Dni w domu wróciły do normy. Przez pierwszy tydzień Alek codziennie sprawdzał czy dziadek aby jest w domu, co bardzo dziadka rozczuliło. Teresa się śmiała, że teraz to dziadek będzie musiał brać przepustkę na każde wyjście z domu. Dobrze, że Alek nie należał do tak zwanych rannych ptaszków i "kontrolę" przeprowadzał dopiero około godziny dziewiątej. Kazik z początku się trochę dziwił, ale Teresa uświadomiła mu, że mały od samego początku był przyzwyczajony, że dziadek zawsze jest z nimi w domu, natomiast jego tata rano wychodzi i nie ma go długo w domu. I że dla tak małego dziecka każda zmiana w trybie życia rodziny to swoiste "trzęsienie ziemi." Teresa nauczyła go, by idąc do pokoju dziadka wpierw zapukał i zaczekał aż dziadek otworzy mu drzwi. Ta sama zasada obowiązywała gdy Kazik danego dnia pracował w domu- do gabinetu taty też należało wpierw zapukać i zaczekać aż tata otworzy dziecku drzwi. Teresa się śmiała, że do dziadka i ojca to trzeba zapukać przed wejściem, ale do niej to się wchodzi jak do sklepu- bez pukania - mama to urządzenie, które zawsze jest dostępne i zawsze pod ręką, niczym smoczek. Nadal ogromnie lubił leżeć między nimi, sprawdzać czy każde z nich ma taką samą ilość palców u rąk i nóg, umiał nawet nazwać poszczególne palce.
Któregoś dnia strasznie się ubawili, bo wpierw Alek "ukochał" mamę mówiąc "moja mama", a potem Kazik przytulił Teresę i powiedział "moja kochana żona" a wtedy Alek spojrzał się na niego i powiedział: "nie zona, mama!" Więc Kazik postanowił wytłumaczyć mu "troistość" Teresy, mówiąc dziecku, że Teresa owszem jest mamą, ale tylko dla Alka, a dla Kazika jest żoną a dla dziadka- córką. Ale dziecko niemal nic nie pojęło z tego tłumaczenia i Kazik się śmiał, że Teresa jest tylko mamą i koniec.
Spacery z Alkiem i książką do czytania odeszły w siną dal. Mały interesował się wszystkim, pytał się o marki samochodów, gdy przelatywał helikopter zadzierał główkę do góry i mówił do Teresy- "optel", leci. Wyraz helikopter był jeszcze za długi dla niego. Uwielbiał pchać swój wózek spacerowy i strasznie się denerwował, gdy Teresa korygowała jego kurs. Odpychał ręce Teresy i wołał : siam, siam. No to za którymś razem, gdy byli na mało uczęszczanej osiedlowej alejce Teresa przestała korygować kurs wózka i mały utknął z wózkiem przy krawężniku trawnika. Pchał wózek do przodu, a ten oczywiście ani drgnął. Po kilku minutach Alek zostawił wózek, przydreptał do Teresy, wziął ją za rękę i przyciągnął do wózka. Przecież chciałeś sam kierować wózkiem, to sobie teraz sam radź- powiedziała ta paskudna mama. Mały wziął rękę Teresy i powiedział - mama jedzie. Paskudna mama wpierw wygłosiła odpowiednią tyradę i powiedziała, że mama owszem pokieruje wózkiem, bo mama tylko kieruje a przecież by wózek jechał to musi go ktoś pchać, więc mama pokieruje, on będzie pchał i dopiero wtedy wózek będzie prawidłowo jechał.
Na placu zabaw Alek zjeżdżał 150 razy na zjeżdżalni i na szczęście na zjeżdżalnię wchodził po schodkach sam, ( w tym względzie była to niemała zasługa Kurta i jego prezentu w postaci schodków) tylko gdy był na górze trzeba było mu przypomnieć by się nie kładł tylko siedział. Potem było pół godziny na huśtawce, potem chodzenie po ścieżce wykonanej z wbitych w podłoże pniaków, na koniec było zwieszanie się z drążka. Na szczęście wtedy już zbliżała się godzina drugiego śniadania i Alek donosił Teresie, że chce jeść. Wtedy bardzo chętnie pakował się do wózka, informując, że sam to zrobi i Teresa cała w skowronkach wracała z nim do domu. W czasie gdy byli na spacerze tata robił zakupy, ewentualnie tkwił w domu, bo nadal przychodziła pani Maria by sprzątać. Po "sportowych" wyczynach Alek zjadał i zapadał najczęściej w drzemkę. Pani Maria przychodziła do nich teraz tylko dwa razy w tygodniu we wtorki i czwartki. Do Aliny 3 razy w tygodniu - nie tylko sprzątała ale też gotowała dla nich obiady. Zakupy robiła Alina, gdy w domu była pani Maria. Na szczęście jedynym sklepem, którego nie było na osiedlu była.....pasmanteria - wszystko inne, łącznie ze sprzętem AGD można było kupić tuż koło domu.
Jedynym miejscem do którego Teresa nigdy nie pozwalała wejść Alkowi była.....piaskownica. Według niej była to istna wylęgarnia wszelakich infekcji - piasek w niej był niestety dość brudny, poza tym jednak po osiedlu biegało wieczorami sporo psów "luzem". Postanowiła, że w lecie pojadą gdzieś nad Bałtyk i to jeszcze przed sezonem i może faktycznie w tym sezonie skorzystają z oferty Jacka i wynajmą jakieś lokum w kolonii oficerskiej w Mrzeżynie. Wtedy Alek już będzie miał dwa i pół roku. Oczywiście wezmą ze sobą tatę. Jacek przebąkiwał, że on też by wtedy tam pojechał, więc mogłoby być całkiem miło.
Wracając z małym do domu Teresa wstąpiła jeszcze na pocztę by sprawdzić, czy są jakieś listy w ich skrytce pocztowej. Kazik ilekroć nie chciał podawać swego adresu podawał tylko ich wspólny teraz numer skrytki pocztowej. Był tylko jeden list, do Kazika. Wracając z poczty kupiła jeszcze jabłka i marchew na stoisku u pana, który przyjeżdżał tu ze swoim towarem tylko dwa razy w tygodniu. Pan już ją rozpoznawał i często prowadzili miłe pogawędki. A wszystko dlatego, że marchew od tego hodowcy miała smak marchwi, była słodka i soczysta, poza tym miał też jabłka "niemodne", czyli z drzew, które dobrze owocowały nie co roku, ale co drugi rok.
Gdy dotarła do domu tata już był, a Kazik z kimś "konferował" przez telefon. Położyła mu kopertę na biurku, i szepnęła do ucha- idę nakarmić Alka, bo strasznie głodny. Nie dziwiło jej wcale, że mały taki głodny - jakby na to nie spojrzeć to stracił na spacerze sporo kalorii. Na drugie śniadanie Teresa zaserwowała małemu ryż z musem dyniowym. Ryż był gotowany na rosole z kurczaka. Teoretycznie Alek jadł sam, a wyglądało to tak, że porcję dostosowaną wielkością do pojemności buźki dziecka Teresa nabierała na łyżeczkę i kładła ją na talerzu, a mały sam sobie łyżeczkę wkładał do buźki. Tata mówił, że tym sposobem i wilk syty i owca cała. Mały się cieszył, że sam chwyta łyżeczkę i sam wkłada ją pełną do buzi, a Teresa była szczęśliwa, że nie musi zbierać ryżu ze stołu i podłogi. Oczywiście cały czas Teresa nie szczędziła dziecku pochwał jak pięknie dziecko samo je. Teresa w ogóle często chwaliła Alka, bowiem jej zdaniem pochwały mobilizowały dziecko bardziej niż ciągłe pouczanie. Dziadek też się przyłączył. Mały zjadł, popił wszystko swą ulubioną herbatką z rumianku i wpakował się na kolana dziadka. Dziadek tylko zapytał się swego ukochanego wnusia, czy pójdą razem troszkę poleżeć i w kwadrans później obaj leżeli u dziadka w pokoju otuleni jednym kocem. Gdy mały już przeszedł pod opiekę dziadka Teresa zrobiła kawę dla siebie i Kazika, a ponieważ nie przychodził wzięła kawę i poszła do gabinetu. Kazik siedział z ponurą miną, na stole leżała otwarta koperta, na niej list. Teresa postawiła przed nim kubek z kawą i talerzyk z orzechowymi ciastkami, a widząc jego minę spytała- co się stało, wyglądasz jakbyś spadł z konia.
Kazik przyciągnął ją do siebie, posadził sobie na kolanach i mocno objął. Kochasz mnie? - zapytał. Nie, nie kocham, ja cię o prostu ubóstwiam i ty przecież wiesz o tym. Co się stało?- powiedz, co dwie głowy to nie jedna. Kazik uśmiechnął się smętnie - wróciły do mnie potwory z przeszłości. To list od mojej byłej teściowej. Wyprowadza się z Warszawy i likwidując mieszkanie znalazła pamiętnik Anki. To ona umiała pisać? - nieco złośliwie zdziwiła się Teresa. Tak, znała alfabet. I moja była teściowa przeczytała ten pamiętnik i doszła do wniosku, że powinienem pewne rzeczy wiedzieć. Najśmieszniejsze jest w tym wszystkim to, że ty miałaś rację. Jej ciąża nie była moją winą, o czym ona dobrze wiedziała. Z pamiętnika wynikało, że z jej wdzięków korzystało niemal w tym samym czasie trzech facetów.To jedna sprawa. Według pamiętnika sprawcą był jeden, taki jeden, który "uważał". Bo dwaj pozostali byli z barierą. Na ojca wybrała mnie, bo wiedziała, że moi rodzice są odpowiedzialni i tego samego zażądają ode mnie. I nie było to poronienie samoistne, była na zabiegu, prywatnie, pieniądze ponoć pożyczyła od tego trzeciego. I wyobraź sobie, że moja była teściowa przeprosiła mnie za dwie rzeczy- za to, że jej córka wrobiła mnie w ślub i za to, że kiedyś teściowa mnie przypisała winę za Anki alkoholizm. A do alkoholu to Ankę przyzwyczaił......jej własny tatuś i to jeszcze w czasach liceum. Gdy wpadała w histerię, bo się bała klasówki..... to dawał jej kieliszek lub dwa wina. A kim był w takim razie sprawca owej ciąży? Powiedziałem ci - ten który "zawsze uważał". Czyli Robercik - dokończyła Teresa. Co za skurwiel! Nie życzę mu źle, ale oby go piekło, jeśli istnieje, pochłonęło.
Zik, to już przeszłość, najważniejsze, że się jednak odnaleźliśmy, że się kochamy, że mamy cudownego synka, że tworzymy dobrą rodzinę. Jesteś dla mnie najważniejszy, potem Alek i tata- obaj na drugim miejscu. Wiesz, podejrzewam, że musiało matkę Anki sporo kosztować napisanie tego listu. Jest tam jakaś data? Nie, nie ma, a na znaczku stempel jest z ubiegłego tygodnia - odpowiedział Kazik.
Dziś jest poniedziałek, a w ubiegłym tygodniu nic nie było w skrytce - sprawdzam zawsze gdy jestem na bazarku- powiedziała Teresa. Zik, to już przeszłość, jesteś miłością mego życia. Kocham cię, jesteś całym moim światem. Najważniejsze, że pomimo wszystko jesteśmy razem. Nie wiem, czy ci co od nas odeszli w inny wymiar wiedzą co się dzieje w naszym wymiarze, ale czasem mam wrażenie, że być może wiedzą i jestem w stanie wyobrazić sobie jakie wyrzuty sumienia musi odczuwać twój ojciec.
A gdzie jest Alek? - spytał Kazik. Śpi w ramionach taty - pięknie zjadł swój lunch- a był głodny bo był dziś bardzo aktywny na spacerze - pchał wózek, wchodził sam na zjeżdżalnię, chodził po pniakach i na sam koniec wisiał na drążku. No i huśtał się na huśtawce. Sporo, jak na takiego maluszka. Jest szczupły, ale silny z niego chłopczyk. A chodząc po pniakach trzymał się mego palca. Wcale się nie chwiał, dobrze utrzymywał równowagę.
Kazik nie wypuszczał Teresy z objęć, a Teresa delikatnie całowała jego oczy, czoło, całą twarz. Wybaczysz mi, że byłem z Anką?- spytał. Zostałem za to co prawda dość dotkliwie ukarany. Zik, kochanie - to już przeszłość. Ty się zakałapućkałeś w Ankę, ja się jak ostatnia idiotka dałam oczarować Robertowi. Nie mamy sobie co wybaczać wzajemnie, dostaliśmy już za to baty. Będziemy tylko musieli dobrze przygotować do życia Alka. I musimy go tak przyzwyczaić by rozumiał, że w trudnych dla siebie sytuacjach życiowych zawsze znajdzie u nas zrozumienie i pomoc. Bardziej rozumną niż honorową. I wiesz - podziękuj swojej byłej teściowej za to, że do ciebie napisała. Dostateczną karą dla niej jest to, że nie tylko straciła córkę ale i po niewczasie przejrzała na oczy. Bo wszyscy rodzice nieco idealizują swoje dzieci. Zapewne nie podejrzewała, że to był tak nieudany produkt. To musiało być tak samo bolesne jak śmierć Anki. Życie to surowy nauczyciel, niczego nam nie wybacza. Nawet jeśli "od ręki" nam nie dokopie to i tak nie odpuści.
Gdy byłam dziś na spacerze z Alkiem to pomyślałam, że moglibyśmy latem skorzystać z propozycji Jacka i pojechać do tej wojskowej części Mrzeżyna. Tu to strach go wpuścić do piaskownicy, brudny ten piach jak licho. Oczywiście weźmiemy ze sobą tatę. A co do Aliny to nie wiem- zależy co jej doradzi pediatra. A wiesz, że oni mają kogoś innego? Nasz się Alinie nie spodobał, powiedziała, że to taki oschły facet. Ja bym go raczej nazwała konkretnym, nie rozmienia się na drobne i nazywa rzeczy po imieniu. Jakby jechał tata to i Jacek by z nami pojechał, co nie byłoby złe. Bo nawet na emeryturze to jego stopień jeszcze się liczy. Dziś obserwując Alka pomyślałam, że on to sobie da radę w przedszkolu. Tylko pojęcia nie mam jak będzie z moją pracą.
O to się nie martw na zapas -mamy zabezpieczenie, tym bardziej, że dostałem to stypendium. A Kris ma zamiar zorganizować kancelarię i powiedział, że widzi tam ciebie. No to chyba ma omamy wzrokowe - zawyrokowała Teresa - nie jestem mgr prawa. Ależ on o tym dobrze wie, ale jest potrzebny ktoś kto będzie od spraw organizacyjnych - to taka super sekretarka, która zorganizuje pracę całego zespołu, dopilnuje żeby było wszystko co całemu zespołowi jest do pracy potrzebne. I do tego potrzebne są dwie osoby, bo kancelaria działa cały dzień. Czyli tak zwany kierownik kancelarii i jego pomoc. I choć bardzo kocha Aliną to on jej w tej roli nie widzi - nawet w roli pomocnika kierownika kancelarii.
c.d.n.