wtorek, 19 września 2023

Córeczka tatusia - 12

  Gdy Wojtek skończył rozmowę Marta  spytała go o co szło z tymi znajomymi jego mamy. Wojtek machnął ręką - drobiazg - miała pretensję, że nie zaprosiliśmy na ślub jej serdecznej przyjaciółki z mężem - i teraz posłuchaj uważnie argumentacji:  "bo Agnes jeszcze  nigdy nie była w Warszawie". To zupełnie tak jak byśmy organizowali nie własny  ślub ale otwierali  nowe biuro turystyczne, bo się  tym zajmujemy. Nie jest mi miło to mówić, ale moja matka robi się z roku na  rok jakby głupsza. Może to klimakterium taki ma na  nią  wpływ albo coś z rozumem się jej poprzestawiało. Ja już nawet bym tej Agnes  nie poznał na ulicy bo ostatni raz ją widziałem chyba gdy byłem w trzeciej licealnej na jakimś młodzieżowym festynie  bo ona się bardzo udzielała w szkole, z tej racji, że jej córka właśnie zaczęła do tego liceum chodzić. A co do tej córki to ci powiem, że krowa na reklamie Milki miała  więcej wdzięku i urody od tej dziewczyny, a moja matka  cały  czas suszyła mi głowę, żebym ja się nią zaopiekował w  szkole. Na szczęście był uczniowski komitet powitalny dla nowych uczniów i opiekowali się dość intensywnie nowymi uczniami. No i matka miała mi za złe, że nie  zaprosiłem Agnes bo przecież Agnes to jej najbliższa przyjaciółka.  

I strasznie  mnie to zezłościło - jeśli się tak bardzo przyjaźni z Agnes to niech  się wybierze razem  z nią do Warszawy, niech ją oprowadza po Warszawie  lub obwiezie  samochodem po Polsce. Mnie ta Agnes zupełnie nie obchodzi. I szalenie mnie  rozbawiło, bo gdy zacząłem ojcu mówić o tym, że chcę to mieszkanie  sprzedać, to ojciec zaraz  ściszył głos i powiedział bym nic o tym, że chcę zbyć to mieszkanie nie mówił mamie - on sam pomyśli co z tym mieszkaniem  zrobić - no więc powiedziałem tylko, że rozumiem i nie będę o  tym rozmawiać z matką.  Zobaczymy co wymyśli. W moim odczuciu to odpali mi połowę jego wartości, zostawi  je sobie w charakterze pied-a-terre  i poprosi bym matce powiedział, że je po prostu sprzedałem albo wynajmuję.  I powiem ci szczerze, że jestem naprawdę bardzo szczęśliwy, że twój tata mnie przygarnął - według mnie jest naprawdę wspaniałym człowiekiem. A przecież przeżył wielkie rozczarowanie - to musiało go bardzo boleć. 

Obaj przypadliście sobie z moim tatą do gustu i serca. Gdyby tak nie  było to nie  mieszkałbyś z nami przed naszym ślubem. Gdy tata gotuje i  robi  zakupy to często się mnie pyta, czy ty aby na pewno to  lubisz co on  zamierza ugotować czy też kupić. Jesteś dla niego drugim, kochanym dzieckiem. Podejrzewam, że gdyby  moja  matka była inna, to na pewno nie byłabym jedynaczką. Kiedyś mu powiedziałam, że powinien rozejrzeć  się za jakąś odpowiednią kobietą, ale powiedział, że zrobi to gdy ja skończę studia, będę pracować,będę samodzielna. A poza tym to strasznie mocno przeżył to, że moja matka go zdradziła i że niewiele ją obchodziłam i to go w pewien sposób zraziło do kobiet. Tak  mi to przedstawił.

Wiesz, ja matki mojej nie usprawiedliwiam - nie kochała mnie bo wcale nie pragnęła dziecka a taty zapewne wcale nie kochała, pewnie była zainteresowana głównie  seksem jako takim - bo seks nie  zawsze jest związany z uczuciem.  Jedna z moich koleżanek nieźle to określiła - to takie podrapanie się bo cię akurat coś zaswędziało- podrapałaś się, ulżyło, idziesz  dalej i nie ważne czy się podrapałaś jakąś szczotką czy  paznokciami. A ty i ja  jesteśmy parą dinozaurów z innej epoki. Przesłaniasz mi cały świat. Pamiętasz jak  się kiedyś w  szkole rozpłakałam tylko dlatego, że mi na lekcji "nie odmrugnąłeś"?  Pamiętam - powiedział Wojtek. Aż mnie zatkało, gdy mi powiedziałaś dlaczego płakałaś. I od tej pory nauczyłem  się bacznie  ciebie obserwować.

Marta roześmiała  się - i nabrałeś niesamowitej  wprawy w tym obserwowaniu mnie. Najczęściej nawet nie zdążę do końca  sprecyzować swej myśli i tym  samym jeszcze jej nie  zwerbalizuję a ty już jakimś cudem wiesz o  czym myślę, zupełnie jakbyś podglądał moje  myśli.  Nie podglądam wcale  twoich myśli, tylko jakoś tak  się złożyło, że oboje lubimy te  same rzeczy. Podobnie jak ty wolę pobyt nad  morzem niż w górach. Lubię las, co wcale  nie znaczy, że lubię przedzierać  się przez jakieś krzaczory - po prostu lubię chodzić po lesie, lubię zbierać grzyby, lubię słuchać  leśnych odgłosów, leżeć na mchu i wpatrywać się w niebo poprzecinane gałęziami wysokich  sosen. Lubię  strugać łódki z kory  i jeśli kiedyś będziemy  mieli dziecko  to będzie  zapewne posiadaczem całej flotylli łódeczek  z  kory.  

Ja to się zawsze boję, że zabłądzę w lesie, w którym jestem po raz pierwszy - przyznała  się  Marta. Ale też bardzo lubię wędrówki po lesie.  A zgubiłaś  się kiedyś? Może nie  tyle  się zgubiłam, co wyszłam z lasu w  zupełnie innym miejscu niż planowałam co mnie  nieco przeraziło.  Ja , gdy idę do lasu którego dobrze nie  znam to biorę kompas - tego się nauczyłem w Austrii.  No, cały problem  w tym, że mnie to kompas  zupełnie by nie pomógł - jeszcze  nie opanowałam chodzenia na azymut. Będziesz musiał mnie nauczyć prawidłowego korzystania z tego ustrojstwa. 

 Ale mam koleżankę, która  gubi się nawet na ogrodzonym  terenie, jest tak zdolna, że potrafi  się  zgubić nawet w Łazienkach i nigdy w  związku  z tym nie chodzi do prawdziwego lasu.  Gdy opowiadała nam jak  "zabłądziła" na ogrodzonym terenie pewnego ośrodka usytuowanego w lesie to mało nie umarłam ze śmiechu. A to dlatego tak  mnie  skręcało, bo ja tam ze trzy  razy byłam  w  wakacje i zupełnie nie mogłam pojąć jak się można było w nim zgubić. Po pierwsze teren ośrodka nie jest w jakimś gęstym lesie i nie jest to duży obszar. Stoi tam 12 domków pomalowanych na  biało i odstępy są  między nimi takie, że ma się w zasięgu wzroku (chyba nawet krótkowidz)  minimum dwa domki. Środkiem ośrodka prowadzi szeroka dróżka (taka na rozstaw kół ciężarówki by mogła  swobodnie przejechać) od bramy  wjazdowej do drugiego końca  ośrodka. Calutki teren jest ogrodzony, siatka nigdzie nie uszkodzona. I ona tam  ciągle błądziła. No a poza tym domki są ponumerowane. Raz byłyśmy obie w tym samym  czasie - i ona  faktycznie wcale nie wychodziła poza teren ośrodka, bo się bała, że się  zgubi. Raz pojechała  z nią jej mama  do pobliskiej  wiochy po owoce i  ciacha, to tam  się zgubiła na długości 200 metrów- wyszła ze sklepiku i polazła w niewłaściwą stronę i nie mogła   znaleźć ich samochodu. Aż  się biedula popłakała z tych nerwów. Wyobraź sobie zaryczaną, usmarkaną szesnastolatkę . Dobrze, że się w końcu kogoś zapytała gdzie jest cukiernia, w której jej matka sterczała w kolejce. Nie mam pojęcia czy taki brak orientacji to jest sprawą uleczalną. A ona była  całkiem dobrą uczennicą, czyli była "wyuczalna", no ale  miała takie jakieś dziwne   zaburzenia orientacji w terenie. A jak jest z nią teraz  to nie wiem - ktoś mi mówił,  że studiuje  na Uniwersytecie jakąś filologię. Jakoś wcale  nie mam kontaktu z ludźmi z liceum. Ale nie wiem czemu wcale  mi nie brakuje tych kontaktów.

Martuniu, doszedłem do wniosku, że możemy gdzieś pojechać na dwa tygodnie - i nie jest to kwestia finansów  tylko pisania tej pracy. Pomyśl gdzie chciałabyś pobyć ze mną przez dwa tygodnie. Posiedzimy raczej w Polsce, bo to już będzie sierpniowy urlop a wszędzie poza Polską będzie pełnia  sezonu urlopowego, bo dla wielu krajów sierpień, zwłaszcza jego pierwsza połowa to typowy okres urlopowy. Znajomy mi polecił Szwajcarię Kaszubską i ośrodek nad jeziorem i dużo lasów dookoła.  Śniadanie -szwedzki stół od 8,00 do 10,00, obiad  od 14,00 do 15,00, kolacja dania z karty. I kilometry dróg leśnych do przedreptania.

Patrzyłem co jest nad morzem, pomijając duże ośrodki wczasowe i hotele -można coś znaleźć w Sopocie, bo tam się pobudowało  pełno osiedli nadmorskich, z tym że zapewne te kwatery najbliższe morza to już są wynajęte. No i tam nie ma zorganizowanego wyżywienia, kwatery są wyposażone jak każde  "normalne" mieszkanie, w garnki, naczynia, zmywarki, kuchenki indukcyjne, odkurzacze, pralki -można sobie  samemu w domu pichcić.  I to ponoć świetnie zdaje egzamin.

No to może w takim  razie pojedźmy do tej Szwajcarii Kaszubskiej- nigdy tam nie  byłam. Podoba mi się, że śniadanie jest do 10,00  i ta kolacja "z karty". Albo może lepiej pojedźmy do Sopotu - lubię Sopot. Jak  dla  mnie to ma  zupełnie  niepowtarzalną  atmosferę. Ale byłoby fajnie, gdyby kwatera była blisko plaży. Bo jeśli to będzie tzw. "apartament" to będzie z wyposażoną kuchnią i tak prawdę mówiąc zrobienie śniadania takiego jak  my lubimy to zerowy problem - zrobimy zakupy tak jak w domu, czyli raz na tydzień, tam na plaży  lub tuż obok są knajpki i zawsze można coś na plaży przegryźć, np. smażoną rybę. Poza tym podejrzewam, że będzie nas "nosić"  a obiady i kolacje to będziemy jadać w różnych miejscach, bo sobie przecież pojeździmy po całym Trójmieście. 

Masz rację - poparł ten pomysł Wojtek - jestem ostatnio okrutnie rozbestwiony przez ciebie i tatę i bardzo sobie  cenię  domowe jedzenie. No i już chyba całkiem nieźle daję  sobie  radę w kuchni. A za leżeniem na słońcu to ja nie marzę. A ja nie marzę za moczeniem się w zimnym Bałtyku - dodała Marta. No to w takim razie muszę  sprawdzić jakimi kwaterami tam dysponują - skonstatował Wojtek. Wyjedziemy z Warszawy w tym układzie  30 lipca. Oczywiście  muszę  rodzicom, gdy coś  wynajmiemy, od razu zapowiedzieć, że następnego dnia rano po ślubie jedziemy w tak zwaną podróż poślubną. Biedny nasz tata, będą mu tu głowę  zawracać.  Pomyślałem, że w takim układzie to chałupy pozbędę  się pewnie gdy już wrócimy z Sopotu.  Chyba, że zjadą tu z tydzień  wcześniej i zdążę z ojcem przeprowadzić transakcję. Ale podejrzewam, że teraz to tylko z nim omówię dokładnie  całą sprawę a potem to on  tu zjedzie cichcem i przeprowadzimy  wszystko przez notariusza. Jestem ciekawy, czy nadal moi rodzice mają rozdzielność majątkową, bo jak się tata żenił z mamą, to jej ojciec zarządził taki właśnie  scenariusz, bo ojciec matki był "majętny" i nie lubił mego ojca, nie chciał go za zięcia, bo zdaniem  dziadka  mój ojciec był "gołodupcem". Miał nadzieję, że się mój ojciec  zrazi i obrazi, ale nie udało się. Najzabawniejsze jest to, że dziadek w pewnej chwili zbankrutował i matka nie dostała żadnego spadku po nim. Dobrze że długów nie trzeba było spłacać, bo ich nie narobił.

Gdy tata wrócił z pracy pochwalił pomysł wyjazdu do Sopotu - oboje  cały rok akademicki porządnie pracowali i na pewno gdy Wojtek nieco  odpocznie to będzie mu szybciej i lżej szło to pisanie magisterki. Teraz idzie dość wolno, bo po prostu jest już bardzo zmęczony. Mózg też potrzebuje odpoczynku, nie  tylko cały system kostno-mięśniowy. A o tych apartamentach w Sopocie to już słyszał - to są regularne mieszkania w blokach mieszkalnych. Właściciele je wyposażają w meble i sprzęt AGD i te mieszkania od wiosny do jesieni "pracują" na swoich właścicieli. To są wysokie budynki z podziemnymi parkingami. I o ile  właściciel mieszkania wykupił miejsce parkingowe to zmotoryzowany wczasowicz jest poinformowany, które  miejsce parkingowe może zająć. Oczywiście w takim  bloku mieszkają nie tylko sami "wczasowicze"  ale  i "zwykli" mieszkańcy Sopotu, którzy tu wykupili  mieszkania w spółdzielni mieszkaniowej. A zrobienie śniadania czy też kolacji na  dwoje na pewno ich nie nadwyręży fizycznie. I taki układ jest też korzystny pod względem czasowym bo nie muszą wracać  na określoną godzinę bo im jakiś posiłek przepadnie. No i rano będą  mogli sobie  pospać. Wojtek jeszcze opowiedział tacie o tym ośrodku w Szwajcarii Kaszubskiej,  a tata powiedział, że zna to miejsce, jest na pewno dobre na jakieś szkolenia czy kurso-konferencje,  a tak dokładnie to kiedyś był to bardzo dobry ośrodek,  ale teraz jest w rękach prywatnych i niestety widać, że właściciele oszczędzają na  wszystkim, na środkach czystości także, a ta "kałuża", która  szumnie nazwana jest jeziorem to tylko i wyłącznie służy wylęganiu się komarów. Owszem- można tam sobie  wykupić przejażdżkę po lesie bryczką jak i naukę jazdy konnej  i jakąś "pychówkę"by nią "pływać po jeziorze". I to właściwie  koniec atrakcji, co nie  zmienia faktu, że okoliczne lasy są ładne. I do Kartuz jest niedaleko, ale tam też trudno o  atrakcje. Poza tym wszystkie wczasowe miejsca starają  się głównie o  to, by był teren przeznaczony dla kilkulatków, żeby rodzice mogli zaraz po śniadaniu wypuścić dziecko z pokoju i by do obiadu było zajęte zabawą i nie  zawracało im głowy.

 A gdy pojadą do Sopotu to mogą zrobić wypad stateczkiem na Hel, tam jest od jakiegoś już  czasu fokarium. Są tam  uratowane foki, które przeszły kurację. I o tych fokach można  się  sporo dowiedzieć. Mogą zrobić całodzienny wypad  do Gdańska, warto też z jeden  raz pojechać do Oliwskiego ZOO, które jest ogromne powierzchniowo, więc  się nieźle nachodzą, można też wybrać  się na koncert organowy w Oliwie  i do gdyńskiego Oceanarium, zwiedzić Gdańsk, popływać po gdańskim porcie stateczkiem  wycieczkowym i posłuchać co o mijanych obiektach mówi wykwalifikowany przewodnik. Można też na jeden dzień wyskoczyć do Jastrzębiej  Góry, zejść 300 schodów w dół na plażę i podziwiać z  dołu klif  a potem grzecznie  się wdrapać z powrotem. A potem pojechać do Rozewia i tym razem też jest 300 schodów ale krętych. To jedna z najwyższych latarni a jej światło widać aż z odległości 26 mil morskich. I jest  w niej też  muzeum.

                                                                              c.d.n.