czwartek, 21 czerwca 2012

256. Przypływ ojcowskich uczuć

Gdy Pyza już kończyła podstawówkę, tatuś przypomniał sobie, że ma córkę. Przysłał list, w którym zażądał, by określonego dnia wsadzić Pyzę w pociąg pospieszny, bo on wynajął dla swej żony i dla Pyzy pokój
w  Międzybrodziu k. Porąbki, gdzie obie spędzą 2 miesiące wakacji.
Makuka rada-nierada wykupiła bilet, spakowała Pyzę i niemal nadała ją jak paczkę, obdarzając na drogę drugim śniadaniem i dobrymi radami. Pyzie najbardziej z tej całej imprezy podobał się fakt, że jedzie sama, bez opieki. Zaopatrzyła się na drogę w prasę, czyli w "Filipinkę" i  "Przekrój".
Trochę się denerwowała, czy tata rzeczywiście będzie czekał na dworcu i czy go pozna.
W Katowicach rzeczywiście tata był na dworcu, nawet go poznała, a  że z pociągu wysiadła tylko jedna samotna dziewczynka, tata też ją poznał.
W drodze do domu tata wyjaśnił Pyzie, że następnego dnia  ona wyjeżdża na kolonie letnie do Skawy koło Rabki, ale nie będzie jej tam zle, bo jedzie również bratanica cioci Halinki, nieco starsza od Pyzy, więc we dwie dadzą sobie  radę. Pyza poczuła jak w żołądku zagnieżdża się jej kawałek lodu. Na osłodę tej nieszczególnie radosnej wiadomości  tata powiedział, że gdy wróci z kolonii to pojedzie razem z ciocią Haliną do Międzybrodzia.
Wprawdzie ta kolonia była  w innej stronie Polski niż poprzednia, niestety warunki bytowe były równie nieciekawe - spanie w dużej sali w dwadzieścia osób, brak toalety, koszmarna  łazienka, czyli koryta metalowe z kranami, raz na tydzień ciepła woda. Panie opiekunki codziennie przeganiały dzieciarnię do Rabki, do której niby nie było daleko bo zaledwie 3 km, ale taki spacer w kurzu i upale wcale nie był miły.
W Rabce Pyza zaopatrywała się w herbatniki, którymi się żywiła, bo jedzenie też było dość kiepskie.
Była w grupie najstarszych dzieci, wszystkie dziewczynki były od niej o rok starsze.
Było to jakieś bardzo burzowe lato, codziennie po obiedzie była burza i silny deszcz do wieczora, aż kopki siana,  które stały  na sąsiadującym z budynkiem polu, pływały swobodnie popychane wiatrem.
Wreszcie minęły 4 tygodnie i Pyza wlądowała w domy taty. Po upraniu kolonijnych ciuchów, rozpoczęło się
pakowanie na wyjazd do  Międzybrodzia. Okazało się, że w to samo miejsce jedzie przyjaciółka cioci razem ze swymi trzema córkami. Wreszcie pewnego dnia podjechała  pod dom ciężarówka, która zabrała wszystkie "bambetle" i wszystkich chętnych na wyjazd.
Gdy przyjechali na miejsce Pyza dostała wytrzeszczu oczu -  zajechali w tym Międzybrodziu na wiejskie, mocno zaniedbane podwórko, w nos bił smród z gnojówki, z obory dochodziło porykiwanie  krów, po podwórku dreptały kury i kaczki. Obok stodoły dojrzała znienawidzoną "sławojkę". O Boże - za co to?
zapytała Pyza w myślach. Oczywiście odpowiedzi nie było.
Tata pomógł im wypakować  rzeczy, zaniósł na pięterko , wytłumaczył Pyzie jak ma nabierać wodę w studni i jak ma  trafić do  zakładowego ośrodka wypoczynkowego,  z którego będzie codziennie przynosiła obiad dla cioci. Śniadania i kolacje miały sobie robić we własnym zakresie. Poza tym ma być miła dla cioci i jej
we wszystkim pomagać, bo ciocia ma rany na nogach, więc nie może dużo chodzić i stać.
Tym sposobem Pyza stała się  Kopciuszkiem ale bez szansy trafienia na bal do pałacu. Najgorsze było to codzienne chodzenie po obiady, bo one mieszkały przy szosie, a ośrodek był na szczycie góry, pod którą mieszkały. Gdy padał deszcz  droga byłą istną mordęgą, bo porośnięte trawą zbocze było bardzo  śliskie.
Wyciąganie wody ze studni było istnym koszmarem.Pyza nie była w stanie trzymając korbę prawą ręką sięgnąć lewą wiadro pełne wody i postawić je na cembrowinie, by nalać z niego do własnego wiadra.
Więc nabierała tylko pół wiadra, przez co musiała dwa razy pokonywać drogę na pięterko.
Pyzie podobały się tam dwie rzeczy - piec do pieczenia chleba i  latające całymi dniami szybowce.
Bo mieszkały naprzeciw góry Żar, na  której szczycie był aeroklub. Gdy tylko nie musiała usługiwać
ciotce to siadała  na  łące nad zagrodą i patrzyła na szybowce. Wszystkie dzieci musiały co kilka dni chodzić na jagody i maliny. Dzieci gospodarzy prowadziły  " miastowych" na polanę na szczycie sąsiedniej góry o nazwie  Rogal. Szczyt góry był polaną porośniętą krzewami jagód. Pyza nigdy więcej nie widziała takiej ilości jagód w jednym miejscu. Tata odwiedził je jeden raz i nawet łaskawie poszedł wraz z Pyzą i dziećmi do ośrodka wczasowego po obiad. W drodze na dół zauważył, że Pyza jest smutna i bardzo wychudzona, więc wyraził z tego powodu swe wielkie niezadowolenie. Gdy tata dawał Pyzie reprymendę,że nie je, że zle wygląda, Pyza zacisnęła tylko zęby i pomyślała: "więcej mnie nie zobaczysz, bo ja do ciebie nie przyjadę!"
c.d.n.

255. Lata względnej stabilizacji

Otrzymane u taty prezenty Pyza włożyła do pudełka po butach,  przewiązała wstążką, którą zawiązała na supełek i schowała do swojej szafy.
Nie było jej przykro,  że mieszkanie Makuki nie jest ani duże ani tak ładnie umeblowane jak u taty, czasami tylko żałowała, że nie ma w domu psa. Raz nawet nieśmiało zapytała się,  czy mogłyby mieć psa, ale Makuka wytłumaczyła jej, że to za duży kłopot, bo  z psem to trzeba przecież kilka razy dziennie wychodzić na spacer, pies wymaga specjalnego pokarmu, pies często choruje no i one mieszkają w takim miejscu, że tak naprawdę to nie ma gdzie tego psa wyprowadzać. Pyza bardzo była rozczarowana.
Nie wiadomo kiedy Pyza  nauczyła się czytać. Pyza miała bardzo dobra pamięć wzrokową i widząc jeden wyraz i znając jego brzmienie, potrafiła w tekście wynależć wyrazy wyglądające tak samo. Makuka pokazała małej kilka liter, potem najprostsze wyrazy, potem mała wciąż się domagała nowych i nowych, w końcu potrafiła wyłowić w tekście znane litery i przeczytać  krótkie wyrazy. W  "Świerszczyku" całkiem płynnie czytała wierszyki., a miała niecałe 5 lat. Z liczeniem było gorzej, cyferki jakoś nie wchodziły do głowy. Różne ciocie cieszyły się, że dziecko takie bystre, nikt nie sądził, że nic dobrego z tych umiejętności
nie wyniknie.
Matka Pyzy była dumna z osiągnięć córki i postanowiła, że w takim razie Pyza pójdzie do szkoły, gdy tylko będzie miała 6 lat. Makuka była temu przeciwna, bo Pyza była jeszcze bardzo dziecinna, nie radziła sobie dobrze wśród dzieci, nie lubiła z nimi razem szaleć na podwórku, wolała iść na spacer z Makuką do parku.
Ale w tym wypadku Makuka, która wprawdzie wciąz opiekowała się dzieckiem, nie miała nic do gadania. Dziecko było przysądzone matce i to ona decydowała o tym co dla dziecka dobre. W tamtych czasach nikt
nie wyrywał dzieci z rąk matek, które nie za bardzo wywiązywały się ze swej roli. Właściwie tylko ojciec
dziecka miał szansę wnieść do sądu sprawę o ograniczenie praw matki  wobec dziecka, ale pan N. nie był tym zainteresowany. Jedenaście miesięcy pod jednym dachem z córką nie obudziło w nim uczuć ojcowskich.
Gdy tylko Pyza skończyła 6 lat, jej matka zapisała ją do szkoły, uzasadniając decyzję tym, że dziecko już potrafi czytać, więc  szkoda marnować każdej chwili. Sama zakupiła dla małej tornister i wszystkie potrzebne podręczniki i inne szkolne akcesoria.
Od pierwszego dnia Pyza znienawidziła swoją szkołę -  była przerażona ilością dzieci .W jednym budynku mieściły się trzy szkoły. Każda ze szkół funkcjonowała na zmiany, Pyzy szkoła  -  na trzy.W klasie było aż
42 uczniów, większość z nich to były siedmiolatki. Lekcje WF odbywały się na podwórku  lub na szkolnym korytarzu. Pyza się w szkole niesamowicie nudziła - na lekcjach nie było jej zdaniem nic ciekawego, pisanie po całej stronie  jednej i tej samej literki doprowadzało ją do płaczu, a dukanie dzieci po literce wyzwalało
złośliwy śmiech. Do szkoły chodziła na godz. 15,00, do domu wracała już po zmroku, więc przychodziła po nią Makuka. Inne dzieci mieszkały tuż obok szkoły, więc nikt ich nie przyprowadzał i nie zabierał do domu. Pyza była rozdarta wewnętrznie - z jednej strony cieszyła się ,  że nie wędruje sama, z drugiej - bardzo się tego wstydziła. Ten pierwszy rok zaważył na całym stosunku  Pyzy do szkoły  - nigdy jej nie polubiła, nie
nawiązała z nikim  przyjażni. Przeważnie nie była zainteresowana tym czego się uczyła, niemniej wiedzę
ogólną miała  bardzo dobrą, bo czytała mnóstwo książek znacznie wykraczających poza wiadomości szkoły
podstawowej.
To były czasy,  gdy szkoły  organizowały dla uczniów kolonie letnie. Po ukończeniu pierwszej klasy Pyza została wysłana z dziećmi ze swojej klasy na kolonie letnie.Warunki były kiepskie, dzieci były zakwaterowane w szkole, nie było lazienek ani toalet, jedzenie było wg Pyzy paskudne .
Pyza przepłakała łaskawie całe cztery tygodnie tej frajdy, a w domu zapowiedziała, że nigdy w życiu na żadne kolonie letnie nie pojedzie.
Ale, jak mówi stare porzekadło,  "nigdy nie mów nigdy".
c.d.n.