środa, 29 czerwca 2022

Trudny wybór - 52

 Pośmieli  się  trochę, bo postanowili ubrać  się w kurtki jeszcze przed  wejściem do kolejki a rozbawiło  ich  to, że Linka i Tomek mieli oboje  kurtki szafirowe a Emil i Adela czerwone. A już myślałam, że tylko  my dwoje kupiliśmy  sobie kurtki w takim samym kolorze - śmiała  się Linka. Ja tu  widzę coś jeszcze zabawniejszego - jesteśmy jak  z jednej prywatki, to kurtki tego samego producenta, sprzedawane w dość ekskluzywnym sklepie - zauważył Emil. Ale co zrobić,  skoro wszędzie  kurtka dobra na mój  wzrost była za obszerna i wisiała na  mnie  jak  na wieszaku. Ja naprawdę nie mam  fioła na punkcie  markowych  ubrań,  ale gdy  kupuję markowe  dżinsy to nie jestem do  nich zbyt  chudy, a inne  mi  wiszą na tyłku. Dobrze, że nie  za często muszę porządnie  wyglądać. 

No fakt, problem  jest z tymi rozmiarami - do ślubu to  musiałem garnitur szyć u krawca- powiedział Tomek. Ha- a mnie  się udało -zmieniłem kuchnię meksykańską na polską i mam z tej  okazji garnitury  kupione jeszcze  w Meksyku.  Halina i Adela spojrzały po sobie - obie były wzrostu "prawie 160 cm", szczupłe i ciągle miały kłopot z gotową  konfekcją. Halina suknię ślubną miała  szytą na  zamówienie, a  Adela, która  miała  tylko ślub cywilny miała  szyty wcześniej kostiumik. Halinie, gdy szukała gotowej sukni doradzono, by poszukała w sklepach z odzieżą komunijną. No więc  szukała w Krakowie,  ale sukienki na jej wzrost nie przewidywały absolutnie czegoś  takiego jak biust. Więc  trzeba  było szyć sukienkę. 

Gdy wsiedli do  wagonika kolejki Emil od razu ogarnął Adelę ramieniem, Tomek zerknął i zrobił to samo z Linką. Dziewczyny stały obok siebie, mężowie za nimi obejmując je. Nie  wiem czy wiecie, ale  niedługo bardzo się  tu  zmieni - powiedział Tomek. Na  szczyt, jeśli  się ktoś uprze  będzie  się wjeżdżało aż trzema różnymi wagonikami. Etap pierwszy to będą 4-osobowe gondole do stacji "Start" skąd pojedzie się do Łomnickiego Stawu, gdzie  będzie całoroczny ośrodek - zimą  narciarski, latem letni i stamtąd małym 14 lub 15 osobowym  wagonikiem dojedzie  się na  szczyt. Tu już jest jeden  ekstremalny odcinek, bo ostatnie 1867m wagonik pokonuje bez podpór, jest  tylko na  linie. 300 metrów nad zerwami Łomnicy.I lubię ten  moment gdy  wagonik wjeżdża w  ścianę Łomnicy do końcowej  stacji.  Tu  wszystko  chodzi  jak  w zegarku, dostaniemy  karnety z godziną odjazdu. Tu jest nawet  jeden czteroosobowy apartament, w którym można przenocować  chyba  za 500€, ale myślę,  że nam jednak  szajba  nie  odbije. No, to szkoda że o tym nie wiedziałem - z poważną miną stwierdził Emil - przecież moglibyśmy tu  sobie zrobić noc poślubną. Ale nie  mam pojęcia jak wysokość apartamentu wpływa na potencję - podwyższa czy  wprost przeciwnie?  Zapewne gdyby tak się wybrać na Łomnicę per pedes to wątpię czy  nastąpiła  by konsumpcja  związku. Adelko, a  z kim tu byłaś  przedtem?- spytała Linka. Byłam służbowo - raz w 6 osób, a  raz w cztery. Byłam asystentką dyrektora- pewnie głównie  dlatego, że studiowałam prawo jako jedyna z sekretarek w ministerstwie. 

Raz to byłam na takiej dużej międzynarodowej konferencji w Czechosłowacji i na  zakończenie tu nas przywieźli, a ostatnio  z własnym dyrektorem gdy był zaproszony  na  rozmowy  w jednym z  zakładów i wtedy była nas   szóstka. I bardzo mi się podobała i Tatrzańska Łomnica i Stary  Smokowiec. Ale , jak widzę, to minęło kilka lat a tu się  bardzo a  bardzo zmieniło. Wszędzie coś się buduje. Nie wiem  tylko czy to akurat Tatrom służy. Popatrzcie, jedziemy niemal  pionowo,  zaraz koniec  trasy. Gdy jechałam tu pierwszy raz byłam nieco przerażona, każde drgnięcie wagonika na podporze przyprawiało mnie o szybsze tętno a świadomość, że  1867 metrów jesteśmy  bez żadnej  podpory aż mnie zatykała. A bałam  się nie śmierci, ale tego, że może nie umrę od  razu, ale  na przykład będę leżała ranna i zdychała z bólu. Wiesz, każdy z nas  boi  się  czegoś innego. Boję  się śmierci osób, które  kocham lub  bardzo lubię, to sprawiłoby mi długotrwały ból, no ale jeśli umrę to przecież nie będę sama za sobą rozpaczała. To będzie zadanie innych, nie  moje. 

Gdy wysiedli z kolejki Adela stuknęła łokciem Linkę i spytała - no i jak, serce w gardle? Nie, a spodziewałam się czegoś  gorszego - odpowiedziała. Więcej strachu miałam wjeżdżając na Kasprowy. Adela pokiwała  głową i  powiedziała - bo tu  miałaś   dobre towarzystwo, własnego męża i odpornych  na histerię znajomych. To teraz tylko pamiętaj żebyś nie patrzyła się w dół gdy staniesz  przy barierce i pod nogi, jeśli wyjdziesz na balkonik. Bo kratownica pod  stopami robi jednak wrażenie. Tak jak posadzka ze szkła. Teoretycznie wiesz, że to grube szkło i wszystko jest dawno obliczone i sprawdzone, ale gdzieś tam z tyłu głowy kołacze się świadomość, że przecież  szkło ma  zwyczaj się tłuc. Tak samo jest z kratownicą. Te "dziurki" są nieduże, ale jednak są dziurkami i wyobraźnia pracuje. Ale wyobraźnię można zwalczyć. Wystarczy sobie uświadomić, że jak się ma pecha to nawet miejski chodnik może się nagle  akurat pod nami  zapaść. Ty to umiesz pocieszyć- zaśmiała  się Linka.

Jeśli chcemy się napić kawy i zjeść jakieś ciacho to zróbmy to teraz, widzę jeszcze wolne miejsca. Ja stawiam - ogłosił Emil, wy potem. Bo pójdziemy na kawę i obiad w Smokowcu. A że Tomek chciał protestować Emil powiedział - słuchaj  się młodzieńcze starszych, dobrze na tym wyjdziesz. Korzystamy z  twoich usług jako kierowcy i twojej benzyny, eksploatujemy twój samochód.  Ale to przecież służbowe - usiłował protestować Tomek. No ale to firma Twego teścia a ty i teść to wszak jedna rodzina, kasa  wspólna, zacznij myśleć kolego. Mówię ci, słuchaj się starszych i to głównie  tych, co ci  dobrze  życzą. Wcale nie jesteś ode mnie  starszy - protestował Tomek.  Jestem. Ty jesteś z rocznika Adeli a jestem od niej 10 lat starszy. A wyglądam młodo,  bo się dobrze prowadzę, kocham tylko żonę i nie piję, nie palę i się nie łajdaczę z obcymi babami i nie obżeram.

Niemożliwe - stwierdził Tomek, wyglądasz na naszego rówieśnika. Adelko, ty też nie wyglądasz na to, że jesteś z mojego rocznika, wyglądasz na młodszą. Bo blondyni tak mają - powiedziała Adela. On co prawda średni blondyn, z tych  ciemniejszych blondynów, ale faktycznie jest 10 lat ode mnie  starszy. No a ja robię co mogę  by wyglądać poważniej i jakoś mi się to nie udaje- śmiała  się  Adela. Już nawet zrobiłam się na  siwo. To nie jest wcale  siwy kolor, to jest popielaty blond - orzekła Linka. Naturalny siwy wygląda inaczej. Ale  tobie ten kolor pasuje, fajnie w nim wyglądasz. A jaki masz własny  kolor? Oj, już nie pamiętam, farbuję włosy od 17 roku życia,  czyli od  matury. Ale też był to dość ciemny blond. Ale  już byłam nawet czarnowłosa, a potem ciemnym brązem farbowałam. Ale Emil wie tylko jak wyglądam w tych popielatych włosach. I niech tak  zostanie.

No to  co, idziemy obejrzeć krajobraz? Bardzo możliwe, że będziemy mogli wcześniej zjechać na dół, te 50 minut to maksymalny czas pobytu tutaj. A wiecie , że tutejsze obserwatorium astronomiczne jest bardzo znane i  cenione na świecie? No bo jest na takiej dużej wysokości.  

Wyszli na otaczający tarasik widokowy, Linka kurczowo uczepiona ramienia Tomka, jakby w obawie, że ją  zmiecie  jakiś nagły podmuch  wiatru, którego nie  było. Pomimo posiadanej "ściągi" Adela nie  potrafiła rozpoznać poszczególnych szczytów  tatrzańskich, co ją bardzo denerwowało. Potrafiła jedynie orientacyjnie rozgryźć gdzie  co się  znajduje. Nad Łomnicą, jak zwykle zbierały się chmury. Adela ze złością schowała kartkę do kieszeni mówiąc - chyba następnym razem to będę musiała  wziąć ze  sobą lornetkę. Razem z Emilem poszli na "balkonik", na którym bezwstydnie  cię  całowali i co zostało uwiecznione na fotce  zrobionej komórką Tomka.  Linka wolała jednak nie  wchodzić na  balkonik i nikt zresztą  jej nie namawiał.

Na  dół zjechali  po 40 minutach pobytu  na  szczycie. Tym razem Adela patrzyła z lekkim przerażeniem na nowe inwestycje, które oczywiście przyniosą miejscowym spore  zyski finansowe, ale na pewno przyniosą też  ze sobą sporą degradację środowiska naturalnego. Budowa tej kolejki już wniosła sporo zamieszania w okolice Łomnickiego Stawu, który jest na wysokości 1761 metrów i okresami wysycha, bo budowa kolejki naruszyła równowagę w przyrodzie. A teraz w tym miejscu ma powstać nowa inwestycja, która latem i  zimą będzie  gościć tysiące ludzi, co przyrodzie nie wyjdzie na  zdrowie. Przyszło jej na myśl że jeszcze  trochę i  Łomnicki Staw będzie napełniany wodą tak jak basen. Bo wyschnięty staw nie  dość, że nie wygląda  ładnie to do niczego się nie nadaje.

Emil, który "od zawsze" obserwował Adelę spytał - co cię tak zasmuciło kochanie? Adela ciężko westchnęła- bo się  zastanawiam nad  tym, czy  dziś aby  nie ostatni raz widzieliśmy Łomnicę jeszcze taką jaką  widzieli ludzie na początku dwudziestego wieku. Przecież ludzie bez opamiętania zmieniają swoje otoczenie  tworząc różnego rodzaju Disneylandy. Jesteśmy szalenie  ekspansywnymi istotami i  zaczynam wierzyć  w to, że kiedyś  sami siebie  zniszczymy, albo, żeby przetrwać  jako gatunek będziemy  zmuszeni do znalezienia innego miejsca  pobytu. Oczywiście doceniam fakt, że mogłam popatrzeć z takiej wysokości na  Tatry, ale prawdę  mówiąc to i bez tego bym  przeżyła. Albo starałabym się, jak wielu innych przed nami, po prostu wspiąć  się na  szczyt jak robili to inni. A za kilka lat nasze Zakopane też będzie zdewastowane i zdeptane. Mam tylko nadzieję, taką wielce egoistyczną, że ja tego nie  zobaczę na własne oczy.

No to jedziemy do Starego Smokowca. Tych Smokowców jest od  groma i trochę- Nowy, Górny, Dolny i jeszcze jakiś- powiedziała Adela. Ale dla mnie najpiękniejszy jest Stary  Smokowiec, ten  najstarszy, nad  którym  góruje  Sławkowski  Szczyt. Miasteczko rozwinęło skrzydła  głównie  w XIX wieku, gdy zbudowano w latach 1839 -1850 budynki  sanatoryjne, a w 1904, dla mnie  cudny, budynek Grand Hotelu. No i mnóstwo tu naprawdę  ślicznych  starych  willi. Niestety w  czasach słusznie minionych, gdy zapadła decyzja,  że w 1970 roku właśnie tu się odbędą narciarskie mistrzostwa świata  pomiędzy te piękne domy z poprzedniego stulecia upchnięto kilka paskudnych ale pojemnych i względnie tanich betonowych budynków. A w 2004 roku huragan  zniszczył całkowicie okoliczne lasy i te szkody usuwano całe  dwa lata. Ja tu byłam jeszcze przed huraganem nie wiem jak tu jest teraz. Z prasy  wiem,  że jest tor  saneczkowy czynny całodobowo i poszerzona  trasa  narciarska. No i trwa  nadal zalesianie. 

U nas też huragan narozrabiał-  powiedziała  Linka. A chałupa  trzeszczała tak, że się  zastanawiałam  czy  się  aby  nie  rozleci. Ale dobrze  ją poskładali po rozłożeniu. Tak naprawdę to  podziwiałam tych co ją rozbierali a potem składali w  całość. Robili cała masę znaczków a oprócz tego były jeszcze  jakieś opisy. A długo byliście bez  domu?  Długo, ja to  mieszkałam wtedy u babci, a rodzice u jednej z sióstr ojca. A chałupa to przy każdym  halnym jęczy jak potępieniec. Mama  mówi, że  zawsze jęczała, ale  mnie się wydaje , że dopiero od tej  przeprowadzki. 

No na pewno zawsze w czasie  halnego jęczała- stwierdził Tomek, ale ty byłaś  w niej od  niemowlaka więc te  wszystkie  dźwięki były dla  ciebie  naturalne a nie  dziwne bo nikt ci na nie  zwracał uwagi. Potem jakiś  czas mieszkałaś w  murowanym domu i gdy  wróciłaś do domu  z bali, "pracującego" w  czasie halnego to te  dźwięki  zwróciły  twoją uwagę.

W Starym Smokowcu zjedli obiad  w starej restauracji, której wnętrze  nieodparcie kojarzyło się z oranżerią. W dużych donicach rosły palmy i bliżej im  nieznane oryginalne rośliny obdarzone ogromnymi, ciemnozielonymi  liśćmi.  Było cicho i bardzo przyjemnie. Zamówili  pieczone pstrągi z młodymi kartoflami i dużą ilością koperku. Dziewczyny "załapały się" na  białe  wino, panowie ograniczyli się do miejscowej wody mineralnej. Gdy kelner podał pstrągi cała  czwórka wytrzeszczyła oczy - te pstrągi były.....bardzo duże. A może to jakieś inne  ryby? Ja jeszcze tak dużych pstrągów nie  widziałam na talerzu - stwierdziła Adela. Tomek roześmiał się - kochani, to nie jest jeszcze sezon, więc  biedne pstrągi mogły  sobie spokojnie rosnąć. W pełni sezonu to one nie mają szans dobrze dorosnąć i są wielkości płotek. Pstrągi naprawdę bywają duże. Zobaczcie , są podane na półmisku dobranym  do ich wielkości. Zresztą tu  w karcie nie ma innych ryb. To zresztą nie  dzikie pstrągi, ale z jakiejś hodowli na którymś ze  strumieni. Te pełnowymiarowe pstrągi były naprawdę pyszne. Na deser zamówili  truskawki z bitą śmietaną i kawę.

No to w jednej sprawie mam pełną jasność - na urlopy należy jeździć albo tuż przed  sezonem  albo zaraz po jego  zakończeniu - stwierdziła  Adela. A w  wakacje trzeba  być w  Warszawie- naprawdę Warszawa w lipcu i sierpniu jest całkiem dobrym miejscem. Nie ma korków w godzinach pracy i tłoku w komunikacji. Czyli - trzeba brać urlop na początku czerwca albo września. Udało się nam przejść bez  obijania się o ludzi Kościeliską i Chochołowską, na Gąsienicowej  nie trzeba było stać w kolejce do toalety, co ponoć w  sezonie jest normalką no i było czysto. Tu udało nam się od  ręki załapać na Łomnicę, nie mieliśmy nigdzie korków. Wyjazdy nad  cieplejsze niż Bałtyk morza to trzeba realizować najlepiej na początku września, chociaż jak  mi mówiła taka jedna  bywała  w świecie,  na Cypr to i w październiku można-w  dzień temperatura powietrza to 27 stopni a wody 24. Tylko noce  są już chłodne - 16 stopni w nocy. Tyle tylko, że tak długo można  sobie w tych terminach pojeździć dopóki nie ma  się dzieci lub nie  są w  wieku szkolnym.

                                                                 c.d.n.



wtorek, 28 czerwca 2022

Trudny wybór - 51

Wieczorem do Emila zatelefonował Tomek- dziękował obojgu, że  wzięli ze  sobą jego z dzieckiem- mała ponoć  cały czas opowiadała babci i  dziadkowi co było na tej wycieczce i wyciągając rączkę przed  siebie pokazywała jak blisko był Giewont i jakie były ogromne kamienie gdy  szli na Sarnią Skałę. No fakt, te prożki skalne były niewiele niższe od  niej - zgodził się  Emil - przecież ona jest jeszcze  malutka, ale to bardzo, bardzo udane  dziecko, mądre i bardzo dobrze  rozwinięte umysłowo.

Emil powiedział, że  następnego  dnia chcą  się  wybrać na Słowację, ale jeszcze  nie wiedzą czy  aby nie pojadą tylko we dwoje, bo rodzice nie palą  się  do tej wycieczki. Bo oni to chcą wjechać  na Łomnicę, a ojciec nie ma na to ochoty i rodzice nie mają pomysłu   na  zagospodarowanie czasu gdy młodzi będą na Łomnicy. 

Tomek stwierdził, że jeśli ich  rodzice nie pojadą, to on chętnie  by się na  Słowację  z nimi zabrał bo mają  z teściem pomysł, żeby oprócz spływu organizować  również jednodniowe  wypady  na Słowację, bo teraz w Tatrzańskiej  Łomnicy i Starym  Smokowcu już cepry  mają co robić. I, wyobraź sobie, że nawet moja by pojechała- oczywiście mała zostałaby w domu. No fajnie, to zdzwońmy się za godzinę i doprecyzujemy sprawę- powiedział Emil  - bo chyba wtedy możemy pojechać jednym samochodem - po co w cztery osoby  jechać  dwoma  samochodami.

W pół godziny później zapadła decyzja, że pojadą jednym samochodem, ale firmowym, bo teść Tomka potraktował to jako  wyjazd służbowy. Linka też pojedzie, bo jak wyjaśnił Tomek, ona jest zazdrosna, bo Tomek podziwia Adelę, bo jego zdaniem jest  za co ją podziwiać. Najwyżej Linka wstydu sobie  narobi, bo boi się jazdy kolejką, ale pojedzie. 

Umówili  się na  niechrześcijańską jak na urlop godzinę, bo na siódmą rano.  Tomek już zamówił dla nich bilety, wjazd mają o godzinie 10,00. No i pojadą służbowym samochodem, a "spływającymi Dunajcem gośćmi" zajmie  się ktoś inny, zresztą  teść służbowy  samochód  daje  tylko w ręce Tomka. Poza  tym nawału turystów jeszcze  nie ma. No i  sprawdzał prognozę - ma być pogoda. Emil zaśmiał się -ja tam w te prognozy  nie  wierzę - w górach nigdy nic  nie  wiadomo. Wiesz jak jest- pogoda to jest  zawsze, tylko ludzie nie  zawsze dobrze  do  niej ubrani.

 I muszę cię pocieszyć - moja już dwa razy jechała na Łomnicę i chociaż  dwa razy miała pietra to jedzie  trzeci raz. Obiecała  sobie, że opracuje metodę by się  nie bać. Doszła do  wniosku, że po prostu nie  należy patrzeć w dół tylko w górę albo na  ścianę góry na wysokości oczu.Trenowała to na oszklonej windzie zewnętrznej jednego z budynków w Warszawie. Pewnie sprzeda ten patent twojej. A za co ty tak podziwiasz  moją? Za to, że pracowała i robiła  studia, to wcale nie jest ani łatwe,  ani proste,  ani przyjemne. Przecież  wtedy wcale  nie ma  się życia  osobistego, trzeba być wielce zdeterminowanym. I wiele osób poddaje  się, a ona wytrzymała. Masz rację Tomku. No to w takim  razie  do jutra.  

Przed pójściem spać Emil zostawił  na kuchennym  blacie kluczyki od  samochodu i dowód rejestracyjny i kartkę z informacją, że jadą na  Słowację z Tomkiem służbowym samochodem jego teścia. I że na pewno wrócą późno,  ale w ciągu dnia "dadzą głos". 

Poza  tym naszykował na rano kanapki i picie na  drogę, łącznie z energetycznymi  batonikami. Wiadomo  było, że gdy wstaną  tak  wcześnie to żadne  z nich nic  nie będzie jadło. A rozpoczynanie  pracy o 7,30 jeszcze  tylko utrwaliło ten  nawyk. Jak się przekonali  to większość osób z biura,  w którym pracowali, dzień pracy rozpoczynało od......zjedzenia  śniadania i wypicia kawy.

Gdy dotarł do łóżka, Adela, która teoretycznie już spała przytuliła  się do niego ściśle  niczym balanus  glandula do  skały lub kadłuba  statku, ramię ułożyła na jego klatce  piersiowej a swe dolne odnóże na dolnej części jego brzucha, westchnęła  z ulgą i zaraz  już mocno  zasnęła. Emil nim  zasnął pomyślał jeszcze o  tym, że chyba  bez tego wielce oryginalnego pąkla tak  mocno do niego przytulonego już nie umiałby  zasnąć.

Rano Adela uruchomiła przywieziony z Warszawy expres do kawy, zrobiła  cztery  porcje  kawy i napełniła  gorącą kawą termos,  ukroiła jeszcze  dla siebie i Emila po plasterku szynki i sera "na teraz", kanapki włożyła do termo torby. Ilość kanapek uwzględniała  również obecność Tomka i Linki. Przed dom wyszli pięć  minut przed siódmą. Było rześko, świeciło słońce,  zapowiadał się ładny dzień. W trzy minuty później zajechał Tomek. Obok  niego siedziała Linka.

Pojechali Drogą Balzera, nie żyłując tempa i zachwycając się widokami. Przez Łysą Polanę przejechali jak burza, jednak nieźle było być członkiem UE. W Ździarze  zatrzymali się na jednym z parkingów by spokojnie , w "pięknych okolicznościach  przyrody" jak to określił  Tomek, spokojnie  i niespiesznie  zjeść śniadanie. Słowackie Tatry nabierały turystycznego rozpędu, wszędzie powstawały  nowe obiekty nastawione  na turystów. 

W Ździarze   aktualnie  powstawała  ścieżka  w koronach  drzew.  Właśnie  wybudowano wieżę, którą dochodziło  się do owej ścieżki. Konstrukcja   całości   była  drewniana, kąt nachylenia chodnika, który spiralnie wznosił  się ku górze,  umożliwiał wjazd     wózkiem osobom niepełnosprawnym oraz osobom z dziećmi w  wózkach.  W Ździarze już działały termy. Zresztą na  całej Słowacji w pasie górskim powstawały całe masy kąpielisk. Nie  rozumiem- powiedziała  Adela - u nich są  ciepłe źródła a u nas  nie ma? Przecież to te  same góry! U nich jest ciepła  woda, a u nas nie? 

Halina  się śmiała- ależ u nas też są ciepłe wody -  wg niektórych woda w basenie  na Jaszczurówce, która ma raptem +17 stopni jest to woda  ciepła. A że po 5 minutach kąpieli  jesteś zmarznięta to twoja  wina, nie wody. Ale gdy normalnie woda ma tylko kilka  stopni  ciepła, to tę co ma  17 stopni  jest po prostu łatwiej podgrzać do  strawnej  dla  człowieka temperatury. Na Antałówce  też będzie  lata  moment basen z wodą  siarkową. I gdy tylko trochę zacznie  zarabiać  zaraz  zrobią tam  SPA, wymodzą extra  hotel- już nawet zawiązała  się jakaś spółka. Wraz ze zmianą ustroju z socjalistycznego na kapitalistyczny w Zakopanem upadło finansowo masę zakładowych domów wypoczynkowych, zostały wykupione przez prywatnych inwestorów, a ceny dla zwykłego Kowalskiego pozbawiają  go możliwości korzystania z tego.

Zauważyłaś, że już nie ma pensjonatów Orbisu?  Zauważyłam, kiedyś  mieszkałam w takim fajnym, malutkim na Żeromskiego. Nie ma go- odpowiedziała Adela.  Pewnie  wrócił do właścicieli, bo Orbis go kiedyś odkupił, więc może teraz  wrócił do właścicieli- powiedziała Linka. A byłaś kiedyś w Orbisowskim super  hotelu koło Szymoszkowej? Wiesz, nad tą  nową Drogą Junaków prowadzącą do Kościeliska ? To właśnie z okazji jego  budowy gdy go budował Orbis nasz  dom przeniesiono na Antałówkę. Ona oczywiście już nie jest Drogą  Junaków, tylko Nędzy Kubińca.Tam nadal jest hotel, ale już nie orbisowski. Ceny jak z księżyca, wystrój jak z amerykańskiego  filmu o "Dynastii", basen, SPA, parking. Pięć kroków  zimą do  wyciągu  narciarskiego na  Szymoszkowej.

No byłam tam kilka  lat wcześniej, nawet 10 dni tam mieszkałam- powiedziała Adela. Wydawał mi się dostatecznie  elegancki i bardzo  dobrze  tam karmili. Wiesz, ja ciągle nie mogę polubić tego nowego Zakopanego, nawet te  nowe Krupówki mnie  wpieniają tą kostką  bauma - przecież to beton. Przyjechałam tu po kilku latach nieobecności i bardzo mnie dzisiejsze Zakopane denerwuje. Brakuje  mi niektórych punktów gastronomicznych, obiadów domowych  "u Pani Zosi",  knajpki w drewniaku "U Jaśka"a nawet tego targu   na Kamieńcu, do którego zejście  zimą groziło śmiercią lub kalectwem. Przeraża mnie  to, że na Parcelach gdy  kichniesz pod "trójką" to cały rząd odpowie ci na  zdrowie. A jeśli w nocy chrapiesz to sąsiad  zapewne stuka do okna, że go budzisz  swoim  chrapaniem. 

A kto to był ten Nędza Kubiniec co wysiudał  Junaków z nazwy?  Podobno poetą i prozaikiem - odpowiedziała Halinka. Ale  nie powiem żebym  znała jego choć jeden tomik  poezji  lub  prozy. Adela roześmiała  się - pewnie  "wierszył"  białym wierszem,  nie  rymował. To co było z rymem uznano za poezję, a  biały wiersz za prozę. I wiesz co  zauważyłam? Straszliwie się tu namnożyło kościołów lub innych tego  gatunku  miejsc. Dziwi mnie  to, bo dość  dobrze  znam dzieje  Zakopanego a górale to  za bardzo pobożni  nigdy  nie byli. No fakt- podsumowała Linka.

Kochani, jedziemy  dalej, trzeba na tę Łomnicę  wjechać. Tylko weźcie  wszyscy kurtki  ze  sobą, na górze nie będzie upału- bo jednak będziemy na wysokości 2634 metry, wyżej niż na szczycie  Rysów. W Tatrach tylko Gerlach jest  wyższy i to o całe 21 metrów. A do tego  ma mnóstwo szczytów- bardzo długa jest jego  szczytowa grań. Ktoś się   kiedyś śmiał, że gdyby tam  wybudować  schronisko to byłoby długie jak węgorz - zapodał Tomek.

Trochę się boję - stwierdziła  Linka. A czego? -zapytała Adela gdy stanęły na  chwilę razem na parkingu. No, ekspozycji. My nie idziemy na  wspinaczkę, więc ekspozycja  nam  nie  grozi - beznamiętnym  tonem stwierdziła Adela. Tam jest  zapewne  tyle  samo ekspozycji  co na innych tatrzańskich  szlakach. Poza tym nie będziemy wchodzić czy też  wjeżdżać przewieszką.  Szłaś na Kalatówki , z jednej strony miałaś zbocze do góry,  z drugiej zbocze w dół.  Jakoś nie  zauważyłam  żebyś przemykała  się pod ścianę bo  cię stok schodzący w  dół "ciągnął". A gdybyś tak zleciała tym stokiem do Kuźnic to byś  się nieźle połamała chociaż nie było jeszcze  wysoko.  Jeśli masz lęk wysokości to po prostu  nie patrz się w dół- patrz  się w dal, na horyzont  albo na przesuwającą  się ścianę zbocza za szybą kolejki. A gdy wyjdziemy na tarasik widokowy to nie patrz się pod  nogi, bo podłogi wysuniętych "korytarzyków" widokowych  są z kratownicy - dość gęstej. Po prostu jak wyjdziesz  to patrz  się przed siebie a nie  w dół. No i  nie musisz wchodzić na ten wąski tarasik, możesz sobie  stać na szerokim. Zresztą jakby się ktoś  pytał one  są z poręczami. Jedno jest pewne - Twoje dziecko nie ma lęku wysokości- spokojnie siedziała w nosidełku a przecież  Tomek mały  nie jest, jest trochę wyższy od Emila, więc  dziecko siedziało wysoko. A poza tym przytul się do Tomka to się przestaniesz  bać. Nie wydaje mi się by przytulanie  się  do własnego męża było czymś nieprzyzwoitym. Niech poczuje, że mu ufasz, że liczysz na to, że cię ochroni od  wszystkiego złego. To im dobrze  robi, nawet więcej niż słowa. 

                                                                 c.d.n.


poniedziałek, 27 czerwca 2022

Trudny wybór - 50

 Adela po raz pierwszy szła na Kalatówki latem - dotąd zawsze wędrowała tu  zimą. I właśnie opowiadała jak ostatnim  razem gdy wracała z Kalatówek droga  była tak wyślizgana, że brnęła jej samym  skrajem i co krok zapadała się w śniegu. Ale wolała to niż  wywrotkę  na drodze udekorowanej końskimi odchodami. 

 Elunia w pewnej chwili raptownie stanęła w miejscu mówiąc : przecież on nic  nie widzi! Wszyscy zaskoczeni popatrzyli na dziecko a Helena przytomnie zapytała - a kto nic nie widzi? Miś nic nie widzi - nieco płaczliwym głosikiem powiedziała Elunia. A gdzie jest ten miś? - dociekała  Helena. W moim plecaku.  No a ty chcesz, żeby on widział to samo co my? - Tomek ocknął się  z chwilowej  zadumy. Tak - głos  Eluni nieco się  rwał. No to staniemy i wyjmę ci misia z plecaka. Eluniu,  a po co ty wpakowałaś do plecaka trochę klocków lego? Żeby się miś nie nudził w plecaku - wyjaśniła mała. Wszyscy przytomnie  powstrzymali się od śmiechu, Tomek wyciągnął misia i wręczył go córeczce. Dobrze wytresowane  dziecię grzecznie podziękowało, a w dziesięć minut potem wręczyła misia mamie mówiąc - mama, ponieś go trochę, ale  tak, żeby wszystko widział. Gdyby wzrok zabijał, Tomek padłby martwy pod spojrzeniem swej  żony, bo to on szykował małą na wycieczkę i zapewne namówił na wzięcie misia.

Helena wyciągnęła ze  swojego plecaka jedwabną dość dużą apaszkę, złożyła ją w  formę paska i powiedziała do małej - daj mi Eluniu  misia, zrobimy dla niego nosidełko i sama będziesz mogła nosić tak, żeby ci  było wygodnie iść i żeby on widział to co my wszyscy. Z wielką wprawą zawiązała  apaszkę na misiu i wolnymi końcami  apaszki opasała talię dziecka mówiąc - zobacz, kochanie - teraz  miś będzie się patrzył na to samo co my a tobie będzie wygodnie  z nim iść. Chodź,  daj rączkę, będziemy mu opowiadać co widać po drodze. I miś wraz z Elunią oglądał przydrożne kwiatki, krzaczki i kamyki. 

Adelko,  a co robiłaś  zimą na  Kalatówkach?- zapytał Tomek. Głównie opalałam  się, trochę  siedziałam przy uzupełnianiu  płynów i obserwowałam jak inni jeżdżą na  nartach. I chyba raz jadłam w restauracji hotelowej  obiad. Koleżanka chciała się zorientować czy  nie  byłoby dobrze  tu zimą  sobie wynająć pokój ale w końcu  stwierdziłyśmy, że jeśli nie  jeździmy na nartach to jest to ciężka  głupota by tu  zimą przez  tydzień lub  dwa siedzieć i płacić kupę  forsy.

Ponieważ dreptanie z Elunią było bardzo powolne bo na tej  kamienistej drodze małym stópkom dziecka nie  szło się wygodnie, Tomek wziął małą "na barana"  od  razu tempo marszu  wzrosło. Na  polanie  koło hotelu nie było wiele ludzi, ci co  się  wybierali tym  szlakiem na Halę Kondratową lub na Giewont i Kopę Kondracką  już  zapewne  do celu docierali, część  z kolei  po drodze  skręciła do pustelni św. Brata  Alberta.

W bufecie  wszyscy  napili  się domowej limoniady, czyli wody z miodem i sokiem z limonki. Helena z Piotrem i  Halinką zostawali na razie na Kalatówkach. Reszta miała  przedreptać do Strążyskiej.  Z Kalatówek  Elunia   dreptał na  własnych  nogach, zwłaszcza, że  droga  prowadziła  w lesie, nieco w  dół i  zakosami. Ścieżka  była wygodna, urozmaicona licznymi mostkami nad  strumieniami. Przechodziła pod tak zwanymi  "Zameczkami",  czyli niewielkimi, poszarpanymi turniczkami, których  widok  niektórym przypominał mocno uszkodzone  małe  budowle. Mała dzielnie tuptała, Tomek jej  tłumaczył dlaczego  mijane  skałki nazywane  są  "zameczkami". Dziecko było dociekliwe i bardzo chciało wiedzieć kto je tak  nazwał, no  ale tego to nikt z dorosłych  nie  wiedział. Emil powiedział  Eluni, że pewnie ten, kto tędy szedł po raz  pierwszy tak je  nazwał i ta  nazwa została,  a było to bardzo, bardzo  dawno i nie wiadomo kto widział je po raz  pierwszy. Potem cała czwórka  na  zmianę tłumaczyła dziecku : kiedy  było to dawno i dlaczego ludzie  nazywają jakimiś nazwami góry. Chyba  najbardziej  trafiło dziecku do przekonania porównanie różnych nazw gór do  adresów w miejscowościach. Oczywiście zaraz  było pytanie a dlaczego Kasprowy nazywa  się Kasprowy. W pewnej chwili Elunia ogłosiła, że jej  się  chce "sikuniu", więc Tomek odszedł z nią od ścieżki na owo  "sikuniu".  Do ścieżki Elunia  już wróciła  siedząc na turystycznym  nosidełku. Tempo marszu  wyraźnie im  wzrosło i wkrótce osiągnęli Czerwoną Przełęcz i z niej, głównie  z uwagi na  ładny  widok  podeszli na Sarnią  Skałę.  Mała z  miejsca  rozpoznała Giewont, który wygląda z tej perspektywy bardzo okazale i jakoś tak blisko. Na lewo, na  horyzoncie  było widać część  otoczenia Czarnego Stawu Gąsienicowego,czyli Żółtą Turnię  i dalej aż do Koziego Wierchu,    na  prawo od  Giewontu widać  było Czerwone Wierchy i Kominiarski Wierch. Gdy stanęli tyłem do Giewontu rozpościerała się  przed nimi panorama Zakopanego i Gubałówka a w tle   Podhale. Z Sarniej  Skały doszli z powrotem do Czerwonej Przełęczy i stąd obaj panowie zatelefonowali, że już za pięć minut wejdą na  szlak prowadzący do Doliny Strążyskiej, za 20 minut będą na  Polanie Strążyskiej i potem już  będą szli do wyjścia  z Doliny, a że dziecię jest w nosidełku, to będą szli  a nie  wlekli się.

Adela  zastanawiała  się ile  jeszcze razy w tym sezonie  będzie w Strążyskiej, bo  w czasie każdego zimowego pobytu bywała 3 lub 4 razy. Śmiała  się, że to był "zimowy  spacerniak",  bo na ogół  mieszkała na Bystrem, więc do Strążyskiej nie było daleko. Idąc do Doliny śmiali  się, że dziś zdobyli szczyt na wysokości 1377, bo na takiej  wysokości  nad poziomem morza  jest szczyt Sarniej Skały. A Czerwona  Przełęcz jest na  wysokości 1303metry. 

Obie pozostałe części rodzin już  czekały na  nich po wyjściu  ze Strążyskiej.  Mała od  razu wpakowała  się matce  na ręce mówiąc- widziałam dziś Giewont! Halinka  spojrzała  się na nią i powiedziała-  no to już drugi  raz  dziś widziałaś Giewont, przecież go widzisz  codziennie.  Tomek "ruszył na  ratunek" mówiąc - ale Giewont z Sarniej  Skały jest dużo Bliższy niż widziany z Antałówki i dlatego zrobił na  dziecku  wrażenie.

Adela wychwalała Elunię, że jest mądra,  bardzo grzeczna, nie kaprysiła i  bardzo  dzielnie sporą część drogi przetuptała na  własnych nóżkach.  Okazało się, że Halina nigdy jeszcze nie  przeszła  ani jednego fragmentu Drogi nad Reglami, a jedyne  szczyty na których była dotąd to Kasprowy, na który wjechała  kolejką,  Gubałówka (też wjazd kolejką) i Antałówka, na której  wszak mieszka. Oooo, dziwiła  się Adela- to ty tak jak szewc, który  bez butów  chodzi. Coś tak   jakby - stwierdziła Halina- dziś po raz pierwszy byłam na  Kalatówkach. Tomkowi na  moment mowę odjęło, ale po chwili zapytał - no i co, jak  się podobało?  Szło wytrzymać bo towarzystwo miałam ciekawe. Ty w Krakowie od  dziecka   mieszkasz  a nie wiesz gdzie jest jaki  sklep. 

Bo mnie  galerie handlowe  nie interesują, wystarczy, że wiem gdzie  są księgarnie,  antykwariaty, baseny i dobry spożywczak i wszystkie zabytki - odgryzł się  Tomek. Dyskusję przerwała Elunia   zapytaniem czy pojadą teraz   na lody.  No teraz  nie, bo teraz  to jedziemy do  domku na obiad a lody dostaniesz  w domu po obiedzie - wyjaśnił dziecku Tomek. 

Podziękowali sobie  wszyscy za miło spędzony  czas, a Tomek stwierdził, że skontaktuje  się jeszcze  z nimi pod  wieczór. Elunia  była  wyraźnie  rozczarowana, że dziś nie przyjdą do nich  nowi znajomi. Pojechali znowu na  włoskie jedzenie, bo - jak  stwierdził Piotr- tu już  wiemy, że jest  wszystko smaczne i świeżutkie. Przez  moment chciałem ich  zaprosić na obiad, ale  sobie przypomniałem, że ta włoska restauracja nie przyjmuje osób  z małymi  dziećmi. Nie  dziwię się im, tam jest dość  mało miejsca a poza  tym  menu zupełnie  nie  dla  dzieci. Zaskoczyła  mnie ta żona  Tomka - dość długo przecież  dziś z nami rozmawiała, ale  nie przyznała się, że jest na Kalatówkach pierwszy raz. Ale Tomka to  wyraźnie zatkało - stwierdził Emil. To tylko widać,  jak mało ze sobą rozmawiają- są przecież  ze sobą już pięć lat.

No wiesz Mileczku,  nie  każda jest taka rozmowna jak ja. Oni to  w sumie mają  dość  mało czasu  dla  siebie, przecież on jeszcze  studiuje. Nie każdy miał taki luksus jak  my, że jeszcze nam  się o ślubie  nie śniło a pracowaliśmy w  jednym pokoju i mogliśmy  siebie wzajemnie obserwować i na  różne tematy rozmawiać. Gdybyśmy pracowali w wieloosobowym pokoju to na pewno dużo  czasu by nam  zeszło na wzajemnym  poznawaniu  się. Ale  dziecina im  się udała- mądrutka  ta trzylatka. I całkiem grzeczna i nieźle przez  babcię  wytresowana. A Tomek fajnie  się  nią  zajmuje. I dociekliwe  z niej  dziecko. Za rok to dopiero będzie  miała mnóstwo pytań. I Emil opowiedział  rodzicom jak  tłumaczyli małej dlaczego  góry i różne  miejsca mają  swoje   nazwy. A jak  ślicznie poinformowała  swego tatę, że się jej  chce siku.

Fajna  z niej  dziewczyneczka. Podobało  mi się  z tym  misiem, który leżąc w plecaku niczego nie widzi. Ona do samego końca miała  przywiązanego do siebie tego  misia. I twoja   apaszka jest teraz u  nich  w domu. Nie szkodzi, mam tu jeszcze  dwie  i z pięć w Warszawie - stwierdziła  Helena. Grunt, że to się  sprawdziło i dziecko było zadowolone.

Może byśmy pojechali jutro na  Słowację?- zaproponowała  Adela. Możemy  pojechać do Tatrzańskiej Łomnicy i wjechać na  Łomnicę kolejką  linową. Ja już  dwa razy jechałam i  za każdym razem miałam w pewnej  chwili stracha. Oba razy jechałam "służbowo"- raz  na tej konferencji, z której mnie pamiętał  naczelny,  a  wcześniej to zaraz na początku  gdy byłam  z szefem dwa dni w jakimś  zakładzie  produkcyjnym i ani słowa nie  powiedziałam przez dwa dni, bo tak  mnie  bolało gardło. Potem  to  mnie dodatkowo bolała  ręka od  pisania  zamiast mówienia. I żołądek  mi wysiadł, bo co chwilę ssałam jakieś cukierki i tabletki odkażające.

 Łomnica ma 2634 m wysokości a wchodzić  na piechotę  można tylko z wykwalifikowanym przewodnikiem. I część trasy pokonuje  się  z liną. Podobno  Gagarin  też  się na  nią  wdrapywał. Jest  tylko jeden problem - jeśli wdrapałeś  się   na górę piechotką to i  zejść musisz  piechotką. A takie  wejście z przewodnikiem  to 300€. Kask i uprząż wspinaczkową  zapewnia przewodnik. Mówię o  tym, ale ja  na to nie  reflektuję. Wystarczy  mi  jazda dwuodcinkowa  kolejką i pobyt  na szczycie 50 minut. Naprawdę to fajne przeżycie. I w ogóle  Słowacja jest bardzo w porządku. I nie ma  kłopotów językowych. Słowaków  rozumiesz bez problemu. Zawsze  sobie obiecywałam, że przyjadę tu na urlop, a potem okazywało się, że albo nie mam z kim albo gorzej  stoję finansowo albo nie dostanę urlopu w wakacje, albo mam jakiś zaległy egzamin i muszę w  wakacje  ryć.

Nie będziemy  mieć   problemu  ze  wzięciem  urlopu w jednym  czasie bo będziemy  w dwóch  różnych  departamentach.  Poza  tym możemy wziąć urlop poza okresem stricte wakacyjnym, w trakcie  roku szkolnego i  nie  w okresach świątecznych.

Nie widzę problemu- stwierdził Emil. Możemy teraz  pojechać i przepatrzeć a w następnym roku  przyjechać. Będzie to o tyle dobre, że będziemy wiedzieć co rezerwujemy. Tato,  a macie  ochotę pojechać  jutro  nami  na Słowację?- zapytał Emil wychodząc na balkon,  na którym urzędowali rodzice. Bo my  chcemy przepatrzeć trochę gdzie  można  coś fajnego wynająć na Słowacji i w przyszłym  sezonie pojechać  na Słowację. Chcemy jutro  pojechać  do Tatrzańskiej  Łomnicy i może przy okazji, jeśli będzie dobra pogoda to wjechać na Łomnicę kolejką.  No to jedźcie, my sobie podrepczemy do Doliny  Białego.Weźmiemy ze sobą kocyk  piknikowy, żebyśmy  mieli na  czym  posiedzieć. Bo na wyjazd kolejką wysoko w górę to nie  mam ochoty- stwierdził ojciec. No  ale przecież  nie musicie  razem z nami wjeżdżać  na górę, możecie zostać gdzieś w okolicy  dolnej  stacji kolejki, nam ta frajda  zajmie najwyżej półtorej  godziny, bo na  szczycie można  być tylko 50 minut.

                                                                  c.d.n.

sobota, 25 czerwca 2022

Trudny wybór - 49

Około godziny 22,00 warszawiacy pięknie  podziękowali i zaczęli  się  zbierać  do wyjścia. Tomek szybko "wskoczył"w  adidasy i powiedział, że ich odwiezie, bo chce  mieć pewność, że bez  problemów  trafią na swą kwaterę. Na nic  były ich  zapewnienia, że trafią, że nie  zabłądzą - Tomek chyba po prostu  miał ochotę jeszcze  wyjść  z domu.

Gdy wsiadali do  samochodu powiedział - bardzo dobrze, że Adela otworzyła Lince trochę  oczy i mówiła o Warszawie  właściwie  same  niemiłe  rzeczy. Jej się wydaje, że tam życie  jest łatwiejsze,  a życie nigdzie nie jest  łatwe. Tu mamy niemałą  pomoc teściów, jest  z kim zostawić wieczorem   dziecko gdy chcemy iść do znajomych. Linka praktycznie tu  nie gotuje, ma wyrozumiałego pracodawcę i nie ma  bladego pojęcia co  znaczy  wredny  szef. A do Warszawy to  teściowie  na pewno się  nie przeprowadzą, to są rodowici górale. Stawki w państwowej służbie  zdrowia są takie same, więcej niż tu i tak  nie zarobię, a większe  szanse mam  tu na kawałek prywatnej  praktyki niż w  Warszawie. Bo tu to  mogę jeden pokój na parterze przerobić na gabinet, a wiem ile  kosztuje wynajęcie nawet małego pokoju w  Warszawie. Kolega skończył w Warszawie stomatologię i prawie 2 lata  szukał mieszkania nadającego się na gabinet. W końcu wziął z kolegą  do spółki  małe mieszkanie, 38 metrów kwadratowych. Unit wzięli w lizing, autoklaw musieli kupić, nie  stać ich na razie  na pomoc dentystyczną, sami  muszą  sprzątać a na dodatek kolega mieszka w małym pokoju tego  mieszkania . Ze śmiechem mówi, że ma przynajmniej  do pracy  blisko, tylko  musi pamiętać zawsze o załadowaniu autoklawu dostatecznie  wcześnie, żeby go  nie budził w nocy i bardzo cienko przędą jak na  razie. I tak nieźle, bo obaj kawalerowie,  bez rodzinnych zobowiązań. 

Halinka nigdy nie  zaznała  biedy, ten  dom to jej rodzice  dostali przed  laty w prezencie  ślubnym, bo jej dziadkowie jedni i drudzy do  biedaków  nie  należeli. Kiedyś przestrzegano, żeby bogatszy z domu  chłopak  nie brał za żonę dziewczyny  z uboższego domu. Mówiono - miłość przyjdzie  z czasem a pieniądze niestety  nie. Mój teść jest fajny, gdy przyszedłem po raz  pierwszy do nich  do  domu  powiedział - chudzina jesteś, ale  wyglądasz  mi na dobrą inwestycję. Bo ja naprawdę  byłem  kiedyś strasznie chudy. Sporo trenowałem, a obżartuchem nie byłem. Nie wiem jak się sprawdzam jako inwestycja, ale jedno jest pewne - teściowie  nie są  moimi wrogami, traktują mnie tak jakbym też był ich  dzieckiem.  Teść się  cieszy gdy mu w sezonie pomagam, jestem normalnie, oficjalnie   zatrudniony, tak żeby  był porządek w papierach. Jeśli jest tak, że nie mogę przyjechać na weekend, bo sesja ale jakieś inne piekło i szatany to  w piątek po pracy  wsiada  w samochód i jedzie  do mnie  do Krakowa z wałówką, żebym przypadkiem nie głodował. Prześpi  się u mnie w kawalerce i o 5 rano w sobotę wsiada w  samochód i wraca  do Zakopanego. To może  się wydawać dziwne, ale teściowie są dla mnie lepsi niż moi rodzice. I prawdę mówiąc mam dla  nich więcej  ciepłych uczuć niż dla swoich rodziców.  Elunia to była wpadka z winy Halinki, ale ani ona ani ja, nigdy nie usłyszeliśmy jakichkolwiek pretensji. Pełna aprobata, bo najważniejsze, że się kochamy no i dziecko musi  mieć spokojny, kochający ją  dom. 

No i ma Elunia taki dom - powiedziała Helena. Widać gołym okiem, że dziecko zadbane, nie  znerwicowane, świetnie rozwinięte, grzeczne i mądrutkie. A że więcej kochasz teściów niż rodziców to też nikogo z nas  nie  dziwi. Adela też tak ma- przecież są na wakacjach z teściami. Życie często pokazuje, że kwestia  pokrewieństwa jest tak naprawdę mało istotna. 

A wszystko masz już dopięte z tą praktyką w szpitalu?- zapytała Adela. Tak, już nawet wiem, który lekarz będzie moim opiekunem. I dobrze, że praktyka  nie wypadła  mi w  sezonie zimowym, bo wtedy to jest  tu istny  dom  wariatów- brakuje rąk  do pracy, gipsu do  gipsowania połamańców, ortez i niemal wszystkiego. Jesienią to się trafiają niefartowni wspinacze i bardziej są im potrzebne miejsca na intensywnej terapii niż fizjoterapia.  W ubiegłym roku jeden  z moich kolegów jeszcze z czasów szkolnych trenował wspinaczkę na  skałkach w Jurze. Chwila-moment i odpadł od ścianki podobno  nawet sam wstał- to wiem z opowieści kolegów-stwierdził, że skoro mu nie idzie, to wraca do domu, wsiadł do samochodu i nim zdążył ruszyć stracił przytomność. Nim do tych skałek dojechała  karetka to już nie żył. Ja naprawdę nie bardzo rozumiem wspinaczy, tak  samo  nie rozumiem tych co wsiadają do samochodu i gaz do dechy. Że narażają siebie to małe piwko, ale są  zagrożeniem dla innych.

No popatrz Tomek -ledwie się  znamy a w tylu sprawach się  zgadzamy- stwierdził Emil. Ja też nie  rozumiem toku  myślenia  takich ludzi. Powiem  ci, że zazdroszczę ci jednej rzeczy - mieszkania w tym pięknym drewnianym  domu. To przepiękny dom, w nim się inaczej oddycha niż w mieszkaniu z betonu. Masz rację - w tym domu zawsze budzę  się rano wypoczęty, nawet gdy późno pójdę  spać i muszę  wcześnie  wstać. Zauważyłem też, że lepiej mi się mieszka w  Krakowie odkąd na ścianach mam boazerię z desek modrzewiowych.

Oooo-właśnie, właśnie - to mi chodzi po głowie. To, albo boazeria z korka-  stwierdziła Adela. Ale za mało się znam na drewnie i boję  się, że mogę kupić złe  drewno. Poza  tym ktoś mi mówił, że wtedy gdy będzie  boazeria z desek to zmniejszy  mi się powierzchnia  pokoju, więc  może lepiej zainwestować w korek, to tylko 3 mm warstwa jest  wtedy na  ścianie. 

Wiesz, o tym to porozmawiajcie  z moim teściem, jego kuzyn się na tym zna. Bardzo sympatyczny człowiek, to cioteczny brat mego teścia. Jedno to ci  mogę od  razu powiedzieć - boazeria z desek dobrze  wygląda tylko w  dużym pokoju, mały pokój będzie wyglądał jak wnętrze drewnianego pudełka - stwierdził Tomek.  No a teraz  uciekam, bo podpadnę Lince,  że gadam z wami bez niej.  A co planujecie na jutro?

Jeszcze  nie wiemy, rano nad  tym pomyślimy - powiedział Piotr. My z Heleną to pewnie  zaliczymy którąś z dolinek, a co młodzi  będą  robić to  nie wiem. Adela uśmiechnęła się - pewnie  pójdziemy ze "starymi" a potem kawałek ścieżką nad  reglami. To dajcie  znać telefonem- poprosił Tomek. No, to dobranoc,  śpijcie  dobrze.

Rano to pojęcie dość ogólne, zwłaszcza, że dla niektórych na urlopie słowo "rano" ma dość  szeroki  zakres- od godziny 9,00 do południa. Generalnie plan  wycieczki streszczał się w słowach:  Kalatówki, Droga  nad Reglami, Sarnia  Skała, Dolina Strążyska. Helena i Piotr co do Kalatówek nie  mieli żadnych zastrzeżeń, natomiast dreptanie aż do Strążyskiej  plus zaliczenie Sarniej  Skały jakoś nie  wzbudziło entuzjazmu. Ale mogą być mili i przyjechać po nich do wylotu Doliny  Strążyskiej.

Gdy już mieli przeżute śniadanie i ogólny zarys wycieczki  to Emil zatelefonował do  Tomka. Fajnie, ucieszył się Tomek, to może spotkajmy  się w Kuźnicach przy znaku wyznaczającym drogę na Kalatówki, wiesz, po prawej stronie  drogi. Nie wiem, ale za to Adela  wie- odpowiedział Emil. Ona jest  bywała w świecie gór, ja nie. Tomku, rodzice pójdą  tylko do Kalatówek, a my Drogą nad  Reglami chcemy pójść do Strążyskiej, zawadzając o Sarnią  Skałę, jeśli nie będzie jakiegoś tłoku po drodze. No to świetnie- Tomkowi  wszystko pasowało - to my będziemy w trójkę. Skoro jadą też  rodzice to wezmę Elunię, ona  jest fajna  w górach. I albo moje obie zostaną z twoimi  rodzicami,  albo wezmę ze sobą Elunię. Bo jak znam życie i swoją żonę to nie będzie  się jej chciało dreptać do Strążyskiej. My też przyjedziemy  samochodem do Kuźnic. I gdy już zejdziemy ze Sarniej Skały to dam znać mojej i podjedzie pod wylot Strążyskiej po nas  wszystkich. No fajnie,  a jesteś pewien, że Elunia da radę tyle potuptać? No jasne, że nie  da rady, trochę ją poniosę, mam takie nosidło. Będzie  mi robiła  za plecak. Cała trasa od Kalatówek do Strążyskiej to jest dwie i pół godziny razem  z wejściem na Sarnią  skałę, które trwa  polskich  minut aż  dziesięć. No to o której mamy się  spotkać w Kuźnicach- przytomnie  spytał  się  Emil.  Poczekaj, spytam się  Linki - no to może być o pierwszej- Emil, będziemy przy  tym znaku o pierwszej, moja  twierdzi, że się do tej pory  wygrzebie.

Emil odłożył telefon i powiedział do rodziców i Adeli - wyobraźcie  sobie, że on chce wziąć na to przejście do Strążyskiej dziecko. Halinka wg niego na pewno nie pójdzie, więc na  Kalatówkach albo będzie z wami Halinka  sama  albo z  dzieckiem. A my gdy już będziemy  schodzić z Sarniej Skałki to on do  niej zatelefonuje. 

Świr- orzekła Adela- to przecież malutkie dziecko, nie  da rady przejść tyle. No on o tym wie i ma dla niej  jakieś  nosidełko. Ciężka to ona  chyba  nie jest, ona raczej drobniutka jest. Powiedział, że będzie robiła  za plecak. Nooo, ciekawie może  być - powiedział Piotr. 

A mnie  się ten Tomek podoba - stwierdziła  Helena.  Bardzo  dobrze,  że od  małego prowadzi  ją w góry. W końcu tu mieszkają, niech  dziecko pokocha te miejsca. Teraz trochę podrepcze a trochę ją ojciec  poniesie ale to już zaszczepi  w niej zamiłowanie  do wycieczek i do gór. I na pewno będzie pamiętała tę  wycieczkę  do końca życia. Były prowadzone  badania nad tym co  dzieci pamiętają z wczesnego  dzieciństwa i w badaniach  wyszło, że trzylatki pamiętają szalenie  dużo. Mało tego - przeżycia traumatyczne dzieci w wieku od 3 do 7 lat mogą spowodować w wieku dorosłym schizofrenię. Zresztą  daleko  nie  trzeba  szukać. Twoja matka szła  do szkoły gdy miała 6 lat i pamiętam jaka była awantura i płacz, bo któreś z rodziców kupiło dla niej czarny, błyszczący, twardy niczym blacha  tornister i twoja mama odstawiła cyrk, że ona go nie chce, bo czarny i błyszczący. Skończyło się przejechaniem kilka razy pasem po tyłku mojej siostrzyczki i zasmarkana, zapłakana została  zaprowadzona  do  szkoły. A ja wtedy miałam raptem trzy lata.

Adela  szykowała na drogę wodę z sokiem cytrynowym i batoniki z suszonymi owocami i czekoladą. Naszykowała pięć porcji, krojąc  każdy batonik  na małe porcje, takie na raz do buzi. Ponieważ było dość ciepło naszykowała też trzy bidony z piciem i przytomnie tym razem  dopasowała do nich kubki, których  nie brali, gdy szli sami. W ostatniej  chwili dopakowała do małego plecaczka 2 paczki jednorazowych chusteczek. 

Do Kuźnic dojechali 10 minut przed czasem. Widać  było, że jeszcze  nie  sezon, poza tym  nie było kolejki do kolejki na Kasprowy. Nie było to  raczej  nic  dziwnego, o tej  porze to część turystów już była w trasie  ewentualnie  pomału zbierała  się  do  powrotu. No i było nawet trochę wolnych  miejsc na parkingu. Adela rozdała czapeczki bejsbolowe, bo świeciło słońce, dopilnowała  by wszyscy zabrali z  samochodu swoje okulary przeciwsłoneczne i wtedy właśnie nadjechał Tomek z dziewczynami.

Mała turystka wyglądała super - miała spodenki do pół łydki, czapeczkę czerwoną z daszkiem, na plecach malutki plecaczek, na nóżkach wystrzałowe  adidaski kupione na  Słowacji. Pięknie  się ze wszystkimi przywitała i doniosła Adeli, że mama nie pozwoliła jej założyć koralików.  Adela kucając tłumaczyła małej, że koraliki po prostu nie nadają  się do chodzenia po górach i zupełnie  nie pasują do takiego pięknego sportowego stroju. Dziecię pokiwało główką i powiedziało - mama też tak mówiła.

                                                                           c.d.n.

czwartek, 23 czerwca 2022

Trudny wybór - 48

 Przed godziną dziewiętnastą  wpadli przywitać  się teściowie Tomka i  zabrali Elunię do spania. Mała "obdarowała"  wszystkich "buziaczkami" i bez problemu wyszła,  ale  wpierw dopilnowała by dziadek wziął książkę  i wycinanki. Gdy chciała  zdjąć koraliki  Adela  powiedziała: jeżeli ci się podobają, to weź je na  zawsze i noś, kiedy będziesz  miała na to ochotę.W ramach podzięki  był dodatkowy  całusek i całkiem bystra uwaga, że "ta ciocia się nie  maluje". Halina  się  śmiała, że Adela  ma u małej dodatkowy plus za brak pudru na  twarzy.

Na kolację gospodarze  wieczoru przygotowali "placek zbójnicki", czyli duuuży, bardzo chrupki placek ziemniaczany z gulaszem duszonym  w  sosie z prawdziwków. Warszawiacy orzekli, że kiedyś jedli coś,  co się nazywało plackiem zbójnickim,  ale "tamto" pływało w sosie i  w sumie na talerzu  była "paciaja ." A ten placek jest chrupki, ma prawdziwy  smak placka  ziemniaczanego, mięso super uduszone i rozpływa  się w ustach. 

Halina uśmiechnęła  się mówiąc - a co mi tam, przyznam  się bez bicia, to mama robiła,  a nie ja. Ja nie  bardzo  mam kiedy gotować, bo jednak pracuję, a tych papierków jest od  groma i trochę. I mam nadzieję, że w zimie  będzie mniej papierków do ogarnięcia. Ale  wiem, że placek musi  być dobrze  wysmażony a  mięso uduszone aż do odparowania sosu, a  wpierw, po pokrojeniu na kawałki mocno obsmażone bez  tłuszczu, żeby  zostało soczyste. No i najlepiej, by to był dobry kawałek mięsa a nie byle jaki - dodała  Helena. A to -to jest na pewno ze schabu zrobione.  Piotr skrzywił się - nie  róbcie  kobiety wiwisekcji tego  co jest  na talerzu - to jest po prostu pyszne a  chyba przecież o to chodzi. 

Tak szczerze mówiąc - kontynuował Piotr, to takie przekazywanie  sobie przepisów ma jeden straszliwy feler - było kiedyś w modzie takie ciasto o nazwie "murzynek", czyli po prostu ciasto czekoladowe i było chyba obowiązkowym wypiekiem każdej pani domu, bo pamiętam, że jadłem to ciasto u wszystkich naszych znajomych, potem ktoś  wpadł na pomysł "sałatki" - a była to kasza perłowa ugotowana  na sypko, podawana  na  zimno z ogórkiem kwaszonym pokrojonym w  drobną kostkę. I tak  mi to wtedy obrzydziło kaszę perłową, że całymi latami jej nie jadłem.

Oj tato, ja przez  kilka lat jadłem "na okrągło" tortillę i nie umarłem od tego. Co prawda teraz za nimi nie tęsknię. Nawet na  zwykłe naleśniki patrzę  z niechęcią.  A tortilla to wcale  nie jest naleśnik, tylko cienki placek z mąki kukurydzianej, czasem z dodatkiem mąki pszennej. I robi  się je  inaczej niż naleśniki. Robi  się  ciasto i rozwałkowuje na  cieniutkie placki. Siedziałem kiedyś w takiej kanciapie, która imitowała  restaurację i widziałem jak człowiek robił te  tortille w kuchni.

A gdzie ty jadałeś te  tortille?- zapytał  Tomek.  A w Meksyku, siedziałem tam cztery lata  na kontrakcie. Ojej, to  miałeś  fajnie- stwierdziła  Halinka. Przynajmniej trochę świata   zobaczyłeś. A miasto Meksyk to jest podobno bardzo  duże - jak  słyszałam- powiedziała Halinka. 

Nooo, niestety to straszny  moloch. I ma niesympatyczne towarzystwo - wulkan, który  czasem ma drgawki i  często  dymi. Miasto ma obszar 1500 kilometrów kwadratowych i na tym obszarze  mieszka 19 milionów mieszkańców,  z tym, że na terenie ściśle  miejskim to tylko około 8.721.000 mieszkańców. Z ciekawostek to miasto jest na  wysokości 2240 metrów, czyli tak jakby ktoś wybudował  miasto 261 metrów  poniżej  szczytu Rysów.  Poza  tym za dużo tego świata  to  nie widziałem, ale już to co widziałem w  samym Mexico  City było ciekawe. Udało mi  się pojechać między  semestrami do Kostaryki i omal się nie  zakochałem  na  zabój  w tym kraju. Ale to co jest bardzo ponętne  na urlopie w życiu codziennym wcale  takie  nie jest. I Kostaryka i Meksyk nie  nadają  się  do indywidualnej turystyki. Jak  czytałem ostatnio tam  bardzo wzrosła przestępczość i odradza  się podróże indywidualne - tylko wyjazdy  grupowe, bez oddalania  się indywidualnie od strzeżonego terenu. Gdy tylko przyjechałem do Mexico City  zaraz  mi pokazano na planie  miasta gdzie  nie powinienem bywać. I nie bywałem tam. Druga  zasada- miej  zawsze w głowie jakie masz  danego  dnia zakupy, miej przy sobie tylko tyle pieniędzy, ile  masz wydać, a najlepiej wszystko płać kartą. Oczywiście  odpadają wtedy  zakupy  w małych  sklepikach  lub na  straganach.  Nie powinno się też mieć  ze sobą wypasionego aparatu fotograficznego, więc  nie mam żadnych  zdjęć. Ale ja nie umiem powiedzieć tak dokładnie jak się żyje w Mexico City, bo mieszkałem bardzo blisko uczelni i na terenie do niej należącym spędzałem większość czasu. Poza  terenem to tylko zwiedzałem różne obiekty historyczne. Nawet  nigdy nie objechałem granic miasta, nie  czułem takiej potrzeby.

Byłeś na kontrakcie z Polservicu?-zapytał Tomek. Tak,  co prawda wcale  nie chciałem akurat jechać do Meksyku, chciałem razem z kumplem jechać na Kubę , ale wyszło inaczej. Kumpel już "trzeci  turnus", czyli  już  sześć " lat siedzi na Kubie, podejrzewam, że ma  tam kogoś, kto go tam trzyma na miejscu, a ta osoba zapewne nie  może dostać  paszportu na wyjazd. Ostatnio wcale nie pisze, więc  nie jestem na bieżąco co się z nim  dzieje. Mam nadzieję, że nic złego.

A jak się żyje w takim wielkim  mieście? Ja to bym chciała  mieszkać  w Warszawie. Kraków jest jakiś taki ciasny, więc  już  wolę Zakopane. 

Wiesz, Kraków nie był zrównany  z ziemią w  czasie  wojny, więc ma mnóstwo starej  zabudowy. Warszawa się budowała niemal od  zera, można  było wszystko inaczej zaprojektować w lewobrzeżnej Warszawie. Prawy brzeg miasta  nie był morzem  gruzów po wojnie - wyjaśnił Halinie  Piotr.

Przyjedziecie do nas  do Warszawy, to po trzech  dniach dojdziesz  do wniosku, że Zakopane to  całkiem fajne miejsce  do życia. Warszawa też  się  robi  coraz  większa. My mieszkamy  na osiedlu, które rozrasta się w niesamowitym tempie - na dobrą  sprawę mogłoby już  być oddzielnym miastem.  I ciągle  się ten  nasz Ursynów rozbudowuje. Niedługo będzie  u nas jak w Paryżu, w którym  niektórzy  całe życie  spędzają  w jednej  dzielnicy i  nie bywają w innych, bo nie ma po co. Wszystko co  do życia  potrzebne jest w każdej z dzielnic - ja pamiętam jak powstawał Ursynów - na początku to pierwsi mieszkańcy jeździli po zakupy do swych poprzednich dzielnic, bo sklepów na nowym osiedlu jeszcze wtedy  nie było. Teraz  jest wszystko, chyba tylko teatru  nie ma ale kto wie, może będzie. Kino już jest i nawet stok narciarski z igielitem i  wyciągiem. 

Przyjezdni to narzekają na ceny, że wszystko w  Warszawie jest droższe niż np. we Wrocławiu. Do mojej znajomej przyjechała koleżanka  z Lublina i stwierdziła, że w Warszawie to są  bandyckie  ceny i ona ze swojej pensji nie zdołałyby się w Warszawie utrzymać no więc  ciekawe z czego ci warszawiacy żyją. No ale jakoś nie  załapała, że i pensje  są tu wyższe niż na prowincji. Podobno, bo tego nie  sprawdzałem, codziennie do Warszawy dojeżdża do pracy ponad  milion osób i to nawet z odległości powyżej 100 km. I taki rozrost miast jest trendem ogólnoświatowym, wszystkie duże  miasta tak  się  rozrastają. A im większe  miasto tym wyższe koszty życia  w nim. 

Adela, widząc, że Halinka nie  za bardzo wierzy w to, co mówi Piotr, powiedziała - to już teraz  wiem co zrobimy na  samym początku gdy przyjedziecie -  zostaniecie "przymusowo" pasażerami miejskiej komunikacji i przejedziemy się razem z  południa miasta na północ i ze wschodu na  zachód. Bo przewiezienie was samochodem nie uświadomi wam naocznie  jak rozległa  jest Warszawa. 

Ale i tak  Warszawa nie jest duża  w porównaniu z innymi europejskimi stolicami. Tak  ze dwa lata wcześniej to do swego dentysty miałam od  domu tylko trzynaście kilometrów. Teraz  muszę przepatrzeć i zmienić na jakiegoś bliższego. A pracujemy z Emilem niemal  30 kilometrów od  stolicy. Ale  zmieniamy pracę na miejsce  bliżej domu, tak chyba  z osiem kilometrów w linii prostej. Gdy uruchomią  metro w Warszawie  to będziemy mieli naprawdę  dobrze  z dojazdem  do pracy. Chociaż jest  więcej  niż pewne, że tłok będzie niemiłosierny  rano i w godzinach  powrotu. Teraz  tyle  się w Warszawie nabudowało nowych osiedli, że chwilami, gdy widzę w prasie lub w  dzienniku TV jakieś  nowe osiedle to nawet  nie  mam pojęcia dokładnie  gdzie to jest.  

Jakby  nie  było Warszawa ma 517 km kwadratowych  powierzchni, wliczając  w to kawałek  Wisły, która  przedziela  miasto. I ma zameldowanych  1765000 mieszkańców i jest  najbardziej zaludnionym  miastem  Polski.  Ursynów już jest podzielony na "pod dzielnice", które noszą nazwy dawnych małych podmiejskich osiedli i tak  na moje oko to jest  ich z dziewięć. A cały Ursynów ma  wielkość ponad 43 kilometry  kwadratowe  powierzchni.  My  mieszkamy na  Stokłosach. I mamy o tyle  dobrze, że mamy blisko do metra i do autobusów, ale na  szczęście nie jeżdżą nam przed oknami. Z jednej  strony budynku czteropiętrowego w którym mieszkamy mamy szkołę i okna nasze  wychodzą na szkolne  boisko, z drugiej  strony mamy jezdnię wewnętrzną, osiedlową  i parking na trzy samochody. Niestety  nasz  samochód nie  stoi na jednym  z tych  miejsc, ale z pół kilometra albo i więcej, dalej . Garaży nie ma, bo cena garażu podziemnego równa jest cenie dwupokojowego mieszkania na  danym  osiedlu. A mieszkania coraz  droższe i pożyczkę bankową spłaca  się latami. 

A dwupokojowe mieszkanie z kuchnią i łazienką to jest przeciętnie 42,5  metra  powierzchni.  W tych mieszkaniach "duży" pokój to jest z reguły 16 metrów kwadratowych powierzchni. Porównaj sobie  to z tym, co masz tutaj, pomijając już to, że wychodzisz  z domu i masz i ładny widok  i  wszystko na tyle blisko, że przedreptanie do pracy lub na  zakupy nie wykończy  cię fizycznie. Ale i  Zakopane, jak  widać, rozbudowuje  się. Za dwa lata to pewnie nie będę się mogła tu odnaleźć.  Tu wychodzisz z domu i bez  większego trudu w  ciągu pół godziny trafiasz na łono przyrody zadeptywane przez  turystów tylko dwa razy  w roku, w okresie wakacji szkolnych i zimowych  ferii. Gdy byłam  w marcu to nie  bywało tu tłoczno, poza Gubałówką i Krupówkami. 

Ale gdy wybudują termy w Kościelisku  czy też w Chochołowie to będziecie  mieli o wiele większe  "najazdy" turystów, to pewne.  I wtedy bardzo się Zakopane  zmieni. Będzie  więcej miejsc pracy przy obsłudze turystów i będziesz  miała  Halinko jeszcze  więcej papierkowej  roboty. A i Tomkowi nie zabraknie pracy, bo fizjoterapia ma coraz  większe  znaczenie w leczeniu pacjentów i to nie tylko tych pourazowych. Ma chłopak dobry zawód i wcale  nie łatwy.

Gdy powiedziałaś, że chciałabyś  mieszkać w Warszawie to sobie  pomyślałam, że nie  bardzo wiesz o  czym mówisz. W Warszawie jest ogromne zapylenie. Warszawiak oddychając przeciętnie 2 godziny dziennie miejskim powietrzem zatruwa  swe płuca tak, jakby wypalał rocznie 1200 papierosów. Normy trujących i szkodliwych  dla życia ludzi pyłów są tu przekraczane przeważnie dwu- a  czasem i trzykrotnie przez 1/3 roku. I z powodu smogu w Warszawie przedwcześnie umiera około trzy tysiące osób  rocznie.

Ilekroć wracam z jakiegoś pobytu nad  morzem lub innego  miejsca wypoczynku pierwsze  dni po powrocie są paskudne. A i tak mam nieźle, bo ja mam z natury bardzo płytki oddech, więc jednorazowo nie nabieram zbyt  dużo powietrza. No ale to się sumuje. I dlatego się  wściekam gdy mi ktoś mówi " nie siedź w domu, wyjdź na powietrze".

Moja koleżanka mieszka w ścisłym centrum Warszawy i marzy by się przeprowadzić gdzieś na peryferie  miasta, bo ma dosyć mycia okien co dwa tygodnie i wycierania kurzu z parapetu po każdym otwarciu okna gdy wietrzy, co bardziej przypomina  wpuszczanie  do  mieszkania zatrutego powietrza i brudu. A mieszka na  trzecim lub  czwartym piętrze, więc  dość wysoko.

Halina słuchała i oczy jej robiły  się  coraz większe,  w końcu powiedziała - nie miałam o  tym pojęcia! No to teraz  masz, a jeśli nie  wierzysz to sobie  poczytaj o tym w sieci- Adela zakończyła wykład o wielkim mieście.

                                                              c.d.n.

 


środa, 22 czerwca 2022

Trudny wybór - 47

 Helena i  Piotr wrócili z Bukowiny zachwyceni całym obiektem. Dużo basenów, ale jak stwierdziła Helena to bardziej  była  zadowolona z obsługi w Nałęczowie. No i - jak się  śmiała Helena- płacisz niemal za każde  spojrzenie na basen. Niewątpliwie realizacja tego kompleksu musiała pochłonąć wiele pieniędzy. Jeżeli chce  się  spędzić  cały  dzień na  basenie w dniach poniedziałek- piątek to płacisz  za dzień pobytu  89 zł.  Jeżeli masz  czas tylko w soboty i niedziele to musisz  wydać 99 zł/dzień.  Można  również spędzić tylko 3,5  godziny i wtedy  w tygodniu ta  frajda kosztuje75 zł, w  weekend 79zł.  Już nawet  nie patrzyli ile kosztuje taka  frajda  z dzieckiem, ale  dzieci płacą nieco  mniej  niż  dorośli. Można również  wykupić moczenie  się przez  45 minut i to kosztuje wtedy tylko 30 zł, z tym, że każda minuta ponad 45 minut kosztuje 33 grosze. Są też jeszcze  jakieś opcje  "rodzinne"  z dziećmi, ale z uwagi na brak  takowych  w tej  rodzinie   nie  wnikali  w szczegóły.

Ale jest też opcja dla tych, co wstają  bladym świtem - pomiędzy 9,00  a 11,00 płacisz  tylko 2,49zł. I ta wiadomość przyprawiła Adelę i  Emila o ból brzuchów od  śmiechu. Oboje się  skręcali ze śmiechu, bo dla  nich była to wielce zabawna  pora  na  pływanie. Adela  stwierdziła, że jak  jej  życie  zbrzydnie to przyjedzie na te baseny i  gdy o 9,00 rano trafi do  basenu to na pewno nie wyjdzie  z niego o własnych siłach tylko ją wyniosą w charakterze  nieboszczki, bo ona rano niezbyt kontaktuje i  zwyczajnie by się utopiła. Oboje twierdzili, że nie  wiedzą jakim cudem rano trafiają do samochodu i jadą do pracy. Bo rano to Adelka trafia do łazienki bez otwierania  oczu i jakby jej coś na drodze postawić to pewnie by wylądowała w innej części mieszkania.

Emil chciał koniecznie  zwrócić rodzicom pieniądze za ten "bukowiński Hilton", ale ojciec  go wyśmiał mówiąc- jeszcze  mamy, w końcu  i Milanówek dobrze  się  sprzedał i mieszkanie dziewczyn, poza tym  nie  wydawałem  tych pieniędzy, które mi podsyłałeś. Nie miałem po prostu "żywej  gotówki",  ale można  było płacić kartą, więc  nie było problemu.

W ciągu  dnia zatelefonował do Emila  Tomek - "ten od  spływu Dunajcem", jak  się telefonicznie  przedstawił. Zapraszał  ich wszystkich na kolację na następny  dzień. Bo tyle opowiadał  swej  żonie i teściom  o "warszawiakach", że żona bardzo  chciałaby ich poznać- a najwygodniej  jest, by to oni do nich  przyjechali, dziecko jak zwykle  pójdzie o siódmej  spać, więc  będą mogli sobie  swobodnie   rozmawiać. Ale  niech  koniecznie przyjadą około 18,00 bo obiecali   małej, że spotka  się z  gośćmi z Warszawy. Emil  się  śmiał, że Tomek robi  z nich  atrakcję dla  dziecka i mała będzie  rozczarowana , że są tacy nudni. Poza  tym Tomek poprosił   by przypadkiem  nie  wpadli na pomysł przyniesienia  dla  małej  słodyczy, bo oni ją uczą  "życia bez słodyczy."  Okazało  się, że mieszkają na Antałówce i żeby goście nie błądzili  Tomek po prostu po nich  wpadnie- albo samochodem  albo per pedes. Bo na Antałówce, jak  w całym  Zakopanem sama  znajomość adresu to  nie  wszystko, trzeba jeszcze  wiedzieć jak  do niego  dotrzeć, by  nie błądzić godzinami. Emil  pocieszył Tomka, że z tymi  adresami tutaj to niemal jak na  warszawskim  Ursynowie- też  trzeba  się  niekiedy  nieźle   nabłądzić   nim  się  trafi pod  właściwy  adres. I kto wie,  czy aby projektant Ursynowa  nie był z rodu  zakopiańczyków, od  dziecka przyzwyczajonym do tego, że nazwa ulicy  to nie  wszystko.

No to mamy  problem - stwierdziła Adela. Z reguły nie przychodzi się  w Polsce "w gości" z pustymi rękami, więc najłatwiej  jest kupić coś  słodkiego dla dziecka i sztywny  bukiet dla gospodarzy. Sztywny bukiet to możemy przynieść, ale nie mam pojęcia co małej kupić. No to jutro mamy "sklepowy" dzień- stwierdziła Adela. Nie mam  bladego pojęcia  co  można  kupić dla  trzylatki. I nie  umiem z takimi małymi dziećmi rozmawiać- martwiła  się Adela. No ale  nie jedziesz do pilnowania  jej tylko na spotkanie z jej rodzicami i dziadkami, więc nie  wpadaj   w panikę - stwierdził przytomnie  Piotr. My z Helą wręczymy sztywny  bukiet by się tradycji  stało  zadość,  a wy zajrzyjcie   do sklepu z  zabawkami i do księgarni, personel z reguły  wie co  dla  jakiego  wieku jest przeznaczone. Najwyżej dostanie  coś, co już ma,  ale dzieciom  to na ogół  nie przeszkadza. Na  wszelki  wypadek poproście o coś  najnowszego co mają - jest szansa, że mała jeszcze tego nie ma.  Nikt przy  zdrowych  zmysłach  nie lata co  dzień po zabawki i książeczki dla  dzieci.

Dzień zakupowy nie był taki bezowocny, jak to widziała  w swych przewidywaniach  Adela. Przy okazji udało im się  zrobić  zakupy dla rodziców. Dla Piotra kupili (drogi jak  cholera) szalik kaszmirowy, który na  dodatek był dopasowany do szalenie  niebieskich jego oczu. Tym sposobem już mieli prezent  na  Piotra imieniny. Pamiątka w postaci poszewki na  jasiek z mięciutkiego  białego owczego futerka też  była dobrym  zakupem. Gorzej  było z portmonetką  skórzaną, bo zdaniem Emila  to wszystkie  były "jakieś -takie-nieporęczne"i na pewno ojciec  nie będzie  chciał tego nosić. Dla Heleny kupili wełnianą, cieniutką chustę, w duże czerwone róże. 

Jako  sztywny bukiet kupili lekkie  białe włoskie  wino, a dla pań mini ogródek w szklanym pojemniku, co Adela określiła mianem "storczyki w  zalewie". Dla trzylatki "upolowali" w antykwariacie Baśnie Andersena z ilustracjami Szancera, egzemplarz wyglądał jak nowy- chyba  nigdy  nie był w rękach  czytelnika, a w sklepie papierniczo-pamiątkarskim planszę "lalka z ubrankami". 

Adela pamiętała taką "zabawkę" z własnego dzieciństwa  i uważała, że mała  będzie  miała świetną zabawę - lalka jedna,  a ubranek multum. Jedyna niedogodność, że należało wpierw te ubranka i samą lalkę powycinać, co w tym przypadku spadnie  na kogoś  z dorosłych. Na szczęście plansze  były w formacie  A4, więc  nie  trzeba było ich do transportu zwijać w rulon i Adela  dokupiła  do nich teczkę plastikową z  zapięciem.  Gdy tak krążyli po Zakopanem Adela  stwierdziła, że już  chyba więcej tu  nie przyjedzie,  ani latem  ani  zimą. Następna wizyta  w Tatrach to już będą  Tatry Słowackie, w które  wyskoczą teraz na jeden  dzień, a potem może  zimą i na pewno w przyszłym roku latem.

W domu "pamiątki z Zakopanego" od razu trafiły do rąk rodziców (oprócz  szalika, który  miał być  wszak prezentem   z okazji imienin). Helena  się śmiała, że teraz to narzuci na siebie  chustę i wybierze  się na Krupówki, żeby pozować do zdjęć "pamiątka  z  Zakopanego z fałszywą  góralką", a Piotr natychmiast oblekł swój jasieczek podróżny w jagnięce  futerko i rozsiadł się na kanapie z podusią pod  głową.

A co dla siebie kupiliście? - zapytała  Helena. Nooo, dla  nas to są właśnie  te dwa tygodnie gdy  możemy  być ciągle  razem a do tego z wami - odpowiedział Emil.  Zaczynam doceniać  w pełni jak to fajnie jest być cały czas poza pracą, mieć Adelkę na wyciągnięcie  ręki. Zwłaszcza, że przez  dwa  miesiące nie będziemy w jednej  firmie, no   a potem nie będziemy  pracować  w jednym pokoju.  Pod  tym względem to pewnie  lepiej by  było pracować  w kancelarii. Ale i tak nieźle, bo będziemy w jednym  budynku i razem jeździć do i  z pracy.

No nie wiem, czy  w kancelarii byłoby pod  tym  względem lepiej -stwierdziła Adela. To będą raptem trzy pokoje z kuchnią. Kuchnia będzie  tzw. "pomieszczeniem  socjalnym" czyli miejscem na zjedzenie czegoś i jak znam życie to i na wypalenie papierosa, no  chyba że trafią  się  sami niepalący pracownicy. Jeden pokój będzie musiał być na rozmowy z klientami i reszta  będzie  się tłamsić w jednym pokoju-sekretariacie. Albo umawiać  się  z klientami gdzieś  w mieście. I nie  wiem czy to takie fajne  będzie. Tu pod  tym względem  mieliśmy  bardzo  dobre  warunki  do pracy, tylko te  dojazdy były  mało  zabawne i to poranne wstawanie by o 7,30 już być  w pracy. W nowym miejscu będziemy  rozpoczynać pracę o 9,00 rano. No i będziemy mieć  dobry dojazd do pracy, zwłaszcza gdy ruszy metro. No niby tak, zgodził  się Emil, ale będę  musiał zapewne jeździć "na wizje   lokalne". No to wtedy będziesz brał samochód, ale nie  będzie to dzień  w dzień jak  rok  długi. Zresztą nie da się  ukryć, że każda praca ma  swoje  wady i  zalety.

Tak jak  było umówione, przed godziną osiemnastą przyjechał po  nich samochodem Tomek. Wymyślił, żeby nie brali  swego  samochodu, bo będzie  kłopot z parkowaniem i potem "po nocy" ich odwiezie. Albo my  sami wrócimy do domu  w ramach  spaceru- powiedział Piotr. To będzie  wszak zejście  w dół a nie  wędrówka w górę.  

Tomek im  wyjaśnił, że  powiedzieli  małej, że dziś przychodzą dwie nowe  ciocie i dwóch wujków, więc niech  się nie obrażą  gdy mała  zacznie ich  tytułować ciocią i  wujkiem.  Mała ma zakodowany lęk przed obcymi, tak ją  "zakodowała" teściowa, która panicznie  boi  się tego, że ufne  małe  dziecko da się zwabić komuś obcemu. Jak już będzie   starsza to się ją przekoduje. I w związku z tym mała ma  mnóstwo "przyszywanych" cioć i wujków. którzy  są dobrymi znajomymi rodziny.

Dom, w którym mieszkał Tomek  razem z teściami, zrobił na  warszawiakach  spore wrażenie. Po pierwsze był to dom w starym, góralskim  stylu z pełnych bali, budowany  "na  zrąb". Był duży, jednopiętrowy. I był to dom  wybudowany wiele lat  wcześniej i wybudowany  wtedy w  zupełnie innym miejscu, które teraz było odcinkiem szosy. Dom został w starym miejscu rozebrany bal po balu, każdy bal miał swój  numer i dodatkowo był opisany. Nowy dom postawiono na solidnym murowanym podpiwniczeniu- w piwnicy  była dodatkowa kuchnia, toaleta i bardzo duży pokój zrobiony na  wzór bułgarskiej mechany,  z dużym stołem, który rozłożony mógł pomieścić 12 osób. Ściany  były obłożone boazerią modrzewiową. Pod  ścianami dookoła były "siedziszcza" z poduszkami w pokrowcach z ...."łowickich pasiaków". Razem  wszystko tworzyło kolorową i jednocześnie miłą dla oka całość. W rogu stał piękny kaflowy piec, w którym zimą palono. Reszta pieców w  domu miała  zamontowane grzałki elektryczne. Pomieszczenie "mechany"  było wspólne, parter zajmowali młodzi, piętro rodzice. Kuchnia na parterze  była  wspólna ale  urzędowała  w niej  tylko teściowa Tomka.  Z okien sypialni na piętrze był widok na Giewont. Pokoje na parterze i piętrze prezentowały bale,  z których dom  powstał.

To jest przepiękny dom i jak  dobrze, że udało się  go ocalić - stwierdziła  Adela. Fakt, zgodził  sięTomek. Teraz takie domy bardzo rzadko się  buduje - to bardzo  droga  inwestycja, chociaż to tylko drewno. Ale taki dom to spokojnie 150 lat może postać. Tylko trochę trudno zdobyć takie bale. A i dobrych fachowców nie łatwo.Teraz często buduje się  domy z "półbali". Z zewnątrz wygląda imponująco, ale to już nie  to.

Gdy tak słuchali  wykładu Tomka na temat budownictwa  do "mechany" przyszła  jego żona  z córeczką. Mała ściskała w jednej rączce małego misia, drugą trzymając  się maminych spodni.  Tomek wyciągnął do niej  ręce i podniósł ją  do góry i zaszeptał - przedstaw  się i przywitaj - to są nowe ciocie i nowi wujkowie. Podszedł wpierw do Heleny, mała wyciągnęła do niej rączki, objęła za szyję i powiedziała- ja jestem Elunia, dobry dzień. A ja jestem Helena, dzień dobry,ślicznotko! Helena przyciągnęła do siebie Piotra i powiedziała- a to jest mój mąż, Piotr. I jeszcze jest tu moja córka  Adela i skierowała Tomka  wraz  z małą  w kierunku Adeli. Adela też  została uściskana i Tomek stanął obok Emila, który powiedział do małej- ja jestem Emil, mąż Adeli. Witaj śliczna,  mała  panienko. I Emil załapał  się nie tylko na uścisk  ale i też na  całuska. Ale na ręce  nie  dała  się jemu  wziąć. Gdy już mała stała na podłodze Adela podała jej teczkę mówiąc - a tu w środku jest coś  dla ciebie do  zabawy. Dla mnie? upewniła  się mała. Tak, dla ciebie do zabawy. Teczka rozmiaru "A4" dla drobnej trzylatki to jak formatka "A O" dla dorosłego, więc  szybko powiedziała - dziękuję i dała teczkę mamie. Baśnie Andersena zostały wręczone żonie Tomka, bo książka była za ciężka i zbyt gruba  dla takiej kruszyny. 

Ojej, a gdzie to kupiliście, nie wiem czemu,  ale nie ma  wznowień, pewnie  biedny pan Andersen wyszedł  z mody. Ojej, to cudowny prezent,  sama z rozkoszą poczytam i pooglądam! W tym czasie Piotr postawił na  stole wino i "storczyki  w  zalewie" mówiąc- a to dla  rodziców małej ślicznotki. Tomek w ramach podziękowania  stwierdził, że nie po to ich zaprosił  by naznosili  prezentów, a tylko dlatego ich  zaprosił, że ich bardzo polubił.  Linka, otwórz małej tę teczkę, bo się  z nią morduje i zaraz się rozpłacze. 

Adela szybko podeszła do małej, przykucnęła obok  niej i  powiedziała - otworzymy  razem tę  teczkę i  zobaczysz co tam jest. A potem  ci pomogę byś się mogła tym bawić. Mała  zaczęła wpatrywać  się w koraliki, które Adela miała na  szyi i powiedziała- ładne te koraliki.  Adela niewiele się namyślając zdjęła je szybko z szyi i zapięła na  szyi  małej mówiąc - jeżeli ci się podobają, to możesz je nosić. Koraliki były z tworzywa sztucznego, choć wyglądały całkiem przyzwoicie  i ciekawie. Poza tym były lekkie. Linka, czyli  Halinka, rzuciła okiem na małą wybiegającą z pokoju i powiedziała- przepraszam, ona ma świra na punkcie korali. Ależ nie masz, kobieto, za co przepraszać, to zwykły plastik, a jeśli ma  dziecko radochę to niech spokojnie  nosi, mam w domu więcej takich. Dobre na  co dzień bo leciutkie. Niech  nosi, skoro się jej podobają. Zobacz co jej kupiłam - i otworzyła teczkę. Ojej, ja też  się tym bawiłam,  nie wiedziałam, że jeszcze to można kupić - Halinka wpatrywała  się w plansze bardzo uważnie. No właśnie, ja też  się  zdziwiłam, że jeszcze są produkowane. No i  zobacz, one mają więcej ubranek niż kiedyś. Jeśli mi dasz nożyczki to zaraz powycinam, oszczędzę  ci trochę pracy. A kupiłam tu w papierniczo-pamiątkarskim. A gdzie się podziała mała? Pobiegła do babci, żeby się przejrzeć w lustrze i pewnie pochwalić. Nie wiem po kim to takie próżne dziecko - stwierdziła  Halina. No wiesz, zapewne po tatusiu. Wszystkie  moje koleżanki zawsze twierdzą, że  wszystkie niepożądane  cechy  dzieci  dziedziczą po ojcu, te  dobre to po mamie- powiedziała  ze śmiechem Adela.

                                                                  c.d.n.



wtorek, 21 czerwca 2022

Trudny wybór - 46

 Rodzice  zatelefonowali z Bukowiny, że  wrócą raczej późno, bo będą  się odnawiać biologicznie, no a potem przecież trzeba nieco odpocząć, a Emil poprosił, by po prostu zostali na jedną noc w Bukowinie i nie  wracali wieczorem. Niech po prostu zafundują  sobie  jeden  nocleg i wrócą następnego dnia. On im  chętnie zrefunduje ten jeden  nocleg, bo to dla  niego lepsze niż denerwowanie  się, że wracają już po  zmroku. Poprosił też, by szybko dali  mu znać, czy znaleźli jakieś  miejsce w hotelu. Za pół godziny ojciec zadzwonił z wiadomością, że mają pokój  w hotelu należącym do term. Wprawdzie  cena jego taka, że Hilton w Nowym  Jorku jest  zapewne  tańszy, ale opłacili kartą, więc nie jest  źle. No i w takim razie  wrócą następnego dnia około południa.

Ale nie był to koniec atrakcji przewidzianych na ten  wieczór.W godzinę później zatelefonował dawny pracodawca Emila z propozycją, by od października   Emil poprowadził  wykłady w Madrycie na wyższej uczelni z zakresu Electrical Power Engineering. On wie, że Emil jest  żonaty, no ale Madryt jest na tyle ładnym miastem, że przez dziesięć miesięcy jego  żona wytrzyma te kilka godzin dziennie gdy on będzie w pracy. Mieszkanie będą mieli zapewnione,  jeżeli wystarczą im  dwa pokoje z kuchnią to będzie prawie bezpłatne, bo tylko media będą sami opłacać.  A wykłady prowadziłby w języku angielskim. No i co ty na to? - zakończył swoją propozycję  pytaniem. 

Adela z  zainteresowaniem obserwowała twarz Emila.Widać było na niej zadowolenie  ale i  niedowierzanie i w pewnej chwili Emil zmienił język - z hiszpańskiego przeszedł na  angielski i Adela zrozumiała jak powiedział: moja żona jest obok mnie, powiedz jej to wszystko po angielsku, nie  zna hiszpańskiego - i podał telefon Adeli, która dość odruchowo powiedziała "halo"- na co usłyszała już po angielsku - przepraszam, nie mówię dobrze angielskim, ale jestem szczęśliwy, że chociaż tak mogę panią poznać. Mam dla Emila propozycję pracy w Madrycie na uniwersytecie technicznym od października. A jeśli będzie z tej pracy zadowolony to byłoby dobrze by został tu na dłużej. Adela, nieco się jąkając stwierdziła, że to bardzo ciekawa propozycja, ale decyzja nie należy do niej a do Emila i że ona bardzo się cieszy, że Emil jest tak doceniany jako wykładowca.  A pani będzie się mogła w tym czasie uczyć języka hiszpańskiego. Mam nadzieję, że mój angielski nie przeraził pani.  Adela  zapewniła  go, że wszystko zrozumiała i jeszcze raz powtórzyła, że decyzja odnośnie złożonej propozycji należy tylko i wyłącznie do Emila, więc ona oddaje mu słuchawkę telefonu. 

Emil jeszcze  chwilę rozmawiał po hiszpańsku, po  czym zakończył rozmowę. Nim odłożył telefon przejrzał jego zawartość i powiedział - no faktycznie podesłał maila, ale ja go nie odczytałem, nie  czytam maili  na urlopie. 

Maleństwo, ty powinnaś pracować w dyplomacji. Adela roześmiała  się - żeby  być dobrą  sekretarką trzeba mieć takie zdolności.  Ale nie bardzo wiem do czego  pijesz - ja naprawdę uważam, że to ty musisz  zadecydować o  tym, czy  chcesz podjąć  się tej pracy. Należę do tych bardzo staromodnych  żon, z gatunku gdzie ty Kajus  tam ja, Kaja.  I wcale nie marzy  mi się, żeby nasze  dziecko, jeśli kiedyś  będzie, hodowało  się w żłobku, przedszkolu a potem w świetlicy w  szkole, bo ja  się muszę wyżyć  zawodowo.  Oczywiście jeśli pracuję i  robię to  dobrze, to chcę by mnie  doceniano. I chcę by tak  samo była doceniana moja praca  w domu - przecież  utrzymanie porządku i dbanie  by było w domu wszystko to co jest potrzebne to też jest praca. I nie tak bezmyślna jak się to większości ludzi   wydaje. Ty akurat to rozumiesz, bo przecież ileś  czasu mieszkałeś sam. I umiesz zadbać o porządek w domu, o  zaopatrzenie w potrzebne artykuły. 

Jeżeli dojdziesz  do  wniosku, że chcesz jechać do Madrytu, to ja na pewno pojadę  z tobą, jeśli będziesz tego chciał. Bo zakładam, że nadal chcesz byśmy byli  małżeństwem. Oczywiście małżeństwem w moim pojęciu. Które to  pojęcie  chyba  nie odbiega  zbytnio od twego.  Przemyśl to sobie, biorąc pod  uwagę konsekwencje tego wyboru. I może nie byłoby źle gdybyś dostał to wszystko na piśmie, żebyśmy się nagle nie znaleźli w pułapce, bo tu zrezygnujemy z nowego miejsca pracy a tam z jakiegoś powodu coś nie  wyjdzie bo nie  było domówione, zapisane, podpisane.

Maleństwo, nie ma mowy, żebym pojechał do Madrytu sam, bez ciebie. Aleksander jest aktualnie w Madrycie i  między zdaniami padło, że on już się w Meksyku nabył i wraca do Hiszpanii. Kiedyś nazwałem go potomkiem konkwistadorów i kilka  dni był szalenie obrażony. Bo on pochodzi z jakiejś bogatej rodziny i wtedy palnąłem, że bogactwo Hiszpanii zbudowane jest na konkwiście, na złocie zrabowanym plemionom Mezoamerykańskim. 

I masz Maleństwo rację, dopóki nie  dostanę tego wszystkiego na piśmie  to nie  dam konkretnej odpowiedzi. I jeszcze  jedno - nie chciałbym znów zostawiać ojca. Co prawda  ma teraz  Helenę, ale każdy rok mu dodaje lat  a nie ujmuje. Nawet nie wyobrażasz  sobie jak on  się cieszył gdy wróciłem do Polski. I wiesz? im dłużej myślę o tej propozycji tym mniejszą ochotę mam na wyjazd. Pewnie  zaczynam się starzeć. Myślałem o Hiszpanii, jako o miejscu naszych przyszłorocznych  wakacji.

Emil objął Adelę , mocno przytulił i  zapytał: a nie pogniewasz  się na  mnie jeśli odmówię i  nie pojedziemy tam zamieszkać? Stracisz przez to rok pobytu w Madrycie. Adela uśmiechnęła  się - przecież wiesz, że mnie jest dobrze tam, gdzie ty jesteś i jest  mi obojętne w którym  miejscu Europy czy świata  będziemy razem. Dla mnie liczy  się to "razem" a nie miejsce. Kocham cię i chcę byś był szczęśliwy i czuł się  spełniony pod każdym  względem. I pojadę  z tobą  wszędzie, nawet do Meksyku jeśli nagle stwierdzisz, że tylko tam będzie  ci dobrze.

No to teraz odpowiem na tego maila, którego  nie raczyłem przeczytać. Muszę tylko to ubrać  w ładne słowa, bo to wszak "odmowiedź" będzie  a nie  tylko odpowiedź. Napiszę po  angielsku, zrozumie. Polskie literki nie  za bardzo pasują do hiszpańskiego. W dziesięć minut później wiadomość mailowa już była  w drodze. Swą odpowiedź  "osłodził" zaproszeniem Aleksandra do Warszawy - wszak Madryt nie jest tak daleko od Warszawy jak Mexico City.

Reszta  wieczoru upłynęła im na  snuciu planów i domysłach  jak będzie im  się pracować w nowym  miejscu. Adela nie ukrywała, że  czuje lekki  niepokój, ale Emil ją uspokajał, że przecież od  razu,  od pierwszego  dnia nie będzie  musiała podejmować wiążących decyzji. Oczywiście będzie musiała wydać orzeczenie, ale będzie je mogła skonsultować. Tyle  tylko, że będzie wciąż  musiała bardzo dużo  czytać, no ale  do czytania  to ona już się przyzwyczaiła przecież- dotychczas też czytała mnóstwo. 

Patrząc się na  Emila powiedziała - jakoś szybko ci włosy odrosły, chodź do łazienki, to ci je przystrzygę. Czym mi przystrzyżesz? Nożyczkami, ja mam zawsze ze sobą  nożyczki w podróży, żeby nie latać do obcych fryzjerów gdy  mi grzywka za długa  urośnie. No chodź, zdejmij koszulę, owinę  cię  ręcznikiem, a potem się  wszystko strzepnie na podłogę i  zamiecie.  No chodź, nie bój  się , nie  skaleczę  cię, nie będę  przecież  cięła brzytwą lub żyletką  tylko nożyczkami. Przy okazji i sobie nieco przytnę włosy, a ty mi potem tylko wyrównasz  tył na karku.

Emil patrzył na  swą żonę tak, jakby  zobaczył ja po raz pierwszy w życiu. No chodź Mileczku, ja naprawdę umiem strzyc, nie jeden  raz  strzygłam Helenę. A męskie strzyżenie jest o  wiele prostsze. Tylko ci nieco włosy zmoczę, żeby  mi nie skakały. Emil  zrezygnowany usiadł na łazienkowym taborecie, a Adela  zabrała  się do strzyżenia. Po 25 minutach skończyła swe  dzieło i powiedziała - no to teraz umyj porządnie  głowę, pod prysznicem nad  wanną. Zrezygnowany Emil, nie zerknąwszy nawet  w lustro posłusznie  umył  głowę, Adela  mu wysuszyła włosy suszarką układając jednocześnie szczotką i gdy były suche powiedziała - no to może teraz zerknij  jak  wyglądasz - tylko przytrzymaj się umywalki, żebyś nie  padł z wrażenia.

O rany, ty naprawdę  umiesz  strzyc !- wykrzyknął. Adela pokiwała  głową - no umiem, jak widzisz. Ciekawa jestem ile lat upłynie nim zrozumiesz, że jeśli ja coś mówię to jest to prawda a nie fałsz. Jeśli mówię, że coś potrafię, to znaczy że tak jest. Jeśli czegoś nie potrafię to przyznaję się bez  bicia, że  nie potrafię. Gdy ci mówię, że cię kocham to mówię to dlatego, że tak  właśnie jest, a nie że tak mi się  zdaje. Chyba zadawałeś  się przed  mną z niewłaściwymi babkami, które plotły co im ślina na ozór przyniosła.

Kiedyś kupiłam sobie książkę dla szkół fryzjerskich i sobie  postudiowałam, a praktykowałam na koleżankach.  Bardzo  się nam ta książka przydała,  zaoszczędziłyśmy  sporo kasy. To był czas, że co miesiąc miałam inny kolor włosów. Nie miałam  tylko czerwonych, zielonych i fioletowych. A teraz przynieś odkurzacz, najlepiej  jest uprzątnąć włosy  odkurzaczem- minuta osiem i po problemie. A  ja to się ostrzygę już w  Warszawie, teraz  tylko grzywkę przytnę bo jest  za długa  i mi się skręca w jakieś loczki. 

Nie obcinaj- poprosił Emil. Lubię jak takie loczki ci  się robią. I lubię gdy masz trochę dłuższe włosy, lubię się nimi bawić. No dobrze, dziś jeszcze nie obetnę. Masz w tej  chwili niepowtarzalną okazję by wymienić  wszystko co u mnie, we mnie, lubisz w kwestii wyglądu, ubioru i tego co i jak robię. 

Emil zamyślił się - ja  naprawdę lubię wszystko co robisz, lubię gdy w nocy leżysz  tak ciaśniutko do mnie przytulona i jedną nogę trzymasz na  moim brzuchu. I lubię gdy mnie przez sen szukasz. I lubię gdy  mnie myjesz własną ręką   a nie gąbką. I wszystkie twoje  pieszczoty uwielbiam i podejrzewam, że wtedy wyplatam różne głupstwa. A twoje pocałunki przyprawiają mnie o zawrót głowy.Uwielbiam gdy się całujemy. 

 Wiesz, to się świetnie  składa, bo ja też szalenie  lubię  się z tobą  całować- masz takie całuśne usta. I lubię gdy  mnie  tulisz i lubię każdy twój dotyk. No i efekt taki, że mam bardzo mało czarnych serduszek w notesie- głównie  są to dni "fizjologiczne".   Aż byłam  tym zaniepokojona,  ale pan doktór powiedział, że to tylko świetnie i niech tak będzie jak najdłużej.

                                                                   c.d.n.



niedziela, 19 czerwca 2022

Trudny wybór - 45

Następnego dnia z sypialni "młodych" wychynął około 10 rano  tylko Emil- przygotował dla obojga śniadanie  w postaci  kawy i krakersów obłożonych białym górskim  serem. Na pytanie Heleny,  czy  wszystko jest  w porządku odpowiedział - oczywiście, ale zarabiam na odznakę idealnego męża. W moim odczuciu nie powinna  była  wczoraj  tyle  dreptać. No ale  dziś ją przetrzymam w pozycji horyzontalnej, może nie  cały  dzień, ale z pół dnia. Helena szybko ukroiła kilka  cieniutkich plasterków  szynki od prywatnego wytwórcy i w każdy  zawinęła  kawałeczek białego sera, ułożyła wszystko na talerzyku i powiedziała - mam nadzieję, że w ten  sposób zbierzesz więcej  punktów do tej odznaki- powiedziała   śmiejąc  się.  A my chcemy dziś podjechać do Bukowiny Tatrzańskiej i zobaczyć co tam słychać. Gdy byłam tam ostatnim  razem to term jeszcze  nie było. A mają tam ponoć dobrą odnowę biologiczną. Może uda nam  się  skorzystać od  ręki. Bo dla Adelki to pewnie będzie to dobre  dopiero za kilka  dni, prawda? Tak, mamuś,  pewnie za 4 lub 5 dni. Helena objęła go - u  mnie już  masz odznakę wzorowego męża Adelki i takąż  naszego  syna. No, idź do niej, bo jeszcze  z głodu  zemrze. 

Do zawartości tacy Emil  w  ostatniej  chwili dodał broszkę -szarotkę zrobioną ze  skóry.Oczywiście  okazjonalnie przepytał Helenę, czy nie jest to zbyt skromny prezent. Helena- roześmiała  się - do śniadania  jest w sam  raz, tylko przypilnuj żeby  nie zjadła. My za pół godziny wychodzimy. Daj ojcu swój dowód rejestracyjny samochodu.  Mamuś, on jest  zawsze w wewnętrznej  kieszeni mojej kurtki, którą  zawsze mam ze sobą gdy się gdzieś  wybieramy  samochodem. I wiesz  co? Jesteś po prostu super mamą dla nas obojga. W tym momencie  do kuchni wszedł ojciec a widząc  tacę   ze śniadaniem zapytał- a Adelka  zdrowa? Tak, zdrowa, tylko Emil zarabia na odznakę wzorowego męża - odpowiedziała Helena.

Aaaa, to bardzo dobrze  robi- stwierdził ojciec - od  dziecka mu  wbijałem  do głowy, że o kobiety należy dbać jak o najcenniejszy skarb. Nawet jeśli potraficie robić to  wszystko z prac fizycznych  co mężczyźni to i tak trzeba o was dbać. Helena objęła  Piotra i ucałowała- wiem kochanie, masz rację i cenię to twoje przekonanie. 

Tato, dowód rejestracyjny samochodu jest w mojej kurtce, tej cieniutkiej, możesz go sam  zawsze  brać gdy chcesz jechać. Kurtkę też  możesz wziąć, rozmiar uniwersalny, biorę ją tylko w góry. No po co, przecież mam taką  samą, tylko mniej jaskrawą. Czerwień twojej to  aż bije  po oczach. Ja się nigdzie na zdobywanie ośmiotysięczników  nie  wybieram, wiec  się nie  zagubię. Twoją to chyba z dwóch  kilometrów  widać, typowa kurtka dla wspinaczy. Ale fakt, że są  bardzo praktyczne bo się świetnie  składają i  zajmują  mało miejsca i są lekkie.

Emil w końcu zaniósł tacę do sypialni,  w której Adela stała przy oknie i napawała  się widokiem ogrodu sąsiadów. Właściciele mieli wyraźnie  zamiłowanie  do hodowli róż, które właśnie  były w pełnym rozkwicie. A Adela podziwiała właścicielkę, która wyraźnie smarowała spody liści róż jakimś roztworem. Patrząc na to pomyślała, że gdyby to były  jej  róże to z pewnością wszelakie szkodniki miałyby całkiem spore ucztowanie,  a ona zastanawiałaby  się  czemu padły.

Emil, który zawsze mówił prawdę, nie ukrył faktu, że roladki szynkowo - serowe  są dziełem Heleny. Skórzana broszka bardzo się  Adeli spodobała. Jest  świetna,  będzie pasowała  do każdej mojej  dzianiny. A gdzie  ty ją  kupiłeś? nie  widziałam żebyś  coś kupował - Adela wyraźnie usiłowała   wdrożyć śledztwo.  

W Szczawnicy, były w gablotce wiszącej  w bufecie. Wyboru żadnego nie było, wszystkie były takie  same  kolorystycznie. Kochanie, nie mogły  być  w różnych kolorach bo to są  szarotki, a one są właśnie w takim  kolorze - wszystkie. One  właśnie tak wyglądają  w naturze. Kiedyś widziałam jedną prawdziwą. Mama jednej z moich koleżanek miała zasuszoną  szarotkę oprawioną w plexiglas i była odświętnym wisiorkiem. A ta jest niesamowicie  dobrze "podrobiona". Jesteś kochany, że mi ją kupiłeś. Wiesz, musimy się przelecieć po Zakopcu i  może coś ładnego kupimy rodzicom. Tylko musisz wymyślić co dla taty, mimo  wszystko lepiej go znasz niż ja. Przewleczemy  się Krupówkami, bo często  wśród tego pamiątkowego  chłamu zdarzają  się bardzo fajne rzeczy.

Emil zamyślił się -  tacie  to  bym  chętnie poszukał jakiejś portmonetki skórzanej, bo ostatnio   nosi drobne w kieszeni  i nimi podzwania. A tak w ogóle to będzie  miał niedługo imieniny to pomyślałem o szaliku z kaszmiru. A co byśmy mamie  kupili - nie wiem, nie jestem mocny  w prezentach dla kobiet. 

Dla Helenki to ja chcę upolować cieniutką, wełnianą  chustę, stwierdziła Adela. One są cienkie, duże i  ciepłe i tkane od razu we  wzór kwiatowy. I wiesz,  dla obojga to moglibyśmy kupić drewnianą ramkę do zdjęć bo tata narzekał, że nie mają ramki stojącej do naszego ślubnego zdjęcia. Ale przed  wyjazdem byłam już tak skołowana, że  zupełnie nie miałam głowy by coś kupić. Ale mam pomysł- mam przecież  znajomego fotografa, mówił, że eksperymentuje  ze  zdjęciami na płótnie, to niech to nasze  ślubne zrobi na  płótnie w  formatce A4 i wtedy się dopasuje ramkę - on ma kogoś kto mu  ramki robi.  I może dla  taty kupilibyśmy taką małą podusię z owczego futerka- taką do popołudniowej drzemki lub do oglądania TV. Mignęła mi gdzieś taka podusia.

Po śniadaniu Adela wyraziła  chęć poleżenia jeszcze, więc Emil w błyskawicznym  tempie umył ich  kubki i talerzyki i z powrotem zalegli w łóżku. To było bardzo miłe ale i pożyteczne leniuchowanie. Oboje mówili o  swoich wzajemnych uczuciach. Pierwszy miał opowiadać i odpowiadać Emil, bo odpowiedź typu "lubię wszystko co tylko robisz" nie  liczyła  się, była zdaniem Adeli zbyt wymijająca. I tym sposobem odkryli kilka swych wrażliwych punktów. Postanowili  również, że na dziecko to zdecydują  się najwcześniej  gdy Adela  skończy 30 lat, tak by urodziła przed ukończeniem  35 roku życia.  A wiesz czego jeszcze  nie robiliśmy razem  ani razu? -spytała Adela. Emil chwilę milczał, potem zaczął wyliczać- nie byliśmy ani razu razem w kinie i w teatrze, nie kłóciliśmy  się też  ani razu, nie byliśmy też jeszcze  ani  razu na dłuższym pobycie poza  Polską, bo nasz pobyt w Szwajcarii był czysto "roboczy". I wiesz co, jeszcze  ani razu nie tańczyliśmy - podpowiedziała mu Adela. A ja bardzo lubię  tańczyć. Gdy byłam w liceum to chodziłam do studenckich klubów i trochę mi tego brakuje. Ale ostatnie pięć lat to miałam taki zasuw, że nawet  nie  zauważyłam, że na potańcówki nie  chodzę. A ty lubisz tańczyć?  Hmm- Emil wpadł w lekki  namysł - w Meksyku nie  chodziłem na potańcówki. W czasach studenckich to bywałem w Stodole, Medyku i Hybrydach. I tańczyłem. Czy  dobrze? no nie wiem. Ale jeśli będziesz  chciała to możemy nawet pójść na jakiś kurs  tańca. 

Szczerze mówiąc to mnie się po prostu nie podoba instytucja zwana dyskoteką - za głośno i właściwie trudno to co się tam  dzieje  nazywać tańcem.  Nawet  nie  wiem czy są gdzieś  normalne, staromodne  zapewne teraz  dancingi, gdzie można zatańczyć tango, walca lub inny taniec a nie trząść  się lub wyginać w tłumie niczym paralityk. Sprawdzimy to gdy wrócimy do Warszawy. Ale przecież, jeśli masz ochotę to przecież  nawet w domu możemy zatańczyć. Mieszkamy na parterze, więc możemy nawet tupać. Też nie lubię dyskotek - stwierdziła Adela- powyginać  się konwulsyjnie to mogę  w domu, w ramach gimnastyki. 

Milek, kocham  cię i jeśli mnie porzucisz to mi chyba serce pęknie. Nie licz na  to Maleństwo, z całą pewnością będą z tobą do swego ostatniego oddechu, ja już naprawdę dobrze  rozeznaję  się w swoich uczuciach, wiem co czuję. Jesteś dla mnie całym światem. Jesteś moją wyśnioną dziewczyną dla której, jeśli będzie  potrzeba  poświęcę  swoje  życie. Kocham cię ale i też podziwiam - jesteś bardzo mądrą, inteligentną  dziewczyną. Nawet nie  wiesz jak ważne  jest dla mnie  to, że mogę z tobą o wszystkim porozmawiać. Gdy rozmawiałem z tobą pierwszy raz byłem dość sceptycznie nastawiony, ale mnie zaskoczyłaś swą rzeczowością i kompletnym brakiem zalotności. A jednocześnie byłaś naprawdę miła. Gdy siedziałaś w sekretariacie pilnie słuchałem wszystkich plotek, bo byłaś w jakimś sensie sensacją- naczelny wysłał samodzielnego  pracownika po jakąś  nową pracownicę, to pewnie jakaś jego flama lub rodzina. Potem było trochę zdziwienia, że będziesz ze mną pracować, ale nasz ślub to chyba wszystkich dobił.

Oj tak, zgodziła  się z nim Adela - był najzwyczajniej w świecie sensacją. No a teraz kolejną  sensacją będzie to, że odejdę. Właśnie   sobie uświadomiłam, że to już niedługo nastąpi. Trochę się tego boję. Zawsze się denerwowałam albo gdy ja   zmieniałam pracę  albo gdy  mi się  nagle  szef  zmieniał.  Zmiana szefa następowała  częściej niż moja zmiana miejsca pracy. I nawet nie do końca  wiem do którego departamentu mnie "dopną"- podejrzewam, że do prawnego z racji kierunku , który ukończyłam.  

Tak, potwierdził Emil, to przecież  logiczne, pewnie  trafisz  do ochrony własności intelektualnej, wiem, że  dokładnie ktoś przeczytał twoją  pracę  dyplomową i to jeszcze gdy byłaś na kursie. A ja będę w elektronice i mechanice. Czytałem "laurkę", którą ci wystawiło ministerstwo- tylko pozazdrościć takiej opinii.  Eeee, przecież  ją  czytałam - opinia jak opinia. Maleństwo, ale ja czytałem to co powiedzieli  poza oficjalną opinią, w co nikt poza kadrową i dyrekcją nie ma  wglądu. Ja  miałem, bo na  rzecznika nie  może iść byle kto. Oficjalna opinia to jedno, ale  są i te  nieoficjalne, które bardzo często są przekazywane tylko telefonicznie. No i tą nieoficjalną masz niesamowicie  dobrą. I wcale  mnie to  nie dziwi- bo to jest po prostu  prawda. Fakt, że się  w tobie  zakochałem nigdy mi nie przesłaniał rzeczywistości, czyli obrazu ciebie jako pracownika.

A wiesz, gdy odejdę  odetchną  wszystkie pańcie, które  miały na  ciebie wielką ochotę. Emil  zaczął się śmiać -no to ten ich oddech  długo nie potrwa, bo góra dwa miesiące. Nim się  zorientują ja też odejdę. Jestem bardzo ciekawy kiedy Arkadiusz  znajdzie dla  siebie jakieś  lokum na tę jego kancelarię. Tak na  sto procent to go  wcale  nie  skreśliłem - zobaczymy jak będzie  wyglądała  sytuacja po wejściu  w życie nowych przepisów. Może być lepiej ale może być i znacznie gorzej. Ale na razie odstawmy tematy związane z pracą  na boczny  tor - przecież jesteśmy  na urlopie.

                                                                              c.d.n.