Jesień pomału zamieniała się w zimę, było coraz zimniej i zaczęło się poranne skrobanie pokrytych szronem szyb samochodu. Zwołano naradę rodzinną i postanowiono wiatę przerobić na garaż - i to teraz, zaraz. Bo pomimo zapewnień panów od klimatu, że ocieplenie było tuż, tuż, to póki co było wrednie zimno i ten paskudny szron na szybach! Nawet Paweł, który był dość odporny na różne niedogodności, zaczął narzekać. Boczne ściany wiaty były cały czas opuszczone, a Roberta kolega załatwił maty ocieplające, które przylegały do nich wewnątrz.No ale z budową garażu z prawdziwego zdarzenia trzeba było zaczekać do wiosny. Robert wymyślił, że w takim razie weźmie ekipę, by obudowała tylną i boczną ścianę wiaty zwykłymi deskami, zabezpieczonymi tylko wodoodpornie. W tym układzie jedną ścianę wiaty stanowiła ściana budynku, a dwie były z trzech warstw- warstwa wewnętrzna to były maty ocieplające, potem warstwa grubego plastiku i warstwa zewnętrzna zrobiona z desek. Cała ta prowizorka strasznie denerwowała Ewę a coraz częściej również Roberta, Pawła a nawet tatę. Ojciec załatwił w urzędzie zezwolenie by wiatę zamienić w garaż, ale.....była zima, a w zimę się nie muruje! Któregoś listopadowego poranka, gdy Ewa miała pracować w domu, a Robert miał dzień wolny, więc spokojnie jeszcze wygrzewali się w łóżku, zaintrygowały ich radosne piski Weli, śmiech Pawła i paplanina mamci. Po kwadransie rozległo się delikatne pukanie do drzwi ich pokoju i cichy głos Pawła- to tylko ja- muszę wam coś pokazać. Wchodź, warknął wręcz Robert, skoro musisz.
Paweł ostrożnie otworzył drzwi - w lewej ręce trzymał nieduże pudełko. Zamknął za sobą drzwi, przykucnął obok łóżka i odgarnął cienką warstewkę ligniny. Pod tym przykryciem leżał zwinięty w kłębek bardzo maleńki, czarny jak węgiel psiaczek. Skąd masz tego malca? to strasznie maleńki pieseczek, skąd go wziąłeś? On potrzebuje matki- stwierdziła Ewa. Już nie, podobno ma już 7 tygodni, była przy nim kartka. Znalazłem go na naszych schodach gdy otworzyłem drzwi. Pudełko z nim było w dużym pudełku wyłożonym grubo dookoła słomą. Po prostu ktoś go nam podrzucił. Paweł, podaj mi szlafrok, goły jestem. Co za nieodpowiedzialność, mógł szczeniak zemrzeć z przechłodzenia! Ewa z wrażenia zapomniała o tym, że jak zwykle jest naga i usiadła w łóżku. Paweł zerknął na swą przyszywaną mamę i pomyślał- ma świetne piersi, szczęściarz ze starego! Ale w tej chwili Robert podał Ewie górę swej piżamy i "świetne piersi" zniknęły okryte bluzą piżamową.
Ewa wyciągnęła maleństwo z pudełka - był niewiele dłuższy niż jej dłoń, a gdy go nakryła drugą dłonią przytulił się do do jej ciepłych dłoni. No i co z nim zrobimy?- zapytała. Babcia i dziadek są zdania, że może u nas w domu zostać, skoro los go do nas przywiał - powiedział Paweł. A Wela aż się popłakała z radości i omal nie udusiła babci i dziadka. A co wy o tym myślicie? Ewa popatrzyła na rozanieloną minę Pawła a w oczach Roberta wyczytała aprobatę i powiedziała - dobrze, niech zostanie. Ale jeszcze dziś trzeba z nim iść do weterynarza żeby go zbadał i zlecił jak i czym toto karmić. A potem trzeba kupić dla niego psią wyprawkę. Ale to dopiero po wizycie u weterynarza. I do weterynarza to ja się z tym malcem przejdę. Na tym osiedlu jest dwóch weterynarzy, pewnie jeden z nich przyjmuje rano. Pójdę z tobą, stwierdził Robert, a potem zrobimy psie zakupy. Zostaw go na razie u nas Pawełku, muszę się z nim oswoić i zrobię mu pampersa. To są i dla psów pampersy? - zdziwił się Paweł. Nie wiem, ale on jest taki maleńki, że pampersa zrobię mu z podpaski. Dużego siku taki ociupinek przecież nie zrobi, to podpaska wystarczy. A teraz powiedzcie mi prawdę - który z Was tego pieska zafundował Weli? Przyrzekam, że nie wpadnę w szał i nie okaleczę ani nie zamorduję, ani nie wyrzucę z domu. I nie wkopię przed rodzicami.
No dobra - ja wymyśliłem, ale dalsza realizacja to już było Pawła zmartwienie- przyznał się Robert. Psina jest rasowa, ale nie będzie miała metryczki bo sunia za dużo maluszków urodziła. Wyrośnie na cocker spaniela, więc trzeba będzie bardzo dbać o uszka, bo one u tej rasy są obwisłe i się samoistnie nie wietrzą- uzupełnił Paweł. Załatwiłem go przez weterynarza, który leczy psy tego hodowcy. To ten, który przyjmuje w tym wolno stojącym domku obok piekarza. Mamuś , dziadkowie się cieszą z tego pieska, naprawdę. Bo mogą go bezkarnie pieścić i całować i ćwierkać do niego. Zresztą sama zobaczysz gdy zejdziesz na dół. I rano to go podrzucił personel pana weterynarza. No dobrze - musimy się ubrać, więc zostaw to zwierzę bo muszę się ubrać i zrobić mu pampersa.
Wela i Paweł nie doczekali się na zejście Ewy i Roberta, bo Robert wpierw musiał "przeprosić" Ewę, że "spiskował". Poza tym dobrze rozpoczęty dzień to był ten, który rozpoczynał się od serii pieszczot. Gdy zeszli na śniadanie w domu byli już tylko rodzice Ewy. Oboje szczęśliwi, że pieseczek został zaakceptowany.
Mamcia roztkliwiała się - nad szczeniaczkiem. Według niej był najpiękniejszym szczeniakiem na tej planecie. Zaraz po śniadaniu psina została zapakowana do wyłożonej kocykiem termo torby i zawieziona do weterynarza, ale nie tego, o którym mówił Paweł. Ten drugi weterynarz był znajomym Ewy z dawnych lat. Roberta nieco zdegustował fakt, że Ewa i ten "wet" mówią sobie po imieniu, ale odetchnął gdy przyszła żona pana weta, bardzo ładna kobieta, koleżanka Ewy jeszcze ze szkoły. Psiak został wycałowany przez żonę pana weta, Ewa opowiedziała skąd się u niej wziął, koleżanka i jej mąż nie ukrywali, że cieszą się, że wreszcie Ewa ma przy sobie "normalnego faceta" a nie to czupiradło, czyli Julka. Po 10 minutach wizyty Robert się czuł jakby oboje znał od wielu, wielu lat. Przyznał się, że on był projektodawcą a wykonawcą "zbrodni o nazwie pies w domu" jego syn.
Wet i jego żona przyklasnęli temu pomysłowi - zwłaszcza żona, która właśnie przez to, że zbyt wcześnie zabrała się za hodowlę dzieci nie skończyła weterynarii - i jak się śmiała - jej kontakt z weterynarią zakończył się na wyjściu za mąż za weterynarza i urodzeniu mu trzech synów - obojgu marzyła się dziewczynka, ale rodzili się sami chłopcy. No a potem, gdy dzieci były na świecie to już i ochota na studia minęła i czasu nie było.
Ewa nie odmówiła sobie przyjemności opowiedzenia o swym ostatnim kontakcie z byłym mężem, a oboje uzupełniając się opowiedzieli jak się poznali.
Potem Irena wyciągnęła katalog firmy wysyłkowej handlującej akcesoriami dla domowych zwierząt i zaproponowała, żeby wybrali z niego wyposażenie dla psiaka, a ona zamówi je na siebie, bo ma kartę stałego klienta i dużą zniżkę. Doradzała im co warto kupić, a jej mąż wybrał gotową karmę dla maluszka na teraz i na później. Potwierdzenie zamówienia dostali natychmiast i zdaniem Ireny paczka z psim majątkiem dotrze za dwa dni, bo Ewa od razu opłaciła zakup.
Weterynarz uprzedzał, by nie przyzwyczajać psiaka do ludzkiego jedzenia, a to które zamówił dobrze zna i jego zdaniem jest dobrze zbilansowane. Potem wymyślali imię dla psiaka i Robert ochrzcił go Czarusiem, bo maluszek wszystkich oczarował. Bardzo rozśmieszył oboje pampers zrobiony z podpaski. Potem Irena dawała wytyczne jak maluszka nauczyć załatwiania się w domu np. na tacy, która była wyłożona ligniną. Na razie maluszek mógł być wypuszczany na ogród i dopóki nie skończy wszystkich niezbędnych szczepień nie powinien wychodzić poza ogród. Oczywiście oboje zostali nauczeni jak mają dbać o psie uszka, jak i czym przycinać pazurki. Kupili też kropelki przeciw insektom. Po niemal godzinnej wizycie umówili się na dalsze spotkania, tym razem bardziej towarzyskie, bo Irena chciała poznać Pawła i Welę. W końcu mieszkali blisko siebie i znali się od dawna. A, jak stwierdziła Irena, ta "stara gwardia" dogadywała się bez trudu.
Gdy wyszli od weterynarza Robert jęknął - no nie wiem jak można mieć trzech chłopaków w domu! Ewa się roześmiała - mam wrażenie że mieć ich w domu to tylko część problemu, w końcu to Alina ma w domu dwóch. Chyba większym problemem jest ich ubranie i wyżywienie i zapewnienie im odpowiednich warunków i wykształcenia. A tak naprawdę to moja wyobraźnia nie ogarnia trzech ciąż i porodów. Z urody Ireny została tylko ładna buzia- a była to taka zgrabna dziewczyna! Figurę miała jak modelka- 90-60-90. Od facetów to się nie mogła opędzić. Ooooo, mały się zesikał i to pewnie kolejny raz, bo bokiem pociekło i nie dało rady wsiąknąć.
Ale ten jej mąż też całkiem niezły facet pod względem urody- stwierdził Robert. Ewa uśmiechnęła się - podobno kolejki dziewczyn się do niego ustawiały, a wybrał Irenę, bo go "olewała". I ponoć bardzo długo go lekceważyła. Znaliśmy się wszyscy jeszcze ze szkoły, on był w równoległej klasie. A pobrali się zaraz po maturze, bo jak mi wtedy tłumaczyła Irena, nie chciała się z nim kochać pod chmurką na ławce w parku lub w lesie na kocu wśród komarów i mrówek.
A ty nie stałaś w kolejce do niego? Nie, nie stałam. Nie zauważyłeś jeszcze, że mnie nie służą blondyni? Nawet gdy są ciemnymi blondynami jak Koczkodan.
W drodze do domu Ewa wstąpiła do sklepu po nieco inne podkładki, bardziej chłonne. Kupiła ich całkiem sporo, bo stwierdziła, że będzie nimi wyklejać psi "nocnik" zamiast wykładać tacę ligniną. Kupiła też kilka torebek karmy dla maluszków i buraki, bo zdaniem Ireny najlepiej jest ugotować buraki do miękkości, wywarem zalać karmę, by rozmiękła i dodać do tego nieco przetartych buraków i wszystko razem rozmieszać na papkę. Śmiali się z Robertem, że najlepiej będzie jeśli psiunio będzie urzędował w swoim pudełku na stole w salonie lub w aneksie jadalnym, bo wtedy będzie cały czas pod kontrolą. Maluszek i tak najwięcej czasu spędzał na drzemce. Ewa wypisała dużymi literami, czerwonym flamastrem czego nie wolno pieskowi dawać a niebieskim flamastrem to co powinien dostawać. Śmiać jej się chciało gdy razem z dziadkami siedzieli przy stole na którym stało pudełko wyłożone mięciutkim kilka razy złożonym ręcznikiem frotowym, na którym spał Czaruś a oni pili kawę.
Jakimś "cudem" Paweł i Wela bardzo wcześnie dotarli tego dnia do domu. Na czas obiadu pudełko z pieskiem wywędrowało na podłogę. Akurat zdążyli zjeść, gdy psiątko z trudem stanęło na łapkach, zrobiło ze dwa kroczki i..... raczyło się zsikać, co wzbudziło entuzjazm Weli i Pawła. Ewa czym prędzej usunęła posikaną podkładkę i przykleiła w to miejsce nową. Wszyscy chcieli znów przenieść maluszka na stół, ale Ewa zaprotestowała- on się musi przyzwyczaić do tego, że jest na podłodze a my nad nim górujemy. Dopóki nie nauczy się załatwiać w jedno miejsce będzie miał do dyspozycji ograniczoną przestrzeń- zrobimy mu kojec, w którym będzie miał swoją budkę i tacę do załatwiania swych potrzeb. On jest taki malutki, że kojec o wielkości metr na metr będzie dla niego tak duży jak dla każdego z nas boisko do piłki nożnej. Tato, może znajdziemy w piwnicy coś jako podłogę kojca i pokryjemy ją resztkami wykładziny tej z przedpokoju. Obramowanie dookoła zrobimy z siatki wolierowej, którą kiedyś okrywałeś warzywnik. I tylko trzeba wymyślić na czym ją rozpiąć, dobrze byłoby na czymś, co byłoby mocowane do podłogi tego kojca. No to chodźmy, popatrzymy co tam mamy. Po dwudziestu minutach do piwnicy wkroczył Robert, więc dostał do rąk część "zdobyczy". Był to dziecięcy drewniany kojec o bokach 1,5 metra, oraz kawałek wykładziny dywanowej pasujący do niego wymiarami. Pomiędzy szczebelkami kojca Ewa planowała przepleść przezroczyste plastikowe koszulki na dokumenty, mocowane między sobą zszywkami. Ewentualnie można by zakupić odpowiedniej długości pasek siatki wolierowej. Ale koszulki już były w domu, a po siatkę trzeba by dopiero do któregoś z dużych marketów budowlanych podjechać. Ewa dała Weli i Pawłowi wytyczne dotyczące jedzenia dla szczeniaczka, tę noc i pewnie następną maluszek miał spędzić już w kojcu, ale w swoim pudełku, z którego usunięto jedną ściankę, by mógł z niego wyjść. W pozostałych trzech ściankach Ewa zbudowała z kocyka coś w rodzaju tzw. "muszelki" by psina miała ciepły, przytulny kącik.
Wela chciała koniecznie wziąć pieska na górę, ale Ewa zaprotestowała tłumacząc, że pies będzie mieszkał na dole, bo bieganie po schodach wcale nie jest korzystne dla zdrowia psów - i to poparł też dziadek. Z czasem zrobi się barierkę, by pies nie wchodził na schody.Poza tym on już teraz musi się przyzwyczajać do swego miejsca, w którym będzie stale przebywał- musi mieć świadomość, że to będzie dla niego stałe miejsce, w którym będzie się czuł bezpiecznie. Nie można psu w głowie robić bałaganu. Poszła do siebie na górę i po chwili wróciła z książką o wychowywaniu ......psów i wręczyła ją Weli mówiąc - ja naprawdę mam obszerną bibliotekę. A ty Pawełku bierz się za robienie ścianek kojca, o w ten sposób. A my z Robertem idziemy zjeść razem kolację, bo on jutro zaczyna 12-godzinny dyżur, więc musi dobrze wypocząć- idziemy dziś wcześnie spać. A w aneksie jadalnym jest paczka podpasek do przyklejania na tacy. I ustawcie tacę w kojcu w takim miejscu, by psiak do niej trafił.
W pokoju Ewa mocno przytuliła się do Roberta - dobrze, że nadmiar swego instynktu macierzyńskiego ta mała wyładuje na psie. Może dzięki temu będzie nieco normalniejsza gdy sama będzie miała dziecko. A psiaczek jest fajny. Ja to tylko nie lubię w domu kotów, bo nie oduczysz kota wskakiwania gdzie mu tylko przyjdzie ochota. Byłam kiedyś u znajomej, zaprosiła mnie na lunch. Ale gdy kot wskoczył mi na stół i usiadł koło mojego talerza to nie wyrobiłam, wstałam i wyszłam. Ona się obraziła- przecież kot mi nic nie zrobił, tylko usiadł koło mego talerza, na którym było jedzenie. Według niej to ja miałam nie wszystkie klepki na miejscu. Przecież ani mi łapy nie wsadził w talerz ani mordy, więc nie rozumiała w czym problem. Nie skrzywdzę żadnego kota, ale nie lubię ich w domu. Mogę je obserwować, podziwiać ich zręczność ale nie lubię. A wiesz - ja też nie lubię kotów- lubię psy - no może poza jedną rasą- nie lubię tych bez sierści. A ten pewnie będzie ładny, o ile go Wela nie zadusi z miłości.
c.d.n.