Dlaczego tak krótko trwa niedziela?- zastanawiał się na głos Emil jadąc z rodziną do Warszawy. To taki fajny czas, gdy możemy być wszyscy razem. Adela roześmiała się - a gdyby niedziela trwała 7 dób to byś się zastanawiał dlaczego trwa tak długo. Mamy zwyczaj narzekać na to co jest i jak jest - to chyba naczelna ludzka cecha. Ale nie jest to zła cecha- stwierdziła ciocia Helena- dzięki niej istnieje postęp. Czujemy się czymś znudzeni lub po prostu zmęczeni i staramy się to zmienić.
Myślę, że my i tak mamy nieźle - stwierdziła Adela- mamy w sumie trzy mieszkania - to w bloku "firmowym" Emila, dom w Milanówku i mieszkanie cioci i moje. Zastanawiałam się ostatnio, co zrobić żeby tata nie mieszkał sam - bo w moim odczuciu to mu ta samotność szkodzi. Gdybyśmy z Emilem nie musieli być codziennie w pracy, to moglibyśmy spokojnie wszyscy mieszkać w Milanówku, tyle tylko, że może wtedy trzeba by mieć jednak piętro bez lokatorów. To co prawda nie byłby taki wielki problem, bo moglibyśmy im zaoferować jedno z dwóch mieszkań w Warszawie.
Też się nad tym zastanawiałem i sądzę, że powinniśmy zrobić na ten temat naradę rodzinną, bo jak widać, to nam się wszystkim razem nieźle żyje pod jednym dachem. I nawet na tych 109 metrach wspólnie wyrabiamy. Jedynym mankamentem jest właściwie to trzecie piętro bez windy. W Milanówku też się jakoś bez problemu odnajdujemy na połowie domu, ale przed Adelką i mną jeszcze sporo lat pracy i raczej miejscem naszej pracy zawsze będzie Warszawa a nie Milanówek.
A więc - dokończyła za niego Helena - faktycznie musimy to wszystko razem szczerze i bez niedomówień omówić. Tylko mam wrażenie, że robi się z tego kwadratura koła. Ojciec, który dotąd milczał podsumował - po prostu trzeba by rozważyć poszukanie w granicach Warszawy jakiegoś domu, w którym moglibyśmy wszyscy razem zamieszkać. Tylko każde z nas musi chcieć takiego wspólnego domu - ja - nie ukrywam tego - chciałbym byśmy mieszkali wszyscy razem. Mam tylko nadzieję, że Helenka nie jest temu przeciwna. Ojciec, gdyby była przeciwna to przecież nie przebywalibyśmy razem ani w Milanówku ani w Warszawie- uświadomił ojca Emil.
Synku, we wtorek mam kontrolę w Instytucie Onkologii - pojedziesz ze mną? Ja z tobą Piotrze pojadę - stwierdziła bardzo stanowczym głosem Helena. Będziesz przecież nocował w Warszawie, możesz u nas, możesz w mieszkaniu Emila, gdzie będziesz chciał. Zamówię taksówkę na określoną godzinę, nie ma problemu. Wrócimy też taksówką, bo pod Instytut ciągle podjeżdżają taksówkami pacjenci.
Mamuś - będę wdzięczny, jeśli z ojcem pojedziesz. Ten tydzień będziemy mieli w pracy nieco zaćkany- Adelka będzie zatopiona w papierach a ja mam kilka nasiadówek z konstruktorami. I, jak znam tych ludzi, to będzie upiornie. Synku, a co to znaczy "zaćkany"? Tatku, wiesz przecież, że to znaczy "zatkany". No to wyrażaj się po polsku, a nie w jakiejś chińszczyźnie. Helena zaśmiała się głośno - to jest po polsku, tylko to gwarowe wyrażenie, ale nie mam pojęcia z którego regionu Polski.
Wieczorem gdy już byli w swojej sypialni, Adela wpatrując się w Emila powiedziała- nie wiedziałam, że tatko jest takim rygorystą językowym. Emil wzruszył ramionami - ja też nie wiedziałem, ale podejrzewam, że on chce wciąż robić jak najlepsze wrażenie na Helenie. Co prawda to ojciec z reguły dbał zawsze o czystość języka i nie jeden raz oberwało mi się, gdy nadawałem coś szkolnym lub uczelnianym żargonem. A co ty, moja cudna, myślisz o wspólnym domu dla nas wszystkich?
Idea mi się podoba, też chciałabym by ciocia i ojciec z nami mieszkali. Trzeba będzie zacząć poszukiwania. Mam znajomą, która zajmuje się wynajmowaniem nieruchomości, więc zapewne zna też tych, którzy nimi obracają. Muszę odszukać namiary na nią. Nie mam oporu by sprzedać to mieszkanie. Obawiam się tylko, że nie będzie łatwo coś znaleźć co by nam odpowiadało. I dobrze byłoby znaleźć naprawdę duże mieszkanie, rozkładowe, bo domki to już dawno są tak samo daleko od centrum Warszawy jak dom w Milanówku. Straszliwie się miasto rozrosło! No i nie chciałabym byśmy mieszkali na prawym brzegu Warszawy a pracowali na lewym. Za mało mostów jest na Wiśle. I jeszcze coś - zauważyłam, że te nowo budowane domki wcale nie są duże. Bo płaci się coraz więcej za grunt, więc domki są nieduże i trawnik przydomowy awansował do nazwy ogródka. Myślę, że trzeba się będzie uzbroić w cierpliwość i szukać czegoś na rynku wtórnym. Co prawda trzeba się wtedy liczyć z tym, że dom może wymagać generalnego remontu. A często taki remont jest równie drogi jak nowy dom.
Tak sobie pomyślałam, że może najlepiej byłoby kupić dwa mieszkania w jednym budynku, takie dwa mieszkania typu M4, czyli takie jak twoje. Pomyśl jakie to szczęście, że ono jest własnościowe i już je wykupiłeś. Trzeba sobie zapisać wszystkie nasze wymagania, żeby czegoś nie przeoczyć gdy się będzie szukało mieszkania- samemu lub przez pośrednictwo. Ursynów się na potęgę rozszerza, już na szczęście nie powstają same wieżowce, staje się miastem w mieście. I Wilanów się buduje- trzeba się dokładnie rozejrzeć. Trochę jest niedobrze, że mam teraz na głowie tę magisterkę i potem egzamin rzecznikowski. No ale skoro wiesz, że niedługo będzie znacznie trudniej z tym zdobyciem tytułu rzecznika, to muszę się teraz na tym skoncentrować, a na ciebie spadnie sprawa mieszkaniowa. Emil mocno ją przytulił - ty się skarbie martw tylko magisterką i tą aplikacją rzecznikowską, resztę zostaw mnie. A gdy uda ci się znaleźć namiary na tę znajomą to tylko dowiedz się czy zna kogoś w tej branży obrotu nieruchomościami i weź namiary, resztę już będę załatwiał. Dobre jest to, że nie mamy przysłowiowego noża na gardle. Ojciec to ma jeszcze inny pomysł - ale nie wiem na ile realny, bo mi go jeszcze nie sprzedał,więc na razie nie ma o czym dyskutować.
W poniedziałek kadrowa poprosiła Adelę do kadr by zmienić dane Adeli w aktach, skoro Adela nie została przy swoim panieńskim nazwisku. Powiedziała też, że byłoby dobrze gdyby Adela możliwie szybko zmieniła swój dowód osobisty. Bardzo ładnie wyglądaliście państwo w tym dniu, widziałam na tym zdjęciu - a widząc wielce zdziwioną minę Adeli powiedziała -przecież zdjęcie wasze wisi na tablicy ogłoszeń. Ale ani ja ani mąż nie dawaliśmy tam żadnego zdjęcia - nie mam pojęcia kto je zrobił i tam powiesił! No to ja się dowiem kto to zdjęcie zrobił i zadzwonię do pani gdy już będę wiedziała.
Adela podziękowała, przepytała z kolei kadrową o stan zdrowia jej chorej siostry i obiecała, że gdy będzie na wykładach "rzecznikowskich" wstąpi do fotografa i potem złoży dokumenty na nowy dowód osobisty. Gdy opuszczała pokój kadrowej czuła się nieomal jej przyjaciółką. A "dowodem" owej zażyłości było to, że kadrowa powiedziała jej w wielkim zaufaniu, kto najprawdopodobniej zostanie dyrektorem naczelnym. Adela zmobilizowała w sobie wszystkie cechy nabyte w trakcie pracy na stanowisku sekretarki i nie zareagowała na dźwięk tego nazwiska, a na pytanie "zna go pani?" odpowiedziała - znam nazwisko, ale nigdy nie pracowałam z tym panem, był w zupełnie innym pionie. Nawet nie za bardzo wiem jak wygląda. Podobno nieciekawie - stwierdziła kadrowa.
Gdy dotarła do pokoju powiedziała do Emila - będziemy mieli kolejnego głąba. Ciekawa jestem jak się będą dwa głąby ze sobą dogadywały. Kamil to się pewnie w grobie przewraca z oburzenia. Dobrze, że nie pracujesz w konstrukcyjnym. Coś czuję, że połowa zespołu poszuka gdzie indziej pracy. Że też muszę wpierw mieć owo "mgr" przy nazwisku by przystępować do egzaminu na rzecznika! Ale w sumie to mam szczęście, że pracuję w samodzielnym dziale i tylko tobie podlegam służbowo. Gdybym tu była sekretarką to przezornie bym zmarła. A co tak cichutko mówisz? Trenuję, bo niedługo ściany będą miały uszy. Kamil zawodowo był w porządku, tylko w życiu prywatnym daleko mu było do porządności. Czy wiesz, że nasze zdjęcie ze ślubu wisi na tablicy ogłoszeń? Kadrówka mi o nim powiedziała. Skomplementowała nas, że ładnie wyglądaliśmy. No to idę obejrzeć - stwierdził Emil. A ja się biorę do pisania - stwierdziła Adela.
Kadrowa rzeczywiście znalazła autora zdjęcia. Nie było to jedyne zdjęcie, które zrobił. Gdy Emil zgłosił się do niego mówiąc, że oni wcale nie mają żadnych zdjęć, fotograf-amator udostępnił Emilowi kartę na której były zdjęcia i Emil zamówił u fotografa po 3 kopie każdego zdjęcia oraz zostały wgrane na dysk zewnętrzny. Jednocześnie Emil z wdzięczności zakupił dla autora nową kartę, pasującą do jego aparatu oraz ładnie oprawiony album do zdjęć. Obaj panowie byli bardzo zadowoleni z tej transakcji.
W dwa tygodnie później kadrowa zatelefonowała do Adeli i poprosiła ją do siebie. Adela odłożyła słuchawkę i na pytające spojrzenie Emila powiedziała- nowa przyjaciółka ma do mnie jakąś sprawę. Okazało się, że jednak kandydatura owego "głąba" nie przeszła i na to stanowisko miał trafić "inżynier z krwi i kości", znający się jednak na ekonomii, a na dodatek znający owo biuro, bo pracował od 2 lat w Zjednoczeniu na jednym z kierowniczych stanowisk. A przedtem był na placówce w Wlk. Brytanii. Obie z kadrową były zdania, że to lepsza kandydatura, bo i facet młodszy i w świecie bywały. I podobno straszny z niego babiarz, co mu zresztą zaburzyło karierę za granicą. No i nadal nieżonaty. To może szkoda, że już jestem mężatką- zaśmiała się Adela. Pani Adelko- ponoć on za granicą właśnie mężatkę podrywał! - konspiracyjnym szeptem powiedziała kadrowa.
Gdy Adela wróciła do pokoju powiedziała do Emila - Kamil zadziałał zza grobu. Kto inny będzie jednak dyrektorem. Podobno nie tylko dobry fachowo jako inżynier ale i na ekonomii się zna, pracuje od 2 lat w naszym Zjednoczeniu i- tylko uważaj - jest babiarzem, podrywał za granicą mężatkę i dlatego stamtąd wyleciał. Doszłam więc do wniosku, że skoro toalety są blisko klatki schodowej i tym samym blisko sekretariatu, to będę musiała uważać, żeby mu nie wpaść w ręce. A na dodatek udawać analfabetkę, żeby mnie czasem na zastępstwo nie wziął gdy sekretarka bryknie na urlop. Z kwadrans oboje dusili się ze śmiechu.
Ale wiadomo jak jest w życiu - śmiech na ogół przeplata się ze łzami. W trzy dni po wizycie w Instytucie Onkologii zatelefonowała do Emila pielęgniarka, mówiąc, że jego ojciec musi po raz drugi przybyć na badania bo te wyszły dziwnie. Gdy dopytywał się o co chodzi, powiedziała, że po prostu trzeba drugi raz wykonać te same badania, bo coś tu nie gra. Następnego dnia rano Adela pojechała do pracy autokarem służbowym, bo samochód zabrał Emil. Adela daremnie czekała na wiadomości, ale gdy po pracy wyszła z budynku by jechać autokarem do Warszawy to okazało się, że na podwórku czeka na nią Emil wraz z ojcem. No i co się stało, czekałam cały dzień na wiadomość.
Przepraszam, ale byłem tak wściekły, że nie masz pojęcia. Tam jest totalny bałagan. Jak ci mówiłem wyszło w badaniach, że ojciec ma chłoniaka. Dostał leki, brał je, jak sama wiesz i gdy teraz pobrali mu krew to wyszło, że wcale a wcale nie ma chłoniaka. A ponieważ to co wykazały poprzednie badania wykluczało aby dało się go wyleczyć , to gdy teraz wyszło, że wcale nie ma chłoniaka to wezwali tatę na badania. Czekaliśmy na wyniki, bo powiedziałem, że nie mogę na okrągło wychodzić z pracy i......tego chłoniaka nie ma. Prawie cały dzień miał mnóstwo badań i chłoniaka nie ma. Okazuje się, że jest tu w tej przychodni zarejestrowany jeszcze jeden Piotr o tym samym nazwisku, z tego samego rocznika co tata, mieszka gdzieś na Podlasiu. Tyle tylko, że tamten musi przyjeżdżać równo co dwa miesiące na badania i też wg lekarzy ma chłoniaka. Najprawdopodobniej tacie wpisano wtedy wynik badania tamtego faceta. No więc zrobiłem nieco awantury, że ojciec i my się zamartwialiśmy a na dodatek brał niepotrzebnie leki. No ale jak stwierdził lekarz, że lekiem w tym przypadku jest tylko preparat na podniesienie odporności, więc żadnej szkody zdrowotnej tata nie poniósł. Fakt, że on się dobrze fizycznie przedtem czuł, a trafił do Instytutu bo bardzo krótko na rejonie był jakiś niedouk, którego już dawno nie ma, a który nagminnie kierował pacjentów do Onkologii. No a tu nikt nie zwrócił uwagi na to, że jeden Piotr mieszka w Warszawie a drugi nie i do przegródki taty wsadzono wyniki tamtego gościa, patrząc tylko na imię, nazwisko i rok urodzenia. Fakt, że tata w ciągu ostatniego roku nawet kataru nie miał, faktycznie te leki podniosły mu odporność. A cośmy się nadenerwowali to nasze. Ale wracając stamtąd wpadliśmy do prywatnej kliniki i korzystając z faktu, że tata na głodniaka jest, zapłaciłem za badanie cito - nie ma chłoniaka. I w ogóle wykupię ojcu karnet w tej klinice. Zapisałem go nawet do lekarza, to blisko, pojedzie sam albo z Heleną. Ale do Heleny dzwoniłem - już wie, że wszystko jest ok, więc przyjechaliśmy po ciebie. Nie dziwię się, że tam bałagan - dziki tłum ludzi w kolejce do recepcji i wszędzie, przed każdym gabinetem. Instytut jeden a pacjenci z całej Polski. Noooo, uśmiechnij się, proszę!
c.d.n.