piątek, 2 stycznia 2009

Noworoczne reminescencje

Udało się, przeżyłam. Oczywiście mam na myśli wieczór i noc sylwestrową. Kanonada zaczęła się już około 18-tej. Po pierwszych strzałach pies wyemigrował do łazienki, ułozył się na dywanikach i oczekiwał "końca działań wojennych". Zwierzak za miesiąc kończy 15 lat, więc juz nieco przygłuchł i dzięki temu grzecznie lezał w łazience. Pierwsze schody zaczęły się, gdy nadeszła pora wyprowadzenia go na spacer. Niestety na ulicy nie bylo juz tak cicho i przytulnie jak w łazience, słychać było blizsze i dalsze odglosy strzałów, co upewniło mego psa, ze rozpoczął się sezon polowań na jamniki. Spacer trwal 1,5 minuty i biedne zwierzę nawet się nie wysikało. Mówi się trudno, moze amatorzy hałasu przeniosą się gdzieś dalej, np, na Plac Konstytucji, gdzie miał sie odbyć bal sylwestrowy pod gołym niebem? Zawiodłam się, osiedlowe trawniki, nieogrodzone place zabaw i dzikie boiska wygrały ze zorganizowaną formą zabawy.
O 23,45 zaczęł się prawdziwy ostrzał artyleryjski - pies nawet w łazience był bliski zawału, nie pozostawało mi nic innego jak dotrzymac mu w tej łazience towarzystwa, usiąść na brzegu brodzika i wziąć biedaka na kolana, zamknąwszy uprzednio drzwi. O północy mąz przyniósł do łazienki szampana, spełniliśmy toast noworoczny, po czym mąz zmienił lokal zasiadając przed telewizorem, a ja pozostałam z psem. Około pierwszej ostrzał na tyle się zmniejszył, ze mogłam wyjśc z łazienki, pies siedział w niej sam. Przed druga wyprowadziłam psa ( a tak naprawdę wyniosłam, bo nie chciał wyjść) - udało się, zwycięzyła fizjologia. Zmęczona i wściekła na miłośników hałasu padłam na łózko.
Rano , około 9-tej postanowiłam wyjśc z psem na spacer. Gdy mu załozyłam obrozę pies wycofał się do łazienki. Jestem podła, zmusiłam go do wyjścia (wyniosłam). Nasze dość dobrze utrzymane osiedle przypominało zaśmieconą pustynię. Wszyscy jeszcze odsypiali, byłam jedyną spacerującą osobą. Na trawnikach lezały pozostałości upojnej petardowej nocy plus porozbijane butelki, puste puszki. Ale kosze na śmiecie nie były przepełnione.
To nie była moja pierwsza taka sylwestrowa noc - to była już 14 taka sylwestrowa noc.
Ja naprawde nie rozumiem ludzi. Co w tym fajnego? Lubię pokaz ogni sztucznych , ale pokaz, gdzie naprawdę jest co oglądać. Dobry pokaz jest rzecza trudną, wymaga wielkiego profesjonalizmu, ale naprawdę robi wrazenie. A takie amatorskie "sztuczne ognie" to nic atrakcyjnego, duzo huku, marne efekty wizualne, ale duze niebezpieczeństwo dla tych co tym się bawią. Co roku są pourywane palce, poparzone ręce i twarze, często uszkodzony na zawsze wzrok. Juz pomijam ten obrzydliwy smród kopcących petard.
Mówi się trudno i żyje się dalej, mając nadzieję, ze ten nowy rok bedzie lepszy, czego wszystkim
moim blogowym znajomym z całego serca życzę,
anabell