środa, 23 marca 2022

Ryzykantka - 57

 Ani się Zigi  spostrzegł a już był półmetek ciąży. No nie wiem, gdzie ona tę ciążę nosi bo niczego po niej nie widać - dziwił  się. Jedyną stałą odpowiedzią  Ewki było -  znów  pomyliłeś  adresata , znajdź do dyskusji kogoś, kto był w ciąży - ja nie  byłam, więc nie wiem. Postudiuj internet, kup sobie  jakąś książkę i przestań mnie mordować ciążą Doroty.

Dwa  dni później na biurku Ewy wylądował album rozmiaru formatki A-4. Zdjęcia z przebiegu porodu, nieomal  minuta po minucie, w zbliżeniach i  kolorze. Zigi siedział przy swoim  biurku  i co jakiś czas głośno czyścił nos. A ty co,  katar  masz?  Jak cię coś  rozbiera to weź zaraz aspirynę czy może antigryp żebyś nie  zaraził Doroty - poradziła mu Ewa.

Nie jestem chory, tylko przerażony  tym na co  naraziłem Dorotę!  Ewa uśmiechnęła się - teraz wiesz dlaczego  nie  paliłam  się  nigdy do  posiadania bachora.  Dzieci lubię takie mniej  więcej od  dwudziestego  roku życia  wzwyż, nie  miałam ochoty na mdłości, zmienne  nastroje, ciążę i poród. I nigdy  mnie nie roztkliwiał widok obślinionego niemowlaka i nie podniecała myśl, że będzie  mi potem obgryzać  brodawki. I  nie  wzrusza  mnie widok karmiącej  matki. Zigi, a innych książek o ciąży i porodzie nie było? Bo tak obiektywnie  rzecz ujmując to ten album to nawet jest  fajny, tyle tylko, że  może niekoniecznie  zachęca do ciąży i porodu. Ale  może powinien  być obowiązkową  lekturą dla młodzieży,  żeby wiedzieli chłopcy, na co swoje dziewczyny narażają. Ale według  mnie, to dobrze, że go kupiłeś- nie będziesz potem lekceważąco machał ręką gdy ci Dorota coś powie  na temat porodu. A jeszcze weź pod  uwagę, że to są  zdjęcia  porodu przebiegającego normalnie, bez niespodzianek. A jakie mogą   być niespodzianki? - Zigi spojrzał na  nią wystraszony. No może być kilka, poszukaj  sobie   w sieci. A lekarz  może je  wcześniej  przewidzieć? Zigi, zlituj  się,  a skąd ja mam to wiedzieć? No przecież masz męża lekarza. Tak  Zigi, mój mąż jest lekarzem  ale chirurgiem ortopedą a nie  ginekologiem  ani nie jest położnikiem- rozumiesz drobną  różnicę? To tak jakbyś  się  dziwił, że stomatolog nie potrafi  zoperować komuś kolana i na odwrót.

A tak  w ogóle, Zigi, mam do ciebie  sprawę - masz kogoś kto mógłby sprawdzić  stan prawny pewnej willi w  Warszawie? Bo biologiczna matka Pawła  koniecznie  chce mu zrobić darowiznę  w postaci połowy willi a potem  zapisać mu ją  w spadku. Ona  ma ją w spadku po swoim  drugim  mężu i ja podejrzewam, że to dość  nieczyste intencje- może tonie  w długach,  a może prawa  własności są  niejasne. 

Jak mi podasz  adres  i jej dane to postaram  się  sprawdzić. Podam  ci te dane albo jeszcze  dziś  albo jutro - muszę do Pawła  zadzwonić. A dobry uczynek  z jej  strony wykluczam - zbyt dużo  złego zrobiła  z zimną krwią Robertowi i  Pawłowi. Ewa  szybko napisała do Pawła sms  prosząc o namiary  adresowe, imię i nazwisko zmarłego dentysty oraz  dokładne  dane Harpii. W pół godziny  później dane te zapisał sobie Zigi.

W kilka  dni później, pijąc poranną kawę Zigi powiedział - dobrze  wyczułaś  sprawę , że ta  willa to bardzo podejrzana  sprawa. Do tej willi dobijają się  aktualnie trzy kobiety - dwie poprzednie żony, które się  z nim  rozwiodły no i ta ostatnia, którą  zrobił wdową. Te dwie pierwsze pożyczyły  mu w swej  naiwności pieniądze na to, by stworzył przychodnię  stomatologiczną. Pańcie były nadziane i liczyły na udział w  zyskach.Teraz obie naciskają  na wdowę, żeby im oddała pieniądze, które one pożyczyły jemu.

Mają na to kwity i raczej każdy prawnik jako tako ogarnięty tę sprawę  wygra. Testamentu nie  zostawił, no ale, że była ostatnią żoną i nie mieli rozdzielności majątkowej to chałupa  z urzędu jest jej. Ona  dostaje po nim rentę rodzinną. No to jej  pewnie starcza na światło, gaz itp. i jedzenie. Wyposażenie gabinetów, czyli trzy unity (cokolwiek  to znaczy)- wyparowało.  Wdowa twierdzi, że on je komuś odstąpił, ale ona   nie wie  komu, bo ona się tym  nie  zajmowała. 

Ona teraz nielegalnie wynajmuje komuś piętro - nielegalnie, bo  nie odprowadza z tego tytułu  podatku. Na razie nie rozpoczęła postępowania  spadkowego a już powinna. Powinna znaleźć szybko dobrego prawnika, bo ona  rezygnując ze spadku  w terminie 6  miesięcy  od  chwili   śmierci męża nie będzie  musiała spłacać długów, które  zaciągnął  jej  mąż. I to jest jedyna dobra  dla  niej  wiadomość. I może Paweł powinien to przekazać jej. Powiedz to Pawłowi i  Robertowi. Bo wiesz- Paweł będąc jej synem ma obowiązek prawny ją wspomagać gdy nie będzie  zdolna do pracy. Weźcie  to pod uwagę. Dlatego też wielu obiboków i pijaczków całkiem  chętnie przyznaje  się do ojcostwa, bo to dziecko jest ich  zabezpieczeniem  w przyszłości.  

A na rozmowę  z matką  może  Paweł wziąć  prawnika, a nie Roberta, bo jemu chyba ostatnio już więcej nerwów  nie trzeba. Mogę wam udostępnić  swojego prawnika  - nie  zdziera z moich znajomych i przyjaciół. Z innych - i owszem. Daj Pawłowi mój numer, załatwimy to poza  Robertem. 

Ewa zatelefonowała  szybko do Pawła, powiedziała  tylko, że oddaje słuchawkę swemu szefowi i dalej  już  wszystko toczyło się  poza nią i Robertem. W domu powiedziała  tylko Robertowi, że sprawę Harpii będzie  prowadził Paweł wspomagany dobrym prawnikiem, poleconym przez Zigi. A Robertowi i jej już nic do tego.

Spotkanie  z matką  nieco wytrąciło  z równowagi zwykle spokojnego i  bardzo opanowanego Pawła. Był zszokowany jej głupotą. Po pierwsze stwierdziła, że skoro Paweł nie chce tego  domu, to mógł tu wcale nie  przychodzić.  Paweł zaciskając pięści i powtarzając  sobie  "spokój,  spokój" -  powiedział - przyszedłem bo ty chyba  nie wiesz  wcale, że nieboszczyk był niesamowicie zadłużony. Przed  tobą miał dwie żony i obie finansowały ten jego gabinet i teraz jeżeli nie zrezygnujesz z tego spadku to będziesz do końca życia spłacać jego długi. Pan, który mi towarzyszy to prawnik i zaraz ci przedstawi dokumenty, które to potwierdzą. No a dlaczego ja mam spłacać jego długi? - zdziwiła się ogromnie. 

Bo tak, proszę pani stanowi  prawo - dostaje pani po nieboszczyku spadek, więc dostaje też pani  jego długi i musi je pani spłacić- wyjaśnił prawnik. Jeżeli napisze pani oświadczenie, że rezygnuje z tego spadku to nie będzie  pani płacić długów  nieboszczyka. Oświadczenie musi pani złożyć u notariusza. Czy zmarły zostawił pani  jakiś testament? 

Przecież nie wiedział, że nagle umrze- stwierdziła. Ale zobaczę,  może i coś napisał. Dość długo jej nie było, gdy wróciła trzymała dość wypchany segregator. Z licznych ponagleń, przypomnień, upomnień  wynikało, że nieboszczyk miał znacznie  więcej długów. Ale testamentu nigdzie  nie było. No a skoro nie ma  to wystarczy jeśli ona  napisze  oświadczenie, że zrzeka  się jakiegokolwiek spadku przysługującego jej w obliczu  prawa. Pan prawnik dopytał się jeszcze, czy ma  jakieś  swoje  dokumenty z miejsc,  w których była  zatrudniona, bo będzie przecież  za jakiś  czas występować do ZUSu o emeryturę,  a teraz może  jej przyznają jakąś rentę  rodzinną po zmarłym, bo nigdzie  nie była  zatrudniona  a mieli  wspólnotę  majątkową.

No a gdybym tak teraz  wyszła za kogoś za mąż to nie uratowałoby tej willi? - spytała. Gdyby pani wyszła za mąż dziś lub jutro to nadal  te długi będą panią obciążały a nie sądzę by znalazła pani chętnego do  spłacania  za panią długów pani zmarłego męża. Bo te długi  nie  znikną a obie  byłe żony złożą w sądzie sprawę o spłatę przez panią długów. Te  długi znikną tylko wtedy,  gdy pani zrezygnuje oficjalnie ze spadku.

Paweł, a ojciec by się nie pogodził ze mną? Nie, nie pogodził by się ,  od kilku lat jest  żonaty. To ty teraz masz macochę!- wykrzyknęła.  Nie, nie mam macochy, ale  wreszcie  mam prawdziwą mamę, która  mnie kocha, a ja  kocham ją.

No to decyduj się  szybciej w sprawie tego spadku. Zacznij  wreszcie  myśleć nie możemy tu  z panem mecenasem sterczeć cały dzień. Z ciężkim  westchnieniem i ponurą  miną zgodziła się, że jednak musi  zrezygnować  z tej  willi.

W takim razie pojedziemy teraz  do kancelarii - proszę  wziąć  ze sobą  dowód osobisty. Mogę jeszcze poświęcić na to pół godziny, bo potem  mam umówionych klientów, więc  proszę  się pospieszyć. Teraz  pani pojedzie  z nami, ale innego dnia będzie pani  musiała korzystać z  komunikacji. Więc  chyba dla  pani lepiej teraz jechać.

W pół godziny  potem Paweł wsadził ją  do taksówki i dał pieniądze za kurs taksówkarzowi by odwiózł ją do  domu. Wsiadł do samochodu dziadka i siedział w nim bardzo długo,  by się uspokoić  i uporządkować  nieco  myśli.

Nie chciał opowiadać Robertowi wszystkiego ze szczegółami, powiedział tylko, że udało się wytłumaczyć Harpii, że najkorzystniej  dla  niej  będzie, gdy  zrezygnuje  ze spadku, bo nie będzie  spłacać długów zmarłego męża. Ale Ewie opowiedział wszystko  ze  szczegółami - musiał  z siebie zrzucić ten  ciężar. A Ewa, choć wcale nie darzyła Harpii sympatią  powiedziała Pawłowi, że  właściwie to bardzo  współczuje Harpii, bo przecież nagle  kobieta  straciła dach  nad głową i źródło utrzymania. A będąc  w Polsce kobietą po czterdzieste, bez  konkretnego zawodu, może mieć  trudności ze znalezieniem  pracy.

A Paweł stwierdził - całe  szczęście, że ja to  pojechałem  załatwiać,  a nie ojciec, bo ja dość  wcześnie zorientowałem  się, że  jestem jej  potrzebny tylko jako źródło utrzymania, tata płacił bardzo wysokie  alimenty, spokojnie za te  pieniądze  mogłaby utrzymać dwoje  dzieci. I teraz wcale mi jej nie  żal - sama  sobie zgotowała taki los. Czy gdybyś kochała  swoje  dziecko szczułabyś je przeciwko jego ojcu?  I to przeciwko ojcu, który płacił bardzo  wysokie  alimenty i był wartościowym  człowiekiem. I, choć  może to nie było z mojej  strony wcale  potrzebne, powiedziałem jej, że ojciec się ożenił i że  nie jesteś moją  macochą ale prawdziwą  mamą którą kocham i która  mnie  kocha. Wiem, że ją to trochę  ukłuło, ale należało się jej to,  za moje spieprzone  dzieciństwo. Ciekawy jestem  czy  znajdzie  się  kolejny baran łasy na jej wdzięki - tylko musi być stary i bogaty.

Robert, ku wielkiej  radości Ewy i  Pawła  zdecydował się na  podjęcie  pracy w Akademii Medycznej. Rozstanie  się z kliniką nieco go "rozkleiło", ale  zdecydowana  większość jego kolegów pochwalała ten wybór- wszak  będzie  szkolił zastępy nowych  lekarzy. Poproszono go jednak, by raz w tygodniu był konsultantem, bo był naprawdę  świetnym  diagnostą.

Czas płynął nie interesując  się wcale tym, że według jednych wlecze się niemiłosiernie, a według innych zbyt  szybko  mija. Dorota uszczęśliwiła Zigi dziewczynką, której jakoś  bardzo spieszyło się by sprawdzić jak wygląda świat  poza  maminym  brzuchem. Urodziła  się  "siłami  natury" 3 tygodnie przed  wyznaczonym terminem  a  zmorzona  doszczętnie porodem Dorota przysięgła sama  sobie, że nigdy więcej żadnej  ciąży, żadnego  porodu. Zigi, który jej asystował też  miał nadmiar  wrażeń i stwierdził, że jedno  dziecko wystarczy.

Wela podjęła pracę w PANowskim Instytucie i była bardzo zadowolona ze swego   miejsca pracy. I to tak bardzo, że jej  plany powiększenia  rodziny odpłynęły gdzieś  daleko i w niewiadomym  kierunku. To akurat Pawła  nie  martwiło - miał mnóstwo pracy przy swoim  doktoracie.

Zigi i Ewa wreszcie   dostali  właściwe  materiały z Włoch  i zdecydowali się  pojechać  na kilka  dni na rekonesans. Do Doroty na ten  czas  wprowadziła się  jej kuzynka, by Dorota nie  została nagle  całkiem  sama  z maleństwem.  Oczywiście Zigi   w każdej  wolnej  chwili wisiał na komórce - musiał dokładnie  wiedzieć co robią  "jego  dziewczyny". Ewa w końcu go  poprosiła, żeby przynajmniej przy  posiłkach nie  dyskutował o  tym jaki był kolor  kupki niemowlęcej, bo jej to apetyt odbiera.  Za to Ewa spędzała przy  laptopie  czas od godziny  dwudziestej do 21,30. Tęskniła  za Robertem niemiłosiernie, ale on  za nią też. 

Wieczory  na Skype byłe dość  zabawne, bo Robert spacerował po domu z  laptopem  w rękach, by udowodnić Ewie, że  wszystko jest  w porządku - mama i tata też  mogli w każdy wieczór porozmawiać ( ale krótko)  z Ewą. Tylko biedny Czaruś  nie mógł odnaleźć swej pańci, której  głos dobrze  słyszał. Z dzień przed powrotem Ewy  z Włoch Paweł odebrał  wiadomość od Harpii, że ona wyjeżdża z Polski, bo zgłosiła  się  do firmy, która  zatrudnia w Niemczech opiekunki osób  starszych, a ona w liceum uczyła się niemieckiego, więc  jakoś sobie  da radę, zwłaszcza, że firma  wymaga tylko podstawowej znajomości języka i ją przyjęli.  A Paweł odczytawszy tę wiadomość pomyślał, że Anioł Stróż osoby, którą będzie  się opiekowała Harpia bardzo  mocno się  napracuje.

Córeczka Doroty i  Zigi otrzymała imię  "Ewa" i był to  pomysł Doroty, która dobrze  wiedziała, że to właśnie  Ewa uświadomiła jej mężowi, że są  sobie z Dorotą przeznaczeni. Wprawdzie  nie było chrztu w  kościele, ale  było w miarę uroczyste śniadanie  rodzinne. Dziecina spisała się na medal, wytrzymała bez płaczu obce, pochylające  się nad  nią twarze a pochłonąwszy z wielkim entuzjazmem  "mleko zastępcze" bez problemu zasnęła.

Konkursu włoskiego biuro Zigi i Ewy nie  wygrało, ale i tak weszli na włoski rynek i kupowano ich projekty - po prostu były dobre i nieco tańsze. Wojtek, ten  ze Szczyrku przysłał im  wiadomość, że mała Martusia ma braciszka który niestety nie jest tak  mało absorbujący jak była malutka   Martusia. I że nadal zaprasza ich na spędzenie kawałka  urlopu w Szczyrku - proponował wrzesień, który jego zdaniem zawsze kusił piękną  pogodą i barwami.

Inaugurację roku  akademickiego Robert przeżył mocno, ale było to miłe przeżycie. Spotkał kolegów ,  z którymi nie widział się od  czasu ukończenia  studiów i teraz odnowił z nimi  kontakty.

I tu pożegnamy się z Robertem i jego rodziną. W moim odczuciu  zawsze lepiej  żegnać się ze znajomymi wtedy, gdy  wszystko układa się  dobrze.

                                                                 KONIEC



wtorek, 22 marca 2022

Ryzykantka - 56

Zmiana  w  życiu  zawodowym  Roberta pomału zaczęła działać  na jego  korzyść. A na  dodatek cała  rodzina obchodziła  się  z Robertem jak  z przysłowiowym  jajkiem.  

Z dobrych  nowin  najważniejsza dotyczyła pracy  Weli - dostała  propozycję  podjęcia  pracy w Instytucie  Biologii Doświadczalnej im. Marcelego Nenckiego.  Instytut należał do PAN i nie przyjmowano tam  do pracy byle kogo, więc  było jasne  jak  słońce, że dostrzeżono potencjał Weli. Pracę  rozpoczynała od 2 maja. Paweł był  zachwycony, podobnie Ewa i Robert.

Robert rozważał propozycję podjęcia  regularnej pracy na Akademii Medycznej. Na  szczęście  miał nieco  czasu na podjęcie ostatecznej  decyzji. Poza tym nie  było przeszkód by w obu  miejscach pracował  nie na pełnych etatach.

Czworołapy  członek  rodziny zaczął pobierać  lekcje prawidłowego chodzenia  na  smyczy. Został wyposażony w skórzany kaganiec, który  miał mu uniemożliwić "żerowanie" na  spacerze. Jego  smycz mogła  rozciągnąć  się do  długości 5 metrów, ale  można ją też było  zablokować na  pasującej do okoliczności  długości.

Wieczorne  spacery w 99 procentach  realizowali Robert z Ewą. Poranne - dziadek, który wciąż wstawał o świcie. Przyuczono psa do czyszczenia  mu łap  po  spacerze i pobycie  w ogrodzie. Gdy padało musiał jeszcze  znieść mycie  brzuszka i  suszenie  suszarką. 

Z uwagi na psa ogródek  japoński doczekał się ogrodzenia, żeby pies  nie podsikiwał ozdobnych  iglaków. Jak orzekła Wela, pies  miał dobre geny, był mądrutki i naprawdę  grzeczny.Wszystkich  domowników darzył taką samą   miłością i  wszystkich się  słuchał. Najbardziej lubił gdy  wszyscy byli w  salonie, gdzie była jego budka. Jadł o tej  samej porze co  domownicy,  miał swój  kącik  jadalny w aneksie jadalnym. A że jadł zawsze o tej  samej  porze co inni- nigdy nie  dziadował przy  stole. Noce spędzał w jadalni, w  swojej  budce.

Dorota  i Zigi nieco  znormalnieli - Zigi nagle  zrozumiał, że najlepszym antidotum na  "ciążowe  dolegliwości"  Doroty jest zapewnienie  jej o swej ogromnej miłości i radości, że ona hoduje ich dzidziusia     w brzuchu . Ewa przywiozła im od  Aliny swego rodzaju  biblię, czyli książkę angielskiego pediatry, Benjamina Spock'a  "Dziecko i jego wychowanie". Do tego  było dołączone zdjęcie nieużywanych nigdy niemowlęcych ciuszków, które powędrowały do kilku szpitali położniczych i Domów  Małego Dziecka, bo nie  doczekały się by  Klony je  nosiły- po prostu i oni i obie  rodziny szaleli z  zakupami i kupowali jak  w transie. W książce była też  kartka ze spisem rzeczy naprawdę  koniecznych, druga ze spisem  rzeczy ułatwiających  pielęgnację  dziecka i trzecia z wykazem rzeczy, które mogą być, ale tak naprawdę nie są konieczne. A ustnie Ewa  miała przekazać, żeby Dorota  nie  dała w  siebie  wmówić, że  tylko i jedynie  mleko matki zapewni dziecku prawidłowy rozwój i niech nie  znęca się nad sobą i dzieckiem, bo jakoś  dzieci karmione butelką  znacznie  rzadziej  cierpią na dolegliwość żołądkowe niż te   karmione  mlekiem  matek. A Ewa  dodała, że Klony są  nieznośne  głównie po swym  tatusiu a  nie po mleku "zastępczym". 

Wyjaśniła się sprawa konkursu- po prostu  niedoszkolony ewentualnie z lekka  nieodpowiedzialny personel przesłał niewłaściwe  materiały - coś tak, jakby ktoś planując  rozbudowę fabryki słodyczy "Wawel" przysłał do projektanta  zdjęcie nie fabryki ale zamku wawelskiego. Ot, taka  nieduża  pomyłka, bo choć konkurs  rzeczywiście   dotyczył  Wenecji Euganejskiej, to akurat nie tego odcinka tej krainy.   No cóż - powiedziała  Ewa- Wenecja  Euganejska to obszar  od  Dolomitów po Adriatyk i liczy 18 377 kilometrów kwadratowych, więc można się w tym pogubić i pomylić.

Robert mniej  więcej  raz  dwa tygodnie  przeglądał w  swojej  komórce numery telefonów, których nie odbierał,  a które były pod opisem "OBCY". Wynalazł kilka, o których  było wiadomo, że to różni reklamodawcy ale z niechęcią odnotował, że wielce uaktywniła  się  Harpia- telefonowała pod ten  numer aż dziewięć  razy. Poszedł  "z tym fantem" do Pawła. Okazało się, że Harpia telefonowała też do Pawła. Raz odebrał , jak  powiedział " z rozpędu" bo był czymś  zajęty i nie  spojrzał od kogo to telefon. Harpia  dzwoniła do  niego, żeby  koniecznie  podał jej  swój  numer PESEL, bo ona jest teraz właścicielką willi po panu  dentyście i chce mu połowę willi teraz  sprezentować jako  darowiznę a na resztę  zrobić  zapis  notarialny. Ale Paweł jej  powiedział, że dziękuje i  nie chce  żadnej willi bo ma  mieszkanie  a na dodatek już ma  zapisany w testamencie  dom. Harpia usiłowała  mu  wmówić, że on musi wziąć  spadek po niej, ale ją  wyśmiał.Poza tym powiedział, że skoro nie wie co ma  z tym spadkiem  zrobić to niech  sprzeda ten  dom ewentualnie  niech  zamieni np . na dwa duże  mieszkania lub trzy małe i będzie je  wynajmować, co jej zapewni stały  dopływ  gotówki. Harpia się dopytywała też,  czemu Robert  nie odbiera  nigdy telefonu, więc Paweł powiedział, że  zapewne ona  dzwoni na  nigdy  nie używaną przez Roberta  komórkę. Chciała też by Paweł podał jej jakiś kontakt do Roberta, ale Paweł powiedział, że on tego na pewno  nie zrobi, bo Robert  nie życzy  sobie z nią kontaktu.  Ponieważ Harpia zapytała  się,  skąd on o tym  wie, więc  Paweł powiedział, że wie, bo się  często widują.

Nooooo, ciekawe  czemu ją ten dom tak  przypieka, że chce  się go jak  najprędzej pozbyć - zastanawiał się  głośno Robert.  Z tego co  mówiłeś przed opuszczeniem domu pana dentysty wynikało, że  ten jego biznes nie był zbyt  dochodowy, skoro nawet  sprzątaczki ostatnio nie zatrudniali. Zapewne są  jakieś  niespłacone długi, które na  nią spadły wraz  ze spadkiem. Nic na to  nie poradzimy, musi po prostu zapewne oddać dom  za długi. To duża  chałupa, niezła  lokalizacja. Tak to bywa gdy ktoś chce  sobie ułożyć  życie cudzym kosztem. A gdybyś ty w tej  chwili przejął jego  połowę  jako darowiznę, musiałbyś połowę ich   długów  spłacać. Przykro mi to mówić synku, ale po prostu trzeba się trzymać jak  najdalej od tej pani. I nigdy  nikomu nie podawaj  swego nr PESEL przez telefon.

Tato, a nie zdenerwowałeś się tą sprawą? - nie synku. Za to pomyślałem, że mamy obaj szczęście, że trafiłem na Ewę i ona  mnie i ciebie  pokochała. Jeśli Harpia jeszcze raz do mnie  zatelefonuje to odbiorę i  powiem jej, że zgłoszę na policję, że mnie nęka  swoimi telefonami, bo jakby  nie było to jesteśmy  dawno po rozwodzie. Ale nie wykluczone, że sobie kupię teraz  smartfon i będę  miał po prostu inny  numer a tę komórkę po prostu zezłomuję a kartę po prostu zniszczę. Tylko sobie przepiszę  wszystkie  potrzebne  mi  kontakty i do niektórych  wyślę swój nowy  numer. Wiesz tata, masz bardzo dobry pomysł, ja  chyba też tak  zrobię. Mam na tej karcie  całe kilometry telefonów osób, z którymi właściwie  nie utrzymuję kontaktu -jeśli  z kimś  nie  rozmawiam już dwa lata, to chyba  mała szansa, że akurat teraz  porozmawiam.

 Tato,  możemy sobie kupić ty, mama i ja taki rodzinny abonament, bo wtedy są  jakieś  zniżki. Tylko muszę sprawdzić u którego operatora, a ty namów na to mamę - dobrze?  Razem ją synku namówimy- jeśli dowie  się, że dzwoniła  Harpia to sama  zaraz  zaproponuje nowe  numery  dla nas. Tylko się  trzeba  dobrze przyjrzeć tym polecanym  okazjom.

Tato, a wiesz, że odkąd przestałeś wystawać przy stole operacyjnym to ci się wygładziła twarz i jakoś tak złagodniałeś. Tak jakby ci ubyło nieco lat. Zniknął z twej twarzy taki wyraz ponurej  zaciekłości. Nawet Wela  to  zauważyła. Robert uśmiechnął się - po prostu teraz to co robię  nie stresuje  mnie. Co innego diagnozować, a co innego kroić  człowieka i mieć  świadomość, że można  zupełnie  niechcący coś spieprzyć i być może nie da się tego naprawić. Po prostu to co teraz  robię  zupełnie  mnie nie stresuje. 

A ostatni ogromny stres przeżyłem gdy kolega  operował Ewę - ogromnie  się  bałem, że ten wyrostek trzaśnie lada  sekundę. A gdy w czasie jej pobytu w klinice operowałem kilku pacjentów to dziękowałem losowi, że nie  są to takie trudne przypadki jakim  był przypadek Ewy. Wiesz, każdy pacjent jest  ważny,  ale gdy na  stole widzisz  własną  żonę czy też inną osobę, którą  szaleńczo kochasz - to istny  koszmar. A doktor L. chyba chcąc nieco obniżyć mi poziom  stresu kazał mi mówić co po kolei trzeba u Ewy zrobić.Wiedziałem i mówiłem i chyba dlatego tylko nie  dostałem wtedy  zawału. Musiałem się skupić na konkretach a nie  na swej  rozpaczy. Obaj byliśmy  w ogromnym stresie. Tyle  tylko, że on ma 36 lat a ja nieco więcej.

Wiesz Pawełku - zastanawiam  się stale czy mam brać te  wykłady, czy  może lepiej dwa pół etaty - w tej klinice  i w innej przychodni, która nie ma  swojego  szpitala, ale potrzebuje chirurga  diagnostę. Telefonował nawet do mnie kolega, też  z prywatnej  przychodni. Wiesz, wieści się  szybko rozchodzą. Sensacja - R.G. przestał operować! Ale przecież  musi jeszcze  do emerytury  dotrwać, więc  może diagnozować. 

Ale ty tato, przecież coś tu jeszcze robisz - no tak, robię  takie proste  zabiegi ambulatoryjne, które  mogę robić siedząc na taborecie i które się robi w znieczuleniu miejscowym. Zero satysfakcji.

Tata, ale  dlaczego  nie chcesz iść na uczelnię? Masz tytuł profesora, będziesz  miał jakiegoś  asystenta od prowadzenia  papierków. Prowadząc  wykład możesz stać,  chodzić,  siedzieć- teraz nowoczesność wkroczyła na  wszystkie uczelnie- ty będziesz wyjaśniał i  tłumaczył to co oni będą oglądać na filmie. Film  możesz  w każdej chwili  zatrzymać, wrócić do jakiegoś  fragmentu po raz  drugi, coś bardziej  wyeksponować powiększając. Bo przecież to ważne, żeby przyszły lekarz  wiedział co i dlaczego ma robić  akurat tak,  a nie inaczej. Mogą  z tobą podyskutować - to bardzo  ważne. Bo przecież to, że sobie oglądną coś z teatru nad  salą operacyjną to za mało, żeby dobrze pacjenta  zoperować. A ty ,tato, umiesz  dobrze tłumaczyć, nie plączesz się, mówisz  jasno. Gdy ty studiowałeś nie było takich udogodnień, prawda? No nie, nie  było. Pomyślę nad tym, przyrzekam. Paweł objął ojca i wyszeptał mu do ucha - kocham cię tato, naprawdę  kocham.

Robert nie krył swego  wzruszenia - przez  wiele lat prześladowało go wielkie poczucie winy, że nie zawalczył o syna,  że zostawił go z  Harpią, wiedząc już  doskonale, że nie jest to osoba odpowiednia  do wychowywania  dzieci. Mało tego - przez pierwsze kilka lat dzieciństwa  Pawła miał  żal do siebie, że uległ popędowi i że  zaufał zupełnie nie  wiadomo dlaczego, że to zbliżenie  nie  zaowocuje  żadnymi  skutkami. Fakt, że poprzednie przelotne  romanse miał z odpowiedzialnymi dziewczynami, które wcale  a wcale nie pragnęły stałego  związku i dziecka,  a jednocześnie  nie  stroniły od  seksu. Znienawidził Harpię i niestety część tych złych emocji przeszła i na niczemu niewinne dziecko. I teraz   wreszcie  zdobył się na odwagę i to wszystko , swemu już  dorosłemu synowi,  opowiedział.

Wieczorem podczas cowieczornych  wspólnych  ablucji Robert powiedział Ewie o swej  rozmowie z Pawłem, a Ewa  odetchnęła głęboko mówiąc - nareszcie  się  naprawdę odnaleźliście. To cudowna wiadomość i ogromnie się  cieszę.

                                                                       c.d.n.


poniedziałek, 21 marca 2022

Ryzykantka - 55

 O ile styczeń tego roku był względnie  łagodny, to  luty postanowił   wyrównać  braki w ujemnych temperaturach. W ciągu  dnia  bywało po kilkanaście stopni  mrozu, nocą i nad  ranem temperatury  spadały jeszcze bardziej  poniżej  zera.  W tym układzie  pogodowym Wela i  Paweł postanowili, by z okazji jej obrony  nie urządzać żadnego  czekania  pod uczelnią. Po prostu  miał  z nią pojechać  tego  dnia  tylko Paweł, który  zaczeka na  nią  pod  salą, w której miała obronę.

Wela wiedziała dobrze, że pracę napisała dobrą, że nikt  nie ma  zamiaru jej odrzucić, że właściwie to czysta  formalność, ot taki zwyczaj, a mimo tego była  bardzo zdenerwowana, aż jej  w gardle  zasychało i dostała jakiejś nerwowej  chrypki. 

"Ciało oceniające" dobrze  sobie  zdawało sprawę z  jej zdenerwowania więc  wpierw  rozmowa dotyczyła tego czy miała  jakieś trudności natury organizacyjnej przy swych badaniach  laboratoryjnych, pomału przeszli do meritum i w pewnej chwili Wela dowiedziała się, że właśnie już ma swój tytuł w kieszeni. A jej promotor wyjrzał na korytarz i poprosił na salę Pawła, którego znał od dwóch lub trzech lat. Ale i tak Wela opuściła salę na miękkich  nogach - zmęczona tak, jakby sama posprzątała połowę Pałacu Kultury i Nauki.  Stwierdziła, że musi się  czegoś napić, bo zaraz  padnie z odwodnienia. Nim wyszli  z budynku pan promotor powiedział, że ma  dla niej  propozycję pracy, ale teraz  wyjeżdża na dwa tygodnie na  narty i pozwoli sobie do niej  zatelefonować po powrocie. Zresztą praca byłaby aktualna dopiero od  maja. Bardzo serdecznie się pożegnał z obojgiem, Welę cmoknął w rękę, co Paweł obśmiał potem, mówiąc w domu, że promotor chyba Welę podrywał.

A domowe uroczystości były obchodzone dopiero gdy wrócił z pracy Robert. Wela się w domu popłakała - siedziała w psim kojcu trzymając psiaka na  kolanach i zwilżała jego sierść łzami. Paweł nie mógł zupełnie  pojąć, czemu ona  płacze, skoro jest "po wszystkim", ale  babcia i Ewa kazały  mu być  cicho - Wela sama do siebie dojdzie. Po prostu  musi zejść  z niej wielodniowe i wielogodzinne  napięcie.

Wieczorna obiado - kolacja  była wielce uroczysta, Wela już była spokojna i uśmiechnięta. Jedyny malutki zgrzyt nastąpił, gdy Robert się  zapytał, czy jej rodzice  wiedzą, że już obroniła pracę, ale Wela powiedziała, że powie  mamie za kilka  dni, teraz  nie chce  sobie psuć dobrego nastroju. Poza tym to ich  przecież nie  za bardzo interesowały jej studia i problemy.

Robert i Ewa ufundowali Weli  bardzo ładną srebrną bransoletkę robioną na  zamówienie, na  której w ornament była wpleciona data obrony  pracy. Babcia co prawda żałowała, że nie jest to złota  bransoletka, ale szybko się  dowiedziała,  że taką  srebrną to Wela  może nosić stale to raz- a dwa- Wela bardzo lubi srebrne a nie  złote ozdoby.

Wieczorem Robert kolejny raz dziękował Ewie za to, że  stworzyła dla niego i Pawła taki ciepły, rodzinny dom, a  Ewa tłumaczyła  mu kolejny raz, że taki ciepły rodzinny dom to jest po prostu  wypadkową uczuć ich  wszystkich razem. I to nie jest tak, że jedna  osoba może  stworzyć ciepły rodzinny dom, to zawsze jest "praca zespołowa".

Ewę nieco niepokoiło zdrowie Roberta - zaczął coraz  częściej  narzekać na  zmęczenie i Ewa stwierdziła, że powinien jak najszybciej odwiedzić dobrego kardiologa. Robert się bronił przed tym, ale Ewa była uparta. Powiedziała, że jeżeli on  naprawdę ją kocha, to koniecznie powinien się poddać badaniom i ewentualnym zaleceniom kardiologa. Tłumaczyła, że przecież on od  lat jest  ciągle poddawany stresowi, a sam przecież  wie, że pomimo wielu lat  rutyny to każda  operacja  wymaga od  niego wielkiego napięcia i koncentracji co przecież odbija  się na  zdrowiu. A każdy stres jednak rujnuje serce. A jeżeli on ją  naprawdę  kocha, to powinno  mu zależeć na tym, by jak  najdłużej byli razem i mogli się sobą wzajemnie cieszyć. 

Ubłagała go wręcz, by poszedł do kardiologa i porobił badania - zwłaszcza, że kardiolog przyjmował w tej  samej  klinice.  W końcu Robert uległ jej  prośbom - a kardiolog stwierdził, że najprościej  będzie  zrobić tomografię komputerową  serca. I tu Robert został zaskoczony - wynik  wykazał, że  kiedyś  przeszedł dość  lekki  zawał serca, o  czym świadczyły blizny po  zawale. Zdaniem kardiologa Robert powinien nieco mniej  czasu spędzać za  stołem operacyjnym, czyli maksymalnie ograniczyć,  a  najlepiej wyeliminować długie operacje. Nie  musi jeszcze wszak odchodzić od  zawodu, ale jeśli nie  zadba  dostatecznie o zdrowie to życie go to tego zmusi.

No i powinien codziennie spacerować - w miarę  możliwości nie po centrum  Warszawy, ale  np. jeździć do Powsina i tam  spacerować po polach i lesie. A urlopy spędzać na wędrówkach po lesie  ewentualnie spacerować nad  morzem. Z ograniczeń - odstawić kawę i mocną  herbatę. Ograniczyć koniecznie słodycze i w ogóle raczej  niedojadać niż się  najadać. Ze  słodyczy - można jeść gorzką czekoladę. 

Robert tego  wszystkiego wysłuchał i  powiedział zniosę  to wszystko jeśli  tylko nie będę  musiał rezygnować  z sexu. Nie  musi pan, panie  kolego,  z niego rezygnować nawet pacjenci po operacjach kardiologicznych nie  mają zakazanego seksu. W tym momencie wyciągnął z szuflady ulotkę, opracowaną w Instytucie  Kardiologii, na której czarno  na  białym  stało, że nie  muszą po operacji rezygnować  z seksu, tylko zmienić nieco sposób. A mogę tę ulotkę dostać? bo nie wiem  czy  mi żona uwierzy. Bo to ona   mnie  do pana wysłała. To znaczy, że ma  pan mądrą i troskliwą kobietę przy  sobie.

A co do wyeliminowania tych długich operacji - muszę to mieć  na piśmie, w ocenie  stanu  zdrowia. Zaskoczony jestem  tym, że  kiedyś  przeszedłem  zawał i nic o  tym  nie  wiedziałem. 

Bo  zapewne przechodził go pan  razem  z grypą lub  zapaleniem oskrzeli, a że na  szczęście był lekki to łatwo było uznać  ból w klatce piersiowej  za ból spowodowany  silnym kaszlem.  Nie da się ukryć, że jeśli zawał nie jest  rozległy a pacjent  ma jeszcze w  dobrym stanie naczynia  wieńcowe to może nie   zostać  wykryty.   Prawdę  mówiąc to znam przypadki, że przywieziono pacjenta  z  ostrym   bólem zamostkowym i nawet  na  echu serca robionym  zewnętrznie  niczego  nie było widać, dopiero przez  przełykowe echo  wykazało zawał.  Wyjdzie potem  na koronarografii  lub  na tomografii komputerowej, tak jak u pana  wyszło.

Napiszę panu, o tym ograniczeniu długich operacji, ale zaznaczę, że nie ma przeciwwskazań do wykonywania zabiegów  ambulatoryjnych - zgoda? I mam nadzieję, że będzie  pan  rozsądny i będzie przestrzegać tych  zaleceń.   Będę, nie  mam innego wyjścia-  zapewnił go Robert.

Po powrocie z kliniki Robert wszystko opowiedział Ewie. Rozbawiła ją ulotka dla pacjentów po operacjach kardiologicznych i stwierdziła, że poradzą  sobie  ze  wszystkim.  Na początek Robert  nie  będzie  jeździł  samochodem  do kliniki, jeśli będzie tak zwana  dobra  pogoda. Przejdzie się kawałek do  autobusu i od  autobusu do kliniki. I skończą się  wieczorne obiado - kolacje, bo skoro odpadną  mu długie operacje to w  tym  czasie  będzie  mógł przyjmować  pacjentów w gabinecie i będzie  wcześniej w domu i będzie  mógł  wcześniej  zjeść. A wieczorem, po  kolacji będą po prostu  chodzili na  spacery, bo gdy nastanie  wiosna i tak trzeba  będzie  wychodzić  z psem. Weekendy - będą  wyjeżdżać w okolice  Warszawy i błądzić   wśród pól i szukać  lasów.  Może częściej  zaczną  bywać u Aliny?  A może się gdzieś  pobudujemy ?- spytał Robert? O nie - odrzuciła  propozycje  Ewa- będzie  wtedy tak  samo,  jak jest teraz, z tą  różnicą, że będziesz tkwił w  w domu gdzieś  w kartoflach i nie ruszysz  się, bo łażenie po kretowiskach nie  będzie  cię wszak zachwycało czy pociągało. Popatrz  na  Alinę i Franka- oni przecież ciągle siedzą  za kółkiem, a po własnym ogrodzie też  nie łażą, bo zatrudniają  do zbiorów i pracy ludzi. Dzieci do  szkoły są  wożone  samochodem bo mają  do niej  daleko, Franek do  swojej  pracy też  jeździ a nie  chodzi, Alina  samochodem jeździ na  zakupy. I tak  samo byłoby u nas. Mowy  nie ma,  zapomnij o takim pomyśle.

Następnego  dnia Robert  miał rozmowę  z szefem kliniki, który stwierdził, że przez  jakiś czas będą przyjmować pacjentów tylko na  zabiegi  ambulatoryjne, bo  może nie być łatwo znaleźć "od  ręki" dobrego chirurga- ortopedę. Na  szczęście Robert może  nadal przyjmować pacjentów, bo  diagnostyka nie jest tak  wyczerpująca  jak  operacje, a dobra  diagnoza jest przecież ogromnie  ważna. A  zabiegów ambulatoryjnych też jest  przecież  sporo. 

A jak się czuje pana żona? Słyszałem, że było groźnie,  ale podobno opiekę miała niebywałą. Robert roześmiał  się - ona już świetnie i to ona  mnie  zmusiła bym  poszedł na badania.  Gdyby  nie ona nadal bym operował wszystkie ortopedyczne  przypadki. Nie  zdawałem  sobie  sprawy, że coś może być jednak  z moim  sercem. 

Och, to zawsze tak  jest, że na  siebie nie  spoglądamy przez  szkło powiększające, ale żony i  dzieci zawsze  coś u nas wypatrzą- stwierdził  szef. U  mnie żona wypatrzyła, że każdym okiem nieco inaczej  widzę - i  miała rację, bo jednym okiem widzę dobrze tylko na odległość a drugim nie. Jedno oko jest  "na  minusie" a  drugie "na plusie". Gdy zamawiam szkła u  optyka  zawsze się  człowiek  upewnia czy to prawda, że jedno  szkło jest plusowe  a drugie  minusowe.

W kilka dni później do Roberta zatelefonował kolega, który wykładał na Akademii Medycznej, czy aby Robert  nie był skłonny do prowadzenia  wykładów na uczelni ewentualnie w jednej  z klinik. Robert  obiecał, że się  zastanowi i  za kilka  dni, gdy  zorganizuje  się w swojej  klinice  na  nowo da mu odpowiedź.

Ewa była  zmartwiona faktem , że jednak nie bez  powodu  wysłała  Roberta  do lekarza. Bardzo skrupulatnie przejrzała  dostępną literaturę dotyczącą diety dla osób z lekką niewydolnością serca. Swym niepokojem o zdrowie Roberta  podzieliła  się oczywiście z Zigi, który w każdej  wolnej  chwili przeglądał katalogi z wyposażeniem  dla  niemowląt.  Sądząc z ilości przewidywanych do  zakupu akcesoriów to Dorota powije  dziesięcioraczki a nie  tylko jedno  dziecko.  

Ewa obiecała mu, że przy  najbliższej wizycie u Aliny skonsultuje  z nią listę zakupów, którą  zrobił Zigi.  Poza tym obiecała  mu, że w czasie jednej  z przerw  w pracy pójdzie z nim do sklepu z konfekcją dla  maluszków i udowodni mu, że  dzieci rosną niestety  bardzo  szybko i trzeba  dla  nich dokupywać ubranka  na bieżąco, bo maluchy z  miesiąca na  miesiąc  zmieniają  swe wymiary i jeśli kupi teraz sześć  kaftaników tego  samego rozmiaru to połowa  z nich  nie  doczeka  się  poznania  ciała  dziecka. Zigi- tłumaczyła mu Ewa- widzisz przecież, że w katalogu masz przy każdym kaftaniku podany rozmiar określony wiekiem  niemowlaka- 1 miesiąc, 2  miesiące,  w niektórych wielkość jest 3  do 6  miesięcy. Dzieci  ani nie   rodzą się jednakowe pod  względem długości i  wagi a potem też nie  rosną pod  linijkę, tylko każde we własnym tempie. Dorota - wybacz, że to  powiem- nie jest w najlepszym  wieku do rozrodu, podobnie  jak i ty i dziecko może urodzić  się  malutkie, więc  nonsensem jest kupować teraz kaftaniki na  cały rok  z góry. Zdążysz je kupić gdy  już się urodzi. Masz taką pracę, że nie ma problemu byś w ciągu  dnia  wyskoczył do któregoś  ze sklepów. Poza tym poczytaj   w sieci co powinno być na  wyposażeniu, poczytaj też opinie o  tym  wszystkim. Po prostu otrzeźwiej, nie  wpadaj  w  histerię. My zapewne  w ten  weekend pojedziemy do Aliny, to się  jej  przepytam - to naprawdę trzeźwa dziewczyna, chociaż ma  Klony. I  może jeszcze  niechcący  ma jakąś lekturę  dla początkujących rodziców, bo oni też z tej grupy  ludzi, którzy książek  nie wyrzucają.

                                                                      c.d.n.



 




niedziela, 20 marca 2022

Ryzykantka - 54

 Jak ktoś kiedyś zauważył życie nie jest romansem.  Zigi przychodził do pracy wykończony. Co prawda poranne mdłości Doroty ustały między innymi dzięki porannym "przegryzkom" cynamonowych ciastek, ale Dorota, zdaniem Zigi,  zupełnie  zdurniała. Najmniejsze  nawet niepowodzenie powodowało u niej wodospad  łez. 

Pewnego  dnia powiedział do  Ewy, że gdyby  wiedział, że Dorota tak będzie  na ciążę  reagować to raczej by dał się  wykastrować by tylko jej  nie  zapłodnić.  Ewa- niemal wrzeszczał- przecież do  ciężkiej  cholery sama  chciała, to nie był mój wymysł! Nie namawiałem jej na ciążę, ja się na  nią tylko zgodziłem. To przecież  chore  co ta kretynka wyprawia! Wpierw  ciągle miała  torsje, teraz  je niczym  zapaśnik  sumo i płacze o byle  co - paznokieć się  złamał- pół godziny ryku, kwiatek nie  zakwitł w środę, a dopiero w piątek - dwa dni płaczu. Ja  naprawdę  chyba się od  niej wyprowadzę, nie jestem w stanie  tego znosić. Ewa zrób  coś, ja  już nie  wyrabiam. Ona  mnie tym wszystkim   niszczy.

Zigi, ja nie jestem lekarzem, nie jestem psychoterapeutą, więc zmień adresata  swoich problemów. I nie krzycz,  nie jestem  głucha. Wejdź w sieci na  jakieś forum ciężarnych i poczytaj- może znajdziesz jakąś mądrą radę. Jak wiesz ja sobie  dzieci  nie życzyłam i nawet ćwierć dnia nie byłam w ciąży,  więc nie mam  pojęcia co masz z tym fantem  zrobić. Może zamów  sobie  wizytę u jej lekarza, który  prowadzi jej  ciążę,  pojedź sam i jemu  czy też jej, wszystko opowiedz. Kiedy ona  ma  najbliższą wizytę? Za dziesięć  dni. No to dzwoń  do tego lekarza, powiedz w skrócie przez telefon co jest grane i pewnie  cię przyjmie. Nie mam lepszego  pomysłu.  

Ja to  tylko  mogę jej nawymyślać od  kretynek, ale nie sądzę by to poprawiło w czymś sytuację, bo może mieć  żal do ciebie, że mnie opowiadałeś co cię gnębi. Uprzytomnij  sobie fakt, że jeszcze  stosunkowo nie tak dawno była o mnie  zazdrosna. Jak ona teraz taka rozhisteryzowana to licho wie  co jej  może do głowy przyjść. Jeśli chodzisz  z nią do lekarza na kontrolę to myślę, że ci ten  lekarz pomoże. No chodzę, ale ona  nie chce  bym był cały czas i dopiero po badaniu mogę  wejść.Nagle  zrobiła się  wstydliwa. No to tym bardziej  zamów sobie  extra  wizytę, żeby lekarz  wiedział, że coś  z  jej głową nie gra. 

Dobrze, że mnie  nie odbiło, bo ja bym pewnie  zamęczyła siebie i otoczenie tym, że mogę urodzić  dziecko z jakąś wadą  wrodzoną, bo już  za stara jestem na rozmnażanie.

Ale ty Ewka,  nie jesteś histeryczką, jesteś  bardzo konsekwentna w tym co robisz. Jesteś co prawda ryzykantką, ale jesteś  konsekwentna i  podejmując  ryzyko liczysz  się  z konsekwencjami. I potem nie wpadasz w histerię.

A co masz na myśli mówiąc, że jestem ryzykantką? To, że  rzuciłam państwową  posadkę i   zaczęłam  z tobą rozkręcać biuro projektowe? Niczego  nie  ryzykowałam, przez  kilka  miesięcy siedziałam w dwóch miejscach - u ciebie i w państwowym biurze  projektów. Było to nie jeden  raz  nieco męczące, ale ryzyko  było mocno  zminimalizowane.

Nie, nie  to mam  na myśli - myślę o Robercie - bardzo krótko się znaliście a lekarze pracujący w klinikach czy też  szpitalach, a do tego  chirurdzy podobno odreagowują  stres łóżkiem albo alkoholem.

Zigi, pieprzysz, że tak  brzydko  powiem. Owszem, wielu pije, ale nie jest to  regułą. Owszem, pielęgniarki często włażą im  do łóżka. A poza tym wiedziałam, że krótko się  znamy i że oboje  ryzykujemy, że może nam to  nie wyjść. Ale była tak intensywna  chemia  między nami, że to zadziwiło nas oboje. A nie byliśmy wszak nowicjuszami w tej  materii. Każde  z nas przeszło przez  małżeństwo, każde miało  jakiś romans  "dla  zdrowia". Ryzykowaliśmy  tylko  tym, że prześpimy się  ze sobą kilka  razy i dojdziemy  do wniosku, że to była  pomyłka. No a jak  widzisz  stało się inaczej.  I tego wam, cholera jasna,  zazdroszczę- podsumował dyskusję  Zigi.  

No to nie  zazdrość, ciesz się, że znalazła się taka, która chce mieć  z tobą  dziecko, przejrzyj internet,  poczytaj trochę o tym jak ciąża działa na organizm kobiety, idź porozmawiać z lekarzem prowadzącym jej ciążę i powspółczuj trochę  Dorocie.  Bo tak naprawdę to chodzenie  w ciąży raczej mało zabawne jest - wiesz, już  kilka  ciężarnych  wśród  swych  koleżanek  miałam. Każda miała jakieś chwile  zwątpienia,  załamania i z jakiegoś  względu   większość poprzestawała  na jednym  dziecku, choć ze  względów materialnych mogłyby mieć kilkoro.

No a Robert nie chciał byście  mieli wspólne  dziecko? Mówiłam  ci - powiedział, że kocha  mnie na tyle, że gdybym chciała  mieć  dziecko to on byłby jego ojcem. Ale on jest  zdania, że to kobieta  ma  gorzej bo musi chodzić  w ciąży, potem  karmić i trud wychowania  zawsze jest większy dla niej, więc to  ona  musi decydować czy chce  to wszystko przeżyć czy też  nie.On już ma syna, a ja wcale dziecka  nigdy nie pragnęłam i nadal  nie pragnę. Jestem cała  tylko dla niego. A on  dla  mnie. Przez  cały  czas  mojej choroby był obok mnie, spał w moim pokoju na dostawce, wychodził tylko gdy miał operację, lub  swoich pacjentów i  do kantyny na posiłki. Pielęgniarki były tylko  w ciągu  pierwszej  doby, gdy ja  nie mogłam jeszcze  wstać a on musiał operować. Podpadł wszystkim pielęgniarkom,  one  mi tylko kroplówki zmieniały, całą  resztę on robił, co mu  miały za złe. Paweł mu ubranie dowoził z domu. A tak nawiasem, gdyby  nie on, to pewnie by mnie tu  dziś nie było. Nie tylko jemu napędziłam  strachu, temu co miał dyżur i mnie operował też.

Wiem, powiedział mi Robert, że było z tobą kruchutko i że na  szczęście ból cię obudził. Z tego  wniosek, że nie  zawsze  trzeba narzekać na ból.

Myślałaś trochę nad  tym konkursem? Jeszcze  nie, na  razie jeszcze się  trochę  zbieram do  kupy. Nadal jestem   w stanie przespać  cały  dzień i wieczorem nie  mam  problemu z  zaśnięciem, o ile Robert jest  ze mną. Ale on ostatnio tak  sobie   poustawiał  dyżury,  żeby  nie  spać poza  domem, bierze  dwunastogodzinne w weekendy od 8 rano do 8 wieczorem. Na te  dyżury  jest  mało chętnych, bo większość  ma jakieś  dzieciaki i musi  kawałek  weekendu rodzinie  poświęcić.  A Robert bierze bo wtedy ja do niego przyjeżdżam do kliniki i spędzamy czas w jego  gabinecie,  albo w kawiarni,  albo siedzimy w holu chirurgii - jedyny  warunek -  musi  zawsze podać pielęgniarkom gdzie  będzie.  Aleś ty dziewczyno  zakochana! - Zigi nie taił zdziwienia.

Ewa uśmiechnęła  się - 18 lat siedziałam z kimś kogo znałam od  dziecka, razem się  bawiliśmy, chodziliśmy do tej  samej  szkoły, często razem  spędzaliśmy  wakacje, bo  mamuśki nasze  się przyjaźniły i  wmawiały  w nas, że jesteśmy dla  siebie  stworzeni. Gdy jego  rodzice gdzieś  szli  wieczorem lub  wyjeżdżali na  jeden dzień to on  nocował u nas, tak  samo było gdy moi szli  na brydża i wiadomo  było, że wrócą późno  w nocy, to ja nocowałam u niego. Pierwszy  zgrzyt był gdy ja stwierdziłam, że  nie pójdę na handel zagraniczny ale na architekturę - bo oczywiście  mamuśki nas  widziały  na handlu  zagranicznym, a potem na jakiejś dobrej placówce po jego ukończeniu. A ja się  widziałam na  architekturze lub na ASP. Co prawda  cały czas  słyszałam  w domu, że głupio robię a Julek  cały czas twierdził, że się  nie dostanę. No to się  dostałam,  na złość obu mamuśkom i jemu. Więc  mamuśki postanowiły  nas "pożenić", żeby ich  plan nie  spalił na panewce. Zgodziliśmy się, bo to nam  dawało mniejszą ingerencję mamusiek w  nasze  życie. Bo nam   nawet  mieszkanie ufundowali.

Do czasu ukończenia  studiów nasi rodzice  nas finansowali, a seks z Julkiem był tak interesujący jak układanie  naczyń w zmywarce. Ja go nie  zdradzałam, bo mnie  seks  nie interesował, a on mnie  zdradzał i jeszcze   jakimś   paskudztwem  zaraził. Powiedziałam o tym ojcu, dostałam od  niego adwokata i pieniądze na  niego. Potem sprawdziłam  czy sex może  być frajdą i był,  a potem spotkałam  Roberta. Właściwie  powinnam być wdzięczna  Julkowi, że nie  powiesił tych  firanek a ja spadłam  z tej drabiny gdy je  wieszałam, bo  mnie do Roberta  sprowadziły moje  dolegliwości po tamtym upadku.

My z Robertem jesteśmy sobie pisani, coś tak jak ty z Dorotą. Kłóciliście  się, rozstawaliście i wracaliście  by znów  za jakiś  czas się rozdzielić. Pamiętaj  o tym, w chwili, gdy cię najjaśniejszy szlag trafia bo ona płacze lub gada  głupoty. Kochacie  się tak  samo jak my z Robertem.  Wiesz, tylko to się to  w życiu  liczy - miłość którą  dajemy i którą  dostajemy.

Obejrzałam  te filmy co mi podesłałeś - brak mi konkretnego terenu na którym to osiedle  ma powstać. Przecież od tego  trzeba  zacząć.  Przy  brzegu jeziora  jest mało płaskiego terenu, na większości na tym  brzegu to jest  miejsce na jeden  niezbyt   duży domek. I nie  za bardzo  wiadomo  jakie jest  podłoże. Czy ty tam  widzisz miejsce na osiedle domków?  Bo ja nie widzę. Z reguły osiedle to nie jest jeden  domek ale  kilka w jakimś układzie.  Coś w tym  wszystkim   mi nie gra. 

Nie  sądzę by ktoś  chciał budować  na  zboczu, choć nad  morzem są  miasta  posadzone  na skałach. A ja tu  żadnych  skał nie widzę. Po tym jeziorze chyba  pływają  statki turystyczne , bo na którejś  z map w sieci widziałam wyznaczoną  drogę  wodną więc  nie sądzę by ten  wąski odcinek chcieli  zabudować sztucznymi  wyspami, żeby miały domki gdzie  stać. Na  moje wyczucie to jest  zbyt  mało  informacji. Dlatego  jeszcze nawet palcem  nie kiwnęłam

 No ale jak na osobę, która  jeszcze  palcem  nie kiwnęła to sporo  już o  tym  myślałaś. W ogóle to jeszcze dużo informacji nam  brakuje, muszę do  nich zatelefonować, albo raczej napisać - słowo drukowane jest jednak  w tym przypadku  ważniejsze. W Hiszpanii widziałem  domki     zawieszone na  zboczach,  ale były do nich  dojazdy od   strony  lądu. Tu nie  wiadomo  czy takie  są. I były to ewidentnie  skały, a na tych  zdjęciach to ja  nie podejmuję  się określić co to jest. Za bardzo  zarośnięte jak na skalisty grunt. Co prawda są klify porośnięte  lasem, no ale póki co  to  nikt przy zdrowych zmysłach  nie ogałaca klifu z drzew by na  nim budować osiedle. Poza tym to za łagodnie  schodzi w dół by to nazwać  klifem.

Przez moment  zobaczyłam w  wyobraźni domki po obu stronach  łączone pomostami, no  ale gdy  zobaczyłam, że tam jest wytyczony tor  wodny to ta  wizja poszła sobie.  Po prostu coś  mi w tym wszystkim  nie gra. Byłoby  dobrze uruchomić   zagraniczne  kontakty które  masz i sprawdzić czy ktoś, gdzieś  jeszcze  słyszał coś o  tym konkursie.  A  może  ja po prostu jestem  zbyt  nieufna.

Myślisz, że ktoś  nam  robi kawał? Ewa  pokiwała  głową. No wiesz, kiedyś  kilku osobom podpadliśmy  albo  nie biorąc  "wspaniałej inwestycji" albo sprzątając  komuś  coś  sprzed  nosa. Ludzie  są pamiętliwi i często mściwi z  natury. Trzeba  by przejrzeć  trochę  zagranicznych czasopism z  branży. Bo jeśli naprawdę jest jakiś  konkurs to na pewno coś o nim piszą w którymś  z czasopism.

                                                                c.d.n.

sobota, 19 marca 2022

Ryzykantka- 53

 Mniej więcej  w tydzień po  powrocie ze Słowacji Ewę obudził w nocy ból brzucha. Wyplątała się z objęć Roberta i poszła do łazienki- bolało ją  w miejscu w którym według  niej  nie powinno ją nic  boleć, bo pęcherzyk żółciowy już miała wycięty, a bolało ją  w tym  miejscu, w którym  kiedyś był. Wychodząc z łazienki  wpadła w objęcia Roberta - co się  stało? czemu  wstałaś?- spytał. Ewa  skrzywiła  się- nie wiem co mnie  boli, bo boli mnie  w miejscu gdzie  kiedyś  miałam pęcherzyk żółciowy a przecież go już nie mam. Robert  zaczął się ubierać- zaczekaj, zaraz pomogę ci się ubrać - pojedziemy do kliniki. Ale po co? Po to, że to może być zapalenie wyrostka. Na chirurgii dziś ma  dyżur doktor L. Zaraz do niego zadzwonię. Jest piąta rano,  nie budź  człowieka- prosiła Ewa. Muszę kochanie, to zbyt  poważna  sprawa. Połóż się, pomacam  cię  trochę, zrobię to delikatnie,  a ty mi mów kiedy boli. Po chwili Robert powiedział- wg  mnie to wyrostek, boli cię przy nagłym odpuszczaniu ucisku. Zadzwonię, bo wolę byś leżała  w naszej  klinice niż gdzieś  w mieście i żeby L. operował  niż ktoś inny. W  niecałe pół godziny później karetka  wiozła oboje  do kliniki.

W klinice zrobiono jeszcze Ewie badanie  krwi i liczba  białych  krwinek  wprawiła ją w  zdumienie, doktora L. raczej nie,  widział w życiu nie jeden stan  zapalny. Gdy się ocknęła siedziała przy  niej pielęgniarka a ona  była podłączona do  kroplówki.  Oj,  szybciutko się pani obudziła, zaraz poinformuję pana doktora, że już pani nie śpi. Gdy się  skończy kroplówka, będzie pani  mogła  wstać i się przespacerować dostojnym  krokiem po pokoju. A pan doktor  ma zaraz jakiś  zabieg i przyjdzie do pani gdy go skończy. Porozmawiała jeszcze z jakąś inną pielęgniarka przez telefon i poprosiła by ta  powiadomiła pana doktora R.G., że  żona już się obudziła. Ale mnie się jeszcze   chce  spać, stwierdziła Ewa. 

Pielęgniarka  spojrzała na pojemnik wiszący na  stojaku- nie ma sprawy, ta kroplówka to jeszcze  trochę  czasu sobie pociurka. Może pani sobie  spokojnie  drzemać- nie mogę, bo mi się  chce  siku- jęknęła Ewa. Nie ma problemu, podam pani basen. Tylko proszę nie  szarżować, pomogę pani- trochę  zaboli, ale nie  za bardzo. Gdy pielęgniarka  zabrała basen Ewa nieomal  natychmiast  zasnęła z powrotem. Gdy się obudziła po raz  drugi w fotelu przy łóżku siedział Robert. Na  stojaku nadal wisiał pojemnik, tym razem była na  nim żółta etykietka. Ojej, ja   chyba  mam następną kroplówę - stwierdziła Ewa. No fakt- to już  druga. Masz gorączkę, ponad 39 i bardzo nas to martwi. W kroplówce jest  antybiotyk,  a skoro  nie  śpisz, to ci inaczej skonfiguruję  łóżeczko. Nie  chce ci  się pić? Nie, ale  znów  chce mi się  sikać, ale nie chcę basenu. No to cię  zaprowadzę do łazienki i zrobisz  normalnie i cię umyję, by ci było milej. Te miski są z dopływem  wody, jak w bidecie. Mam ochotę kupić coś  takiego do nas, do  domu. A co będzie z kroplówką? - a nic, stojak ma kółka, pojedzie  razem  z tobą do łazienki.Chwycisz go ręką, w której masz wenflon. A kiedy mnie  wypiszą do domu? Tego  nie wie nikt - musisz wziąć wpierw antybiotyki, potem 3 dni być bez gorączki, pewnie  za tydzień będę mógł cię  stąd  zabrać. A przez ten  czas pomieszkamy w  szpitalu. Masz pojedynkę, mnie tu zainstalują polowe łóżko - wygodne. Będę miał wyjątkowo blisko do pracy. W tym  wszystkim najszczęśliwsze jest to, że zachorowałaś tu  a nie na Słowacji. Dobrze cię wytarłem? suchutka jesteś? Tak, jesteś  świetną  nianią. No to wracamy do łózia. Ale  mi strachu napędziłaś, bo straciłaś przytomność gdy cię wieźli na operacyjną już po badaniu. Niewiele brakowało a byłby się drań rozlał i wtedy byłaby to trudniejsza  sprawa. Gdy się  zmęczysz tą pozycją to możesz sobie  sama obniżyć, zobacz kochanie, tu jest sterownik. Około siedemnastej  mam kilku pacjentów, chyba trzech, z tym że jeden to tylko kontrola i dwie  diagnostyki. Byłem przy twojej operacji i wiesz- gdybym  musiał to bym  cię zoperował. A L. zrobił ci szew niemal jak chirurg plastyczny. Śladu nie będzie. On tu dziś wieczorem wpadnie. Chyba ma nockę. 

Robert, zawiadom Zigi, że mnie jakiś,  czas nie będzie.  Zawiadomiłem, był przerażony. I prosił, by ci powiedzieć, że do konkursu już  was  zgłosił. I masz zdrowieć spokojnie. A do jakiego konkursu on  was  zgłosił Kochanie? Do włoskiego, na zagospodarowanie kawałka terenu północnego brzegu jeziora  Garda. No wiesz, jesteśmy wszak w Unii Europejskiej. Jakbyśmy wygrali to byłoby coś, ale nawet drugie i trzecie  miejsce się liczy, bo wtedy jest  szansa  wejścia na ten rynek.  

On to samo  mi mówił.  O jeżu zielony, coś się z nim po tym ślubie  stało - mnie po raz  pierwszy wypytywał o szczegóły pobytu na tym świątecznym wyjeździe, a tobie  powiedział o tym  zgłoszeniu nas  do konkursu- niesamowite!  Robert, mam popękane usta, chyba od gorączki, kup mi coś  w aptece na dole na te popękane usta. Robert przyjrzał się jej  wargom i  delikatnie po nich przejechał palcem i spytał- tylko to czy  może jeszcze coś do smarowania buzi lub rąk. No to jeszcze jakiś krem nawilżający do twarzy. Ale to może mi ktoś  z domu przywieźć. A chcesz może coś  do czytania?  Jak będzie to kup Politykę i Focus. No to wrócę dopiero  za pół godziny, przy okazji  zjem coś w kantynie. Ty jeszcze  dziś będziesz na głodówce.

Gdy Robert wrócił Ewa znów spała. Oddychała równo, spokojnie. Delikatnie wsunął jej pod pachę termometr, sprawdził puls. Temperatura już była niższa, już tylko 38,00. Odłączył kroplówkę po ostatniej kropli i zadzwonił po pielęgniarkę. Ucieszył się, że antybiotyki  działają.  Gdy przyszła pielęgniarka przepytał ją czy  będzie  jeszcze jedna kroplówka, powiedział, że  niedługo idzie przyjąć pacjentów w swoim  gabinecie i żeby Ewę prowadzić do toalety w razie  potrzeby a  nie dawać  jej basenu. Na  stoliku nocnym zostawił zakupy apteczne, a na fotelu czasopisma. Wyłączył Ewie komórkę, by jej ktoś nie obudził. Niech  biedactwo  śpi, sen to zdrowie. 

W godzinę uwinął się  z pacjentami i z ulgą powrócił do pokoju Ewy. Wysłał sms do Pawła, że antybiotyki na Ewę działają i temperatura spada a Ewa spokojnie teraz  śpi. Napisał Pawłowi, co ma mu z ubrania  podesłać do szpitala-najlepiej gdy zostawi to na recepcji, zapakowane i opatrzone kartką z jego nazwiskiem.Recepcja jest  czynna do godziny 21,00. Na pytanie syna  kiedy wróci do  domu napisał- nie wiem, zapewne wtedy gdy Ewę wypiszą do domu. Ma pojedynkę i  wstawią mi tu dziś  dostawkę. Nie  zostawię jej tu samej. Poza  tym mam tu bardzo blisko do pracy. Paweł wszystkim domownikom odczytał treść sms-a i prosił by mamę od nich uściskać i powiedzieć, że czekają na nią z niecierpliwością. Wieczorem, ku wielkiej radości Roberta temperatura już nie  wzrosła. Trzecia tej doby kroplówka była głównie "odżywcza", następna  dawka  antybiotyku  miała  być rano. Doktor L. który faktycznie  miał nockę, był bardzo  zadowolony ze stanu Ewy. Prosił Roberta, by ją wieczorem, gdy już pacjenci  nie będą się  szwendać, pooprowadzał korytarzami kliniki, żeby  zminimalizować zrosty pooperacyjne.  Śmiał się,  że Robert ma teraz tak bardzo  blisko do pracy. Powiedział Ewie, jak bardzo obaj byli w strachu, bo wyrostek był schowany pod wątrobą i istniała obawa, że w czasie ściągania go w dół może pęknąć. Dobrze, że masz bracie,  takie szczupłe i  zwinne palce - stwierdził Robert i że odważyłeś się ich użyć zamiast jakiegoś  haka. No wiesz Robercie- mimo wszystko w palcach to  człowiek ma  wyczucie,  a gdy posługujesz się takim hakiem to fajnie  ani bezpiecznie  nie jest.Czwartego dnia zdejmiemy szwy i skleimy brzegi plastrami i tego  dnia  pani grzecznie poleży. Będą wymieniane co dwa dni aż do chwili dobrego  zrostu. 

Kup jutro dla żony sucharki do śniadania, są w bufecie. I są znacznie  smaczniejsze od czerstwej  bułki paryskiej. No to ja uciekam. Do jutra, moi mili.Upojnej  nocy wam nie życzę, ale i tak lepsza  taka niż w oddaleniu.

Ósmego dnia po południu Ewa wróciła  do  domu. Miała jeszcze  dwa tygodnie  zwolnienia  lekarskiego. A w klinice  wrzało. Personel  pielęgniarski nie  mógł pojąć co takiego  ma  w sobie  żona Roberta, że on poza  nią  świata  nie widzi. Przez te kilka  dni  pobytu  zamiast  siedzieć  w domu on  siedział  z nią w pokoju szpitalnym. No a przecież ani piękna,  ani młodziutka a on spędzał  z nią każdą wolną  chwilę i opiekował się nią jakby  był pielęgniarzem a nie lekarzem. Gdy któraś nieopatrznie coś lapnęła na ten temat przy doktorze L. ten już  nie wytrzymał i wypalił - nie  wiecie co żona  R.G. ma takiego, co go przy  niej trzyma?  Jego żona ma to czego wam brakuje - jest bardzo inteligentna, taktowna i miła. Poza tym jest  architektem  bardzo  szanowanym  w  tym  środowisku. Nie  bardzo rozumiem  na jakiej podstawie  wam się  wydaje, że każdy facet leci na urodę. A poza tym żona doktora R.G.  nie nadużywa  kosmetyków, nie farbuje włosów, ubiera się stosownie do okazji i nie chodzi w  biały  dzień do pracy wymadźgolona jakby szła   na  bal maskowy. Nim powskakujecie  w te  swoje  różowe kitle to wyglądacie  jakbyście  szły do  nocnego klubu na podryw a nie do pracy z  chorymi ludźmi, którym potrzebna jest  wasza  empatia a nie  wasze wymalowane oczy. Panie  z recepcji oddziałowych też wyglądają  jakby obsługiwały zupełnie inną niż  szpital instytucję. Naoglądałyście  się bzdetnych seriali i wydaje  się  wam, że tak wyglądają prawdziwe pielęgniarki, lekarze i pielęgniarze. Nie dotarło do  waszych małych łebków, że te wszystkie stroje, makijaże i historie są tylko po to, żeby  film  miał powodzenie? Bo prawdziwe życie  nie wygląda tak jak w serialu - ani tak atrakcyjnie   ani  seksownie.

Poza tym pracujecie tu  za godziwe  pieniądze, więc nim następnym razem otworzycie  usta  by obgadywać innych współpracowników pomyślcie o tym, że na miejsce   każdej z was chętnie przyjdą trzy inne.To nie są  dożywotnie  kontrakty.

 A że pan doktor L. miał dość  doniosły głos,  a mówił to  wszystko tuż obok pokoju lekarskiego wiadomo  było, że to wszystko słyszeli lekarze, którzy akurat mieli swą przerwę śniadaniową. Gdy wszedł do  niego powitały go  ciche  oklaski. 

A "bohater" całego   zamieszania pocił się  w tym czasie  na  sali operacyjnej składając w  całość połamaną w dwóch  miejscach  nogę rowerzysty potrąconego przez samochód, którego kierowca miał w  nosie użytkowników ścieżek rowerowych.

W pierwszy weekend po szpitalu Robert z Ewą pojechali do Zigi i Doroty. Dorota "zaskoczyła" i wolała by Ewa  do  nich przyjechała, bo wolała w razie  czego wymiotować we  własnym  domu niż u kogoś. A niestety  należała do tych, dla których te  pierwsze tygodnie  ciąży były makabryczne.   Ewa upiekła  w domu ciastka cynamonowe, bo pamiętała, że któraś z koleżanek twierdziła, że  zjedzenie  jednego z  samego rana  znosiło poranne  mdłości. Dorota  była wzruszona, ale nie przekonana. Obiecała, że następnego rana wypróbuje ten  sposób.  Zigi dał Ewie założenia do konkursowego  projektu, przekazał kilka  filmów z tamtych  okolic, wypili kawę (Dorota coś  ziołowego, czego  zapach omal Ewy nie przyprawił o torsje) i wrócili  do  domu. 

Ewa jeszcze  w stu  procentach  nie doszła  do  pełni sił, no ale nie  dziwiło to Roberta, bo jednak było to  bardzo poważne  zapalenie, a podane  antybiotyki bardzo silne. Robert po całym tygodniu pracy i dniach choroby Ewy też był zmęczony, więc  zamknęli  się przed  całym światem na  swoim pięterku. Czulili się do siebie, przysypiali i budzili, cały czas spleceni uściskiem. Ewa cały czas dziękowała Robertowi   za to, że był z nią  stale, przepraszała, że ma tyle  z nią kłopotu a on jej tłumaczył, że dla niego życie bez niej nie miałoby sensu.

Około siódmej  wieczorem  Ewa stwierdziła,  że....jest głodna! No to znaczy, że zdrowiejesz! Schodzimy na dół, wiem, że mamcia przygotowała na  dziś rosołek cielęcy i do niego jest cieniutki domowy makaron, który razem z Welą  zrobiły. To Wela umie robić makaron? -zdziwiła się Ewa. Wela zrobiła  ciasto na makaron, mamcia odkopała gdzieś w garnkach maszynkę do robienia makaronu a tata kręcił korbką gdy były w  niej płaty ciasta. Potem go ugotowały i teraz będziemy wszyscy jeść cielęcy rosół z domowym  makaronem. Dały rosołek tylko psu spróbować, mało miski nie  wciągnął. A na drugie są  naleśniki z mięsem i naleśniki z serem  i rodzynkami. I wszystkiego przygotowane jak na pułk wojska. Robert pierwszy  schodził po schodach, żeby Ewa się  czasem nie potknęła. Na dole wszyscy  bardzo się ucieszyli, że Ewa jest głodna.

Ewa opowiedziała  wszystkim jak nadzwyczajnie  się Robert  nią opiekował  a przecież w ciągu dnia normalnie pracował a zamiast odpocząć  każdą  wolną  chwilę   jej  poświęcał. Ewuś, tłumaczył jej  Robert- przecież to  chyba  normalne -gdy się kogoś  kocha, to się o  niego dba stosownie  do chwili- najważniejsze było, byś nie  dostała  zapalenia otrzewnej. Ty Ewuś  dbasz o mnie nawet gdy jestem  w pełnym  zdrowiu, pilnujesz stale  bym się odpowiednio odżywiał, starasz  się odsuwać ode  mnie jak  najdalej troski  dnia  codziennego, na każdym kroku ułatwiasz mi życie. I, co chyba  dla  każdego normalnego  człowieka jest ogromnie  ważne- mogę ci  się zwierzyć ze  wszystkich  moich trosk, a nie da się ukryć, że tych  zawodowych jest  najwięcej.  I wiem, że zawsze  mogę ci powiedzieć czego się boję    przed którąś z czekających  mnie operacji i mogę opowiedzieć potem czego się bałem. Doktor L. w pełni  mnie  rozumie, bo jego  żona też jest dla niego  wsparciem, tak jak ty dla mnie. A poza tym - jesteś prawdziwą matką dla Pawła - stworzyłaś dom dla nas obu. Powiedz mi więc jak mógłbym nie poświęcać ci każdej  minuty  swego czasu? Wszczepiłaś  nas do  swojej rodziny, dzięki tobie obaj  z  Pawłem zaleczyliśmy swoje rany, które powstały  kiedyś  z mojej głupoty i  nieodpowiedzialności. I ty i twoi rodzice stworzyliście  dla nas obu bezpieczną przystań, więc najnormalniejsze w świecie jest to, że staram się ciebie i rodziców otoczyć swą troską. Nawet  nie masz pojęcia jak wzruszyło mnie  to, że zadbałaś  nawet o to, żebym jednak  nosił zimą  czapkę gdy wysiądę z  samochodu. Nie wiem  skąd,  ale  wiedziałaś, że  wszystkie  mnie "gryzą" i  denerwują i wyczarowałaś dla mnie  i Pawła cudownie miękkie i  delikatne  czapki. To pewnie drobiazg dla kogoś, ale mnie to ogromnie  wzruszyło, że tak o mnie i o niego dbasz. Więc  powiedz  mi, jak mógłbym nie  zadbać o ciebie  w szpitalu gdy zdawałem sobie  sprawę z tego co ci  grozi.


                                                                  c.d.n.


piątek, 18 marca 2022

Ryzykantka -52

Z  żalem  wracali do Warszawy. To był naprawdę miły,  bardzo udany  pobyt. Przed wyjazdem Robert zapytał się pana Kukeczki, czy będzie  można u niego zatrzymać  się z psem- oczywiście pies będzie   miał psi paszport i świadectwo  zdrowia. Pan  Kukeczka  nie widział problemu. Orientacyjnie umówili  się na koniec  czerwca,  z tym, że będą telefonować na początku czerwca.

Alina się śmiała, że najlepiej byłoby wysłać Klony na wakacje  z Welą i Pawłem. Bo Klony  bez  zaplecza  mamy i taty są z reguły  grzeczniejsi. A Robert  stwierdził, że najlepsza do hodowli dzieci jest  Ewa, która  traktuje dzieci  tak, jakby były osobami dorosłymi. Zauważcie, że gdy jesteśmy u was to ani jeden z Klonów jej  nie  zagaduje. Ostatnio w lecie, gdy się któryś  wiercił przy stole to Ewa się  tylko na niego spojrzała i zaraz  przestał się wiercić. A przecież ona   na nich  nie krzyczy nigdy. Ona  tylko czasami zapyta  się dlaczego np. dłubie  w nosie a gdy  delikwent  milczy to mówi- jeśli coś ci w tym nosie przeszkadza to odejdź od  stołu, znajdź chusteczkę i wydmuchaj  nos a nie dłub w nim, bo ci krew poleci. I mówi to takim strasznie  obojętnym tonem, że dzieciak  głupieje. A jak któryś się  darł to go  zapytała tylko czy coś go boli. Mały  przecząco pokręcił  głową więc powiedziała - no to po co krzyczysz? I teraz  oba Klony obchodzą ją z daleka, no bo  znowu o coś  zapyta i  okaże się, że  nadawane przez  nich sygnały są nic  nie  warte. Ewa się śmiała - no bo na mnie  nigdy  nie krzyczano tylko jeżeli coś  zrobiłam "nie tak" to  musiałam  powiedzieć  dlaczego tak zrobiłam. To było okropne, bo najczęściej  wcale  nie wiedziałam po co coś zrobiłam, a robiłam chyba  głównie   z ciekawości. W pewnym okresie poniszczyłam  niemal wszystkie  lalki, bo musiałam  zajrzeć im co mają w brzuchu. Bo z książek medycznych i opowieści dorosłych wiedziałam, że w brzuchu są jelita. Niestety owych jelit  nie  znalazłam. Część  miała trociny a część pustkę, bo były z celuloidu lub innej  masy plastycznej. I potem słyszałam - to następnym razem wpierw  pomyśl, a jeśli  nie wiesz czy możesz tak  zrobić to się  zapytaj. Nawet klapsa  nigdy  nie  zarobiłam.

Droga powrotna do Warszawy minęła  sprawnie, bez  żadnych  problemów. Alina  coś przebąkiwała,  że zaraz przesiądą się do  swojego  samochodu i  pojadą  do swojego  domu, ale Ewa  stwierdziła, że to  nie jest  dobry  pomysł. Przenocujecie i  pojedziecie  rano do domu, wtedy  będziecie mogli się  na nowo zorganizować   nim  zabierzecie dzieci od  brata Franka. Zrobicie  rano  po drodze  zakupy i 3/4  drogi  będziecie jechać pod prąd,   a teraz to będziecie  mieć korki.  Oboje się  zgodzili, że Ewa  ma  rację.

Radośnie i głośno było tego  wieczoru. Psiątko  hasało po kojcu już  całkiem  składnie i Alina z Frankiem  orzekli, że jest prześlicznym psiakiem. Zaraz  po kolacji, odbyła się  "rewia  mody", a Paweł stwierdził, że  ta   owca co ma  być przy łóżku  i  na  fotelach to genialny  pomysł. Wela  już znała termin  obrony- był to sam początek lutego. Babcia i  dziadek byli  zadowoleni  ze swych kamizelek i bardzo im  się  podobały kurteczki Ewy i Roberta. Poza  tym twierdzili, że się już ogromnie  stęsknili za Ewą  i Robertem.

Ewa wysłała do Zigi sms - uważaj, już wróciłam, jutro pewnie   będę w pracy. Jak chcesz to zrób sobie  dzień aklimatyzacji - otrzymała  w odpowiedzi. Zastanowię  się - jeżeli  nie  dotrę  do 10,00 to znaczy, że  się aklimatyzuję. Gdy skończyła pisać Robert  stwierdził - no jasne, że się  aklimatyzujesz, bo jeszcze  jutro  nie idę  do pracy. Wyprawimy Alinę i Franka, zalegniemy trochę w sypialni, potem  zrobimy  zakupy i przystosujemy  nasze organizmy do Warszawy. Aklimatyzacja  to bardzo  ważna sprawa.

Alina i Franek cichutko wyciekli o 7,00 rano, nie jedząc śniadania. Ewa z pomocą Franka poprzestawiała  samochody wcisnęła im po kubku  z gorącą kawą, wycałowała się  z nimi i odjechali, a ona poszła  się aklimatyzować. Nic tak  skutecznie  nie budziło Roberta rano jak nieobecność Ewy  w łóżku. Szybko ją wyłuskał  z dresu i utulił mrucząc - stęskniony jestem, tak dawno cię nie  tuliłem. Biedaku, tak długo tu  sam leżałeś, chyba  całe 25  minut. No właśnie, właśnie- mruczał Robert. Strasznie  długo tu sam leżałem.Aklimatyzowali się do południa, potem razem robili śniadanie przy którym słuchali opowieści  babci i  dziadka co tu się  działo gdy ich  nie było. Dziadek zachwycał się swoją nową czapką, że taka praktyczna, bo wreszcie  nie  wieje  mu w uszy i że szalik taki mięciutki. Poza tym dowiedzieli się, że Paweł też jest  zadowolony ze  swojej czapki, co cienka ale bardzo ciepła i-to najważniejsze- Weli się podoba. Phi - nic  dziwnego- stwierdził Robert - też mam taką, ale w innym  kolorze-faktycznie jest  mięciutka i miła dla skóry.

Ewa i Robert opowiadali o swym pobycie  w tym hotelu, pozdrowili   rodziców od pana Kukeczki i bardzo ucieszyli  ich wiadomością, że nie będzie  problemu gdy pojadą tam  z psem. Ewa już kombinowała, by tam spędzić Wielkanoc, biorąc raptem  4 dni urlopu.

Następnego  dnia i Ewa i  Robert już  pojechali do pracy. Przy  śniadaniu Robert narzekał, że skończył się  dobry czas, gdy  mogli być  cały  dzień  razem.

Zigi był wyraźnie ucieszony, że Ewa  już  wróciła. Wypytywał się o ten pobyt, co było wręcz  kuriozalne- na ogół to  dotychczas zadawał jedno  pytanie  w rodzaju: " no i co,  zadowolona  jesteś?" ,  a teraz drążył temat. Ewa  pomyślała, że może Dorota  kazała  mu się  wypytać, więc opowiedziała o tym pobycie dość  szczegółowo.  Zigi  stwierdził, że tę rozbabraną  pracę  Karola to on sam kończy i Ewa  pomyślała- "on  chyba  jest  chory, a  może tu jeszcze się coś  wydarzyło", ale  z opowieści  Zigi wynikało, że nic  nietypowego  ani  złego  nie  wydarzyło się.

A u lekarza na badaniach byłeś? Byłem. No i co? no chyba  jest  nieźle, bo  nie mam żadnych chorób genetycznych, mam tylko na  razie  brać B Complex, żeby sobie nieco  zregenerować  system nerwowy i kwas foliowy mam brać. No i mogę spróbować zrobić  dziecko,  ale od razu mi powiedział , że to może potrwać, ciąża najczęściej wychodzi "od  ręki" tym, którzy jej wcale  sobie  nie życzą.  Bo  los złośliwy jest. 

A Dorota? Dorota  zaczyna  się  zastanawiać, czy na pewno chce  mieć  dziecko. No to dobrze - stwierdziła Ewa- może dzięki temu szybciej  "zaskoczy". 

A co masz na myśli mówiąc  "zaskoczy"? Nooo, prędzej  zajdzie. A mówi się  "zaskoczy" bo  bardzo  dużo kobiet czuje  się "zaskoczonych" ciążą- zupełnie tak  jakby połączenie  się  komórki żeńskiej i męskiej w  całość było czymś  zupełnie  niespotykanym ewentualnie przypadkiem występującym  raz na 10 miliardów.

Zigi, weź Dorotę i jedźcie do Słowacji - jedźcie teraz. Mogę ci dać  dwa  namiary - na ten prywatny i na ten w hotelu. Oba  miejsca  pierwszorzędne. Hotel  droższy i  ma więcej  pokus. Basen i rehabilitacja, wieczorki taneczne. Na tej  prywatnej kwaterze masz w  cenie pokoju śniadania, resztę  realizujesz we  własnym  zakresie. Fajna, prywatna  knajpka jest 5 minut  drogi od  domu  samochodem. Tereny dookoła są dobre na  biegówki, o zjazdówkach to ci tylko  powiem, że napaleńcy jeżdżą na Chopok i tam jest 12 tras o różnym  stopniu trudności. Rano tam wchodzisz na pierwszy  wyciąg i  wieczorem odczepiasz się od ostatniego. Ale tobie już chyba  wrażeń zjazdowych  nie potrzeba. Spacerować też jest gdzie, a jeśli ci  brak ludzi to jedziesz do Smokowca lub Tatrzańskiej  Łomnicy i masz ludzi. My już planujemy wyjazd na lato - całą rodziną, łącznie  z psem. Pomieścimy  się  bez problemu całą  rodziną w jednej willi.Dziadkowie na parterze, my na pierwszym  piętrze, młodzi na  drugim.  Wiadomo, że rodzice już  nie wszędzie  się  z nami wybiorą, ale  mają ogród przy  domu. Psa na  smyczy i w kagańcu można brać ze sobą  niemal  wszędzie. W drugiej  willi może będzie siostra Roberta   z Klonami i bratowa jej męża  ze swoimi chłopcami. Słowacy naprawdę świetnie  wykorzystują  Fundusze Europejskie, robią istny raj  turystyczny. No ale do lata jeszcze  daleko.

A co tutaj? Są jakieś nowe inwestycje? Są, jest  trochę pracy. Na ciebie  osobiście też czeka  kilka osób. Jak  zwykle  listy życzeń z gatunku mało możliwych  do spełnienia. Tu masz listę  chętnych  na randkę  z tobą. Zigi,  a co oznacza ta literka "f" przy   nazwisku?  

Oznacza, że klient ma lekkiego  fioła, bo jedne życzenia  wykluczają  drugie. Wiesz- tacy  z gatunku- wszystko  musi by ugotowane, nie surowe, ale ja  sobie  nie życzę w domu ani gazu ani indukcji ani ogniska. A kupnych ugotowanych też  sobie  nie życzę. Jak z takimi  rozmawiam to  mam ochotę po trzech  minutach  rozmowy  pokazać im gdzie  są drzwi i jeszcze  pomóc im  szybko w  nie  wejść.

Ewa roześmiała się- a  zastanowiłeś  się kiedyś nad  tym, jakie  ty masz wymagania wobec innych? To ty mi kiedyś  tłumaczyłeś jaka powinna być dziewczyna dla ciebie. W końcu  ożeniłeś z kobietą, która niemal w niczym  nie  spełnia tamtych kryteriów poza wyjątkową  cierpliwością wobec ciebie. No a co miałem zrobić, skoro ty już byłaś  zajęta? Wpierw miałaś koło siebie tę zgagę, Julka,  a potem zakochałaś  się na śmierć w Robercie!- śmiał się  Zigi. 

Ewuś, weźmy we dwójkę udział w konkursie na ośrodek wypoczynkowy w pewnej włoskiej  dziurze- dostałem taką propozycję od znajomego Włocha. To kawałek terenu nad jeziorem Garda. 

Nad Gardą?- zdziwiła się Ewa. Przecież tam  wszystko już  zabudowane na gęsto! Szpilki  nie ma gdzie  wetknąć!- byłam tam  kiedyś i widziałam na własne oczy. Poza tym żeby coś gdzieś  zaprojektować, to jednak  zdrowiej jest to miejsce  zobaczyć na  własne oczy  a nie tylko przeczytać  założenia. Trzeba trochę  zdjęć porobić, albo film  nakręcić, pokręcić się  po tym terenie. Wydaje  mi się, że brzegi Gardy są  zabudowane  "na duś". 

Zigi  spojrzał w notatki- to północny koniec  jeziora, prowincja Trydent - Górna Adyga, w okolicach Arco Riva del Garda. Mielibyśmy  rok  na złożenie projektu.  Oczywiście masz rację - trzeba to na własne oczy zobaczyć,  czy w ogóle  warto sobie  tym głowę  zawracać. Ewa szybko wyszukała  mapę tych okolic. Zobacz Zigi - wąsko tu, góry schodzą do jeziora. A na zboczach budowa  zawsze jest droższa no i trzeba od groma  dróg porobić. Trzeba  sprawdzić dokładnie w którym to miejscu, jak  z kanalizacją itp.  Albo pojedź tam z Dorotą, to będziesz  w międzyczasie  dzieci  robił. Zigi śmiał  się-  z ciebie to  bardzo  praktyczna  kobieta jest.  To nie praktyczność przeze mnie przemawia, tylko doświadczenie   życiowe. Jeśli pojechałbyś bez  niej, to obejrzałbyś  wszystko po łebkach i  wrócił stamtąd po 3 dniach. A ja chcę byś dobrze obejrzał  okolicę, kochany króliczku. Króliczku??? -zdziwił się Zigi- co ty taka czuła dla mnie  jesteś? Nie  czuła, tylko jesteś chutliwy niczym królik, albo pewien  chirurg - zaśmiała  się Ewa.

                                                                 c.d.n.



czwartek, 17 marca 2022

Ryzykantka - 51

W dwa  dni po "przypadku  Karola" rano, zaraz  po przyjściu  do pracy  Zigi powiedział do Ewy - jeśli masz  w ogrodzie  chwasty to co  robisz? Ja? ja nic nie  robię w ogrodzie, wszystko robią w  nim  rodzice. Ja co  najwyżej bywam  tam poleżeć  w cieniu na leżaku. A i to  rzadko, bo zawsze  mnie  podgląda  matka Julka albo  mnie komary  żrą. Ale  wiem, że tata często wykopuje  jakieś chwasty i potem je  wyrzuca w  worku  na  śmietnik. A co, działkę  kupujecie? Nieee, tylko Karol przeżył. I tak  sobie  go  z chwastem  skojarzyłem- on ma żywotność chwastu. Gdy wróci to go zwalniamy -  zgadzasz  się? Ewa popatrzyła   na   niego  niemal z  zainteresowaniem - no ciekawa jestem  czy to naprawdę  zrobisz, skoro to jakiś pociotek  Doroty. Przecież on od  samego początku nie nadawał się  do pracy,  a ty mi tłumaczyłeś, że się facet "wyrobi", a ja  ci tłumaczyłam, że tylko klamka  w toalecie  publicznej się  wyrobi od używania, ale  nie  alkoholik.  No pewnie, że trzeba go zwolnić. A długo będzie  w szpitalu? Na razie  wylądował w psychiatryku, tam jest jakiś  oddział dla uzależnionych.  Jego żona podobno składa papiery rozwodowe. To oznacza, że przejrzała  na oczy- stwierdziła  Ewa. A wcześniej  to nie  wiedziała, że  facet jest  alkoholikiem? 

Wiesz  Zigi- ja  coraz  mniej  rozumiem  ludzi,  a wydawałoby się, że skoro co roku jestem  starsza to bardziej  powinnam ich  rozumieć. Pewnie  już głupieję,  ze starości. Przecież  alkoholikiem  nikt  nie staje  się w ciągu jednego  dnia, to proces, który trwa i narasta. O ile jestem  w stanie  zrozumieć, że sam  zainteresowany może sobie  długo  nie zdawać z tego faktu  sprawy to jego otoczenie jednak to widzi i  rejestruje, więc  dlaczego nikt nic  nie robi? Nie  rozumiem tych  kobiet, co latami się  łudzą,  że "on się  z tego  wyleczy".  A wydawałoby się, że kobieta   kobiety  rozumie -  zaśmiał  się  Zigi. Widocznie  nie jestem w stu  procentach  kobietą - stwierdziła  Ewa. No tak, a pozory  mylą - jak często  sama  mówisz - śmiał  się  Zigi.

Zigi podniósł się  z krzesła -idę do chłopaków, zobaczę co ten artysta   ma w biurku. W kwadrans później wrócił do pokoju z reklamówką pełną  różnych  leków, resztek kruchych  ciastek, opakowań dropsów, serków  topionych, kulek  z papieru. W drugiej  ręce  miał kilka złożonych planów, w tym jeden,  którego od dawna  szukał. Wpierw  zatelefonował do Doroty i prosił by się  dowiedziała , w którym szpitalu psychiatrycznym leży  Karol, bo chce  te  wszystkie  znalezione leki dać tym, co go  mają leczyć. Niech wiedzą czym  się pasł, może to być dla   nich jakaś informacja o pacjencie. 

Potem oboje  z Ewą zastanawiali  się komu dorzucić to  co rozbabrał Karol. Doszli też do genialnego  wniosku, że tak  naprawdę to mogą zmniejszyć  ilość personelu i korzystać z projektów, które  już opracowali, wprowadzając tylko  niewielkie  zmiany. Dzięki temu  będą mogli  częściej  brać udział w  różnych konkursach, zwłaszcza tych  zagranicznych.

Wreszcie  nadszedł dzień przyjazdu Aliny i  Franka. Przyjechali wczesnym  popołudniem. Obydwoje  byli w  świetnych  humorach. Alina stwierdziła, że i jej  brat i  bratanek wyglądają na  bardzo  szczęśliwych. Robert tego  dnia wrócił z pracy  dość późno, bo  musiał "odwalić  nieco roboty  papierkowej", której  bardzo  nie lubił. 

Babcia  i dziadek byli szczęśliwi, że Ewa i Robert nie  jadą sami "w te góry, bo  zawsze jednak  bezpieczniej w 4 osoby  niż  w dwie", co Ewa  skwitowała  zdaniem - "no jasne, jeśli porwałaby  nas  lawina to moglibyśmy wtedy grać pod  śniegiem w brydża a nie  tylko w "Czarnego Piotrusia". 

Nowy domownik ogromnie  się Alinie  spodobał, zwłaszcza, że coraz   bardziej przypominał psa i nawet wydawał z siebie  dźwięk  - coś pomiędzy  szczekaniem a kaszlem. A jego entuzjazm do lizania  wszystkiego był wręcz powalający. Bardzo się  "Frankom" podobał dom i jego rozplanowanie wewnątrz. 

Wieczorem doszli zgodnie  do  wniosku, że  pojadą jednak  wszyscy razem jednym  samochodem, bo bagażnik  samochodu Roberta mógł swobodnie pomieścić znacznie więcej  bagażu  niż oni  mieli, zwłaszcza, że  wszystkie "objętościowe" ubrania  jak swetry Ewa zapakowała do worka  próżniowego i wzięła jeszcze   ze sobą  trzy  worki puste- na te "futra" które  być  może nabędą. 

Robert promieniał, co chwilę obejmował raz Ewę, raz Alinę, a Ewa była  szczęśliwa, że Robert jest wyraźnie zadowolony,  z tego wspólnego wyjazdu.Dziadek żałował, że ogród jest pod śnieżną paciają i jego "japoński ogródek" nie prezentuje  się najpiękniej. Ale i tak szklany wodospad bardzo się  gościom podobał. Opowieść o jakimś zboczeńcu, który podrzucał zwierzakom   zatrute lub pełne pinezek "przekąski" oburzył Alinę i  Franka do żywego. Ja to bym takiego głaskała  ostrzem żyletki i  potem  soliła- stwierdziła. Bo "zwykłe" zabicie takiego drania  to  za łagodny byłby  wyrok.

Dwudziestego drugiego grudnia  wyruszyli w  drogę gdy jeszcze  było ciemno- jeszcze  przed  szóstą rano. Było ciemno, zimno, ale  sucho - i ten  fakt  był najważniejszy. Śniadanie mieli  ze sobą i dwa termosy pełne  mocnej  kawy. W południe "wylądowali" w Nowym  Targu. Po drodze zatrzymali się tylko  na króciutko na jednym z parkingów. 

Motel tuż pod  Nowym  Targiem był nowiutki, ładnie  urządzony.  Część zakupów udało im  się  zrobić tego  samego  dnia. Ewa kupiła  dla rodziców futrzane kamizelki, dla siebie i Roberta krótkie kożuszki długości do połowy uda, dla Weli i Pawła futrzane pokrycia  na fotele i futrzany dywanik na podłogę  koło  łóżka. Zastanawiała  się nad kurteczką dla Weli, ale Alina  stwierdziła, że te  kurteczki to jednak  trzeba mierzyć. Bo jak  stwierdziła,  część z nich to jest  szyta "na oko" i niewiele  ma  wspólnego z rozmiarem  na metce. A Ewa stwierdziła, że  wpierw  zapyta  się  Weli  czy chce taką kurteczkę.

 Z butami nadal  był kłopot, ale  następny  dzień  był dniem targowym i panie   z obsługi motelu twierdziły, że "filcaki" powinny być na targu. A poza tym ich  zdaniem można tu było kupić importowane  buty  "na po nartach", których  cena  była  całkiem  strawna a jakość  dobra. Były miękkie, lekkie i ciepłe.  Wytłumaczyły, gdzie  je można zaleźć i......w godzinę później  cała czwórka była wyposażona w buty na po nartach, które tu  miały  nazwę ..."śniegowce". 

Kurtki w których przyjechali  powędrowały do worków próżniowych  wraz ze "śniegowcami", a Ewa i Robert  następnego  dnia  rano wyruszyli w drogę do Słowacji w rozpiętych futrzanych  kurteczkach.  Pogoda była  przyzwoita a ruch jeszcze całkiem umiarkowany, bo wcześnie  się   zebrali. Ewa i Robert  czuli  się na Słowacji "jak u siebie". Robert był tu też kiedyś zimą  z  kolegą, bo  mieli tu jakiś  spęd chirurgów, jak to określił Robert. 

Bardzo  się obu parom  podobał apartament - pokoje były duże no i do tego ten  wspólny salon. Dowiedzieli  się, że  za  niewielką dopłatą mogą dostawać posiłki do salonu, ale Ewa  stwierdziła, że to już drobna  przesada. Tym bardziej, że śniadania  były serwowane do godziny dziesiątej. Ewa i Robert od  razu zapisali się na  zabiegi rehabilitacyjne a Alina i Franek postanowili korzystać codziennie  z basenu. Oczywiście  dopiero teraz "Franki" dowiedzieli  się, że ten  pobyt to prezent pod  choinkę. Ewa "puściła" wiadomość do Pawła, że już są na  miejscu i że podróż była naprawdę udana. I kazała by dowiedział się od  Weli, czy chce kurteczkę z "baranka  lub  owieczki", to   w drodze powrotnej kupią.

Ewa zatelefonowała do Zigi, powiedziała, że dojechali  szczęśliwie i dowiedziała  się, że sprawę Karola mają  z głowy - jego serce jednak odmówiło posłuszeństwa i tej  nocy odszedł w  zaświaty. Zigi był tym nieco  wstrząśnięty, bo Karol był od  niego młodszy. No cóż- stwierdziła Ewa - ale ty już o siebie  dbasz, a on tego nie robił. No i ty  nie pijesz- przez grzeczność nie  dodała słów "już teraz". 

Cała czwórka wykorzystała ten  pobyt by jak najwięcej  wypoczywać na świeżym  powietrzu i śniegowce" bardzo  się przydały bo tu jednak był cały  czas  śnieg. Odwiedzili i  pokazali Frankom  niemal wszystkie  miejsca, w których  byli latem, podreptali nawet nad Szczyrbskie  Jezioro, przejechali się Elektriczką, pojechali do Bielańskich Jaskiń,  pokazali gdzie  mieszkali latem i odwiedzili pana  Kukeczkę. Spacerowali po  Tatrzańskiej  Łomnicy i Starym Smokowcu, wjechali na  Hrebienok. 

Na  dancingu byli tylko raz i to  z okazji Sylwestra i wreszcie Robert mógł w pełni zaprezentować Ewie jak dobrze tańczy. W noworoczny poranek każde  z nich  znalazło "drobiazg" z tej  okazji - Alina złote  kolczyki z perełkami,  Ewa naszyjnik z koralowca, Franek i Robert - każdy załapał smartwatch, Franek czarnego, Robert srebrnego.

Alina stwierdziła, że dla  niej ten  pobyt był "na  wagę  złota" i już myśli o tym, jak to będzie  dobrze, gdy  Klony  zaczną wyjeżdżać same  na  wakacje. Gdy to powiedziała  Franek omal się  nie udusił ze śmiechu. Gdy  się uspokoił  powiedział - rozbawiła  mnie  twoja   naiwność - teraz  gdy  nie  mogą jeszcze jeździć  sami to cały czas im się  taki wyjazd bez rodziców, na obóz lub  kolonie  letnie  marzy, ale gdy raz pojadą, to potem nawet  kijem  trudno to towarzystwo  z domu wypędzić. I my  z bratem i nasi  koledzy po pierwszym  wyjeździe  na obóz stwierdziliśmy, że już lepiej mieć  mniej  atrakcji i ze starymi się gdzieś  w kurorcie  nudzić niż  nudzić się na  koloniach letnich lub - nie daj Boże - na obozie harcerskim, który przypominał  szkołę przetrwania. Było któreś z  was na obozie harcerskim? Albo na  koloniach letnich? Alina i  Robert przecząco pokręcili  głowami. Nie,  my zawsze jeździliśmy albo z mamą  na  jakieś wczasy albo do cioci do Gdańska. I albo bawiliśmy się  wtedy z dzieciakami na podwórku, które właściwie  było dzikim ogrodem  między  domami albo jeździliśmy  z ciocią lub  wujkiem do Jelitkowa. A kiedyś to całe  dwa  miesiące byliśmy u cioci przyjaciółki w Oliwie i tam był bardzo duży ogród i ciocia z nami jeździła do Gdyni . 

No to  nie macie bladego  pojęcia o  obozie  harcerskim. Spaliśmy w dużych  namiotach na pryczach,  myliśmy  się  w lodowatej  wodzie  w takim korycie jak do pojenia  koni,obieraliśmy kartofle i codziennie  nas  ganiano na jagody, ale tylko raz je  jedliśmy. Wróciliśmy  tak  brudni, że każdy z nas musiał się  dwa razy wykąpać zaraz  po  powrocie.

No ale  może teraz jest  lepiej - stwierdziła Ewa.  Nie bądź naiwna - moja  koleżanka  w ubiegłym roku wysłała  swoją na kolonie  letnie-   dziewczę wróciło zawszone, brudne i  z  zapaleniem pęcherza  moczowego. Większość tych kolonii jest do  niczego, a tak zwane i  modne ostatnio "obozy przetrwania" przypominają kolonię karną  dla więźniów.  Ja naszych  dzieci nie wyślę na żadne  kolonie. Wiem, że oni są męczący bo  dziesięciolatki to już nie  maleństwa ale i nie nastolatki , trzeba  wysilić mózgownicę  co im zaproponować. W tym  roku to chciałbym ich  wziąć w góry - w tym  wieku  już można z nimi robić piesze wycieczki . I może faktycznie byśmy tu  z nimi przyjechali - pogadam  z bratem, coś   jego i naszym zorganizujemy. Tu jest więcej  atrakcji niż po polskiej  stronie i lepsza  infrastruktura.

To racja-  zdecydowanie  tu jest  lepsza infrastruktura. A ta ich "elektriczka" to genialny  wynalazek. Ciągle nie  mogę  zrozumieć  dlaczego nie ma takiego udogodnienia  do Kuźnic- dodała  Ewa.

                                                                           c.d.n