czwartek, 8 października 2020

Samo życie -VI

 Gdy samolot , którym odlatywał Janek wzbił się w powietrze ( Michaś uparł się by zobaczyć jak wujek Janek odlatuje) dziadek stwierdził, że w takim razie zmienią plany i będą zwiedzać Gdańsk, a nie gdyńskie Oceanarium. Pogoda była w sam raz  do wędrowania po mieście- słońce nieco strajkowało i nie było zbyt ciepło. Nie był to jeszcze czas urlopów, bo rok szkolny kończył się dopiero w drugiej dekadzie czerwca, ale i tak z trudem znaleźli miejsce na parkingu. Stosunkowo blisko parkingu była sympatyczna  kawiarnia i babcia "zastrajkowała" - stwierdziła, że po pierwsze to ją boli głowa, po drugie już tyle razy była w Gdańsku i go zwiedzała, że  niestety nie ma ochoty jeszcze raz zwiedzać. Posiedzi w kawiarni, wypije kawę, zgrzeszy tortem czekoladowym i jeśli nie wrócą za 2 godziny to ona pojedzie do Sopotu kolejką  miejską.

Męska część wycieczki dość szybko uporała się z najciekawszą częścią starego Gdańska, nawet zdążyli odwiedzić Dwór Artusa. Dziadek był zaniepokojony tym babcinym bólem głowy więc  całkiem żwawo krążyli i dotarli do kawiarni jeszcze nim minęły dwie godziny. Michał zapytany przez babcię o to jak podobał mu się Dwór Artusa odrzekł z bardzo poważna miną: nie mógłbym mieszkać w takim mieszkaniu- tyle tam wszystkiego, że aż głowa boli. No ale to nie była sala do mieszkania, tylko do organizowania przyjęć, spotkań towarzyskich, powiedziała  babcia.  Babciu ja wiem, ale ja bym tam długo nie wysiedział. Wiesz, tata zrobił mi zdjęcie pod Neptunem, a dziadek opowiedział mi o korsarzach. Bo oni to byli wszędzie i z różnych krajów byli. I wiesz babciu ci korsarze to też napadali na siebie wzajemnie, nie tylko na statki kupieckie. Babciu, pić mi się chce i siku.  No to idź z tatusiem na siku a jak przyjdziecie to zamówimy jeszcze coś dla was, jakieś ciacha i coś do picia, bo na pewno już zgłodnieliście. 

Nim wyjechali z Gdańska odwiedzili jeszcze  księgarnię, w której Wojtek zakupił atlas geograficzny dla Michasia i kilka książek dla niego i dla siebie. Wstąpili również do Archikatedry w Oliwie i posłuchali organów oliwskich, bo akurat ktoś na nich grał.  Dziecko siedziało zasłuchane i  jednocześnie zadziwione wielkością organów i wystrojem  katedry. 

Gdy dojechali do Sopotu babcia stwierdziła, że musi jeszcze na moment "wpaść" do marketu, bo chce by dziś zjedli obiad w domu. Oczywiście zaraz  miała dwóch pomocników w osobach dziadka i Michasia. Wojtek został w samochodzie, bo nie było miejsc na parkingu, więc  stał tarasując wyjazd z czyjejś posesji. Był w kiepskim nastroju, bo   dotarło do niego, że unikając cały czas scysji z Marzeną wyłączył się  zupełnie z procesu wychowawczego Michasia.  Okopał się w swej twierdzy zwanej pracą i stanowczo zbyt mało zajmował się chłopcem. Nie był z nim w żadnym muzeum, bo zdaniem Marzeny Michaś wciąż był za mały na takie imprezy. Po awanturze, którą Marzena zrobiła jego matce o to, że ta  wzięła go do teatru kukiełkowego jeździł z małym głównie do Łazienek, bo był tam plac zabaw, na którym Michaś bardzo lubił przebywać. Czasem pytał się synka dokąd chciałby pójść, a Michał wybierał albo lotnisko, bo na tarasie widokowym  potrafił stać 2 godziny wpatrując się w lądujące lub startujące  samoloty albo muzeum kolejnictwa "pod chmurką", gdzie stały na szynach różne stare składy pociągów i lokomotywy parowe. Bywali również na imprezach sportowych, raz na wyścigach konnych. A czasem to po prostu kopali piłkę. Gorzkie rozmyślania przerwał powrót Michasia i rodziców. Michaś był  rozentuzjazmowany- tatusiu, ale będzie dziś pyszny obiad ! I zaraz będę  babci pomagał w kuchni . I nawet kartofle będę obierał, bo babcia kupiła bezpieczną obieraczkę do kartofli. 

Pyszny obiad to był pieczony  w piekarniku kurczak i pieczone kartofle. Jednym słowem obiad był przygotowywany w dwóch  piekarnikach, na różnych piętrach, co się Michasiowi bardzo podobało.Kursował pomiędzy piętrami pomijając windę.

Po obiedzie Michał zapragnął obejrzeć zakupione książki i  atlas. Znał już litery, właściwie to już umiał czytać. Mamląc w buzi mentosa i wodząc palcem  wzdłuż pod odczytywanymi wyrazami zaczął czytać jedną z książek. Wojtek spojrzał na niego i powiedział- chodź tu, usiądź na  kanapie, oprzyj plecy , połóż sobie na kolanach  poduszkę z kanapy, na niej książkę i czytaj. Możesz nawet czytać  na głos,  ja chętnie posłucham. Tatusiu, to o małym kotku, a ja lubię koty. Wiem synku, dlatego masz jedną książeczkę o kotku a drugą o pieskach. Wszystkie zwierzęta są piękne i kochane. Foki też ci się podobały, prawda? 

Tata, narysuj mi kotka. Ty tak  ładnie rysujesz, proszę. Wojtek pokręcił przecząco głową - sam narysujesz, ja ci tylko zrobię zakładkę a ty sam narysujesz na niej  kotka. Tylko wpierw poczytaj o tym kotku, żebyś mógł narysować musisz go sobie wyobrazić. A wyobrazisz go sobie jak o nim poczytasz. Tata, ale ty ładniej rysujesz, proszę. Misiu, jeśli się chce  ładnie  rysować to trzeba dużo rysować samemu a nie  prosić o to innych. 

Tato, poczytaj mi trochę, bo mi to wolno idzie. Wojtek ujął małego pod brodę, spojrzał mu w te piwne oczęta i powiedział-  z czytaniem jest jak z rysowaniem- im więcej sam będziesz czytał, tym lepiej opanujesz te sztukę i będziesz szybciej czytał i nie będzie cię to męczyło. 

Tata, a ja mógłbym mieć kota albo  psa? Synku, żywe  zwierzątka to nie zabawki, które  możesz odstawić na półkę gdy ci się znudzą. Pomyśl, ja będę w pracy, ty w szkole, a zwierzątko będzie samo cały dzień w domu. Zastanów się, czy chciałbyś siedzieć sam w domu cały dzień. Poza tym  co z takim zwierzątkiem  zrobić gdy są wakacje a my wyjedziemy gdzieś poza  Warszawę? Nie można przecież zostawić zwierzaka samego- trzeba go karmić, sprzątać po nim. Nawet rybek akwariowych  nie można zostawić samych na kilka dni. Lubisz zwierzęta to będziemy  często je odwiedzać w ogrodzie zoologicznym. O właśnie- jutro może pojedziemy do Ogrodu Zoologicznego w Oliwie- albo wszyscy albo my dwaj, a babcia z dziadkiem trochę odpoczną .  

Tato, ale jutro przecież przyjedzie wujek Janek! Tak synku, ale raczej dopiero  bardzo późnym popołudniem albo wieczorem. I zapewne wcale się  z nim jutro nie zobaczymy, bo przecież będzie zmęczony po całym dniu pracy i jeździe samochodem.  To może razem z wujkiem pojedziemy do ZOO?- kombinował Michaś.

W tym momencie Wojtek nieomal pojął dlaczego Marzena była nieco zmęczona  stałą opieką nad synkiem - zdecydowanie nie był milczkiem i stale miał nowe pomysły. To oczywiście  był plus, dziecko sporo myślało i werbalizowało swe myśli, ale faktycznie mogło to  być chwilami meczące. Postanowił poszukać dla siebie odpowiedniej lektury, by sprostać wcale nie łatwemu zadaniu jakim jest wychowanie dziecka tak by nie wpędzić go w żadne kompleksy a jednocześnie stymulować  jego rozwój.

Zerwał się z sofy i stwierdził, że można by się przejść na teren  tutejszego hipodromu, który jest niedaleko.  Może  będzie  można obejrzeć jakiś trening , a może dowiedzą się czy  wkrótce są jakieś zawody lub konkursy. Tutejszy hipodrom był znacznie  ładniej usytuowany niż warszawski, organizowano tu również duże imprezy, np. WKKW, czyli wszechstronny konkurs konia wierzchowego. Był też większy i właściwie był również obiektem zabytkowym, bardzo zadbanym i regularnie rewitalizowanym.

Tata, a ty umiesz jeździć  konno? Nie synku, nie umiem. Tata, ja bym chciał tak jeździć konno jak Indianie. Widziałem kiedyś na filmie. Ale to jeździli kaskaderzy a nie Indianie. Tata, a u nas są Indianie?. Nie, nie ma. A Jacek mówił, że był z rodzicami w wiosce indiańskiej u nas , w Polsce. Ale to nie była Michasiu prawdziwa indiańska wioska, tylko jej imitacja. Tata, a co to jest imitacja? To taki rodzaj udawania. Ale ci co tam jeździli konno byli wymalowani po indiańsku i mieli pióropusze indiańskie.  No właśnie- udawali Indian. Podoba mi się taki pióropusz. Jacek ma taki pióropusz, dostał na Mikołaja. Ale jak kiedyś przyniósł do przedszkola to wszyscy go przymierzali i wcale nie był wygodny. A na koniec jedno pióro odpadło i Jacek płakał. Ale potem  pani Basia go przykleiła. Chyba je, a nie go. Przykleiła pióro a nie Jacka, prawda? Pióro, czyli "je",  gdyby przykleiła Jacka to powiedzielibyśmy "go".  A co ty Misiu chciałbyś dostać od Mikołaja  pod choinkę?  Nie wiem jeszcze. No to pomyśl, czas szybko mija, za  pięć  miesięcy będziemy ubierać choinkę. Tato, a ja nie wierzę w Mikołaja. W zimie, w grudniu to pełno Mikołajów  chodzi po  mieście i w dużych sklepach.  No widzisz Misiu, to tacy sami Mikołajowie  jak ci Indianie w polskiej wiosce indiańskiej.

Tymczasem doszli do hipodromu. Na padoku  było kilka koni, a na torze trenowały kłusaki. Hipodrom był naprawdę duży i jak wyczytał Wojtek  był jednym z większych i nowocześniejszych  tego typu obiektów w Europie. Był ciągle ulepszany , widać było, że  spółka do której należy zatrudnia  profesjonalistów.

Po piętnastu minutach przyglądania się koniom Michałek stwierdził, że już się napatrzył i teraz to......poszedłby na molo w Sopocie  i na lody i pojeździł elektrycznym samochodzikiem. Wrócili więc do domu, zapytali się dziadków czy też przeszli by się na molo, ubrali się nieco cieplej i w czwórkę wyruszyli na sopocki "Monciak", tym razem zaczynając od wizyty w lodziarni  i biorąc lody "na wynos" w kubeczki. Dziecko było zachwycone faktem, że wszyscy wzięli jednakowe lody a do tego bardzo podobała mu się  mała, plastikowa łyżeczka. Wojtek widząc entuzjazm synka  powiedział szeptem  do matki- niektórym to naprawdę jeszcze  niewiele do szczęścia potrzeba, zazdroszczę mu.