piątek, 10 grudnia 2021

Spóźnione uczucia - 9

 Dni, tak jak to  mają we  zwyczaju , mijały niepostrzeżenie i wrzesień przemienił się w październik. Jesień  zaczęła coraz szybciej  złocić las,  trawa w ogrodzie już nie błyszczała szmaragdową zielenią, coraz częściej Helena  znajdowała w domu pająki. Oszklenie werandy i stale  zamknięte  szklane drzwi sprawiły, że jak na razie do domu nie trafiła  żadna mysz. Każde  z nich wchodząc do domu odczyniało na wycieraczce dziwne  "tańce indiańskie" jak je nazywał Mietek, by odstraszyć ewentualnych dzikich lokatorów, bo jak mówiła Helena - wolę potupać na wycieraczce przed  wejściem do domu niż potem nastawiać pułapki na myszy i rozsypywać zatrute  ziarno i wyprawiać myszkom pogrzeby lub żywe wynosić do lasu.

"Pan od ogrzewania", jak mówiła o nim Helena przeszkolił i ją i Mietka w obsłudze pieca, podał numer swego prywatnego telefonu, co po jego wyjściu Mietek skwitował krótkim- "no i dobrze, będziemy bardziej zadbani". Piec już mieli włączony, na razie na "małych obrotach" i wieczorami Helena już nie   musiała zakładać ciepłych kapci i  swetra. 
Sprawy "administracyjne", jak je nazywała Helena, pomału posuwały się do przodu.  Ślub był wyznaczony na połowę lutego.
Obejrzeli mieszkanie  kolegi Mietka, które im obojgu się spodobało. Budynek był czteropiętrowy a mieszkanie zamiast balkonu miało wyjście na mały ogródek- zresztą wszystkie  mieszkania  na parterze miały ogródki. Co ciekawe - ogródki od  strony biegnącej wzdłuż budynku ulicy były odgrodzone
od niej   wysokim i gęstym żywopłotem. Jak niosła "wieść gminna" kiedyś ten żywopłot wyznaczał granicę wielkiego ogrodu dawnego właściciela tych gruntów. Widać z tego było, że projektant wykorzystał w swym projekcie ten stary, piękny  żywopłot.  I chwała mu za to, że wykorzystał go a nie  zniszczył - pochwaliła Helena nieznanego jej projektanta. Poza tym dawnym żywopłotem ostały się w wielu miejscach  bardzo stare drzewa, różniące się swym wiekiem bardzo mocno od  nowych nasadzeń. Po drugiej stronie budynku były tereny zielone, a za nimi różne krzewy i "mini wąwóz" z  tak zwaną drogą "bitą",  a o  "rzut  beretem" dalej poletka doświadczalne  SGGW (Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego). Mniej więcej  200 metrów od tego budynku, w którym mieli  ewentualnie  zamieszkać, niemal w centrum osiedla,  znajdował się duży, dobrze  zaopatrzony  market znanej sieciówki i jak się śmiał Mietek- jego bliskość miała  decydujące  znaczenie w kwestii atrakcyjności miejsca. 
Osiedle składało się tylko z czteropiętrowych budynków, w jego dalszej części była przychodnia lekarska, apteka i kilka różnych punktów usługowych łącznie z fryzjerem dla płci obojga, były nawet dwa kioski ruchu i 2 kioski z .....Toto-lotkiem. No żyć- nie umierać jak to określiła Helena. Nieco dalej od tego bloku powstawał, na życzenie  mieszkańców, ogrodzony plac zabaw dla dzieci. Na szczęście dostatecznie  daleko od tego bloku, jak zauważyła z zadowoleniem Helena.
Nieco rozbestwiona  mieszkaniem w wolno stojącym domu Helena bardzo dokładnie wypytywała się o  sąsiadów  mieszkających  w tym bloku. Uspokoiła się, gdy się dowiedziała, że nad tym mieszkaniem  mieszkają  starsi ludzie a w tej klatce  małe dzieci mieszkają w innym pionie. Ten blok miał zaledwie  sześć klatek schodowych, na każdym piętrze były tylko dwa mieszkania. Mietek jej cały czas przypominał, że przecież  latem to będą mieszkać głównie w letnim domu. 
W trakcie tej wizyty Mietek bardzo uważnie przypatrywał się Helenie, która podobno bardzo nie lubiła dzieci i nigdy się nie zdecydowała na dziecko.  Śmiać mu się chciało, gdy młodsza z dziewczynek wpakowała się Helenie na kolana z pudełkiem kredek i małym blokiem rysunkowym i prosiła  Helenę by ta coś jej narysowała.  W krótkim czasie kilka  kartek było całkiem pokrytych rysunkami.  Prawie  już czterolatka była bardzo dobrze rozwinięta intelektualnie, a Helena bardzo jej przypadła do gustu. Bardzo grzecznie  zapytała się, czy może do Heleny mówić "ciociu  Eleno" i oczywiście  Helena wyraziła zgodę.  Obydwie dziewczynki były dwujęzyczne, bowiem mama mówiła do nich tylko po polsku, tata tylko po francusku. A między sobą mówiły dziwną mieszaniną, przeplatając oba języki nawet w jednym zdaniu.
Były bardzo ciekawe jakiej płci będzie dziecko, które przyjdzie na świat. Płeć dzieci  rodzice już znali, a tak naprawdę to znali płeć tylko jednego dziecka, ale nie chcieli dziewczynkom nic mówić. Nie mówili nawet, że to będą dwojaczki,  żeby nie było traumy, gdyby tylko jedno zniosło dobrze ciężar i trudy ewentualnego przedwczesnego porodu. Jak na szósty  miesiąc ciąży podwójnej to pani domu miała  nieduży brzuszek. Ale podobno gdy była w poprzednich ciążach to niemal do końca siódmego miesiąca  ciąży nikt nie wiedział "tak na oko", że jest w ciąży.
Po wizycie, która trwała aż trzy godziny, w  czasie których Helena nie tylko rysowała ale i dobrze poznawała  zalety i wady tego mieszkania, umówili się, że w ciągu najdalej 2 dni Mietek przekaże Pierrowi ich zdanie, czy kupią to mieszkanie, czy dalej będą czegoś szukać.
W apartamentowcu, w którym Krystyna i Pierre mieli zamieszkać ciągle jeszcze trwały prace wykończeniowe i miały szanse jeszcze potrwać, bo jakiś debil  zapomniał w którymś  z mieszkań zakręcić kran w pionie i niemal dobę woda  zalewała część mieszkań.  Obydwie panie były zdania, że to "normalka"- przecież wiadomo, że gdy facet cokolwiek robi to trzeba mu patrzeć na ręce i pilnować go by o czymś nie  zapomniał. Na koniec wizyty Helena  miała w osobie Krystyny (pani domu) koleżankę i dwie  małe wielbicielki- cztero i sześciolatkę. 
Przy pożegnaniu zaprosili  Pierre'a i Krystynę na  najbliższą sobotę do swego "domu pod lasem" a Helena została wycałowana i wyściskana przez obie  dziewczynki.
Gdy wsiedli do samochodu Mietek stwierdził, że całe szczęście, że Helena nie lubi dzieci i ich nie ma, bo wtedy musiałby bardzo walczyć o to, by Helena  zwróciła na niego uwagę.
Wracając do domu  cały czas roztrząsali zalety mieszkania, które właśnie oglądali. Wiadomo było, że osiedle już się  bardziej nie rozbuduje, może co najwyżej będą jeszcze  jakieś pawilony handlowo-usługowe. 
Komunikacyjnie było dobrze połączone z resztą miasta i, co ważne - miało parkingi- ogrodzone i strzeżone. Dwa kilometry  dalej w stronę Wilanowa powstawało nowe  osiedle, ale z dużo wyższymi domami, nieco bardziej wyszukanymi w kształcie zewnętrznym. A w Wilanowie zaczynały "wychodzić
z ziemi" nowe domy - powstawało osiedle "Miasteczko Wilanów" na części terenów, które  kiedyś otrzymała uczelnia SGGW. Teraz te  tereny wykupiła  spółdzielnia mieszkaniowa. W stolicy zaczęły się mnożyć, niczym grzyby po deszczu, różne spółdzielnie mieszkaniowe. Służewiec przemysłowy, dotąd nie  najciekawsza dzielnica  miasta zaczęła "zarastać" nowymi osiedlami mieszkaniowymi.
Skoro mieszkanie obojgu się podobało uzgodnili,  że je kupią. Helena była zdania, że "w dzisiejszych czasach"  lepiej jest kupować mieszkanie z drugiego obiegu niż nowo wybudowane -  łatwiej wyłapać wszystkie wady i niedogodności. Bardzo dobrze pamiętała czas, gdy zamieszkała z Wojtkiem na  świeżutko wybudowanym osiedlu, na którym był jeden sklep na kilkanaście  tysięcy  mieszkańców, nie było telefonów, jedyna budka telefoniczna była wiecznie  uszkodzona, "do miasta" kursował jeden  autobus,  pobliska teraz trasa  przelotowa dopiero powstawała,  a teren koło ich bloku wyglądał niczym powierzchnia Marsa. I wyglądał tak całe trzy lata. Z okna ich dziennego pokoju mogła obserwować jak przebiega niwelowanie terenu pod nową drogę, odległą od ich bloku zaledwie o 170 metrów. Na trawnikach osiedlowych (było ich nawet sporo) kicały zające a bażanty  dostojnie  spacerowały. Po tych doświadczeniach nie chciała drugi raz wpakować się w taką sytuację. Nie chciała też by Mietek kupił mieszkanie w starym budownictwie, tym przedwojennym, bo choć były z reguły interesujące  metraże to budynki miały starą instalację wod.-kan. i potem były cyrki z wymianą  armatury, bo rozstaw starych rur  nie  pasował do nowej armatury. I każda awaria którejś z rur wymagała kucia ścian, czasem  na dwóch lub więcej pietrach. Dobrze  zapamiętała kłopoty swej ciotki, gdy  ta musiała wymieniać armaturę nad wanną. W końcu znajomy hydraulik  zastosował jakieś robione na  zamówienie "sztukowania", co nie wyglądało ładnie. 
Na sobotę, w którą mieli przyjechać Krystyna i Pierre z dziećmi,  Helena przygotowała  całą masę drobnych kruchych ciasteczek, dla dziewczynek, oprócz tego dla wszystkich galaretkę z malinami, a w ramach drugiego śniadania, ewentualnie lunchu była terrina drobiowa. Był też placek ze śliwkami z wiadomej cukierni i paluszki z makiem. Oprócz tego zajrzała do księgarni i kupiła dla dziewczynek wycinanki  i kolorowanki  oraz dwa pudełka kredek i dwa nieduże szkicowniki.
Sobota powitała wszystkich nawet słońcem, chociaż nie rozpieszczała temperaturą. Piec został więc "podkręcony"na wyższe obroty. Dla dziewczynek Helena przygotowała miejsce do rysowania na werandzie, wiedząc dobrze, że będzie to atrakcją. 
Goście zjechali około południa.  Dziewczynki szybko obiegły cały ogród i w ich mniemaniu wszystko było wspaniałe, nawet grządki na tyłach domu, które już były skopane i nic na nich już nie rosło. Ponieważ pogoda była ładna, postanowili pójść kawałek drogą, która "nie wiadomo dokąd " prowadziła i wrócić lasem.  Dziewczynki niczym  psiaki biegały w tę  i z powrotem, ale w lesie, w którym dawno nie były trzymały się blisko dorosłych a młodsza szybko wzięła za rękę ojca.
Spacer wszystkim się podobał, Krystyna  stwierdziła, że fajnie jest  mieszkać tak blisko lasu. Pierre zaczął się dopytywać czy są tu jeszcze jakieś  wolne działki, bo dobrze  byłoby mieć takie  lokum pod miastem, zwłaszcza, że to tylko  dwadzieścia kilka  kilometrów od Warszawy. Mietek od razu obiecał, że się dowie, a Helena powiedziała, że owszem, miło się tu mieszka, tyle tylko, że nie ma tu żadnych atrakcji dla dzieciaków, więc będą musieli sporo  atrakcji dla nich sprawić w ogrodzie. Ale to nie przerażało Pierre'a, w końcu istnieją całkiem dobre baseny ogrodowe,  nadmuchiwane. 
Tak jak podejrzewała Helena dziewczynki z pełnym entuzjazmem  zaanektowały werandę. Były całkiem pochłonięte wycinankami - bo były to nieco inne wycinanki - była to lalka, dla której należało wyciąć różne   ubranka, które przed wycięciem musiały pokolorować.
Terrina wszystkim bez wyjątku smakowała, a Krystyna  dostała od swego męża "polecenie" by koniecznie wzięła od Heleny przepis. Pomysł zaraz oprotestował Mietek mówiąc, że przez to  branie przepisów potem w każdym  domu je się to samo. Przypomniał Helenie jak to było z ciastem o wdzięcznej nazwie  "murzynek"- jak wszedł w  modę to przez rok u każdego wjeżdżał na stół ów wypiek. No a przecież znacznie  fajniej jest jeść u każdego coś innego. Rozbawiona tym Krystyna obiecała Mietkowi, że nigdy u siebie  nie poda terriny gdy oni będą u niej jedli. A terrina bardzo zasmakowała dziewczynkom, które za zwykłym, pieczonym kurczakiem nie przepadają, więc będzie im co jakiś czas robić terrinę z kurczaka.
Gdy po czterech godzinach goście wyszli, Helena i Mietek podsumowali, że wszystko poszło bardzo dobrze.


                                                                     c.d.n.