tryb życia i unikać  zdenerwowania.  I uważaj również na  siebie, bo takie  ciche zawały serca nie  są czymś wyjątkowym.  Poczytaj  sobie o tym lub porozmawiaj z kimś, kto się na tym  zna.

Wierzyć mi  się nie chce, że ten stary pryk miał zawał- "zaćwierkała"  matka. Wojtka  z lekka "zatrzęsło" i powiedział - mnie  nie interesuje mamo w co ty wierzysz- sytuacja jest taka, że ojciec jest również pod opieką Instytutu Kardiologii  a  nie tylko lekarza w  naszej bardzo  dobrej przychodni. I  tak nawiasem - przeanalizuj sobie jeszcze spokojnie  czy jest sens byś  się wiązała  małżeństwem  z młodszym od  siebie facetem. Do seksu nie trzeba w dzisiejszych  czasach brać  ślubu. Minęły czasy gdy państwo dbało o "morale" swych obywateli, konkubinaty też się liczą - może nie wszędzie, ale w wielu krajach  europejskich. I jeszcze  raz  cię proszę - nie przyjeżdżaj do nas bez uprzedzenia, bo twoja obecność podnosi tacie ciśnienie. Matka wyraźnie poczuła  się  wielce dotknięta tym co Wojtek powiedział, bo bez  słowa przerwała  rozmowę.

Wojtek odłożył słuchawkę na  widełki i powiedział do Marty - jak widzisz nie krzyczałem i starałem się  być rzeczowy. W efekcie  bez  słowa  zakończyła  rozmowę. Marta objęła Wojtka i powiedziała - wiem kochanie, że nie było ci łatwo mówić to mamie, ale spisałeś się dobrze. Nie powiedziałeś też nic obraźliwego. Pewnie ją  "siekła" ta twoja uwaga na temat jej związku z tym młodszym facetem.

W sobotę, tak jak planowali, pojechali razem z ojcem Wojtka do Nałęczowa. Była to pouczająca  wycieczka. Gdy dokładnie przepytali  się w kwestii  sanatoriów ojciec  się tylko roześmiał  i powiedział - jeszcze  długo, długo nie - a potem  wcale. Nie widzę sensu by czekać na  skierowanie. To sanatoryjne  leczenie  ZUSowskie to "pic na  wodę". Możemy sobie  tu przyjechać prywatnie z uwagi na  klimat i to tyle  w temacie. Rehabilitację ruchową to ja mogę mieć również w Aninie - po prostu pokażą mi co mam robić i jak mam to robić i tak będę ćwiczył. I równie dobrze  mogę to robić w Lesie Kabackim lub pojechać do jakiegoś innego lasu, bardziej oddalonego od Warszawy. A i tak najważniejsze, że ja przy was się nie denerwuję, jest mi z  wami  tak zwyczajnie, po ludzku dobrze. 

Najbardziej  mnie  rozśmieszyła informacja, że małżeństwom nie mogą zagwarantować w sanatorium pokoi dwuosobowych. A to, że pokoje przydzielają  dopiero w  dniu przyjazdu i nie można   sobie  zarezerwować  wcześniej to też mnie  rozbawiło.  Ceny pokoi w tym Nałęczowie  też mnie rozbawiły - owszem - w niektórych ośrodkach SPA, gdzie jest obsługa  typu hotelowego to się mogę  z nimi zgodzić, zwłaszcza w  sezonie grzewczym, ale ogólnie  rzecz biorąc to ja tu poza  dwoma miejscami nie widziałem żadnych luksusów. A zwróciliście uwagę, że  w jednym z tych sanatoriów to każą mieć ze sobą własne ręczniki? To nawet za komuny  ręczniki były "służbowe" w sanatoriach. 

Tato - pobyt nad  morzem też jest dla sercowców dobry - powiedziała Marta. Może pojechalibyśmy razem do Sopotu -  Wojtek już kombinuje by wziąć z tydzień bezpłatnego urlopu. Wzięlibyśmy wtedy większe mieszkanie  i oczywiście pojechalibyśmy jednym samochodem. Na pewno nie  moim, ale albo Wojtka albo twoim. Można pojechać w piątek  popołudniu i wrócić potem w następną niedzielę.  Brzegiem plaży można wędrować kilometrami, zawsze można po drodze przysiąść na macie i odpocząć. No i oczywiście można chodzić w słomkowym kapeluszu lub mieć plażową parasolkę, żeby  się nie nagrzewać.  A poza tym to wiem,  że  Politechnika ma jakiś ośrodek wczasowy w  Wildze, więc może tam pojedziemy - tam sporo lasów jest, więc to też  dobre  dla sercowców. No i blisko, raptem  sześćdziesiąt kilometrów od Warszawy. Tylko musi Wojtek sprawdzić jak tam jest z zakwaterowaniem. Bo w Wildze to jest nawet sporo ośrodków. Możemy  tam nawet  jutro pojechać i przepatrzeć i może nawet coś  zarezerwować. Z tym, że większość  to takie domki typu "DKW", czyli dykta, klej  woda. No i po drodze to można  zaglądnąć  do Sobieniów Królewskich, tam jest taki ośrodek Golf Country Club. Ale nie  da  się ukryć, że Sopot byłby najlepszy. Wzięlibyśmy po prostu większe  mieszkanie typu dwie  sypialnie i living room. Do przejechania  to tylko 300 km a do tego część autostradą. Śniadania  i kolacje  będziemy  sobie  robić  w  domu, bo jest tam pełne  wyposażenie, nawet  ścierki do naczyń  są w kuchni. I do morza  blisko i do  trójmiejskiej SKM, a do Lidla samochodem dojeżdża  się w 7 minut. Poza tym jest tam całkiem  miła  restauracja i mieliśmy tam bardzo sympatycznego kelnera, a jedzenie  zawsze było smaczne i świeże.

Ojciec  wpatrywał  się  w Martę nieco  zdziwiony i w końcu powiedział - tak  z ręką na  sercu to muszę ci córeczko powiedzieć, że po raz pierwszy słyszę te  szczegóły - szanowna "była pani małżonka" mówiła  tylko, że pojechaliście po ślubie nad Bałtyk. Nie  była  skora do dzielenia  się informacjami. No cóż - widać niewiele ją to interesowało, a może  marzyła o innej synowej - takiej z dużym posagiem lub wpatrzonej w nią jak  w tęczę po burzy - powiedział Wojtek. 

Co to to nie - sprostował ojciec - ona była bardzo zadowolona  z twojego wyboru synku. Ona dopiero ostatnio była rozczarowana faktem, że Marta nie ma  zamiaru być właścicielką jakiegoś  zakładu kosmetycznego. Ale, jak  znam życie, znajdzie  sobie kogoś  chętnego i go omota.  Jak jej na  czymś  zależy to jest słodsza niż miód i lukrecja  razem  wzięte.

Czerwcowa sesja na uczelni Marty przeleciała "migiem" - nawet  się Marta zdziwiła, że już po sesji. Dla niej była to zwykła  sesja, dla ponad połowy studentek był to egzamin końcowy i przystąpienie  do pisania pracy licencjackiej.  Marta uzgodniła  z kierownikiem laboratorium, że będzie pracować tylko w lipcu. Miała pracować 3 dni w tygodniu, poniedziałki  i  wtorki po 7 godzin, w środy sześć godzin. I, jak jej powiedział  szef laboratorium tak to będzie  wyglądało na papierze ale na pewno nie będzie "odsiadywać" godzin tylko po to by się wszystko zgadzało w  papierach. Poza  tym laboratorium było na tym samym brzegu Wisły, na którym ona  mieszkała, więc i dojazdy  się jej skrócą i to znacznie. Na razie podpisała umowę tylko na  lipiec. Oczywiście o tym, że będzie pracowała w laboratorium  nie powiedziała  żadnej z koleżanek. 

Wojtek zarezerwował w Sopocie mieszkanie z dwiema sypialniami i pokojem  dziennym na pierwsze dziesięć dni sierpnia. Jego ojciec powiedział, że  tylko wtedy pojedzie  z nimi jeżeli Wojtek zgodzi  się by on  pokrył koszty swego pobytu i podróży w obie strony. Wojtek wpierw protestował mówiąc, że oni przecież mają pieniądze z tego "sprzedanego" ojcu  mieszkania, ale  w końcu machnął ręką i  się zgodził. Była bardzo burzliwa narada rodzinna w kwestii gdzie będzie  Misia - młodzi  chcieli zabrać Misię ze  sobą, ale Pati i tata Marty stwierdzili, że nie ma najmniejszego sensu by brali psinę w podróż, bo wpierw będzie  biedactwo kilka  godzin unieruchomiona  w samochodzie a pobyt nad morzem może psu uruchomić stresujące ją wspomnienia. Bo psy są "pamiętliwe", więc chyba nie ma sensu narażać psa na stresujące ją wspomnienia. 

Tata jeszcze raz omówił z Martą kwestię zmian w mieszkaniu, a wszystko pod hasłem - "bo muszę się zorientować kto i kiedy by nam to zrobił  najdalej we  wrześniu lub październiku."  No i sobie pospaceruję po marketach budowlanych i może już coś kupię - to nie będzie  jeść wołało tylko sobie spokojnie poczeka u was w mieszkaniu, a skoro was nie  będzie to nie będzie  nikomu wadziło. Marta przypomniała tacie, że on ma upoważnienie na pobranie pieniędzy z jej konta, więc niech bierze  z jej konta pieniądze na zakupy.  Dopytywał się czy oni aby na pewno nie  chcą wanny w  swej łazience, bo Pati to ma  na nią kupca - jej koleżanka ma kłopoty ze skórą i musi się kąpać  co drugi  dzień w jakiejś leczniczej mieszance  by swą skórę utrzymać w dobrej kondycji. A ta wanna jest wygodna bo "pełnowymiarowa" a nie jest czymś pośrednim pomiędzy balią a umywalką co wymyślili "zwolennicy nowoczesności i ciemnej kuchni z pokolenia Gomółki". 

 Ojciec Wojtka  został obdarowany własną składaną matą plażową a młodzi bardzo sprytnie składanym  namiocikiem plażowym, w którym mogły spokojnie siedzieć i wgapiać  się w morze nawet cztery osoby.  Tata Marty  zaraz im  zaprezentował jak łatwo to rozłożyć i złożyć z powrotem. Tata, skąd to masz? - dopytywała  się Marta.  Byłem w delegacji za Odrą cztery dni  i kupiłem to cudo - jedno dla was, drugie dla nas i po macie na  rodzinę. Mata też jest całkiem nieźle pomyślana bo ma  zapinane na suwaki kieszenie i może służyć za torbę plażową. I zaraz zaprezentował  funkcjonowanie maty. Funkcjonowanie namiociku wymagało wbicia kilku "śledzi" w piasek, więc prezentacja nie  w pełni się udała a wszyscy  się zgodzili, że nie będą robili "przedstawienia" na pobliskim trawniku, który na pewno jest zanieczyszczony przez psy, bo mało kto sprząta po swym psie.

Marta  opowiedziała o tym, że w lipcu będzie pracowała w laboratorium  3 dni w tygodniu i że jest to swego rodzaju wyróżnienie, bo jak  się dowiedziała od pani "doradczyni" po raz pierwszy studentka trafi do laboratorium a nie na produkcję. No a poza  tym plusy są dwa - laboratorium jest stosunkowo blisko domu, więc nie będzie musiała  jeździć na drugi brzeg Wisły no i pracę będzie  zaczynała o  godzinie 9,00 a poza  tym ten wakacyjny staż będzie  się liczył na plus gdy już   skończy uczelnię.  Bo jak na razie to ona  wciąż jest jedyną, która nie jest zainteresowana  własnym zakładem kosmetycznym. I w związku z tym nie będzie uczęszczała na zajęcia "praktyczne" co ją niezmiernie  cieszy a koleżanki dziwi. Bo przecież jako właścicielka salonu kosmetycznego będzie zatrudniała kosmetyczki, zatrudni kasjerkę, kogoś do prowadzenia rachunków - et cetera.

Wychodzi na to, żem mało ambitna i przebojowa, skoro nie  chcę mieć własnego salonu kosmetycznego - śmiała  się Marta.  Ciekawa jestem ilu z nich się powiedzie i czy naprawdę będą w stanie otworzyć salon kosmetyczny. Wiele z  nich jest z niedużych miejscowości, w których nie ma ani pół gabinetu kosmetycznego. I bardzo wątpię, czy któraś robiła  jakieś rozeznanie czy otwarcie gabinetu w danej  miejscowości ma jakikolwiek sens. Jeśli któraś bogata  z domu to może wyposażenie i lokal rodzina  jej  sfinansuje i wtedy gdy splajtuje to sprzeda  sprzęt i lokal, co prawda ze stratą,  ale te które wezmą pożyczkę z banku to mogą przeżyć niezły dramat gdy ten biznes  nie wypali. Natomiast wiem, że pracę jako kosmetyczka  to każda  z nich znajdzie - to kobiecy  rynek pracy, a kobiety to rodzą  dzieci, karmią je, nie  zawsze dziecko nadaje  się do żłobka lub przedszkola i na jakiś  czas kosmetyczka  wypada  z rynku pracy i jest wakat.

                                                                     c.d.n.