piątek, 19 lipca 2024

Córeczka tatusia- 144

 Tegoroczna  wiosna jakoś nie olśniewała kolorami - bardzo często padał deszcz,  a Marta narzekała, że brudno  w  mieście  i jej  biały samochodzik jest  ciągle  brudny. Nie ty jedna masz  zapaćkany samochód- pocieszał  ją Wojtek. Spójrz pod wieczór  na podwórko - wszyscy mają "zaropiałe" samochody, nie  tylko ty. A może  chcesz  tego białasa  sprzedać i kupimy ci jakąś nową, nieco większą bryczuszkę? A po co?- zaprotestowała Marta - przecież  jeżdżę sama, a  dzięki temu, że to mały  samochód  to nie mam problemu z parkowaniem. Prędzej to ty mógłbyś  sobie coś  nowszego kupić, dopóki ten da się jeszcze sprzedać za przyzwoitą  kwotę. Nie jeżdżę przecież w jakieś  dalekie  trasy, nie mam  zacięcia do ścigania się z innymi samochodami i jak zauważyłam taki mały  samochód jakoś nie przyciąga złodziei. Poza  tym zauważyłam, że jest to też  kwestia koloru - za białymi nikt  nie przepada. Czerwone małolitrażowe też nie mają wzięcia. Koledzy  w pracy ostatnio wymyślili, że najlepiej kupić jakiś mały samochód,  w takim bardzo strażackim kolorze a na dodatek mieć na karoserii  nazwę jakiejś firmy- podobno każdy  złodziej  omija taki samochód  z daleka, bo łatwo go odnaleźć - rzuca  się po prostu  w oczy z uwagi na  napis.  Już nawet z szefem dyskutowali czy by nie  reklamować w ten  sposób naszej firmy, ale  szef im  doradził by może lepiej bardziej zajęli  się pracą niż  wymyślaniem  głupot.

Na  początku maja zatelefonował do Marty Andrzej z pytaniem, czy może "teraz-zaraz" się z  nią spotkać, bo sprawa  raczej nie na telefon. Chcesz na  mieście  czy u nas  w domu? Obojętne - zapewnił  ją Andrzej. No to ja  za pół godziny będę  w domu, bo muszę pochować  wszystko co mam na  biurku- a brak tu tylko dziada  z babą - stwierdziła Marta. W tym układzie   zjesz  ze mną obiad, bo Wojtek ma dziś wrócić  dopiero około dwudziestej, wpadł mu jakiś wykład za Michała na W.S.I. A taty też na pewno jeszcze  nie ma, więc  jeśli nie będzie mego  samochodu na podwórku to  zaczekaj spokojnie  w swoim samochodzie. 

To może  ja  ci w międzyczasie jakieś  zakupy zrobię?-  dopytywał  się  Andrzej. Nie,  nie trzeba - na pewno  w  domu jest wszystko oprócz  wódki i piwa, bo przecież tata  dziś  gotował.  A twój  szef  nie  będzie  zły, że już wychodzisz? Marta roześmiała  się - nie ma obawy- jestem jego złotodajną kurą a na kury  znoszące  złote jajka  nikt  się  nie  gniewa. Ostatnio, gdy  musiałam   coś przekombinować  w głowie  to chodziłam  jak błędna owca po  naszym podwórku i szef  zabronił chłopakom  wychodzić na palenie, żeby  mnie nie   rozpraszać, bo chodzę i  myślę.  A ja się  dziwiłam, że nie ma żadnego  z palaczy. Jestem  w pracy wyraźnie rozpieszczana. Tu niektórzy, a  wśród nich i ja jestem,  to mają jakoś inaczej normowany  czas pracy, to nie  produkcja. Różnica  polega   głównie na  tym, że każdy z nas to i   w domu myśli nad  tym co opracowuje w ciągu  dnia pracy. A czasem któreś z nas znika na  cały  dzień w czytelni CIINTE a ja tak znikałam w pewnym okresie  czasu w Urzędzie  Patentowym i w  CIINTE.

Gdy Marta dojechała na swoje podwórko Andrzej już był i wyraźnie porządkował swój bagażnik. Wyglądał na bardzo zmęczonego, ale powitał Martę jak  zwykle  serdecznie. Kiepsko wyglądasz- miałeś jakieś  komplikacje z pacjentem? - zapytała  Marta. 

Andrzej  skrzywił się - nie, w pracy wszystko w porządku. Tylko wróciły potwory z przeszłości. Czy to znaczy, że  się widziałeś  z Leną i ona chce  odwiedzić  dzieci?- dopytywała  się Marta.  Nie, nie ma takiej opcji - moja teściowa zatelefonowała  dziś  do mnie   i powiedziała, że Lena nie żyje i żebym przybył  na pogrzeb, który  jest pojutrze i mam przybyć  razem z  dziećmi. No więc się wypytałem co Lenę tak  nagle  zmiotło z tego padołu  łez i dowiedziałem  się, że podobno już była  zdaniem lekarzy w stanie  do wypisu, wyszła  na przepustkę, bo  zawsze nim wypuszczą  całkiem  to kilka  razy pacjent  wychodzi " w teren", gdzieś dorwała herę i z tej radości  przedawkowała. No i teściowa chce  się procesować ze  szpitalem, że jej nie dopilnowali, no ale ona  chciałaby żebym to ja wszystko załatwił.

No to wytłumaczyłem temu  tłumokowi, że  nawet palcem nie kiwnę w tej sprawie , że na pogrzebie  z dziećmi ani sam nie będę i że o Lenie to im opowiem gdy już będą pełnoletni. I tyle  w temacie. I  jeszcze narzekała, że  w  sądzie nie chcieli jej podać  mojego adresu domowego  ani miejsca pracy, co według mnie jest prawidłowe i mnie nie  dziwi. Tłumaczyłem jak komu mądremu, że sąd dzieci przyznał mnie i sprawę kontaktu Leny z  dziećmi zostawił mnie  do oceny a ja, jak  zapewne  zauważyła, stwierdziłem, że kontakt  z Leną nie jest dla nich pod jakimkolwiek  względem potrzebny lub  wskazany. I zełgałem, że aktualnie  nie mieszkam wraz z dziećmi w Warszawie.

Uuuu, no rzeczywiście to upiorna  historia - stwierdziła  Marta.    No i  - kontynuował opowieść  Andrzej- ponoć siostra  mojej  byłej teściowej omal zawału nie  dostała z powodu  śmierci Leny, bo nagle  doznała  objawienia, że to właściwie ich  wina, że Lena tak marnie skończyła, bo przecież nie powinna była mieć drugiego  dziecka. Powiedziałem jej  tylko, że mogę je pocieszyć, że jak na  razie  to chłopcy są normalni, nie mają  schizofrenii i żeby obie   jak najszybciej zapomniały o chłopcach - głównie  dla  dobra  dzieci a i swego też. Dzieci mają babcię i  dziadka i oraz liczne ciocie i  wujków  i zupełnie już nie  wspominają Leny, która ich biła  i na nich  wrzeszczała, więc  będzie lepiej  gdy tak pozostanie.

A mówiłeś Maryli o tym wszystkim? Tak, powiedziałem i powiedziałem, że trochę u  was posiedzę bo muszę  to  wszytko jakoś odreagować i przetrawić bez obecności dzieci. To mądra  dziewczyna. Maryla też uważa  was za naszą rodzinę. A ojciec Wojtka to dla Marylki wzór cnót  wszelakich. Moi rodzice bardzo, bardzo ją oboje kochają- nagle oboje twierdzą, że  ona jest wymarzonym  przez  nich modelem córki. W domu to teraz najważniejsza  jest Marylka, potem dzieci, potem długo, długo  nic - a potem  ja. 

Ale głupoty  gadasz - śmiała  się  Marta - kochają was oboje tak  samo. W moim odczuciu to trudno nie kochać Maryli -mądra, dobra pod względem  zawodowym, delikatna - dzieciaki od  razu ją pokochały. Tak zupełnie  szczerze to mi z jednej strony żal Leny - a  z drugiej - dla niej na pewno lepiej że odeszła. Jej choroba nie  rokowała  dobrze. Ja  wiem, że mnóstwo schizofreników spokojnie  dożywa  starości, no ale żeby spokojnie  dobić  do starości  to pacjent jednak  musi się do tego przyłożyć- brać  regularnie leki, dbać o siebie. Mam  wrażenie, że pod  schizofrenię podciąga  się wiele chorób psychicznych, bo one są w pewien  sposób  do siebie  zbliżone i na pewno wszystkie nie są jeszcze  dokładnie rozpoznane i zbadane. A leki to na mój rozum w jednakowym  stopniu  pomagają co i szkodzą. 

Mam prośbę do ciebie i do Maryli - chcę was oboje wykorzystać  niecnie jako króliczki doświadczalne- oboje  często moczycie ręce i macie kontakt  ze środkami  dezynfekcyjnymi, które jednak nie  są  balsamem  dla  skóry - zrobiłam smarowidło, które powinno nieco regenerować  skórę. Byłoby fajnie żebyście je używali wieczorem już po ablucjach. Jest absolutnie bezzapachowe, nie jest  tłuste - jeśli się  sprawdzi to może  dodam  jakiś  delikatny  zapach. Rodzicom też podsuńcie i tak po 2  tygodniach opowiecie  mi o  swoich i ich  wrażeniach po użyciu tego smarowidła.  Im więcej osób będzie z tego korzystało i mówiło jak się  czuje ich  skóra po nim tym lepiej będę wiedziała  co o nim sądzić.  Celowo nie mówię co  chcę osiągnąć, żeby  opinia użytkownika  była  jego własnym odczuciem  a nie  sugerowanym przeze  mnie.  Andrzej obejrzał swoje   ręce i powiedział - mam wrażenie, że najbardziej moim łapom nie  służą rękawiczki- skóra w nich nie oddycha, a  z drugiej  strony to mam wyrobiony  odruch - macać tylko w  rękawiczce. Marta  roześmiała  się - nie przesadzaj, przed podaniem ręki nie  szukasz  nerwowo  rękawic, więc jeszcze  nie jest  tak źle.

Wzbudziłem wczoraj sensację- opowiadał Andrzej- bo ktoś oprzytomniał i zaczął  przepytywać nas  o plany urlopowe i, nie  wiem czemu, wzbudziłem niezdrową sensację, mówiąc, że my z Marylką  bierzemy kawałek  urlopu w  czerwcu a lipiec  i  sierpień będziemy w Warszawie. Dyrekcja w osobie  naczelnego aż  dwa razy upewniała  się, że wiem co mówię. Potem, na osobności zapytał się, dlaczego moje  biedne  dzieci mają  być w lipcu i sierpniu w Warszawie, więc w przybliżeniu mu powiedziałem jak to będzie. I  że w  Warszawie  to będziemy  my z Marylką a dzieci  będą  w  Sopocie. No więc  się przyznałem, że to nie ja  wszystko organizuję a  wy, a ja tylko korzystam i płacę  swoją  część. On  się napalił na "domek nad  morzem", więc  mu  dałem namiary na ten  biznes spółdzielczy i kontakt z tymi  co handlują tymi domkami. I jak znam  życie i tego  faceta, to będzie mi  codziennie głowę  truł tym co mu tam  zaproponują. Uprzedziłem go tylko,  że ja  to się na  domkach  nie  znam i że może lepiej  byłoby gdyby on  sam tam się przejechał, porozmawiał na  miejscu z tymi, którzy ten biznes  wynajmu  mieszkań i  domków prowadzą,  pomieszkał z  tydzień  i na  własne oczy  wszystko obejrzał i ocenił. Po pół godzinie udało mi  się przebić przez jego  zwoje  mózgowe i wbić mu do głowy, że domek to zły biznes, bo domek zarabia  na siebie zaledwie  przez  3 lub 4 miesiące, a mieszkanie  w bloku można wszak wstawić  do bazy hotelowej i może  zarabiać  nie  tylko latem. No i nie  da  się ukryć, że Wojtek figuruje  w  tych opowieściach jako mój brat  przyrodni, bo wszak tak podałem w  dokumentach. Przy okazji okazało  się, że moja rodzina to niesamowicie zdrowi ludzie, a jedynie twój teść wymaga raz na jakiś  czas kontroli kardiologa, ale wszytko idzie z państwowego ubezpieczenia no i praktycznie jest pod kontrolą Instytutu Kardiologii bo u nas  nie ma takiej  aparatury i takich kardiologów. No i przy okazji zapytał  się, czy przewidujemy z Marylką jakieś  wspólne potomstwo, więc  go uspokoiłem, że chociaż mówią  o mnie, że jestem  wariat to na pewno kolejnego  dziecka nie  będzie i to z  wielu względów.  Przy okazji powiedział mi, że Marylka ma  tu świetną opinię - i od personelu i od pacjentów. I gdy będzie szkolenie następnej partii pielęgniarek to w tym czasie Marylka  będzie się  zajmować  tylko praktykantkami, a nie tak  "z doskoku" jak teraz, pomiędzy pacjentami chirurgicznymi.

No to same dobre  wiadomości - podsumowała  Marta. Mówiłam ci, że Marylka  to najlepsza  z pielęgniarek. Te najmłodsze to bardziej są przejęte  same  sobą  niż pacjentami. I myślę, że część  z nich nie  zdawała   sobie  sprawy z tego, że  to taki szalenie  ciężki  zawód.  Ludzie chorzy rzadko są mili, bo cierpienie fizyczne wcale człowieka  nie uszlachetnia - w moim odczuciu to raczej  dewastuje ludziom psychikę. Trudno być miłym gdy ci ból rozrywa głowę czy wnętrzności. Myślisz  tylko o  tym by cię przestało  boleć i nigdy więcej nie  wróciło. I mało cię  wzrusza fakt, że nie jesteś jedyną osobą w takiej sytuacji - trafiłeś  do  szpitala , więc  niech  coś  szybko zrobią  by  cię przestało boleć. 

Ale  ty  się nie wściekałaś - zauważył Andrzej. No bo ja przyjechałam gdy tylko zaczęło mnie trochę boleć - ja po prostu wiedziałam  co to jest i że za kilka  godzin może być niewesoło. No i wiedziałam, że mnie zoperujesz najprędzej gdy  tylko będziesz mógł. Fakt, że  zajmuje  się tobą ktoś kogo znasz  i masz do niego  zaufanie też ma  znaczenie. Poza tym w pewien sposób miałam  przedtem kontakt  z medycyną, poza  tym wiedziałam co mi jest - to wszystko razem ma  znaczenie. A ten p. bólowiec też mi dobrze  zrobił. Byłam po prostu  mniej zmęczona bólem. Ty tak  szybko zasnęłaś, że aż się pytałem Krzysia czy aby na pewno  już  śpisz. Krzyś  się śmiał, że to jakiś  rekord został pobity. Nawet on  był  zdziwiony. Najbardziej lubię operować gdy pacjent jest pod jego czujnym okiem. To świetny anestezjolog. Byłbym najszczęśliwszy gdybym zawsze tylko z nim  operował. Anestezjologia to trudna cząstka medycyny. A tak w ogóle  to jestem przekonany, że każdy ma do czegoś  talent , że  zawsze jakaś  działka  medycyny komuś lepiej pasuje niż inne.  Znam dentystę, który jest rewelacyjny w kwestii usuwania zębów - gdy on usuwa  ząb to zabieg  trwa  góra  3 sekundy, nic  się nie paprze, rana  goi się  super. Ale talentu do leczenia  zębów to nie ma facet nawet za grosz. Zrobione przez  niego  wypełnienia wypadały ludziom najdalej po tygodniu. I w końcu jest chirurgiem stomatologicznym. Śmieliśmy się, że powinien mieć "klinikę rwania  zębów" i jeździć po różnych wsiach, bo na wsiach to najczęściej jednak znacznie  więcej  jest zębów do usunięcia niż do leczenia. 

Wiesz co? ja chyba  wiem o kim  ty mówisz - to doktor N. Usuwał mi górną ósemkę - zajęło mu to mniej niż pół minuty. I wcale  nie stosował tradycyjnych   cęgów. A potem mi leczył  siódemkę i  dwa razy plomba  wyleciała  z niej. Bardzo miły  facet i...przystojny. No fakt, to o nim  mówiłem - przyznał Andrzej. A mnie  kiedyś poleciła  go koleżanka, ale mam wrażenie że ją łączyło z nim coś  więcej niż rwanie  zębów - dodała  Marta. Więc może  był nie tylko dobrym  rwaczem i miał  walory ukryte.

Andrzej spojrzał na  zegarek i powiedział - nie  chcę, ale  muszę -  jechać  do  domu. Dobrze  mi z tobą, ty zawsze jakoś  potrafisz  mnie bezboleśnie  ustawić  do pionu. Dziś  moja  kolej  czytania dzieciom przed snem. Marta  uśmiechnęła  się - gdy będę  miała  własne  to będziesz  miał u  mnie  fuchę -  czytanie  dziecku na dobranoc. A kiedy to będzie? - zapytał Andrzej-  nie wiem, jakoś mi nie  spieszno do tego.  I bez dziecka mam wystarczająco  dużo zajęć. A jakie jest   stanowisko Wojtka  w tej materii?  Na razie  takie jak moje. Gdy  się  zmieni to podejmiemy negocjacje - odpowiedziała Marta  ze śmiechem.

                                                                       c.d.n.