czwartek, 17 lutego 2022

Ryzykantka - 18

 W cukierni zakupili ptysie (wiadomo, dla Pawła), eklerki dla Roberta, czekoladowo-kokosowe ciastka dla Ewy, dla rodziców coś bardziej tradycyjnego -mały torcik bezowo-czekoladowy i keks ogromnie "wypakowany" bakaliami a wśród  nich skórką pomarańczową, czyli czymś co zdaniem Ewy było niejadalne.

Mamcia była tego dnia w dobrej formie - bez problemu rozpoznała od razu Roberta, potem spojrzała na Pawła i stwierdziła, że jest szalenie podobny do Roberta, pochwaliła wybór,  którego dokonali w cukierni, a  nawet zaczęła zwracać się do Roberta po imieniu. Gdy mamcia zniknęła na moment w kuchni Ewa  zapytała  ojca: czy mama bierze amfę, że taka  nagle  zorganizowana i przytomna?  Ojciec zaprzeczył - nie, dostaje  różne tabletki, ale amfetaminy tam nie ma. W ośrodku jest  nowy lekarz bardzo sympatyczny. Zapisał  suplementy ułatwiające przepływ krwi w mózgu, witaminęD3, cały wachlarzyk witaminy B. A zauważyłem, że mama rzadko się widuje teraz z twoją byłą teściową. Bo ona się obraziła, gdy mama jej powiedziała,  że wyszłaś za mąż i masz bardzo dobrego i przystojnego męża. Podejrzewam, że owe rzadkie spotkania to najlepsze lekarstwo. Nie wiem, czy ona  mamę czymś podtruwała czy  może tylko to jej ględzenie tak na mamę źle działało. Poza tym zmusiłem mamę do codziennych spacerów, codziennie jeździmy do parku wilanowskiego. Byliśmy tam nawet na wystawie  rzemiosła. 

Oj, to super, ucieszyła się Ewa. To zrozumie, bez trudu, że  Robert i Paweł należą do rodziny i Paweł jest w pewnym sensie  waszym wnukiem. Zresztą Paweł Wam to ułatwi - zgodziłam się, żeby mówił do mnie  "mamo". Fajnie jest mieć już takie gotowe dziecko,  bez tych  etapów pośrednich w rodzaju ciąży, porodu, karmienia i pieluch.

Tatuś, a moglibyśmy dziś dokładnie obejrzeć całe "gospodarstwo"? Gdy byliśmy poprzednim razem było już późno a i ja byłam  mocno padnięta. No i nie miałam jeszcze wtedy dziecka- zaśmiała  się. I wiesz, chciałabym obejrzeć plany tego domku. Bo przyszło mi na myśl, że moglibyśmy tu wszyscy razem  mieszkać, wystarczy tylko trochę pokombinować.  Można by też zawalczyć  o rozbudowę wszerz na krańcach, ale to wtedy byłby za duży bałagan. Zezwolenie by dali, bo to rozbudowa tyłu domu by była  a nie od  strony ulicy. My w trójkę na  górze, wy na dole. Bo to, że teraz  akurat  mamci lepiej, nie będzie zapewne stanem constans.  I, żeby było jeszcze ciekawiej, to my mamy gdzie  mieszkać, ale Młody jest orędownikiem rodzin wielopokoleniowych mieszkających pod jednym dachem. Miał wredne dzieciństwo i marzy mu się pełna rodzina.  Zadziwił mnie, on marzy o mieszkaniu z nami, nawet gdy będzie  miał własną rodzinę. A ja dla Roberta zrobię  wszystko - to  facet  mojego życia- jego dziecko  jakoś stało się dla mnie moim  dzieckiem. Teraz syn Roberta  mieszka w paskudnym miejscu, na Świerczewskiego. Robert ma dostać (za ciężkie pieniądze, nie za  frajer) mieszkanie 3 pokojowe na Miasteczku Wilanów  do końca tego roku, więc na  potem planowaliśmy taką  roszadę- Robert i ja  bierzemy Wilanów, Paweł bierze  moje  mieszkanie  a ta imitacja  mieszkania  na Świerczewskiego idzie pod wynajem. Ale ruszyło mnie, że ten dzieciak miał zrujnowane dzieciństwo przez matkę i potrzebuje ciepła rodzinnego i stąd ten mój pomysł.

On kończy informatykę, w lutym będzie  miał absolutorium a pracę  magisterską już pisze. Nie baluje,  nie pije, nawet piwa  nie rusza, nie pali, nie łajdaczy się. I umie dbać o porządek. I wiesz, on bardzo chciałby, żeby mógł do was mówić per "babcia, dziadek". Aż mi się płakać  zachciało, gdy to powiedział. Pomyślałam, że musiał mieć  super   wredne dzieciństwo. Robert dawał babie (matce Pawła) pieniądze,  ale nie sprawdzał jej wydatków. Alimenty płacił takie, jakby był sułtanem. I nadal płaci, tyle tylko, że babsko ma  już  zablokowany dostęp do tych pieniędzy. Przestanie płacić gdy Paweł skończy studia i zacznie pracować. No bo wiesz, do ukończenia 26 roku, dopóki się dzieciak uczy przysługują  mu alimenty.A w sądzie dzieciak nie wybrał ojca, bo matka mu cały  czas  mówiła, że ojciec jeździ wciąż za granicę bo tam ma kochankę i za którymś  razem nie wróci a wtedy dziecko zabiorą do Domu Dziecka. A to podła świnia- podsumował ojciec. Co prawda porównanie jej ze świnią ubliża świni- to są dobre matki.

Córeńko, to straszne. Ja mu zaraz  sam  zaproponuję, by  mi dziadkował - szepnął Ewie do ucha. W tej  chwili mamcia  zawołała, że prosi o pomoc w zabraniu herbaty z kuchni, więc  szybko do kuchni ruszył Paweł. A ojciec Ewy podszedł do Roberta, poklepał go po ramieniu i powiedział- masz naprawdę fajnego syna. Widzę, że Ewa jest z tobą  szczęśliwa, możesz mi mówić nie  tylko po imieniu, możesz mnie nawet nazywać tatą, a  twój syn będzie mi "dziadkował". Wypijemy herbatę i pójdziemy zobaczyć dom od strony ogrodu, potem pokażę wam go w środku.

Gdy Paweł przyniósł tacę ze szklankami herbaty i wszyscy  nałożyli sobie na talerzyki to co lubią, ojciec Ewy  powiedział  zwracając się do swej żony -  Kruszynko  moja, dzięki małżeństwu Ewy  doczekaliśmy się już gotowego, dorosłego wnuka. Popatrz, Kruszynko, marzyłaś o wnuku i masz. Nie  grymasi, nie  marudzi a nawet pomaga. Będzie nam  miło, gdy ten  młody człowiek będzie  nam mówił tak jak jest w zwyczaju mówienia do swoich dziadków.  Paweł lekko się zarumienił i powiedział- dziękuję, jestem naprawdę szczęśliwy. Wypicie herbaty  nie zajęło dużo czasu i wszyscy znaleźli się wkrótce w ogrodzie.

I tu czekała Ewę mała niespodzianka - okazało się, że ojciec Ewy  zaczął zakładać mały japoński ogród kamienny. Na  razie wyglądało to jak bardzo płytki basen wyłożony żwirem - szarym i matowym, półprzezroczystym   białym, w jednym  jego miejscu były usytuowane trzy  stare kamienie, robiące wrażenie  jakby  były w tym miejscu "od  zawsze". Po przeciwnej stronie, po skosie rosły zminiaturyzowane sosny wysokości może  z 70 centymetrów w ich pobliżu miał powstać mały basenik z  zamkniętym przepływem wody. Co prawda prawdziwy Japończyk postukałby się  wymownie  w głowę, bo w prawdziwym japońskim ogrodzie kamiennym każdy element coś wyraża, ale jak powiedziała Ewa, tu nic niczego nie symbolizowało, ale po prostu dzięki temu było mniej trawy do koszenia. W  kolejnym  miejscu kamiennego  placyku były wkopane różne  kamienie obrośnięte wokół mchem i rosły miniaturowe  iglaki. Poduszeczki mchu miały określone  kształty. Robert stwierdził, że o taki ogród to on mógłby dbać i bardzo  mu się taki ogród podoba. 

Tata w pewnej chwili powiedział- pewna  małpa  nas podgląda, Ewa pokaż jej, jak bardzo kochasz  swego męża- no tego to Ewie  nie trzeba  było  dwa razy powtarzać zaraz  zawisła na szyi Roberta, a on jak zwykle  zajął się jej  całowaniem i tuleniem. Rodzice i Paweł poszli dalej i dziadek tłumaczył świeżo upieczonemu wnuczkowi - podgląda nas sąsiadka, która kiedyś była teściową Ewy. O fajnie, podchwycił Paweł i zatrzymał  się  zawołał głośno: mamoo, tatoo, chodźcie prędzej. Ewa i Robert ruszyli w jego stronę nadal się całując, jako że całowanie się w marszu  nie stanowiło dla  nich problemu. Gdy doszli do Pawła, oboje go objęli. W tej chwili usłyszeli trzask  zamykanego ze złością okna.  "kruszynka" zadowolona szła obok swego męża mówiąc - od jej wzroku to nawet  kamienie są w stanie  zwiędnąć. Dobrze, że się ta   znajomość skończyła. A Ewa  powiedziała- musiało to nieźle wyglądać jak taki dryblas  jak Pawełek woła  mamę wielkości nieco wyrośniętego krasnoludka i ojca  nieco od siebie niższego. 

Oprócz tego jeszcze  niedokończonego  kamiennego ogrodu stała tu nieduża  altana latem okryta pnączami. Ławki były w środku podnoszone, żeby ewentualnie rozłożyć  w niej leżak. Doszli do miejsca, w którym była drewniana wiata na 2 samochody. Jej dach był okryty grubą plandeką, która letnią porą była częściowo zrolowana, a  zimą, opuszczona w dół spełniała rolę ściany, chroniąc  samochody przed  zacinającym śniegiem. A okalający posesję żywopłot był zimozielony i przystrzygany przez  zaprzyjaźnioną  firmę ogrodniczą.

Wrócili do  domku i zaczęło się oglądanie wnętrza- piwnica  zrobiła na Robercie i Pawle  wrażenie- stały w  niej specjalne  regały, które ojciec Ewy  ściągał jeszcze z NRD. Przechowywano tu  niemal wszystko, łącznie z przetworami na  zimę. Pod jedną ze ścian stały szafy ubraniowe, bo jak tłumaczył Ewie tata, oni na górze przechowują tylko odzież na dany sezon i dzięki temu wystarczają dość małe szafy. Było  czyściutko i schludnie, wszystko  opisane i zabezpieczone by się nie kurzyło. W  kąciku stał odkurzacz, bo tu też się sprząta, jak poinformowała "kruszynka".

Po oględzinach Ewa  stwierdziła, że tak naprawdę by tu zamieszkać  w dwie  rodziny to trzeba by powiększyć  kuchnię  usuwając z niej stół i krzesła, ale to nie problem, bo obok kuchni był pokój, który przedtem był werandą łączącą dwie części domu,a gdyby przebić do niego drzwi  z kuchni, mógłby służyć  za  małą, codzienną jadalnię. No i może jeszcze  dokupić  zamrażarkę i drugą  lodówkę. Lodówka  mogłaby stać w  małej jadalni, a  zamrażarka stanęłaby w  tej pięknej piwnicy. Co prawda wtedy na dole  byłyby tylko dwie  sypialnie a nie trzy. A na górze są naprawdę trzy duże pokoje i tylko trzeba  pomyśleć, czy zrobić na tej  powierzchni 4 mniejsze pokoje, czy  zostawić tak jak jest, bo jest jeszcze strych i gdyby dobrze  docieplić  dach , wstawić veluxy lub innego typu okna to tam wyszłyby fajne pokoje  do pracy, minimum  dwa. Tam co prawda są okna, ale  za małe. Nie mam pojęcia  czy i jak on jest ocieplony.  Ja to mogę mieć  w razie  czego biurko w  sypialni- stwierdziła Ewa. A ja wcale  nie będę potrzebował biurka stwierdził Robert. Ja też nie, gdy  napiszę już  magisterkę - powiedział Paweł.

"Kruszynka" nagle  stwierdziła- chyba pójdę jutro zapalić  świeczkę w kościele, żebyście podjęli decyzję zamieszkania  z nami. Ewa uśmiechnęła się - szkoda powietrza  zatruwać. Musimy to  wszystko spokojnie przemyśleć. Ale myśleć to będziemy dopiero  w poniedziałek, bo jutro przyjeżdża do Warszawy siostra Roberta  i będą u nas około południa.

Około godz 20,30 Ewa zarządziła powrót do domu. W drodze stwierdziła, że skoro  następnego dnia jest to spotkanie  rodzinne, to właściwie byłoby bezsensem odwozić Pawła na Świerczewskiego, niech on zostanie u nich na noc.  Paweł  nie ukrywał, że go ten fakt  bardzo cieszy.

W domu jeszcze dość długo trwała dyskusja na temat  czy  nie będzie  aby im wszystkim  za ciasno na tym piętrze. Zdaniem Ewy trzeba by się  zainteresować tym strychem  nawet  nie szykując go na miejsce  zamieszkania i sprawdzić jak  jest z jego ociepleniem. Bo tam  można mieć dodatkowe  szafy na rzeczy  mniej potrzebne  na co dzień. A te  pokoje na górze to są spore, mają po 22 metry, czyli są o 5 metrów kwadratowych większe niż pokój, w którym śpią teraz. Będą mieli na górze 1 pokój  "rezerwowy"  w razie choroby któregoś z nich a na co dzień będzie służył jako pokój dzienny. Małych dzieci wszak nie ma, więc  1 pokój dzienny na 3 osoby to świat i ludzie, zwłaszcza, że na dole był jeszcze "salon". Mieszkanie na Wilanowie zupełnie  nie podobało się Ewie. Tak naprawdę były to dwie sypialnie i pokój dzienny łączony z przedpokojem i żeby zamknąć go drzwiami trzeba by było dorobić kawałek ściany, by móc w niej zrobić drzwi.  A nie wiadomo czy spółdzielnia, dopóki mieszkanie  nie jest spłacone, zezwoliłaby na dorobienie tego kawałka ściany. Bo zdaniem jakiegoś  architekta to było nowoczesne, ciekawe rozwiązanie. Zdaniem Ewy to nawet na lokatę się nie nadawało.

Robert stwierdził, że dojrzał do decyzji, by dać ogłoszenie o sprzedaży tego  jeszcze nie  zamieszkanego mieszkania. Przyznał się , że zapisując się na to mieszkanie zupełnie się nie interesował  szczegółami. Bo myślał, że to są rzeczywiście 3, normalne,  regularne pokoje. W tym układzie może jedynym  mądrym posunięciem jest "powachlowanie" mieszkaniami tak  by Robert został właścicielem tych dwóch pokoi z kuchnią, które oczywiście albo od razu potraktuje  jako darowiznę dla Pawła albo zostawią je jako mieszkanie rezerwowe  i tylko od razu zrobi  zapis testamentowy na Pawła.

W niedzielę, tak jak było planowane, Robert pojechał na umówione  miejsce, skąd  przyholował Alinę i Franka. Alina oczywiście przywiozła  w  termo torbie już upieczone  kurczaki. Poza  tym mnóstwo różnej zieleniny i jajek od kur  "zielononóżek". Robert rżał ze śmiechu. Kury  zielononóżki! Jakieś kosmitki czy co? 

Oczywiście  nie obeszło się bez opowieści jak to się Paweł od Harpii wyprowadzał, była też opowieść o tym, że chyba będą mieszkać z rodzicami  Ewy i Pawłem, a na  koniec  Robert  powiedział, że ma do "spuszczenia" jeszcze  nie zasiedlone  mieszkanie. Jesteś pewien? Ależ tak, zapewnił ją Robert. No to może ja  mam kupca, a raczej kupcową. Okazało się, że pani restauratorka Nina jest  mocno zainteresowana  mieszkaniem w Miasteczku Wilanów. Umówili się  z nią na popołudnie by jej pokazać plan  mieszkania i zawieść ją do Miasteczka,  by obejrzała lokalizację.

A potem Alina powiedziała - Pawełku, mój kochany  bratanku - od  chwili twego przyjścia na świat minie  niedługo 25 lat. Przez te  wszystkie lata  w dniu twych urodzin, na  Boże  Narodzenie i Wielkanoc odkładałam różne  kwoty na  założone dla  ciebie  konto. Był  i jest tylko jeden mały szkopuł -to konto jest w Banku Szwajcarskim, ponieważ  tu nie można było założyć konta  noworodkowi. Drugi problem - by teraz sobie przepisać to konto na siebie musisz  pojechać ze mną do Szwajcarii z przetłumaczonym przez  tłumacza przysięgłego odpisem swego aktu urodzenia, czyli metryki. Jeśli nie masz paszportu to musisz go szybko wyrobić. Szwajcaria jest W UE, wiza nie będzie potrzebna. Jednocześnie wyrób sobie  konto walutowe w którymś z banków w Polsce- na to konto dewizowe, by je  założyć wpłacisz  zawartość tej koperty. Oczywiście załatw sobie byś mógł dokonywać operacji on line. Co do reszty operacji- wszystkiego dowiemy się na miejscu. Tu masz aktualny wyciąg z tego twojego konta- i to jest   prezent od nas na twoje 25 urodziny. I ogromnie się ciesze z dwóch rzeczy - że wreszcie mój brat ma  normalną żonę a mój bratanek super fajną tak zwaną  macochę.  I nie palnij przypadkiem, że to jest za dużo. Gdybym  była bardziej systematyczna to byłoby  dwa razy tyle. Moje dzieci dostaną więcej, bo i Franek odkładał dla  nich,więc nie gadaj, że to  za dużo. A Paweł siedział jak skamieniały i tylko łzy mu leciały po policzkach. A teraz wytłumaczcie mi co było z tym psem?  Stanowczo odradzam posiadanie  psa w mieście, za duży kłopot!

                                                                  c.d.n.


Ryzykantka -17

Sobotnie zakupy odzieżowe z dwoma facetami, którzy nie mieli pojęcia jakie noszą rozmiary ubrań, nie wiedzą  jaką lubią kolorystykę a na dodatek każdą przymiarkę  traktują  jak  najcięższą karę, porównywalną do kary  dożywocia w więzieniu o najsroższej formule, mogą każdego przyprawić o rozstrój nerwowy.

Po wyjściu z jednego ze sklepów Ewie puściły nerwy i oświadczyła, że jeśli jeszcze raz usłyszy, że któryś z nich nie wie jaki nosi rozmiar, nie wie co mu się podoba lub wygłosi, że jemu nie potrzeba wcale  ani nowej bielizny ani nowej koszulki ani nowej kurtki, ani spodni bo mu wydarte  kieszenie  nie wadzą  itp. to ona ich w sklepie pobije, albo weźmie te swoje wszystkie  niewykorzystane  urlopy i wyjedzie  sama na wycieczkę  z Orbisem, najlepiej do Meksyku albo na Alaskę. 

Orbis nie ma wycieczek na Alaskę - beznamiętnym głosem stwierdził Paweł. A poza tym głupio mi, że chcecie mnie ubierać, bo ja sobie  z czasem przecież na to  zarobię. W tym momencie Robert nieco oprzytomniał mówiąc Pawłowi, że oni usiłują nadrobić to wszystko czego byli pozbawieni bo ktoś inny dbał o Pawła  zaopatrzenie , a on  wprawdzie  dawał pieniądze,  ale nie kontrolował  w jaki sposób są wydawane. A on sam nie przepada za takimi zakupami, bo przecież większość  swego życia spędza w stroju służbowym. A poza tym to on nie rozumie, czemu Ewa  nic dla siebie  nie kupuje. 

Gdyby wzrok Ewy mógł zabijać obaj leżeliby już na ulicy martwi gdy wściekła wysyczała - bredzisz jakbyś się chloroformu naćpał- jak na razie to w sklepach  z męską odzieżą nie  kupuje się damskich ubrań. Poza tym to szafa  mi się nie  domyka, tyle mam ciuchów. I systematycznie coś z ciuchów  wymieniam na  nowe. Nie  moja wina, że ty tego nie dostrzegasz, że nie dociera do ciebie, że niemal  każdego dnia jestem w czym innym. Nawet  zapyziały Zigi i ta zgraja biurowa to dostrzega. 

Idziemy na kawę - muszę się uspokoić- zarządziła. Kawą się będziesz  uspokajać?- zdziwił się Robert. To może wdepnijmy do Wedla na gorącą  czekoladę, czekolada poprawia humor, mamy stąd bliziutko. Ewa ruszyła przodem, ale do jej uszu dobiegły słowa Pawła- niedobrze,  zdenerwowaliśmy mamę Ewę. Ewa policzyła w duchu do siedmiu  i.....odpuściła- udała, że nic  nie słyszała. 

Sącząc czekoladę, którą "chłopcy"zagryzali wafelkami  czuła jak jej  topnieje serce i  mija  złość. Przy okazji zakupili bardzo dużo słodyczy wedlowskich by je potem w niedzielę dać Alinie i Frankowi, którzy mieszkając w Legionowie  nie mieli blisko do firmowego sklepu Wedla. Dopiero teraz powiedzieli Pawłowi, że następnego dnia jest u nich rodzinne spotkanie z Aliną i Frankiem, ale  Klonów nie spotka, bo są u swych dziadków. Z jakim Frankiem? To ciocia ma  nowego męża?- zdziwił się Paweł.  Nie, tylko Franek, który na chrzcie dostał  Jan,Franciszek używa teraz drugiego imienia, żeby go ludzie nie  mylili z jego ojcem.

Gdy wyszli z pijalni czekolady Ewa stwierdziła, że tak się jej poprawił nastrój, że aż może zajrzeć do któregoś  sklepu z damskimi ciuchami i zostawiła ich przed sklepem "obładowanych" ich zakupami. W kilka  minut później wyszła z  maleńką paczuszką. Co kupiłaś?- dopytywał się Robert.  Figi i rajstopy. Tak bez mierzenia? - udawał zdziwienie Robert. Tak, bo ja  kupuję je  na oko a nie na pupę- wyjaśniła.

Kupili jeszcze  buty dla Pawła i to takie, które mu się bardzo podobały i czarne firmowe dżinsy. W samochodzie, gdy jechali do domu Ewa tłumaczyła Pawłowi, że fakt, że studiuje informatykę  nie zobowiązuje go do chodzenia na okrągło we flanelowej koszuli w kratkę , rozciągniętym we  wszystkie    strony swetrze i wydartych, brudnych i postrzępionych dżinsach. Ona zna informatyków, którzy na co dzień chodzą w garniturach a jeśli się mają czołgać pod biurkami i kotłować w kablach to zakładają robocze kombinezony.

W domu przy kawie z ulubionymi Ewy słodyczami (czyli bakaliami i gorzką czekoladą)  Ewa naprowadziła rozmowę na temat urodzinowego prezentu dla  Pawła. Powiedziała, że chcą mu z okazji jego ćwierćwiecza sprawić prezent, który by mu sprawił prawdziwą radość. I w związku z tym, niech on wymieni kilka rzeczy, które sprawiłyby mu  radość a on dostanie jedną z nich. I żeby jednak była to niespodzianka, a jednocześnie  jakieś pole  manewru dla  nich,  to dopiero w dniu urodzin zobaczy co to jest.

Przy okazji rozmawiali o swych marzeniach. Gdy przyszła kolej Pawła na powiedzenie o czym  marzy powiedział - powiem, ale pod  warunkiem,  że nie wyślecie  mnie  natychmiast do szpitala psychiatrycznego. Bo mnie się marzy, byśmy mogli mieszkać razem, albo w jakimś  dużym 5, 6 pokoi  mieszkaniu albo w jakimś domu. I to nawet wtedy, gdy założę własną  rodzinę. Kocham was oboje, wasza obecność daje  mi siłę i wiarę w to, że sobie poradzę w życiu, że nie  narobię głupot. Nie bardzo rozumiem ten pęd do tego by koniecznie  mieszkać bez rodziców. Kiedyś właśnie w  tej jedności rodziny była siła. Zazdroszczę jednemu z kolegów- mieszka w domu,  w którym mieszkają trzy pokolenia. Chcieli mu  kupić w Warszawie jakieś mini  mieszkanie, żeby  nie dojeżdżał codziennie na uczelnię, ale on wolał dojeżdżać niż mieszkać sam.

To marzenie  nie kwalifikuje cię do psychiatryka, tylko uświadamia mi synku,  jak bardzo byłeś samotny i cierpiałeś z powodu rozpadu naszego małżeństwa - stwierdził ze smutkiem Robert. 

A chciałbyś mieć babcię i dziadka? - spytała Ewa. Bo  moi rodzice jeszcze żyją i w pewnym sensie są też w tej chwili i twoją rodziną. Jeżeli odpowiada ci większa rodzina, możemy dziś  po południu do  nich podjechać i poznasz ich. Mojego ojca polubisz zapewne " z marszu",  to kontaktowy człowiek. Mama jest nieco  zagubiona w tej rzeczywistości, być może to wynik, że ma za mało bodźców z zewnątrz. Rutyna każdego wysysa. Mieszkają sami w piętrowym domku, wykorzystują tylko parter, góra stoi nieużywana, ale jest regularnie sprzątana, wietrzona i w pełni sprawna. Domek ma media miejskie i jest niedaleko od  nas. Jest też nieduży ogród. My liczymy się  z tym, że może nadejść taki moment, że będziemy się musieli tam przeprowadzić. Na górze są trzy duże pokoje i łazienka, na dole jeden duży , trzy sypialnie, nieduże, łazienka i kuchnia. Piwnica jest sucha i pięknie urządzona, bo w pewnym okresie rodzice urządzali ją na wzór niemieckich piwnic w  domkach  jednorodzinnych. Kiedyś w piwnicy stał piec do ogrzewania  całego domku, teraz jest tam centralne ogrzewanie i ciepła woda z elektrociepłowni, domek jest podłączony do miejskiej kanalizacji, więc "przemeblowali" piwnicę. Jest też wiata na dwa samochody.

Jeżeli ty i moi rodzice przypadniecie sobie  do gustu, nie  ma przeszkód byś tam zamieszkał. Oczywiście nie jest to nasza propozycja  na twój urodzinowy prezent, myśl szybciutko nad tym, co chciałbyś dostać.

I myślę, że nie będą obrażeni, gdy będziesz ich tytułował babcią i dziadkiem. Oni zapewne też poczują się pewniej  mieszkając pod  jednym dachem z kimś pełnosprawnym. No to jak, mam do nich zadzwonić, że dziś im przywiozę  swego przybranego syna a im przybranego wnuka?- spytała przewiercając spojrzeniem Roberta.  Robert pokiwał głową i powiedział - tylko weź Pawełku pod uwagę, że gdy dziadkowie odejdą z tego świata to ich miejsce na parterze  zajmiemy my. Ewa jest jedyną spadkobierczynią.

Paweł (185 cm wzrostu) wpatrywał się w Ewę niczym dwulatek w jakiegoś żonglera. I naprawdę będę mógł mówić o twoich rodzicach, że to moi dziadkowie?  Nie obrażą się? Myślę  że nie. Oni mają do mnie żal, że im nie  wyprodukowałam wnuczki lub wnuczka. Ale mój pierwszy mąż nie nadawał się na ojca  moich dzieci. A Twojego tatę  spotkałam nieco za późno - nie zdążylibyśmy naszego wspólnego dziecka wychować, poza tym rodzicielstwo w tym wieku to zbyt duże ryzyko.  Z punktu widzenia  biologii jesteśmy za starzy na reproduktorów.  Na szczęście dla nas jesteś ty. Dla mnie jest ważne, że jesteś dzieckiem mego męża. A ja twojego tatę kocham przeogromnie.  

A jeśli mi twoi rodzice pozwolą się  nazywać dziadkami to czy wtedy mógłbym do ciebie  mówić  mamo? Powiedziałaś, że matkę ma się jedną, ale to ty mi okazałaś więcej serca niż moja biologiczna  matka. Masz w sobie  takie  samo ciepło jak ojciec. Gdybyś mnie  adoptowała to mówiłbym ci "mamo". I nikogo by nie obchodziło czy jesteś za młoda  czy za stara  na moją matkę. Wiem, dorosłych się nie  adoptuje.

Dyskusję przerwał Robert - dzwoń Ewuś do rodziców, podjedziemy do  nich, po drodze wpadniemy do cukierni, tylko powiedz, że przywieziemy ze sobą słodkie, żeby twoja mama nie rozpaczała, że nie zdąży nic upiec. Iiiii...... będę szczęśliwy, jeśli tak jakoś poza sądownie  adoptujesz Pawła. Rozumiem go, domyślam się, że chyba bardzo  brakowało mu prawdziwego domu.

Ewa wzięła do ręki komórkę, zatelefonowała do ojca i pokrótce przedstawiła mu rzecz całą. Ojciec Ewy dość szybko połapał się w całej sprawie i umówili się, że młodzi przyjadą o 16,30. W chwilę później Robert i Paweł wspólnie  szykowali lunch. A Ewa leżąc na sofie myślała nad tym jak bardzo i w gruncie rzeczy szybko zmieniło się jej życie. Tak mniej więcej o 180 stopni. Myślała też nad tym, jak bardzo nieszczęśliwy był Paweł, gdy tak podle  manipulowała nim jego własna  matka. 

W pewnej  chwili pomyślała - dobrze, że tej  zarazy  nie znam, bo bym chyba ją zabiła za to jak wykorzystała Roberta i skrzywdziła  Pawła. Nie ubędzie mnie od tego, że będzie do mnie fajny, młody chłopak mówił "mamo".  Ciekawa jestem co na to wszystko powie  jutro Alina - ona jest wielce racjonalną  kobietą, trzeźwo patrzy  na świat.  

Potem zaczęła się zastanawiać jak jej mama zniesie  całą tę sytuację. Bo mama  miał cały czas wielki żal do Ewy, że się rozeszła z mężem, bo przecież  facetowi wolno chodzić na boki, że nie wyprodukowała  wnuczki lub wnuczka, a wszystkie jej znajome panie "babciowały" że tak rzadko u nich bywa. 

Potem sobie uświadomiła, że wystarczyłoby nieco pomyśleć, sprawdzić plany domku, zapewne trochę zmienić wewnętrzny układ i spokojnie  mogliby tam wszyscy razem mieszkać - oni z Pawłem na piętrze, na dole rodzice. Przypomniała sobie, że kiedyś przecież zlikwidowali werandę , więc na dole jest jest duży pokój zwany przez mamcie  salonem i 4 mniejsze, w sam raz na sypialnię lub gabinet.Rodzice  zawsze spali w jednej sypialni razem, druga była rezerwowa w razie choroby, trzecia była gościnna i ta w  miejscu werandy również.

No i pewnie w dzisiejszy wieczór sporo będą z Robertem dyskutować. Ciekawe, skąd młody wpadł na to, że właśnie te rozbudowane  domy rodzinne dawały ludziom siłę przezwyciężania trudności.W końcu przed II wojną przeważnie były rodziny wielopokoleniowe w jednym  domu.

                                                                     c.d.n.