wtorek, 18 sierpnia 2020

Zastępstwo - XXX

Dzięki  rozlicznym znajomościom Fabia sprawę kupna-sprzedaży udało się zamknąć
w zaledwie  szesnaście dni. To był cud nad Adygą, jak się śmiał Fabio. Mieszkanie
stało się własnością Fabio i wujka.
Pierwszy ruch, który Fabio wykonał z tej okazji to była wymiana zamka w drzwiach
wejściowych. Trochę się Iza dziwiła, ale Fabio powiedział, że nie wie ile było kluczy
pasujących do tego zamka, bo to mieszkanie  było zgłoszone do wynajęcia, więc jest
pewne, że były do niego z całą pewnością trzy komplety kluczy, a może i cztery, a oni
dostali tylko dwa komplety. Więc zamiast dociekać ile tych kompletów było, lepiej
jest wymienić zamek i dorobić cztery komplety kluczy. Dwa wezmą od razu Iza i Jacek,
po jednym Fabio i wujek.
Drugim krokiem była wizyta u dozorcy- Fabio przedstawił mu się, mówiąc, że jest nowym
właścicielem, jednocześnie wskazał Izę i Jacka jako nowych użytkowników, którzy będą
tu mieszkać od połowy września. Jak długo? Jak długo będą chcieli. A ten profesor  -  tu
wskazał na Jacka, będzie  tu pracował naukowo na  Uniwersytecie.
Niespodziewany awans na profesora nieco ubawił Jacka, ale starał się nie roześmiać.
Fabio prosił by dozorca zwrócił uwagę na  mieszkanie nim tu przyjadą Jacek i Iza.
Jednocześnie wręczył dozorcy swą wizytówkę, jak również zlecił zamówienie tabliczki
na drzwi mieszkania z nazwiskami i imionami ich obojga oraz wręczył mu kopertę mówiąc,
że to kwota na związane  z tym wydatki, a gdy Fabio  przyjedzie we wrześniu to się rozliczą.
Jeszcze uregulowali należność za wynajęcie garażu, który był....własnością  pana dozorcy                   który zapisał sobie, że zarezerwowany jest dla "professor   Jacek  B., citroen, 15.IX."
Z Werony pojechali do domu  Fabia skąd za dwa dni odlatywali rano do Zurichu, a późnym
popołudniem do Warszawy. Dla obojga zaczęły się nieco obłędne dni- krążenie pomiędzy
włoską ambasadą, a szykowaniem rzeczy osobistych na wyjazd, spisywanie listy mienia
przesiedleńczego, wizyty w Urzędzie celnym. Teraz to się Iza cieszyła, że ma tam już na
miejscu całe wyposażenie kuchni i zastawę , z pościeli  brali ze sobą tylko bieliznę
pościelową i 4 lekkie, ale bardzo ciepłe koce z wielbłądziej wełny zamiast dwóch kołder,
2  swoje ulubione małe poduszki, bo te, które tam były na wyposażeniu planowali dać
do pokoju "gościnnego". Każde z nich szykowało sobie też "biblioteczkę", odwiedzali też
Empik kupując nowe książki. Każde z nich miało dwie listy tego co pakowali do pudeł.
Jedna była dla  urzędu celnego, druga dla nich, żeby wiedzieli gdzie co mają. Wujek miał
rację -nie było sensu wysyłać tego przez UPS, tyle tylko, że musieli wziąć celnika do domu
by sprawdził zawartość wywożonych pudeł i opieczętował je.
Przyjechała bardzo miła młoda celniczka, przeczytała listy, z grubsza przejrzała zawartość
pudeł i powiedziała, że gdyby jeszcze coś ze sobą zabierali, to niech  do niej zatelefonują,
a ona   przyjedzie. Wypytywała Izę do jakiego miasta jadą, zachwyciła się, że do Werony,
że ona  tam jeszcze nie była ale jest pewna, że kiedyś pojedzie.
Iza co tylko mogła to załatwiała jeszcze wujkowi, wzięła transita na myjnię i przegląd,
odkupiła formalnie  służbowego citroena, odwiedziła kilku lekarzy - specjalistów, umówiła
się z Alicją i Aleksem na "wieczorek pożegnalny". Przetłumaczyła u tłumacza przysięgłego
wszelkie posiadane dokumenty, zwłaszcza te dotyczące jej kariery zawodowej, świadectwa
ukończenia  kilku różnych kursów dokształcających z dziedziny rehabilitacji. Zostawili też
kilka upoważnień notarialnych dla wujka.
Trochę się wszyscy posmęcili w czasie tego pożegnalnego spotkania , a Alicja była bardzo
ciekawa, co przez czas pobytu  Jacka i Izy w Weronie będzie się działo z tym mieszkaniem
 w Warszawie, bo oni chcą kawalerkę Aleksa komuś wynająć, a sami wynająć za te pieniądze
plus jakaś dopłata, coś większego. Iza  zaraz zatelefonowała do wujka czy na czas ich
nieobecności w Polsce wynajął by to mieszkanie przyjaciółce Izy. Wujek tylko zadał jedno
pytanie- czy Izie na tym zależy, bo jeśli tak, to oczywiście, niech wynajmą, a on przyrzeka
Izie, że z nich "nie zedrze" za wynajem.  Iza umówiła więc Alicję  na następny dzień
w firmie wujka, mówiąc, że nie wie czy przy tym będzie, bo ma kilka spraw do załatwienia
na mieście, no ale przecież mogą te sprawy bez niej omówić.
Bez trudu dogadała się Alicja z  wujkiem, przy okazji wspomniała też, że chce zmienić
pracę. Gdy do biura wróciła Iza, Ala jeszcze była bo  wujek przedstawiał jej jaką by miała
pracę u niego. Co prawda nie dostałaby samochodu służbowego, bo właśnie się firma go
pozbyła z powodu odejścia Izy, no ale mogłaby dojeżdżać do pracy komunikacją miejską,
bo to nie jest wcale daleko. A do urzędów to będzie  jeździł wujek, bo jakiś czas minie
nim Alicja wszystko "załapie". No i będzie mogła zacząć pracę od pierwszego października.
Iza  zostawiała wszystko w idealnym porządku,  wszystkie  dokumenty  były posegregowane,
segregatory opisane, nie było żadnych zaległości.
Rodzice obojga  dość ciężko przeżywali fakt, że "kochane dzieci" wyjeżdżają i już zapowiedzieli,
że nie przyjadą na święta  Bożego Narodzenia  do Polski. Samochód odpada, bo zima, samolot
z kolei to zbyt droga impreza.
A tak naprawdę to już byli umówieni na te święta z Fabio i wujkiem, że je spędzą u Fabia.
Mela już  wyjechała do córki, kawałek drogi pokonała promem, resztę pociągiem a telefonując stamtąd  powiedziała, że spędzi tam święta i  Nowy Rok. I nie wie kiedy wróci, bo zimą to trochę trudniej podróżować po Szwecji a ona samolotem nie wróci.
I stąd zrodził się pomysł świąt w Treviso.
Na trzy dni przed wyjazdem do Werony do Warszawy niespodziewanie przybył....Fabio.
Po prostu doszedł do wniosku, że skoro jadą w dwa samochody a jest do tego tylko trzech
kierowców, a ze względów bezpieczeństwa powinno ich być czterech, to czym prędzej przybył
jako "ten czwarty do brydża".  Wujek był wzruszony a Iza i Jacek w pełni zaskoczeni tym
gestem. Bo widzicie kochani- to jest prawdziwa przyjaźń, stwierdził wujek.
Do pokonania mieli 1379 kilometrów, więc  postanowili jechać dwuetapowo, z noclegiem
pod Wiedniem. Wg ich obliczeń gdyby osiągnęli średnią prędkość 100 km/godz to cała podróż
zajęłaby im nieco ponad 13 godzin, ale realnie licząc to jadąc non stop podróż zajęłaby im
około 23 godziny. Ale wiadomo było, że transit to nie wyścigówka i nigdzie nie jest napisane,
że muszą pokonać trasę w rekordowym tempie. Poza tym trudno było przewidzieć jakie będzie natężenie ruchu na drodze oraz czy i jakie będą utrudnienia - korki, wypadki itd.,roboty drogowe.
Żegnani łzami mam i poklepywaniem po plecach ojców, wyruszyli w drogę 14 września
wczesnym rankiem. Iza z Jackiem jechali citroenem, Fabio z wujkiem transitem. Za kółkiem
citroena siedziała Iza, transita "wyprowadzał" z Warszawy wujek, potem jechał Fabio.
Do zarezerwowanego hotelu w okolicach Wiednia  dotarli około godz, 17,00, co było całkiem
niezłym wynikiem. Iza stwierdziła ze zdziwieniem, że trasa Warszawa -Wiedeń zmęczyła ją
znacznie mniej niż jazda po Warszawie i jej okolicach.
Wyspani w całkiem wygodnym hotelu zjedli o 7 rano śniadanie i wyruszyli w  dalszą drogę, obiecując sobie, że  gdy będą wracać to zwiedzą Wiedeń.  Gdy dojechali do Udine poczuli
się niemal jak w domu  - jeszcze tylko minąć Wenecję i Padwę i będziemy na miejscu.
Fabio "zarządził" w Padwie przerwę na obiad - znał Padwę dobrze, bo tu właśnie studiował.
Zostawili  transita na strzeżonym parkingu i citroenem pojechali do centrum. Przy okazji
Fabio wyjaśnił Jackowi, że uniwersytet w Weronie był kiedyś filią uniwersytetu w Padwie,
ale już jest samodzielną, niezależną uczelnią. W niedużej restauracyjce zjedli obiad i wrócili
na trasę. W dwie godziny później stanęli przed domem w Weronie. Bardzo sobie chwalili
fakt, że mieszkanie jest na I piętrze a nie wyżej, a Izie i Jackowi wyraźną radość sprawił taki
drobiazg jak tabliczka z ich nazwiskami na drzwiach do mieszkania. Fabio poszedł rozliczyć
się z panem dozorcą, potem odstawił transita  na strzeżony parking. Okazało się, że Fabio
zarezerwował dla siebie i wujka nocleg w niedalekim hotelu, w którym wszyscy razem
zjedli kolację. Następnego dnia około południa obaj panowie ruszyli w powrotną drogę.
Fabio wracał z wujkiem do Warszawy,  jako że miał wykupiony i zarezerwowany lot
na  trasie Warszawa -Treviso. Iza  się z tego ucieszyła, bo zawsze lepiej gdy się jedzie we
dwójkę na dalekiej trasie niż samemu, a Fabio powiedział, że nie miałby ani minuty spokoju
gdyby wujek sam wracał do Polski tym transitem. Wspólnik to brat i przyjaciel w jednej
osobie, trzeba o niego dbać- powiedział.
Pierwszy dzień pobytu w  nowym miejscu upłynął na rozpakowywaniu, układaniu itp.
Do kredensu w kuchni była przymocowana kartka z wiadomością, że w ciągu 2 tygodni
muszą zgłosić się w urzędzie, że już  są i odebrać zaświadczenie o zameldowaniu. Będzie to
czysta formalność, bo Fabio już złożył odpowiednie formularze zgłaszając ich pobyt.
Na drugiej kartce była podana nazwa urzędu, jego adres, telefon i godziny urzędowania.
Niesamowite -stwierdziła Iza- Włoch a taki pedant.
Chyba  to efekt dodatku niemieckich genów - zaśmiał się Jacek. Może- zgodziła się  Iza, ale
nie zaprzeczysz, że to bardzo fajny facet. Polubiłam go. Ja też - przyznał Jacek.
Poza tym Fabio zostawił im do siebie aż trzy numery telefonów. Obok napisał- dzwońcie
w każdej sprawie , nawet drobnej.
Największym zaskoczeniem dla nich była lodówka i zamrażalnik, pełne żywności. Oznaczało
to, że przed przyjazdem do Polski Fabio, albo ktoś na na jego zlecenie, zaopatrzył ją sowicie.
No ale  po pieczywo to trzeba się jednak wybrać- zauważył Jacek. Mam iść sam, czy idziemy
razem? Idź sam- wybierz coś dla siebie a  dla mnie - focaccię. Potem wyskoczymy na jakieś
zakupy, wpierw muszę się rozpatrzeć co mamy w lodówce i zamrażarce.
W trzy dni po przyjeździe do Werony Jacek skontaktował się z profesorem L, który bardzo
się ucieszył, że Jacek już jest. Umówili się na spotkanie  następnego dnia. I chociaż formalnie
Jacka jeszcze  nie było, to nieformalnie już  zaczął zajmować się swym doktoratem.
Profesor L. dopytywał się też jak się urządzili w Weronie, gdzie mieszkają, a słysząc, że Iza
w Polsce była fizjoterapeutką stwierdził, że "gdy żona przetłumaczy swe dyplomy" to pewnie
po jakimś krótkim przeszkoleniu dotyczącym tutejszych procedur, ewentualnie jakimś krótkim
kursie z pewnością znajdzie zatrudnienie. Podał również adres, gdzie  ma się zgłosić.
I na pewno da sobie radę, bo  tak samo są zbudowani wszyscy ludzie i te same prawa rządzą
ruchem ich kończyn niezależnie od  miejsca urodzenia  na Ziemi. A fizjoterapeutów  zawsze
brak, bo to ciężka praca.
Dość szybko oboje zadomowili się w Weronie. Regularnie rozmawiali z Fabio, który do nich telefonował. Iza zrobiła "kurs przystosowawczy" i zaczęła pracować w swym zawodzie, tyle
tylko, że tym razem miała starsze dzieci, nie maluszki.
Jacek był jakby nieobecny- no tyle, że nocował w domu, zajęty był "po uszy". Gdy chciał pisać jeszcze w niedzielę, Iza ostro zaprotestowała- niedziela miała być dniem całkowicie wolnym
od pisania i myślenia. I nic nie pomogły jego tłumaczenia, że temat trudny długi, a czasu mało,
że to jedyny sposób by się zmieścił w ramach dwóch lat- Iza była twarda-albo będzie zawsze
wolna  niedziela albo ona wraca do Warszawy. Przecież teraz to ona ma pracę, nie szaleją, więc
jeśli   nawet Jacek nie ukończy tej pracy w 2 lata to i tak będą mieli z czego płacić rachunki-
jest konto jej i Jacka, z niego będą ratować  budżet.
Czas parł do przodu, ani się obejrzeli gdy trzeba było jechać do Fabio, na święta. Zima nie była
w Weronie  najmilszą porą roku, ale jakoś ją przeżyli. U Fabia pomieszkali aż do Trzech Króli,
coraz częściej i lepiej posługując się włoskim, co Fabio od razu "wyłapał". Wujek przywiózł
różne warszawskie plotki, ale Iza zauważyła, że nie tęskni ani za rodziną ani za Warszawą.
Mela nadal siedziała w Szwecji i nawet nie wspominała o powrocie, za to proponowała by
mąż do niej przyjechał, na co wujek wcale nie miał ochoty.
 Pomału przymierzał się do emerytury, a Fabio namawiał go by zamieszkali razem z jego
ojcem. Fabio mieszkałby na parterze z ojcem, a wujek miałby dla siebie całe piętro. Dom, tak
jak teraz, prowadziłaby wynajęta Maria, która gotowałaby posiłki i dbała o ojca Fabia, a oni
zajmowali by się tylko umiarkowanym wzbogacaniem swych kont w banku. Mela też mogłaby
tu przecież mieszkać, nie ma sprawy. Jeździliby do Werony i do Wenecji i zwiedzali różne
zabytkowe miasta. Wpadaliby raz lub dwa razy w miesiącu do  Jacka i Izy by się nacieszyć
ich towarzystwem.
Święta, święta i po świętach. W końcu stycznia zatelefonował wujek, że Mela dostała udaru
i niestety odeszła nie odzyskawszy przytomności. I wujek nie poleci na jej pogrzeb, bo córka
Meli sobie nie życzy jego obecności w Goteborgu i to wszystko nieco go podłamało. A gdy się
zapytał co w takim razie ma zrobić z rzeczami Meli, może córka chce jakieś pamiątki po niej,
to usłyszał by wszystko wyrzucił po prostu na śmietnik. Iza usłyszawszy takie  "rewelacje"
powiedziała: to wsiadaj w samolot i przyleć do nas. Zamknij warsztat i przyleć. I albo łap
najbliższy bezpośredni lot do Werony albo jakiś  "łamany", może przez Pragę. Tylko zadzwoń
którego dnia będziesz. I nie zapomnij wziąć kluczy od tego naszego tu mieszkania. Nie chcę
byś  w Warszawie siedział sam i rozmyślał  nad tym co się stało. Ja pracuję raz rano raz po
południu i tylko 6 godzin. To ewentualnie tylko sześć godzin będziesz sam, a potem ze mną.
Jacek albo wraca do domu po 8 godzinach albo nie, pracuje jak wariat, wiecznie siedzę sama
w domu.To przynajmniej  posiedzimy sobie razem. Weź czapkę i ciepły szalik, tu czasem jest
nawet mróz. Przyleć, bardzo cię proszę. Jeżeli będę mogła to będę na lotnisku, więc podaj mi
dokładne namiary przylotu.
Iza była  naprawdę zdruzgotana tą wiadomością - nie tyle faktem śmierci Meli, co reakcją jej
córki. Zatelefonowała do Fabia i opowiedziała mu co się stało. Fabio powiedział krótko - lecę
do niego jutro rano. Zaraz do niego zatelefonuję. W dwie godziny później Fabio zatelefonował
do Izy,  że rozmawiał z jej wujkiem, poza tym już ma bilet na  samolot i następnego dnia
wieczorem będzie w Warszawie i zatelefonują do niej co dalej.
W kilka dni później przyleciał do Werony wujek, Iza odebrała go z lotniska. Wyglądał kiepsko
i czuł się równie źle jak wyglądał. Przez dwa tygodnie wujek mieszkał u Izy i Jacka.  Chodził
z Izą na zakupy, gdy pracowała rano przygotowywał obiad. Dużo z Izą rozmawiał, czasem
płakał i wcale nie  wstydził się swych łez. Pewnego dnia gdy Iza wróciła z pracy zastała w domu
również Fabia, który przyjechał by zabrać swego przyjaciela do siebie. Gdy dojechali do domu
Fabia, poinformowali ją o tym telefonicznie.
W dwa tygodnie później  wujek postanowił zamknąć firmę, co było równie  trudne jak  jej
otwarcie. W Cechu zawisło ogłoszenie o wyprzedaży różnych rzeczy z powodu likwidacji firmy.
Na szczęście wszystko udało się sprzedać. Rozliczenie z fiskusem przeszło gładko. Ludzie, którzy
znali Melę nie mogli wprost uwierzyć, że umarła. Nie dziwili się, że właściciel zamyka firmę, nie
mieli pretensji, choć byli zasmuceni. Rozczarowana bardzo była Alicja, która  nagle straciła pracę.
Ale pan R. był porządnym człowiekiem i załatwił jej pracę biurową w jednej ze spółdzielni
rzemieślniczych. Oczywiście Alicja i Aleks  nadal mieszkali w mieszkaniu "odziedziczonym" po
Izie i Jacku. Dziwne, ale stosunki pomiędzy braćmi znacznie się pogorszyły, bo gdy wujek przyszedł do rodziców Izy by powiedzieć im o swym nieszczęściu to usłyszał taki tekst: "było się nie żenić
z kobietą starszą od siebie o 10 lat". Wujek zakręcił się na pięcie i czym prędzej wyszedł z tego domu. Ale o tym to Izie nie powiedział. Dowiedziała się o tym zupełnie przypadkiem gdy jej i Jacka
rodzice byli w Weronie.
Gdy firma  już była zlikwidowana wujek zamknął mieszkanie, spakował 2 walizki i poleciał do
swego przyjaciela, do Treviso. Czynsz za mieszkanie uregulował za rok z góry i poinformował
administrację, że wyjeżdża na dłuższy czas. Co jakiś czas przyjeżdżał do Werony a było to na tyle często, że zapragnął kupić sobie  w Weronie jakieś małe mieszkanie. I kupił. Dwa pokoje z kuchnią, nowe, w nowo wybudowanej dzielnicy, parter.
Praca Jacka  pomału posuwała się do przodu. Razem ze swym  promotorem wyjechał na dwa tygodnie do Francji i tam w  jednym z Instytutów otrzymał  propozycję pracy gdy  tylko skończy
i obroni doktorat. Gdy wracali profesor L., który słyszał tę propozycję zapytał wprost czy Jacek
po obronie zostanie we Włoszech czy pojedzie do Francji. Przecież ja po stypendium powinienem
wrócić do Polski- zauważył Jacek.
Ale wcale  pan nie musi, może pan pracować u nas. Albo we Francji.
Panie profesorze, jak na razie to jeszcze daleko do końca, ale wolałbym nie zmieniać Werony na Paryż.
To dobrze, bardzo dobrze, podsumował profesor L. W półtora roku później gratulował swemu
doktorantowi tytułu doktora.
Ku wielkiemu niezadowoleniu rodziców  Jacek i Iza postanowili pozostać we Włoszech.
Iza kilka razy była w ramach swego urlopu na Murano w pracowni znanej artystki i wykonała
kilka naprawdę pięknych drobiazgów.
Wujek w końcu zamieszkał  w domu ojca Fabia. Kupione w Weronie  mieszkanie wynajmował
turystom. 
"Pozbierał" się w końcu po  śmierci Meli, u "Jacków" bywał przynajmniej raz w  miesiącu. On
i Fabio odwiedzali ich na zmianę.
Iza  zrobiła kolejną specjalizację w fizjoterapii i zmieniła pracę na lepiej płatną i ciekawszą.
Pomimo wielu obaw zdecydowała się na dziecko- urodziła silnego, zdrowego chłopca, któremu
na imię dali ......Fabio.
Duży Fabio z wielką ciekawością i czułością spoglądał na swego imiennika. Obaj przyjaciele
przez cały okres urlopu macierzyńskiego Izy gościli ją z maleństwem u siebie.
Gdy Iza wróciła do Werony przez jakiś czas mieszkali na zmianę w Weronie służąc Izie za
opiekunki do dziecka. Jacek się nabijał z nich, że jeszcze trochę a zaczną małego karmić
własnym mlekiem.
Ojciec dużego Fabia dożył szczęśliwie 96 lat, do samego końca zachowując trzeźwość umysłu
i  całkiem niezłą sprawność  fizyczną.
Iza i Jacek sprzedali w Polsce swe spółdzielcze  mieszkanie, które po dwuletnim poślizgu było już
gotowe do odbioru- transakcję w ich imieniu przeprowadziła kancelaria prawna.
Mieszkanie, w którym mieszkali przed wyjazdem kupili Alicja i Aleks.
I tu się kończy historia Izy i Jacka. Wiedli w tej Weronie spokojne życie w towarzystwie dwóch
prawdziwych przyjaciół.
                                                              
                                                                      KONIEC