sobota, 31 stycznia 2009

Europejczyk

Jak już zapewne zauważyliście zaliczam sie do osób nieco dziwnych i co za tym idzie, moi znajomi tez bywają nieco dziwni. Wiadomo, swój do swego ciągnie.
Chcę dziś opowiedzieć o jednym z naszych przyjaciół ,ale zachowam w tajemnicy jego prawdziwe imię, otrzyma nick - Europejczyk.
Europejczyk dziś jest w wieku 62 lat, prezentuje się całkiem niezle, wysoki, ciemne, gęste włosy nieco przyprószone są siwizną, ale broda ma już sporo srebrnych nitek.
W latach szczęśliwości gierkowskiej udało mu się wymknąć z Polski do RFN. Niechętnie wspomina ten okres, twierdzi, że było ciężko, wszak znalazł się tam nielegalnie. Bardzo chciał tam pozostać i chyba dlatego ozenił sie z Polką, która miała obywatelstwo niemieckie.
W latach 80-tych, przyjechał do Polski. Był to okres, w którym powstawały pierwsze spółki z o.o. a ludzie uwierzyli, że można poradzić sobie z prowadzeniem działalności gospodarczej.
Właśnie wtedy spotkaliśmy się z Europejczykiem po raz pierwszy. Wspólnie rozkręciliśmy spółkę, która nawet niezle prosperowała, to znaczy nie przynosiła dochodu, ale i nie dawała strat.
To była prawdziwa szkoła przetrwania - pracownicy mieli wyższe wynagrodzenie niz prezes Spółki, pracowało się od świtu do nocy, że juz nie wspomnę, o tym drobiazgu, że nie przypominam sobie abym miała wolna sobote czy tez niedzielę.
Gro czasu zabierało nam lawirowanie w gąszczu przepisów, bieganie po przeróznych urzędach, wypełnianie stosów różnych papierków , użeranie sie z urzędnikami.
Pierwszy załamał sie Europejczyk. Zabrał co swoje i postanowił rozwinąc własny, jednoosobowy interes. Zrobił uprawnienia na tzw. "gospodnika" i postanowił załozyć mini bar. Mini - bar to brzmiało dumnie, bo w praktyce to był po prostu rożen.
Pierwszą rafą było znalezienie jakiegoś małego lokalu, np. wielkości kiosku ruchu, najlepiej w miejscu , w którym taki rożen miałby racje bytu, np. blisko parkingu lub stacji benzynowej.
Sprawa nie była wcale łatwa i prosta. Europejczyk załatwił w końcu zezwolenie na handel obwozny tymi nieszczęsnymi kiełbaskami z rożna.
Prawie codziennie stawał w innym miejscu przy szosie "gierkówce", rozkładał rożen, rozpinał nad nim kolorowy parasol, rozpalał grill, rozstawiał stolik turystyczny i 2 krzesełka.
Zakończył jesienią, pożegnał sie z nami i powiedział, że wraca, skąd przyjechał. Nie mieliśmy pojęcia jak mu ten interes sie udał, ale chyba nie było zle.
Po kilku miesiącach otrzymaliśmy wiadomośc, że jest w Hiszpanii i zabiera się za ...hotelarstwo.
Zakupił jakąś ruinę, którą ma zamiar przemienić w dobrze prosperujący pensjonat.
Tymczasem my zrezygnowaliśmy z prowadzenie tej Spólki, bo juz oboje mielismy dość zycia na dwa domy. Przejął od nas całość trzeci wspólnik.
Pomyślalam wtedy,że fajnie będzie, gdy kolega będzie miał pensjonat w Hiszpanii, moze uda się nam pojechać tam na wakacje.
Wtedy, gdy byliśmy prawie pewni, ze ten hotel juz jest wybudowany, pojawił sie u nas Europejczyk.
Wesolutki jak szczygiełek bo....pozbył sie kłopotu, sprzedał prawie gotowy hotel i jeszcze na tym zarobił. Był jeszcze jeden powód do radości - żona go porzuciła, bo nie odpowiadał jej żywot żony marynarza.
Europejczyk posiedział kilka miesięcy w Polsce, przymierzał się do interesów, ale doszedł do wniosku, że u nas coraz trudniej jest prowadzić jakąkolwiek działalnośc gospodarczą. Przepisów przybyło, niektóre były ze soba sprzeczne, obciązenia pracodawcy stale rosły, fiskus miał nienasycony apetyt, trudny do zaspokojenia.
Pojechał znów do Niemiec, pozałatwiać wszystkie swoje sprawy rodzinne.
Po jakimś czasie dał nam znać, ze znów jest w Hiszpanii, ale tym razem ma firmę budowlaną, bo do Hiszpanii przyjezdza wielu Brytyjczyków , kupują stare domy i remontują je, aby się osiedlić na stałe.
Europejczyk często zatrudniał naszych robotników, bo nasi są słowniejsi niz hiszpańscy. Jakoś mnie to nie dziwiło. Nasi przyjeżdżali tam na krótko, chcieli jak najwięcej zarobić, więc intensywnie pracowali.
Hiszpańscy fachowcy umawiali się "na rano" , ale to rano często wypadało około południa, zaraz potem była przerwa i na budowie zapadała niczym nie zmącona cisza.
Tak właśnie przebiegał remont tej ruiny, która poprzednio kupił Europejczyk.
Przez kilka lat Europejczyk nie dawał znaku życia, jego komórka była nieczynna.
Przyjechał niedawno. Tak samo miły i serdeczny jak zawsze. Już od dość dawna nie remontuje "ruin hiszpańskich".
Prowadzi firmę w Niemczech. Zatrudnia polskich specjalistów, po których sam przyjeżdża do Polski.
A co robił przez ten czas, gdy się nie odzywał? Nie uwierzycie - wędrował po Europie! I to wcale nie samochodem . Najczęściej poruszał się rowerem lub wędrował pieszo, szlakami dawnych kupców. W ten sposób pokonał część "via male" , drogi prowadzącej przez przełęcze alpejskie,
przedreptał Południowy Tyrol, rowerem pojezdził po Hiszpanii i Szwajcarii.
Pytałam go o ten kryzys, czy utrzyma firmę w kryzysie. Tylko się roześmiał.
Nie obawia się kryzysu, nie spłaca kredytów, nie ma żadnych zaległości finansowych.
Nieśmiało zapytałam o życie osobiste - jest sam, bo jakoś żadna z pań nie była zainteresowana czekaniem na niego w samotności w domu lub wędrówką po Europie per pedes lub rowerem.
Ot, prawdziwy Europejczyk.
anabell

czwartek, 29 stycznia 2009

Homo sapiens i androidzi

Czy pamiętacie film Ridleya Scotta "Łowca Androidów"?
Okazuje się, że na naszych oczach zaczyna się tworzenie cywilizacji rodem z tamtego filmu.
Kanadyjski wynalazca, Le Trung, trzydziestotrzyletni Wietnamczyk, wykonał duży krok do największego marzenia futurologów- stworzenia humanoidalnego androida.
Jego dziełem jest pomoc domowa o imieniu Aiko - najbardziej spektakularny i najdroższy cud współczesnej cybernetyki.
Aiko wygląda z daleka jak oryginalna Azjatka. Ma idealne wymiary, piękny uśmiech i zadbane , ciemne włosy. Jej zdolności mogą przyprawić każdego o zawrót głowy. Potrafi bowiem rozpoznawać twarze, wypowiada 13 tysięcy zdań, podczas przejażdżki może być przenośnym GPS-em lub funkcjonalnym laptopem.
Ponadto -nie musi jeść, nie odmawia wykonania poleceń i nie narzeka.
No i jeszcze coś, czym wprawia w zachwyt wszystkich panów - nie odczuwa zupełnie potrzeby ciągłego chodzenia na zakupy i wydawania pieniędzy.
Konstruktor podkreśla w wywiadach, że wciąż jest to wersja niedoskonała i niestety konieczne są dalsze nakłady finansowe., by ją ulepszyć, np. sprawić by Aiko poruszała sie jak człowiek.
Wszyscy odnoszą wrażenie, że wynalazca traktuje swój wynalazek jak kogoś bardzo bliskiego. Aiko każdego ranka czyta mu najciekawsze artykuły z gazet, a gdy wraca z pracy, towarzyszy przy kolacji.
Le Trung uważa, że można tak przeprojektować oprogramowanie jego wynalazku, aby Aiko stała sie również - patrnerem seksualnym. I co wtedy?
Bo czy mozliwe jest w naszej rzeczywistości realne uczucie między człowiekiem a androidem?
Wynalazek pana Le rodzi kluczowy dla naszej cywilizacji precedens, gdyż balansuje niezwykle blisko granicy, po przekroczeniu której nastąpi powszechna zgoda na związki Homo Sapiens z androidami.
Skutków takiego wydarzenia nie sposób sobie nawet dziś wyobrazić.
Znani futurolodzy przewiduja, ze juz za 20 lat "sztuczna inteligencja" moze osiągnąć poziom świadomości równy człowiekowi, by potem zdominowac nasz gatunek na zawsze.
W takiej sytuacji każde przesuwanie wspomnianej bariery musi być podejmowane z rozwagą i spokojem.
Pomyślałam od razu o jednym z blogujących, który tak pięknie pisze "porady"o tym, jak wytrzymać z kobietą.
I wiecie co, mam nadzieję, że nie dotrwam do czasu, gdy konkurentkami kobiet staną się -
androidki. Brrr.. okropieństwo!
anabell

niedziela, 25 stycznia 2009

Limit wieku?

Dziś zupełnie "babski" temat , tak dla odmiany.
Zadzwoniła do mnie przyjaciółka, z prośbą, bym koniecznie do niej przyjechała bo musimy się razem wybrać do Halinki. Owa Halinka mieszka niedaleko mojej przyjaciółki i wiem, że ostatnio nie wychodzi z domu, bo jest po operacji.
Po ponad godzinnej jezdzie miejskim autobusem dotarłam na miejsce. Moja przyjaciółka nie mogla się mnie wprost doczekać, stała w oknie i machała do mnie ręką. Troche to było dziwne.Gdy weszłam do mieszkania zaciągnęła mnie do swego pokoju i starannie zamknęła drzwi, żeby jej mąż nie słyszał naszej rozmowy.
- Z Haliną jest zle , poinformowała mnie ściszonym głosem. Po plecach przeszedł mi dreszcz, bo wyobraziłam sobie, że pewnie wykryto u Haliny jakąś sprawę nowotworową.
- No a co mówią lekarze? zapytałam zaniepokojona.
-A co mają do tego lekarze? odpowiedziała mi pytaniem, co wprawiło mnie w absolutne zdumienie.
- Ona się zakochała! Zwariowała dla jakiegoś młodego faceta! Ona gotowa wyjść za niego!
Moja miła przyjaciółka wyrzucała z siebie krótkie zdania głosem przyciszonym (aby jej mąż nic nie usłyszał) , nie mniej dość zgorszonym.
Zaczęłam się śmiać, bo poczułam ulgę, że nic złego się nie dzieje. Alicja wpatrywała się we mnie wzrokiem bazyliszka.
-Nie rozumiem co cię tak cieszy, to przeciez tragedia! On jest od niej dużo młodszy, z 15 lat!
Musimy jej to wybić z głowy, w tym wieku nie powinna się zakochiwać, a zwłaszcza w człowieku młodszym od niej, podsumowała Alicja.
Tu muszę coś wyjaśnić - Halinka jest od klkunastu lat wdową, dzieci nie ma i wiele razy skarżyła się na samotność. W ramach wydobywania się z poczucia samotności zaczęła uczęszczać na spotkania do osiedlowego klubu seniora. Tam właśnie poznała owego pana. Rzeczywiście jest od niej 15 lat młodszy, ale Halinka zupełnie nie wygląda na swoje lata, jest miłą, dowcipną kobietą, lubi chodzić na klubowe potańcówki, a odkąd zaczęła wychodzić z domu, ubyło jej lat.
Poszłyśmy z Alicją do Halinki, upewniwszy się przedtem, czy jest sama w domu. Była sama i nawet ucieszyła się naszym przyjściem.
Była zajęta szykowaniem jakiejś owocowej sałatki, bo za godzinę miał przyjść ów powód niepokojów Alicji. Halinka nie ukrywa, że jest z tym panem w bliskich stosunkach. On doskonale wie, ile ona ma lat i wcale mu to nie przeszkadza.
Mają wspólne zainteresowania, chodzą do kina, na wystawy, chodzą na długie spacery albo oglądaja razem program TV lub wdają się w dyskusje. Weekendy przeważnie spedzają razem, w jej mieszkaniu. On też jest wdowcem, ale ma syna, który jest już żonaty.
Halina nie nazywa tego jakąś romantyczną, szaloną miłością. Oboje maja romantyczne młodzieńcze uniesienia poza soba, to uczucie jest oparte na przyjazni.
Być może postanowią razem spędzić następne lata i prawdopodobnie wezmą ślub. Łatwiej jest żyć "na stare lata" razem niż samemu.
Znają się dopiero 2 lata a Halinie się nie spieszy.
Pożegnałyśmy się przed upływem godziny i poszłyśmy na spacer.
Alicja w dalszym ciągu uważa, że " w pewnym wieku" należy zrezygnować z uczuć, bo nie wypada zakochiwać się na starość, zwłaszcza w człowieku młodszym od siebie.
Przypomniałam jej tylko jak to wyglądało pod względem wiekowym w mojej rodzinie - po rozwodzie moi rodzice wybrali : ojciec- kobietę starsza od siebie o 8 lat, a trzeci mąż mojej matki był od niej młodszy o 13 lat.
A moja kuzynka, gdy owdowiała, wyszła ponownie za mąż w wieku 67 lat, za człowieka ,który był jej pierwszą miłością.
Bo według mnie uczucia nie są limitowane wiekiem.
A co Wy o tym sądzicie?
anabell

sobota, 24 stycznia 2009

Gorąca prośba

Kochani Blogowi Goście!
W Klinice, w Zabrzu, mały Kacperek oczekuje pomocy. Życie może mu uratować jedynie przeszczep serca. Klinika w Berlinie podejmie się tej operacji, lecz potrzebne na to są pieniądze.
Bliższe informacje o Kacperku znajdziecie na:

http://pomozkacperkowi.pl

Proponuję, aby każdy z moich gości umieścił ten adres na swoim blogu.
Każdy z nas ma wielu odwiedzających, wszak liczna jest społeczność blogowiczów.
Pomóżmy uratować Kacperkowi życie.

anabell

piątek, 23 stycznia 2009

Obejrzałam bardzo ciekawy film dokumentalny. Film bez ani jednego dialogu, skromne , niezauważalne tło muzyczne, pełna gama dzwięków natury. Film był nakręcony w amazońskiej dżungli.
We wstępie realizatorzy podali, że nie mogą ujawnić ani dokładnego miejsca, w którym był film nakręcony, ani nazwy plemienia, które zostało sfilmowane, ponieważ jest to ostatnia grupa etniczna, nie mająca kontaktu z dzisiejszą cywilizacją i tak powinno jak najdłużej pozostać.
Trochę był ten film trudny w odbiorze, bo nikt nic nie tłumaczył, nie wyjasniał kto kim jest.
Filmy o Amazonii, które dotychczas oglądałam pokazywały owych na wpół dzikich Indian, których kontakt z cywilizacja sprowadzał się do używania plastikowych pojemników na wodę, noszeniu podartych podkoszulków, zasłanianiu "nieprzyzwoitych" części ciała.
Ci Indianie byli jednak inni - na wodę mieli tykwy, jakieś gęsto splatane pojemniki, wyścielane dużymi liśćmi. Właściwie wszyscy byli nadzy, bo trudno róznego rodzaju ozdobne plecionki nazwać ubraniem. Wszystkie kobiety i dzieci miały skórę pokrytą jakąś kremową substancją w kolorze terakoty. Dzieci miały równiez pokryte nią główki. Wyglądało to niesamowicie. W dalszym ciągu filmu nastąpiło wyjaśnienie, czym pokryte są ich ciała.
Wszystkie kobiety i dzieci chodziły w określone miejsce, z którego wydobywano tłustą, czerwona glinkę. Przed nałożeniem nowej warstwy stara była dokladnie zmywana. Kobiety pomagały sobie wzajemnie przy nakładaniu owego kosmetyku. Mam wrazenie, ze była to ochrona przed insektami. W czasie tej "operacji" wszystkie kobiety wyglądały na bardzo szczęśliwe i zrelaksowane. Potem wracały do wsi , o ile można nazwać wsią 3 chaty zbudowane z trzciny i jakichś gałezi. Część z nich oddalała się od wioski i zabierała starsze dzieci, każda miała jakis koszyk na plecach , oraz coś w rodzaju siatki przywiązanej wokół talii, w ręce dość gruby patyk, niektóre zaś długie kije.
Nie wiem skąd wiedziały, w którym miejscu kopać, bo na moje oko te wykopywane bulwy mogły być pod każdym krzakiem. Inne , tymi długimi kijami starały się naginac gałęzie, z których zrywały liście , a z niektórych gałęzi owoce.Zabawne, gdy oglądasz film i nie jestes w stanie rozpoznac jakie to owoce zbierają.
Następna scena to znowu ta wioska. Mężczyzni zajęci zdobieniem twarzy. Oczywiście malują się nawzajem, lusterko rzecz nieznana. Z pewnością nie jest to "makijaż" wojenny, ale ma jakieś rytualne znaczenie. Za chwilę mężczyzni i młodzi chłopcy wyruszają w las, myślę, że idą na polowanie, mają ze sobą łuki. A więc owe malunki miały pomóc w polowaniu.
Kobiety wspólnie zabieraja sie do przygotowywania jakiegoś posiłku. I w tym miejscu pełne zaskoczenie- one mają coś pośredniego między nożem a maczetą. A więc jest jakis kontakt z cywilizacją. Gdy patrzę jak męczą się obłupywaniem tych twardych bulw, myślę, że zawsze
kobietom trafiały się ciężkie prace. A potem wrzucają te posiekane bulwy do naczynia zrobionego chyba z pnia drzewa wydrążonego w środku i zaczynają ubijać grubym drągiem.
Stoją we trzy, każda ma własny drąg, tłuką na zmianę. To młode kobiety, mają pogodne twarze, krótkie kręcone włosy, w uszach jakieś ozdoby, wyglądające jak duże pestki. Ich wielkośc kojarzy mi sie z pestką awokado . To co zwraca uwagę to mała ilość niemowląt. Nie wiem dlaczego, na filmach dotąd oglądanych było zawsze sporo maluchów. Zreszta cała ta wioska jest nieliczna, nie mogę się zorientować ile właściwie jest tych osób.
Kamera usiłuje zaglądnąć do wnętrza chaty, ale w tym momencie wyrasta przeszkoda w postaci bardzo starej kobiety, która robi reką taki ruch, jakby odganiała muchę. Ta kobieta nie jest pomalowana gliną, ma ciemną, bardzo pomarszczona skórę, kolorem przypominającą łupinę orzecha. Ale na jej twarzy nie widac złości czy tez zniecierpliwienia. Twarz wprawdzie tonie w głębokich zmarszczkach, ale jest łagodna, nieomal uśmiechnięta.
Zreszta wszyscy sfilmowani Indianie wyglądaja na spokojnych, łagodnych ludzi. Wszystko co się tu dzieje jest wykonywane bez pośpiechu, nikt nikogo nie pogania, nie rozmawiaja ze sobą zbyt dużo. Zdają sie zupełnie nie zauważać kamery. Do wioski wracaja mężczyzni - do długiego kija, który niosą dwaj męzczyzni, przwiązane są dwie martwe małpy.
Oszczędzono widzom widoku szykowania posiłku z małp.
Ostatnia scena to wspólny, wieczorny posiłek przy niewielkim ognisku.
Pomyślałam ,że własciwie każdy kontakt tzw. "ludów prymitywnych" z cywilizacja białych nie był dla nich korzystny. Wiele plemion niemal wyginęło, bo zmiotły ich choroby przywleczone przez nieproszonych gości.
Nikt nie zadawał sobie trudu dokładnego poznania owych "prymitywnych " plemion, a przecież one funkcjonowały, miały własny ustalony porządek działania, swego wodza, określone rytuały na każdą okazję. A że ich obyczaje były dla "cywilizowanych" zupełnie niezrozumiałe to nie dowód, że były niewłaściwe. Siłą narzucano inne obyczaje, wprowadzano nowe porządki. Niekiedy tych "dzikich tubylców " po prostu zabijano, przepędzano, więziono, tak jak w Ameryce lub Australii. Myślę, że gdyby wykazano więcej cierpliwości i wyrozumiałości to trwające obok siebie nawet bardzo różne cywilizacje wymieszałyby się, z większą korzyścia dla tych
"prymitywnych".
Brat mojej matki, przez wiele lat był polskim attache handlowym w jednym z krajów afrykańskich. Był zafascynowany Afryką, na urlopy nie przyjeżdzał do Polski, zwiedzał Afrykę.
Zachwycał się afrykańskimi legendami, obyczajami, sztuką.
Gdy już po jego powrocie rozmawiałam z nim na temat Afryki powiedział, że ekspansja białego człowieka jest zgubą tego kontynentu. W tym okresie jeszcze nie było tam wojen, nie wszystkie kraje były niepodległe. Ale wujek właśnie w owej niepodległości upatrywał zarzewie wszelkiego zła. Uważał, że i do niepodległości i do demokracji każdy naród musi dojrzeć , a jest to proces bardzo powolny, który musi trwać przynajmniej sto lat. Nagłe przekształcenie przeważnie kończy się rewoltą, wojną domową, kłopotami gospodarczymi. Chyba wypowiedział to w złą godzinę. To wszystko właśnie mamy w Afryce. Dziż już wujka nie ma wśród nas i czasem myślę, że to dobrze - serce by mu pękło z bólu, gdyby słuchał tych wszystkich wiadomości napływających z "Czarnego Kontynentu."
anabell

wtorek, 20 stycznia 2009

Dla odpornych, cz.I

Czy wiecie, że w Polsce istnieje "nerkobiznes"? Jego ofiarami padaja z reguły ludzie młodzi, a czasem dzieci.
Dwudziestojednoletnia studentka T.T. nie powróciła po studenckiej imprezie w Olsztynie. Jej zwłoki odnaleziono w maju 2006 roku, a ich sekcja wykazała, że wycięto jej obie nerki i to z chirurgiczną precyzją. Nie udało się ani wykryć sprawców ani motywów ich działania i śledztwo umorzono po kilku miesiącach.
Podobnie było z zaginionym w niewyjaśnionych okolicznościach szesnastoletnim D.Z, mieszkańcem Olsztyna, którego zmasakrowane zwłoki przypadkowo odnalezli robotnicy w czasie remontu drogi. Nastolatkowi wycięto równiez obie nerki oraz serce a ślady wskazywały na profesjonalizm osoby usuwającej te narządy.
Policja postawiła hipotezę, że obie ofiary zginęły z rąk tych samych osób i że ich zgon był związany z pobraniem narządów. Sprawa była tak bulwersująca, że nakazono wszystkim milczenie aż do momentu wyjaśnienia całej prawdy. Ale do dziś sprawa pozostaje niewyjaśniona.
W kwietniu 2008 roku na biurko naczelnika warszawskiego zarządu CBŚ trafiła notatka pewnego policjanta, z rozmowy przeprowadzonej z pewnym lekarzem spod Warszawy. Ów lekarz twierdził, że w znanej mu klinice w województwie mazowieckim maja miejsce nielegalne pobrania narządów do przeszczepów. Sprawę gruntownie sprawdzono, okazało się, że ów lekarz jest skłócony z właścicielem tej wskazanej przez niego kliniki.
CBŚ zaczęło rozptrywać możliwość,że celowo podano im fałszywy trop, by odwrócić uwage od tych, którzy rzeczywiście zajmują sie tym procederem. Dowodem, że taki proceder istnieje mogą być zeznania osób przesłuchiwanych w latach 2006 - 2008 przez policjantów spod Warszawy.
Pierwsza z nich była 24-letnia A.N. napadnięta póznym wieczorem na pustej drodze, która wracała z pracy do domu. Poszkodowana poczuła silne uderzenie w głowę i straciła przytomność.Ocknęła się kilkanaście godzin pózniej w przydrożnym rowie, czując potworny ból.
Wezwani lekarze zauważyli na jej plecach szwy, a wykonane badanie USG wykazało , że jedna nerka jest usunięta. Podobne zeznania składał 16-letni M.G., ktorego napadnięto w jednej z podwarszawskich wsi. Też poczuł wpierw uderzenie w głowę, stracił przytomność, ocknął się
w przydrożnym rowie, czując ogromny ból. Badanie wykazało, że usunięto mu lewą nerkę.
Nieco wiecej szczegółów poznano dzięki tragedii małego, ośmioletniego P.W spod Warszawy. Był wieczór 2007 roku, wakacje.Na boisku obok szkoły chłopczyk grał w piłkę z kolegami.W pewnej chwili zatrzymał się obok nich samochód, z którego wyskoczył, wysoki, barczysty mężczyzna,
który złapał Piotrusia i wrzucił do auta, które ruszyło z piskiem opon. Następnego dnia ludzie idący na mszę do kościoła znalezli chłopca w przydrożnym rowie. Tylko dzięki sprawnej interwencji lekarzy dziecko przeżyło. Niestety od tej pory boi sie wychodzić z domu, ma nocne koszmary.
Mieszkankę Warszawy, 20-letnią J.S poznany na dyskotece młody, przystojny mężczyna zabawiał kilka godzin. Po jednym drinku dziewczyna straciła przytomność. Obudziła sie w czystej pościeli w pokoju hotelowym. Zauważyła na plecach zeszyta ranę, jak po operacji. Badania lekarskie wykazały, że usunięto jej nerkę.
Sprawców nie wykryto, śledztwo umorzono.
Przedstawiciele Europolu i Interpolu, którzy współpracują z polskimi policjantami przy ściganiu najgrozniejszych przestępstw, mówią że Polska przoduje w niechlubnej statystyce państw europejskich, w których dokonuje się nielegalnego pobierania narządów. W materiałach operacyjnych przewijają się równiez ceny za narządy. Są to kwoty ok. 50 tys. dolarów za nerkę i 120 tys. dolarów za serce. Tkanki i szpik mają odpowiednio niższą cenę.
Jeżeli przyjąć, że w całej Polsce w 2008 roku dokonano 30 nielegalnych pobrań organów, to okazuje się, że bandyci zarobili na tym procederze ok. 2 mln. dolarów.
W Paryżu, w maju 2007 roku policja zatrzymała Marokańczyka, któremu zarzucano handel narkotykami oraz bronią. Chcąc złagodzic wymiar kary, zatrzymany składał bardzo obszerne zeznania, w których przewijał się motyw handlu organami. Niestety wielu szczególów nie zdążył wyjawić, gdyż zmarł w kilka tygodni po złożeniu zeznań.
Od dwóch lat policje krajów europejskich wspóldziałają przy rozpracowywaniu grup przestępczych handlujących ludzkimi organami.
Za tydzień poznamy zeznania rosyjskiego przemytnika, który przebywa w więzieniu w północnej Polsce, brał udział w handlu organami, a skazany jest teraz za zupełnie inne przestępstwa.
na podst.tyg.Angora.
autor L.Szymowski

anabell

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Bardzo bogate zwierzęta

Najbogatszym zwierzęciem świata jest Gunter IV, owczarek niemiecki. Jest on właścicielem nieruchomości w USA, na Bahamach, w Niemczech i we Włoszech, szacowanych ogółem na 90 milionów funtów.
Gunter IVmajątku dorobił się na obrocie nieruchomościami, ale często kupuje i sprzedaje rózne spółki. Przez jakis czas figurował jako wydawca włoskiej gazety "L'Unita".
Wiosną 2008 roku Gunter IV został wytropiony przez włoską policję finansową jako nr 1. na czarnej liście obywateli wyprowadzających swe pieniądze do "rajów podatkowych".Owczarek zdeponował w banku w Lichtensteinie rekordowa sumę 400 milionów euro. Dobrego imienia psa zaciekle broni jego patron- Maurizio Mian, farmakolog z Pizy, on to bowiem podszywa się pod Guntera IV. Sprytny farmakolog przejął swego czasu f-mę Karlotta Ltd, której donatorką była pewna ekscentryczna Niemka. Zmarła ona w 1992 roku, pozostawiając w spadku 60 milionów funtów, z czego część przypadła f-mie, a część Gunterowi III, synowi jej wiernego towarzysza życia- owczarkowi Gunterowi II. Gunter IV zaś przejął spadek po swym ojcu, Gunterze III,
a dzięki zdolnościom biznesowym Marurizio Mian pomnożył ten majątek.
Drugie miejsce w rankingu najzamożniejszych zwierząt przypadło pewnemu pudelkowi z Nowego Jorku. Toby Rimes jest spadkobiercą swego dalekiego krewnego, który otrzymał w 1931 roku 20 milionów dolarów . Był to spadek po panu, prawniku. Opiekunowie pudelka okazali sie ludzmi utalentowanymi biznesowo i powiększyli ów majątek do 65 milionów.
Trzeci na liście to szympans Kalu.
Jego smutne życie (był przywiązany do drzewa za domem argentyńskiego konsula generalnego) odmieniła żona australijskiego pływaka Franka O'Neila, Patricia.
Kalu bardzo pokochał swa nową panią, a ona odwzajemniła to uczucie i pod nieobecność męża zapisała szympansowi w testamencie 40 milionów funtów, oraz farmę i rezydencję w Australii. Mąż nie dostał ani pensa.
Na czwartym miejscu są: pies chihuahua Frankie, oraz koty: Ani i Pepe Le Pew. Zwierzęta otrzymały w spadku po 1/3 willi w San Diego oraz 10 milionów euro w gotówce.
Na piątym miejscu znalazła się labradorka Flossie, obdarowana posiadłością wartą 4,5 miliona euro. Jest to nagroda za uratowanie życia swej pani, aktorce Drew Barrymore i jej męzowi.
Gdy wybuchł w domu pożar labradorka pobiegła na piętro i szczekaniem oraz drapaniem w drzwi obudziła swych państwa, umożliwiając im ucieczke z domu.
Szóstą pozycję zajmuje terierka maltańska Trouble z kwotą 12 milionów dolarów.
Siódme miejsce ma kot Tinker, z kwotą 400 tysięcy funtów odziedziczoną po śmierci swej pani -Margaret Layne.
Pozycję ósmą okupują dwa mieszańce collie, Tina i Kate. Ich właścicielka zapisała im swój dom w Peasedown niepodal Bath i 450 tysięcy funtów.
Żółw Silverstone i kilka kotów, ukochane zwierzęta właścicielki słynnej londyńskiej księgarni, Christiny Foyle, zajmują dziewiąte miejsce z odziedziczonym domem w Essex i kwotą 100 tysięcy funtów dla opiekuna zółwia.
Dziesiątkę najbogatszych zwierząt zamyka inwentarz królowej Elzbiety II. Juz teraz zadbała o los 150 krów rasy aberdeen angus, 200 owiec, gromadki kóz, świń, kur, kaczek, królików i dwóch papużek, rezydentów zamku i farmy Mey. Darowizna opiewa na 3 miliony funtów, co oznacza, że na każde zwierzę przypada 8 tysięcy funtów.
To miło poczytać o tym, ze są ludzie, którzy dbają, by po ich śmierci los ich pupili nie uległ pogorszeniu. Jednocześnie przychodzą mi na myśl te setki psów w Polsce, które są przez ludzi wyrzucane z domu w momencie gdy zaczynaja być dla swych właścicieli kłopotem - wyjazd na wakacje lub ciąża niewysterylizowanej suki. Co roku, gdy zaczynaja się wakacje, na moim osiedlu pojawiaja się zdesperowane, bezpańskie, porzucone psy. Biegają po osiedlu szukając na prózno swych właścicieli, którzy w ten sposób pozbywają sie kłopotu. Od kilku lat ośrodki wypoczynkowe zezwalają na pobyt z psem, opłata wynosi od 15 do 30 zł za dobę. Mozna równiez oddac zwierzę do specjalnego hotelu, gdzie oplata wynosi 50 zl za dzień pobytu. I naprawdę, niech mi nikt nie tłumaczy,ze to wynik cięzkiej sytuacji materialnej. To zwykła bezmyślność . Biorąc do domu psa nalezy liczyć sie z kosztami, pies to droga inwestycja. W skali całego roku utrzymanie niezbyt duzego psa, nawet gdy nie choruje, to wydatek ok. 200 zł miesięcznie. Oprócz pieniędzy trzeba jeszcze swemu czworonogowi poświęcic choć trochę uwagi i nie zostawiać go na 10 godzin samego w domu. Jeśli nie stać nas na takie "poświęcenie" - nie bierzmy psa, szkoda zwierzaka.

sobota, 17 stycznia 2009

Przyznaje się.....

Moi kochani blogowi goście!
Siódmego stycznia zostałam babcią, ślicznego, maleńkiego chłopczyka. Oczywiście jest śliczny, nie tylko dlatego, że to mój wnuczek. Pierwsze fotki zostały zrobione 4 godziny po sprowadzeniu go na świat i poniewaz nie był malec umęczony - wyglądał ślicznie. Spędzil ze swoja mamą (moja córką) 4 dni w szpitalu, a ja właściwie od pierwszej chwili ciągle jestem czymś zaskakiwana.
Po pierwsze - przy zabiegu towarzyszył córce mąż. Po drugie- po czterech godzinach od zabiegu cała rodzinka została przeniesiona do własnego pokoju. Młoda mama miała wybór - dziecko 24 godziny przy niej, lub cały dzień z nią a noc w pokoju dziecięcym.
Sala noworodków podzielona na kilka pokoi i na odrębne boksy. Wyobrazcie sobie, że tamtejsze "noworodkowe" pielęgniarki noszą dzieciaczki na rękach, gdy te małe stworzenia płaczą. Dla mnie szok- pamiętam nieustanny wrzask niemowląt, gdy ja korzystałam z usług szpitala połozniczego.
Oczywiście świezo upieczony tata siedział od świtu do nocy z żoną i maleństwem, poza tym był szkolony w pokoju dziecięcym jak przewijać dziecko.
Szpital zapewniał wszystkim pacjentkom regularne ubranka dziecięce na pobyt w szpitalu, pampersy przystosowane dla noworodków, oraz bielizne osobistą kobietom i wszelkie niezbędne akcesoria. Jeszcze przed przyjęciem na oddzial uprzedzali, że wszystko jest na miejscu i żeby nic pacjentki nie przynosiły z domu.
Nie da się ukryć, że noworodek ubrany w kolorowy kaftanik i śpioszki, prezentuje sie znacznie lepiej od takiego owiniętego w szpitalny powijak , w którym prezentuje się jak miniaturowa mumia.
Na drugi dzień po powrocie córki do domu, przyszła z wizyta pielęgniarka i przez pierwsze 2 miesiące będzie przychodziła co drugi dzień. Jest to o tyle cenne, że ona na bieżąco udziela matce porad co do pielęgnacji dziecka, poza tym kontroluje wagę dziecka i stan matki, warunki domowe niemowlęcia, doradza we wszystkich sprawach.
Z tego co sie dowiaduję, wiele sie zmieniło w dziedzinie pielęgnacji noworodków i niemowląt.
Żadnych codziennych kąpieli w wodzie - dziecko ma być kąpane raz na 2 tygodnie. Ewentualne zabrudzenia usuwa sie specjalnymi chusteczkami.
Paznokietki - po raz pierwszy będą obcięte po ukończeniu 2 miesięcy. Ja musiałam (drżąc z nerwów) obcinać zaraz po przyjściu z dzieckiem do domu.
Pierwszy spacer - na pierwszy, regularny spacer dziecko zostało wyprowadzone w 8 dniu życia, bo była świetna pogoda - +2, słońce, bezwietrznie. Mało sobie nie zwichnęłam szczęki ze zdziwienia. Ja rodziłam córkę w lipcu, więc na pierwszy spacer mogłam wyjść juz po 14 dniach.
Karmienie - oczywiście tzw. "na żądanie", średnio wypada 5 karmień na dobę. Godziny "rózne, rózniste". Mały tyran je około 2 w nocy, potem jest kochany i daje rodzicom pospać az do 10 rano i to właściwie oni go budzą.
Pokarm - czyli mleko matki. Po raz pierwszy się dowiedziałam, że w temp. pokojowej może bez uszczerbku dla swej jakości stać do 6 godzin. W lodówce - 3 dni. Mozna go równiez zamrazać.
Jezeli niemowlę ma wysuszoną błonę śluzową noska (wtedy kicha, ale bez śluzu) nalezy wpuścic mu do noska po kropelce mleka mamy. Ma ono właściwości nawilzająco- kojące.
Dziś córka rozczuliła mnie do łez pytaniem, jak sobie kobiety radziły , gdy nie było pampersów. Czy tamte pieluchy to były możliwe do wyprania? Wysłuchawszy mojej opowieści
stwierdziła, że to jednak były ciężkie czasy dla matek.
I jeszcze jedno - u niej można prać rzeczy niemowlęce w kazdym proszku do prania.
Spieszę wyjaśnić, że córka nie rodziła w prywatnej klinice a w szpitalu Uniwersyteckim. Nie była na prawach specjalnej pacjentki. Wszystkie miały takie warunki.
No coz, świat się zmienia, wygląda na to, że jakoś mocno uciekł mi do przodu.
anabell

czwartek, 15 stycznia 2009

Prognozy ;))

Postanowiłam jeszcze troche pożartować, a co mi tam, w najgorszym razie pomyślicie, że codzienne oglądanie TVN 24 spowodowało u mnie pewne zaburzenia.
Otóż wpadły mi w ręce prognozy astrologiczne dla Polski sporządzone przez najlepszego z polskich astrologów, Piotra Piotrowskiego. Podbudowałam się jak rzadko. A oto i one:
1. Polska przygotowuje się obecnie do zmian zakrojonych na wielką skalę. Będą one porównywalne tylko z początkiem lat 90, kiedy nastąpiła transformacja ustrojowa i wszyscy musieliśmy nauczyć się żyć w zupełnie nowej rzeczywistości. Nadchodzące zmiany będą nie tylko trwałe ale i nieodwracalne.
2.Pomimo ekonomicznych niepokojów rząd Donalda Tuska będzie się miał równie dobrze, jak przez cały 2008 rok.
3.PiS okres świetności ma dawno za sobą a od sierpnia do pażdziernika szykuje się potężny kryzys w partii. Będzie chodziło o przywództwo w ugrupowaniu, a także o strategię polityczną, która przez swą schematyczność okaże się wyjątkowo nieskuteczna.
4. W horoskopie Lecha Kaczyńskiego trudno obecnie dostrzec pomyślne układy planet. Wszystko psuje URAN, który znajduje się w koniunkcji z KSIEŻYCEM, co oznacza, że stać prezydenta na szaleńcze zrywy, nieraz zupełnie nie przemyślane, z drugiej zaś strony podejmuje on próbę samodzielnego kierowania własną karierą polityczną. Tak czy inaczej, planetarna siła Urana z reguły owocuje kompletnie chaotycznymi działaniami, zapowiada porażki, zaskakujący zwrot wydarzeń, rebelię oraz dewastację. Pod wpływem tych koniunkcji prezydent znajduje sie juz od kwietnia 2008 roku i pozostanie az do lutego 2009 r. Ale to jeszcze nie koniec nadchodzących perturbacji. Juz w czerwcu URAN utworzy kwadraturę do SŁOŃCA, wyznaczając kolejny trudny okres w zyciu głowy państwa. Warto dodać, ze identyczny układ planet w swym horoskopie miał Andrzej Lepper, gdy jego ugrupowanie zostało wymiecione ze sceny politycznej przez wybory parlamentarne, a takze Ludwik Dorn wyrzucony niedawno z PiS, co skazało go na niebyt polityczny.
Bez wątpienia poważny kryzys nadejdzie wraz z połową 2009 roku. A zapowiadany on jest nie tylko w horoskopie głowy państwa, lecz także w horoskopie rozpoczęcia prezydentury Lecha Kaczyńskiego.
To właśnie w tym kosmogramie potęznie działający PLUTON utworzy koniunkcję ze SŁOŃCEM, a URAN opozycję z KSIĘŻYCEM. Niewykluczone, że będzie to kres kariery, którego żaden polityk nie chciałby doświadczyć.
I to koniec dobrych wiadomości.
W świetle tego, co wkrótce czeka świat, a nadciągają wyraznie cięzkie czasy- nadchodzi najwyzsza pora , by do naszych polskich problemów i związanych z nimi zajadłych sporów politycznych przyłozyć bardziej właściwą miarę, byśmy wszyscy nie przegrali.

anabell

P.S.
Horoskop jest z miesięcznika Nieznany Świat 1/2009

środa, 14 stycznia 2009

Rok 2009

Za długo byłam powazna, czas się powygłupiać. Niestety tego, co napiszę dalej, nie wymyslilam sama, ale podoba mi się, więc sie tym podziele z Wami.
Wiesz, że zyjesz w roku 2009, jeśli:
1. Przez pomyłkę wcisnąłeś kod pin na kuchence mikrofalowej
2. Od kilku lat nie rozłozyłeś pasjansa uzywając prawdziwych kart
3. Masz 15 numerów telefonów do rodziny składającej się z trzech osób
4. Wysyłasz maila do kogoś, kto siedzi obok Ciebie
5. Powodem, dla którego straciłeś kontakt ze starymi przyjaciółmi jest fakt, ze nie masz ich
adresu mailowego
6. Pracujesz od 4 lat przy tym samym biurku, ale dla trzech róznych firm
7. Twój szef nie daje sobie rady z Twoja pracą
8. Twoja kolacja składa sie z surowej ryby, która jesz pałeczkami
10.Dzwonisz, zeby dowiedzieć się, czy rodzina jest w domu, podczas gdy Ty wjezdzasz do garazu
11.Wszystkie reklamy w TV maja na dole pasek z adresem internetowym
12.Wpadasz w panikę, gdy uświadomisz sobie,że wyszedłeś z domu bez komórki (której nie
miałeś przez pierwsze 20 lat swego zycia) i musisz wrócic, zeby ją zabrać
13.Pierwszą rzeczą, jaka zrobisz rano po wstaniu z łózka , jest wejście online zanim przyniesiesz
sobie kawy kawy z expresu
14.Kładziesz głowę na bok,zeby sie uśmiechnąć :)
15.Czytasz to, kiwasz głową i się usmiechasz
16.Gorzej : juz wiesz, do kogo prześlesz tego maila
17.Byłeś zbyt zajęty, zeby zauwazyć, że na tej liście brakuje nr 9
18.Przewinąłeś do góry,zeby sprawdzić, czy rzeczywiście go tam nie ma
19.A teraz siedzisz i uśmiechasz sie sam do siebie!

Miłego dnia Wszystkim
anabell

wtorek, 13 stycznia 2009

Znacie? - no to poczytajcie.

Nadchodzi czas, w którym zaczynam zastanawiać się dokąd chciałabym wyjechac w tym roku na wakacje.
Pewnie niektórych to śmieszy, ale robię tak co roku.
Na przekór wielu ludziom bardzo lubię Turcję. Kraj ciekawy, sympatyczni ludzie otwarci na turystów, wiele zabytków, a "Turecka Riwiera" tez całkiem niezła, plaza czysta, przy hotelu basen. Właściwie za każdym razem byłam zadowolona.
Mam takie jedno miejsce w Turcji, które bardzo chciałabym odwiedzic po raz drugi - to Kapadocja. Widziałam ją tylko z okien samochodu, nie zwiedzałam.
Turecka Anatolia, a wraz z nią Kapadocja, nazywana jest kolebką cywilizacji. Jest wprawdzie jeszcze kilka miejsc na świecie zasługujących na to miano, ale to właśnie tu, na przestrzeni milionów lat powstała prawdziwie czarodziejska sceneria.
Najpierw - przed milionami lat- podczas erupcji wulkanu Ereiyes oraz wulkanu Hasan, powierzchnię ok. 20 tys. kilometrów kwadratowych pokryła gorąca lawa. Pózniej, po wygaśnięciu wulkanów, w ciągu kolejnych epok, deszcze oraz huragany wyrzezbiły w tej strefie niezmiernie fantazyjne formy i kształty. Są to unikalne w skali światowej cuda natury : tufy wulkaniczne,
czarodziejskie kominy skalne i wąwozy.
Anatolia była wielokrotnie niszczona i podbijana. Z powodu konieczności obrony przed inwazjami z zewnątrz, miejscowa ludność chroniła się na tym powulkanicznym terenie.
Wykorzystując w nim istniejące naturalne zagłębienia - skalne korzytarze, jaskinie i pieczary - wybudowali bezprecedensowe podziemne miasta z całą ich infrastrukturą : domami mieszkalnymi, mini -centrami administracyjnymi i świątyniami.
Przypuszczalnie pierwsze miasto założono jeszcze przed nasza erą, a w pózniejszyn czasie poszerzono i przystosowano do użytku, zarówno jako tajne miejsca wykonywania praktyk religijnych, jak i schronienia.
Dziś cała ta spuścizna kulturowa tworzy nieprawdopodobnie piękny konglomerat czarownych form i kształtów, skalnych, naturalnych kominów i drązonych ludzką ręką jaskiń, w których przez setki lat toczyło sie normalne życie.
W rejonie Goreme chronili się przed najazdami arabskimi chrześcijanie. To właśnie tutaj , w okresie od VI wieku do końca IX wieku naszej ery powstało koło 400 skalnych kościołów. Dziś maja one wielce fantazyjne nazwy ; Kościół z Klamrą, Kościół z Sandałem, Kościół Ciemny, Kościół Jabłkowy , Kościół Węzowy.
W księzycowym krajobrazie Kapadocji nakręcono setki filmów fabularnych, takze tych z gatunku science-fiction a przewodniki turystyczne zgodnie nazywają ten rejon "baśniowa krainą".
Tworzą ją nieprzeliczone stożki i wąwozy, kolumny i korytarze, skalny pył przypominający piasek i prehistoryczne naturalne formacje rodem z baśni pełnej magii.
Chyba w zadnym innym miejscu na świecie - moze tylko poza jordańską Petrą- nie doszło do tak
niezwykłego sprzęgnięcia artyzmu Natury z mistrzowskim kunsztem człowieka, który pozostawil po sobie blisko 3 tysiące skalnych kościołów.
Do dzis odkrywane są nowe kościoły i nowe fragmenty prastarych podziemnych metropolii.
Oglądałam zdjęcia Kapadocji z lotu balonem. Jest to niezwykły widok, wprost trudno od niego oczy oderwać.
Niestety, z całą pewnością nie zobacze tego w naturze. Godzinny lot balonem nad rozpościerającymi się na powierzchni setek kilometrów kwadratowych bajecznymi formacjami skalnymi kosztuje - 150 euro, a byc może, ze cena ulegnie podwyzszeniu.
Ale miło jest pomarzyć.
anabell

niedziela, 11 stycznia 2009

Figlarny mózg

Nasz mózg żyje własnym życiem, bez względu na to, czy nam się to podoba, czy też nie.
Pewien artysta malarz malował obrazy charakteryzujące się niesamowicie ostrymi barwami oraz tak dziwnymi zestawami owych kolorów, że większość oglądających je widzów odwracała wzrok. Nie da się ukryć, ze niewiele jego obrazów zostało sprzedanych a i artysta nie został sławnym malarzem.
Pewnego dnia, ów malarz obudził się rano i z przerażeniem spostrzegł, że obudził się .....w świecie pozbawionym kolorów. Wszystko było czarne lub brudno-białe. Początkowo miał wrażenie, że to tylko sen, niestety to nie był sen. Wszystko co go otaczało było pozbawione kolorów, nawet jedzenie.
Przerażony skontaktował się z lekarzem domowym. Lekarz początkowo myślał, że ów artysta zartuje, ale malarzowi wcale nie było do śmiechu, chyba jednak mówił prawdę. Nie namyślając się długo skierował pacjenta do psychiatry, ten odesłal malarza do kliniki specjalistycznej. Biedny malarz stał się obiektem wnikliwych badań, bo co tu ukrywać, przypadek był dotąd nie spotykany. Robiono pacjentowi przeróżne testy, liczne badania EEG, drażniono poszczególne obszary mózgu prądem elektrycznym. Wreszcie wydano orzeczenie, że jest to reakcja mózgu malarza na te wszystkie arcy jaskrawe kolory, którymi dotychczas bez umiaru szafował. Po prostu mózg się zmęczył i jest to jego obronna reakcja.
Ale jak to wyleczyć? Na to pytanie nie było odpowiedzi.
Malarz zmienił zawód, z czasem przywyczaił sie do odbioru obrazu tylko w dwóch kolorach, bardzo schudł, bo czarno- białe posiłki odbierały mu apetyt.
Po kilkunastu miesiącach malarz nagle i niespodziewanie odzyskał zdolnośc widzenia kolorów. Ale nie wrócił juz do malowania, bał się.
Jeżeli ktoś myśli, że to jest opowiadanie napisane po to, by kogoś rozerwać, to spieszę wyprowadzic taką osobę z błędu. To wydarzyło sie naprawdę, kilkanaście lat temu.
A czy pamiętacie bajkę o Alicji w krainie czarów? Nie wykluczone, że jej autor napisał ją albo pod wpływem własnych doświadczeń lub zasłyszanych.
Pewnego dnia młody Anglik, Rik Hemsley, gdy wstał z łózka, odniósł wrażenie, ze stopy jego grzęzna w podłodze. Spojrzał w dół i stwierdził, że jego stopy rzeczywiście zanurzyły się w dywanie. Całe zdarzenie trwało zaledwie kilka sekund, a pózniej wszystko wróciło do normy.
Rik całe to zdarzenie skojarzył ze stresem , długą pracą w nocy i morzem wypitej kawy.
Niestety juz po niedługim czasie owe dziwne zaburzenia zaczęły się nasilać, następowały coraz częściej. Podłoze, po którym się poruszał, wydawało mu się ruchome. krzywe, a on miał odczucie, jakby stąpał po gąbce. Kiedy leżał w łózku i spoglądał na swe ręce, miał wrazenie, ze rozciągają się one niezmiernie do przodu.
Pomimo tych dziwnych i niemiłych odczuć ukończył uczelnię i podjął pracę administratora systemów.
Jednak jego stan stale sie pogarszał i utrwalał. Parkujące samochody wydawały mu się małymi zabawkami, a on sam czuł sie wielki niczym olbrzym. Ale gdy zasiadał w pracy w swym fotelu, to fotel przybierał niepokająco wielkie rozmiary, a on sam czuł się karzełkiem. Jednocześnie gdy patrzył na ptaka siedzącego na bardzo oddalonym drzewie to dokładnie widział każdy szczegół jego upierzenia. Wreszcie zgłosił się do lekarza. Lekarze orzekli, ze pacjent jest normalny, psychicznie zdrowy a wszystko składali na karb migreny, która często Rikowi dokuczała.
Niestety zaordynowane leki nic nie pomogły a niedługo potem Rik stał się całkowicie niezdolny do pracy.
Pewnego dnia, gdy oglądał program TV zobaczył kobietę, która opisywała dokładnie takie same objawy jak jego. Jak się okazało, oboje cierpieli na Syndrom Alicji w Krainie Czarów, zwany w medycynie mikropsją lub makropsją. Jest to szczególne zaburzenie postrzegania, które sprawia, że wszystko staje sie dużo mniejsze lub dużo większe. Przyczyny tego stanu nie są znane.
Po pewnym czasie stan Hemsleya samoistnie poprawił sie na tyle, ze mógł pracować w domu.
Dziś, po prawie 10 latach, napady zdarzają się raz w miesiącu. Zanikła tez zdolność ostrego widzenia na wielką odległość i Rik Hemsley moze obecnie prowadzić mniej lub bardziej normalne życie.
anabell

piątek, 9 stycznia 2009

prawo i sprawiedliwość w XV- wiecznej Polsce

Około 1475 roku, przyjechał do Płocka kupiec, czcigodny Hans Rintfleich z Wrocławia. Przybył zapewne w interesach.. Kupiec miał nienaganną opinię i przyzwyczajenie do szanowania prawa.
Gdy zorientował się, że został okradziony przez karczmarza, zgłosił tę sprawę do sądu grodzkiego.
Sędziowie i ławnicy orzekli wobec karczmarza karę śmierci przez powieszenie. Nie byłoby w tym wyroku nic osobliwego, gdyby nie fakt, że akurat w tym czasie Płock nie miał własnego kata, a sprowadzenie kogoś o tej profesji było nie tylko przedsięwzięciem drogim ale i wydłuzającym sprawę na czas nieokreślony.
W tej sytuacji uradzono, że poszkodowany ma karczmarza sam powiesić, w przeciwnym bowiem razie to karczmarz powiesi czcigodnego kupca.
Przerażony Rintfleich chciał wycofac pozew i czym prędzej opuścic Płock, ale sąd grodzki się na to nie zgodził.
Cóz miał zrobić -by samemu przeżyć musiał kupca powiesić.
Odtąd jednak towarzyszyła mu infamia przypisana katu. Nalezy pamiętać, ze zawód ten nie cieszył się szacunkiem. Kat był osobą wyłączoną poza nawias wspólnoty, nie mógł przebywać wśród szacownych mieszczan. Mieszkal zawsze w odosobnieniu, poza miastem.
Po powrocie z Płocka biedny kupiec wpadł w poważne społeczne i psychiczne tarapaty. Przez resztę swego zycia usiłował zmazać swą niesławę. Pisał do Króla Kazimierza Jagiellonczyka opisując barbarzyński zwyczaj, który go dotknął na Mazowszu i prosząc o zdjęcie z niego niesławy.
Król zaskoczony dziwacznym wyrokiem sądu zdjął z kupca infamię.
Niestety,zgnębiony dotychczasowymi przeżyciami, kupiec zmarł, ale jego niesława przeszła na synów.
Krzysztof Rintfleich usiłował po śmierci ojca, w 1501 roku uzyskać od rady miejskiej Płocka dokumenty, mówiace o tym, że jest człowiekiem godnym czci.
Płock wystawił nienaganną opinię zmarłemu ojcu oraz jego synom, wyjaśniając, dlaczego Hans Rintfleich musial wykonac wyrok na karczmarzu. Ponadto krol czeski Władysław wystawil również całej rodzinie bardzo dobrą opinię.
Niestety, rada wrocławska nie dopuścila "syna infamisa" do swego grona ławników, orzekając ,że jest człowiekiem skalanym katem.
Gdy czytałam ten rozdział ksiązki Jerzego Besali "Tajemnicze dzieje Polski", to doszłam do wniosku,że nie powinny nas dziwić kontrowersyjne wyroki, wydawane przez współczesne sądy.
Co za szczęście, że nie ma kary śmierci!

środa, 7 stycznia 2009

Karbochemia

Mamy szansę - Europa czeka na lidera karbochemii, a tym liderem możemy być my.
Jesteśmy zmuszeni do totalnej modernizacji naszego sektora energetycznego nie tylko z powodu pakietu klimatycznego - grozi nam całkowity niedobór mocy i ta sytuacja wymusza na nas nowe inwestycje.
Dzięki temu, ze nasz rząd wynegocjował dla nas dogodne warunki na szczycie klimatycznym, uchronił nas od katastrofy, rozciągnął wszystko w czasie. Mamy teraz szansę, by stopniowo wymieniać elektrownie, blok po bloku i wchodzić w nowe technologie. Nowa technologia polega na dobudowaniu do każdego bloku energetycznego nowego bloku zgazowania węgla. Modernizując elektrownie jesteśmy zobowiązani do zastosowania tzw. technologii CCS, czyli wychwytywania dwutlenku węgla i składowania go pod ziemią. Wg wstępnych danych będziemy musieli na to wydać w ciągu najblizszych 15- 20 lat około 50 miliardów euro. Oczywiście jesteśmy objęci pomocą unijną. Pierwszą pomocą unijną jest budowa w Europie 12 obiektów demonstracyjnych, nowych, czystych technologii węglowych. Polska ma duze szanse otrzymać dwie takie nowe instalacje.
Wtedy właśnie możemy wdrożyć technologię nazywaną zgazowaniem węgla i jest ona dla nas rewelacyjna. Jest to sytuacja, w której znów moglibyśmy , jak kiedyś, produkować własny gaz.
Nie potrzebowalibyśmy wcale importować gazu ziemnego, bo w dziesiątkach gazowni w Polsce produkowalibyśmy tzw. gaz miejski (jak to juz kiedyś miało miejsce).
Mamy duże złoża węgla. Produkcja prądu elektrycznego z węgla jest najtańsza, ale i zabójcza dla środowiska naturalnego. Drozszy sposób to produkowanie z węgla paliw gazowych lub płynnych i Unia zaleca swoim członkom ten właśnie sposób. W wyniku prostej reakcji - węgiel + woda - otrzymujemy gaz syntezowy. Możemy na nowo odnowić nasz potencjał wytwórczy na bazie węgla.
Zakłady azotowe w Kędzierzynie są kandydatem do programu flagowego. Planuja zbudować dwa bloki zgazowania węgla. Gdyby dobudowali jeszcze trzeci blok- możnaby zaniechać importu gazu ziemnego. Tym samym moglibyśmy rozwiązać problem naszego bezpieczeństwa energetycznego. Jest to dywersyfikacja wewnętrzna, zamiast zewnętrznej. Nalezy pamiętać, że jedna trzecia zuzywanego przez nas gazu ziemnego jest wydobywana w Polsce i wtedy, w razie sytuacji kryzysowej mielibyśmy własny gaz. Poza tym gaz syntezowy słuzy do syntez właściwie wszystkich węglowodorów, także paliw płynnych , metanolu i eteru dimetylowego. Eter dimetylowy możemy dodawać do benzyny czy tez do paliwa dieslowego. W sytuacji kryzysowej zaistniałaby mozliwośc produkcji własnych paliw płynnych. To tez rozwiązałoby problem dywersyfikacji dostaw ropy naftowej do Polski.
Trzeba sobie powiedzieć wyraznie,że Polska dostała teraz wielka szansę. Mozemy wyspecjalizować sie w technologii karbochemii, w produkcji nie tylko paliw ale i tworzyw sztucznych, nawozów nowej generacji, mocznika i tworzyw mocznikowych. Dodatkowo jest jeszcze sekwestracja dwutlenku węgla. To w sumie olbrzymi potencjał.
Polityka klimatyczna dotyczy wszystkich krajów Europy i wiele z nich musi zainwestować bardzo duze pieniądze w energetykę odnawialną, ktora jest jeszcze drozsza. Polska ma duze zasoby węgla i dlatego powinna zainwestować w przetwórstwo węgla, stać się liderem takiej technologii.
Mozemy wówczas sprzedawać ją na całym świecie.
Rząd widzi w tych nowych technologiach ogromna szansę, chociaz są to ogromne koszty. Ale mamy zapewnioną w tej materii pomoc Unii w postaci juz przyznanego miliarda euro jako fundusze strukturalne i mamy wynegocjowaną w Brukseli zgodę na dodatkową pomoc.
Zadaniem rządu jest jak najszybsze uruchomienie polskiego programu flagowego.
(na podst. wywiadu I.Janke z dr.Andrzejem Siemaszką, dyrektorem
Krajowego Punktu Kontaktowego Programow Badawczych UE.)
anabell

wtorek, 6 stycznia 2009

www.change.gov.

Jeżeli wpiszecie wyzej podany adres w swą przeglądarkę, znajdziecie tam dziesiątki komentarzy amerykańskich internautów, dotyczących ponad dwudziestu tematów z dziedziny ekonomii, systemu opieki zdrowotnej, bezpieczeństwa narodowego, Iraku oraz przewodnictwa Ameryki w świecie. Wszystkie te tematy są projektami reform, ktore mają być wprowadzone przez nową ekipę rządzącą.
Nowa ekipa rządząca ma zamiar regularnie przeprowadzać debaty dotyczące określonych zagadnień. Pierwsza z nich dotyczyła reformy systemu opieki zdrowotnej i zaczynała się od pytania : "Co najbardziej Państwa niepokoi w naszym systemie?" Udział wzięło ponad 3500 internautów, profesjonalistów i laików w tej materii , wypełniając komentarzami 57 stron. Były to i analizy kosztów leczenia i skargi na biurokrację i tragiczne historie. W odpowiedzi 2 grudnia zamieszczono 3-minutowe nagranie wideo.Przed kamerą zasiedli :Tom Daschle, przyszły sekretarz do spraw zdrowia i młody członek ekipy- Lauren Aronson. Ton ich wypowiedzi był ciepły i pełny empatii, ale nie wynikało z niej, w jaki sposób internauci mieliby w przyszłości rzeczywiście wpływać na procesy decyzyjne w Białym Domu.
Barack Obama jest pierwszym prezydentem, który uzywa serwisu YouTube w celu cotygodniowego kontaktu z Amerykanami. Od czasu, gdy zezwolił na umieszczanie pod nimi komentarzy, jego zwolennicy uskarzają się na surowe filtry moderatorów. Pomimo to mozna znalezć takie wypowiedzi : "cenzura Obamy jest niemal taka sama jak w czasach komunizmu we wschodniej Europie", lub oskarzenia prezydenta -elekta o "szowinizm, rasizm, nieuczciwość".
Przyszłość pokaze jak długo Barack Obama wytrzyma docinki internautów piszących czasami tylko po to, zeby dać upust swemu uzaleznieniu od internetu.
Internet moze się tez okazać potęznym narzędziem propagandy. Jezeli Obama chciałby przeprowadzić jakąś reformę, a Kongres nie sprzyjałby mu, miałby za soba armię 11 milionów sprzymierzeńców, zapisanych na liście na stronie www.mybarackobama.com , w tym 3 tysiące osób, które materialnie wsparły kampanię.
Jednak cyberprezydencja jest projektem na tyle jeszcze niedopracowanym, ze moze stać się ofiarą obostrzeń prawnych lub technicznych. Obama sam to przyznał w wywiadzie dla stacji ABC, mówiąc o negocjacjach ze słuzbami specjalnymi, azeby mógł otrzymywać informacje nie tylko od 10 - 12 doradców otaczających go w Białym domu. Prawo o zyciu prywatnym nie pozwala mu na przykład poprowadzic za sobą zwolenników zapisanych na stronie mybarackobama.com.
Ciągły dialog za pomocą internetu z milionami osób pociąga za sobą trudności natury finansowej i bezpieczeństwa. Ktos musi sfinansować te machinę, obronić sieć przed hakerami. Pytań jest więcej. Jak uda się Barackowi Obamie utrzymać przy sobie rzesze entuzjastów? Jak zapewnić, by w tej fali informacji nie doszło do zakłóceń?
Profesor prawa z Uniwersytetu w Kansas, Mike Hoeflich, zadaje sobie przede wszystkim zasadnicze pytanie - czy pierwszy cyberprezydent "wykorzysta interenet w dobrej czy złej wierze".
anabell
(w oparciu o LEFIGARO, z 16.12.08)

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Pełna chata

Mamy przyjaciół, z którymi spotykamy się niezbyt często, ale ilekroć coś od siebie potrzebujemy, to wiadomo, że mozemy na siebie liczyć.
Właśnie wczoraj "wpadliśmy" do nich, na zasadzie: wpadnijcie, dawno się nie widzieliśmy.
Bez trudu pokonaliśmy obłędna dziesięciokilometrową odległość dzielącą nasze domy, zdziwiła mnie tylko ilość samochodów stojących na ich parkingu. W myśli przeleciałam wszystkie możliwe okazje typu : imieniny, urodziny, rocznica ślubu - nic z tych rzeczy. Gospodarz nam otworzył i z miejsca mnie zatkało- w 42 metrowym salonie była cała kupa ludzi. Pytam się więc co jest grane,że taki tłum? Filip na to - nic się nie dzieje, u nas ciągle jakieś tłumy.
Rozejrzałam się i własciwie większość to znajome twarze. Zaczęłam "rejestrować" kto jest- oczywiście żona Filipa, Kamila, ich córeczka Asia, Jola-córka Kamili z pierwszego małżeństwa, Agata, córka Filipa z jego pierwszego małżeństwa, Jurek - syn Filipa z jego drugiego małzeństwa, Janusz - pierwszy mąz Kamili , Marianna - druga żona Filipa, Zofia- druga żona byłego męza Kamili, Andrzej- narzeczony Agaty (córki Filipa z pierwszego małzeństwa) oraz młodszy brat Filipa z dwiema córkami z pierwszego małżeństwa , ich matka ze swoim przyjacielem oraz aktualna bratowa Filipa. Uff - udało mi się jakos ich wszystkich wyliczyć.
To, że byli partnerzy naszych przyjacół u nich dośc regularnie bywają to wiedziałam - w końcu rozwód to nie powód, żeby się do siebie nie odzywać czy tez sobie nie pomagać w razie potrzeby.
Filip bardzo lubi wszystkie dzieci a dzieci darzą go naprawdę uczuciem, nawet całkiem obce.
Nasza córka zawsze mówiła na niego "wujek". Filip i Kamila uwazają, ze dla dobra dzieci ważne jest, aby po rozwodzie stosunki pomiędzy byłymi małzonkami były jak najlepsze. Dzieciaki (teraz to juz dorośli ludzie) zawsze były zadowolone i zzyte ze sobą. Wiele lat temu nawet nasza córka mi powiedziała, ze dzieci wujka Filipa jej współczują, bo ona ma tylko jedną mamę i jednego tatę. Biedactwo!
Nie znam osobiście drugiej takiej wielkiej rodziny - świadomie uzyłam słowa rodzina. Oni wszyscy autentycznie pomagają sobie w razie potrzeby, bardzo pilnowali aby wszystkie dzieci jezdziły wspólnie na wakacje i nie miało to większego znaczenia z kim, z tej "wielkiej rodziny".
Moze to kumu wydawać sie smieszne, gdy były mąz przychodzi do swej byłej zony z prośbą by mu poradziła co ma zrobić, bo się posprzeczał z żoną , a porad udziela mu nie tylko była zona ale i jej obecny mąz. Moze to śmieszne, ale zdało to egzamin, dzieci nigdy nie czuły się odrzucone przez którekolwiek z rodziców, lub skrzywdzone rozwodem.
Wiem, ze to bardzo nietypowa "rodzina", ale myślę, ze o ile mniej byłoby dziecięcych łez i wręcz tragedii gdyby dorośli po podjęciu decyzji o rozwodzie nie traktowali dzieci jak monety przetargowej ale wspięli się na "wyzyny człowieczeństwa" i starali się pozostać w dobrych stosunkach (juz nie marzę, aby się przyjażnili).
Wyobrażam sobie jak tam będzie wesoło gdy młode pokolenie pozakłada wlasne rodziny i przyjdą na świat nowe dzieci. Juz teraz było w salonie ciasno, choc niewątpliwie bardzo miło.

sobota, 3 stycznia 2009

Długowieczność - nie ma problemu

Są ludzie, którzy marzą o nieśmiertelności. Już za 150 tysięcy dolarów można kupić sobie nieśmiertelność - takie usługi oferują firmy krioniczne.Ich klienci , po zejściu z tego świata trafiają do gigantycznych termosów, w których temperatura wynosi minus 200 stopni Cejsjusza. W owych zacisznych i bardzo zimnych termosach będą oczekiwać na moment , gdy naukowcy będą potafili przywrócić im zycie. Wyobrazcie sobie,ze na całym świecie, takiemu zabiegowi zamrozenia poddało się juz kilkaset osób. W cenie zabiegu jest równiez zahibernowanie ukochanego psa lub kota oraz kilku ulubionych ksiązek.
Cały szkopuł w tym, ze nikt nie daje gwarancji , ze zahibernowany tą metodą człowiek w bezpieczny sposób powróci do życia.
Oczywiście mozna sie pośmiać, ale jezeli ludzie chcą dotrzeć do bardzo odległych planet czy tez gwiazd, to nalezy wynalezć sposób bezpiecznego zahibernowania astronautów na wiele miesięcy czy też lat.
Naukowcy zajęli się powaznie badaniem ssaków, ktore zapadaja w sen zimowy. Wiele z nich drastycznie ogranicza podczas jego trwania zuzycie energii, a rekordzistką jest amerykańska wiewiórka ziemna, której ciało wychładza się do temperatury zera stopni. Ale jeszcze dziwniejszym stworem jest zyjący na Madagaskarze lemurek gruboogoniasty, który w stan przypominający sem zimowy, zapada latem, w porze suchej, kiedy nie moze znalezć pokarmu.
A to oznacza, ze aby przestawić organizm na nizsze obroty wcale nie musi być zimno.
Taki "przełącznik hibernacyjny" znaleziono w organizmach zwierząt kilka lat temu.Oczywiście , jak zwykle, pomogły w tym laboratoryjne myszy.
Do powietrza, którym oddychały myszy dodano odrobinę siarkowodoru - toksycznego gazu o
zapachu zepsutych jaj. Gryzonie zapadły w stan przypominający sen zimowy - przestały się poruszać, tempo ich oddechu spadło ze 120 do 1o oddechów na minutę, a temperatura ciała spadła z 37 do 11 sopni Celsjusza. Po sześciu godzinach wyprowadzono myszki z tego stanu, podając im do oddychania świeze powietrze. Zwierzątka zachowywały sie potem zupełnie normalnie.
Eksperyment powtórzono potem wielokrotnie równiez na innych zwierzętach, od szczurów po świnie. Efekty były identyczne, wysnuto więc wniosek, ze mamy do czynienia z uniwersalnym mechanizmem, wbudowanym w nasze komórki przez ewolucję przed milionami lat.
Paleontolodzy uwazają, ze 251 mln lat temu, na Ziemi doszło do globalnej katastrofy biologicznej i na wskutek zmian klimatycznych morza zdominowały bakterie beztlenowe wydzielające m.in. olbrzymie ilości siarkowodoru, przedostającego sie do atmosfery. Przetrwały tylko te organizmy, które zamiast umrzeć, przeszły w stan hibernacji. A sposób, w jaki nasze organizmy reagują na siarkowodór, jest biochemiczną blizną po tamtej katastrofie, która zresztą musiała się wielokrotnie powtarzać w historii Ziemi.
Wiele narządów w ciele człowieka potrafi produkować niewielkie ilości tego gazu, wykorzystując go do regulowania ciśnienia krwi, tempa przemiany materii, a nawet pracy mózgu.
Eksperymenty dowiodły, ze odpowiednio dawkowana trucizna moze w niedalekiej przyszłości
uratować zycie mlionom ludzi. Siarkowodór spowalnia w organizmie przebieg nie tylko procesów fizjologicznych ale i patologicznych. Jeśli lekarze podazą go komuś, kto przeszedł zawał serca, udar mózgu, masywny krwotok lub uraz w czasie wypadku, ochronią jego narządy przed zniszczeniem i zyskają bezcenny czas na dowiezienie pacjenta do szpitala i zastosowanie innych metod leczenia. Być moze, ze wkrótce taka medyczna hibernacja będzie standardową procedurą w kazdej karetce pogotowia.
Dziś badania nad rolą siarkowodoru to bardzo gorący temat, prowadzony prze wiele firm, a część badań hojnie sponsoruje amerykańska armia. Uczeni pracują tez nad lekami, które będą zwiększać naturalną produkcję siarkowodoru w tkankach. Planuje się zastosowanie siarkowodoru celem wydłuzenia "okresu trwałości" narządów do przeszczepu z 24 -36 godzin do kilku dni, hibernowanie pacjentów przed cięzkimi, obciązającymi organizm operacjami chirurgicznymi, w czasie których jest konieczne zatrzymanie krązenia oraz zmniejszenie negatywnych skutków radioterapii u chorych na raka.
Specjaliści z Europejskiej Agencji Kosmicznej wiązą z hibernacją siarkowodorem wielkie nadzieje, zwiazane z odległymi wyprawami w Kosmos.
Trwają równiez badania nad "eliksirem młodości" - narazie tylko na robakach z gatunku Caenorhabditis elegans. Nie zostały one poddawane hibernacji, ale podawano im tak niewielkie dawki siarkowodoru, ze ich aktywność nie uległa widocznej zmianie, stały się natomiast bardziej odporne na cięzkie warunki zycia. Być moze, że siarkowodór uaktywnia te geny, które są związane z długowiecznością.
A więc mam propozycję - nim wyprodukują eleksir młodości oparty na siarkowodorze - jedzmy do Buska Zdroju potaplać się w basenach siarkowych.

piątek, 2 stycznia 2009

Noworoczne reminescencje

Udało się, przeżyłam. Oczywiście mam na myśli wieczór i noc sylwestrową. Kanonada zaczęła się już około 18-tej. Po pierwszych strzałach pies wyemigrował do łazienki, ułozył się na dywanikach i oczekiwał "końca działań wojennych". Zwierzak za miesiąc kończy 15 lat, więc juz nieco przygłuchł i dzięki temu grzecznie lezał w łazience. Pierwsze schody zaczęły się, gdy nadeszła pora wyprowadzenia go na spacer. Niestety na ulicy nie bylo juz tak cicho i przytulnie jak w łazience, słychać było blizsze i dalsze odglosy strzałów, co upewniło mego psa, ze rozpoczął się sezon polowań na jamniki. Spacer trwal 1,5 minuty i biedne zwierzę nawet się nie wysikało. Mówi się trudno, moze amatorzy hałasu przeniosą się gdzieś dalej, np, na Plac Konstytucji, gdzie miał sie odbyć bal sylwestrowy pod gołym niebem? Zawiodłam się, osiedlowe trawniki, nieogrodzone place zabaw i dzikie boiska wygrały ze zorganizowaną formą zabawy.
O 23,45 zaczęł się prawdziwy ostrzał artyleryjski - pies nawet w łazience był bliski zawału, nie pozostawało mi nic innego jak dotrzymac mu w tej łazience towarzystwa, usiąść na brzegu brodzika i wziąć biedaka na kolana, zamknąwszy uprzednio drzwi. O północy mąz przyniósł do łazienki szampana, spełniliśmy toast noworoczny, po czym mąz zmienił lokal zasiadając przed telewizorem, a ja pozostałam z psem. Około pierwszej ostrzał na tyle się zmniejszył, ze mogłam wyjśc z łazienki, pies siedział w niej sam. Przed druga wyprowadziłam psa ( a tak naprawdę wyniosłam, bo nie chciał wyjść) - udało się, zwycięzyła fizjologia. Zmęczona i wściekła na miłośników hałasu padłam na łózko.
Rano , około 9-tej postanowiłam wyjśc z psem na spacer. Gdy mu załozyłam obrozę pies wycofał się do łazienki. Jestem podła, zmusiłam go do wyjścia (wyniosłam). Nasze dość dobrze utrzymane osiedle przypominało zaśmieconą pustynię. Wszyscy jeszcze odsypiali, byłam jedyną spacerującą osobą. Na trawnikach lezały pozostałości upojnej petardowej nocy plus porozbijane butelki, puste puszki. Ale kosze na śmiecie nie były przepełnione.
To nie była moja pierwsza taka sylwestrowa noc - to była już 14 taka sylwestrowa noc.
Ja naprawde nie rozumiem ludzi. Co w tym fajnego? Lubię pokaz ogni sztucznych , ale pokaz, gdzie naprawdę jest co oglądać. Dobry pokaz jest rzecza trudną, wymaga wielkiego profesjonalizmu, ale naprawdę robi wrazenie. A takie amatorskie "sztuczne ognie" to nic atrakcyjnego, duzo huku, marne efekty wizualne, ale duze niebezpieczeństwo dla tych co tym się bawią. Co roku są pourywane palce, poparzone ręce i twarze, często uszkodzony na zawsze wzrok. Juz pomijam ten obrzydliwy smród kopcących petard.
Mówi się trudno i żyje się dalej, mając nadzieję, ze ten nowy rok bedzie lepszy, czego wszystkim
moim blogowym znajomym z całego serca życzę,
anabell