Tegoroczna wiosna jakoś nie olśniewała kolorami - bardzo często padał deszcz, a Marta narzekała, że brudno w mieście i jej biały samochodzik jest ciągle brudny. Nie ty jedna masz zapaćkany samochód- pocieszał ją Wojtek. Spójrz pod wieczór na podwórko - wszyscy mają "zaropiałe" samochody, nie tylko ty. A może chcesz tego białasa sprzedać i kupimy ci jakąś nową, nieco większą bryczuszkę? A po co?- zaprotestowała Marta - przecież jeżdżę sama, a dzięki temu, że to mały samochód to nie mam problemu z parkowaniem. Prędzej to ty mógłbyś sobie coś nowszego kupić, dopóki ten da się jeszcze sprzedać za przyzwoitą kwotę. Nie jeżdżę przecież w jakieś dalekie trasy, nie mam zacięcia do ścigania się z innymi samochodami i jak zauważyłam taki mały samochód jakoś nie przyciąga złodziei. Poza tym zauważyłam, że jest to też kwestia koloru - za białymi nikt nie przepada. Czerwone małolitrażowe też nie mają wzięcia. Koledzy w pracy ostatnio wymyślili, że najlepiej kupić jakiś mały samochód, w takim bardzo strażackim kolorze a na dodatek mieć na karoserii nazwę jakiejś firmy- podobno każdy złodziej omija taki samochód z daleka, bo łatwo go odnaleźć - rzuca się po prostu w oczy z uwagi na napis. Już nawet z szefem dyskutowali czy by nie reklamować w ten sposób naszej firmy, ale szef im doradził by może lepiej bardziej zajęli się pracą niż wymyślaniem głupot.
Na początku maja zatelefonował do Marty Andrzej z pytaniem, czy może "teraz-zaraz" się z nią spotkać, bo sprawa raczej nie na telefon. Chcesz na mieście czy u nas w domu? Obojętne - zapewnił ją Andrzej. No to ja za pół godziny będę w domu, bo muszę pochować wszystko co mam na biurku- a brak tu tylko dziada z babą - stwierdziła Marta. W tym układzie zjesz ze mną obiad, bo Wojtek ma dziś wrócić dopiero około dwudziestej, wpadł mu jakiś wykład za Michała na W.S.I. A taty też na pewno jeszcze nie ma, więc jeśli nie będzie mego samochodu na podwórku to zaczekaj spokojnie w swoim samochodzie.
To może ja ci w międzyczasie jakieś zakupy zrobię?- dopytywał się Andrzej. Nie, nie trzeba - na pewno w domu jest wszystko oprócz wódki i piwa, bo przecież tata dziś gotował. A twój szef nie będzie zły, że już wychodzisz? Marta roześmiała się - nie ma obawy- jestem jego złotodajną kurą a na kury znoszące złote jajka nikt się nie gniewa. Ostatnio, gdy musiałam coś przekombinować w głowie to chodziłam jak błędna owca po naszym podwórku i szef zabronił chłopakom wychodzić na palenie, żeby mnie nie rozpraszać, bo chodzę i myślę. A ja się dziwiłam, że nie ma żadnego z palaczy. Jestem w pracy wyraźnie rozpieszczana. Tu niektórzy, a wśród nich i ja jestem, to mają jakoś inaczej normowany czas pracy, to nie produkcja. Różnica polega głównie na tym, że każdy z nas to i w domu myśli nad tym co opracowuje w ciągu dnia pracy. A czasem któreś z nas znika na cały dzień w czytelni CIINTE a ja tak znikałam w pewnym okresie czasu w Urzędzie Patentowym i w CIINTE.
Gdy Marta dojechała na swoje podwórko Andrzej już był i wyraźnie porządkował swój bagażnik. Wyglądał na bardzo zmęczonego, ale powitał Martę jak zwykle serdecznie. Kiepsko wyglądasz- miałeś jakieś komplikacje z pacjentem? - zapytała Marta.
Andrzej skrzywił się - nie, w pracy wszystko w porządku. Tylko wróciły potwory z przeszłości. Czy to znaczy, że się widziałeś z Leną i ona chce odwiedzić dzieci?- dopytywała się Marta. Nie, nie ma takiej opcji - moja teściowa zatelefonowała dziś do mnie i powiedziała, że Lena nie żyje i żebym przybył na pogrzeb, który jest pojutrze i mam przybyć razem z dziećmi. No więc się wypytałem co Lenę tak nagle zmiotło z tego padołu łez i dowiedziałem się, że podobno już była zdaniem lekarzy w stanie do wypisu, wyszła na przepustkę, bo zawsze nim wypuszczą całkiem to kilka razy pacjent wychodzi " w teren", gdzieś dorwała herę i z tej radości przedawkowała. No i teściowa chce się procesować ze szpitalem, że jej nie dopilnowali, no ale ona chciałaby żebym to ja wszystko załatwił.
No to wytłumaczyłem temu tłumokowi, że nawet palcem nie kiwnę w tej sprawie , że na pogrzebie z dziećmi ani sam nie będę i że o Lenie to im opowiem gdy już będą pełnoletni. I tyle w temacie. I jeszcze narzekała, że w sądzie nie chcieli jej podać mojego adresu domowego ani miejsca pracy, co według mnie jest prawidłowe i mnie nie dziwi. Tłumaczyłem jak komu mądremu, że sąd dzieci przyznał mnie i sprawę kontaktu Leny z dziećmi zostawił mnie do oceny a ja, jak zapewne zauważyła, stwierdziłem, że kontakt z Leną nie jest dla nich pod jakimkolwiek względem potrzebny lub wskazany. I zełgałem, że aktualnie nie mieszkam wraz z dziećmi w Warszawie.
Uuuu, no rzeczywiście to upiorna historia - stwierdziła Marta. No i - kontynuował opowieść Andrzej- ponoć siostra mojej byłej teściowej omal zawału nie dostała z powodu śmierci Leny, bo nagle doznała objawienia, że to właściwie ich wina, że Lena tak marnie skończyła, bo przecież nie powinna była mieć drugiego dziecka. Powiedziałem jej tylko, że mogę je pocieszyć, że jak na razie to chłopcy są normalni, nie mają schizofrenii i żeby obie jak najszybciej zapomniały o chłopcach - głównie dla dobra dzieci a i swego też. Dzieci mają babcię i dziadka i oraz liczne ciocie i wujków i zupełnie już nie wspominają Leny, która ich biła i na nich wrzeszczała, więc będzie lepiej gdy tak pozostanie.
A mówiłeś Maryli o tym wszystkim? Tak, powiedziałem i powiedziałem, że trochę u was posiedzę bo muszę to wszytko jakoś odreagować i przetrawić bez obecności dzieci. To mądra dziewczyna. Maryla też uważa was za naszą rodzinę. A ojciec Wojtka to dla Marylki wzór cnót wszelakich. Moi rodzice bardzo, bardzo ją oboje kochają- nagle oboje twierdzą, że ona jest wymarzonym przez nich modelem córki. W domu to teraz najważniejsza jest Marylka, potem dzieci, potem długo, długo nic - a potem ja.
Ale głupoty gadasz - śmiała się Marta - kochają was oboje tak samo. W moim odczuciu to trudno nie kochać Maryli -mądra, dobra pod względem zawodowym, delikatna - dzieciaki od razu ją pokochały. Tak zupełnie szczerze to mi z jednej strony żal Leny - a z drugiej - dla niej na pewno lepiej że odeszła. Jej choroba nie rokowała dobrze. Ja wiem, że mnóstwo schizofreników spokojnie dożywa starości, no ale żeby spokojnie dobić do starości to pacjent jednak musi się do tego przyłożyć- brać regularnie leki, dbać o siebie. Mam wrażenie, że pod schizofrenię podciąga się wiele chorób psychicznych, bo one są w pewien sposób do siebie zbliżone i na pewno wszystkie nie są jeszcze dokładnie rozpoznane i zbadane. A leki to na mój rozum w jednakowym stopniu pomagają co i szkodzą.
Mam prośbę do ciebie i do Maryli - chcę was oboje wykorzystać niecnie jako króliczki doświadczalne- oboje często moczycie ręce i macie kontakt ze środkami dezynfekcyjnymi, które jednak nie są balsamem dla skóry - zrobiłam smarowidło, które powinno nieco regenerować skórę. Byłoby fajnie żebyście je używali wieczorem już po ablucjach. Jest absolutnie bezzapachowe, nie jest tłuste - jeśli się sprawdzi to może dodam jakiś delikatny zapach. Rodzicom też podsuńcie i tak po 2 tygodniach opowiecie mi o swoich i ich wrażeniach po użyciu tego smarowidła. Im więcej osób będzie z tego korzystało i mówiło jak się czuje ich skóra po nim tym lepiej będę wiedziała co o nim sądzić. Celowo nie mówię co chcę osiągnąć, żeby opinia użytkownika była jego własnym odczuciem a nie sugerowanym przeze mnie. Andrzej obejrzał swoje ręce i powiedział - mam wrażenie, że najbardziej moim łapom nie służą rękawiczki- skóra w nich nie oddycha, a z drugiej strony to mam wyrobiony odruch - macać tylko w rękawiczce. Marta roześmiała się - nie przesadzaj, przed podaniem ręki nie szukasz nerwowo rękawic, więc jeszcze nie jest tak źle.
Wzbudziłem wczoraj sensację- opowiadał Andrzej- bo ktoś oprzytomniał i zaczął przepytywać nas o plany urlopowe i, nie wiem czemu, wzbudziłem niezdrową sensację, mówiąc, że my z Marylką bierzemy kawałek urlopu w czerwcu a lipiec i sierpień będziemy w Warszawie. Dyrekcja w osobie naczelnego aż dwa razy upewniała się, że wiem co mówię. Potem, na osobności zapytał się, dlaczego moje biedne dzieci mają być w lipcu i sierpniu w Warszawie, więc w przybliżeniu mu powiedziałem jak to będzie. I że w Warszawie to będziemy my z Marylką a dzieci będą w Sopocie. No więc się przyznałem, że to nie ja wszystko organizuję a wy, a ja tylko korzystam i płacę swoją część. On się napalił na "domek nad morzem", więc mu dałem namiary na ten biznes spółdzielczy i kontakt z tymi co handlują tymi domkami. I jak znam życie i tego faceta, to będzie mi codziennie głowę truł tym co mu tam zaproponują. Uprzedziłem go tylko, że ja to się na domkach nie znam i że może lepiej byłoby gdyby on sam tam się przejechał, porozmawiał na miejscu z tymi, którzy ten biznes wynajmu mieszkań i domków prowadzą, pomieszkał z tydzień i na własne oczy wszystko obejrzał i ocenił. Po pół godzinie udało mi się przebić przez jego zwoje mózgowe i wbić mu do głowy, że domek to zły biznes, bo domek zarabia na siebie zaledwie przez 3 lub 4 miesiące, a mieszkanie w bloku można wszak wstawić do bazy hotelowej i może zarabiać nie tylko latem. No i nie da się ukryć, że Wojtek figuruje w tych opowieściach jako mój brat przyrodni, bo wszak tak podałem w dokumentach. Przy okazji okazało się, że moja rodzina to niesamowicie zdrowi ludzie, a jedynie twój teść wymaga raz na jakiś czas kontroli kardiologa, ale wszytko idzie z państwowego ubezpieczenia no i praktycznie jest pod kontrolą Instytutu Kardiologii bo u nas nie ma takiej aparatury i takich kardiologów. No i przy okazji zapytał się, czy przewidujemy z Marylką jakieś wspólne potomstwo, więc go uspokoiłem, że chociaż mówią o mnie, że jestem wariat to na pewno kolejnego dziecka nie będzie i to z wielu względów. Przy okazji powiedział mi, że Marylka ma tu świetną opinię - i od personelu i od pacjentów. I gdy będzie szkolenie następnej partii pielęgniarek to w tym czasie Marylka będzie się zajmować tylko praktykantkami, a nie tak "z doskoku" jak teraz, pomiędzy pacjentami chirurgicznymi.
No to same dobre wiadomości - podsumowała Marta. Mówiłam ci, że Marylka to najlepsza z pielęgniarek. Te najmłodsze to bardziej są przejęte same sobą niż pacjentami. I myślę, że część z nich nie zdawała sobie sprawy z tego, że to taki szalenie ciężki zawód. Ludzie chorzy rzadko są mili, bo cierpienie fizyczne wcale człowieka nie uszlachetnia - w moim odczuciu to raczej dewastuje ludziom psychikę. Trudno być miłym gdy ci ból rozrywa głowę czy wnętrzności. Myślisz tylko o tym by cię przestało boleć i nigdy więcej nie wróciło. I mało cię wzrusza fakt, że nie jesteś jedyną osobą w takiej sytuacji - trafiłeś do szpitala , więc niech coś szybko zrobią by cię przestało boleć.
Ale ty się nie wściekałaś - zauważył Andrzej. No bo ja przyjechałam gdy tylko zaczęło mnie trochę boleć - ja po prostu wiedziałam co to jest i że za kilka godzin może być niewesoło. No i wiedziałam, że mnie zoperujesz najprędzej gdy tylko będziesz mógł. Fakt, że zajmuje się tobą ktoś kogo znasz i masz do niego zaufanie też ma znaczenie. Poza tym w pewien sposób miałam przedtem kontakt z medycyną, poza tym wiedziałam co mi jest - to wszystko razem ma znaczenie. A ten p. bólowiec też mi dobrze zrobił. Byłam po prostu mniej zmęczona bólem. Ty tak szybko zasnęłaś, że aż się pytałem Krzysia czy aby na pewno już śpisz. Krzyś się śmiał, że to jakiś rekord został pobity. Nawet on był zdziwiony. Najbardziej lubię operować gdy pacjent jest pod jego czujnym okiem. To świetny anestezjolog. Byłbym najszczęśliwszy gdybym zawsze tylko z nim operował. Anestezjologia to trudna cząstka medycyny. A tak w ogóle to jestem przekonany, że każdy ma do czegoś talent , że zawsze jakaś działka medycyny komuś lepiej pasuje niż inne. Znam dentystę, który jest rewelacyjny w kwestii usuwania zębów - gdy on usuwa ząb to zabieg trwa góra 3 sekundy, nic się nie paprze, rana goi się super. Ale talentu do leczenia zębów to nie ma facet nawet za grosz. Zrobione przez niego wypełnienia wypadały ludziom najdalej po tygodniu. I w końcu jest chirurgiem stomatologicznym. Śmieliśmy się, że powinien mieć "klinikę rwania zębów" i jeździć po różnych wsiach, bo na wsiach to najczęściej jednak znacznie więcej jest zębów do usunięcia niż do leczenia.
Wiesz co? ja chyba wiem o kim ty mówisz - to doktor N. Usuwał mi górną ósemkę - zajęło mu to mniej niż pół minuty. I wcale nie stosował tradycyjnych cęgów. A potem mi leczył siódemkę i dwa razy plomba wyleciała z niej. Bardzo miły facet i...przystojny. No fakt, to o nim mówiłem - przyznał Andrzej. A mnie kiedyś poleciła go koleżanka, ale mam wrażenie że ją łączyło z nim coś więcej niż rwanie zębów - dodała Marta. Więc może był nie tylko dobrym rwaczem i miał walory ukryte.
Andrzej spojrzał na zegarek i powiedział - nie chcę, ale muszę - jechać do domu. Dobrze mi z tobą, ty zawsze jakoś potrafisz mnie bezboleśnie ustawić do pionu. Dziś moja kolej czytania dzieciom przed snem. Marta uśmiechnęła się - gdy będę miała własne to będziesz miał u mnie fuchę - czytanie dziecku na dobranoc. A kiedy to będzie? - zapytał Andrzej- nie wiem, jakoś mi nie spieszno do tego. I bez dziecka mam wystarczająco dużo zajęć. A jakie jest stanowisko Wojtka w tej materii? Na razie takie jak moje. Gdy się zmieni to podejmiemy negocjacje - odpowiedziała Marta ze śmiechem.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz