piątek, 19 października 2018

Bywa różnie III

Ostatnia część szafy była podzielona na kilka dużych półek z grubych desek, zamocowanych
na solidnych listwach.Wszystkie przedmioty, które się tam znajdowały były okryte białym,
grubym płótnem. Do wewnętrznej strony drzwi była przymocowana kartka z napisem:
"można to używać".
Stali oboje przy tej otwartej szafie i jakoś żadne nie kwapiło się do zajrzenia co jest pod
płótnem. Wreszcie Witek  ostrożnie zaczął odsłaniać najniższą półkę.
W szafie był odkurzacz, wyraznie nie polskiej produkcji i jakiś taki dziwny-  jego silnik był
ukryty w wąskim walcu, który z jednej strony miał rurą zakończoną ssawką, z drugiej miał
metalową rurkę zakończoną rączką jak parasol. Wyglądał nieco zabawnie, ale całkiem niezle.
Witek czym prędzej go rozłożył na części pierwsze - w walcu znajdował się worek na śmiecie
oraz silnik. Niestety worek był wielokrotnego użytku, z jakiegoś materiału.
Ale numer! Jak żyję nie widziałam takiego odkurzacza. Ten woreczek jest bardzo mały, chyba
na jedno sprzątanie nawet nie starczy, no chyba, że będzie się codziennie sprzątać.
Zobacz Witku on jest całkiem fajnie zrobiony, ale mały! Po chwili odkryła, że produkt
 jest rodem z Anglii.
Na następnej  półce stał...telewizor, polskiej produkcji, na obrotowej podstawie. Wyglądało,
że niczego mu nie brak i Witek zabrał go do wspólnego pokoju. Na kolejnej półce byłe różne
miski, wiaderko, torba z różnymi szmatami, kilka  szczotek różnej wielkości. I ciemno zielone
grube wojłokowe  rulony z kartką wyjaśniającą, że są do uszczelnienia drzwi balkonowych
i pod drzwi wejściowe, bo trzeba wymienić całą stolarkę okienną a oni już nie zdążyli.
Gdy otworzyli nadstawkę okazało się, że jest zaklejona kartonem z napisem "Prywatne".
Pozostałe nadstawki wyglądały identycznie.
No popatrz, człowiek, od którego brałem klucze twierdził, że szafy są puste. Pewnie też
zaglądał tylko do tych dwóch pierwszych. Zatelefonuję do niego z pracy i powiem mu o tych
"odkryciach".
Wyraznie brakowało czegoś, na czym można by było ustawić telewizor we wspólnym pokoju,
zwłaszcza, że gniazdko antenowe i kontakt były na ścianie oddzielającej kuchnię. Wymyślili
więc, że kupią w tygodniu jakiś nieduży stolik, co i tak będzie tańsze niż kupno telewizora.
Witek wymierzył starannie telewizor,  zapisał wszystkie wymiary, by dobrać jakiś stolik.
Poprosił  by Ninka razem z nim wybrała się do sklepu meblowego. Najbliższy mieli niemal
tuż pod  swoim biurem, kolejny też w centrum, ale nieco dalej.
Dzień mijał szybko, nadeszła popołudniowa pora obiadowa i Witek stwierdził, że trzeba
rozejrzeć się za jakimś obiadem.Jemu nie chce się wychodzić z domu, więc może zrobić dla
obojga swoje ulubione jedzonko, czyli makaron rurki  z sosem bolońskim, bo ma jeszcze
opakowanie sosu, przywiezione z ostatniej podróży. Wystarczy ugotować makaron, odcedzić,
wrzucić na patelnię z odrobiną oliwy, zawartość saszetki wymieszać z oliwą, dodać do
makaronu, wymieszać i gotowe. Tylko nie ma nic na sałatkę, z tego wszystkiego zapomniał
o czymś "zielonym".
Ninka wręcz oniemiała - facet potrafi coś ugotować!  Na wszelki wypadek zapytała czy
może mu w czymś pomóc, ale Witek stwierdził, że nie ma w czym.  To danie - samograj.
Nawet nie przyznała się Witkowi, że nie ma pojęcia co to jest  sos boloński, bo u niej
w domu nie jadano takowego. Witek ugotował całą paczkę makaronu, zupełnie jakby
miał wyżywić jakąś wycieczkę, co mocno Ninkę zdziwiło. Ale na bieżąco zużył
tylko połowę, mówiąc, że następnego dnia można będzie z tego zrobić zapiekankę, tylko
trzeba będzie dokupić jakąś kiełbasę i jajka. No to ja kupię - zaoferowała Ninka.
Wpatrywała się w plecy Witka niczym w jakąś osobliwość- jej talent kulinarny był mikry,
a może raczej wcale go nie było?
Z apetytem zmiotła z talerza swoją porcję makaronu, dopytując się o skład tego sosu.
Powiedziała, że je  takie danie po raz pierwszy i bardzo jej smakuje. Witek promieniał.
Po obiedzie Ninka szybko pomyła talerze i garnek, zrobili kawę, Ninka przyniosła swą
ulubioną czekoladę z bakaliami i biszkopty.
Zaczęli rozmawiać o tym co kto lubi jeść i co jakiś czas Ninka wpadała w stan wielkiego
zadziwienia. Co chwilę padało "naprawdę?" No bo jak można lubić płatki owsiane,  nie
gotowane jak bóg kulinarny przykazał na mleku, ale dorzucane do prawie ugotowanych
kartofli krojonych w małą kostkę a do tego garść ziół, tu niemal nie znanych?
Co chwilę padały z ust Witka zupełnie obce nazwy: harrisa, tadżine, chlebek khebz,
tahini,  placki maakuda.
Okazało się, że Witek niemal zakochał się w kuchni marokańskiej. Jedyne co mu w niej
nie pasowało to była słodka herbata miętowa.
Wytłumaczył Nince, że harrisa to bardzo ostra przyprawa zrobiona na bazie ostrych
papryczek chili, może być w postaci proszku albo pasty. Co dziwniejsze, to ta sama
przyprawa w kuchni marokańskiej wcale mu się nie wydaje za ostra, a w Polsce tak-
jest za ostra.
A tadżine to gliniany garnek do gotowania różnych dań mięsno-warzywnych, w którym
potrawa gotuje się z minimalną ilością wody, kilka godzin, na małym ogniu. A do tego
podaje się chlebek, taki płaski placuszek , zwany khabz. A placki maakuda robi się
z gotowanych kartofli i często przed  smażeniem zanurza się je jeszcze w cieście
naleśnikowym i to jest pyszne.
I Witek stwierdził, że gdy będzie w najbliższym czasie jechał do Maroka to przywiezie
stamtąd taki garnek, który nieco zabawnie wygląda, jest dwuczęściowy, jego górna
część jest jednocześnie pokrywką w kształcie  wysokiego stożka dzięki czemu płyn
parujący z  gotującej się potrawy wraca  do niej z powrotem.
                                                               c.d.n.