Alina zrobiła sobie herbatę, z lodówki wyciągnęła sałatkę z gotowanych kartofli, selera naciowego i gotowanych jajek , wszystko "czymś" polane. Co to jest? -spytał Kris. Sałatka kartoflana - zawsze staram się wieczorem zrobić sobie coś na rano. A gotowane kartofle , jajko, seler naciowy i 30% śmietanka z musztardą + ogórek kwaszony nie tuczą. Bo kartoflom ugotowanym i potem ostudzonym zmieniają się wiązania chemiczne w skrobi i takie kartofle nie tuczą.
Coś podobnego- zdziwił się. I to jest jadalne?-zapytał spoglądając z dezaprobatą na talerz z sałatką. Jeśli masz ochotę to możesz spróbować - mnie smakuje. Można też zamiast ogórków kwaszonych wkroić marynowane grzybki, no ale żeby je wkroić to trzeba je mieć, a ja nie mam. A dlaczego nie zjadłaś niczego przed wyjściem z domu? - dopytywał się Kris. Bo ja nigdy nie jem z samego rana, zaraz po wstaniu. Jem przynajmniej dwie godziny po wstaniu, ale zawsze rano piję owocową lub ziołową herbatę. Kris skrzywił się - nie lubię ziołowych herbatek. Wiem o tym i nigdy ci ziołowych lub owocowych herbatek nie daję.
Kris łyżką nabrał sałatkę, chwilę się jej z uwagą przyglądał, powąchał i wziął do ust pół zawartości łyżki- jego mina mówiła- "no cóż, ona to je i żyje, to może i ja przeżyję". Powoli przeżuł zawartość łyżki i powiedział: zadziwiające, ale to jest całkiem smaczne! Alina tylko wzruszyła ramionami - nie sądzisz chyba, że ja się umartwiam - istnieje wiele zdrowych, smacznych i nietuczących potraw. I z czego jest ten dressing? Ten dressing jest z 30% śmietanki i łagodnej musztardy. Całość nabiera smaku gdy postoi sobie przez noc w lodówce - wyjaśniła.
A co kupiłaś w centrali rybnej? Niewiele było do kupienia, ale kupiłam węgorza wędzonego dla nas i dla Kazików i wędzone małże w oleju, po 2 puszeczki na rodzinę. Drogie jak licho, ale wiem, że Tesia je bardzo lubi, będą już na święta. Były też chińskie hodowlane ryby, ale ich nie kupuję od chwili gdy obejrzałam w telewizorni film o ich hodowli. Porażająco - przerażające.
Masz coś przeciwko Chińczykom?- spytał nieco zdziwiony Kris. Nie, raczej przeciwko ich metodom hodowli. Nadal nie rozumiem- twierdził Kris. Mogę ci opowiedzieć, bo ty pewnie nie masz pojęcia o hodowli ryb. U nas też są hodowle ryb, np. karpia, ale one są hodowane w stawach gdzie wszystko jest pod kontrolą. Staw hodowlany jest zamkniętym akwenem, a ryby na zimę są przenoszone do mniejszego stawu.Taki karp nim trafi na stół to musi mieć trzy lata.
A tam jest tak, że nad brzegiem rzeki buduje się drewniany pomost, na którym hodują się świnie.Nie wiem czy przez okrągły rok czy tylko latem. Na nim są karmione, śpią, leżą i na nim się wypróżniają - pomost jest dość ażurowy, więc nieczystości oraz resztki tego czym są pasione spadają do rzeki. A pod pomostem żerują ryby- oczywiście teren pod pomostem czasem jest ogrodzony- ryby mają tam na okrągło pokarm bo się żywią tym co z pomostu do rzeki wpadnie. Nawet nie trzeba inwestować w jakieś ogrodzenia, bo ryby głupie nie są, trzymają się same miejsca, gdzie regularnie coś do rzeki wpada. Poza tym sprytni Azjaci wspomagają rozród ryb hormonami. No więc po obejrzeniu tego programu przestałam kupować pangi, tilapie i tak zwaną rybę maślaną - pod nazwą "ryba maślana" kryją się trzy różne ryby równie niezdrowe jak panga i tilapia. Wszystkie te ryby z Chin, Wietnamu i tamtych okolic nie są zdrowe. Nie jest też zdrowy łosoś hodowlany z hodowli skandynawskich. Ostatnio jedyna zdrowa ryba to miruna rodem z Patagonii lub Nowej Zelandii. Mama kiedyś kupiła jakieś filety mrożone z jakiegoś "błękitka" i gdy je smażyła to śmierdziały benzyną i wyleciały do śmietnika. Poszła z reklamacją do sklepu, w którym je kupiła to pani kierowniczka tylko ramionami wzruszyła.
Krisa z lekka zamurowało - to straszne co mówisz - a już byłem pewien, że tak rzadko w naszym domu są ryby bo nie umiesz ich przyrządzać. A ten węgorz to nie jest trujący? Alina uśmiechnęła się i powiedziała- mam nadzieję, że nie, ale i tak nie dam dziecku ani kęsa. A węgorze są hodowane?- spytał Kris. Nie słyszałam nigdy o hodowli węgorza, ale widziałam pułapkę na węgorze na jeziorze- to nieboszczka owca w której węgorze nocą żerują i w trakcie ucztowania były odławiane. Obżeranie się szkodzi nie tylko ludziom, jak widać. Ale weź pod uwagę, że gdy widziałam tę pułapkę to miałam pewnie ze 14 lat. A ryb nie tylko w Bałtyku coraz mniej jest. Więc może i w jeziorach ich brakować i może są jakieś hodowle. Przecież pstrągi też są hodowane. Poważnie? - zdumiał się Kris. Nie miałem o tym nawet bladego pojęcia.
Rozważania o rybach przerwał głosik Tadzia, który wzywał mamę. Alina wstała by pójść do dziecka, ale Kris ją powstrzymał - siedź, zajrzę do niego. To go okazjonalnie wysadź, pewnie mu się chce siku. I sprawdź czy pampers jeszcze suchy. W chwilę później Kris przyszedł z małym uczepionym nogawki jego spodni. Poszli razem z małym do kuchni, bowiem zbliżała się pora jego obiadu. A co mu dasz na obiad?- zaciekawił się Kris. Mam dla niego pulpecik z cielęciny - Tesia kupiła na Południowym osiedlu spory kawałek cielęciny i zmieliła ją i porobiła dla dzieciaków obiadki, 10 porcji dla każdego i wszystko zamroziła. Każda porcja jest z warzywkiem, marchewką, brokułem lub buraczkiem i porcją albo kaszy jaglanej albo ryżu, a Alek ma z kaszą gryczaną. Kotleciki zrobiła bez bułki w środku. I każda porcja jest w małym pudełku.
A pudełka przywiózł z wojażu zagranicznego Franek. Najśmieszniejsze jest to, że oczywiście Franek kupił dla Tesi świeżutkie daktyle, ale one były pakowane w te pudełeczka, no to kupił dwadzieścia takich pudełeczek. Teresę omal nie pokręciło ze śmiechu, gdy wpadł do nich z tymi daktylami. Kazik chciał mu oddać forsę bo stwierdził, że na pewno były przez te pudełka ze dwa razy droższe niż zawsze, no ale Franek mu długo tłumaczył, że on spłaca w ten sposób swój dług, bo Tesia mu przecież tyle razy pomogła gdy razem pracowali, że to się Tesi po prostu należy. No to teraz Teresa w głowę zachodzi jakie to ona ma zasługi u niego i nijak nie może na to wpaść. No bo gdy razem chodzili do baru na obiady to każde płaciło za siebie, to samo gdy plotkowali u Wedla na czekoladzie- każde płaciło za siebie. Fakt, że czasami "stawała na głowie" żeby go wysłać w takim terminie by miał dobrze zgrane połączenia, no ale to było zaledwie kilka razy w roku. I nie był wyjątkiem, bo Tesia bardzo solidnie pracowała. Więc jej powiedziałam, że może po prostu doceniał fakt, że miał z kim wypić tę czekoladę u Wedla, zjeść obiad w barze i pogadać. Oni chyba w najbliższą sobotę pojadą do Franka, oczywiście jeżeli nie będzie padało.
Kris, ja wiem, że mnie nie prosiłeś nigdy o radę, ale pomyślałam, że może nie byłoby źle, gdybyś ty, nim sklecisz tę spółkę, tę kancelarię, to popracował w takiej kancelarii. Wydaje mi się, że wtedy obejrzał byś taki twór od środka. Będziesz mógł wtedy popatrzeć na wszystko z bliska. Bo ty jesteś w tej chwili tak zwany "wolny strzelec". Nie musisz się liczyć z innymi współpracownikami, masz na głowie tylko siebie i klienta. A w takiej kancelarii będziesz w Zarządzie i jeśli któryś ze współpracowników nawali to będziesz musiał albo sam przejąć jego sprawę albo zlecić któremuś by go zastąpił. Poza tym gdy działasz sam to możesz wziąć, lub nie jakąś sprawę- w spółce wiadomo, że każdy zarabia na wszystkich, więc nie będziesz mógł odmówić. I jak w każdym zespole - ciężko jest tak wszystko dograć by wszyscy byli zadowoleni.
A jak duża spółka, a osiem osób to jednak sporo, to zaraz się okaże, że potrzebny jest personel pomocniczy, któremu wszak trzeba płacić. Bo ktoś musi odbierać telefony, taka kancelaria najczęściej działa od rana do wieczora, bo część interesantów przychodzić będzie dopiero po zakończeniu własnej pracy, więc ktoś musi umawiać klientów i to stanowisko musi być obsadzone na dwie zmiany, ktoś musi dbać o materiały biurowe, musi być też ktoś kto będzie dbał o to by zawsze było w pomieszczeniu czysto i był porządek. No i trzeba wyszukać jakiś lokal, a w Warszawie lokale użytkowe są cholernie drogie. Jeżeli się założy, że będzie ośmiu czy też dziewięciu prawników, to wtedy potrzebne będą przynajmniej cztery pokoje, by klienci mogli swobodnie rozmawiać z prawnikami. Dlatego sobie pomyślałam, że chyba nie byłoby źle gdybyś mógł zajrzeć do takiej spółki od środka. I może byłoby lepiej zacząć od spółki małej a nie od razu ośmiu osób.
Spójrz na to z boku - masz rzekomo ośmiu chętnych, ale chyba nikt z tej ósemki nie zamierza ruszyć palcem przy tworzeniu spółki - moim skromnym zdaniem to nie rokuje dobrze. Każdy chce przyjść na gotowe. Czy chociaż jeden z nich powiedział ci żebyście usiedli razem i przeanalizowali jakie są szanse na powstanie takiej spółki? Jakie to będą koszty itp., czy będziecie się w czymś specjalizować a jeśli tak to w czym? A do tego jak mówiłeś każdy ma własną wizję tej spółki.
Z kim o tym rozmawiałaś? - zapytał Kris. Z nikim o tym nie rozmawiałam, ale mam oczy i trochę oleju w głowie - widzę, że się zmieniłeś. Nie podejrzewam, że się zakochałeś w jakiejś panience. Nie tak wygląda zakochany facet. Powiedziałam tak, żeby cię sprowokować do powiedzenia co cię gryzie. Ale ty uważasz mnie za niezbyt mądrą, bo nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jestem nieuleczalnie chora. I zapewne gdyby nie śmierć obojga rodziców i pogorszenie się mego stanu to pewnie bym jeszcze długo nie wiedziała, że choruję. Lekarz powiedział, że i tak mam szczęście w nieszczęściu bo nie jest to stan ekstremalny. Bo bardzo szybko wyszłam z tej huśtawki nastrojów gdy tylko zaczęłam brać regularnie lek. Mam teraz indywidualną terapię raz w tygodniu i coraz lepiej mi się to wszystko układa w głowie. I dlatego odważyłam się zapytać ciebie czy mnie jeszcze kochasz. I nie będę zdziwiona, gdy powiesz, że nie czujesz się na siłach być dalej ze mną.
Kris gwałtownie zakrył ręką jej usta i przyciągnął ją do siebie. Nie mów takich rzeczy, proszę. Wychodzi na to, że to ja powinienem iść do psychologa. Kocham ciebie i kocham Tadzika. I wiem, że masz rację co do tej spółki. Pomysł kancelarii - to było marzenie mojego ojca - synek prawnik, ma własną kancelarię. I chyba za długo mi to do głowy wkładał. A powinienem był sobie uzmysłowić, że ojcowskie pomysły nie przyniosły szczęścia Kazikowi - on zmusił go do ślubu z Anką. Dobrze, że Teresa pomogła Zikowi przy rozwodzie. Rozejrzę się za pracą w którejś z Kancelarii, już nie jestem początkującym adwokatem. Tylko nie wiem, czy moje "wolno strzeleckie" nawyki uda mi się tak z miejsca wyplenić. Chyba miałem za dużo swobody. Ale była to swoboda pomieszana z lękiem czy i kiedy będzie kolejny klient. Wybacz mi to wszystko co ci bezmyślnie nagadałem. Jakoś pogubiłem się w tym wszystkim.
Bo w życiu łatwo się pogubić - powiedziała Alina. Zwłaszcza gdy się już jest dorosłym. Dzieci mają łatwiej, mama i tata zaganiają je na właściwą ścieżkę co jakiś czas.
c.d.n.