niedziela, 3 lipca 2022

Trudny wybór - 54

 Gdy już wracali do Zakopanego  Tomek powiedział - zatelefonuję dziś do rodziców, bo faktycznie może  się matka  wściec, jeśli  wpadniemy niespodziewanie. Pocieszyłaś  mnie Adelko, że nie jestem jedynym na świecie  dzieckiem w pewnym  sensie  skłóconym z  własnymi  rodzicami. 

Adela- roześmiała się - no popatrz jaka niespodzianka. Cała masa  moich znajomych koleżanek i kolegów ma takie  same  problemy. Po prostu gdy kimś kierujesz przez kilkanaście lat, to ciężko ci jest  się przestawić z pozycji  kierownika na pozycję współpracownika i  zaakceptować  fakt, że twoje  dziecko już potrafi samo  sobą posterować  w życiu. I że pomimo tego, że całe jego dotychczasowe  życie  wmawiałaś mu, że kolor niebieski to najpiękniejszy pod słońcem kolor - ono woli czarny lub  zielony. I że  zamiast  wybrać na partnera syna twojej przyjaciółki wybrało  sobie  kogoś  "z innej  wsi". Mam tylko cichą nadzieję, że mnie  lepiej pójdzie gdy ewentualnie zostanę matką i będę pamiętać wszystko to co  mnie tak  bardzo denerwowało u rodziców i przez  co tak bardzo  się od  nich odseparowałam.

Milczący dotąd Emil powiedział - zastanawiam się nad tym, co powiedziałeś Tomku o tym, że Słowacja  za droga. A byłeś  na Bukowinie w termach? Moi rodzice tam  spędzili jedną noc, bo nie chciałem by ojciec  o zmroku  wracał samochodem do Zakopanego. Ceny tam nie są dla przeciętnego Kowalskiego. Ceny jak w Hiltonie. Powiedzmy też  sobie szczerze, że pobyt w Zakopanem i wynajęcie pokoju w porządnym pensjonacie tak naprawdę nie jest dostępne dla  każdego. Nie  wiem jak prosperują tutejsze  SPA, ale ostatnie święta Nowego Roku spędziliśmy w szóstkę, czyli z rodzicami Adeli i moimi w hotelu, w Nałęczowie, w którym było pierwszorzędne SPA, naprawdę super  śniadania uwzględnione w cenie pokoju, hotel miał pierwszorzędny basen z przeciwprądem, było czyściutko, elegancko i cicho, bo hotel nie przyjmował osób  z dziećmi poniżej 18 roku życia. Obiado  kolacje były normalnie zamawiane w bardzo ładnej sali restauracyjnej i były to dania z karty. Naprawdę nie  było do czego się przyczepić. I sporo to wszystko kosztowało ale hotel był pełny i miejsca trzeba tam rezerwować ze sporym wyprzedzeniem. Więc tak naprawdę  może być tak, że te ceny słowackie wcale nie będą cenami zaporowymi. A cały pobyt my rodzicom finansowaliśmy i jak potem przejrzałem ceny to i tak  było to tańsze niż niejedna sylwestrowa zabawa w stolicy. Bo samo Boże  Narodzenie to spędziliśmy z rodzicami w mieszkaniu Heleny i ojca - w naszym jeszcze  ciągnęło się urządzanie kuchni.

Ja tylko widzę jedną przeszkodę - Łomnicę, a podejrzewam, że to ona byłaby  największą atrakcją. Bo bardzo często Łomnicę spowija  mgła lub gęste chmury, chociaż dookoła jest pogoda. Gdy teraz byliśmy  na górze  już się zbierały nad Łomnicą  chmury. Zarezerwowanie biletów na kolejkę może być niewypałem, bo tak naprawdę nie ma po co wjeżdżać na Łomnicę gdy nic dookoła nie widać. Nie wiem, czy oni zwracają pieniądze jeżeli wjazd nie dojdzie do skutku z powodu gęstej mgły. Ale gdy uruchomią to całoroczne  tarło przy Łomnickim Stawie to pewnie wtedy będzie o tyle  lepiej, że  z Tatrzańskiej Łomnicy większość ceprów wpierw się doturla gondolami do przystanku "Start", stamtąd jakimś górskim pojazdem do Łomnickiego Stawu i dopiero tam albo ugrzęźnie na  resztę dnia  albo pojedzie na szczyt. Bo może by ten pobyt na Słowacji organizować tak  jak teraz macie organizowany spływ - nie busiki 10 osobowe ale samochody osobowe  zabierające 4 osoby. 

A jeśli w Zakopanem powstaną termy w Chochołowie i Kościeliskach to wtedy i na Słowację raczej nie będzie zbyt wielu chętnych. Zauważ, że ci co lubią łazić po górach mają lepiej po polskiej stronie  Tatr - u nas są wytyczone i opisane szlaki, nie ma góry na którą możesz pójść tylko i wyłącznie z kwalifikowanym przewodnikiem, nie  musisz też wykupić ubezpieczenia i jeśli będzie cię musiał TOPR ściągać z gór połamanego to zrobi to za darmo. Nie wiem czy dalej tak będzie, ale w Polsce bardzo krytykowali fakt, że w Szwajcarii usługi pogotowia  górskiego są płatne.  To takie bardzo polskie -  wściubianie  nosa w cudze  sprawy. To sprawa Szwajcarii a nie Polski przecież.

Emil, a ty nie tęsknisz czasami za Meksykiem? - spytał Tomek- to podobno bardzo ładne miasto. No ładne, ale może lepiej powiedzieć  ciekawe - odpowiedział Emil. Bo miasto jest olbrzymie, leży wysoko bo na wysokości 2240 metrów i właściwie  całe otoczone jest  górami. I to wysokimi górami, których wysokość oscyluje od  4000 metrów do 5000 metrów z kawałkiem. W górach Nevada, które są od wschodu,  są nawet dwa wulkany. A średnia roczna temperatura to tylko 18 stopni. W grudniu i styczniu są nawet  przymrozki, kwiecień i maj są najcieplejszymi  miesiącami a od maja do września  dużo pada, bo wtedy tam jest pora  deszczowa.  W obrębie samego  miasta klimat jest różny - w jego części  zachodniej i południowo-zachodniej jest chłodniej i bardziej wilgotno, bo jest  więcej  roślinności a w części północnej i północno  wschodniej, pozbawionej  roślinności jest gorąco i  sucho. Nie wiem czy wiesz,  ale  miasto leży  właściwie na zasypanym jeziorze i ta jego część, najstarsza,  jest bardzo niebezpiecznym miejscem, bo bardzo reagującym  na trzęsienia  ziemi. Bo wulkany meksykańskie nadal są czynne i czasami "mają dreszcze" i się trzęsą a wraz  z nimi okolica. I w wyniku tych trzęsień  ziemi niszczeje najstarsza  część zabudowy miasta. Poza tym miasto jest przeludnione. I naprawdę - nie tęsknię za czymkolwiek - ani za miastem ani za kimkolwiek z jego  mieszkańców. Za kuchnią meksykańską też nie. Na myśl o fasoli od razu odechciewa  mi się jeść.  A poza  tym to ja nie jestem z gatunku tych co to "zobaczyć Neapol" i umrzeć. Każde miejsce na  Ziemi ma swoje piękne i nie piękne fragmenty. Czasem oglądasz coś w telewizorze, zachwycasz się tym co widzisz, potem tam jedziesz i......zastanawiasz  się czym  się właściwie zachwycałeś bo to co widzisz w naturze jakieś mało zachwycające jest. Po prostu zdjęcia  do  folderów  robią specjaliści.

W czasach studenckich marzyła mi się Grecja i pojechaliśmy z chłopakami.  Mnie finansowali podróż rodzice. Gdy w 40 stopniowym upale doczłapałem do Akropolu miałem wszystkiego powyżej uszu - upału, tłumu spoconych turystów i Grecji. Wtedy po raz pierwszy "załapałem", że najlepiej jest jeździć wszędzie poza sezonem. I dopóki będziemy mogli to będziemy jeździć przed  typowym  sezonem turystycznym. 

Gdy zajechali do Zakopanego Emil powiedział - a teraz  zadzwoń do ojca, że dojechałeś z powrotem cały i  zdrowy, ale że do  domu to traficie za jakiś czas. Jedziemy teraz  na prawdziwe, włoskie  żarciuszko. Zapraszam  na pizzę - białą pizzę, bez sosu pomidorowego. A ja zadzwonię do ojca i powiem mu gdzie  będziemy. Jak znam życie to pewnie już tu byli dzisiaj. Oczywiście jeżeli któreś z  was nie lubi pizzy, to jest  tu cała masa dobrego, włoskiego jedzonka.

No popatrz Linka, jeszcze nigdy tu nie byliśmy! -stwierdził Tomek . Nie byliśmy, bo to lokal  tylko dla dorosłych - stwierdziła Linka. To mały lokal i nie ma dań odpowiednich dla  dzieci- ani pod względem objętości porcji ani pod  względem diety, co wielce niektórych  drażni. Ale ponoć dobrze jeść dają - powiedziała Linka. I dlatego tu nie byliśmy? - dziwił  się Tomek. To od teraz będziemy bywać, w tajemnicy przed Elutką i rodzicami - stwierdził Tomek.

Dziewczyny zgodnie zrezygnowały  z pizzy i obie  zamówiły sałatkę z szynką parmeńską  oraz deser firmowy, panowie po białej pizzy z szynką parmeńską no i oczywiście deser firmowy. Na  czas oczekiwania  włoskim  zwyczajem na  stole  wylądowała taca z pieczywem i oliwą, a tak dokładnie  dwoma pojemniczkami z oliwą.   Emil szybko oderwał kawałek białego pieczywa, na talerzyk nalał nieco  oliwy i zamoczył w nim kawałek  pieczywa mówiąc- spróbujcie  jakie  to pyszne- u nas nie ma takiej oliwy, ta jest włoska oryginalna. Ma lekko jabłkowy  smak.

Linka wpakowała  palec w oliwę na talerzyku Emila i szybko go oblizała. Hmmm, faktycznie   zupełnie inna niż ta, na której smażę.  Nie  smaż na oliwie, ale na oleju, najlepiej na kokosowym lub na maśle klarowanym- powiedziała  Adela. A oliwa w takim stanie  jest wskazana po to, żeby regulować proces trawienia. Nie jem w tej postaci, nie mam potrzeby. Ale skrapiam nią wypieki nim włożę do pieca i gdy  robię pieczone kartofle. W domu wszystko smażę albo na oleju kokosowym  albo na maśle klarowanym. Czasem też na  oleju sezamowym, jeśli  akurat mi się trafi.

Ojej, to sprzedaj mi trochę swoich przepisów- poprosiła Linka. Dam ci, nie  sprzedam, ale wpierw musisz to na  własnym języku i żołądku wypróbować. Jak będziecie w Warszawie i będzie Wam odpowiadać to co upichcę to wtedy sobie  spiszesz. Kartofli to robię  mało, głównie robię  ryż. Podstawą jest  by nie  był rozpaciany i nie był na słodko. Przepis  na ryż to już  ci mogę  dać. Głównie to robię ten długoziarnisty  ryż. Wpierw  kroję  drobno  cebulę i ją przesmażam, gdy się  zeszkli to daję łyżkę stołową przecieru pomidorowego, chwilkę podsmażam i daję porcję  ryżu na nas  dwoje. Chwilę to smażę  mieszając aż ryż jest dobrze  wymieszany z pomidorami, wtedy dodaję zimną wodę na objętość dwa razy tyle co dałam ryżu i gotuję pod  przykryciem  do chwili aż  ryż wchłonie całą  wodę. A w międzyczasie dodaję sól, oczywiście próbując jaki jest  smak - bo przeciery pomidorowe mają różny poziom  soli. A czasem do cebuli dodaję też marchew pokrojoną w kosteczkę. No i ja, obowiązkowo dodaję do gotowania curry i gdy dodaję marchewkę to i też odrobinę (łyżeczkę taką od kawy) cynamonu. Curry i cynamon stale gości u  mnie, dodaję je  do każdego mięsa. A czasem robię włoskie risotto, ale to wtedy gdy mam rosół własnej produkcji. Co prawda  nie  z kury ten  rosół, ale z 2 lub trzech rodzajów mięsa. I zawsze mam w Warszawie w  zamrażarce zamrożony rosół jako bazę do  zup. Risotto robię rzadko, bo niestety przy jego gotowaniu na patelni trzeba cały czas stać i  mieszać i dolewać  rosołu. Risotto to z reguły robi Emil. A mojej produkcji obiad, który się robi sam to kasza gryczana- rano przed  wyjściem do pracy wsypuję przebraną kaszę do termosu takiego "obiadowego", zalewam słonym wrzątkiem, zakręcam  i przykrywam ręcznikiem frotowym. Wracamy z pracy, kroimy odpowiednią ilość chudego, wędzonego boczku, podsmażamy go, otwieramy termos, dorzucamy  na patelnię pożądaną ilość kaszy gryczanej, mieszamy, w międzyczasie  wyciągamy ze słoika  ogórki kwaszone i mamy gotowy obiad. To jest mój patent na obiad.

A gdy jestem w  wyjątkowo "kucharskim ciągu" to wieczorem kroję w  cieniutkie paski całą włoszczyznę i kawałek białej kapusty oraz w nieco większe, grubsze paski biust kurczaka i wszystko zostawiam w lodówce przykryte. Następnego  dnia po przyjściu do  domu biorę wok, wlewam olej lub daję spory  kawałek ghee (masło klarowane) i smażę na dużym ogniu po 2 minuty mięso, potem je  odsuwam na brzeg woka i smażę minutę warzywa, na koniec  wszystko spryskuję olejem  sosem sojowym i mieszam. Gotowe! Jeden warunek- warzywka muszą być krojone  nożem,  a nie starte na dużych oczkach.

Marnujesz się - stwierdził Tomek- powinnaś prowadzić jakąś ekskluzywną knajpkę. Ja już  czuję od  samych przepisów  smak tego wszystkiego.

Ale piec nie umiem niczego poza  ciastkami z płatków owsianych. Ale Helena  to robi super, hiper ciastka kruche,  z cukrem kryształem na wierzchu. I na te ciastka poderwałam Emila,  śmiała  się Adela.  Nooo, ciastka  miały znaczenie- uśmiechając  się stwierdził Emil.  Ale ja ją poderwałem na jabłka z ojcowego sadu, na renetę landsberską. Ale spodobała  mi się od pierwszej chwili gdy ją zobaczyłem i to w  samo południe. A  w trzy tygodnie później została  moim pracownikiem. I siedzieliśmy biurko w biurko i nie mogłem jej tknąć, chociaż miałem  straszną na to ochotę.

                                                                     c. d. n.