czwartek, 19 października 2023

Córeczka tatusia - 29

 Nowy nabytek bardzo podobał  się tacie i Patrycji. Oczywiście każde  z nich "przymierzyło  się do  samochodu i tata  z lekkim  zdziwieniem  stwierdził, że  chociaż samochód optycznie  jest mały, to jest w nim  bardzo wygodnie, zwłaszcza gdy  się  siedzi za kierownicą lub obok  kierowcy. Patrycja  stwierdziła, że ponieważ  powinna już wymienić  swój samochód, dopóki jeszcze można jeszcze  za niego dostać "jakieś pieniądze" to jest  gotowa rozejrzeć  się za jakimś małym  samochodem, bo jej "cytrynka" już ma  swoje lata. Wojtek obiecał tacie, że skontaktuje  go Arturem, który tak po cichu , w ramach zajęć  uzupełniających oficjalnie zwanych jako "jazdy doszkalające", często pośredniczy w transakcjach "kupna-sprzedaży"  samochodów i jest dobrze zorientowany co  się opłaca kupić. Poza tym jego kuzyn ma pod Warszawą,  a może i nawet w granicach Wielkiej Warszawy jakiś warsztat samochodowy i Artur spędza  sporo  czasu w tym zakładzie,  więc się nieźle orientuje w stanie  technicznym samochodów. 

 Co do jazd  doszkalających dla Marty, Wojtek stwierdził, że nie ma potrzeby by je brała, przez pierwszy miesiąc , gdy będzie  bardzo zła pogoda to Wojtek będzie jeździł razem z Martą. Bo tak naprawdę to Marta świetnie  sobie  radzi.  A Marta ze  zdziwieniem stwierdziła, że.....bardzo lubi prowadzić samochód. Przez pierwszy tydzień, gdy Marta wysiadała przed uczelnią Wojtek wracał do domu, był cały czas "pod telefonem" i przyjeżdżał po Martę i drogę do  domu Marta pokonywała  siedząc  za kierownicą. Tata był pełen podziwu dla swego  zięcia a Patrycja  stwierdziła, że takie "poświęcenie się dla żony" to nieomal curiosum w dzisiejszych czasach.

Ojciec Wojtka dał znać, że już wrócili z Tajlandii i on osobiście na pewno już drugi raz  nie pojedzie, bo: jak dla niego to było za gorąco, a jedzenie mu nie  pasowało, nawet to, które zdaniem miejscowych było całkiem europejskie. Dobrze, że chociaż zdrowie mamy Wojtka  nie uległo pogorszeniu, bo była na tyle przytomna, że nie brała udziału  we  wszystkich atrakcjach, których było sporo. Spędzała dużo  czasu w pozycji horyzontalnej w cieniu. Jej również  nie  zachwyciła tajlandzka  kuchnia. Wojtek wysłuchał te ojcowe opowieści, ale nie komentował - przecież  wiadomo, że każdy inaczej odbiera pobyt w tak bardzo odległych stronach.  Marta  stwierdziła, że już nie jeden raz się przekonała,  że w życiu sprawdza  się stare przysłowie "wszędzie  dobrze gdzie nas nie ma", a to, że ktoś się czymś zachwycał nie jeden raz ją też wprawiło w spore  zdziwienie, gdy sama poznawała owe "cudowności".

Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok minęły im w rodzinnym ciepełku. Nie były to "białe święta" ale raczej  błotnisto- deszczowe. Misia bardzo nie lubiła deszczu i błota i swe potrzeby załatwiała na  najbliższym domu trawniku - za nic w świecie nie  chciała pójść na  spacer, chociaż miała na  sobie lekki, ale cieplutki "kubraczek" z polaru. Wojtek stwierdził ze śmiechem, że jeszcze  trochę, a Misia wystartuje w balecie, bo łapki stawiała nieomal  tylko na samych pazurkach, a na hasło "idziemy na  spacer" udawała, że jest kompletnie  głucha a na dodatek kompletnie nie zainteresowana wyjściem  z mieszkania. Jak się z Martą naśmiewali Misia podkreślała całą  swą postawą, że jest pokojowym , domowym pieskiem a nie jakimś włóczykijem. 

Gdy Marta była na wykładach a Wojtek  akurat  w domu to wpraszała  się na jego kolana i spała  z noskiem wtulonym pod jego sweter. A gdy Marta docierała do domu po wykładach -Misia wybierała  spanie na jej kolanach, co ogromnie  oboje śmieszyło. Marta  stwierdziła, że widocznie zdaniem Misi musi być sprawiedliwość w rodzinie i nie można pozbawiać Marty takiej  atrakcji jak spanie Misi  na ludzkich kolanach. W kwiaciarni Misia bez protestu "lądowała" w  swojej "zagrodzie" i spała w budce.

Marta nadal przeżywała rozterki związane ze  swoimi studiami, którymi dzieliła się głównie z Wojtkiem i tatą. Po omówieniu kilku scenariuszy  w domu i z doradcą na uczelni postanowiła, że napisze pracę na zakończenie licencjatu  i dopiero wtedy zdecyduje czy będzie studiować dalej, czy na  tym zakończy studia. Uzyskała  zapewnienie, że gdy podejmie decyzję o dalszym studiowaniu nie będzie  miała żadnych przeszkód  ze strony uczelni. Na tych studiach nie ma ograniczeń wiekowych. 

Wszyscy rozumieli jej rozterki  i jakoś nikogo nie  dziwiło ani nie  gorszyło, że ona ma  ambicję by zostać pełnoetatową mamą, jeśli zdecyduje się na  dziecko. Nie chce by jej dziecko hodowało  się w jakimś żłobku i na pewno przez pierwsze  trzy lata będzie  z dzieckiem w domu. Być może jest osobą "opóźnioną w rozwoju a do tego mało ambitną", ale ona nie widzi nic uwłaczającego w fakcie, że przez jakiś czas będzie "kurą domową." Bo wbrew pozorom prowadzenie domu i wychowywanie dziecka wcale nie jest prostym zadaniem. 

Gdy rozmawiała o  tym z Wojtkiem i rodzicami  nie ukrywała, że wpływ na jej decyzję miało jej własne dzieciństwo spędzone  w towarzystwie matki, która  nie akceptowała jej istnienia. A i Wojtek i rodzice i jego i jej rozumieli ją doskonale. No i właściwie to dobrze, że chce urodzić dziecko jeszcze nim dojdzie do trzydziestki. Teściowie Marty już utworzyli "fundusz wnuczątka", ciesząc  się, że młodzi chcę zostać w pełni  świadomymi i odpowiedzialnymi rodzicami. Teściowa to już  się nawet przyznała, że wyzbyła się "chciejstwa", czyli oczekiwania określonej płci dziecka- najbardziej  się  cieszy z tego, że Marta chce zostać matką gdy zrobi licencjat. 

Wojtek zapewniał Martę, że dla niego jest najważniejsze by to  ona sama zdecydowała o swej dalszej drodze  zawodowej w taki sposób, który będzie ją satysfakcjonował. Co do płci  dziecka, to dla niego płeć dziecka jest sprawą obojętną. Tak samo będzie kochał córeczkę jak i  synka. Ma tylko jedno życzenie, by to nie była  ciąża mnoga, ale z tego co  wie w jego bliższej i dalszej rodzinie nie było "takich ekscesów". W rodzinie taty też nie, więc raczej nie powinno to Marcie grozić. Z tym, że nie idzie mu o ilość posiadanych dzieci ale o to, że to zawsze jest większy problem dla zdrowia i matki i dzieci przy  ciąży mnogiej.  Marta się  śmiała, że na uczelni  większość jej koleżanek bardzo uważnie się jej przygląda, bo zdaniem większości wychodzenie za mąż w trakcie studiów jest związane z nieplanowaną ciążą. 

No bo teraz  takie  czasy, że seks jest jednym z nałogów, tak jak palenie papierosów lub picie wódki i wszelkie imprezowanie.  One mi  się wiecznie przypatrują tak jakbym  miała ze trzy nogi i chodziła mimo tego nie przewracając  się i nie potykając. I nie  wierzą, że nie mam żadnych zdjęć ze ślubnej sesji u fotografa. Aż ściągnęłam jedno zdjęcie z komórki taty i pokazałam im, żeby się  wreszcie ode mnie odczepiły. Bardzo się im podobasz, zresztą mój tata też. Tata się ogromnie  zdziwił, gdy go poprosiłam esemesem  by mi to zdjęcie podesłał na komórkę. I, wyobraź  sobie, że im to się nawet podobała  moja sukienka.  No i nie wiem kto jest bardziej dziwny - one  czy ja. 

Mnie - to mówiąc nieelegancko - wisi i powiewa co one  robią ze  swoim życiem, czy wychodzą  za mąż czy nie, czy  się rozmnażają czy nie i nie bardzo rozumiem co je obchodzi moja osoba. Mam z nimi kontakt  tylko na uczelni,  nigdy po zajęciach  się  z nimi nie  spotykam, nie  czuję takiej potrzeby. Tak mi one  do funkcjonowania  potrzebne jak piąte koło do wozu drabiniastego. No i poza tym  one  wszystkie są mocno  zainteresowane kosmetyką czynną, czyli przeprowadzaniem zabiegów upiększających - tym co "daje pieniądze", żadna jak dotąd  nie wyraziła zainteresowania pracą w laboratorium, bo to "nie przynosi kokosów". A jakie nieszczęśliwe, że na  tych  studiach zupełnie  nie ma facetów, oprócz nielicznych a do tego już  żonatych i  dzieciatych w kadrze wykładowców. Na  razie jeszcze  nie odkryły, że dojeżdżam samochodem - bo te, które dojeżdżają własnym transportem do starają  się  zaparkować jak najbliżej budynku, żeby zaszpanować. Dwie ze starszego roku też parkują na tym parkingu, a nie w pobliżu  budynku. 

Ucieszyłam się, że mogę w razie czego po urodzeniu dziecka wrócić na uczelnię i robić magisterkę. Dzięki temu nie  czuję żadnej presji. No widzisz kochanie? - też ci mówiłem, że będziesz  mogła z powodzeniem wrócić na studia i to nawet wtedy, gdybyś nie napisała pracy licencjackiej. A wiem, że gdy ją napiszesz to na pewno na nie  wrócisz. I pamiętaj, proszę, że dla mnie nie jest ważne to byś miała tytuł magistra ale to żebyś była  zadowolona  z tego co robisz. I wiesz - ja też mam założone dodatkowe konto, na nas oboje i wpłacam tam to co zarobię i na nim są też pieniądze ze sprzedaży mieszkania. A jak znam swego ojca, to on na wieść, że nadal studiujesz  to na pewno się uprze i będzie cię dofinansowywał. Bo on cię naprawdę bardzo ceni - sam mi nawet o  tym powiedział. Czasem  mnie maksymalnie  wpienia, ale w sumie nie mogę mu nic  zarzucić. A to, że mają z mamą jakieś tajemnice przed  sobą to raczej nie jest  groźne, dopóki nie jest to z powodu osób trzecich. 

Termin obrony pracy magisterskiej Wojtka przesunął się na drugą połowę lutego. Wojtek był z tego niezbyt zadowolony, ale dość niespodziewanie okazało się, że to bardzo dobrze. Pewnego wieczoru, po ćwiczeniach w  siłowni, Wojtek w trakcie wieczornej kąpieli stwierdził, że "coś mu wyskoczyło" w prawej pachwinie" i skonsultował to z Martą. Nic go nie  bolało, ale  faktycznie było widoczne lekkie wybrzuszenia a pod ręką Marta wyczuła "coś" wielkości cytryny. Wojtek - ubieraj się - nie ma na co czekać- jedziemy z tym na ostry dyżur- to chyba przepuklina- trzasnęły, a raczej rozeszły ci się mięśnie brzucha - ciągnąłeś  za duży ciężar. Przypomnij  sobie,  czy  nie  miałeś w dzieciństwie jakichś kłopotów. Nie mam pojęcia - stwierdził Wojtek, ale jeśli zatelefonuję do matki to ona natychmiast tu przyjedzie a tego to bym nie  chciał. I myślisz, że co trzeba z tym zrobić?- spytał. Zoperować- poinformowała go Marta. Ty się pomału ubierz,  ja zadzwonię do taty, żeby wzięli dziś do siebie na noc Misię. Pojedziemy do tego prywatnego szpitala, w którym mamy prywatne ubezpieczenie. 

Poważnie? Dziwił się Wojtek. Poważnie. Ale mnie nic nie boli. Bo to nie boli- zapewniła go Marta. Gdyby to był wyrostek w stanie  zapalnym to by cię bolało. 

Marta  zatelefonowała do taty, który przyszedł po Misię. Tata też był zdania, że to przepuklina. Zabrał Misię i poprosił by Marta do niego zatelefonowała co powiedział lekarz.  Gdy wychodzili z domu zaczynał prószyć drobniutki śnieg. Marta zmełła w ustach dość brzydkie przekleństwo, ale usiadła  za kierownicą - była maksymalnie zmobilizowana.  Nie jechała  szybko, ale w 10 minut później już parkowali koło szpitala. Na izbie przyjęć nie było żadnych pacjentów- wszak był to szpital prywatny.  Po dwudziestu minutach  poproszono Martę do lekarza  dyżurnego - okazało  się, że jej podejrzenie  było słuszne, Wojtek zostanie w  szpitalu i rano lub około południa będzie operowany,  a może nawet następnego dnia, bo muszą mu porobić badania. Będzie  miał znieczulenie zewnątrzoponowe. Nie muszą tego operować "od  ręki", ale bardzo dobrze, że od  razu przyjechali. Pokój ma jednoosobowy. Marta odprowadziła nieco przerażonego Wojtka do jego pokoju, pomogła mu  się rozebrać i choć ledwie mówiła  z przerażenia (bo za oknem padał śnieg) stwierdziła, że już pojedzie, nim porobią się  zaspy ze śniegu. Przyrzekła, że gdy  tylko dowlecze  się do parkingu to  do niego wyśle sms, że dotarła. Śnieg padał z pełnym rozmachem, a wsiadając do samochodu Marta powiedziała sama do siebie- "dam radę, mam zimowe opony, pojadę pomału".

Gdy dojechała do parkingu była nieomal spocona  z nadmiaru emocji. Zaraz  wysłała jeden sms do Wojtka że  dojechała w  całości i drugi do taty, pisząc tacie, że już jest na parkingu domowym. Tata napisał, że zwróci jej Misię gdy Wojtek już wróci do domu. A Misia śpi już w ich małżeńskim łóżku wtulona  w Patrycję.

Marta wzięła prysznic, popłakała sobie  nieco z nadmiaru emocji  i poszła  spać.

                                                       c.d.n.