Po wysłuchaniu argumentów taty, Marta i Wojtek postanowili pojechać po ślubie jednak do Sopotu. Wojtek zrobił rezerwację i wpłacił zaliczkę. Potwierdził też obiad "poślubny" zarezerwowany w restauracji Hotelu Europejskiego. Był w świetnym humorze - spacerował po mieszkaniu w butach, w których miał iść do ślubu równo za osiem i pół dnia. Tego wieczoru zatelefonował jego ojciec i powiedział, że oni przyjadą w czwartek, w tygodniu poprzedzającym ślub, bo na piątkowy poranek zarezerwował termin u notariusza. Przyjadą samochodem i gdy będą dojeżdżać do Warszawy to wtedy ojciec do Wojtka zatelefonuje. Jadą z noclegiem, przenocują prawdopodobnie w Brnie. Matka wie, że Wojtek chce komuś wynająć to swoje mieszkanie i wie, że właśnie dlatego Wojtek z ojcem jadą do notariusza, bo ojciec chce mieć pewność, że będzie ono wynajęte na właściwych warunkach. Ojciec rano wstawi matkę do znanego jej SPA, w którym matka zapewne spędzi kilka godzin a oni w tym czasie będą u notariusza.
Po rozmowie z ojcem Wojtek się roześmiał - no popatrz jakie stare, dobre małżeństwo - wzajemnie się oszukują i są oboje szczęśliwi. Mama przecież pójdzie do swojego SPA i jeszcze będzie truła ojcu, że tu jest szalenie tanio w porównaniu z Grazem, a ojciec będzie miał w Warszawie zakamuflowane mieszkanko i albo będzie je wynajmował albo z niego sekretnie korzystał. Mnie zapewne powie, że będzie je wynajmował firmie, w której pracuje, bo ponoć oni tu będą mieli mnóstwo interesów. I już sobie wyobrażam jak będzie wesoło gdy się to kiedyś sypnie. Zaczynam się zastanawiać, czy to są moi prawdziwi rodzice, czy może pomylono dzieciaki w szpitalu i wcale nie jestem ich dzieckiem. Zapewne nie jest niczym wyjątkowym a raczej dość normalnym, że w dużym szpitalu w czasie doby rodzi się sporo dzieci, więc pomyłki są możliwe. Podobno, gdy moja ciotka urodziła dziecko, to był lnianowłosy blondasek, a gdy odbierała dziecko wychodząc ze szpitala to przynieśli jej dziecko z ciemnymi włosami i dopiero jej matka stwierdziła, że to jakieś inne niemowlę- tego dzieciaka zabrali i po kwadransie przynieśli właściwe dziecko i na jego opasce zgadzało się imię i nazwisko matki, a to poprzednie nie miało opaski na przegubie ręki. Bo podobno przenosili noworodki do innej sali i inaczej ustawili łóżeczka niż były poprzednio ustawione i pani pielęgniarce "sie pomyliło".
Wiesz, to że się pielęgniarce "sie pomyliło" to mnie nie dziwi - stwierdziła Marta - dziwi mnie tylko, że procedura wydawania noworodków jest jakby nie przystosowana do potrzeb. Imię i nazwisko matki powinno być nie tylko na opasce na nadgarstku ale i na karcie przymocowanej do łóżeczka dziecka.
Marta przyjrzała się uważnie Wojtkowi- no faktycznie - może nie jesteś synem swego ojca - ty jesteś szczupły, a o twoim ojcu nie można tego powiedzieć, twój ojciec jest niemal łysy, a ty mógłbyś sobie warkoczyki splatać. Oczy masz w bliżej nieokreślonym kolorze, bo zielonkawe z brązowymi plamkami, masz bardzo ładny wykrój ust i w ogóle przystojniacha z ciebie a do twego taty to już chyba panienki nie wzdychają. Co najwyżej wzdychają do jego portfela, bo widać, że wszystko co nosi to extra a nie trzeci gatunek. I właściwie, jak większość chłopców jesteś bardziej podobny do mamy. Nie mam pojęcia dlaczego tak jest, ale znacznie częściej występuje takie podobieństwo "na krzyż" i dopiero w mocno dorosłym wieku córka jest podobna do mamy a chłopak do taty.
Oczywiście powiemy im, że jedziemy po ślubie do Sopotu - kontynuował Wojtek. Zarezerwowałem dla nas 10 dni.Wygląda na to, że raczej będziemy mieć pogodę. Muszę zapolować na plan Trójmiasta, żebyśmy tam nie błądzili samochodem. Strasznie dawno nie byłem na Wybrzeżu. Zupełnie nie pamiętam gdzie co tam jest.
Nie szkodzi - pocieszyła go Marta - ostatni raz byliśmy tam z tatą nim zaczęłam studiować, czyli odrobinę ponad dwa lata wcześniej , a przedtem byliśmy kilka razy. Muszę przeszukać swoją szafkę z mapami i folderami i być może, że mam plan Sopotu i Gdańska. Kiedyś nałogowo kupowałam plany miast i okolic w których bywałam. Nawet jeśli gdzieś przybyło nowych osiedli to na pewno nie w centrum tylko raczej na obrzeżach.
A do tego oliwskiego ZOO to trzeba koniecznie mieć bardzo wygodne buty, bo tam jest od groma chodzenia. I wtedy odnotowałam, że jest tam stanowczo za mało ławek. I koniecznie wpadniemy też do Gdyni - uwielbiam iść na Kamienną Górę i popatrzeć na miasto z góry, a potem zejść na Skwer Kościuszki i na nim się pokręcić, pozaglądać do sklepików z pamiątkami, czasem kupić jakieś "badziewie", pooglądać statki zacumowane przy nabrzeżu. I lubię chodzić do Oceanarium - niektóre stwory morskie są naprawdę piękne i nieco dziwne.
Martuniu - a co to jest badziewie? Marta roześmiała się - to coś zupełnie nieprzydatnego, najczęściej w kiepskim gatunku - zazwyczaj są to różne "pamiątki", jakieś ozdóbki, np. ramka do zdjęć zrobiona z muszelek. Kupujesz, przywozisz do domu i potem raptem masz przypływ trzeźwości i widzisz, że ta ramka zupełnie do niczego nie pasuje w twoim mieszkaniu a ponadto nie masz zdjęcia, które pasowałoby wielkością i treścią do niej. No i wtedy taka rzecz albo po cichutku ląduje w koszu na śmieci albo dajesz komuś w prezencie i ty masz sprawę z głowy a obdarowany ma kłopot. Kiedyś widziałam w Jastarni w sklepie z pamiątkami łódkę zrobioną z małych muszelek i szalenie mi się podobała. No ale sklepik był z jakiegoś powodu przez kilka dni nieczynny i nie kupiłam jej. Ale ponieważ co roku przywoziłam do domu kilogramy muszelek pomyślałam, że sama sobie taką łódkę zrobię. Ale to wcale nie było proste, bo się te muszelki na zwykłym kleju nie chciały trzymać a UHU czy jakiś z tej rodziny nie był jeszcze wszędzie osiągalny. Nie wpadłam na pomysł by wpierw zrobić łódkę z jakiejś masy plastycznej a potem ją starannie okleić i muszelki wyleciały do śmieci.
No to gdy będziemy nad morzem to nazbieramy muszelek i razem coś z nich zrobimy- zaproponował Wojtek. Pobawimy się niczym małolaty i wyprodukujemy "badziewie". Ale wpierw trzeba zrobić np. z modeliny lub masy fimo korpus "tego czegoś" co będziemy chcieli i dopiero potem to okleić muszelkami - powiedziała Marta. Noooo- a potem wyślemy to moim rodzicom jako souvenir z nad Bałtyku - zaśmiał się Wojtek.
A ja mam pomysł na prezent dla nich stwierdziła Marta- w Sopocie w okolicy mola jest sporo kiosków z różnymi bursztynowymi drobiazgami - czasem można znaleźć naprawdę ładne rzeczy- kiedyś tam widziałam na wpół rozwinięty kwiat róży zrobiony z bursztynu a jego łodyżka z listkiem była z tak zwanego "białego metalu" wyglądała jak ze srebra a był to stop cyny, niklu i miedzi, ale nie pamiętam proporcji i było to bardzo dekoracyjne. Ja mam bransoletkę z białego metalu - wygląda jak srebrna ale nie ciemnieje "sama z siebie" tak jak srebro. Twoja mama lubi kwiaty w wazonie na stole. Jeśli znajdziemy taką różę bursztynową to ją kupimy. Będzie miała zawsze kwiatek na stole. Tylko dobierzemy wtedy odpowiedni flakon.
Dzień przed przyjazdem rodziców Wojtka odebrali od jubilera swoje obrączki ślubne, zaopatrzyli lodówkę w mieszkaniu Wojtka a Marta odprasowała koszule Wojtka i taty i powiesiła je na wieszakach na stojaku. Wpadła do pobliskiej kwiaciarni dzierżąc w torebce kamizelkę od garnituru ślubnego Wojtka - wytłumaczyła właścicielce, że chce mały bukiecik z kilku kwiatków frezji wpiąć we włosy i czy w związku z tym uda się je dobrać kolorem do tej kamizelki, bo pan młody będzie w takim kolorze garnituru, a ona będzie w sukience zielonej w białe groszki, no a kolor jej włosów to taki jak widać. Pani stwierdziła, że w tym układzie ona proponuje dla Marty mały bukiecik z białych frezji z ciemno-bordową żyłką wewnątrz i zaproponowała Marcie, że zrobi jej taki stroik do włosów na bazie niedużej, białej klamry do włosów i takie same kwiatki, na bardzo krótkich, odpowiednio zabezpieczonych łodyżkach można przypiąć do marynarki garnituru.
Ojej, zmartwiła się Marta boję się, że coś sknocę i albo kwiatki uszkodzę albo zniszczę garnitur. To może ja w poniedziałek przed ślubem przyślę do pani mego narzeczonego i pani mu to fachowo upnie? Nie, może zrobimy inaczej- pani przecież mieszka tu niedaleko, zamienię się z moją wspólniczką na dyżur i wpadnę do państwa by umieścić kwiatki i w pani włosach i na marynarce pana młodego. A o której macie państwo ten ślub? O czternastej, ale mamy być tam pół godziny wcześniej, czyli z domu to wyjedziemy o trzynastej. No to w takim razie ja do państwa przyjdę kwadrans po dwunastej - lepiej zawsze mieć trochę zapasu czasowego. Och to szalenie miłe z pani strony - stwierdziła Marta. To bliziutko, ten blok widać z okna kwiaciarni, tylko wejście jest tak jakby od podwórza, które wcale nie jest podwórzem - to parter, mieszkanie po lewej stronie, druga klatka od rogu budynku.
A wie pani, że frezje wyrażają szacunek i uznanie oraz radość z przebywania razem? Nie mam pojęcia kto wymyślił jakie uczucia można wyrażać kwiatami, ale niewątpliwie nie jest to jakaś nowość. W starożytności w każdym razie też uważano, że uczucia można wyrażać posługując się kwiatami - wyjaśniała pani kwiaciarka.
Marta a priori opłaciła kwiaty oraz ich wyposażenie, zapisała adres i powędrowała do domu. W domu opowiedziała "swoim mężczyznom", że w poniedziałek przed ślubem przyjdzie tu przemiła pani z kwiaciarni, upnie kwiaty we włosach Marty i ustroi garnitur Wojtka w taki sposób by go nie zniszczyć. Tata zapytał która z pań taka uprzejma- ta biała blondyna czy ta z ciemniejszymi włosami? Ta z ciemniejszymi - odpowiedziała Marta. O tak, to bardzo miła i kulturalna osoba. W ramach transformacji ustrojowej straciła pracę, skorzystała z możliwości zrobienia kursu tak zwanego bukieciarstwa i razem z koleżanką z tego kursu objęły tę kwiaciarnię, która miała być zlikwidowana. A skąd to wszystko wiesz? - spytała Marta. No bo kupowałem tam ziemię do kwiatków, pytałem jak się hoduje scindapsus. Okazało się, że to bardzo pożyteczna roślina bo oczyszcza powietrze. Już pomijam fakt, że nie trzeba go codziennie podlewać, wystarczy raz na 10 -14 dni i nie może stać na słońcu. No to już wiem, dlaczego on tak dobrze znosi moją pielęgnację - odporna roślinka - ja to tylko takie odporne mogę hodować. A tak przy okazji się dowiedziałam, że wybierając frezje okazuję swojemu partnerowi szacunek i uznanie oraz radość z przebywania razem. No i to się jakimś cudem zgadza. A ja ogromnie lubię frezje bo są nieduże i mają tak wiele kolorów no i mają delikatny zapach.
Przy kolacji Marta stwierdziła, że jakoś nie dociera do niej, że będą brali ślub, bo ona to właściwie od podstawówki jest tak związana z Wojtkiem jakby byli rodzeństwem lub małżeństwem. Przez cztery lata liceum co prawda tęskniła stale za nim, a na dodatek nie bardzo wierzyła, że on jednak przyjedzie sam do Polski, ale jednak przyjechał. No i pewnie dopiero wtedy uwierzyłaś, że cię kocham - zaśmiał się Wojtek. Chyba tak. Rozmawiałam kiedyś o tym z kobietą, która zajmowała się ezoteryką, różnymi zjawiskami, których nie obejmuje oficjalna nauka lub obejmuje je tylko po to, by stwierdzić, że to wszystko bzdury i omamy, ale jej zdaniem od starożytności część ludzi jest przekonanych o tym, że to co w nas niematerialne to żyje wiecznie, zmieniając tylko powłokę zewnętrzną, która jest naszą częścią materialną. I taki pogląd istniał na długo przed chrześcijaństwem i właściwie pod każdą szerokością geograficzną, w różnych kulturach, które nie miały ze sobą kontaktu. Z tym, że kiedyś "było prościej", nikt nie oczekiwał dowodów tego zjawiska by uznać je za prawdziwe. Nie mniej do dziś tak jest, że spotykamy na swej drodze osoby które bez powodu lubimy, rozumiemy się z nimi bez słów, przyjaźnimy się z nimi ogromnie lub je kochamy chociaż widzimy je po raz pierwszy w życiu. I najszczęśliwsze są te pary, które kiedyś, kiedyś w poprzednich wcieleniach były szczęśliwą parą. Więc może i my byliśmy kiedyś parą która się kochała i teraz po wiekach rozłąki nasze niematerialne części znów się spotkały. I znów będziemy po milionach lat razem.
W nieśmiertelność tej naszej niematerialnej części wierzyły ludy całego świata, które nie miewały ze sobą żadnych kontaktów z uwagi na dzielące je odległości. Teraz po kilkunastu godzinach lotu jesteś po przeciwnej stronie globu i świat w pewnym sensie zmalał. Świat zmalał, ale my nadal nie wiemy dlaczego są rasy ludzkie o zupełnie odmiennych kolorach skóry i próbujemy to wytłumaczyć warunkami geograficznymi. Nie mniej jakoś nigdy nie zdarzyło się tak , by para przedstawicieli rasy czarnej żyjąc nie w Afryce ale na przykład na dalekiej północy i nie mieszając swych genów z rasą białą dochowała się białego potomstwa. To samo jest i "w drugą stronę" - potomkowie białych osadników w Afryce nadal są biali, o ile ich rodzice nie wymieszali swych genów z rdzennymi , czarnoskórymi mieszkańcami Afryki. I tak rzecz ujmując na "zdrowy, chłopski rozum", patrząc z boku wygląda to tak, jakby ktoś wiedząc jakie warunki panują na tej właśnie planecie zaludnił ją gatunkami ludzi pasującymi dokładnie do środowiska , w którym daną rasę osiedlił. Podejrzewam. że za naszej kadencji na Ziemi nie dowiemy się skąd się tu wzięliśmy i dlaczego. Może jesteśmy swoistym poletkiem doświadczalnym obserwowanym przez tych, którzy nas stworzyli?
Nie wykluczone to jest - podsumował wypowiedź Marty Wojtek. Nie mniej czuję się stworzony głównie po to, żeby cię kochać i robić wszystko byś mnie kochała i była ze mną szczęśliwa aż po kres naszego życia. Martuniu - nie omawialiśmy tylko jednej sprawy - czy widzisz nas w roli rodziców? Oczywiście nie teraz/zaraz, ale w ogóle? -Wojtek wpatrywał się intensywnie w oczy Marty. Tak, ale chciałabym wpierw skończyć studia i zacząć pracować i po macierzyńskim wrócić do pracy - może wpierw na pół etatu, bo dziecku jednak kawałek mamy jest potrzebny. Tylko nie zamawiaj u mnie płci dziecka - przecież tak samo będziesz kochał chłopca jak i dziewczynkę - dziecko to jest dziecko bez względu na płeć. To wszak połączone w jednym ciałku nasze geny.
Zapewne gdy będziemy mieli swoje dziecko, które będzie przez nas oczekiwane tym bardziej nie zrozumiem swojej matki. Tak naprawdę nigdy za nią nie tęskniłam. Już nawet nie pamiętam jak wyglądała, a przecież miałam już 12 lat gdy się rozeszli. Kiedyś po kryjomu zrobiłam paskudną rzecz, bo przejrzałam wszystkie tatowe dokumenty i zdjęcia ale nie znalazłam zdjęcia swej matki. Nie wykluczam opcji, że je po prostu zniszczył bo ją bardzo kochał a ona wszystko to zniszczyła zdradzając go. Kiedyś mi powiedział, że przecież mogła mu powiedzieć, że jej uczucia do niego gdzieś przepadły i poprosić by się rozstali, lub powiedzieć, że związek z nim był całkowitą pomyłką więc powinni się rozejść. Mimo wszystko byłoby to dla niego mniej bolesne.
c.d.n.