sobota, 29 kwietnia 2023

Lek na wszystko? - 104

 Rano,  gdy Teresa w drodze do łazienki "zawadziła" o kuchnię, zdumiała  się  wielce, że nie  było w niej żadnego z  dziadków, a drzwi do ich pokoju były jeszcze  zamknięte. Gdy  wróciła  do pokoju wyszeptała  Kazikowi do ucha: nie wiem  co jest grane, dziadki jeszcze  śpią. Czyżby gdzieś zaszaleli w nocy bez naszej  wiedzy? 

Kazik uśmiechnął się- no wiesz, to już bardzo dorośli  chłopcy. Poza  tym to tu nie ma  w okolicy żadnego lokalu  rozrywkowego ani domu uciech  cielesnych. Może po prostu długo w noc gadali, bo wszak jeden i  drugi ma co wspominać. I zapewne Jacek ma  więcej wspomnień niż tata, bo z tego co pamiętam babeczki za nim szalały i miał opinię Don Juana. Gdyby nadal był taki jak  kiedyś to bym go do domu  nie  wpuścił, bo umarłym z niepokoju, że się  w nim zakochasz. Nigdy nie  widziałem, żeby on którąś podrywał, to one za nim szalały. Jak mówiła jedna z pań Jacek emitował jakieś przyciągające kobiety  biopole.  

No nie wiem, nie znam go wszak zbyt długo- stwierdziła Teresa- owszem przystojny, kulturalny i nawet mądry z niego facet. Kochanie, on nadal się kobietom podoba, co było widać  gołym okiem, gdy byłam z tobą w N.W. M. Bardzo go lubię, ale kocham tylko ciebie. Wiesz- lubię go głównie  za to, że jest twoim lojalnym przyjacielem. A on  może i był i może nadal jest  Don Juanem, ale w stosunku do mnie zawsze jest correct. 

Czasami mam  wrażenie, że on nas oboje  traktuje  jak swoje dzieci. Poza  tym wystarcza  mu,  że doceniam jego już nieco przekwitłą urodę. Wiesz jak jest - chęci to nie  wszystko, jednak  wiek  robi swoje, z czego wielu panów często nie  zdaje sobie  sprawy. Pracowałam z panią, która  miała  męża starszego od siebie o 22 lata. Gdy przekroczył 75 wiosenek to były już głównie tylko chęci i absolutny brak możliwości. Popatrz- żona Jacka zostawiła go, pojechała do Kanady i już nie  wróciła. Nie wiem  czy wiesz - ona wyjeżdżając stąd zabrała wszystkie swoje  otrzymane od  Jacka precjoza, co Jacek odkrył dopiero z okazji ekspediowania do Kanady jej ciuchów. Na logikę rzecz biorąc, to nie wykluczone jest, że wcale ta jej siostra nie była  chora, tylko żonka Jacka potrzebowała pretekstu do wyjazdu. To akurat  wiem od taty, który był szczerze zniesmaczony zachowaniem tej kobiety.

Kazik zaczął się  cicho śmiać- no popatrz zawsze uważałem "panią komendantową"  za durną  gęś a to była spryciula. Oooo, obudzili się i urzędują w kuchni. Pójdę wybadać sytuację, może  dowiem się czegoś ciekawego. A ja poczekam ze  wstaniem aż  się Alek obudzi-  stwierdziła  Teresa. On tu bardzo długo śpi, bo nie drzemie  w ciągu  dnia. Starzeje  się  nam dziecko,  a poza  tym jest tu właściwie calutki dzień na powietrzu.

Kazik  wrócił po kwadransie i powiedział - coś mi  się wydaje, że to będą pierwsze i ostatnie  zarazem nasze  wakacje  w tym miejscu. Idzie  nowe i nie wiadomo czy będzie to lepsze. Jedno jest pewne- nie mamy po co jechać do Wisełki. Wszędzie różne stare ośrodki , ich tereny i zabudowania są  wykupywane przez osoby lub firmy prywatne. Nie bardzo do końca  wiadomo co będzie tu za rok. Jedno jest pewne- niedługo gdzie tylko się da będą budowane  nowe ośrodki, które jak  amen   w pacierzu będą  nastawione na maksymalny  zysk przy minimalnych nakładach. I Jacek rad  niezmiernie, że odszedł do  cywila. 

Nasi  wyszli jeszcze  wczoraj b. późno na  spacerek i spotkali Jackowego kumpla i on ich uświadomił co się  dzieje. Podobno na  placach, na których  dotąd budowano  by  jeden letni  domek stawiane są dwa domy. I budowane są osiedla domków letniskowych techniką  dykta, klej, woda - domek koło  domku, bo wtedy są o  wiele niższe koszty budowy i  masa osób w to inwestuje.  Fakt, że taniej jest "przykleić" dom  do  domu, bo wtedy doprowadzenie  wody, odprowadzenie ścieków i wprowadzenie   zasilania jest znacznie tańsze niż  wtedy gdy każdy dom stoi oddzielnie.  Ponoć  są nawet nieźle wyposażone te domki - wszak trzeba stworzyć jakieś pozory komfortu by potem znaleźć letników. No to jest wtedy parking, musowo teren zabaw  dla dzieci, domki mają  nieco sprzętu małego AGD, lodówkę, niektóre nawet pralkę, nieźle wyposażoną  kuchnię- zmywarka, express do kawy, mikrofalówka, elektryczny czajnik, kuchenka indukcyjna lub płyta grzewcza, piekarnik  elektryczny,  jako że większość osób  z dziećmi decyduje się na  własne wyżywienie, bo to ponoć tańsze. I mają powodzenie te ośrodki, bo teren ogrodzony, wykopujesz  dzieciaka z domu na  plac zabaw dla dzieci a ty wypoczywasz,  słuchając  wrzasku  dzieciaków.  Czyli właściwie  to co już  znamy, co już było, tylko inaczej się nazywało. No i ma  to błysk "luksusu", wtedy  było bardziej siermiężnie.

Jacek zdegustowany, bo mu powiedziałem, że mało  mnie to wzrusza, bo zapewne  dzięki temu okaże  się, że bardziej  będzie się nam opłacało wyjechać  nad ciepłe morze niż moczyć  nogi w lodowatym Bałtyku. Bo póki  co nie ma możliwości ocieplenia  wody w Bałtyku.  A dopóki nasze  dziecko nie pójdzie  do szkoły możemy wyjeżdżać nad  cieplejsze morze, np. do Włoch przed sezonem. Co prawda  podróż zapewne  będzie  droższa, bo nie  sądzę by fajnie  było jechać z małym  dzieckiem  nad Morze  Śródziemne samochodem. Bo tam sezon to lipiec i  sierpień. On na emeryturze też może korzystać z dobrodziejstw wyjazdu w dowolnym  czasie. 

Ja tylko podejrzewam, że nasi sprytni przedsiębiorcy, zapatrzeni  ślepo na  zachód, zabetonują całe wybrzeże mieszkalnymi bunkrami zwanymi "domki letniskowe". Zapewne nie będą to betonowe bunkry, ale  raczej drewniaki. Deski są jednak  tańsze niż cegła lub beton. I w ramach pogoni  za zyskiem, w domku, w którym dotychczas wygodnie mieszkały  dwie osoby umieszczą sprytnie od dwóch do sześciu osób. Już mi mignęły  w sieci domki ogłaszające  się, że jest do wynajęcia piękny  domek letniskowy- jest jedna sypialnia, a w domku jest w  sumie sześć miejsc do spania. Muszę te ogłoszenia odnaleźć, bo nie oglądałem nawet  jaki to domek gdy przeczytałem, że domek ma 1 sypialnię, 1 łazienkę, kuchnię, "salon", taras, ogród a jest  spanie dla sześciu osób. Nowum jest takie, że część właścicieli dopuszcza obecność zwierzęcia w  domku.  Do niedawna nie było takiej opcji. Ale ośrodki, do których wolno ci  wziąć  psa każą za niego płacić, ktoś  mi  mówił, że opłata to 50 złotych za dobę. Więc nic dziwnego, że każdego lata w tak bardzo cywilizowanym kraju jak nasz,  jest masa  psów wyprowadzanych do lasu i przywiązanych do drzewa lub wyrzucanych  na  szosie z jadącego samochodu. W niektórych ogłoszeniach o domkach do wynajęcia jest w opisie  coś takiego jak "łóżeczko" i rysunek łóżeczka ze szczebelkami. Czyli dopuszczają nawet możliwość wzięcia ze sobą małego dziecka,  a nie wyrzucenia go gdzieś w okolicy wysypiska śmieci. Postęp. Kiedyś nie brano pod uwagę możliwości wzięcia malutkiego dziecka do ośrodka wypoczynkowego. Zafundowaliście  sobie  dziecko, to siedźcie  z nim w domu aż skończy  trzy lata.

Ten wojskowy ośrodek w Rogowie też już  nie będzie ośrodkiem dla wojska, będzie ogólnodostępny, tyle, że nie będzie tam całodziennego wyżywienia tylko papu  z grilla. Za to będzie można sobie  wykupić  masaże i jakieś inne usługi wellness.  Trochę zepsułem Jackowi humor, gdy  mu powiedziałem, że chyba  nie ma  się za bardzo  z czego cieszyć, że już jest na  emeryturze, bo znając nieco te elity można liczyć  się z tym , że zabraknie im na emerytury i albo mu drastycznie obniżą emeryturę albo wręcz  cofną i każą dopracowywać, nie wiadomo gdzie,  do przeciętnego wieku emerytalnego. Trochę się zirytował  taką możliwością i bluzgnął nieco niecenzuralnych słów. Nie podejrzewałem, że je zna i że umie  je użyć. Ooo, zobacz, nasz skarb się  chyba budzi.

Skarb rzeczywiście się już budził i jak to określał Kazik, wyglądał jak kot  w miodzie. Wyciągnął obie rączki i wygłosił: tata, siku. Kazik jednym  susem doskoczył do łóżeczka i wyciągając malca powiedział- trzymaj, nie rób, Teresa szybko ściągnęła  dziecku śpioszki i pampersa  i......udało się - pampers ocalał. Po raz pierwszy dziecko obudziło się z suchym pampersem. Oczywiści zaraz  maluch  dowiedział się jakim jest już dużym i grzecznym dzieckiem. Potem było to, co tygrysy lubią,  czyli przytulanie  się i pieszczotki z mamą i tatą. Ubieranie dziecka też było okraszone licznymi przerwami na  całuski i wzajemne "ukochiwania". Gdy w końcu dotarli do  kuchni, by zjeść razem z  dzieckiem śniadanie, obu dziadków już tam nie było.  Dada nie ma? zdziwił się mały. Dziadek Tadek i dziadek Jacek pewnie już poszli na spacer, bo bardzo wcześnie dziś zjedli śniadanie. Ale obaj dziadkowie nie odeszli wcale gdzieś  daleko na  spacer - siedzieli na ławce pod domkiem i rozmawiali z jakimś kapitanem. Kazik pokazał ich  dziecku i powiedział - jak  zjesz to możesz do dziadków pójść i powiesz im, że już zjadłeś i powiesz i że pampers był suchy. Dobze, zgodził się Alek. I nie  zapomnij powiedzieć dzień dobry, bo jeszcze  dziś nie widziałeś dziadków- pouczał małego Kazik. Gdy Alek skończył  jeść i wypił swoją herbatkę, grzecznie nadstawił buźkę do wytarcia i razem z Kazikiem wyszedł z domu. Dobrze  dziecko pamiętało, że należy wpierw się przywitać, wydukał "zień dobry" i zaraz  wpadł w wyciągnięte do niego ręce obu dziadków.  A jak ty masz na imię?-  zapytał kapitan. Alek, jestem duzy i zdlowy - pochwalił się. Jak widzę to jesteś też bardzo grzecznym chłopcem. Kapitan uniósł się z ławki, uścisnął dłoń Kazika i powiedział - słodki chłopaczek. A śniadanie już zjadłeś?- zapytał się małego Jacek. Tak, jogult i ciastecko. I sok był. A jaki sok - zainteresował się Jacek. Molelowy. Kazik uśmiechnął się i dodał wyjaśnienie - to był mus z moreli, Tesia  zrobiła kilka słoików  dla małego. Jacek uśmiechnął się - dobrze  ma dziecina  z wami. Fajnie bym  miał, gdybyście byli moimi rodzicami. Gdy wrócimy do Warszawy to pewnie już będą morele, jak nie nasze to z importu - stwierdził dziadek Tadek. Możesz zamiast mnie stać przy garnku i mieszać morele, żeby  nie przywarły do garnka.Tesia  się strasznie  denerwowała bo po raz pierwszy robiła coś na  zimę nie  ze  zwykłym  cukrem a z brzozowym i bała  się czy się ten mus aby nie popsuje. Ale jak widać  nie popsuł się. Poza tym nie była pewna, czy nie będzie  aby zbyt zmieniony smak, bo jednak  cukier  brzozowy ma inny nieco inny smak. Nie wiem ile w tym prawdy, ale ponoć cukier brzozowy ma pozytywny wpływ na uzębienie, bo  zapobiega  próchnicy. No i jest znacznie  mniej kaloryczny, ma o 40% mniej kalorii niż zwykły cukier.

Cukru brzozowego nigdy nie używałem- powiedział Jacek- ale piłem  przez  pół roku codziennie sok  brzozowy gdy  kiedyś  miałem kłopoty z nerkami i miałem też nadciśnienie.  Nie bardzo wierzyłem, że to coś pomoże a jednak pomogło i nigdy  więcej  potem  nie miałem problemu z nadciśnieniem.

Alek przypomniał sobie, że miał się pochwalić, że obudził się rano z suchym pampersem, więc zgramolił się  z kolan Kazika i przytulił się do dziadka Tadka mówiąc: lano pampels siuchy był. Dziadek czym prędzej ogarnął małego ramieniem i wziął na kolana  mówiąc: to brawo, brawo, jesteś już dużym chłopczykiem, skoro wstałeś rano i pampers  był suchy - szturchnął łokciem Jacka i powiedział - nasz  dzielny chłopczyk wstał dziś z  suchym pampersem. Oooo, to już sukces! Aleczku- jesteś bardzo, bardzo dzielnym chłopczykiem i  mądrym chłopczykiem.

Kazik podniósł się z ławki i powiedział do dziecka - zostań z dziadkami a ja pójdę zobaczyć, czy  nie trzeba mamusi w  czymś pomóc. Alek, siedząc w dalszym  ciągu na kolanach dziadka Tadka powiedział-pocekam. 

A my tymczasem przypomnimy sobie jak się nazywają paluszki - dziadka Tadka wyraźnie rozsadzała  chęć uczenia wnuczka. Pokaż mi, który to jest mały paluszek- powiedział rozczapierzając palce lewej  dłoni. Dziecię bezbłędnie wskazało. A który to jest palec wskazujący?- znów padła bezbłędna odpowiedź i po kilku chwilach okazało się, że mały bezbłędnie kojarzy nazwy wszystkich palców. A na którym mamusia nosi obrączkę?  Na seldecnym. A tatuś?  - tatuś na ślodkowym. A na której ręce? Na plawej. Ojej - zdziwił się pan kapitan -dobry jest, ile on ma?  W grudniu skończy trzy lata. No naprawdę dobry jest!  Na razie liczy do pięciu - ale nie tylko na palcach. Policzy też patyczki lub klocki. A na ulicy bezbłędnie pokaże toyotę corollę, nie tylko czarną, bo taką ma jego stryjek. Aleczku, powiedz panu jakim samochodem jeździ tata. Cie ctely - C cztery citroen- podpowiadał dziadek a Jacek przerwał to męczenie dziecka i powiedział - nie  zadręczaj dziecka, on i tak jak na swój wiek to dużo wie i rozumie, on jeszcze 3 lat nie ma. Nie wiesz przypadkiem co na dziś Kazik zaplanował? Nie wiem, przecież oni jeszcze  spali gdy my wychodziliśmy z domu. Kapitan zerknął na zegarek i powiedział: niestety muszę was panowie opuścić - czeka na mnie praca. Ale  cieszę  się,że poznałem tak fajnego malca!  Do zobaczenia! i oddalił się sprężystym krokiem.

                                                                          c.d.n.

piątek, 28 kwietnia 2023

Lek na wszystko? - 103

 Dni mijały niepostrzeżenie. "Słodziak", bo tak  go przechrzcili obaj  dziadkowie,  przesiadł  się na rowerek z pedałami. Jeden  dzień  biegania przy nim i korygowania jego sylwetki i odruchów wystarczył by mały jeździł samodzielnie. Określenie "mały" nie było adekwatne do jego osoby - ostatnie pomiary u pediatry wykazały, że  Alek waży 14 kilogramów i ma 96 centymetrów  wzrostu. A ponieważ na badaniach bilansowych był z obojgiem rodziców już na pierwszy rzut oka, jeszcze  przed mierzeniem i  ważeniem lekarz powiedział- poszedł w tatusia- jest w górnych granicach  wzrostu i w niższych granicach  wagowych. Po badaniach powiedział, że chciałby aby wszyscy jego mali pacjenci tak  się rozwijali jak Aleksander. Poza tym widać, że dziecko nie jest trzymane w czterech ścianach, jeszcze  trochę mocno sepleni, ale już zaczyna wymawiać wiele słów prawidłowo, a poza tym nie  jest lękliwe i  z tego widać, że jest pełnoprawnym  domownikiem. No i można już z nim porozmawiać. Jego niższa waga wynika  chyba  głównie  ze sposobu jego odżywiania- nie jest zapychany słodyczami i pieczywem. 

Teresa roześmiała  się - biedne dziecko trafiło do rodziny mięso-roślino-owocożernej i nie ma  z czego utyć. Poza tym od ukończenia pierwszego roku życia je z nami z jednego garnka. Rzadko jemy kluchy, jemy głównie ryż i różne  rodzaje kasz. On to nawet gryczaną kaszę lubi. A ze słodyczy to jada domowe bezy, do których używam cukru brzozowego. I lubi ciasteczka orzechowe, takie bez mąki. I to się daje upiec?- zdziwił się lekarz. Tak, zamiast mąki są płatki owsiane, lub mąka migdałowa. Jest cała masa przepisów dla bezglutenowców i ja  z nich korzystam. Proszę zajrzeć w przepisy dla bezglutenowców- naprawdę jest  w czym wybierać. Ostatnio zamiast mleka daję mu jogurt pełnotłusty i bardzo go lubi. Bo za mlekiem to nigdy nie przepadał. Według mojej prywatnej teorii to wszystko co on je  bez oporów wynika  z mojej diety w czasie gdy go karmiłam piersią. W końcu wszystko to co jemy wędruje do wszystkich naszych narządów. Poza tym geny też zapewne mają tu coś do powiedzenia.  

No jasne- stwierdził lekarz. A ja mam tu jeszcze jednego pacjenta o tym samym nazwisku- czy to aby  nie pana bratanek? - spytał lekarz. Strasznie dawno u mnie nie był. Tak, jeśli ma  na imię Tadeusz to mój bratanek. Bratowa chodzi z nim do naszej osiedlowej przychodni bo ma do niej kilka kroków, a brat nie  zawsze może z nią tu przyjechać. Może nie powinienem tego mówić, ale bratowa ma chorobą afektywną dwubiegunową, jest pod opieką Instytutu Psychoneurologii i sama z dzieckiem by tu nie przyjechała, bo samochód i ona to rzeczy nie do pogodzenia.  

A jak się mały Tadeuszek sprawuje?- spytał lekarz. Całkiem dobrze- powiedziała Teresa. On jest piętnaście  miesięcy młodszy od Alka i to nadal jest jeszcze przepaść pomiędzy nim a naszym, ale na moje oko to dobrze  się rozwija. Z tym, że nasz od  samego początku miał kontakt z wieloma osobami, tamten ma  znacznie mniej kontaktów. Nasz od chwili urodzenia się  miał stale nas i mojego ojca, teraz ma  niemal co  dzień i drugiego dziadka. I bardzo lubi gości, bo lepiej się dogaduje z dorosłymi niż z dziećmi. Ale to chyba zależy w dużej mierze od  dzieci - mamy przyjaciół w Berlinie. Oni mają trzech chłopaków, najmłodszy ma  sześć lat i Alek świetnie się z nimi czuł - i dwa lata  wcześniej i teraz - ten  najmłodszy został wręcz opiekunem Alka i Alek był w niego wpatrzony jak kot w  księżyc. A dzieci mówiły do niego po niemiecku, bo polskiego nie znają, to są rodowici  Niemcy, a rozumiał ich nie wiem jakim  cudem. Na szczęście dla nas to bardzo fajne, mądre i dobrze wychowane dzieci. Bo hodowane w domu przez inteligentną matkę , a nie w przedszkolu - wtrącił swą opinię  Kazik. Oj, to ta pani jest bardzo zapracowana. A w jakim wieku te dzieci?  Sześć, osiem i dziesięć lat - powiedział Kazik. Przyjaciel bardzo chciał  by była i córeczka i ma trzech chłopaków. No to trochę pechowo, ale  najważniejsze, że się dzieciaki zdrowo hodują - stwierdził lekarz.

Gdy wychodzili Alek pięknie się pożegnał z panem doktorem, nawet nogą szurnął i skłonił łepetynkę. Po wyjściu zameldował - "tata, siku, sybko!" Więc został porwany przez tatę na ręce i zaniesiony do toalety. Strasznie  długo stamtąd nie  wychodzili a gdy wyszli malec był pod  wrażeniem, bo był tam mały pisuar dla dzieci. Całą drogę do domu Kazik i Teresa  tłumaczyli mu, że lekarze  są zdania, że  zdrowiej jest dla chłopców i dorosłych panów gdy siusiają na siedząco, a takie  sikanie na stojąco jest  wskazane tylko w publicznych toaletach. 

Gdy dotarli do domu Kazik powiedział - muszę zaraz naszym dziadkom powiedzieć jaki  model sikania mają preferować, by wyrobić  w  dziecku właściwe  nawyki. Ciekawe   czy  zacznie się do mnie dobijać gdy pójdę do toalety. Na razie tylko dopytywał się czy jego siusiak też będzie kiedyś duży. Musiałem  mu pokazywać, że wszystko będzie kiedyś będzie  miał większe, bo rośnie wszak każda  część ciała. Najfajniej gdy przymierzał swoją stópkę do mojej  stopy. Musiałem mu pokazać  swoje zdjęcie z okresu gdy  miałem rok- z pół godziny się wpatrywał na przemian w  zdjęcie i we mnie. Więc pokazałem  mu jego zdjęcie z pierwszego miesiąca życia i zdjęcie z tego roku. Zatkało dziecinę na pół godziny. 

W domu  Alek zameldował dziadkowi- jestem zdlowy! Jestem duzy! Potem zapewne opowiadał przebieg wizyty lekarskiej swojej maskotce, potem ją obejrzał dokładnie i orzekł - zdlowy piesek! Teresa i Kazik bezgłośnie  się zaśmiewali odwracając  twarze od  dziecka.

Jeszcze przed wyjazdem nad  morze wpadli z wizytą do Franka. Joanna wyglądała już dość "pękato" ale jak  samokrytycznie stwierdziła była  wciąż głodna i  za dużo podjadała. Poza  tym czuła  się bardzo dobrze. Prawdziwa Dunia bez trudu rozpoznała Alka co oczywiście zdziwiło Kazika i trochę Teresę, ale nie Franka i Joannę. Joanna twierdziła, że Dunia doskonale  wie, że Joanna jest w ciąży i codziennie kładzie  się na sofie obok Joanny i przytula  swój łeb do jej  brzucha. Poza  tym od  samego początku ciąży nie odstępuje Joanny. Oczywiście Alek został poinformowany, że niedługo wujek Franek i ciocia Joasia będą mieli dzidziusia. A teraz dzidziuś jest w  brzuszku cioci.

Nad morze pojechali dwoma  samochodami. Przed  wyjazdem udało im się kupić składane łóżeczko turystyczne dla Alka. Alek spędził w  nim nawet jedną noc w  domu i uznał, że to dobre łóżeczko. Krystian razem z Aliną, synkiem i panią Marią zapewnili sobie miejsce niedaleko Warszawy, w Wildze. Wynajęli domek z dwiema sypialniami, pokojem  dziennym z aneksem kuchennym i z całodziennym wyżywieniem. Dla Tadzia wzięli mnóstwo gotowych obiadków i deserów. Pani Marii bardzo się tam podobało, Krystian bywał tam co drugą noc. Alina była  zadowolona zarówno z wyżywienia jak i zakwaterowania. Było dokąd pójść z dzieckiem na  spacer, ścieżki były dobrze utwardzone.

Kazik z Teresą i dziadkami też byli bardzo zadowoleni. Mieszkali w jednym domu z dziadkami. Rano dziadkowie szykowali dla wszystkich śniadanie a wieczorem czasami i kolację.  Na plaży najczęściej byli sami - plaża rzeczywiście miała 5 kilometrów długości. Czasami w odległości około 200 metrów od  nich "zalegali" pewien znany polski kompozytor z żoną i kilkuletnim synem. Na obiedzie bywało z reguły dziesięć  osób, których  nigdy nie  widzieli na plaży. Plaża rzeczywiście była czyściuteńka, żadnych śmieci,  much lub os , a ponieważ nie było na niej żadnych odpadków to nawet mewy tu nie przylatywały. Przecież nie żrą piachu, a tu niczego innego  nie ma - tłumaczył Jacek.  Nie kąpali się, bo niestety woda w Bałtyku wciąż  była zimna. Wieczorami, już po kolacji przychodzili na  plażę by pospacerować po mokrym piasku, bo takie spacery bardzo hartowały organizm. Ponadto świetnie wygładzały skórę stóp. Raz zajrzeli w ciągu dnia na plażę  cywilną w tej miejscowości - na plaży był niesamowity tłok, na obrzeżach stały oblegane przez zgłodniałych wczasowiczów stoiska - smażalnie, gdzie  skwierczały smażone  ryby, kurczaki lub kawałki  jakiejś  kiełbasy, a nad zgłodniałym tłumem unosił się smród przypalonego oleju, ryb, frytek, kiełbasek i kurczaków. Szybko stamtąd uciekli dziwiąc  się, jak można w takich  warunkach  wypoczywać. Zrobili kilka wycieczek samochodowych , odwiedzili Kołobrzeg, innego dnia wpadli do Międzyzdrojów. 

Płeć męska z wielkim samozaparciem budowała  dla Alka zamki z piasku a Teresa bez odrobiny samozaparcia  część  dnia przesypiała na plaży. Sprawdzała tylko po przyjściu na plażę, czy wszyscy mężczyźni są dobrze wysmarowani kremem i......wyłączała  się. Na kilka  dni przed końcem pobytu Jacek zaproponował by pojechali znów do Kołobrzegu i popływali statkiem . Takie  rejsy odbywały  się codziennie i na pewno,  zdaniem  Jacka, Alkowi bardzo  się taka wycieczka spodoba. Całe szczęście, że nie ma tu lotów wycieczkowych - mruknęła Teresa. 

O ile sam statek bardzo się dziecku podobał, to rejs właściwie nie był dla niego atrakcją. Kazik z Jackiem oprowadzali małego po statku, ale okazało się, że Teresa  miała rację - on był jeszcze  zbyt mały, by docenić taką  atrakcję. Dla niego większą atrakcją było burzenie piaskowymi bombami  zamków zbudowanych przez Jacka i  Kazika.  Wieczorem gdy Alek już spał Teresa  powiedziała do Jacka - z małymi dziećmi to jest trochę tak jak z wyjazdem  na  zwiedzanie - mocno podniecająca perspektywa a potem swego rodzaju rozczarowanie, bo te  małe  szkraby są tak naprawdę wielką upierdliwością  i jeśli ktoś się spodziewał extra radości i atrakcji to na pewno jest mocno rozczarowany. Ty uniknąłeś tych rozczarowań, dowiedziałeś się o dziecku gdy było ono już uformowane i wiem, że Paweł spełnia twoje oczekiwania. 

Czy to znaczy, że jesteś rozczarowana macierzyństwem?- spytał Jacek. Nie, nie jestem, bo wiedziałam dokładnie co mnie  czeka, jestem wręcz  zdziwiona, że tak się wszystko jakoś gładko i logicznie  toczy- mam za męża cudownego faceta, dziecko zafundowaliśmy sobie, że tak powiem w samą porę, dziecko zdrowe i bez wad wrodzonych. Przyjmuję to  wszystko jako rekompensatę za  wszystko co mi zafundował pierwszy związek. Oboje z  Kazikiem dostaliśmy niezłe lanie w swych poprzednich związkach. I wiem, że oboje w tym samym stopniu baliśmy się co z tego naszego związku wyniknie.

A to, że nie jestem rozczarowana macierzyństwem wynika i stąd, że potrafię wyciągać właściwe wnioski z cudzych doświadczeń i że uważnie słuchałam opowieści swoich koleżanek gdy opowiadały o swoich problemach z dziećmi. I dzięki temu wiem, że dziecko trzeba uważnie słuchać i że trzeba mu zawsze mówić prawdę, nie  można go ani razu oszukać. Mnie rodzice nie oszukiwali, nie obiecywali, że coś nie będzie bolało,  gdy  było wiadomo, że to musi boleć. Kazik kupił ostatnio w Berlinie dla Alka zabawkę, która teraz jest właściwie głównie zabawką dla Kazika - Alek jest do niej po prostu jeszcze za mały. To sterowany elektronicznie  helikopter. Podoba  mi  się jak to działa - jeśli chcecie się  trochę pobawić to idźcie teraz nad morze i pobawcie się. Ja sobie poczytam w tym czasie. Jest  w tym czarnym pudełku, weźcie i idźcie się pobawić. Kazik przykucnął obok Teresy i powiedział - ja  wolę zostać z tobą, niech tata i Jacek się pobawią, teraz nie ma  wiatru, powinien ładnie latać. Po co to wzięłaś z domu? No żebyś się pobawił- odpowiedziała. Ja już nie tęsknię za lataniem, mnie jest dobrze z tobą i  dzieckiem. Potrzebuję was oboje a nie latania. Jacek wziął pudełko i powiedział do taty- chodź Tadek, zobaczymy jak to lata. Obaj dziadkowie niemal bezszelestnie opuścili kuchnię i wyszli z domu. A Kazik z Teresą poszli do swego pokoju. Z rozrzewnieniem popatrzyli  na  śpiącego Alka, Kazik poprawił nieco kocyk, którym było dziecko okryte a potem zaczął rozbierać Teresę. Nim zasnęli usłyszeli, że dziadkowie wrócili z plaży. Coś prędko wrócili - stwierdził Kazik.  Na co stawiasz?- spytała Teresa. Nie przeczytali instrukcji w  domu a na plaży przecież nie ma latarni - stwierdził Kazik. A ja  myślę, że się zorientowali, że to maluśki model i przez  to będą mieli problem  ze sterowaniem bo go po prostu nie będą widzieli.

Rano okazało  się , że oboje  mieli rację. Pośmieli  się wszyscy razem. Pogoda  zrobiła się nieco gorsza, co Jacek podsumował- nic  dziwnego to trzeci dzień po pełni, pogoda  musi odpocząć, słoneczko się zbiesiło. Możemy pojechać w okolice  Rogowa. A może pojedźmy do Szczecina?- zaproponowała Teresa- nigdy  jeszcze  nie  byłam  w Szczecinie. Możemy tam pojechać  na  cały  dzień  i tam  zjeść obiad. Tylko chyba trzeba  powiedzieć, że nie będziemy na obiedzie, żeby  nie  czekali na  nas  niepotrzebnie.

Ja znam tylko jedno  miejsce w Szczecinie - powiedział Jacek- aeroklub szczeciński. A ja Wały Chrobrego -powiedział Kazik- kiedyś na  nich  siedziałem o świcie gdy wysiedliśmy z pociągu będąc na  szkolnej wycieczce. Omal ze  szkoły nie  wyleciałem wtedy, bo wróciłem na dworzec i pojechałem z powrotem do Warszawy. Byłem  głodny, niewyspany i zmarznięty. Miałem wtedy 14 lat, wyglądałem  na  więcej, bo byłem  wysoki, miałem  przy  sobie trochę pieniędzy i na bilet starczyło. Pół dnia  mnie  szukali, na szczęście tata zatelefonował do  szkoły i powiedział co  zrobiłem, szkoła z kolei zawiadomiła  policję, to znaczy milicję w Szczecinie, że  zguba się znalazła i jest w  domu. Po raz pierwszy i ostatni widziałam  w oczach ojca  chęć mordu. Pewnie  gdyby mama go nie objęła i nie powiedziała bardzo spokojnym  głosem że najważniejsze  że jestem cały i zdrowy i że sprawa nie jest warta jego nerwów, to pewnie by mnie  sprał. 

Więc może po prostu wsiądźmy w  samochód i pojedźmy albo na  wschód , albo na  zachód i jeśli gdzieś po  drodze dostrzeżemy las to po prostu pochodzimy sobie po lesie.  Bo wydaje  mi się, że  zwiedzanie  Szczecina nie będzie  ani ciekawe  ani zabawne lub miłe  dla Alka - stwierdził Kazik. Ja bym chętnie  przepatrzył co jest na Wyspie Wolin ładnego na tyle, że można by się tam na   następne  wakacje  wybrać.  I dobrze, że dziś nie jest plażowa pogoda, skóra nam odpocznie.  Możemy pojechać jednym samochodem, lub możemy dwoma.  Prowadzić będziemy z Tesią na zmianę. Dla Alka weźmiemy picie i jedzenie, dla dużych picie , a wszystko do termotorby. To jak wy, panowie chcecie. Pojedziemy drogą  109 do 102 i tą 102 dojedziemy  do Wisełki , która jest  w Parku Wolińskim. Podjedziemy  stamtąd nad  Jezioro Czajcze  a co dalej to  się okaże na  miejscu.  Jacku byłeś kiedyś w tym Parku Wolińskim?   Phi- nawet nigdy o  nim nie  słyszałem - zaśmiał się Jacek. Ale jestem za tym, żeby pojechać w  dwa  samochody, bo my z Tadeuszem długonodzy jesteśmy, ty też , więc za tobą to tylko może Tesia siedzieć bez  szkody dla krążenia. A skądinąd  wróble mi wyćwierkały, że ty lubisz mieć Tesię obok siebie i jeszcze ma  cię głaskać po twym męskim udzie, więc będzie lepiej jechać w  dwa samochody

W tej Wisełce możemy przepatrzeć jakie  są kwatery i ewentualnie coś  sobie obgadać na przyszły sezon. Jak będziemy w Parku Wolińskim to może zobaczymy nad  drzewami  orła bielika, bo  tam  podobno   gniazduje. I w ogóle to sporo tam różnych ptaków. Też nigdy nie byłem w Parku Wolińskim- stwierdził Kazik. 

                                                                      c.d.n.

Lek na wszystko? -102

 Przez kilka dni po powrocie rodziców  w domowe  pielesze Alek funkcjonował tak, jakby był wysmarowany klejem - przyklejał  się na zmianę do ojca lub matki. Kazik był zdumiony, bo mały przesiedział u niego na kolanach dwie  godziny, w czasie których jedynym jego zajęciem było tulenie swego pieska-maskotki, któremu dość  głośno szeptał - "tata wlócił, tata  pise. Duzo pise, tata musi." Gdy do pokoju przyszła Teresa zsunął się   z kolan ojca i  szybko przykleił się  do Teresy. Teresa po wspólnym  wypiciu kawy z Kazikiem zabrała małego  do kuchni, prosząc  go by pomógł jej robić obiad.  W ramach pomagania mył w misce już  wcześniej umyte warzywa, potem pokrojone  wrzucał do garnka, Teresa opowiadała mu jak się gotuje obiad, siedział w  swym wysokim  krzesełku i przyglądał  się jak Teresa kroi warzywa, przygotowuje  mięso. 

Pogoda  była mocno  niepewna,  więc zapadła  decyzja, że razem  z dziadkiem będzie budował domki na loggii. Co jakiś  czas przerywał budowę i biegł sprawdzić,  czy mama i tata aby nie  zniknęli.  Po kolejnym  takim sprawdzaniu Teresa usiadła  z nim w pokoju i powiedziała, że tatuś i mamusia nigdzie nie zamierzają bez niego wyjeżdżać, więc  nie musi  co chwilę sprawdzać czy mama i tata są w domu. Poza tym, na pewno nie wyjadą bez uprzedzenia i zawsze mu wcześniej o tym powiedzą. Przypomniała mu, że nie  został w domu sam, był z nim cały czas dziadek Tadek i dziadek Jacek a tata i mama bardzo szybko przecież do niego wrócili. I obydwaj dziadkowie byli z nim stale i w dzień i w nocy, bo dziadek Jacek to przecież tu spał, a nie  w swoim domu. Mówiąc mu to wszystko nie bardzo wiedziała, czy to do niego dotarło, ale ku wielkiemu  zaskoczeniu Teresy mały pojął co powiedziała. 

Podreptał do dziadka i mu powiedział: mama , tata nie pa, pa. Mama, tata w domu. Teresa zrobiła dla Kazika dzbanek owocowego picia i powiedziała małemu - chodź, zaniesiemy tatusiowi picie. Ty weźmiesz  taty kubeczek, ja wezmę dzbanek z piciem, bo za ciężki dla ciebie. Oczywiście jak  zawsze wpierw  zapukała, Kazik zawołał "proszę" i Teresa przepuściła Alka przed  sobą. Mały podał ojcu kubek i powiedział : mama da picie. Teresa opowiedziała jak tłumaczyła ich mądremu synkowi, że nie wyjadą nagle bez uprzedzenia, a mały z wielkim przekonaniem powtórzył: mama, tata w domu! Potem pochwalił się, że mył "mafewki" i pomagał mamie gotować obiad.

Po obiedzie Kazik wrócił do pisania, a Teresa zatelefonowała do Aliny z  zapytaniem, czy może do nich wpaść razem z Alkiem. Okazało się, że oczywiście tak, Teresa wzięła więc to co miała przygotowane  dla rodziny i spacerkiem poszła z małym do szwagra. Po drodze przypominała synkowi, że jego braciszek jest jeszcze mały i nie biega pędem po mieszkaniu tak jak on. 

Drzwi otworzył im Kris, był wyraźnie w dobrym humorze. Wpierw porwał na ręce Alka, wycałował mówiąc, że dawno go nie widział, potem wyściskał Teresę i zapytał się o brata, czemu nie przyszedł i nim Teresa odpowiedziała dostał odpowiedź od Alka, że  "tata pise, duzo pise,placuje". Krisa nieco zatkało a Teresa powiedziała cicho: he understands everything, a na głos dodała - Kazik pisze, bo przez trzy  dni  nie było nas w Warszawie, byliśmy oboje w Berlinie. Alek  został z dwoma  dziadkami - dziadkiem Tadkiem i dziadkiem Jackiem. I był bardzo, bardzo grzeczny. 

Alina siedziała z małym Tadziem w salonie. Dziewczyny się  wyściskały, Teresa wycałowała Tadzia a stryjeczni braciszkowie wpatrywali się w siebie uważnie.  Teresa ukucnęła i powiedziała do Alka - możesz braciszka ukochać,  ale delikatnie, jest  młodszy od ciebie. Bobo Tadek majutki - wygłosił Alek, ale objął delikatnie braciszka, który aż znieruchomiał z wrażenia.  Teresa wyciągnęła z torby "suweniry" - dla Aliny biustonosz, błękitną przezroczystą koszulkę nocną i różne kosmetyki, dla Krisa album o Berlinie i to nawet w języku francuskim, dwie puszki markowego piwa.  Dla Tadzia letnią czapeczkę z daszkiem i nausznikami , ozdobioną herbem Berlina. 

Okazało się, że ani  Kris  ani  Alina nie  wiedzieli, że Teresy i  Kazika  nie było trzy  dni w Warszawie. Nie mówiliśmy wam, bo wylecieliśmy we wtorek rano a wróciliśmy  w czwartek wieczorem. Alek miał do dyspozycji dwóch dziadków, Jacek to u nas przez ten czas nocował. Ja to się śmieję, że Jacek to  się w pewnym  sensie  czuje ojcem Kazika. A Jacek ma bardzo fajnego syna. Nie dość, że chłopak przystojny bo i mama i tata urodni, to do tego ma dobrze poukładane w głowie, skończył informatykę. I jest bardzo miły.

A powiedzcie mi co robicie w tym roku z wakacjami?- spytała Teresa. Bo my to jedziemy nad morze, będziemy mieszkać w kolonii oficerskiej na prywatnej kwaterze. Śniadania i kolacje we własnym zakresie a obiady w prywatnej stołówce na tejże kolonii. Oczywiście jadą z  nami obaj dziadkowie - są niemal nierozłączni.  

A jesienią to chcemy pojechać do Baligrodu. Jeżeli Kurt da radę wziąć urlop w okresie ferii jesiennych to pojedziemy właśnie  wtedy- to będzie w październiku. Ale jeśli nie będzie mógł wziąć tego urlopu, to pewnie Sophie sama z  dziećmi raczej nie przyjedzie. I wtedy my z dziadkami pojechalibyśmy do Baligrodu we wrześniu. Tam są świetne warunki, ośrodek w lesie, jest całodzienne  wyżywienie, można  mieszkać w  drewnianym  domku z pełną cywilizacją (oprócz TV) lub w  ogólnym pawilonie, w którym jest stołówka i recepcja. Byliśmy tam jeszcze przed ślubem. Domek poza  sezonem  można  wziąć nawet tylko na kilka  dni. My tak kiedyś wzięliśmy.  Pomyślcie sobie o  tym spokojnie. Domki na parterze mają salon z dwuosobowym spaniem, z kominkiem, jest kuchnia i łazienka. Większe mają na górze 4 spania w dwóch pokoikach, mniejsze mają 3 spania. Z atrakcji to jest na terenie kawiarnia. Osobiście już  się cieszę, że znów tam pojedziemy.

Ja to bym wolał gdzieś bliżej Warszawy, bo jakoś tak  dziwnie jest, że większość klientów trafia  mi  się w wakacje - stwierdził Kris. No ale wrzesień lub październik to już nie wakacje, pomyśl o tym spokojnie. W tym Baligrodzie jest spory teren, asfaltowe ścieżki, jest gdzie jeździć  wózkiem lub ma dziecko gdzie  dreptać. Latem to tam jest nawet  basen, ale ma cholernie zimną wodę.

Gdy byliśmy  z małym w Berlinie to towarzystwo starszych  dzieci bardzo mu posłużyło. Jego mentorem został Peter, najmłodszy. On już idzie do  szkoły. Nie wiedziałam wcześniej, że pobyt ze  starszymi dziećmi  jakoś bardzo przyspiesza rozwój  dziecka. Byliśmy  tylko tydzień, mieszkaliśmy u nich  w domu, więc dzieciaki się cały czas zajmowały Alkiem. Wyobraźcie  sobie, że nawet  miałyśmy z Sophie raz wychodne. W ogóle fajnie było, zwiedziłam pałac Charlottenburg,  warto było.

Akurat Teresa skończyła opowiadać o ich pobycie w Berlinie i o  tym, jakie tam są świetne  małe restauracje i jakie świetne jest greckie jedzenie gdy zazgrzytał klucz w drzwiach wejściowych i pojawił się Kazik. Alek rzucił się biegiem do swego taty, a Kazik powiedział - bardzo źle mi  się pisze gdy nie ma  w domu mojej żony i dziecka.  Mały Tadzio patrzył się na Kazika lekko zdziwiony i lekko przestraszony, a Kazik powiedział - Tadzio patrzy się na  mnie tak, jak Alek patrzył się na Krisa  gdy był młodszy. Bo coś się dziecku nie  zgadza - stanowczo jesteśmy do siebie  zbyt podobni. A takiemu maluszkowi trudno pojąć co jest grane. 

To ty piszesz z dzieckiem na kolanach?- zdziwił się Kris. Nie z dzieckiem na kolanach, ale z żoną. Działa na mnie uspakajająco ale i inspirująco. A często jest tak, że  ona się bawi z Alkiem u mnie w gabinecie - bo budują razem domki z klocków. I świetnie  mi się wtedy pisze. Pewnie  się starzeję. Poza tym gdy czasem się "zamotam" w tekście i nie  wiem czy  jest jasne co mam na myśli, to czytam jej ten tekst i ona go ocenia pod  względem logicznym. A tobie się zawsze pisze idealnie?  Zawsze jesteś od pierwszego skrobnięcia  piórem zadowolony z tego co napisałeś? Bo mnie czasem coś nie gra. Bo wiem, że to musi być tak napisane by każdy zrozumiał co mam na myśli, a nie tylko konstruktor z mojej wąskiej półki. Właśnie dlatego często piszę w domu a nie w Instytucie. Poza tym nikt mi w domu nie zawraca głowy jakimiś sprawami, które zupełnie  nie przystają do tego co aktualnie  robię.  Jeżdżę do firmy tylko wtedy gdy rzeczywiście  moja obecność jest  niezbędna.

Mówiła wam Tesia o wakacjach i o Baligrodzie?  Tak zupełnie  szczerze, to gdyby nie to, że jadą z nami dziadkowie to pewnie wolałbym nad  morzem normalne wczasy z całodziennym wyżywieniem. No ale jak znam Jacka to on  nam i śniadania i kolacje zorganizuje. Pewnie  sam będzie je robił, bo zakochany jest po uszy w Alku. A Jacek naprawdę świetnie gotuje. Na nasz powrót z Berlina  wymodził pierogi takie, że nic tylko jeść je  całą dobę. Pociąga  mnie też ta plaża, bo to pięć kilometrów bezludnej plaży, czyściutkiej, bez ludzi, psów i os. Oby tylko pogoda  była. A cała ta kolonia jest otoczona lasem i jest tam czysto, bo to ośrodek szkoleniowy, więc ma kto sprzątać.Wszak wojsko to nie  salon wypoczynkowy, poborowi muszą być cały dzień czymś zajęci, żeby nie mieli głupich myśli i zachcianek.

A Baligród to jest super sprawa- cisza, spokój, wychodzisz na balkonik późnym  wieczorem i czujesz się jakbyś był w planetarium - gwiazdy na wyciągnięcie  ręki i dziwisz  się, że jest ich  aż tyle. I stoisz na tym balkoniku właściwie pomiędzy gałęziami bardzo wysokich drzew. I jest cichutko, przytulasz swoją kobietę i czujesz, że żyjesz, że jest cudownie, bo masz ją w objęciach. I tylko wy  się liczycie, cały świat jest odległy, jesteście  tylko wy dwoje. I siedzenie wieczorem przy kominku, w którym buzuje ogień też jest super.

Kris wpatrywał się w brata jakby zobaczył go po raz pierwszy w  życiu. To niesamowite - nie poznaję    cię! Ty , taki zawsze trzeźwy, konkretny, człowiek techniki, a taki nagle romantyk!  A twoim  zdaniem człowiek o wykształceniu technicznym nie może być romantykiem? - spytał Kazik.  Chęć latania jak ptak to też jest pochodną romantyzmu. A piękno otaczającego nas świata łatwiej dostrzec gdy jest  się zakochanym i gdy się kocha. I raczej trudno w mieście o doznania przyrodnicze i dlatego co jakiś czas trzeba jednak wyjeżdżać na urlop. Pomyśl, Młody, o  tym. Będąc ojcem też można dostrzec piękno, które nas otacza. Trzeba co jakiś czas przewietrzyć mózg, zmienić otoczenie i priorytety.

Sądzę, że Tadzik jest jeszcze ciut za młody na pobyt nad  morzem. Podejrzewam, że cały dzień na plaży nie byłby najlepszym rozwiązaniem. Ale pomyśl o Bieszczadach- jesienią są naprawdę piękne. Poza tym będzie nas  tam w  sumie sporo, nawet wtedy, gdy nie przyjedzie Kurt ze swą trzódką. Nas będzie piątka, was trójka. Dla Tadzia weźmiecie od nas turystyczne łóżeczko. Jedzenie będzie miał słoiczkowe, plus mleko modyfikowane. Nasz będzie jadł to co my, a może są tam i dania dla dzieci. Nie wiem, ale się dowiem. Dla naszego rozejrzę się za czymś do spania. Albo będzie  spał z nami , co bardzo lubi. Widziałem gdzieś takie łóżeczka z grubej gąbki z boczkami i to takie dla 5-latków, żeby  mogły  spać na podłodze. Muszę poszukać w sieci. Coś takiego jak psie posłanko, tylko prostokątne z boczkami. Kris słuchał wywodów brata z nieco opadniętą szczęką, a Teresa zastanawiała  się co będzie  mówiła Alina gdy oni już pójdą  do  domu. Bo na  razie siedziała jak zamurowana.

                                                        c.d.n.


środa, 26 kwietnia 2023

Lek na wszystko? -101

 W końcu maja Kazik rzeczywiście musiał być w Berlinie. Już wcześniej "obgadał" sprawę z.....Jackiem oraz oczywiście  z tatą. A tak dokładnie, gdy tylko Kazik wspomniał o tym Jackowi, ten spojrzał na niego i powiedział - przecież to jasne, jak  słońce, że jeśli wyjedziecie oboje to ja będę "na posterunku" - co prawda Tadeusz  jest jeszcze zdrowy i cały, ale skoro zostaje  z  małym  dzieckiem to jest dla  mnie jasne, że mu we  wszystkim pomogę i będę z nim  cały  czas, mogę nawet te  trzy dni być u was w domu. Jedźcie spokojnie, jesteście tak wzorowymi rodzicami na  co dzień, że powinniście przez te  trzy  dni nieco od  dzieciaczka odetchnąć. Przy okazji panowie porozmawiali o wakacjach - na drugą połowę lipca Tata, Jacek oraz Kazik z Teresą i dzieckiem stali się rodziną jednego z oficerów i wynajęli  dwa pokoje w jednym z domków. Oczywiście wpierw Jacek upewnił się, że będą w tym czasie czynne obiady domowe.

Teresa kilka dni przed  wyjazdem przygotowywała Alka do tego, że będzie  w domu tylko z dziadkiem. W ramach przygotowań na to "wydarzenie" spędziła te  dni "tracąc  czas i pieniądze" jak to sama określiła w tak zwanym "salonie piękności". Okazało  się,  dziadek Tadek i dziadek Jacek świetnie  sobie radzili z Alkiem, tylko Kazik nie był usatysfakcjonowany, bo musiał te kilka  dni być w Instytucie i jak mówił Teresie to było okropne - nikt nie podał kawusi z drobną przekąską a najgorsze  było to, że nie  było obok Teresy, by się do niej przytulić i uporządkować myśli. 

W dniu przylotu do Berlina (przylecieli około godz.10,00) zostawili bagaż, czyli 1 torbę, w hotelu i Kazik wypożyczył samochód by nieco pokazać Teresie  Berlin. Kolację zjedli u Sophie i Kurta, witani przez  chłopców tak, jakby byli najbliższą  rodziną. Chłopcy martwili się czy aby Alkowi  nie jest zbyt smutno bez mamy i taty, a Kazik tłumaczył im, że najważniejsze, że jest z nim  dziadek, bo Alek zasypia w towarzystwie  dziadka, trzymając  go za rękę.  Oczywiście Teresa  nie  wytrzymała i zatelefonowała do taty by dowiedzieć  się jak funkcjonuje Alek. Okazało się, że dziadek będzie spał w ich sypialni a w jego sypialni  będzie  spał Jacek. I jak na razie to Alek jest spokojny, był na  spacerze i oczywiście jeździł na swoim "wolelku" i to tak jak mu Kazik nakazał. I już kilka razy opowiadał, że "mamy nie ma, mama sybko wlóci jutlo", "mama i tata zlobili papa, sybko wlócą". Poza tym na placu zabaw przymierzali małego do rowerka z pedałami i dziadek obiecał dziecku, że gdy mama i tata wrócą to pojadą kupić dla niego rowerek. A Jacek ma lepszy pomysł, zobaczył na placu zabaw  dziecko w samochodziku z napędem pedałowym i jest przekonany, że to lepsze niż rowerek. Tata z kolei uważa, że przecież może być i rowerek i samochód.

 Tatusiu, przecież my za dwa dni wracamy, niech on  na  razie trenuje na tym co ma  w domu. I nie przyjeżdżajcie z nim wieczorem na lotnisko, to pora gdy ląduje wiele samolotów i będzie  tłok. Jesteśmy bez bagaży i  bez problemu dotrzemy do domu, pewnie nawet taksówkę  złapiemy bo mamy tylko bagaż podręczny, więc  szybko wyjdziemy  z hali przylotów - perswadowała tacie  Teresa. 

Następnego dnia Teresa zabawiła  się w turystkę i sama kręciła  się po Berlinie by w końcu wylądować pod Bramą Brandenburską i zaczekać na Kazika. W dniu powrotu Kazik do godziny 15,00 był zajęty, umówił się z Teresą w pobliżu firmy, w małej, przytulnej kawiarence. Razem z Kazikiem  przyszedł też Kurt, by Teresę "ucałować na pożegnanie" a tak naprawdę by zjeść z nimi coś słodkiego i odwieźć ich na lotnisko. W drodze na lotnisko Teresa przypomniała mu o jesiennym pobycie w Bieszczadach, na który już się oboje z Kazikiem  cieszyli. Kurt trochę  narzekał, że nie przyjadą latem  na  niemieckie  plaże nad  Bałtykiem, ale trudno  mu  było zaprzeczyć, że jednak nieco bliżej będą  mieli nad polskie  wybrzeże Bałtyku.

Lot odbył się bez problemów, nie był opóźniony, a ponieważ nie  musieli czekać na bagaż wyszli bardzo szybko i rzeczywiście, tak jak przewidywała  Teresa jeszcze "upolowali" taksówkę. W dwadzieścia minut później już byli pod  swoim blokiem. 

Kazik bardzo cichutko,  niczym rasowy włamywacz otworzył drzwi mieszkania. Drzwi od kuchni były zamknięte, zapewne po to by nie roznosiły  się po mieszkaniu  zapachy kuchenne.  Kazik szybko wyjął ze  swojej torby z dokumentami  maskotkę berlińskiego misia i oboje weszli do kuchni - tu królował Jacek, wyglądał dość  zabawnie przepasany fartuszkiem Teresy. Stał tyłem do drzwi i słysząc, że je ktoś otworzył powiedział  - mówiłem, że was zawołam, gdy będzie gotowe.  Co  ty powiesz? spytał się Kazik, z trudem powstrzymując  się od  śmiechu. Jacek obejrzał się i powiedział - a Tadeusz  z  małym wypatrują was stojąc na loggii. Bo zdaniem Tadeusza zobaczy was z  daleka gdy będziecie wysiadać z autobusu. No - zaśmiała  się Teresa - cały tata. No to idziemy do nich na loggię. Weszli po cichu do stołowego - na loggii stał tata, na stoliku stał Alek obejmowany przez tatę i obaj wpatrywali się w  widoczny stąd przystanek autobusowy.

Hej, hej, już jesteśmy - zawołał Kazik i szybko wyszedł na loggię. Alek z wrażenia omal nie  zeskoczył ze stolika wyrywając  się z objęć  dziadka w stronę Kazika. Teresa czekała na nich  w pokoju, nie  chcąc robić  tłoku na loggii. Alek, który nie  spojrzał przez  szybę do pokoju zapytał z niepokojem - mama jest?  Jest syneczku, jest w pokoju. Chwilę później Alek już wisiał w objęciach mamy, Kazik witał się z tatą i obaj weszli do pokoju. Loggia została  zamknięta, dziecko wyzwolone z kombinezonu nie bardzo wiedziało do kogo się ma tulić- do mamy czy do taty. Z tego wszystkiego wszyscy poszli do kuchni, w której Jacek gotował  pierogi z mięsem - wyrób  własny - jak zaznaczył. Pierogów była cała masa, wielkością były pośrednie pomiędzy  uszkami do barszczu a zwykłymi pierogami. 

Ojejku - zdumiała  się Teresa - jakąś pokutę odprawiasz, że  zrobiłeś takie małe te pierogi? To przecież fura roboty! Eeee, jestem  wszak na emeryturze, czasu mam jak mrówek  w lesie, a moim skromnym zdaniem tej  wielkości  pierogi  są najsmaczniejsze. Szybko się uwinęliście  z tego lotniska!  Bo byliśmy bez bagażu więc  szybko  wyszliśmy i jeszcze były taksówki, więc  szybko poszło. 

Jeszcze  przed  kolacją Jacek dostał album o Berlinie i 2 duże puszki piwa, a tata dostał plan Berlina wraz z opisami najciekawszych tras i miejsc  i też piwko. 

Po kolacji  rozmawiali na temat jesiennego wyjazdu do Baligrodu. Plan był prosty i przejrzysty- jeśli  rzeczywiście Kurt dostanie w tym czasie urlop to wtedy  wezmą 3 domki, jeśli - nie to wezmą 2 domki. Kurt na pewno przyjedzie   samochodem, bo jakby na to nie spojrzeć to jest 3 chłopców i 2 osoby dorosłe, więc niestety to dużo  bagażu do zabrania, bo to już będzie jesień. Domki większe mają na pięterku 4 miejsca do spania , mniejsze mają 3 miejsca na górze. Obydwa  typy mają na dole łazienkę, toaletę, kuchnię, duży pokój  z kominkiem z podwójnym miejscem  do spania. A jeśli komuś nie pasuje  domek, to jest jeszcze  trochę  pokoi w budynku, w którym jest jadalnia i recepcja. Są trzy posiłki dziennie, można zamienić kolację z obiadem. No i jest jeszcze kawiarnia na terenie ośrodka, z dobrym koniakiem - dopowiedziała Teresa.

A jak się sprawował Alek?- dopytywał się Kazik. Alek? - idealne  dziecko! Wszystko rozumie, posłuszne i cały czas na to "jutlo" czekał, no bo wiedział, że przyjedziecie "jutlo". Usiłowałem wprowadzić mu pojęcie zwane "pojutrze", ale on jeszcze  nie załapał. Po prostu zapomniałem, że on dopiero w grudniu będzie  miał trzy lata. Na razie wszystko związane  z  czasem przyszłym jest jutrem. Jak dla mnie to on jest szalenie "poukładany," można się  z nim dogadać.

Wczoraj na spacerze spotkaliśmy tę kobietę z którą Tadeusz był w Nałęczowie. W tym momencie tata powiedział - już ci raz mówiłem- ja byłem w Nałęczowie  nie z tą kobietą tylko z jej sunią, charcicą. Jacek uśmiechnął  się - no fakt, charcica duuużo ładniejsza od swej pani. Nie  dziwię  ci się, że wolałeś psicę. Ale nie mówiliśmy jej, że jesteśmy sami z Alkiem. A ta psica  bardzo dobrze ułożona i tylko buciki Alkowi wylizała, a Alek ją ukochał. 

No bo to psica nauczona  kultury względem dzieci, ta pani ma  dwoje wnucząt - powiedziała Teresa. Sunia   jest ostrożna  w kontaktach  z dziećmi. Alek ją bardzo lubi. Ale do innych psów na  szczęście  się nie  garnie. A teraz ma swoją Dunię i  chyba ona zaspokaja jak na razie  jego chęć na kontakty z psami. 

Jacku, może my te pierogi do kolacji to lekuchno podsmażymy lub podpieczemy? No jasne, podpieczemy, tylko "psiknę" na nie  delikatnie oliwką, żeby nie były suche.

A jak ci było teraz  w Berlinie?  Całkiem  dobrze, tylko nieco  samotnie gdy Jacek był na konferencji. Ale sobie trochę pojeździłam metrem, trochę się powłóczyłam. Nie  wszystko mi się w tym mieście podoba, zwłaszcza teraz gdy ciągle jeszcze  wiele  miejsc jest w budowie by przywrócić urodę starego Berlina. Ale w moim odczuciu przedwojenny Berlin musiał być bardzo ładnym miastem. Podobają mi się bardzo niektóre stare dzielnice, te  co  były Berlinem Zachodnim. Tam było stosunkowo niedużo zniszczeń, alianci rozwalali bardziej tę część miasta, która potem  była Berlinem Wschodnim. Podoba  mi się jedna rzecz w Berlinie- Berlin jest miastem wielokulturowym, jest  tu sporo obcokrajowców- śmieją  się, że w Berlinie  najtrudniej  spotkać  rodowitego Niemca. Polaków też jest w Berlinie  sporo. I to działają w różnych sektorach. Tramwaje są głównie w dawnym Berlinie Wschodnim. Podoba  mi się u  nich metro. Podoba  mi się też i  to, że wzdłuż Sprewy , gdy tylko zrobi  się  ciepło, jest multum kawiarni na wolnym powietrzu - obydwa brzegi rzeki żyją- rozbrzmiewa  muzyka, ludzie tańczą, w  dzień siedzą na leżakach i opalają  się. Zresztą w  wielu  miejscach Berlina gdy tylko zaczyna  się ciepło to kawiarnie i małe restauracyjki "wychodzą" na ulicę. Nawet teraz, gdy jeszcze  nie  można  powiedzieć, że jest gorąco to już widziałam w  wielu miejscach powystawiane na ulicę  stoliki. Ja to byłem kiedyś w Berlinie  Wschodnim - powiedział tata. U nich też budowali domy  mieszkalne tym systemem wielkopłytowym ale ich mieszkania były znacznie  większe od naszych. Ich włodarze  nie byli tacy oszczędni  jak Gomółka. Gdy do nas przyjeżdżali Niemcy to nie mogli  się nadziwić, że nasze  mieszkania mają takie małe metraże, a przecież budowane też  systemem "wielkopłytowym".

Będę się musiał kiedyś wybrać do Berlina - stwierdził Jacek. W Paryżu byłem, ale w Berlinie  nie. A Paryż Ci się podobał ?- spytała Teresa. I tak i  nie - bo jak każde  miasto - ma miejsca piękne  ewentualnie  ciekawe. W sumie bardzo  się w tym Paryżu umordowałem. Wyjeżdżając do Paryża nieomal przebierałem  nogami z niecierpliwości- wreszcie zobaczę Paryż. No i zobaczyłem. Przejście z jednej  strony Placu Concorde na  drugą nieomal pozbawiło mnie tchu- byłem w lipcu, był upał. Pola Elizejskie - chyba jestem pozbawiony  wrażliwości , bo nic  mnie  nie  zachwyciło- dwukilometrowa aleja  obsadzona drzewami przystrzyżonymi na bryłę typu prostopadłościan, po obu stronach sklepy z cenami wziętymi z
"Bóg wie  skąd". No to wyszliśmy  wieczorem - straszne flejtuchy z tych paryżan - pełno psich kup, musisz dobrze uważać żeby w  coś  nie  wdepnąć. W sumie to mam wrażenie, że wszystkie  paryskie  cuda są przereklamowane. Montmartre -  nie jestem malarzem. Jestem natomiast zdania, że ludzie gdy  zwiedzają jakieś znane, historyczne   miejsca nie potrafią powiedzieć otwarcie, że któreś z takich miejsc "głowy z  zachwytu nie urywa". Kumpel był w Grecji.  Pytam się go  jakie ma  wrażenia - upał, że zemrzeć można,  w porównaniu z Grecją to my żyjemy na  dalekiej  północy. Ok, a co widziałeś? Ruiny Akropolu. I.....Kumpel się na  mnie patrzy i mówi - żeby  się zachwycić ruinami  musisz wpierw  wiedzieć,  najlepiej namacalnie jakie  są trudności z budową takiego obiektu. Potem spojrzysz w dane techniczne i czujesz podziw. Podziw, że ktoś, kiedyś metodą prób i błędów  coś takiego zbudował. Podziwiasz determinację tych ludzi, wiesz ile ludzkich istnień nie przetrzymało trudów tej budowy, jesteś pełen podziwu dla ich trudu, wytrwałości, ale w samej ruinie jako takiej nic pięknego  nie ma. Przetrwała, bo w pewnej  chwili ktoś  zaczął konserwować, nadal konserwuje. Ale ja to samo czuję gdy o tym czytam, a sama ruina  mnie nie rajcuje. Facet jest po  architekturze. 

Teresa uśmiechnęła  się - pocieszyłeś  mnie, bo ja często oglądając różne  zabytki też nie widzę w nich czegoś pięknego, są w moim odczuciu  schodkiem wiodącym w  górę, przyczynkiem do dalszych osiągnięć. No cóż - jestem zupełnie pozbawiona  romantyzmu, ale nic na to nie poradzę.

                                                          c.d.n.


poniedziałek, 24 kwietnia 2023

Lek na wszystko? - 100

 Jak  widzę podpadłem ci - stwierdził Jacek. Ale tak mi się jakoś  składało dotychczas, że nie  miałem bliskiego kontaktu z kobietami, które były w wieku Twoim i Pawła, a te , z którymi pracowałem były raczej  wrogo nastawione do "przejawu" nowoczesności,  czyli komputeryzacji. Ciągle  słyszałem narzekania,  że literki takie małe, szkolenie  trudne, ciężko  zapamiętać  i stąd   może takie  moje odzywki. Bo panowie  niewiele ode mnie młodsi jakoś łykali sprawę  bezproblemowo. Ale nie wykluczam, że może była i to kwestia lokalizacji - tam jednak było przysłowiowe "zadupie". A może i  ci co szkolili personel byli pozbawieni talentu przekazywania  swojej wiedzy.

Chciałbym jakoś tej panience pomóc - ma dziewczyna  dobrze poukładane  w głowie. Wiem, jak wyglądają te "pogomółkowskie" mieszkania. Paweł mieszkał w takim mieszkaniu z matką i z trudem , ale udało mi  się, namówić go na sprzedanie go i kupno też niedużego, 42 metry, ale już  z widną kuchnią.

Teresa  spojrzała na niego z uwagą i powiedziała - mam nadzieję, że nie startujesz  do niej. Jest młodsza od twojego syna. Poza tym nie wygląda mi na taką, która potrzebuje pomocy- ona sobie  całkiem  nieźle radzi. Jak na razie to jest  tylko koleżanką Pawła i raczej jeszcze  nie  są  ze  sobą związani uczuciowo. Wystarczy jeśli weźmiesz udział w przewożeniu dobytku dziewczyn - wtedy Paweł zrobi  nie  cztery kursy samochodem  a dwa. Jeśli ma  coś Pawła połączyć z tą dziewczyną  to niech  to nie będzie oparte na jej wdzięczności, że  obaj  wyłaziliście  ze skóry, żeby jej pomóc. Uczucia oparte na  wdzięczności  szybko wyparowują. I z reguły obie  strony mają jakiś niesmak - jedna  strona, ma poczucie że nie potrafi  się odwdzięczyć a druga, że albo  zrobiła za mało albo zbyt  wiele.

W pokoju zapadła cisza i po dłuższej chwili Jacek powiedział: właściwie  to masz rację. Ale ja nie startuję do tej panienki, wierz  mi - ja wciąż  czuję  się winny wobec Pawła i jego matki i chyba jakoś chcę tę winę zmazać.  Może jakimś dobrym uczynkiem.

Jacek - to poczucie zostanie  z Tobą do końca życia - powiedział Kazik. Może czas byś z Pawłem szczegółowo omówił to wszystko co zaszło między tobą a jego matką i przy okazji uświadomił  mu, w czym tkwił błąd i że czasem szczerość jest też egoizmem, bo wynika  z egoistycznego myślenia.  To już nie jest dziecko, to dorosły  facet.  Ja przez  szczerość a raczej przez nieco wypaczone pojęcie uczciwości i jednocześnie  egoizm uwikłałem się w małżeństwo z Anką. I chociaż  Tesia mi to wybaczyła, ja sam nie potrafię  sobie tego  wybaczyć. Poza tym nie sądzę, by Paweł długo znał  Basię - ona ma jeszcze  rok studiów i pewnie w połowie semestru zacznie pisać magisterkę. Nie sądzę by się długo znali- wszak Paweł od  niedawna jest w Warszawie i na Politechnice raczej często nie bywał, bo tylko bronił tu pracy, a teraz przecież już pracuje. Poza tym  - niedawno była pani cybernetyczka, teraz jest Basia a za tydzień lub  miesiąc  może ci przedstawić kolejną dziewczynę. Wiem coś o tym, bo nim mój braciszek się ożenił to było trochę panienek koło niego. I każda na początku była "super dziewczyna" tylko z  czasem okazywało się, że oboje  nie  grają tego  samego utworu. I myślę, że jeszcze  nie jedną miłą  dziewczynę nam pokaże Paweł. Jest fajnym  chłopakiem, już po studiach, pracuje  w dobrym miejscu, na pewno liczy się na rynku "facetów  do  wzięcia".

I wiemy oboje z Tesią, że wcale nie będzie ci łatwo powiedzieć Pawłowi o wszystkim. Nam powiedziałeś, ale z reguły łatwiej jest coś niepochlebnego o sobie  powiedzieć przyjacielowi niż  swojemu własnemu dziecku. I mówiąc mu o tym co było, nie  zapomnij  ani przez moment, że ona  była  dla niego całym światem i że on jest waszą wypadkową. I że bardzo cię kochała. I nie chciała by dziecko tego, którego kochała  zniknęło z tego  świata.

Jesteście  ode mnie młodsi,  ale jakoś mądrzejsi życiowo- odrzekł Jacek. Tata, który dotychczas tylko się przysłuchiwał zabrał  głos- Jacku, to nie jest tak, że są mądrzejsi życiowo - to się po prostu  czasy zmieniły. Gdy my byliśmy młodzi nie rozmawiało  się tak otwarcie o  wszystkim bo - nie wypadało. A już na pewno  nie  nazywało  się rzeczy po imieniu. To jest ta najważniejsza  różnica. To nie fizjologia  się  zmieniła, to czasy się  zmieniły. I im  większa  aglomeracja  tym  większe  zmiany - im mniejsza  miejscowość tym większa zaściankowość. Gdy ktoś od urodzenia do starości mieszka w jakiejś  malutkiej  mieścinie i nigdy nigdzie poza nią nie bywał, to nawet gdy czyta o dużym  mieście to nie kojarzy  mu się że nawet w obrębie jednej kamienicy w mieście  nie  wszyscy lokatorzy  się  znają osobiście. No ale gdy się żyje i mieszka tam  gdzie  się  wszyscy  znają, to trzeba zachować dyskrecję i  nie  opowiadać o rzeczach intymnych lub tych które są  za takie uważane. Nieomal wszędzie dotarła  telewizja, albo kablówka albo z satelity, ludziska oglądają niemal cały świat i....nadal im się wydaje, że skoro ja jestem z Warszawy i jakiś letnik "Iksiński", który był w danej dziurze  na urlopie też jest z Warszawy -  to  jesteśmy  znajomymi. 

Przypomnij  sobie - gdy my mieliśmy po 20 lat czy powiedziałbyś  głośno dziewczynie, że musisz kupić prezerwatywy? Albo  czy ona by ci powiedziała w trakcie  rozmowy, że się z tobą następnego  dnia nie spotka bo ma pierwszy dzień menstruacji i zawsze  wtedy  źle się  czuje? Po prostu  czasy  się zmieniły i uważam, że  bardzo dobrze. Im większe  miasto tym szybciej następują takie  zmiany. A według mnie to Paweł jest  bardzo mądrym  chłopakiem i  w pełni doceni to, że traktujesz go jak bardzo dorosłego człowieka a nie tylko jako swego syna, czyli  dziecko. Takie rozmowy z dzieckiem są dla niego sygnałem, że jest  nie tylko twoim  synem ale i partnerem, do którego masz  zaufanie.

Wszyscy macie  rację i szalenie cenię was  za to, że o tym  wszystkim, o swoich wątpliwościach, lękach i rozterkach mogę z wami porozmawiać - jesteście wszyscy moimi prawdziwymi przyjaciółmi. Bałem się  trochę tego mieszkania w Warszawie, tyle lat mieszkałem w dość  specyficznym  miejscu i dzięki wam, waszej przyjaźni odnalazłem się tu bez trudu. A teraz wykopcie mnie do domu. No wiesz, nie wymagaj od nas aż tyle trudu- śmiała  się Teresa. Jeśli będzie jutro pogoda to może do Konstancina pojedziemy. W każdym razie jeśli się będziemy  gdzieś wybierać to do Ciebie  zapikamy, może będziesz  miał ochotę z nami gdzieś  się wybrać. Zmieścimy się w jeden samochód i będziesz  miał do wyboru miejsce w  samochodzie. Nawet za kierownicą? - spytał Jacek. Jeśli Tesia nie będzie  chciała prowadzić to tak- odpowiedział Kazik. Bo z reguły ja mam w niedziele wolne. A gdy musi gdzieś  jechać w dzień powszedni to jeździ taty samochodem jeśli jestem akurat w Instytucie.  No ale wtedy tata zostaje  z małym bo tam  nie ma jak umocować  fotelika.Ona tylko ciężarówki nie prowadzi, ale transita  to już prowadziła. A co się przy tym  najęczała- że wysoko siedzi, że czuje się jak w ciężarówce, że nie  czuje tego wozu, ale kierownicy nie oddała. I prowadziła bez problemu, tylko musiała  sobie ponarzekać. No bo prowadziłam pierwszy raz - wyjaśniła Teresa. To samo miałam  gdy się przesiadłam z malucha do "normalnego" auta. Przede  wszystkim  nie  słyszałam pracy  silnika i to mnie  dziwiło. Ale ciężarówki to bym  za nic  w świecie nie prowadziła- tam są jakieś półbiegi i w ogóle jest ich od  cholery! Ja nawet nie za bardzo mogę  się  wdrapać do kabiny ciężarówki -nogi mam za krótkie i  za słabe ręce by  się wciągnąć- stwierdziła Teresa. I przede  wszystkim musiałabym pójść na kurs, ale nie  czuję takiej potrzeby.

Jacek przed  wyjściem jeszcze poszedł zerknąć na Alka, który słodko spał. Gdy wyszedł tata powiedział -mam nieodparte  wrażenie, że Jacek już bardzo chciałby być teściem i dziadkiem. Dobrze, że mu  zaproponowaliście, by jutro się gdzieś z nami wybrał. Już niby  nie jest samotny bo ma Pawła, no ale nie wiadomo,  czy Paweł będzie jutro miał dla niego czas.

Gdy już leżeli w sypialni Teresa powiedziała - jeżeli będzie dobra pogoda to pojedziemy do Konstancina i myślę, że możemy  Krisowi i Alinie  zaproponować by też  się wybrali. To będzie  jakieś urozmaicenie dla obojga. I możemy dla Alka wziąć jego "wolelek"- będzie  cały  w szczęściu i  skowronkach. Wiesz, do rowerka to wezmę też kij od  szczotki albo jakąś linkę, bo jak  się dziecko zmęczy to się albo go popcha albo pociągnie. Albo weźmiemy parasolkowiec.  Popatrz Zik, Jacka wciąż  gryzie kwestia mamy Pawła. I mam wrażenie, że ten problem  zostanie  z nim  do końca jego  życia. Oby tylko Paweł nie powielił jego błędu. 

Kazik przytulił ją mocno i powiedział - no ale my na to nie mamy najmniejszego wpływu. Ty mi wybaczyłaś mój błąd życiowy zwany Anką,  a ja nadal mam o to do siebie pretensję i wstydzę  się tego, że się z nią  związałem. Są sprawy, których człowiek sam  sobie nie może wybaczyć. Pomyślałem, że może latem pojedziemy jednak w tym  roku do tej oficerskiej kolonii- oczywiście razem z tatą. I pewnie z Jackiem. Nie wiem czy i dokąd wybiorą  się Alina i Kris. A jesienią koniecznie wpadniemy do Baligrodu. Nawet jeśli nie przyjadą nasi Berlińczycy. Chociaż byłoby fajnie, gdyby przyjechali. A jak nie to weźmiemy tylko tatę i Jacka. Kris na pewno nie pojedzie, a nie wiem czy Alina pojechałaby tylko z nami. No ale do jesieni jeszcze  daleko. Zik, kocham cię ogromnie i jestem najszczęśliwsza gdy jesteś obok i wiesz? -nadal jest mi z tobą tak samo cudownie jak na początku. Mnie też i myślę, że tak będzie zawsze. Wciąż mi ciebie mało, najchętniej bym był całą dobę przyklejony do ciebie. I jesteś kochana, że potrafisz wytrzymać moje zachcianki i jesteś przy  mnie gdy piszę. Coś mi się obiło o uszy, że w maju , pod koniec maja będę musiał być w Berlinie. Tylko na 3 dni. Więc pomyślałem, że może zostawimy Alka z dwoma dziadkami i wyskoczymy sami, samolotem? Wylecimy pierwszym samolotem i to będzie pierwszy dzień, trzeciego dnia wrócimy ostatnim. Zanocujemy w hotelu i prosto z firmy pognam do ciebie. Hotel weźmiemy w pobliżu firmy, żebym nie tracił  czasu na dojazdy. Kurt się będzie  ze mnie śmiał, ale on gdyby tylko mógł to zrobiłby to samo z Sophie. Obaj mamy świra na punkcie  swoich żon. No bo jak  się kogoś kocha to się ma jego punkcie świra. I dobrze  mi  z tym świrem. 

Niedziela była ładna i zaraz  z rana Kazik zatelefonował do Krisa z propozycją, by oni też  się wybrali do Konstancina. Oczywiście powiedział, że będzie tata i Jacek. Jacek też  się ucieszył, tym bardziej, że Paweł wybierał się z Basią na jakąś eskapadę poza  miasto. Teresa zabrała  z domu i linkę i kij, a Kazik się śmiał, że jego lenistwo tym  razem wygrało, bo rowerek już od ponad  tygodnia tkwił w  bagażniku jego samochodu. Wyruszyli w dwa  samochody, Teresa na wszelki wypadek wzięła dwa termosy z ciepłą  wodą by było z czego zrobić mleko dla małego Tadzia i picie dla Alka. Poza tym zapakowała  dla obu biszkopty. Za kierowcę samochodu Kazika  robił Jacek a obok niego siedział Kazik, Teresa i  tata  siedzieli z tyłu.  W Konstancinie   na  szczęście  jeszcze  nie było wiele osób i nawet zaparkowali na płatnym parkingu, który był na posesji prywatnej. Alek był faktycznie "cały w skowronkach" no bo byli jego rodzice i dziadek i Jacek a na dodatek wujek i ciocia i "bobo Tadek". No i najważniejsze - wreszcie mógł pojeździć na swoim rowerku. Dopiero teraz Kazik i Teresa w pełni poznali umiejętności swego dziecka- bo okazało się, że dzieciaki w Berlinie nauczyły go, by trochę rozpędził rowerek i wtedy zakładał nóżki na przedni błotnik. Ale Kazik  kazał by jednak nie opierał nóżek na błotniku, bo wtedy może stracić równowagę - nóżki miał po prostu trzymać nad  ziemią wyprostowane. Alinie oczy wychodziły z orbit na widok szalejącego Alka na tym rowerku, a Kazik doszedł do wniosku, że chyba jednak niedługo trzeba będzie kupić małemu rowerek z pedałami i.....kask ochronny na łepetynę. Tadzik dość  szybko usnął, Alina i Teresa okupywały dwie ławki, starsi panowie statecznie spacerowali a Kazik i Kris zajmowali się  kolarzem, czyli Alkiem. Dziewczyny wymieniły  się plotkami i okazało  się, że pani Maria będzie codziennie przyjeżdżała do Aliny około godziny 11,00. Alina miała bardzo poważną rozmowę z lekarzem i potem lekarz rozmawiał z Krisem. Zdaniem lekarza obecność pani Marii działała na Alinę stabilizująco. Po prostu czuła  się niepewnie będąc w domu sama z dzieckiem. W tym układzie będzie  sama w domu nie dłużej niż 3 godziny jeśli Kris  musiał wyjść z domu rano a poza tym będzie mógł spokojnie pracować poza domem po południu. Alina nauczyła  się mówić o swojej chorobie - było to novum w kontaktach z Teresą, która doskonale  wiedziała, że to duży postęp w terapii. Oczywiście powiedziała Alinie, że od dawna już wie co Alinie dolega i że cieszy  się, że ona zaczyna rozumieć co jej dolega i że ta świadomość ułatwi jej stabilizację.

                                                               c.d.n.




piątek, 21 kwietnia 2023

Lek na wszystko? - 99

 "Nowa twarz" przy  stole spodobała  się wszystkim. Basia była komunikatywną osóbką. Gdy usiadła przy  stole i wjechały na stół dwa dzbanki barszczu  dziewczyna   jęknęła  z  zachwytem - "ojej barszcz czerwony i to taki do popitki a nie z fasolą  w środku - uwielbiam taki właśnie. A po pierwszym łyku stwierdziła  - a na dodatek to w domu robiony od  podstaw! Przyznaję  się bez bicia- mogłabym taki domowy barszcz  pić codziennie. Planujemy  z koleżanką wynająć na ostatni rok mieszkanie i opuścić akademik. Po prostu zrobiło się tam co najmniej nieciekawie.  A przecież będę miała na  głowie pisanie pracy magisterskiej. 

Mamy upatrzone dwa pokoje  z kuchnią  na Dolnym  Mokotowie. Rodzice mi obiecali, że pokryją  koszty umeblowania i przeprowadzki. Poza tym, jeśli będzie  się tam dobrze  mieszkało to może odkupią to mieszkanie  dla mnie. A gdzie mieszkają pani rodzice? - spytała  Teresa. Od czasu wybuchu II wojny światowej  w Rawie Mazowieckiej - dziadkowie uważali, że bezpieczniej będzie w jakimś małym mieście lub  wręcz na  wsi. Opuścili  Warszawę w samą porę, bo kamienica  w której  mieszkali została zbombardowana. Mieszkali przy Mazowieckiej. A w Rawie Mazowieckiej mieszkała wtedy siostra babci.

No i zaraz po wyzwoleniu Warszawy dziadek z kuzynem pojechali do Warszawy furmanką i dziadek omal nie umarł na serce gdy zobaczył zburzoną Warszawę. No i zostali w tej Rawie Mazowieckiej.  A potem się okazało, że już nie  można wrócić do Warszawy jeśli się tam  nie ma zagwarantowanej pracy- to raz,  a dwa- dziadek był "prywaciarzem", bo przed  wojną miał dobrze prosperującą pracownię krawiecką, więc automatycznie  stał  się wrogiem obowiązującego systemu politycznego. I po tej wyprawie  do Warszawy to dziadek strasznie  długo chorował, bali się że umrze. A wszystko z tego strasznego  stresu.

Basiu, uśmiechnij się  błagalnie  do pani  domu, żeby Ci dała przepis na to mięsko w torebce z  ciasta - powiedział  Paweł.  Przepis-odpowiedziała "pani  domu"- to potrzebny wam będzie  tylko na ten  chlebek "pita",  ale jest bez trudu osiągalny w necie- wrzucisz Pawle  w wyszukiwarkę hasło "domowy  chlebek pita" i sobie wydrukujesz. Zero problemu. Mięso to kurczak pospolity, biust kurczaka pokrojony, przyprawiony, upieczony na rumiano i na końcu włożony do  chlebka- całość podgrzałam w mikrofali, bo robiłam  wczoraj. A sałatka to z cyklu pokrój  wszystko co masz zielone i delikatnie  dopraw- wyjaśniła "pani  domu" Pawłowi.

Deser, który przygotowała Teresa wszystkim przypadł do gustu- były to domowe batoniki bounty. Część była oblana  czekoladą mleczną, a część czekoladą gorzką.   Stawiając paterę z  batonikami Teresa powiedziała - na owe batoniki też jest przepis w sieci, hasło "domowe  batony  bounty". Trzy składniki do zrobienia  wystarczą- wiórki kokosowe, puszka mleka skondensowanego i tabliczka czekolady. Wyrób  ręczny: wrzucasz do miseczki wiórki kokosowe, dolewasz mleko z puszki, cały czas  ugniatając te wiórki i formując taki  batonik. Gdy już ma pożądaną wielkość, kształt i  się nie rozlatuje- robisz następny. Gdy zrobisz  wszystkie rozpuszczasz nad parą wodną  czekoladę i oblewasz nią batoniki- ja to robiłam przy pomocy łyżeczki. Trochę to trwa, bo ostatnią powierzchnię  zrobisz gdy wszystkie już  zaschną. Ja robię takie krótkie batoniki, bo te kupne to jakieś  za długie  dla mnie.

A w którym  miejscu na tym Dolnym Mokotowie oglądały panie mieszkanie do wynajęcia? - zapytała Teresa. Na Gierymskiego. To małe mieszkanie i niestety z ciemną kuchnią,  ale   w  związku z tym tańsze. Nawet w dobrym  miejscu stoi ten  blok, dwa sklepy są blisko i blisko jest do przystanku autobusowego. Ono  ma jeden plus - łazienka malutka,  ale WC jest oddzielne. No i jest parkiet a nie PCV. A w akademiku mieszkałyście  w jednym pokoju? Tak, ale to był pokój  duży i były cztery osoby. To było nawet  do wytrzymania, ale ostatnio zaczęły ginąć rzeczy i dziwne historie  się często  dzieją  w nocy, czasem strach było wyjść  nocą  do łazienki. Teoretycznie cały czas są portierki przy wejściu, w holu budynku- ale tylko teoretycznie  były- praktycznie nie  zawsze. A czasem były nocne naloty i sprawdzano kto w danym pokoju przebywa. Teoretycznie to jest tak, że osoba przychodząca  w odwiedziny musi mówić  do kogo idzie i zostawić na portierni swój dowód lub inny dokument i odebrać  go do godziny 22,00

Chciałabym w tym ostatnim  roku  studiów  mieć trochę komfortu. Teresa popatrzyła na Jacka - widać  było na jego twarzy zdumienie pomieszane z lekkim przerażeniem. A jak było w Gdańsku?- spytał  się Pawła. Nie wiem,  nie mieszkałem przecież  w Gdańsku w akademiku tylko w naszym mieszkaniu. Też było małe, gomułkowskie, ale  nie mieszkałem ani jednego  dnia w akademiku. I nie  chodziłem do kolegów do akademika. Wiem, że też było przepełnienie, ale w oficjalnej ocenie to studenci  mieli bardzo  dobre warunki. Tylko wątpię  czy ktokolwiek wypytywał studentów jak im  się mieszka i  czy są zadowoleni. I byłem w tej szczęśliwej sytuacji, że mama nauczyła mnie gotować, więc gdy mama umarła to sam sobie gotowałem. Najczęściej w soboty od   razu na cały tydzień. Zawsze miałem zapchaną zamrażarkę jakimiś  gotowcami. 

W tym mieszkaniu na Gierymskiego są w przedpokoju szafy montowane na stałe do ścian i można się w  nim poruszać tylko "gęsiego", ale  szafy są pojemne, mają suwane  drzwi - powiedziała Basia. W kuchni też są meble robione specjalnie  do tego mieszkania, które gdzie indziej by nie pasowały. Właściciele przeprowadzili  się do  nowego, dużego mieszkania   na Ursynowie i to chcą  wynajmować - zawszeć to jakiś  stały dopływ gotówki. My będziemy musiały  sobie umeblować  swoje pokoje. Mój ojciec już  się umówił z kolegą, że pożyczy ojcu samochód  dostawczy wraz  z  kierowcą i tata mi tu przywiezie dla mnie mebelki. A Hela na razie  chodzi po sklepach  meblowych i mdleje na widok cen.  

A zaglądała  do komisów meblowych? - spytała Teresa.  Komisy meblowe  skupują meble tylko w bardzo  dobrym  stanie. Ich atutem jest fakt, że można kupić  pojedynczy  mebel z jakiegoś kompletu - czyli jest  to, co jest niemożliwe w sklepie sprzedającym nowe  meble, w którym sprzedają tylko cały komplet  mebli, a kupującemu połowa  z nich jest  zupełnie  zbyteczna. Co prawda jest trochę  biegania po tych komisach meblowych i wpierw  trzeba  sobie ich  adresy wyszukać  w necie. Znam kilka osób, które meblowały  się właśnie  w  komisach  meblowych i nie  wydały  z tej okazji majątku. I wiem, że jest jeden komis na  Służewcu Przemysłowym a drugi na Trojdena  na Rakowcu, ale w sumie to jest ich w Warszawie nawet  sporo, tylko trzeba  je wyszukać w necie. No i uzbroić się w cierpliwość i nieco zaprzyjaźnić  się z personelem komisu, by dali  znać, gdy pokaże  się  coś  co nas  interesuje.

Po obiedzie Alek dopilnował by Basia pobawiła  się z nim  samochodzikiem, a Paweł powiedział do Kazika - no to już  wiem komu przekażę swoją mini kolekcję samochodzików. Gdy skończyłem liceum mama wszystko elegancko spakowała, każdy  samochodzik jest w folii bąbelkowej i leżą  w drewnianym pudełku w mojej piwnicy. Teresa uśmiechnęła  się - zostaw je dla synka, którego zapewne kiedyś będziesz  miał. Mam podejrzenie, że  Alek niedługo pokocha samoloty, bo Kazik i Jacek o to zadbają. 

A masz coś przeciwko temu? -zapytał Kazik. Nie, bo wiem, że zadbasz i o  to, by było to bezpieczne hobby.  No to  chyba  zrozumiałe, nigdy nie  miałem natury ryzykanta i mam nadzieję, że to cecha przekazywana genetycznie.

"Posiad" u  Kazików przeciągnął  się właściwie aż do kolacji, na którą tandem  Jacek i Kazik razem wyszykowali całą górę placków kartoflanych. Co dziwniejsze, Paweł z Basią wcale  się nigdzie nie wybrali, Basia cały  czas bawiła  się z Alkiem i powiedziała, że ona  zawsze  marzyła o  rodzeństwie, ale niestety  pozostała jedynaczką. A Alek jest niesamowicie mądrym i zdolnym  dzieckiem a do tego bardzo grzecznym, więc  zabawa z nim to dla niej sama "radocha". A jeżeli Teresa i Kazik będą chcieli gdzieś  się w któryś  wieczór  wybrać, to ona chętnie  z  Alkiem zostanie by go zabawiać.  Pawłowi aż mowę odebrało z wrażenia, ale po chwili powiedział - Alek zostaje wtedy ze  swoim dziadkiem. Zresztą, z tego  co wiem, to jego rodzice  bardzo rzadko opuszczają wieczorami dziecko.

Po kolacji Alek bez protestu  pożegnał się ze  wszystkimi i "pożeglował" do swojego łóżeczka. Samochodzik wylądował w posłanku Duni - oczywiście  wpierw ukochana maskotka musiała wysłuchać przemowy Alka, która nie była zbyt zrozumiała dla ogółu, ale Teresa ją przełożyła z dziecięcego na polski. Wynikało z niej, że Dunia ma pilnować samochodziku by nigdzie z posłania nie  wyjechał. Mały nadal jeszcze  był stęskniony obecności dziadka, który tym samym awansował na etat "usypiacza". Na szczęście po całym dniu Alek usypiał szybko i od powrotu z Niemiec trzymając dziadka za rękę. A dziadek był z tego powodu  niezmiernie  szczęśliwy i  zapewniał Teresę, że to dla  niego  żaden kłopot a traktuje to jako wyróżnienie.

Około 21,30 Basia i Paweł pożegnali się - Basia chciała wrócić do akademika wcześniej  niż jej lokatorka. Gdy się za nimi zamknęły  drzwi Jacek powiedział - bardzo mi się ta panienka podoba. Spokojna, cicha, nie wymalowana jak ściana i wygląda na to, że ma dobrze poukładane  w głowie. A jak się świetnie dogadała z małym! Alkowi też  się spodobała. Taka miła  a wybrała takie raczej męskie studia. 

Teresa roześmiała  się - chyba  nie sądzisz, że my, kobiety mamy gorsze jakościowo mózgi i nie jesteśmy w  stanie pojąć pewnych  rzeczy. O ile się nie mylę to teraz też są kobiety, które potrafią pilotować myśliwce. I nie musiały operacyjnie powiększać  sobie mózgu by się tego nauczyć. Nie wykluczam, że nie jest to najzdrowsze dla kobiet  zajęcie  z uwagi na przeciążenia. Jesteśmy obecne we  wszystkich gałęziach nauki. Studiujemy i astronomię i  astrofizykę, jakoś nasze kobiece mózgi całkiem dobrze  to ogarniają.  Niewątpliwie jest nam  nieco trudniej niż facetom, bo my musimy często do obowiązków zawodowych dołączyć macierzyństwo. Jakoś żaden facet nie dysponuje we własnym wnętrzu  pokojem  dziecinnym stale gotowym na przyjęcie nowego lokatora i okresowo  męski organizm nie produkuje mleka, dzięki któremu dziecko rozwija się prawidłowo. Nawet nie  zdajesz  sobie  sprawy  z tego, że żyje na świecie , w krajach cywilizowanych, cała masa facetów, którzy mają problem z obsługą komputera, tabletu a nawet smartfona. Bo nie mam na myśli mężczyzn z jakiegoś wciąż na  wpół dzikiego plemienia z Amazonii czy odległego od cywilizacji  zakątka Afryki czy Oceanii lub Australii. W Polsce też takich nie brakuje. Przypomnij sobie  jaki był histeryczny wrzask gdy kobiety zaczęły prowadzić samochody. A jest tak  samo sporo kiepskich kierowców wśród obu płci.

I nie uważam wcale, że informatykę są  w stanie pojąć  tylko faceci. I wiesz - potrafię zmienić koło w  samochodzie a nawet potrafię rozłożyć i złożyć aparat zapłonowy, umiem zrobić awaryjny pasek klinowy i  założyć go a nie robię tego jeśli mnie do tego nie zmuszą okoliczności - po prostu nie lubię się brudzić jeśli nie muszę.

                                                                c.d.n.




czwartek, 20 kwietnia 2023

Lek na wszystko?- 98

 Tak jak podejrzewała Teresa Frankowi był potrzebny "łebski ale uczciwy prawnik" i Franek nie  zapraszał na  sobotę Teresy.  Nawet bardzo jej to pasowało, bo chciała na sobotę  zaprosić Jacka i Pawła. Paweł, gdy Teresa mu powiedziała, że robi w sobotę wspólny obiad i zaprasza Jacka i jego, powiedział, że jest umówiony z dziewczyną i z bólem serca, ale chyba jednak nie przyjdzie. A to ta  pani "cybernetyczka"? - zapytała. No nie, nie ona. Słuchaj Paweł - jeśli  to jakaś sympatyczna babka to możesz wpaść razem  z nią - nie mam wyliczonych porcji, zawsze robię wszystkiego więcej, bo jeśli coś  zostaje to się to po prostu  zamraża i jest na  zaś. Poza  tobą  i twoim tatą nikogo więcej nie  zapraszam, więc możesz  wpaść z dziewczyną. A jak nie  wpadniesz to i tak dostaniesz swoją porcję bo ją dam tacie do  domu. To souvlaki w mojej  wersji, mój debiut. Sama jestem ciekawa jak to wypadnie, bo mięsko będzie nie grillowane ale pieczone. A co to są te "suwaki" - spytał Paweł. Nie suwaki tylko souvlaki - to takie mięsko podane w chlebku pita. 

Tesiu, a powiesz mi potem co o niej myślisz? A ona mowna czy też ma jakiś knebel w  dziobie tak jak pani cybernetyczka? - spytała Teresa.  Pani cybernetyczka odeszła  z pracy i nawet ogonem nie pomachała na do widzenia. Usiłowałem się  z nią umówić, ale twierdziła, że nie ma  czasu, nawet w  weekendy, a może zresztą zwłaszcza w weekendy - pożalił się Paweł. 

No cóż - a wiedziałeś o  niej coś więcej  niż to, że ma dyplom cybernetyka? Bo ja to  chyba tylko jedno zdanie  z nią zamieniłam i poza oceną, że zgrabna, dobrze ubrana to niewiele mogę o  niej powiedzieć. Do rozmownych to raczej trudno było ją zaliczyć. Odniosłam  wrażenie, że jej  zdaniem ona należy do elity z uwagi na jej  kierunek studiów, a absolwenci wszystkich innych  kierunków to jej do pięt  nie  dorastają. No właśnie - dobrze ją podsumowałaś - nieomal ucieszył się Paweł. 

A ta "nowa" to też cybernetyk? - nie, informatykę kończy za rok. I coś mi  się wydaje, że za bardzo mi się podoba. Dobrze jej te studia idą, tylko ona chyba  sama siebie  nie docenia. Nie jest jakąś pięknością, ale mnie  się podoba, bo nikogo nie udaje. Taka zupełnie  zwyczajna dziewczyna. Jak taka  normalna to ją przyprowadź, zjecie i nie będziecie  musieli odsiadywać obiadu, po deserze możecie wybyć. A co będzie na deser? Jeszcze nie wiem, na pewno coś nie dietetycznego i nie alkoholowego, bo zapewne będziesz za kółkiem.  Paweł, a tata wie, że panienki cybernetyczki już nie masz na tapecie?  Nie wie, ale się zapewne bardzo ucieszy, bo ona mu  się nie podobała. Będzie miał niespodziankę.

Kazik  uśmiał  się, gdy mu Teresa  opowiedziała o  swojej rozmowie z Pawłem  - Pawełek traktuje  cię jak swoją bardzo wyrozumiałą mamę-  powiedział. Mam wrażenie, że bardzo mu jej brakuje. Jeszcze się z Jackiem dobrze wzajemnie nie rozgryźli. Obaj mają do niej żal o to, że uciekła i  nie powiedziała Jackowi ani słowa, że został ojcem. A zauważyłaś jak bardzo  się Jacek  zżył z tatą? I wiesz  co? Jestem bardzo zadowolony, że ta  pani Jadwiga już niemal nie istnieje dla taty. 

Ona ma żal do taty, że tata mieszka z nami, bo w tej  sytuacji ona  nie ma   z kim zostawić suni gdy wychodzi  na dłużej  z domu - powiedziała  Teresa. Najzabawniejsze, że powiedziała  to mnie,  a że mówiła  mi to gdy byłyśmy  niechcący razem  w sklepie to udałam, że tego nie  dosłyszałam bo grzebałam w dolnych półkach sklepowego  regału  i miałam  głowę blisko podłogi. Wyprostowując się tylko powiedziałam, że niestety będę  musiała poszukać kaszy jaglanej w L'Eclercu.  Mam prawo niedosłyszeć. Wiem, jestem nieuczynna, ale trzeba umieć  mierzyć siły na  zamiary i nie  brać psa jeśli się  nie ma  w domu "zmiennika" do opieki nad psem. Nikt   nie jest niezniszczalny, każdego  może powalić jakaś  ciężka choroba i co wtedy  z psem?  Jej syn nie  chce psa w  domu. A ona, nie wiem  tylko na jakiej podstawie uważała, że jej syn  z czasem przyzwyczai się  do psa i go jednak zaakceptuje i  w razie  jakichś problemów  zdrowotnych lub organizacyjnych   matki zajmie się  nim. 

Tu już kiedyś, nim przyjechałeś z Niemiec,  była taka  akcja ratowania  psa przed schroniskiem - mocno starsza  pani wpierw złamała nogę i szukano  chętnych do wyprowadzania psa na  spacery, a potem okazało się, że to samotna osoba i nie może sama mieszkać i została umieszczona  w jakimś domu opieki i było kolejne ogłoszenie, żeby ktoś się  zaopiekował psem, ale nikt nie  chciał starego psa wziąć i przewieziono go do  schroniska. 

Ale gwoździem programu była reakcja Robercika, który stwierdził, że my moglibyśmy tego psa  wziąć, więc powiedziałam , że jeśli go weźmie to będzie sam go  hodował, bo ja natychmiast się  wtedy wyprowadzę i wystąpię o  rozwód. Więc zatelefonował do swej mamuni, która po raz pierwszy stanęła po  mojej stronie i mnie pochwaliła za to, że nie chcę brać  psa a na dodatek mu zapowiedziała, że jeśli by tegoż psa  przyprowadził  do niej to razem z  czworonogiem  zleci ze  schodów. Był zdruzgotany. No to idiocie wytłumaczyłam, że pies, zwłaszcza stary, nie da rady nie  sikać przez 10-11 godzin, a średnio/przeciętnie tyle godzin nas w  ciągu dnia nie ma. A poza tym on często przecież  wyjeżdża więc wtedy pies byłby tylko na mojej głowie.

Ja to chyba z raz widziałem jego matkę- stwierdził Kazik. Urodą i gracją najbardziej przypominała hipopotamicę. Teresa uśmiechnęła  się - a ja widziałam jej zdjęcia sprzed urodzenia Robercika- to była całkiem ładna kobieta- w ciąży przybrała drobne 35 kilogramów, 5 kg schudła po porodzie i 30 kilo nadwagi  jej zostało. A ponieważ żadna  dieta  nie dawała rezultatów to przestała się starać by schudnąć. A jak twierdziła to wcale  się nie nażerała będąc w ciąży. I to jest  całkiem możliwe, bo wiele kobiet  ma zaburzenia  hormonalne i wtedy to jeszcze nie było zwyczaju , a może i  możliwości rozpoznania tych  zaburzeń a może  miała  kiepskiego lekarza.  A na dodatek ojciec Robercika stwierdził, że czuje do niej przemożną niechęć i żadna siła nie zmusi go do współżycia  z nią. Na początku to miewał jakieś  romanse na boku, a potem się wyprowadził  i w końcu ponoć  się  rozwiedli - tak twierdził Robert.  Ona nadal wygląda jak bliska krewna hipopotama, choć chyba jej nadwaga nie przekracza zapewne 20 kilogramów. W sumie  biedna kobieta, nie  wygląda  na  zdrową.

W sobotę przed południem Teresa upiekła chlebki pita i przygotowała do nich nadzienie-  nadzieniem było  upieczone na rumiano mięso z kurczaka. Z pomocą Kazika przygotowała olbrzymią ilość "zieleniny." Do tego był czysty barszcz czerwony na cielęcym chudziutkim domowym rosole.  Pogoda była marna, nad miastem wisiały nisko chmury, więc spacer ograniczył się do podreptania po loggii. Kazik przez moment zastanawiał się, czy  aby nie przynieść do mieszkania rowerka, ale Teresa zahamowała jego  zapędy pytaniem czy będzie w takim układzie cały czas szedł obok małego i  czuwał by sobie głowy  nie rozbił na którymś z mebli. W mieszkaniu Sophie i Kurta  był olbrzymi pusty przedpokój i tam mały mógł jeździć- tu nie bardzo jest gdzie. Poza tym tam nad jego jazdą  czuwał Peter, który  nie miał 186cm wzrostu i  nie  musiał się schylać by robić korektę trasy małego. W efekcie końcowym Alkiem zajął się dziadek i razem budowali garaż , w którym niedługo będą mieszkać samochodziki. "Duzo aut" - jak zapowiedział Alek.  

Około godziny szesnastej przyszedł Jacek, który chciał się trochę nacieszyć Alkiem jeszcze przed obiadem. Przyniósł mały samochodzik, pasujący do małej rączki Alka. Akcje Jacka u malca poszybowały wysoko w górę. Mały pokazywał samochodzik wszystkim domownikom, potem zaciągnął Jacka do pokoju dziadka, gdzie już był wybudowany garaż z klocków i.....co najważniejsze - garaż  pasował do autka.  No popatrz - mówił Jacek do Alka - wybudowałeś z dziadkiem  Tadkiem świetny garaż dla tego samochodzika. Mały z wielką powagą i uwagą jeździł samochodzikiem po stoliku , którego narożniki, w czasie nieobecności małego zostały zaokrąglone. Kazik chichotał cichutko i powiedział do Teresy - nasze męskie  nianie zrobią  nam z dziecka automobilistę. Ciekawe - sami tu  w domu obrabiali te kanty czy wozili stolik do  stolarza? A nie jest ci obojętne jakim sposobem to osiągnęli? Bo mnie to nie obchodzi, grunt, że o tym pomyśleli. A nie wydaje ci  się, że to wcale nie jest jego stary stolik? On jest wyraźnie większy, właściwie dłuższy od  tamtego- może cały blat dali nowy. A może po prostu to jest nowy stolik? 

Mały opowiadał Jackowi o "wolelku", na którym jeździł u cioci Siofi i Petela a dziadek Tadek tłumaczył z Alkowego języka na polski, żeby Jacek wiedział o  co  chodzi. O 16,30 przyjechał Paweł z dziewczyną. Gdy zadzwonił domofonem Kazik powiedział do Jacka - nie  zemdlej, nie zobaczysz więcej pani cybernetycznej, będzie pani informatyczka. Ooooo, to dobrze, tamta jakaś mało komunikatywna była - stwierdził Jacek.

Dziewczyna,  z którą przyjechał Paweł zrobiła na  wszystkich dobre wrażenie- gdy witała  się z Alkiem to przykucnęła i powiedziała - wiem, że ty masz na imię Alek, a ja jestem  Basia. A ponieważ mały w lewej rączce ściskał autko powiedziała - widzę, że masz bardzo ładny samochodzik, wygląda jak toyota. Alek wspaniałomyślnie dał jej autko, Basia obejrzała i powiedziała - pomyliłam  się, to nie toyota, to mercedes. Może później się razem pobawimy tym autkiem, dobrze? Tak- powiedział Alek i dodatkowo podkreślił owe "tak" kiwnięciem głową.

 






wtorek, 18 kwietnia 2023

Lek na wszystko? -97

 Wieczorem, nieco później niż zwykle Alek wylądował w  swoim łóżeczku. Przed pójściem spać dość długo i mocno przytulał się  do  dziadka, potem zażyczył  sobie by dziadek go trochę utulił w łóżeczku i usnął trzymając  dziadka za rękę.  Dziadek był w siódmym niebie i jak powiedział to bardzo  mu brakowało tego  małego  skrzacika. Co prawda  nie  nudził  się, bo razem  z Jackiem  byli raz  w Muzeum Narodowym, raz w Zachęcie na wystawie jakiegoś  bliżej  nieznanego polskiego artysty- plastyka i wyszli stamtąd uradowani, bo doszli  do  wniosku, że swój talent do pokrywania przestrzeni  kolorowymi kwadratami lub prostokątami też mogliby prezentować na  jakiejś  wystawie. Byli też w Muzeum Etnograficznym na wystawie sztuki japońskiej. I była to  bardzo  ciekawa  wystawa.Dziadek stwierdził, że podróże kształcą,  co widać po Alku, który zrobił się gadułą. 

Teresa i Kazik opowiadali jak im minął pobyt, powiedzieli  też, że nie wykluczone jest, że  wszyscy razem, z dziadkiem  również, pojadą w październiku w  Bieszczady. Tesiu, a co to jest ten "wolelek", o którym opowiadał Alek? Teresa zaczęła  się śmiać - to jest rowerek, na którym dzieciaki uczyły go jeździć. To taki dwukołowy rowerek bez pedałów a dziecko jedzie odpychając  się od podłoża nóżkami. Mamy go jeszcze  w bagażniku - niespodzianka od Sophie i Kurta. Ich zdaniem to lepsze niż trójkołowy rowerek, bo dziecko od  razu uczy  się łapania równowagi na tym sprzęcie. On potrafił cały  wieczór na tym jeździć. A Piotruś, czyli "Petel" stał się jego "gwiazdą przewodnią"- poczuło  się dziecko starsze niż jest i cały czas  tresował nam  Alka.  Co powiedział "Petel" było święte, a Peter był szczęśliwy, że nareszcie ma podwładnego. Dla Alka taki  sześciolatek to autorytet. Peter nauczył go toczenia piłki nogą. Bardzo fajne  są te ich  dzieciaki, tyle  tylko, że Sophie jest  już nimi zmęczona.  Szczerze  mówiąc to już  byłam  zmęczona tą ilością dzieci. Sophie jest zarobiona, bo bardzo dba by  dzieciaki nie  chodziły w przybrudzonych  ciuszkach, a to są bardzo żywiołowe i  nie drobiazgowe  dzieci, więc na okrągło chodzi pralka i żelazko. Oczywiście Kurt jej pomaga, no ale ma dziewczyna  roboty po uszy.  Ona już  czeka  na  wakacje- pojadą nad  Bałtyk i, jak mówi Sophie- oby tylko była pogoda, to będzie mniej prania, bo dzieci wtedy w  samych gatkach  biegają.

Trzeba sprawiedliwie przyznać, że Sophie i Kurt bardzo  dobrze  te  dzieciaki wychowują. Chłopcy  naprawdę opiekowali  się Alkiem.  Najstarszy nie pozwolił by się przy Alku bawić oryginalnymi klockami  Lego, bo przecież mały  może to  wziąć do buzi i połknąć. Za to naszemu bardzo się podobał już zmontowany z klocków Lego  garaż  dla samochodzików. Podejrzewam, że bardzo  niedługo nastąpi u nas  era czworakowania  z posuwaniem  samochodzika, połączona z warczeniem i trąbieniem. Był zafascynowany gdy "Petel" w ten  sposób jeździł po podłodze. Chyba jakieś ochraniacze na kolana  naszemu zrobię, bo wszyscy trzej  chłopcy mają na kolanach nieomal odciski. No i  chyba będę naszywać od  razu łaty ze syntetycznej skóry, nim zrobi dziury w spodenkach.

A co tutaj się tatku u ciebie  działo?- spytała Teresa. No nic  szczególnego, codziennie  się widziałem z Jackiem, jadaliśmy razem lunche, raz u  mnie, raz u niego. Podpadłem  Jadwidze, bo zaproponowała  spacer, więc powiedziałem, że już jestem umówiony do Muzeum Narodowego na wykład z historii sztuki i była wielce urażona i  chyba nie uwierzyła, że idę tam ze  swoim przyjacielem. Więc jej powiedziałem, że was nie ma bo wyjechaliście do przyjaciół do Niemiec, na co usłyszałem, że jeśli to Niemcy to na pewno nie  są dla nas prawdziwymi przyjaciółmi. Tak mnie zezłościła tym głupim gadaniem, że z trudem się powstrzymałem by jej nie palnąć  czegoś niemiłego. Nie  zna  ludzi a plecie głupoty. A ja naprawdę mam z nią  coraz  mniej wspólnych tematów. Nawet  się ucieszyłem, że więcej  nie  zadzwoniła. Ona  się zrobiła , jak dla  mnie,  zbyt  wścibska. Gada bez zastanowienia i stanowczo  za dużo  chciałaby  wiedzieć co u nas,  a zwłaszcza u was się  dzieje. Jeszcze w Nałęczowie zapytała się mnie ile Kazik zarabia, więc jej powiedziałem, że to  mnie  nie interesuje, bo ja mam swoją emeryturę i  mnie  ona  wystarcza, nie  muszę od syna pożyczać. No to mi tylko zwróciła uwagę, że Kazik to nie jest moim  synem   tylko zięciem. Wzruszyłem tylko ramionami i powiedziałem, że dla mnie Kazik jest  synem. Zrobiła  mi wtedy półgodzinny wykład o powiązaniach rodzinnych.  Kazik i Teresa śmieli  się, że widocznie  miała wobec  taty jakieś osobiste plany i  chyba  czuje  się mocno zawiedziona w swych oczekiwaniach.

Przecież ja jej niczego  nie obiecywałem- tłumaczył się tata. Zrobiłem jej grzeczność, że nie  musiała psicy oddawać do przechowalni dla psów. Po prostu  żal mi było tej psicy, bo to  bardzo  miła  sunia. I na pewno byłoby jej tam  gorzej niż  ze mną, bo przecież  codziennie widziała  swą panią.  Chciałem nawet poznać Jacka z Jadwigą, ale ten powiedział, że nie ma ochoty na "jakieś baby" i że jak ma ochotę porozmawiać  z kobietą to rozmawia z Tesią, bo to prawdziwa przyjemność. Z innymi nie gada. A co u Krisów?- spytał Teresa. Chyba  wszystko w porządku- powiedział tata. Kris ze  dwa razy do  mnie  telefonował  z pytaniem czy  mi czegoś nie trzeba kupić, bo jechał na  zakupy i to razem z Aliną. Mówiłem mu, że dziś wracacie. 

No to muszę do braciszka zakręcić- stwierdził Kazik. Jutro jadę do instytutu, muszę rozliczyć delegację i napisać jakieś  sprawozdanie.  Chyba płeć  zmieniam, bo aż mnie  mdli na samą myśl o tym, że  jutro tam muszę się pokazać. A co to ma wspólnego ze zmianą płci? - zdumiała  się Teresa. Nie wiem, ale  to ty zawsze tak mówisz, gdy masz zrobić coś, czego nie lubisz lub cię denerwuje. No fakt - stwierdziła Teresa- tak czasami mówię. Ale odkąd jestem na tym urlopie to jakoś mnie nic do mdłości nie  doprowadza. Nie  wiem zupełnie czemu, ale  jakoś nie tęsknię za jakąś pracą poza  domem.  Sophie dopiero teraz  wpadła na to, że im  więcej dzieci tym  więcej pracy przy nich. A liczyła na  to, że im będą  starsze tym będzie  łatwiej. A nie jest. Doszłyśmy  do  wniosku, że to dlatego, bo dzieci   mają coraz  większe ubrania i  coraz  więcej jedzą.

No to dzwoń do Krisa, bo potem to będzie  za późno. Napiszę do niego- stwierdził Kazik- on lepiej znosi słowo pisane. I napiszę, że jutro będę  w pracy. No to pisz, skoro wolisz  pisać. W dziesięć minut potem Kris zatelefonował, że u  nich  wszystko jest w porządku i że wpadnie do nich pojutrze, bo jutro po południu to ma już umówionego klienta. A jak się czuje Alina?- spytał Kazik? Całkiem dobrze, lek działa. W sobotę chyba wszyscy się spotkamy u Franka, on wie, że was  nie było i pewnie do was zakręci jutro. A co to za okazja? - dopytywał  się Kazik. Nie mam pojęcia, nie  zapytałem. No wiesz, ja nie jestem  z nim  w takich stosunkach jak Tesia. On jej na pewno powie o  co chodzi. Braciszku, ona nie jest z nim w stosunkach  tylko ze mną. Ale skoro dzwonił do ciebie a nie tu, to być może idzie z jakiegoś powodu tylko o was. Franek to precyzyjny facet. Wiesz, jego kobieta jest w stanie odmiennym, może ona ma jakieś pytania z tym związane.  Tesia już za długo po rozwiązaniu. 

Teresa śmiała się - jak widzę nieźle już Franka poznałeś. Nie  wykluczam, że mu może potrzebny prawnik. A on woli załatwiać wszystko ze znajomymi, o ile  wie, że są dobrzy  w swoim fachu. A ja Krisowi zrobiłam niezłą  reklamę. Mam tylko nadzieję, że się nie  rozwodzi, bardzo chciał dzieciaczka. No i Joasia mu pasuje bo uznała jego wyższość intelektualną. Kumpela, taka jak ja, może mu dorównywać intelektualnie, ale żona to ma być taka , która będzie wszystko przyjmowała z zachwytem. A Joasia spełnia ten warunek. Dlatego szalenie  mnie  bawiła twoja  zazdrość o Franka. Ale naprawdę  bardzo go lubię. Jako kumpel zawsze  się sprawdzał.

W poniedziałkowy ranek Teresa odegrała rolę ukochanej, troskliwej  żony. Zrobiła  Kazikowi śniadanie i przyniosła je do sypialni. Na widok żony wnoszącej do  sypialni tacę ze śniadaniem oczy Kazika omal nie wypadły z oczodołów. Alek jeszcze  spał, więc Kazik w podzięce tylko ją ucałował. Chcieli żeby mały jak najdłużej pospał. Teresa na razie tylko wypiła kilka łyków kawy, by potem zjeść śniadanie  razem z synkiem i być może z tatą.  Tata jeszcze był w  swojej sypialni.  Wrócę najdalej koło południa, wyszeptał do ucha Teresy, po czym ją otulił kołdrą, ucałował i cichutko wyszedł.

Dziecko rzeczywiście było po tej podróży zmęczone i spokojnie spało aż do wpół do dziesiątej. Teresa też tak pospała. Obudziło ją ćwierkanie  malca, który mówił : mama, tata nie ma. Teresa ocknęła  się, wstała i podeszła  do łóżeczka  synka. Wzięła go na ręce i wytłumaczyła, że tatuś musiał pojechać do pracy. Ubrała dziecko, potem siebie i poszła  z nim do kuchni. Mama, tata nie ma, dada nie ma. Teresa znów zaczęła tłumaczyć,  że tata pojechał do pracy, a dziadek pewnie jeszcze  śpi. Na szczęście  dziadek usłyszał głosik Alka i przyszedł do kuchni. Oczywiście  zaraz  został poinformowany, że "tata nie ma", "tata do placy pojechał". Oczywiście dziadek też tłumaczył, że tata musiał pojechać  do pracy, ale trochę popracuje w biurze a potem wróci do domu i będzie pracował w gabinecie.  Dziadek się zachwycał, że nie było dziecka tylko tydzień a maluch zaczął teraz  więcej mówić. Oczywiście trzeba go ciągle poprawiać, ale już można z nim porozmawiać. I że teraz to już pójdzie  szybko z jego mówieniem.   

No i zaczyna  się czas, że nie będzie  można sobie  swobodnie o  wszystkim porozmawiać - ma dobry słuch i wszystko powtórzy- żegnaj  swobodo  wyrażania  się byle jak. No a jak on reagował na obcy język?- dopytywał  się tata.  No właśnie to mnie  zadziwiało, bo Peter mówił  do niego tylko  w swoim języku, ale w jakiś sposób umiał małemu wytłumaczyć, czasem manualnie, co on ma  zrobić. Alek jest w tym wieku, że mógłby uczyć się dwóch języków - po prostu ja bym do niego mówiła tylko po polsku, a Kazik tylko po niemiecku. I musimy się zastanowić nad tym, bo Kazik nie  wie, czy jednak się tam nie przeprowadzimy. Bo mamy tam całkiem fajne mieszkanie - trzy pokoje z kuchnią i łazienką, duża loggia. Jeden pokój może  być przedzielony na  dwa pokoje - na przykład na sypialnię naszą i pokój małego. Te  trzy pokoje to metrażowo takie jak to mieszkanie. Duża kuchnia z aneksem jadalnym. Spora łazienka z toaletą i jedna osobna toaleta. No i wysokie mieszkanie, bo to przedwojenny budynek. Niedaleko centrum, ale spokojna dzielnica, dobrze skomunikowana z centrum. 

Podobało mi się to otoczenie, dużo zieleni. Szkoła blisko. No bo Kazik  nie ma pojęcia co dalej z jego pracą tutaj.  W każdym razie ja  się chyba jednak zapiszę na  niemiecki. Oczywiście nie zostawimy ciebie w Polsce - będziesz razem z nami.  To nie podlega  żadnej dyskusji, nawet na miesiąc tu sam nie  zostaniesz.  Nie wiem natomiast co z Krisem - musiałby nauczyć się niemieckiego. W Niemczech jest  sporo Polaków i dwujęzyczni prawnicy są potrzebni. Widzę, że Kazik jest w  wielkiej rozterce, nie  chciałby rozbijać naszej rodziny. I dobrze  się składa, że robi teraz ten doktorat - to swego rodzaju karta przetargowa. Ten tytuł u naszych sąsiadów  się liczy bardziej niż u nas. Teraz mamy w tym mieszkaniu lokatorów, umowa jest co roku odnawiana. Czynsz, który oni płacą  spłaca  nam ratę kredytu  bankowego. Mieszkań tam  brakuje, ceny wynajmu  są wysokie. Może i niższe niż w Londynie,  ale niestety wysokie. Kazik ci wszystko jeszcze  dokładniej opowie.

Miał straszne wyrzuty sumienia, że nie powiedział mi na początku, że przed powrotem  do Polski kupił tam mieszkanie. Żeby  było śmieszniej to Kurtowi też nic  nie  powiedział. On gdy wyjechał z Polski to wpierw  mieszkał u Kurta, potem wynajął to mieszkanie chociaż  było za duże dla niego. A że mu  się tam dobrze  mieszkało , dobrze  zarabiał, nie wydawał forsy na głupoty to dostał kredyt w banku i je kupił.

Wiesz córeczko - kocham Kazia tak, jakby był moim  synem, to bardzo, bardzo dobry  chłopak. Szkoda  tylko, że nie spełniło się wcześniej marzenie mamy o  tym, żeby byliście  z  Kaziem małżeństwem. Ale najważniejsze, że w końcu jesteście  razem. I wiem, że on  cię ogromnie  kocha. Wszystko wymaga  czasu, na  razie  niech chłopak spokojnie robi ten  doktorat. Nie  denerwuj się, wszystko się ułoży. Jestem szczęśliwy, że jestem razem z wami, że mogę być blisko ciebie i Alka.

                                                                    c.d.n.