sobota, 7 maja 2022

Trudny wybór - 11

 Dlaczego tak krótko trwa niedziela?- zastanawiał  się na głos Emil jadąc z rodziną  do Warszawy. To taki  fajny czas, gdy  możemy  być  wszyscy razem.  Adela   roześmiała  się - a gdyby niedziela trwała 7 dób to byś się  zastanawiał dlaczego trwa tak  długo. Mamy zwyczaj narzekać  na to co jest i jak jest - to  chyba  naczelna ludzka cecha. Ale nie jest  to zła  cecha- stwierdziła   ciocia  Helena- dzięki  niej istnieje postęp. Czujemy się  czymś  znudzeni lub po prostu  zmęczeni i staramy się  to  zmienić.

Myślę, że my i  tak mamy nieźle - stwierdziła Adela- mamy w sumie trzy  mieszkania - to w bloku "firmowym" Emila, dom w Milanówku i mieszkanie cioci i moje. Zastanawiałam  się ostatnio,  co zrobić żeby tata nie  mieszkał sam - bo w moim odczuciu to mu ta  samotność szkodzi. Gdybyśmy z Emilem nie  musieli być  codziennie w pracy, to moglibyśmy spokojnie wszyscy  mieszkać w Milanówku, tyle  tylko, że może  wtedy trzeba by mieć  jednak piętro bez  lokatorów. To co  prawda  nie  byłby taki wielki problem, bo moglibyśmy im   zaoferować jedno z dwóch  mieszkań w Warszawie.

Też  się nad  tym  zastanawiałem i sądzę, że powinniśmy zrobić na ten  temat  naradę rodzinną, bo jak widać,  to nam się  wszystkim razem  nieźle żyje pod jednym dachem.  I nawet na  tych 109 metrach wspólnie  wyrabiamy. Jedynym mankamentem jest właściwie to  trzecie  piętro  bez  windy. W Milanówku też się jakoś bez problemu odnajdujemy  na połowie domu, ale przed Adelką i  mną jeszcze  sporo lat pracy i raczej miejscem   naszej  pracy  zawsze będzie  Warszawa a nie Milanówek. 

A więc - dokończyła  za niego Helena - faktycznie  musimy to  wszystko razem  szczerze i bez  niedomówień omówić. Tylko mam  wrażenie, że robi się  z tego kwadratura  koła.  Ojciec, który dotąd milczał podsumował - po prostu trzeba by rozważyć poszukanie w granicach Warszawy jakiegoś  domu, w którym moglibyśmy  wszyscy razem  zamieszkać. Tylko każde  z nas musi chcieć takiego wspólnego domu - ja - nie ukrywam tego - chciałbym byśmy mieszkali wszyscy  razem. Mam tylko nadzieję, że Helenka nie jest temu  przeciwna. Ojciec, gdyby była  przeciwna to przecież nie przebywalibyśmy razem ani w Milanówku ani w Warszawie- uświadomił ojca Emil.

Synku, we  wtorek mam kontrolę w Instytucie Onkologii - pojedziesz  ze mną?  Ja  z tobą Piotrze pojadę - stwierdziła  bardzo stanowczym głosem Helena. Będziesz przecież nocował w Warszawie,  możesz  u nas,  możesz w mieszkaniu Emila, gdzie będziesz  chciał.  Zamówię taksówkę na określoną  godzinę,  nie ma problemu.  Wrócimy też taksówką, bo  pod Instytut ciągle  podjeżdżają taksówkami pacjenci.

Mamuś - będę wdzięczny, jeśli  z ojcem pojedziesz. Ten tydzień będziemy   mieli  w pracy nieco zaćkany- Adelka będzie  zatopiona w papierach a ja mam kilka nasiadówek z konstruktorami. I, jak  znam tych ludzi, to będzie upiornie.  Synku,  a co to  znaczy "zaćkany"?   Tatku, wiesz  przecież, że to znaczy "zatkany". No to  wyrażaj  się  po polsku, a nie  w jakiejś chińszczyźnie. Helena zaśmiała  się głośno - to jest po polsku, tylko to gwarowe  wyrażenie, ale  nie  mam  pojęcia z którego regionu  Polski.

Wieczorem gdy już byli w swojej  sypialni, Adela wpatrując  się w Emila powiedziała- nie  wiedziałam, że tatko jest  takim  rygorystą językowym. Emil wzruszył ramionami - ja też  nie  wiedziałem,  ale  podejrzewam, że on  chce wciąż   robić jak  najlepsze  wrażenie na Helenie. Co prawda to ojciec  z reguły dbał zawsze   o czystość języka i nie jeden  raz oberwało mi  się, gdy nadawałem  coś  szkolnym lub uczelnianym żargonem. A co ty,  moja  cudna,  myślisz o  wspólnym domu  dla nas  wszystkich? 

Idea  mi się podoba,  też  chciałabym by ciocia i ojciec  z nami mieszkali. Trzeba  będzie zacząć poszukiwania. Mam znajomą, która zajmuje  się wynajmowaniem nieruchomości, więc  zapewne zna też tych, którzy nimi obracają. Muszę odszukać  namiary  na  nią.  Nie  mam oporu by sprzedać to mieszkanie. Obawiam  się  tylko, że nie będzie łatwo coś  znaleźć co by nam odpowiadało. I dobrze byłoby znaleźć naprawdę  duże  mieszkanie, rozkładowe, bo domki to już  dawno są tak samo daleko od centrum Warszawy jak dom w Milanówku. Straszliwie  się miasto rozrosło! No i nie chciałabym  byśmy  mieszkali na prawym  brzegu Warszawy a pracowali na lewym. Za mało mostów jest na Wiśle. I jeszcze  coś - zauważyłam, że te  nowo budowane  domki wcale  nie są duże.  Bo płaci  się  coraz  więcej  za grunt, więc domki są nieduże i trawnik przydomowy awansował do nazwy ogródka. Myślę, że trzeba  się będzie uzbroić w cierpliwość i  szukać  czegoś na rynku wtórnym. Co prawda  trzeba  się wtedy liczyć z tym, że dom może wymagać generalnego remontu. A często taki  remont jest równie  drogi jak nowy  dom.

Tak sobie  pomyślałam, że może najlepiej byłoby kupić dwa  mieszkania w jednym budynku, takie dwa mieszkania typu M4, czyli takie  jak twoje. Pomyśl  jakie  to szczęście, że ono  jest własnościowe i już je wykupiłeś.  Trzeba  sobie  zapisać wszystkie  nasze  wymagania, żeby  czegoś  nie przeoczyć gdy  się będzie  szukało mieszkania- samemu lub przez  pośrednictwo.  Ursynów się na potęgę rozszerza, już na szczęście nie powstają same wieżowce, staje  się miastem w mieście. I Wilanów się buduje- trzeba się  dokładnie  rozejrzeć. Trochę jest niedobrze, że mam teraz na głowie tę magisterkę i potem egzamin rzecznikowski. No ale  skoro wiesz, że  niedługo będzie  znacznie trudniej   z tym zdobyciem  tytułu  rzecznika, to  muszę  się teraz na tym  skoncentrować, a na ciebie spadnie sprawa mieszkaniowa.  Emil mocno ją przytulił -  ty się skarbie  martw tylko magisterką i tą  aplikacją rzecznikowską, resztę   zostaw  mnie. A gdy  uda  ci  się znaleźć namiary na tę  znajomą to tylko dowiedz  się czy zna  kogoś  w tej  branży  obrotu nieruchomościami i weź namiary, resztę już będę załatwiał.  Dobre jest  to, że nie mamy przysłowiowego noża na gardle. Ojciec to ma jeszcze inny pomysł - ale nie wiem na ile realny,  bo mi go  jeszcze  nie  sprzedał,więc na razie nie ma o czym  dyskutować. 

W poniedziałek kadrowa poprosiła Adelę do kadr by zmienić dane Adeli w  aktach, skoro Adela nie  została przy swoim panieńskim nazwisku. Powiedziała też, że byłoby dobrze gdyby Adela możliwie szybko zmieniła swój dowód osobisty. Bardzo ładnie wyglądaliście państwo w tym dniu, widziałam na tym zdjęciu - a widząc wielce zdziwioną minę Adeli powiedziała -przecież zdjęcie wasze  wisi na tablicy ogłoszeń.  Ale ani ja ani mąż nie dawaliśmy tam żadnego zdjęcia -  nie mam pojęcia kto je  zrobił i tam powiesił! No to ja się  dowiem kto to zdjęcie zrobił i zadzwonię do pani gdy   już będę  wiedziała.  

Adela podziękowała,  przepytała z kolei  kadrową o stan zdrowia jej  chorej  siostry i obiecała, że gdy będzie  na wykładach  "rzecznikowskich" wstąpi do fotografa i potem złoży dokumenty na  nowy dowód osobisty. Gdy opuszczała pokój kadrowej czuła się nieomal jej przyjaciółką. A "dowodem" owej zażyłości było to, że kadrowa powiedziała jej w wielkim zaufaniu, kto najprawdopodobniej zostanie dyrektorem naczelnym. Adela zmobilizowała   w sobie  wszystkie cechy nabyte w trakcie pracy na stanowisku sekretarki i  nie zareagowała na dźwięk tego nazwiska, a na pytanie "zna go pani?" odpowiedziała - znam  nazwisko, ale nigdy nie pracowałam z tym panem, był w  zupełnie innym pionie. Nawet  nie  za bardzo wiem jak  wygląda. Podobno nieciekawie - stwierdziła  kadrowa.

Gdy dotarła do pokoju  powiedziała do Emila - będziemy  mieli kolejnego głąba. Ciekawa jestem jak  się będą dwa głąby ze sobą dogadywały.  Kamil to się pewnie w grobie przewraca z oburzenia. Dobrze, że nie pracujesz w konstrukcyjnym. Coś czuję,  że połowa zespołu poszuka gdzie indziej  pracy. Że też muszę  wpierw mieć owo "mgr"  przy nazwisku  by przystępować do egzaminu na rzecznika! Ale w sumie to  mam szczęście, że pracuję w  samodzielnym dziale i tylko tobie podlegam  służbowo. Gdybym tu była  sekretarką to przezornie bym zmarła. A co tak cichutko mówisz?  Trenuję, bo  niedługo ściany będą  miały uszy.  Kamil zawodowo był w porządku, tylko w życiu prywatnym daleko mu było do porządności. Czy wiesz, że nasze zdjęcie ze ślubu wisi na tablicy ogłoszeń? Kadrówka mi  o nim powiedziała. Skomplementowała  nas, że ładnie  wyglądaliśmy. No to idę obejrzeć - stwierdził Emil. A ja się  biorę  do pisania - stwierdziła Adela.

Kadrowa rzeczywiście znalazła  autora zdjęcia. Nie  było to jedyne  zdjęcie, które  zrobił. Gdy Emil zgłosił się  do  niego mówiąc, że oni  wcale  nie mają żadnych zdjęć, fotograf-amator udostępnił Emilowi kartę na której były  zdjęcia i Emil zamówił u fotografa po 3 kopie każdego zdjęcia oraz zostały  wgrane  na dysk zewnętrzny. Jednocześnie Emil z wdzięczności zakupił dla  autora  nową  kartę, pasującą do jego  aparatu oraz ładnie  oprawiony  album do zdjęć. Obaj  panowie byli  bardzo  zadowoleni z tej transakcji.

 W dwa tygodnie  później kadrowa zatelefonowała do Adeli i poprosiła ją  do siebie. Adela odłożyła  słuchawkę i na pytające  spojrzenie Emila  powiedziała- nowa przyjaciółka ma do  mnie  jakąś  sprawę. Okazało się, że  jednak kandydatura owego "głąba" nie przeszła i na to stanowisko miał trafić "inżynier z krwi i kości", znający  się jednak na ekonomii, a na dodatek znający owo biuro,  bo pracował od 2 lat w Zjednoczeniu na jednym  z kierowniczych  stanowisk. A przedtem był na placówce w Wlk. Brytanii. Obie z kadrową były zdania, że to lepsza  kandydatura, bo i facet młodszy i w świecie bywały. I podobno straszny  z niego babiarz, co  mu zresztą  zaburzyło karierę za  granicą. No i nadal nieżonaty. To może  szkoda, że już jestem mężatką- zaśmiała  się Adela.  Pani Adelko- ponoć on  za granicą właśnie mężatkę podrywał! - konspiracyjnym szeptem powiedziała kadrowa.

Gdy Adela  wróciła do pokoju powiedziała do Emila - Kamil zadziałał  zza grobu. Kto inny  będzie jednak dyrektorem. Podobno nie tylko dobry fachowo jako inżynier ale i na  ekonomii się  zna,  pracuje od 2 lat w naszym  Zjednoczeniu i- tylko uważaj -  jest  babiarzem,  podrywał za granicą mężatkę i dlatego  stamtąd wyleciał.  Doszłam  więc do  wniosku, że skoro toalety są  blisko klatki schodowej i tym  samym blisko sekretariatu, to będę  musiała uważać, żeby  mu nie  wpaść  w ręce. A na  dodatek udawać analfabetkę, żeby  mnie  czasem na  zastępstwo  nie wziął gdy sekretarka bryknie na urlop. Z kwadrans oboje  dusili  się  ze śmiechu.

Ale wiadomo jak jest  w życiu - śmiech na ogół przeplata  się ze  łzami. W trzy dni po wizycie w Instytucie Onkologii zatelefonowała  do Emila pielęgniarka, mówiąc, że jego ojciec  musi po raz  drugi przybyć na  badania bo te wyszły dziwnie. Gdy dopytywał się o co chodzi,  powiedziała, że po prostu  trzeba  drugi raz  wykonać te  same badania, bo coś tu  nie gra. Następnego dnia rano Adela pojechała do  pracy autokarem służbowym, bo  samochód zabrał Emil.  Adela  daremnie  czekała  na  wiadomości, ale gdy po pracy wyszła  z budynku by jechać  autokarem  do Warszawy to okazało się, że na podwórku czeka na  nią Emil wraz z ojcem. No i co  się stało,  czekałam  cały  dzień  na wiadomość. 

Przepraszam, ale  byłem tak wściekły, że nie masz pojęcia. Tam jest  totalny  bałagan. Jak ci  mówiłem wyszło w badaniach, że ojciec  ma  chłoniaka. Dostał leki, brał je,  jak  sama wiesz i gdy teraz pobrali mu krew  to wyszło, że wcale a wcale nie ma  chłoniaka.  A ponieważ to co wykazały poprzednie  badania  wykluczało  aby dało się  go wyleczyć , to gdy teraz wyszło, że wcale  nie ma chłoniaka to wezwali tatę na badania. Czekaliśmy na wyniki, bo powiedziałem, że nie mogę na okrągło wychodzić z pracy i......tego chłoniaka nie ma. Prawie  cały dzień  miał mnóstwo badań i chłoniaka nie ma. Okazuje się, że jest tu w tej przychodni zarejestrowany jeszcze jeden Piotr o tym samym nazwisku, z tego samego rocznika  co tata, mieszka gdzieś na Podlasiu. Tyle tylko, że tamten musi przyjeżdżać równo co dwa miesiące na badania i też wg lekarzy ma  chłoniaka. Najprawdopodobniej tacie wpisano  wtedy wynik badania tamtego faceta. No więc zrobiłem  nieco  awantury, że ojciec i my się  zamartwialiśmy a na  dodatek  brał niepotrzebnie  leki. No ale jak stwierdził lekarz, że lekiem w tym przypadku jest tylko preparat na podniesienie odporności, więc  żadnej  szkody zdrowotnej tata  nie poniósł. Fakt, że on się dobrze  fizycznie przedtem  czuł, a trafił do Instytutu bo bardzo krótko na rejonie  był jakiś niedouk, którego już dawno nie ma,  a który nagminnie kierował pacjentów  do  Onkologii. No a tu nikt nie  zwrócił uwagi na to, że jeden Piotr mieszka  w Warszawie a drugi nie i do przegródki taty wsadzono wyniki tamtego gościa, patrząc tylko na imię,  nazwisko i rok urodzenia.  Fakt, że tata w ciągu ostatniego roku nawet kataru nie  miał, faktycznie te  leki podniosły  mu odporność. A cośmy  się nadenerwowali to nasze. Ale  wracając  stamtąd wpadliśmy do prywatnej  kliniki i korzystając z faktu, że tata na głodniaka jest, zapłaciłem za  badanie cito - nie ma  chłoniaka. I w ogóle wykupię ojcu karnet w tej  klinice. Zapisałem go nawet do lekarza, to blisko, pojedzie  sam albo z Heleną. Ale do Heleny dzwoniłem - już wie, że wszystko jest ok, więc przyjechaliśmy po ciebie.  Nie dziwię się, że tam bałagan - dziki tłum  ludzi w kolejce do recepcji i wszędzie, przed każdym gabinetem. Instytut jeden a pacjenci  z  całej  Polski. Noooo, uśmiechnij się, proszę!

                                                                      c.d.n.

Trudny wybór - 10

 

 Ciocia  Helena, tak  jak obiecywała, zatelefonowała  do swojej  siostry i umówiła ich  wizytę na wtorkowy wieczór, czyli  na wspólną  obiado- kolację.  Ujmując  rzecz słowami używanymi w dyplomacji wizyta przebiegła  w miłej i przyjaznej atmosferze, zwłaszcza, że Adela  postanowiła cały ciężar  rozmowy  przerzucić na  barki  cioci i Emila. Przecież to Emil  był głównym punktem zainteresowania a  nie ona. Na  wszelki  wypadek łyknęła tabletkę z walerianą popijając ją herbatką z melisy, siedziała  śpiąca i  nie  śledziła  dokładnie przebiegu  rozmowy. Spać jej  się  chciało, ukradkiem ziewała, a gdy  tylko rodzice zniknęli  za  drzwiami  mieszkania poszła  do łazienki, bardzo  szybko ukończyła  wieczorne   ablucje nie  czekając na przyjście Emila i gdy do łóżka dotarł Emil - już  spała. Zaniepokojony tym Emil pomacał jej  czoło,  czy  aby  nie ma  gorączki, ale uspokoił  się, gdy położył się obok,  a Adela natychmiast do  niego przylgnęła mamrocząc "wreszcie jesteś". Poobserwował swój skarb jeszcze  chwilę, sprawdził policzkiem czy na pewno  czoło ma  chłodne i uspokojony, tuląc Adelę też  zasnął.

Pięć dni  przed  datą ślubu  na tablicy ogłoszeń w holu budynku   biurowego Emil przypiął kartkę z informacją, że : "Ślub Adeli i Emila odbędzie  się   25 września o godzinie 15,00 w Pałacu Ślubów w Warszawie.  Prosimy o NIE OBDAROWYWANIE NAS KWIATAMI, jeżeli czujecie przemożną  chęć pozbycia  się  z kieszeni jakiejś kwoty to wpłaćcie datek na pomoc  Domowi Dzieci Nieuleczalnie Chorych - adres i numer konta poda  Wam p. Danuta Płochowiak z działu Rachuby  Płac. Nam wystarczy Wasza obecność i życzliwe  słowo!"

Bardzo  długo  zastanawiali się,  czy  napisać o  tym, że po "zaprzysiężeniu" w sali obok będzie wzniesiony  toast  za  pomyślność  młodej  pary.  Postanowili jednak o tym  nie pisać, tylko w momencie gdy formalności stanie  się zadość ktoś z przyjaciół poinformuje  zebranych, żeby życzenia składano w  sąsiedniej sali, gdzie będą mogli  wszyscy  wznieść  toast  za pomyślność nowożeńców. Kartka  z  ich "ogłoszeniem  parafialnym" jak je  nazwała Adela była wielkości zwykłej koperty, odznaczała  się od innych ogłoszeń jedynie kolorem - była w kolorze  niebieskim. Mniej więcej w dwie  godziny później pokój, w którym pracowali nadawcy  owego  komunikatu stał  się najczęściej odwiedzanym miejscem w budynku. Adela w pewnej  chwili  stwierdziła, że ich pokój  ma większe  powodzenie  niż  toaleta  publiczna na Dworcu Centralnym w okresie  szkolnych  wycieczek i jeszcze  trochę a będzie  pod  drzwiami  stała  kolejka  do wejścia. Wszyscy ich zapewniali, że ogromnie się  cieszą, że Emil i Adela się  pobierają.  I Adela i  Emil większość z  tych odwiedzających ich osób  widziała po raz  pierwszy. Co dziwniejsze to trafili tu również pracownicy Zakładu Doświadczalnego, którego progów Adela  nigdy jeszcze nawet nie przekroczyła, a Emil znał z tamtego budynku zaledwie kilku pracowników,  z którymi omawiał pewne nowe  konstrukcje. 

Gdy jedli drugie  śniadanie Adela stwierdziła - całe szczęście, że nie  mamy dużych rodzin, tradycyjnego ślubu i  wesela.  Bo ja  bym  chyba skończyła  wtedy w Tworkach  lub  w Drewnicy spędzając  czas w wytwornym  kaftanie  bezpieczeństwa, siedząc  w pokoju  bez  klamek i dla złapania równowagi układając puzzle 3D z tysiąca pięciuset elementów.  No  nie jestem  pewien  czy układanie puzzli ma działanie uspakajające - stwierdził Emil. Zbyt mały  wysiłek fizyczny,  przy zbyt dużym skupieniu uwagi.

Pod  koniec  dnia przyszła do  nich również  kadrowa, która  stwierdziła, że niestety  nie będzie  mogła być na ich ślubie, bo w piątek wieczorem  wyjeżdża do swej  chorej siostry, do Krakowa. Pochwaliła pomysł by zrezygnować  z  kwiatów, życzyła im wszystkiego  najlepszego i wyszła. I chyba  się jej dni wyjazdu z Warszawy pomyliły, bo wróciła  do pracy  dopiero  w poniedziałek.

Ponieważ ślub był w sobotę dopiero o 15,00, Adela umówiła się ze  swoją fryzjerką  na 11,00, umawiając do  niej  również Emila, jako , że ostatnio większość fryzjerek strzygła również panów. A że  czasu było  sporo, to umówiły  się,  że oni przyjadą  do  zakładu, bo  zawsze to  wygodniejsze  niż czesanie w  domu. Ciocia Helena spędziła u fryzjerki piątkowy wieczór i stwierdziła, że w  sobotę już nie  będzie  jej zabierać  czasu,  sama sobie poradzi  z włosami. Noc poprzedzającą ślub ojciec spędził w Warszawie, w mieszkaniu Emila. Na śniadanie przyszedł  spacerkiem, a wdrapywanie się na trzecie  piętro wcale nie zrobiło na  nim wrażenia. Za to jego świeżość  i  kondycja   zadziwiły wszystkich.

O 14,30 "wylądowali" wszyscy w Pałacu  Ślubów.Nim weszli Emil  sprawdził kolejny  raz,  czy mają  wszyscy potrzebne  dokumenty- wszak ciocia Helena i jego ojciec  byli świadkami. Niedługo po  nich dojechali rodzice Adeli. Adela stała  nieco  zamyślona. Wyglądała  naprawdę bardzo ładnie- bladozielony kaszmirowy kostiumik leżał na  niej idealnie, jej dekolt pieściły ziarna "złotego ryżu", jadeitowy pierścień zdobił jej szczupłą prawą dłoń. Umówili  się z Emilem, że obrączki ślubne  będą  nosić na lewej ręce, jak określił ojciec Emila- na  azjatycką  modłę. Adela po raz  kolejny "odkryła", że Emil jest  naprawdę bardzo przystojnym facetem i.......po raz  pierwszy od  dawna pomyślała  ciepło o "byłym", dzięki któremu  poznała Emila i trafiła  do  pracy, która się jej  podobała i  dawała spore możliwości. Firmowych gości przyjechało około sześćdziesiąt  osób, głównie osoby,  z którymi nowożeńcy  mieli stałe kontakty służbowe. A sekretarka, którą na początku swej pracy zastępowała Adela, przywiozła gałązkę storczyka z której  fachowo oberwała kilka kwiatków - część wpięła wprawnym ruchem we  włosy Adeli a z pozostałych zrobiła mały bukiecik, który  wcisnęła Adeli  w rękę. Ponieważ Emil nie  skąpił , toastów  za  zdrowie młodej pary było kilka, do tego znalazły  się , nie wiadomo  skąd jak to określiła  Adela, wytrawne chipsy.

Gdy wreszcie opuścili pałac ślubów ciocia Helena powiedziała, że teraz cała  rodzina przejdzie  spacerem  na obiad,  który jest zamówiony   na Starym Mieście w Bazyliszku. Adela  szła objęta  ramieniem swego "już męża", którego wyraźnie rozpierała  radość. Helena szła pod  rękę z ojcem Emila, który co jakiś czas coś jej  szeptał do ucha. Rodzice Adeli szli każde oddzielnie. Ojciec stawiał długie marszowe kroki jakby zamierzał przejść się piechotą  do Gdańska, a matka, która  rzadko chodziła w  pantoflach na obcasie, wyraźnie była zdegustowana faktem, że "aż tyle" trzeba  przedreptać.

Po obiedzie rodzice dość  szybko się pożegnali, a reszta wybrała  się jeszcze na krótki spacer po Starówce, potem wszyscy pojechali do  domu. Przebrali się i...........pojechali do Milanówka. No jak  to, przecież każdy weekend spędzamy w Milanówku, jedźmy tam jeszcze  dziś - stwierdził Emil.  Energii starczyło wszystkim  tylko na dojazd i wypakowanie z samochodu zabranych z Warszawy wiktuałów. Dawno tak wcześnie nie poszli spać. To był bardzo pracowity dzień- stwierdziła Adela. Nastałam  się w tym Pałacu Ślubów niemiłosiernie - po raz  pierwszy bolą mnie nogi i jestem  zmęczona. Przed pójściem  do swojej  sypialni oboje młodzi  podziękowali jeszcze raz swym świadkom, że tak  pięknie  wszystko zorganizowali i że zawsze służą młodym  swą pomocą.

Gdy już leżeli w łóżku, Adela stwierdziła, że jest pełna  podziwu  dla tych osób, które są w stanie przetrzymać huczne  wesele ze  zgrają gości, tonami jedzenia, litrami alkoholu i siedzeniem do białego rana. Emil całkowicie  się  z nią  zgadzał - jego też  to  zawsze  dziwiło. W ramach  wymiany  doświadczeń w tej  materii Adela opowiedziała jak  kiedyś była na  weselu  swej  koleżanki - wesele było w mieszkaniu typu M3, czyli  dwa pokoje + kuchnia i łazienka. Już  sam ślub ją nieco zadziwił - była bowiem wczesna wiosna i jak to w Polsce - po prostu  było zimno. Cały dzień padał deszcz ze śniegiem, ślub był kościelny, a panna młoda zamarzyła  sobie, by do ślubu  przyjechać  dorożką konną. I przyjechała - sina, zmarznięta  niemal na sopelek bo- jechała w  samej sukni ślubnej tą dorożką  z Dolnego Mokotowa  aż na Plac  Zamkowy. Pan  Młody  musiał ją  niemal wynieść z dorożki i dość  długo już  we wnętrzu  kościoła rozcierano ją, poklepywano, a któraś  z koleżanek nawet  narzuciła na  nią swoją futrzaną kurtkę, by ją choć trochę rozgrzać. W trakcie  ślubu (to był taki ślub z mszą)  ktoś  z rodziny wziął taksówkę i  pojechał do  niej  do  domu by przywieźć jej ciepły płaszcz i koc. Po ślubie  tłumaczyli jej, żeby odprawić dorożkę i by wracali  zwykłą taksówką- ale  nie- pojechali jednak tą dorożką,  tyle  tylko że udało im  się zmusić ją  do  założenia  płaszcza. Pan Młody, też  zmarznięty rozgrzewał się w domu w czasie  wesela  alkoholem, czemu gorąco  protestował jego  żołądek i część wesela Młody spędził blokując jedyną toaletę i obejmując czule miskę  klozetową.  No i co było dalej- dopytywał się Emil  - nie wiem, bo wyszłam od  nich by się wysikać w pobliskich krzakach i szybko wróciłam  do  swego domu. No to użyłaś na tym  weselu  niczym pies  w studni - stwierdził. Ja  migałem  się od takich atrakcji właśnie   z powodu  alkoholu. Raz  na  jakiś  czas mogę wypić  bez odrazy kieliszek dobrego wina, mogę nawet raz na  jakiś  czas wypić  lampkę  koniaku lub kieliszek  markowej whisky, ale zupełnie  nie  mogę zrozumieć tego  chlania do upadłego,  albo umawiania  się  do knajpy na  wódkę.  No to szybko,  kochany,  nie  awansujesz na jakieś wysokie stanowisko - nieodłącznym   atrybutem wysokiego stanowiska jest  alkohol i mocna  głowa. Wiesz jak mówią - nie pije, znaczy się jest  szpiegiem. 

Cudna  moja,  nie pomyśleliśmy zupełnie o  zdjęciach, a ty tak pięknie  dziś  wyglądałaś! Nie ma problemu- roześmiała  się Adela -mogę jutro wskoczyć w ten kostiumik, ty w ten  garnitur  i ciocia lub  tata zrobią nam  zdjęcie. Ale jak znam życie  to na  pewno  kilka osób  pstrykało.  A jeśli  chcesz  możemy wskoczyć  w nasz  ślubne  szatki i zrobić  sobie  sesję zdjęciową u profesjonalnego fotografa. Ostatnio widziałam  gdzieś  ogłoszenie, że robią  sesje  zdjęciowe małych  dzieci i  kobiet "oczekujących" dziecka, więc nie będzie żadnego zadziwienia,  że przychodzimy na  sesję nie prosto od  ślubu a kilka  dni później.

A jeszcze  a propos sesji ślubnych - byłyśmy z koleżanką w Łazienkach -  październik, zimno cholerne, my w cieplutkich płaszczach, w  szalikach, wełnianych  czapkach i stwierdzamy, że zimno, że trzeba  zrezygnować  z tego spaceru bo  zamarzniemy - a byłyśmy  akurat  nad  stawem, patrzymy i szczęki nam niemal  na ziemię opadają- na wprost nas  maszeruje  dziewczę w ślubnej kreacji,  takiej nawet  bez  ramiączek i fotograf  ją wpycha w trzciny rosnące nad  samym  brzegiem  stawu, jej świeżo upieczony  mąż ściąga  z siebie kurtkę i w garniturku pomyka  za nią w te  trzciny, a fotograf  tylko dyryguje nimi- teraz patrzcie w lewo, no, obejmij  ją, teraz  całus, teraz to, teraz tamto,  a my stoimy i oczy  nam wychodzą z orbit. Ze dwadzieścia   minut tak sterczała w tych trzcinach. Potem narzuciła na siebie płaszcz i powędrowali szybko pod Pałac na Wodzie, a my do  domu. I wiesz  co? Ogromnie  się  cieszę, że nie masz  bzika na punkcie  ciągłego fotografowania, bo naprawdę bardzo  nie lubię być fotografowana. Najgorsze  dla  mnie, gdy raz na jakiś  czas  muszę dać  nowe  zdjęcie  do jakichś dokumentów. Wiesz, ja  nie  muszę mieć  czyjegoś zdjęcia by o nim pamiętać, dlatego śmieszy  mnie  powiedzenie, że ktoś  komuś  daje  swoje  zdjęcie  na   pamiątkę.  Mam  wrażenie, że u  mnie  pamięć  wzrokowa jest  zbyt  mocno powiązana z moimi odczuciami i uczuciami. Mam jakieś fotografie jeszcze  z lat szkolnych - do dziś oglądając  zdjęcia  mogę wymienić  nazwiska i  imiona tych dzieciaków, które  lubiłam lub ewentualnie  coś  dla  mnie  znaczyły, tak  samo jest z nauczycielami. Do dziś  pamiętam swoją  wychowawczynię z klasy I-IV, uwielbiałam ją. A patrzę na  zdjęcia z lat późniejszych i  za nic nie  kojarzę nazwisk lub  imion tych nauczycielek ani też imion dzieci na  zdjęciu  klasowym. I co z tego, że mam ich  zdjęcia?

A jak myślisz- podobał się twoim rodzicom nasz  ślub? Bo na obiedzie to nie  wiem  czy każde  z nich powiedziało choć dwa   zdania złożone. Miałem wrażenie,  że są na  nas obrażeni. No to po prostu  widziałeś ich w pełnej  krasie - oni są tacy  zawsze. Mam  dziwne  wrażenie, że oni nie lubią  się  wzajemnie  a na  dodatek  każde  z nich  nie  lubi siebie. No to po co  są razem, przecież od  wieków są  rozwody. No są-zgodziła  się Adela.  Ale gdy  się ludzie  rozwodzą to muszą przed  sądem podać   przyczynę,  a  wtedy wychodzi  na wierzch własna niedoskonałość a to chyba  boli. Bo każde  z nich uważa się  za chodzącą  doskonałość a  wszystko się  nie układa, bo partner jest "nie taki". Poza  tym trzeba  wtedy pomyśleć  co z mieszkaniem,  podzielić wspólny majątek. Rozwód to  naprawdę kłopot.

A czy ty,  mój słodki,  zauważyłeś że  Helenka i  Piotruś są w  coraz  lepszej komitywie? Człowiek to jednak  jest  stadnym zwierzęciem a gdy jest  samotny to marnieje. Na to trzecie piętro to  tatko wchodzi ze  znacznie mniejszą  zadyszką  niż ja,  a  teoretycznie  jestem do tego  trzeciego piętra przyzwyczajona.

A jak sobie  dziś coś  na uszko  szeptali,  zauważyłaś? No i popatrz, przeszli  "na  ty" nie pytając się nas o  zgodę-  podśmiewała  się Adela.   Ojciec  miał  dziś  same  radości- gdy zobaczył,  że   będziesz brała ślub w tym  naszyjniku i z tym pierścieniem to mi powiedział- "cudownie,że się jej to podoba, że nosi  to w takim  dniu, jestem  szczęśliwy. 

Oj, zupełnie  zapomniałam, że mam dla ciebie   prezent  ślubny- powiedziała Adela. Jaki, pokaż,  proszę. No ale to  nie jest do  pokazania- to wiadomość - biorę tabletki, więc zaoszczędzisz na pewnych akcesoriach. I ty  mi dopiero teraz o tym mówisz? Mówię ci dopiero  teraz, bo choć  działają już od 3 dni, bo biorę  je już odpowiednio  długo, to chciałam  by to był prezent  ślubny. Cieszysz  się? Ładny prezent? Nie ładny tylko  cudowny! I zaraz mi się spać odechciało. Dobrze,że jutro niedziela! Możemy leżeć do oporu!

                                                                    c.d.n.