W cukierni zakupili ptysie (wiadomo, dla Pawła), eklerki dla Roberta, czekoladowo-kokosowe ciastka dla Ewy, dla rodziców coś bardziej tradycyjnego -mały torcik bezowo-czekoladowy i keks ogromnie "wypakowany" bakaliami a wśród nich skórką pomarańczową, czyli czymś co zdaniem Ewy było niejadalne.
Mamcia była tego dnia w dobrej formie - bez problemu rozpoznała od razu Roberta, potem spojrzała na Pawła i stwierdziła, że jest szalenie podobny do Roberta, pochwaliła wybór, którego dokonali w cukierni, a nawet zaczęła zwracać się do Roberta po imieniu. Gdy mamcia zniknęła na moment w kuchni Ewa zapytała ojca: czy mama bierze amfę, że taka nagle zorganizowana i przytomna? Ojciec zaprzeczył - nie, dostaje różne tabletki, ale amfetaminy tam nie ma. W ośrodku jest nowy lekarz bardzo sympatyczny. Zapisał suplementy ułatwiające przepływ krwi w mózgu, witaminęD3, cały wachlarzyk witaminy B. A zauważyłem, że mama rzadko się widuje teraz z twoją byłą teściową. Bo ona się obraziła, gdy mama jej powiedziała, że wyszłaś za mąż i masz bardzo dobrego i przystojnego męża. Podejrzewam, że owe rzadkie spotkania to najlepsze lekarstwo. Nie wiem, czy ona mamę czymś podtruwała czy może tylko to jej ględzenie tak na mamę źle działało. Poza tym zmusiłem mamę do codziennych spacerów, codziennie jeździmy do parku wilanowskiego. Byliśmy tam nawet na wystawie rzemiosła.
Oj, to super, ucieszyła się Ewa. To zrozumie, bez trudu, że Robert i Paweł należą do rodziny i Paweł jest w pewnym sensie waszym wnukiem. Zresztą Paweł Wam to ułatwi - zgodziłam się, żeby mówił do mnie "mamo". Fajnie jest mieć już takie gotowe dziecko, bez tych etapów pośrednich w rodzaju ciąży, porodu, karmienia i pieluch.
Tatuś, a moglibyśmy dziś dokładnie obejrzeć całe "gospodarstwo"? Gdy byliśmy poprzednim razem było już późno a i ja byłam mocno padnięta. No i nie miałam jeszcze wtedy dziecka- zaśmiała się. I wiesz, chciałabym obejrzeć plany tego domku. Bo przyszło mi na myśl, że moglibyśmy tu wszyscy razem mieszkać, wystarczy tylko trochę pokombinować. Można by też zawalczyć o rozbudowę wszerz na krańcach, ale to wtedy byłby za duży bałagan. Zezwolenie by dali, bo to rozbudowa tyłu domu by była a nie od strony ulicy. My w trójkę na górze, wy na dole. Bo to, że teraz akurat mamci lepiej, nie będzie zapewne stanem constans. I, żeby było jeszcze ciekawiej, to my mamy gdzie mieszkać, ale Młody jest orędownikiem rodzin wielopokoleniowych mieszkających pod jednym dachem. Miał wredne dzieciństwo i marzy mu się pełna rodzina. Zadziwił mnie, on marzy o mieszkaniu z nami, nawet gdy będzie miał własną rodzinę. A ja dla Roberta zrobię wszystko - to facet mojego życia- jego dziecko jakoś stało się dla mnie moim dzieckiem. Teraz syn Roberta mieszka w paskudnym miejscu, na Świerczewskiego. Robert ma dostać (za ciężkie pieniądze, nie za frajer) mieszkanie 3 pokojowe na Miasteczku Wilanów do końca tego roku, więc na potem planowaliśmy taką roszadę- Robert i ja bierzemy Wilanów, Paweł bierze moje mieszkanie a ta imitacja mieszkania na Świerczewskiego idzie pod wynajem. Ale ruszyło mnie, że ten dzieciak miał zrujnowane dzieciństwo przez matkę i potrzebuje ciepła rodzinnego i stąd ten mój pomysł.
On kończy informatykę, w lutym będzie miał absolutorium a pracę magisterską już pisze. Nie baluje, nie pije, nawet piwa nie rusza, nie pali, nie łajdaczy się. I umie dbać o porządek. I wiesz, on bardzo chciałby, żeby mógł do was mówić per "babcia, dziadek". Aż mi się płakać zachciało, gdy to powiedział. Pomyślałam, że musiał mieć super wredne dzieciństwo. Robert dawał babie (matce Pawła) pieniądze, ale nie sprawdzał jej wydatków. Alimenty płacił takie, jakby był sułtanem. I nadal płaci, tyle tylko, że babsko ma już zablokowany dostęp do tych pieniędzy. Przestanie płacić gdy Paweł skończy studia i zacznie pracować. No bo wiesz, do ukończenia 26 roku, dopóki się dzieciak uczy przysługują mu alimenty.A w sądzie dzieciak nie wybrał ojca, bo matka mu cały czas mówiła, że ojciec jeździ wciąż za granicę bo tam ma kochankę i za którymś razem nie wróci a wtedy dziecko zabiorą do Domu Dziecka. A to podła świnia- podsumował ojciec. Co prawda porównanie jej ze świnią ubliża świni- to są dobre matki.
Córeńko, to straszne. Ja mu zaraz sam zaproponuję, by mi dziadkował - szepnął Ewie do ucha. W tej chwili mamcia zawołała, że prosi o pomoc w zabraniu herbaty z kuchni, więc szybko do kuchni ruszył Paweł. A ojciec Ewy podszedł do Roberta, poklepał go po ramieniu i powiedział- masz naprawdę fajnego syna. Widzę, że Ewa jest z tobą szczęśliwa, możesz mi mówić nie tylko po imieniu, możesz mnie nawet nazywać tatą, a twój syn będzie mi "dziadkował". Wypijemy herbatę i pójdziemy zobaczyć dom od strony ogrodu, potem pokażę wam go w środku.
Gdy Paweł przyniósł tacę ze szklankami herbaty i wszyscy nałożyli sobie na talerzyki to co lubią, ojciec Ewy powiedział zwracając się do swej żony - Kruszynko moja, dzięki małżeństwu Ewy doczekaliśmy się już gotowego, dorosłego wnuka. Popatrz, Kruszynko, marzyłaś o wnuku i masz. Nie grymasi, nie marudzi a nawet pomaga. Będzie nam miło, gdy ten młody człowiek będzie nam mówił tak jak jest w zwyczaju mówienia do swoich dziadków. Paweł lekko się zarumienił i powiedział- dziękuję, jestem naprawdę szczęśliwy. Wypicie herbaty nie zajęło dużo czasu i wszyscy znaleźli się wkrótce w ogrodzie.
I tu czekała Ewę mała niespodzianka - okazało się, że ojciec Ewy zaczął zakładać mały japoński ogród kamienny. Na razie wyglądało to jak bardzo płytki basen wyłożony żwirem - szarym i matowym, półprzezroczystym białym, w jednym jego miejscu były usytuowane trzy stare kamienie, robiące wrażenie jakby były w tym miejscu "od zawsze". Po przeciwnej stronie, po skosie rosły zminiaturyzowane sosny wysokości może z 70 centymetrów w ich pobliżu miał powstać mały basenik z zamkniętym przepływem wody. Co prawda prawdziwy Japończyk postukałby się wymownie w głowę, bo w prawdziwym japońskim ogrodzie kamiennym każdy element coś wyraża, ale jak powiedziała Ewa, tu nic niczego nie symbolizowało, ale po prostu dzięki temu było mniej trawy do koszenia. W kolejnym miejscu kamiennego placyku były wkopane różne kamienie obrośnięte wokół mchem i rosły miniaturowe iglaki. Poduszeczki mchu miały określone kształty. Robert stwierdził, że o taki ogród to on mógłby dbać i bardzo mu się taki ogród podoba.
Tata w pewnej chwili powiedział- pewna małpa nas podgląda, Ewa pokaż jej, jak bardzo kochasz swego męża- no tego to Ewie nie trzeba było dwa razy powtarzać zaraz zawisła na szyi Roberta, a on jak zwykle zajął się jej całowaniem i tuleniem. Rodzice i Paweł poszli dalej i dziadek tłumaczył świeżo upieczonemu wnuczkowi - podgląda nas sąsiadka, która kiedyś była teściową Ewy. O fajnie, podchwycił Paweł i zatrzymał się zawołał głośno: mamoo, tatoo, chodźcie prędzej. Ewa i Robert ruszyli w jego stronę nadal się całując, jako że całowanie się w marszu nie stanowiło dla nich problemu. Gdy doszli do Pawła, oboje go objęli. W tej chwili usłyszeli trzask zamykanego ze złością okna. "kruszynka" zadowolona szła obok swego męża mówiąc - od jej wzroku to nawet kamienie są w stanie zwiędnąć. Dobrze, że się ta znajomość skończyła. A Ewa powiedziała- musiało to nieźle wyglądać jak taki dryblas jak Pawełek woła mamę wielkości nieco wyrośniętego krasnoludka i ojca nieco od siebie niższego.
Oprócz tego jeszcze niedokończonego kamiennego ogrodu stała tu nieduża altana latem okryta pnączami. Ławki były w środku podnoszone, żeby ewentualnie rozłożyć w niej leżak. Doszli do miejsca, w którym była drewniana wiata na 2 samochody. Jej dach był okryty grubą plandeką, która letnią porą była częściowo zrolowana, a zimą, opuszczona w dół spełniała rolę ściany, chroniąc samochody przed zacinającym śniegiem. A okalający posesję żywopłot był zimozielony i przystrzygany przez zaprzyjaźnioną firmę ogrodniczą.
Wrócili do domku i zaczęło się oglądanie wnętrza- piwnica zrobiła na Robercie i Pawle wrażenie- stały w niej specjalne regały, które ojciec Ewy ściągał jeszcze z NRD. Przechowywano tu niemal wszystko, łącznie z przetworami na zimę. Pod jedną ze ścian stały szafy ubraniowe, bo jak tłumaczył Ewie tata, oni na górze przechowują tylko odzież na dany sezon i dzięki temu wystarczają dość małe szafy. Było czyściutko i schludnie, wszystko opisane i zabezpieczone by się nie kurzyło. W kąciku stał odkurzacz, bo tu też się sprząta, jak poinformowała "kruszynka".
Po oględzinach Ewa stwierdziła, że tak naprawdę by tu zamieszkać w dwie rodziny to trzeba by powiększyć kuchnię usuwając z niej stół i krzesła, ale to nie problem, bo obok kuchni był pokój, który przedtem był werandą łączącą dwie części domu,a gdyby przebić do niego drzwi z kuchni, mógłby służyć za małą, codzienną jadalnię. No i może jeszcze dokupić zamrażarkę i drugą lodówkę. Lodówka mogłaby stać w małej jadalni, a zamrażarka stanęłaby w tej pięknej piwnicy. Co prawda wtedy na dole byłyby tylko dwie sypialnie a nie trzy. A na górze są naprawdę trzy duże pokoje i tylko trzeba pomyśleć, czy zrobić na tej powierzchni 4 mniejsze pokoje, czy zostawić tak jak jest, bo jest jeszcze strych i gdyby dobrze docieplić dach , wstawić veluxy lub innego typu okna to tam wyszłyby fajne pokoje do pracy, minimum dwa. Tam co prawda są okna, ale za małe. Nie mam pojęcia czy i jak on jest ocieplony. Ja to mogę mieć w razie czego biurko w sypialni- stwierdziła Ewa. A ja wcale nie będę potrzebował biurka stwierdził Robert. Ja też nie, gdy napiszę już magisterkę - powiedział Paweł.
"Kruszynka" nagle stwierdziła- chyba pójdę jutro zapalić świeczkę w kościele, żebyście podjęli decyzję zamieszkania z nami. Ewa uśmiechnęła się - szkoda powietrza zatruwać. Musimy to wszystko spokojnie przemyśleć. Ale myśleć to będziemy dopiero w poniedziałek, bo jutro przyjeżdża do Warszawy siostra Roberta i będą u nas około południa.
Około godz 20,30 Ewa zarządziła powrót do domu. W drodze stwierdziła, że skoro następnego dnia jest to spotkanie rodzinne, to właściwie byłoby bezsensem odwozić Pawła na Świerczewskiego, niech on zostanie u nich na noc. Paweł nie ukrywał, że go ten fakt bardzo cieszy.
W domu jeszcze dość długo trwała dyskusja na temat czy nie będzie aby im wszystkim za ciasno na tym piętrze. Zdaniem Ewy trzeba by się zainteresować tym strychem nawet nie szykując go na miejsce zamieszkania i sprawdzić jak jest z jego ociepleniem. Bo tam można mieć dodatkowe szafy na rzeczy mniej potrzebne na co dzień. A te pokoje na górze to są spore, mają po 22 metry, czyli są o 5 metrów kwadratowych większe niż pokój, w którym śpią teraz. Będą mieli na górze 1 pokój "rezerwowy" w razie choroby któregoś z nich a na co dzień będzie służył jako pokój dzienny. Małych dzieci wszak nie ma, więc 1 pokój dzienny na 3 osoby to świat i ludzie, zwłaszcza, że na dole był jeszcze "salon". Mieszkanie na Wilanowie zupełnie nie podobało się Ewie. Tak naprawdę były to dwie sypialnie i pokój dzienny łączony z przedpokojem i żeby zamknąć go drzwiami trzeba by było dorobić kawałek ściany, by móc w niej zrobić drzwi. A nie wiadomo czy spółdzielnia, dopóki mieszkanie nie jest spłacone, zezwoliłaby na dorobienie tego kawałka ściany. Bo zdaniem jakiegoś architekta to było nowoczesne, ciekawe rozwiązanie. Zdaniem Ewy to nawet na lokatę się nie nadawało.
Robert stwierdził, że dojrzał do decyzji, by dać ogłoszenie o sprzedaży tego jeszcze nie zamieszkanego mieszkania. Przyznał się , że zapisując się na to mieszkanie zupełnie się nie interesował szczegółami. Bo myślał, że to są rzeczywiście 3, normalne, regularne pokoje. W tym układzie może jedynym mądrym posunięciem jest "powachlowanie" mieszkaniami tak by Robert został właścicielem tych dwóch pokoi z kuchnią, które oczywiście albo od razu potraktuje jako darowiznę dla Pawła albo zostawią je jako mieszkanie rezerwowe i tylko od razu zrobi zapis testamentowy na Pawła.
W niedzielę, tak jak było planowane, Robert pojechał na umówione miejsce, skąd przyholował Alinę i Franka. Alina oczywiście przywiozła w termo torbie już upieczone kurczaki. Poza tym mnóstwo różnej zieleniny i jajek od kur "zielononóżek". Robert rżał ze śmiechu. Kury zielononóżki! Jakieś kosmitki czy co?
Oczywiście nie obeszło się bez opowieści jak to się Paweł od Harpii wyprowadzał, była też opowieść o tym, że chyba będą mieszkać z rodzicami Ewy i Pawłem, a na koniec Robert powiedział, że ma do "spuszczenia" jeszcze nie zasiedlone mieszkanie. Jesteś pewien? Ależ tak, zapewnił ją Robert. No to może ja mam kupca, a raczej kupcową. Okazało się, że pani restauratorka Nina jest mocno zainteresowana mieszkaniem w Miasteczku Wilanów. Umówili się z nią na popołudnie by jej pokazać plan mieszkania i zawieść ją do Miasteczka, by obejrzała lokalizację.
A potem Alina powiedziała - Pawełku, mój kochany bratanku - od chwili twego przyjścia na świat minie niedługo 25 lat. Przez te wszystkie lata w dniu twych urodzin, na Boże Narodzenie i Wielkanoc odkładałam różne kwoty na założone dla ciebie konto. Był i jest tylko jeden mały szkopuł -to konto jest w Banku Szwajcarskim, ponieważ tu nie można było założyć konta noworodkowi. Drugi problem - by teraz sobie przepisać to konto na siebie musisz pojechać ze mną do Szwajcarii z przetłumaczonym przez tłumacza przysięgłego odpisem swego aktu urodzenia, czyli metryki. Jeśli nie masz paszportu to musisz go szybko wyrobić. Szwajcaria jest W UE, wiza nie będzie potrzebna. Jednocześnie wyrób sobie konto walutowe w którymś z banków w Polsce- na to konto dewizowe, by je założyć wpłacisz zawartość tej koperty. Oczywiście załatw sobie byś mógł dokonywać operacji on line. Co do reszty operacji- wszystkiego dowiemy się na miejscu. Tu masz aktualny wyciąg z tego twojego konta- i to jest prezent od nas na twoje 25 urodziny. I ogromnie się ciesze z dwóch rzeczy - że wreszcie mój brat ma normalną żonę a mój bratanek super fajną tak zwaną macochę. I nie palnij przypadkiem, że to jest za dużo. Gdybym była bardziej systematyczna to byłoby dwa razy tyle. Moje dzieci dostaną więcej, bo i Franek odkładał dla nich,więc nie gadaj, że to za dużo. A Paweł siedział jak skamieniały i tylko łzy mu leciały po policzkach. A teraz wytłumaczcie mi co było z tym psem? Stanowczo odradzam posiadanie psa w mieście, za duży kłopot!
c.d.n.