niedziela, 3 grudnia 2023

Córeczka tatusia - 49

 Zgodnie z życzeniem Marty  teść został na tę noc u nich. A że tym razem poszedł wcześnie  spać, a nie jak  zwykle po północy, to wstał jeszcze przed młodymi. Strasznie go korciło by im przygotować śniadanie, ale się powstrzymał bo nie  bardzo wiedział  co dokładnie miałby im przygotować.  Siedział w kuchni i oglądał dokładnie podwórko.Przyszło mu na myśl, że pierwszy raz od chwili rozwodu on czuje  się spokojny i.......szczęśliwy. To dzięki temu, że mam dobry kontakt  z dziećmi - jakie  to szczęście,  że oni się kochają i rozumieją. A Wojtek przy niej stał się uważniejszy i o byle  co kopii nie kruszy. I dobrze, że wyjechałem z Austrii, będę  się starał im pomagać. Przecież kiedyś będą mieli  dziecko, więc jeszcze im  się na coś przydam.  Przypomniał sobie, że miał zamówić  sobie  wizytę w klinice, więc zatelefonował. Recepcja już działała  i ku jego ogromnemu  zdumieniu recepcjonistka zapisała go na  następny dzień na wizytę u kardiologa.  No tak - pomyślał - coś za coś - abonament tani nie jest, ale przynajmniej  można bez problemu dostać  się  do lekarza.

Gdy młodzi  wyszli  z  domu zastanowił  się  chwilę  czy ma  wszystko by ugotować obiad, spisał  sobie wszystko co powinien  dokupić, szybko zrobił zakupy w pobliskim  kiosku  warzywno- owocowym i zabrał  się za gotowanie  obiadu. Gotując rozmyślał o  tym, że wreszcie  może się  wyżyć kulinarnie i że  to gotowanie  sprawia  mu o wiele  więcej satysfakcji niż  to  wszystko co robi w  wyuczonym  zawodzie. Wręcz żałował, że nie jest ze 20 lat młodszy, bo wtedy wyjechałby z Warszawy do jakiejś miejscowości o walorach wypoczynkowych i prowadziłby tam jakąś małą restaurację, czy też bar. Ale od  razu przyszło mu na myśl, że  wtedy nie mógłby być razem z Wojtkiem i Martą i raczej  niezbyt często  by ich  widywał. Około godziny 13,00 pojechał do swojej "normalnej" pracy.  

Tegoroczna wiosna była bardzo  chłodna a na dodatek  mokra. A drugiego majowego dnia, po pierwszomajowym deszczowym dniu Warszawę spowiła....regularna  śnieżyca. Na  szczęście  nie  bladym świtem gdy  naród podążał nieco zaspany do  swych miejsc  pracy ale niemal w  samo południe. Starsi ludzie zaraz  zaczęli wspominki, że w roku, w którym umarł Piłsudski właśnie  w maju padał śnieg, co było zgodne z jakąś przepowiednią pewnej wróżbiarki. Marta  z obojętną  miną  słuchała opowieści  swych zawsze  "wszystkowiedzących"  koleżanek  i tylko pomyślała, że bardzo  dobrze, że ma opony całoroczne. Po dwóch godzinach  lekkiego  zamieszania wszystko powróciło do normy, śnieg stopniał dość szybko i Marta wracała do  domu po wykładach  w pełnym słońcu, chociaż trudno było ten  dzień nazwać  ciepłym. Gdy padał  śnieg Wojtek natychmiast  wysłał żonie  wiadomość  by się tym śniegiem  nie  denerwowała, bo ma  całoroczne opony a mrozu to raczej  nie będzie. W odpowiedzi dostał tekst - "wiem kochanie, jesteś cudownym facetem, dziękuję". 

Tego dnia Marta miała  dość nieoczekiwanie  rozmowę z doradcą, która wytłumaczyła Marcie, że naprawdę nie ma potrzeby by Marta pisała pracę licencjacką, skoro postanowiła  kontynuować  naukę by mieć  magisterium. To samo usłyszała od kierownika laboratorium, w którym szybko poznano  się na  niej i traktowano ją poważnie widząc w niej przyszłego współpracownika.  Kierownik proponował nawet  Marcie  by przez okres  wakacji popracowała u  nich na połówce etatu, wszak  zawsze nieco podreperuje budżet domowy, ale Marta bardzo  serdecznie podziękowała i powiedziała, że ma różne zobowiązania rodzinne i  wolny czas  bardzo się  jej przyda. 

Ale proszę to jednak spokojnie przemyśleć- nie musi mi pani dawać odpowiedzi natychmiast- proszę to spokojnie przeanalizować, naradzić się z mężem, bo to byłaby tylko połówka etatu. I nie będzie pani  zatrudniona przy produkcji a w laboratorium badawczym- tłumaczył Marcie  szef laboratorium. Marta była mile  zaskoczona tą propozycją i obiecała, że  sprawę rozpatrzy i w ciągu tygodnia da odpowiedź. Na koniec kierownik poprosił by nie mówiła o tej propozycji swym koleżankom - to program "pilotażowy", a on  wie już z doświadczenia, że sporo ze  słuchaczek byłoby chętnych, tyle tylko, że on  nie potrzebuje do pracy rąk ale mózgi i jak na  razie to tylko ją  widzi w laboratorium. Możemy to tak zorganizować by pani nie  musiała przyjeżdżać  codziennie na cztery godziny, bo to byłoby jednak uciążliwe i myślę, że to nam po prostu wyjdzie  w trakcie pracy. No i taki staż ma  spore  znaczenie gdy pani już ukończy studia - kusił szef. 

Marta zaraz po skończonej rozmowie wysłała wiadomość do Wojtka - Wojtek oczywiście  w tym roku już nie miał wakacji  jak w czasach studenckich. Oczywiście nie odpisał zaraz, ale  w czasie przerwy i napisał, że jest z niej  dumny, że tak ją wysoko cenią. I że na pewno dobrze jej  doradzają, by jednak  nie pisała pracy licencjackiej, skoro będzie kontynuować studia na II stopniu. Na końcu było pytanie- a w jakim wieku jest ten pan szef produkcji?  Pytanie  wielce  rozbawiło Martę i odpisała - jest  w wieku naszych ojców i ma młodą żonę i nieduże dziecko, a pierwsza mu umarła - jak wieść gminna  niesie. I nie była nigdy studentką tej uczelni. W odpowiedzi dostała serduszko i tekst- "tęsknię  za tobą!!!". 

O tej propozycji Marta napisała jeszcze do swego taty a do teścia  wysłała zapytanie jak  się czuje, bo ten majowy śnieg  wiele osób przeraził. I że byłoby miło , gdyby następnego dnia po wizycie u kardiologa napisał co kardiolog  stwierdził. No i oczywiście będzie miło gdy do nich wdepnie po pracy i razem z nimi zje kolację. Teść odpowiedział, że czuje się dobrze i że na pewno nic groźnego nie  dzieje  się z jego sercem i aż mu głupio, że będzie kardiologowi  głowę zawracał swą osobą.

Ten zupełnie  niespodziewany atak zimy wielu osobom nie wyszedł na  zdrowie, zwłaszcza tym   które głównie patrzyły na datę  w kalendarzu  a nie  temperaturę na termometrze zaokiennym.Zaowocował ten niespodziewany atak  zimy przemoczonymi letnimi już butami i przemarznięciami pasażerów na przystankach komunikacji miejskiej. Następnego dnia na uczelni Marty była mniej więcej połowa  studentek i Marta pomyślała z wdzięcznością o Wojtku i  swoim tacie, którzy  "wmusili w nią" by jeździła na uczelnię samochodem.

Teść zaraz po wizycie u kardiologa napisał do "dzieci", że będzie  miał następne badania, bo jednak coś się w jego sercu kardiologowi nie podoba i będzie miał badania w Instytucie Kardiologii w Aninie i dostał pochwałę od kardiologa, że się do niego zgłosił, ale przecież ta pochwała należy się nie jemu tylko Marcie, bo to ona go wysłała do kardiologa. I od  razu pielęgniarka  złapała  mu termin w tymże Instytucie Kardiologii i  będzie tam  miał zapewne i dodatkowe badania, jeśli zajdzie taka potrzeba. A on tam jutro ma  się zgłosić ze skierowaniem i wyznaczą mu konkretny termin badania, bo wpierw musi go obejrzeć tamtejszy kardiolog.  

Marta stwierdziła, że to ona pojedzie  z teściem do Anina na te badania, bo jak opuści wykład to dziury w niebie  nie będzie a Wojtek to musiałby szukać  zastępstwa. Ona tylko zgłosi, że jej nie  będzie  danego  dnia i po sprawie - żaden problem - potem sobie uzupełni notatki. Tak jak nie było problemu z urwaniem  się na jego obronę. Bo ona ma nadzieję porozmawiać z owym lekarzem. Tylko powiemy, że jestem twoją  córką  a nie  synową  bo  medycy mają jakieś  dziwne przekonanie że synowa to ktoś obcy. Wojtek zgodził się  z nią w tym temacie, a teść powiedział - dla mnie jesteś córką, kocham  cię tak  samo jak Wojtka.

No ale do chirurga na badania to wysłaliście mnie z jej ojcem  a nie  z nią - przypomniał ojciec. No bo to dotyczyło innego twego narządu i zrobiliśmy to dlatego, żebyś się nie  czuł skrępowany gdybyś potrzebował jakiejś pomocy "technicznej" - wyjaśnił mu Wojtek. Ona to by się nie  zgorszyła  ani nie  zawstydziła,  ale zadbaliśmy po prostu o twój komfort psychiczny.  Poza tym miałeś dużo wypić już na  miejscu i chodzić po tym parku przyszpitalnym, więc mogło się zdarzyć, że musiałbyś się wysikać gdzieś pod drzewem do kaczki a ona nie miałaby jak cię zasłonić bo jest w porównaniu z tobą mała.  No tak, tak, nie pomyślałem. Marta objęła teścia i powiedziała - nie przejmuj się tata na  zapas, wszystko będzie  dobrze, wiem o co mam się pytać bo już poczytałam trochę o tych  sercowych  sprawach. Miałeś ten ostatni  rok trudny pod względem psychicznym a to ma niewątpliwie wpływ na pracę  serca i w ogóle  całego organizmu. Wszystko w naszych ciałach jest w  jakiś  sposób połączone  ale dopiero teraz, dzięki wciąż trwającym badaniom lekarze to odkrywają.  I to powiedzenie, że komuś pękło serce z rozpaczy wcale  nie było metaforą -  mógł po prostu nastąpić zawał, bo silne  emocje  mają wpływ na pracę  serca, na krążenie krwi. Cały nasz organizm to system naczyń połączonych

Wojtek od razu opowiedział też ojcu o tym, że Marta dostała propozycję pracy w wymiarze pół etatu w trakcie wakacji i to w pracach badawczych a nie przy produkcji. I że  szef laboratorium jeszcze pomyśli nad tym by nie musiała codziennie wpadać na te  4 godziny, bo na pół etacie to ona musiałaby pracować 4 godziny dziennie i jakoś to sobie inaczej poustawiają, żeby miała wolne piątki. A że to prace badawcze, to zawsze jest szansa jakoś to sobie  dobrze ustawić.  A mnie się już skończyły długie wakacje - tyle  tylko, że w czasie  wakacji nie  będę miał godzin dydaktycznych.  Ogólnie  to jestem zadowolony z tej pracy, chociaż na początku krzywiłem się wewnętrznie na temat doktoratu, ale mój profesor to facet z poczuciem humoru i co ciekawe ci sami ludzie oglądani z punktu widzenia  studenta i teraz jako "koledzy z pracy" to zupełnie inne egzemplarze. Może najmniejszą różnicę widzę w kontaktach z Michałem, który był moim promotorem i jeszcze  wtedy przeszliśmy "na ty". W hierarchii moich przyjaciół zajmuje  drugie  miejsce, zaraz po Andrzeju, z którym uważamy  się za braci. A teraz, to gdy już się skończą korowody i będzie wiadomo  kto będzie moim promotorem to odpadną mi regularne godziny dydaktyczne, zostanie  praca  naukowa a tylko czasami  w sytuacji podbramkowej będę miał godziny dydaktyczne w ramach  zastępstwa i to pojedyncze godziny i jak znam życie to najczęściej za Michała. Ale już opanowałem    jego hieroglify w  notatkach do wykładów. W sumie to  dość zgrana grupa. A cieszą  się z dokooptowania każdego nowego pracownika, bo  wciąż pokutuje pogląd, że praca ciężka a  zarobki "lekkie" i nikomu nie odpadnie kieszeń ani nie pęknie portfel z nadmiaru gotówki. A Michał i panie z dziekanatu już naplotły chyba  wszystkim na wydziale, że mam  bardzo fajną żonę i przystojnego teścia. No i będziemy  musieli w któryś weekend wpaść do Michała do domu. Bo on już tyle naopowiadał swej żonie o nas, że doszła  do wniosku, że byłoby miło gdybyśmy do  nich  wpadli.

Ledwie Wojtek skończył opowiadać gdy zadzwonił domowy telefon. Tata Marty powiedział, że  zaraz do nich  przyjdzie   razem z Misią, bo  psinka  skaleczyła  sobie na trawniku łapkę, zapewne  na kawałku szkła, Było rozbite  szkło koło trawnika to ojciec je zebrał i wyniósł do śmietnika, ale widocznie i na trawniku był wbity jakiś odłamek. Więc tata przyjdzie po psią książeczkę zdrowia i zabierze Misię do weterynarza. To my z nią podjedziemy do weterynarza, zadecydowała Marta. A u nas jest mój drugi tata, więc  sobie  spokojnie przez ten  czas porozmawiacie. Oooo, to fajnie, ucieszył się tata. Za 5 minut będę. Gdy tata Marty przyniósł Misię oboje aż  zatkało - na łapce tkwił opatrunek wielkości  średniej pomarańczy, a Misia usiłowała go pogryźć na kawałki. Marta i Wojtek  już nie dyskutowali tylko wzięli szybko Misię do samochodu i pojechali do prywatnej lecznicy weterynaryjnej. Na  szczęście  nie było kolejki i chociaż lekarz już  kończył dyżur to przyjął Misię. Marta założyła Misi medyczny kaganiec  i ją przytrzymywała  w trakcie zdejmowania tego dziwnego opatrunku, a lekarz wpierw się  zapytał czy Marta  aby nie  zemdleje  na  widok  krwi bo różnie to bywa z właścicielami pokaleczonych zwierzątek, ale Marta zapewniła go, że ona nie  z tych co mdleją. Misia dostała wpierw  zastrzyk  znieczulający, bo lekarz  stwierdził, że musi obejrzeć czy aby coś nie tkwi w tej  rance a to może Misię  zaboleć. Wpierw lekarz obejrzał pozostałe łapki i  spod jednego pazurków drugiej tylnej łapki usunął malutki okruch  szkła, a potem obejrzał dokładnie krwawiącą łapkę, zajrzał w to rozcięcie, pogrzebał w nim , potem starannie łapkę wydezynfekował i zaaplikował antybiotyk w  zastrzyku.  Na koniec Misia załapała  całuska w czółko i dostała na pocieszenie mały kawałek suszonego cielęcego ucha. Wszystko zostało dokładnie opisane w psiej książeczce zdrowia i za dwa dni pan doktor ją  zapisał na kontrolę . Na  zabandażowaną łapkę na  spacery miała  mieć zakładaną folię plastikową. Została też wyposażona  w kaganiec żeby  nie zdjęła  sobie  sama opatrunku.

                                                                            c.d.n.