środa, 26 kwietnia 2023

Lek na wszystko? -101

 W końcu maja Kazik rzeczywiście musiał być w Berlinie. Już wcześniej "obgadał" sprawę z.....Jackiem oraz oczywiście  z tatą. A tak dokładnie, gdy tylko Kazik wspomniał o tym Jackowi, ten spojrzał na niego i powiedział - przecież to jasne, jak  słońce, że jeśli wyjedziecie oboje to ja będę "na posterunku" - co prawda Tadeusz  jest jeszcze zdrowy i cały, ale skoro zostaje  z  małym  dzieckiem to jest dla  mnie jasne, że mu we  wszystkim pomogę i będę z nim  cały  czas, mogę nawet te  trzy dni być u was w domu. Jedźcie spokojnie, jesteście tak wzorowymi rodzicami na  co dzień, że powinniście przez te  trzy  dni nieco od  dzieciaczka odetchnąć. Przy okazji panowie porozmawiali o wakacjach - na drugą połowę lipca Tata, Jacek oraz Kazik z Teresą i dzieckiem stali się rodziną jednego z oficerów i wynajęli  dwa pokoje w jednym z domków. Oczywiście wpierw Jacek upewnił się, że będą w tym czasie czynne obiady domowe.

Teresa kilka dni przed  wyjazdem przygotowywała Alka do tego, że będzie  w domu tylko z dziadkiem. W ramach przygotowań na to "wydarzenie" spędziła te  dni "tracąc  czas i pieniądze" jak to sama określiła w tak zwanym "salonie piękności". Okazało  się,  dziadek Tadek i dziadek Jacek świetnie  sobie radzili z Alkiem, tylko Kazik nie był usatysfakcjonowany, bo musiał te kilka  dni być w Instytucie i jak mówił Teresie to było okropne - nikt nie podał kawusi z drobną przekąską a najgorsze  było to, że nie  było obok Teresy, by się do niej przytulić i uporządkować myśli. 

W dniu przylotu do Berlina (przylecieli około godz.10,00) zostawili bagaż, czyli 1 torbę, w hotelu i Kazik wypożyczył samochód by nieco pokazać Teresie  Berlin. Kolację zjedli u Sophie i Kurta, witani przez  chłopców tak, jakby byli najbliższą  rodziną. Chłopcy martwili się czy aby Alkowi  nie jest zbyt smutno bez mamy i taty, a Kazik tłumaczył im, że najważniejsze, że jest z nim  dziadek, bo Alek zasypia w towarzystwie  dziadka, trzymając  go za rękę.  Oczywiście Teresa  nie  wytrzymała i zatelefonowała do taty by dowiedzieć  się jak funkcjonuje Alek. Okazało się, że dziadek będzie spał w ich sypialni a w jego sypialni  będzie  spał Jacek. I jak na razie to Alek jest spokojny, był na  spacerze i oczywiście jeździł na swoim "wolelku" i to tak jak mu Kazik nakazał. I już kilka razy opowiadał, że "mamy nie ma, mama sybko wlóci jutlo", "mama i tata zlobili papa, sybko wlócą". Poza tym na placu zabaw przymierzali małego do rowerka z pedałami i dziadek obiecał dziecku, że gdy mama i tata wrócą to pojadą kupić dla niego rowerek. A Jacek ma lepszy pomysł, zobaczył na placu zabaw  dziecko w samochodziku z napędem pedałowym i jest przekonany, że to lepsze niż rowerek. Tata z kolei uważa, że przecież może być i rowerek i samochód.

 Tatusiu, przecież my za dwa dni wracamy, niech on  na  razie trenuje na tym co ma  w domu. I nie przyjeżdżajcie z nim wieczorem na lotnisko, to pora gdy ląduje wiele samolotów i będzie  tłok. Jesteśmy bez bagaży i  bez problemu dotrzemy do domu, pewnie nawet taksówkę  złapiemy bo mamy tylko bagaż podręczny, więc  szybko wyjdziemy  z hali przylotów - perswadowała tacie  Teresa. 

Następnego dnia Teresa zabawiła  się w turystkę i sama kręciła  się po Berlinie by w końcu wylądować pod Bramą Brandenburską i zaczekać na Kazika. W dniu powrotu Kazik do godziny 15,00 był zajęty, umówił się z Teresą w pobliżu firmy, w małej, przytulnej kawiarence. Razem z Kazikiem  przyszedł też Kurt, by Teresę "ucałować na pożegnanie" a tak naprawdę by zjeść z nimi coś słodkiego i odwieźć ich na lotnisko. W drodze na lotnisko Teresa przypomniała mu o jesiennym pobycie w Bieszczadach, na który już się oboje z Kazikiem  cieszyli. Kurt trochę  narzekał, że nie przyjadą latem  na  niemieckie  plaże nad  Bałtykiem, ale trudno  mu  było zaprzeczyć, że jednak nieco bliżej będą  mieli nad polskie  wybrzeże Bałtyku.

Lot odbył się bez problemów, nie był opóźniony, a ponieważ nie  musieli czekać na bagaż wyszli bardzo szybko i rzeczywiście, tak jak przewidywała  Teresa jeszcze "upolowali" taksówkę. W dwadzieścia minut później już byli pod  swoim blokiem. 

Kazik bardzo cichutko,  niczym rasowy włamywacz otworzył drzwi mieszkania. Drzwi od kuchni były zamknięte, zapewne po to by nie roznosiły  się po mieszkaniu  zapachy kuchenne.  Kazik szybko wyjął ze  swojej torby z dokumentami  maskotkę berlińskiego misia i oboje weszli do kuchni - tu królował Jacek, wyglądał dość  zabawnie przepasany fartuszkiem Teresy. Stał tyłem do drzwi i słysząc, że je ktoś otworzył powiedział  - mówiłem, że was zawołam, gdy będzie gotowe.  Co  ty powiesz? spytał się Kazik, z trudem powstrzymując  się od  śmiechu. Jacek obejrzał się i powiedział - a Tadeusz  z  małym wypatrują was stojąc na loggii. Bo zdaniem Tadeusza zobaczy was z  daleka gdy będziecie wysiadać z autobusu. No - zaśmiała  się Teresa - cały tata. No to idziemy do nich na loggię. Weszli po cichu do stołowego - na loggii stał tata, na stoliku stał Alek obejmowany przez tatę i obaj wpatrywali się w  widoczny stąd przystanek autobusowy.

Hej, hej, już jesteśmy - zawołał Kazik i szybko wyszedł na loggię. Alek z wrażenia omal nie  zeskoczył ze stolika wyrywając  się z objęć  dziadka w stronę Kazika. Teresa czekała na nich  w pokoju, nie  chcąc robić  tłoku na loggii. Alek, który nie  spojrzał przez  szybę do pokoju zapytał z niepokojem - mama jest?  Jest syneczku, jest w pokoju. Chwilę później Alek już wisiał w objęciach mamy, Kazik witał się z tatą i obaj weszli do pokoju. Loggia została  zamknięta, dziecko wyzwolone z kombinezonu nie bardzo wiedziało do kogo się ma tulić- do mamy czy do taty. Z tego wszystkiego wszyscy poszli do kuchni, w której Jacek gotował  pierogi z mięsem - wyrób  własny - jak zaznaczył. Pierogów była cała masa, wielkością były pośrednie pomiędzy  uszkami do barszczu a zwykłymi pierogami. 

Ojejku - zdumiała  się Teresa - jakąś pokutę odprawiasz, że  zrobiłeś takie małe te pierogi? To przecież fura roboty! Eeee, jestem  wszak na emeryturze, czasu mam jak mrówek  w lesie, a moim skromnym zdaniem tej  wielkości  pierogi  są najsmaczniejsze. Szybko się uwinęliście  z tego lotniska!  Bo byliśmy bez bagażu więc  szybko  wyszliśmy i jeszcze były taksówki, więc  szybko poszło. 

Jeszcze  przed  kolacją Jacek dostał album o Berlinie i 2 duże puszki piwa, a tata dostał plan Berlina wraz z opisami najciekawszych tras i miejsc  i też piwko. 

Po kolacji  rozmawiali na temat jesiennego wyjazdu do Baligrodu. Plan był prosty i przejrzysty- jeśli  rzeczywiście Kurt dostanie w tym czasie urlop to wtedy  wezmą 3 domki, jeśli - nie to wezmą 2 domki. Kurt na pewno przyjedzie   samochodem, bo jakby na to nie spojrzeć to jest 3 chłopców i 2 osoby dorosłe, więc niestety to dużo  bagażu do zabrania, bo to już będzie jesień. Domki większe mają na pięterku 4 miejsca do spania , mniejsze mają 3 miejsca na górze. Obydwa  typy mają na dole łazienkę, toaletę, kuchnię, duży pokój  z kominkiem z podwójnym miejscem  do spania. A jeśli komuś nie pasuje  domek, to jest jeszcze  trochę  pokoi w budynku, w którym jest jadalnia i recepcja. Są trzy posiłki dziennie, można zamienić kolację z obiadem. No i jest jeszcze kawiarnia na terenie ośrodka, z dobrym koniakiem - dopowiedziała Teresa.

A jak się sprawował Alek?- dopytywał się Kazik. Alek? - idealne  dziecko! Wszystko rozumie, posłuszne i cały czas na to "jutlo" czekał, no bo wiedział, że przyjedziecie "jutlo". Usiłowałem wprowadzić mu pojęcie zwane "pojutrze", ale on jeszcze  nie załapał. Po prostu zapomniałem, że on dopiero w grudniu będzie  miał trzy lata. Na razie wszystko związane  z  czasem przyszłym jest jutrem. Jak dla mnie to on jest szalenie "poukładany," można się  z nim dogadać.

Wczoraj na spacerze spotkaliśmy tę kobietę z którą Tadeusz był w Nałęczowie. W tym momencie tata powiedział - już ci raz mówiłem- ja byłem w Nałęczowie  nie z tą kobietą tylko z jej sunią, charcicą. Jacek uśmiechnął  się - no fakt, charcica duuużo ładniejsza od swej pani. Nie  dziwię  ci się, że wolałeś psicę. Ale nie mówiliśmy jej, że jesteśmy sami z Alkiem. A ta psica  bardzo dobrze ułożona i tylko buciki Alkowi wylizała, a Alek ją ukochał. 

No bo to psica nauczona  kultury względem dzieci, ta pani ma  dwoje wnucząt - powiedziała Teresa. Sunia   jest ostrożna  w kontaktach  z dziećmi. Alek ją bardzo lubi. Ale do innych psów na  szczęście  się nie  garnie. A teraz ma swoją Dunię i  chyba ona zaspokaja jak na razie  jego chęć na kontakty z psami. 

Jacku, może my te pierogi do kolacji to lekuchno podsmażymy lub podpieczemy? No jasne, podpieczemy, tylko "psiknę" na nie  delikatnie oliwką, żeby nie były suche.

A jak ci było teraz  w Berlinie?  Całkiem  dobrze, tylko nieco  samotnie gdy Jacek był na konferencji. Ale sobie trochę pojeździłam metrem, trochę się powłóczyłam. Nie  wszystko mi się w tym mieście podoba, zwłaszcza teraz gdy ciągle jeszcze  wiele  miejsc jest w budowie by przywrócić urodę starego Berlina. Ale w moim odczuciu przedwojenny Berlin musiał być bardzo ładnym miastem. Podobają mi się bardzo niektóre stare dzielnice, te  co  były Berlinem Zachodnim. Tam było stosunkowo niedużo zniszczeń, alianci rozwalali bardziej tę część miasta, która potem  była Berlinem Wschodnim. Podoba  mi się jedna rzecz w Berlinie- Berlin jest miastem wielokulturowym, jest  tu sporo obcokrajowców- śmieją  się, że w Berlinie  najtrudniej  spotkać  rodowitego Niemca. Polaków też jest w Berlinie  sporo. I to działają w różnych sektorach. Tramwaje są głównie w dawnym Berlinie Wschodnim. Podoba  mi się u  nich metro. Podoba  mi się też i  to, że wzdłuż Sprewy , gdy tylko zrobi  się  ciepło, jest multum kawiarni na wolnym powietrzu - obydwa brzegi rzeki żyją- rozbrzmiewa  muzyka, ludzie tańczą, w  dzień siedzą na leżakach i opalają  się. Zresztą w  wielu  miejscach Berlina gdy tylko zaczyna  się ciepło to kawiarnie i małe restauracyjki "wychodzą" na ulicę. Nawet teraz, gdy jeszcze  nie  można  powiedzieć, że jest gorąco to już widziałam w  wielu miejscach powystawiane na ulicę  stoliki. Ja to byłem kiedyś w Berlinie  Wschodnim - powiedział tata. U nich też budowali domy  mieszkalne tym systemem wielkopłytowym ale ich mieszkania były znacznie  większe od naszych. Ich włodarze  nie byli tacy oszczędni  jak Gomółka. Gdy do nas przyjeżdżali Niemcy to nie mogli  się nadziwić, że nasze  mieszkania mają takie małe metraże, a przecież budowane też  systemem "wielkopłytowym".

Będę się musiał kiedyś wybrać do Berlina - stwierdził Jacek. W Paryżu byłem, ale w Berlinie  nie. A Paryż Ci się podobał ?- spytała Teresa. I tak i  nie - bo jak każde  miasto - ma miejsca piękne  ewentualnie  ciekawe. W sumie bardzo  się w tym Paryżu umordowałem. Wyjeżdżając do Paryża nieomal przebierałem  nogami z niecierpliwości- wreszcie zobaczę Paryż. No i zobaczyłem. Przejście z jednej  strony Placu Concorde na  drugą nieomal pozbawiło mnie tchu- byłem w lipcu, był upał. Pola Elizejskie - chyba jestem pozbawiony  wrażliwości , bo nic  mnie  nie  zachwyciło- dwukilometrowa aleja  obsadzona drzewami przystrzyżonymi na bryłę typu prostopadłościan, po obu stronach sklepy z cenami wziętymi z
"Bóg wie  skąd". No to wyszliśmy  wieczorem - straszne flejtuchy z tych paryżan - pełno psich kup, musisz dobrze uważać żeby w  coś  nie  wdepnąć. W sumie to mam wrażenie, że wszystkie  paryskie  cuda są przereklamowane. Montmartre -  nie jestem malarzem. Jestem natomiast zdania, że ludzie gdy  zwiedzają jakieś znane, historyczne   miejsca nie potrafią powiedzieć otwarcie, że któreś z takich miejsc "głowy z  zachwytu nie urywa". Kumpel był w Grecji.  Pytam się go  jakie ma  wrażenia - upał, że zemrzeć można,  w porównaniu z Grecją to my żyjemy na  dalekiej  północy. Ok, a co widziałeś? Ruiny Akropolu. I.....Kumpel się na  mnie patrzy i mówi - żeby  się zachwycić ruinami  musisz wpierw  wiedzieć,  najlepiej namacalnie jakie  są trudności z budową takiego obiektu. Potem spojrzysz w dane techniczne i czujesz podziw. Podziw, że ktoś, kiedyś metodą prób i błędów  coś takiego zbudował. Podziwiasz determinację tych ludzi, wiesz ile ludzkich istnień nie przetrzymało trudów tej budowy, jesteś pełen podziwu dla ich trudu, wytrwałości, ale w samej ruinie jako takiej nic pięknego  nie ma. Przetrwała, bo w pewnej  chwili ktoś  zaczął konserwować, nadal konserwuje. Ale ja to samo czuję gdy o tym czytam, a sama ruina  mnie nie rajcuje. Facet jest po  architekturze. 

Teresa uśmiechnęła  się - pocieszyłeś  mnie, bo ja często oglądając różne  zabytki też nie widzę w nich czegoś pięknego, są w moim odczuciu  schodkiem wiodącym w  górę, przyczynkiem do dalszych osiągnięć. No cóż - jestem zupełnie pozbawiona  romantyzmu, ale nic na to nie poradzę.

                                                          c.d.n.