czwartek, 16 lutego 2023

Lek na wszystko? -57

 Wszystko ma  swój  kres  w życiu -  a ciąża  zwłaszcza. Ostatnie trzy tygodnie ciąży Aliny  uprzykrzyły życie całej  rodzinie,  ale nie  da się ukryć, że najbardziej "w kość" to dostał Krystian. Alina  panicznie bała  się porodu i zaczęła wręcz  marzyć, by była konieczność chirurgicznego rozwiązania  ciąży. Teresa tylko raz jej powiedziała, że bredzi niczym Piekarski na mękach, bo jeśli myśli, że po tej operacji  będzie  się  dobrze od  razu czuła to się grubo myli i że powrót do pełnej  sprawności wcale nie jest taki łatwy i bezbolesny jak  się jej  wydaje. I po tej "cesarce" będzie musiała  dobrze  zadbać o  swoje   mięśnie  brzucha, by je doprowadzić  do porządku.  

Alina twierdziła, że tak jak  można wybrać sobie   lekarza  i  szpital tak  samo powinna być możliwość wybrania sposobu rozwiązania  ciąży. Teresa, która  już miała dość jej "bredzenia" powiedziała  bez ogródek, co myśli o  stanie umysłu Aliny i żeby zamiast rozmawiać  z nią o "cesarce" Alina  wypiła z litr zimnej  wody na uspokojenie. Zezłoszczona  Teresa powiedziała  w końcu swej przyjaciółce, by  sobie przejrzała w internecie, w którym  z krajów Ameryki Południowej robią "cesarkę" na  życzenie pacjentki i  niech  sobie  tam pojedzie. I niech przestanie histeryzować, bo powinna  się  cieszyć, że  wszystko przebiega  bez problemu, że dziecko już  ma  prawidłowe ułożenie, że jego przewidywana  waga jest  w normie,  że nie urodzi pięciokilogramowego  wielkoludka a normalne dziecko ważące ok. 3 kilogramów. A w ogóle - jeśli ma zamiar gadać  głupoty to niech stanie przed  lustrem i niech  mówi do lustra.  No ale ty też  się bałaś porodu - wygarnęła jej Alina. No pewnie, że się bałam, bo wiedziałam, że będę miała cesarkę bo dziecko było w nieprawidłowej pozycji. Poród  siłami  natury to też na ogół nic  miłego i powiedzmy  sobie szczerze - każdy jest bolesny i wymaga dużo wysiłku. Masz przewidziany poród  ze  znieczuleniem, nie będzie  cię bolało, chociaż będziesz czuła jak pracują twoje mięśnie, ale  nie będziesz czuła bólu,  ale  zmęczenie i owszem. Weź i poczytaj  ze  zrozumieniem co piszą dziewczyny , które  rodziły pod  znieczuleniem. Znieczulenie, jego proces też będzie  bezbolesny, bo ci  się wkłują po podaniu  miejscowego znieczulenia. I zapewniam  cię, że wcale  nie jest zabawne po cesarce, gdy musisz prosić swego męża by cię zaprowadził do toalety, bo ty sama ni diabła  nie dojdziesz, potem by ci  pomógł wstać, doprowadził  cię lub doniósł do łóżka i pomógł ci  się ułożyć.  No i masz problem z każdą  zmianą pozycji, bo cię wszystko boli. W klinice miałam do łazienki tyle co w domu szerokość małego pokoju, czyli poniżej 10 metrów ale i to było niczym wejście na Everest. No i weź pod uwagę, że nie  zawsze po cesarce ma się pokarm, a jednak  znacznie  wygodniejsze jest na  samym początku gdy się karmi piersią.  A tak w ogóle- temat porodu uważam  za  zamknięty. Tak zupełnie poważnie to się wcale nie  dziwię ilości rozwodów- jeśli każda babka  swojemu chłopu umila życie tak jak ty Krisowi swoim ciągłym jojczeniem, to nic  dziwnego, że  szukają oddechu gdzie indziej. Nikt ci nie kazał zachodzić w  ciążę - powiedziałaś, że chcesz  no to masz, ze wszystkiego tego skutkami. I pamiętaj, że Kris musi cały czas pracować, nie  może  sobie  pozwolić na więcej  niż miesiąc przerwy, czyli nie będzie od świtu do nocy na każde twoje wezwanie przez pierwszy rok życia  dziecka. On nie  może "zejść z rynku", jest po prostu zbyt duża  konkurencja. Ja  miałam o tyle lepiej, że mam tatę. Ale głównie  był jako  wsparcie  moralne. Tylko  sobie  nie pomyśl, że Krystian  się  skarżył, mówię to  wszystko tylko dlatego, że  to widzę. Byłaś przyzwyczajona do tego, że w domu wszystko było planowane i robione "pod  ciebie", bo byłaś jedynym  dzieckiem, które się utrzymało  przy życiu, no ale dorosłaś, rodzice pomarli a ty już nie jesteś  dzieckiem. Mamy obydwie  szczęście bo bracia  wyszli  z domu, który  dbał bardzo o wychowanie dzieci a rodzice im przekazali dobre obyczaje, nauczyli ich szanować i  doceniać kobiety. Nie chleją, nie przeklinają, nie  włóczą się  nie  wiadomo gdzie i z kim, obaj dobrze zarabiają.   Zgadnij ile Kazik i Jacek, ten jego "szef," wypili wiśniówki gdy Jacek u nas nocował?  No nie wiem - stwierdziła Alina. Kazik to chyba tylko  lekkie wino  czasem wypije a i to  w mini ilościach, więc powiedz.  No to wyobraź  sobie, że przez cały wieczór, już po kolacji to wypili razem 200 ml. Ja to tylko język umoczyłam w kieliszku Kazika i stwierdziłam, że wyszła  mi świetnie. W sezonie owocowym zrobię następną, ale  nieco bardziej  słodką, taką bardziej jak likier- właściwie   takie coś pomiędzy wiśniówką a likierem. Fakt, że nie  żałowałam wiśni. Muszę znaleźć przepis  na likier kawowy, bo mi jest potrzebny do niektórych włoskich przepisów na pan forte. Kiedyś kupiłam, ale wcale mnie  nie zachwycił, a drogi był jakby był pędzony na  złocie.

A ten Jacek, to całkiem fajny facet - stwierdziła Alina. Można przy  nim zapomnieć, że to zawodowy wojak. Bo za mundurowymi to ja nie  przepadam, a ten jest całkiem  fajny, zwłaszcza, że chodzi po cywilu. No bo to bardzo inteligentny facet, a poza  tym poszedł do wojska trochę na  złość rodzicom- tak powiedział- wyjaśniła jej Teresa. Ale  mam wrażenie, że nie tylko dlatego, oni planowali dla niego jakąś inną karierę niż studia, więc po 2 latach regularnego woja przeszedł na  zawodowstwo, tym sposobem zrobił studia w takim jak chciał kierunku i wypiął się na  rodziców- powiedziała Teresa. A w pewnej  chwili okazało się, że kiedyś zmajstrował syna i teraz  wyłazi  ze skóry, żeby nadrobić stracony czas, kiedy  nie wiedział, że jest ojcem. 

Tesa, a powiedz mi co was napadło, żeby zafundować  nam tak drogiego Mikołaja w tym roku? Ja rozumiem, że nie masz czasu ganiać za prezentami, no ale  chyba przesadziliście.  Teresa wzruszyła tylko ramionami - to były pieniądze Kazika, dostał nagrodę i ją podzielił pomiędzy nas pomijając siebie. A tak cieszył się, że może się podzielić tą forsą jakby wygrał milion  na loterii. Ja też dostałam, 5 tysięcy tak jak wszyscy. Ale jeszcze  sobie nic  nie  zafundowałam. Mam właściwie  wszystko z ciuchów co bym  chciała mieć, więc odłożę   sobie  na wakacje.  

Jacek proponował byśmy wakacje  z dzieckiem zrobili  sobie w jego domu w Świdrze. Bo z takim bobasem to nie ma  gdzie jechać, góry i  morze to za bardzo bodźcowe klimaty. No ale mnie się nie będzie  chciało siedzieć tam  samej. Wolę być w Warszawie i jeździć z małym albo do Konstancina  albo Wilanowa. Oczywiście razem z tatą. Twoje to jeszcze  będzie  chyba  za maleńkie żeby wyjeżdżać z nim poza  miasto.  Na razie jeszcze  tej sprawy  nie omawiałam z Kazikiem. Bo jakby na to nie spojrzeć to dla niego byłoby to wydłużenie czasu dojazdu do pracy. Nie chcę go tu zostawiać  samego, a codzienne dojazdy do i  z pracy to fajne  nie są. Rano i po pracy korki jeśli się jedzie samochodem, no a w pociągu to tłok. Poza tym, nie wiem czy wiesz, ale Kazik otworzył przewód doktorski i do tego to  musi być cały czas w Warszawie, będzie  musiał bywać w  różnych miejscach. Wolę być wtedy na  miejscu, bo jak  się zapracuje to zapomina o jedzeniu. Już pomijam fakt, że  chyba bym  się za nim  zatęskniła na śmierć. Już  zapowiedział, że pisać to będzie  głównie  w domu, a część "praktyczną" to będzie miał w kilku miejscach w Warszawie. A gdy będzie  wyjeżdżał, to będzie nas  za sobą zabierał. Szkoda, że nie  zrobiłaś prawa jazdy.  Alina pokiwała  głową - prawko to ja  zrobiłam, tylko nigdy nie jeździłam, bo tak  naprawdę to nie mam za pięć groszy  talentu do prowadzenia samochodu. Cud, że zdałam ten egzamin - pewnie tylko dlatego go zdałam, że głównie było manewrowanie, a jazda była ograniczona do najbliższego otoczenia miejsca, w którym robiłam kurs, a tam nie było niemal wcale  ruchu, więc jakoś sobie poradziłam. A potem to nie jeździłam, nie miałam  czym, bo ojciec sprzedał samochód.  Nie to co  ty- ty miałaś egzamin w centrum Warszawy i to w dużym  ruchu no i zaraz jeździłaś samochodem bo mieliście z Robertem samochód. Boję się jeździć  po Warszawie. Kris chciał bym sobie  wykupiła jazdy doszkalające, ale tak naprawdę to chyba ja  plus prowadzenie samochodu to nie jest dobre połączenie. Zresztą nie ciągnie  mnie do  siedzenia  za kółkiem.

A ja bardzo lubię prowadzić - ale równie dużą frajdę mam gdy mnie  wozi Kazik. Nie szpanuje, jeździ tak jak przepisy pozwalają. Robert to się popisywał jaki z niego dobry kierowca i często łapał mandaty za prędkość.  No ale najważniejsze, że mnie dopuszczał do kierownicy.  Nie był najukochańszym mężem, ale w kwestii użytkowania samochodu to nie  mieliśmy nigdy scysji. 

A masz jakiś kontakt z Robertem po rozwodzie?- spytała Alina. Wyobraź sobie, że nie mam i bardzo  się z tego cieszę.  Raz  z nim rozmawiałam przez telefon, bo nagle  "zczłowieczał" i się mnie  radził czy ma jechać czy nie do tej Moskwy, bo  miał jechać na lepsze  stanowisko,  ale jako bezpartyjny odpadł i może pojechać  tylko jako szeregowy pracownik.  No i poradziłam mu, żeby jednak jechał, bo zawsze tam zarobi więcej niż tu, chociaż tu całkiem  dobrze  zarabiał. I od tego czasu już go nie widziałam  ani nie  słyszałam. Cieszą  mnie dwie rzeczy- nie tylko to, że się rozeszliśmy ale i to, że dzięki temu nie muszę widywać jego mamuśki. Bo jakoś tak  się złożyło, że nie  przepadałyśmy za sobą.

Ja tylko żałuję, że nie żyją rodzice  braci - to byli naprawdę bardzo mili, uczciwi i kulturalni  ludzie. Ale tak podskórnie  wierzę, że oni wiedzą, że jesteśmy z Kazikiem razem. Kiedyś rozmawiałam o tym z tatą i tata powiedział, że choć nie ma  na to żadnych naukowych dowodów to on też ma wrażenie, że ci co odeszli mają z nami w jakiś sposób kontakt i wiedzą co u nas się dzieje. Że to kontakt  na poziomie podświadomości.

Nooo, tata tak właśnie  myśli- potwierdziła Alina. Czy mówiłam ci, że nie chcieliśmy wiedzieć jaka jest płeć naszego dziecka?  Ty nie mówiłaś, ale Kris to powiedział Kazikowi. No i dobrze, przecież  to tak naprawdę obojętne i tak będziecie to dziecko kochać. A ciuszki niemowlęce i dziecięce są jeszcze , na szczęście,  "bezpłciowe" jeśli idzie o krój. Teraz  w dobie pampersów to i tak  każde  zasuwa co najmniej dwa lata z pampersem w majtach.

Zastanawiam się chwilami czy nie zdecydować  się na drugie  dziecko, ale gdy pomyślę, że mogłaby być druga  cesarka to zaraz mi rozum wraca do głowy. Powiem ci, że z podziwem patrzyłam na Kurta i Sophie i tę  trójkę dzieci. Aż mi się w oczach roiło, choć były bardzo fajne i grzeczne. Kazik mówi, że nie ma  natury ryzykanta i że 80% szans, że drugi poród będzie prawidłowy to za mało, żeby ryzykować. Co prawda znam kobietę, która ma  pięcioro dziatek i każdy poród był odbierany  cesarką. I wiesz, nawet gdyby  mi dopłacali to nie chciałabym tak wyglądać jak ona po tych operacjach. Po ostatniej to jej jajowody zatkali, bo oni tak "po bożemu", bez  antykoncepcji. I to ona poprosiła by jej to zrobić, on nic o tym nie wie. I te odstępy pomiędzy dziećmi są różne, między najstarszym a najmłodszym to ze 20 lat.

A Sophie mi powiedziała, że wcale  a wcale trzeci poród nie był łatwiejszy od pierwszego. Ale oni uparli się kiedyś  by zmajstrować dziewczynkę i Sophie "zachodziła w ciążę metodą naukową" i też  się nie udało. Teraz "naukowo" łyka tabletki - co prawda dziewczynki od tego nie ma  ale innych dzieci też nie.

Tesia, co to jest ten błogostan  ciężarnych?  Teresa zaczęła  się śmiać - to taki wymysł facetów żeby im kobiety dzieci rodziły. Nie mam pojęcia, bo mnie raczej cały czas ciąża doprowadzała do złości  a nie  błogostanu. Wiele rzeczy mnie  złościło - na przykład na początku to, że  zasypiałam niemal na stojąco, że są rzeczy, których nie powinno się jeść, potem to, że wyglądam jak zmora, potem ,że tej mojej ciąży to wcale nie widać i mi nikt miejsca nie ustępuje w autobusie gdy mnie  akurat tego dnia Kazik nie wiezie do pracy, a pod koniec, że nie mogę  się nachylić nad  talerzem bo dziecko w brzuchu od  razu fiksuje. 

                                                                       c.d.n.