wtorek, 18 sierpnia 2020

Zastępstwo - XXX

Dzięki  rozlicznym znajomościom Fabia sprawę kupna-sprzedaży udało się zamknąć
w zaledwie  szesnaście dni. To był cud nad Adygą, jak się śmiał Fabio. Mieszkanie
stało się własnością Fabio i wujka.
Pierwszy ruch, który Fabio wykonał z tej okazji to była wymiana zamka w drzwiach
wejściowych. Trochę się Iza dziwiła, ale Fabio powiedział, że nie wie ile było kluczy
pasujących do tego zamka, bo to mieszkanie  było zgłoszone do wynajęcia, więc jest
pewne, że były do niego z całą pewnością trzy komplety kluczy, a może i cztery, a oni
dostali tylko dwa komplety. Więc zamiast dociekać ile tych kompletów było, lepiej
jest wymienić zamek i dorobić cztery komplety kluczy. Dwa wezmą od razu Iza i Jacek,
po jednym Fabio i wujek.
Drugim krokiem była wizyta u dozorcy- Fabio przedstawił mu się, mówiąc, że jest nowym
właścicielem, jednocześnie wskazał Izę i Jacka jako nowych użytkowników, którzy będą
tu mieszkać od połowy września. Jak długo? Jak długo będą chcieli. A ten profesor  -  tu
wskazał na Jacka, będzie  tu pracował naukowo na  Uniwersytecie.
Niespodziewany awans na profesora nieco ubawił Jacka, ale starał się nie roześmiać.
Fabio prosił by dozorca zwrócił uwagę na  mieszkanie nim tu przyjadą Jacek i Iza.
Jednocześnie wręczył dozorcy swą wizytówkę, jak również zlecił zamówienie tabliczki
na drzwi mieszkania z nazwiskami i imionami ich obojga oraz wręczył mu kopertę mówiąc,
że to kwota na związane  z tym wydatki, a gdy Fabio  przyjedzie we wrześniu to się rozliczą.
Jeszcze uregulowali należność za wynajęcie garażu, który był....własnością  pana dozorcy                   który zapisał sobie, że zarezerwowany jest dla "professor   Jacek  B., citroen, 15.IX."
Z Werony pojechali do domu  Fabia skąd za dwa dni odlatywali rano do Zurichu, a późnym
popołudniem do Warszawy. Dla obojga zaczęły się nieco obłędne dni- krążenie pomiędzy
włoską ambasadą, a szykowaniem rzeczy osobistych na wyjazd, spisywanie listy mienia
przesiedleńczego, wizyty w Urzędzie celnym. Teraz to się Iza cieszyła, że ma tam już na
miejscu całe wyposażenie kuchni i zastawę , z pościeli  brali ze sobą tylko bieliznę
pościelową i 4 lekkie, ale bardzo ciepłe koce z wielbłądziej wełny zamiast dwóch kołder,
2  swoje ulubione małe poduszki, bo te, które tam były na wyposażeniu planowali dać
do pokoju "gościnnego". Każde z nich szykowało sobie też "biblioteczkę", odwiedzali też
Empik kupując nowe książki. Każde z nich miało dwie listy tego co pakowali do pudeł.
Jedna była dla  urzędu celnego, druga dla nich, żeby wiedzieli gdzie co mają. Wujek miał
rację -nie było sensu wysyłać tego przez UPS, tyle tylko, że musieli wziąć celnika do domu
by sprawdził zawartość wywożonych pudeł i opieczętował je.
Przyjechała bardzo miła młoda celniczka, przeczytała listy, z grubsza przejrzała zawartość
pudeł i powiedziała, że gdyby jeszcze coś ze sobą zabierali, to niech  do niej zatelefonują,
a ona   przyjedzie. Wypytywała Izę do jakiego miasta jadą, zachwyciła się, że do Werony,
że ona  tam jeszcze nie była ale jest pewna, że kiedyś pojedzie.
Iza co tylko mogła to załatwiała jeszcze wujkowi, wzięła transita na myjnię i przegląd,
odkupiła formalnie  służbowego citroena, odwiedziła kilku lekarzy - specjalistów, umówiła
się z Alicją i Aleksem na "wieczorek pożegnalny". Przetłumaczyła u tłumacza przysięgłego
wszelkie posiadane dokumenty, zwłaszcza te dotyczące jej kariery zawodowej, świadectwa
ukończenia  kilku różnych kursów dokształcających z dziedziny rehabilitacji. Zostawili też
kilka upoważnień notarialnych dla wujka.
Trochę się wszyscy posmęcili w czasie tego pożegnalnego spotkania , a Alicja była bardzo
ciekawa, co przez czas pobytu  Jacka i Izy w Weronie będzie się działo z tym mieszkaniem
 w Warszawie, bo oni chcą kawalerkę Aleksa komuś wynająć, a sami wynająć za te pieniądze
plus jakaś dopłata, coś większego. Iza  zaraz zatelefonowała do wujka czy na czas ich
nieobecności w Polsce wynajął by to mieszkanie przyjaciółce Izy. Wujek tylko zadał jedno
pytanie- czy Izie na tym zależy, bo jeśli tak, to oczywiście, niech wynajmą, a on przyrzeka
Izie, że z nich "nie zedrze" za wynajem.  Iza umówiła więc Alicję  na następny dzień
w firmie wujka, mówiąc, że nie wie czy przy tym będzie, bo ma kilka spraw do załatwienia
na mieście, no ale przecież mogą te sprawy bez niej omówić.
Bez trudu dogadała się Alicja z  wujkiem, przy okazji wspomniała też, że chce zmienić
pracę. Gdy do biura wróciła Iza, Ala jeszcze była bo  wujek przedstawiał jej jaką by miała
pracę u niego. Co prawda nie dostałaby samochodu służbowego, bo właśnie się firma go
pozbyła z powodu odejścia Izy, no ale mogłaby dojeżdżać do pracy komunikacją miejską,
bo to nie jest wcale daleko. A do urzędów to będzie  jeździł wujek, bo jakiś czas minie
nim Alicja wszystko "załapie". No i będzie mogła zacząć pracę od pierwszego października.
Iza  zostawiała wszystko w idealnym porządku,  wszystkie  dokumenty  były posegregowane,
segregatory opisane, nie było żadnych zaległości.
Rodzice obojga  dość ciężko przeżywali fakt, że "kochane dzieci" wyjeżdżają i już zapowiedzieli,
że nie przyjadą na święta  Bożego Narodzenia  do Polski. Samochód odpada, bo zima, samolot
z kolei to zbyt droga impreza.
A tak naprawdę to już byli umówieni na te święta z Fabio i wujkiem, że je spędzą u Fabia.
Mela już  wyjechała do córki, kawałek drogi pokonała promem, resztę pociągiem a telefonując stamtąd  powiedziała, że spędzi tam święta i  Nowy Rok. I nie wie kiedy wróci, bo zimą to trochę trudniej podróżować po Szwecji a ona samolotem nie wróci.
I stąd zrodził się pomysł świąt w Treviso.
Na trzy dni przed wyjazdem do Werony do Warszawy niespodziewanie przybył....Fabio.
Po prostu doszedł do wniosku, że skoro jadą w dwa samochody a jest do tego tylko trzech
kierowców, a ze względów bezpieczeństwa powinno ich być czterech, to czym prędzej przybył
jako "ten czwarty do brydża".  Wujek był wzruszony a Iza i Jacek w pełni zaskoczeni tym
gestem. Bo widzicie kochani- to jest prawdziwa przyjaźń, stwierdził wujek.
Do pokonania mieli 1379 kilometrów, więc  postanowili jechać dwuetapowo, z noclegiem
pod Wiedniem. Wg ich obliczeń gdyby osiągnęli średnią prędkość 100 km/godz to cała podróż
zajęłaby im nieco ponad 13 godzin, ale realnie licząc to jadąc non stop podróż zajęłaby im
około 23 godziny. Ale wiadomo było, że transit to nie wyścigówka i nigdzie nie jest napisane,
że muszą pokonać trasę w rekordowym tempie. Poza tym trudno było przewidzieć jakie będzie natężenie ruchu na drodze oraz czy i jakie będą utrudnienia - korki, wypadki itd.,roboty drogowe.
Żegnani łzami mam i poklepywaniem po plecach ojców, wyruszyli w drogę 14 września
wczesnym rankiem. Iza z Jackiem jechali citroenem, Fabio z wujkiem transitem. Za kółkiem
citroena siedziała Iza, transita "wyprowadzał" z Warszawy wujek, potem jechał Fabio.
Do zarezerwowanego hotelu w okolicach Wiednia  dotarli około godz, 17,00, co było całkiem
niezłym wynikiem. Iza stwierdziła ze zdziwieniem, że trasa Warszawa -Wiedeń zmęczyła ją
znacznie mniej niż jazda po Warszawie i jej okolicach.
Wyspani w całkiem wygodnym hotelu zjedli o 7 rano śniadanie i wyruszyli w  dalszą drogę, obiecując sobie, że  gdy będą wracać to zwiedzą Wiedeń.  Gdy dojechali do Udine poczuli
się niemal jak w domu  - jeszcze tylko minąć Wenecję i Padwę i będziemy na miejscu.
Fabio "zarządził" w Padwie przerwę na obiad - znał Padwę dobrze, bo tu właśnie studiował.
Zostawili  transita na strzeżonym parkingu i citroenem pojechali do centrum. Przy okazji
Fabio wyjaśnił Jackowi, że uniwersytet w Weronie był kiedyś filią uniwersytetu w Padwie,
ale już jest samodzielną, niezależną uczelnią. W niedużej restauracyjce zjedli obiad i wrócili
na trasę. W dwie godziny później stanęli przed domem w Weronie. Bardzo sobie chwalili
fakt, że mieszkanie jest na I piętrze a nie wyżej, a Izie i Jackowi wyraźną radość sprawił taki
drobiazg jak tabliczka z ich nazwiskami na drzwiach do mieszkania. Fabio poszedł rozliczyć
się z panem dozorcą, potem odstawił transita  na strzeżony parking. Okazało się, że Fabio
zarezerwował dla siebie i wujka nocleg w niedalekim hotelu, w którym wszyscy razem
zjedli kolację. Następnego dnia około południa obaj panowie ruszyli w powrotną drogę.
Fabio wracał z wujkiem do Warszawy,  jako że miał wykupiony i zarezerwowany lot
na  trasie Warszawa -Treviso. Iza  się z tego ucieszyła, bo zawsze lepiej gdy się jedzie we
dwójkę na dalekiej trasie niż samemu, a Fabio powiedział, że nie miałby ani minuty spokoju
gdyby wujek sam wracał do Polski tym transitem. Wspólnik to brat i przyjaciel w jednej
osobie, trzeba o niego dbać- powiedział.
Pierwszy dzień pobytu w  nowym miejscu upłynął na rozpakowywaniu, układaniu itp.
Do kredensu w kuchni była przymocowana kartka z wiadomością, że w ciągu 2 tygodni
muszą zgłosić się w urzędzie, że już  są i odebrać zaświadczenie o zameldowaniu. Będzie to
czysta formalność, bo Fabio już złożył odpowiednie formularze zgłaszając ich pobyt.
Na drugiej kartce była podana nazwa urzędu, jego adres, telefon i godziny urzędowania.
Niesamowite -stwierdziła Iza- Włoch a taki pedant.
Chyba  to efekt dodatku niemieckich genów - zaśmiał się Jacek. Może- zgodziła się  Iza, ale
nie zaprzeczysz, że to bardzo fajny facet. Polubiłam go. Ja też - przyznał Jacek.
Poza tym Fabio zostawił im do siebie aż trzy numery telefonów. Obok napisał- dzwońcie
w każdej sprawie , nawet drobnej.
Największym zaskoczeniem dla nich była lodówka i zamrażalnik, pełne żywności. Oznaczało
to, że przed przyjazdem do Polski Fabio, albo ktoś na na jego zlecenie, zaopatrzył ją sowicie.
No ale  po pieczywo to trzeba się jednak wybrać- zauważył Jacek. Mam iść sam, czy idziemy
razem? Idź sam- wybierz coś dla siebie a  dla mnie - focaccię. Potem wyskoczymy na jakieś
zakupy, wpierw muszę się rozpatrzeć co mamy w lodówce i zamrażarce.
W trzy dni po przyjeździe do Werony Jacek skontaktował się z profesorem L, który bardzo
się ucieszył, że Jacek już jest. Umówili się na spotkanie  następnego dnia. I chociaż formalnie
Jacka jeszcze  nie było, to nieformalnie już  zaczął zajmować się swym doktoratem.
Profesor L. dopytywał się też jak się urządzili w Weronie, gdzie mieszkają, a słysząc, że Iza
w Polsce była fizjoterapeutką stwierdził, że "gdy żona przetłumaczy swe dyplomy" to pewnie
po jakimś krótkim przeszkoleniu dotyczącym tutejszych procedur, ewentualnie jakimś krótkim
kursie z pewnością znajdzie zatrudnienie. Podał również adres, gdzie  ma się zgłosić.
I na pewno da sobie radę, bo  tak samo są zbudowani wszyscy ludzie i te same prawa rządzą
ruchem ich kończyn niezależnie od  miejsca urodzenia  na Ziemi. A fizjoterapeutów  zawsze
brak, bo to ciężka praca.
Dość szybko oboje zadomowili się w Weronie. Regularnie rozmawiali z Fabio, który do nich telefonował. Iza zrobiła "kurs przystosowawczy" i zaczęła pracować w swym zawodzie, tyle
tylko, że tym razem miała starsze dzieci, nie maluszki.
Jacek był jakby nieobecny- no tyle, że nocował w domu, zajęty był "po uszy". Gdy chciał pisać jeszcze w niedzielę, Iza ostro zaprotestowała- niedziela miała być dniem całkowicie wolnym
od pisania i myślenia. I nic nie pomogły jego tłumaczenia, że temat trudny długi, a czasu mało,
że to jedyny sposób by się zmieścił w ramach dwóch lat- Iza była twarda-albo będzie zawsze
wolna  niedziela albo ona wraca do Warszawy. Przecież teraz to ona ma pracę, nie szaleją, więc
jeśli   nawet Jacek nie ukończy tej pracy w 2 lata to i tak będą mieli z czego płacić rachunki-
jest konto jej i Jacka, z niego będą ratować  budżet.
Czas parł do przodu, ani się obejrzeli gdy trzeba było jechać do Fabio, na święta. Zima nie była
w Weronie  najmilszą porą roku, ale jakoś ją przeżyli. U Fabia pomieszkali aż do Trzech Króli,
coraz częściej i lepiej posługując się włoskim, co Fabio od razu "wyłapał". Wujek przywiózł
różne warszawskie plotki, ale Iza zauważyła, że nie tęskni ani za rodziną ani za Warszawą.
Mela nadal siedziała w Szwecji i nawet nie wspominała o powrocie, za to proponowała by
mąż do niej przyjechał, na co wujek wcale nie miał ochoty.
 Pomału przymierzał się do emerytury, a Fabio namawiał go by zamieszkali razem z jego
ojcem. Fabio mieszkałby na parterze z ojcem, a wujek miałby dla siebie całe piętro. Dom, tak
jak teraz, prowadziłaby wynajęta Maria, która gotowałaby posiłki i dbała o ojca Fabia, a oni
zajmowali by się tylko umiarkowanym wzbogacaniem swych kont w banku. Mela też mogłaby
tu przecież mieszkać, nie ma sprawy. Jeździliby do Werony i do Wenecji i zwiedzali różne
zabytkowe miasta. Wpadaliby raz lub dwa razy w miesiącu do  Jacka i Izy by się nacieszyć
ich towarzystwem.
Święta, święta i po świętach. W końcu stycznia zatelefonował wujek, że Mela dostała udaru
i niestety odeszła nie odzyskawszy przytomności. I wujek nie poleci na jej pogrzeb, bo córka
Meli sobie nie życzy jego obecności w Goteborgu i to wszystko nieco go podłamało. A gdy się
zapytał co w takim razie ma zrobić z rzeczami Meli, może córka chce jakieś pamiątki po niej,
to usłyszał by wszystko wyrzucił po prostu na śmietnik. Iza usłyszawszy takie  "rewelacje"
powiedziała: to wsiadaj w samolot i przyleć do nas. Zamknij warsztat i przyleć. I albo łap
najbliższy bezpośredni lot do Werony albo jakiś  "łamany", może przez Pragę. Tylko zadzwoń
którego dnia będziesz. I nie zapomnij wziąć kluczy od tego naszego tu mieszkania. Nie chcę
byś  w Warszawie siedział sam i rozmyślał  nad tym co się stało. Ja pracuję raz rano raz po
południu i tylko 6 godzin. To ewentualnie tylko sześć godzin będziesz sam, a potem ze mną.
Jacek albo wraca do domu po 8 godzinach albo nie, pracuje jak wariat, wiecznie siedzę sama
w domu.To przynajmniej  posiedzimy sobie razem. Weź czapkę i ciepły szalik, tu czasem jest
nawet mróz. Przyleć, bardzo cię proszę. Jeżeli będę mogła to będę na lotnisku, więc podaj mi
dokładne namiary przylotu.
Iza była  naprawdę zdruzgotana tą wiadomością - nie tyle faktem śmierci Meli, co reakcją jej
córki. Zatelefonowała do Fabia i opowiedziała mu co się stało. Fabio powiedział krótko - lecę
do niego jutro rano. Zaraz do niego zatelefonuję. W dwie godziny później Fabio zatelefonował
do Izy,  że rozmawiał z jej wujkiem, poza tym już ma bilet na  samolot i następnego dnia
wieczorem będzie w Warszawie i zatelefonują do niej co dalej.
W kilka dni później przyleciał do Werony wujek, Iza odebrała go z lotniska. Wyglądał kiepsko
i czuł się równie źle jak wyglądał. Przez dwa tygodnie wujek mieszkał u Izy i Jacka.  Chodził
z Izą na zakupy, gdy pracowała rano przygotowywał obiad. Dużo z Izą rozmawiał, czasem
płakał i wcale nie  wstydził się swych łez. Pewnego dnia gdy Iza wróciła z pracy zastała w domu
również Fabia, który przyjechał by zabrać swego przyjaciela do siebie. Gdy dojechali do domu
Fabia, poinformowali ją o tym telefonicznie.
W dwa tygodnie później  wujek postanowił zamknąć firmę, co było równie  trudne jak  jej
otwarcie. W Cechu zawisło ogłoszenie o wyprzedaży różnych rzeczy z powodu likwidacji firmy.
Na szczęście wszystko udało się sprzedać. Rozliczenie z fiskusem przeszło gładko. Ludzie, którzy
znali Melę nie mogli wprost uwierzyć, że umarła. Nie dziwili się, że właściciel zamyka firmę, nie
mieli pretensji, choć byli zasmuceni. Rozczarowana bardzo była Alicja, która  nagle straciła pracę.
Ale pan R. był porządnym człowiekiem i załatwił jej pracę biurową w jednej ze spółdzielni
rzemieślniczych. Oczywiście Alicja i Aleks  nadal mieszkali w mieszkaniu "odziedziczonym" po
Izie i Jacku. Dziwne, ale stosunki pomiędzy braćmi znacznie się pogorszyły, bo gdy wujek przyszedł do rodziców Izy by powiedzieć im o swym nieszczęściu to usłyszał taki tekst: "było się nie żenić
z kobietą starszą od siebie o 10 lat". Wujek zakręcił się na pięcie i czym prędzej wyszedł z tego domu. Ale o tym to Izie nie powiedział. Dowiedziała się o tym zupełnie przypadkiem gdy jej i Jacka
rodzice byli w Weronie.
Gdy firma  już była zlikwidowana wujek zamknął mieszkanie, spakował 2 walizki i poleciał do
swego przyjaciela, do Treviso. Czynsz za mieszkanie uregulował za rok z góry i poinformował
administrację, że wyjeżdża na dłuższy czas. Co jakiś czas przyjeżdżał do Werony a było to na tyle często, że zapragnął kupić sobie  w Weronie jakieś małe mieszkanie. I kupił. Dwa pokoje z kuchnią, nowe, w nowo wybudowanej dzielnicy, parter.
Praca Jacka  pomału posuwała się do przodu. Razem ze swym  promotorem wyjechał na dwa tygodnie do Francji i tam w  jednym z Instytutów otrzymał  propozycję pracy gdy  tylko skończy
i obroni doktorat. Gdy wracali profesor L., który słyszał tę propozycję zapytał wprost czy Jacek
po obronie zostanie we Włoszech czy pojedzie do Francji. Przecież ja po stypendium powinienem
wrócić do Polski- zauważył Jacek.
Ale wcale  pan nie musi, może pan pracować u nas. Albo we Francji.
Panie profesorze, jak na razie to jeszcze daleko do końca, ale wolałbym nie zmieniać Werony na Paryż.
To dobrze, bardzo dobrze, podsumował profesor L. W półtora roku później gratulował swemu
doktorantowi tytułu doktora.
Ku wielkiemu niezadowoleniu rodziców  Jacek i Iza postanowili pozostać we Włoszech.
Iza kilka razy była w ramach swego urlopu na Murano w pracowni znanej artystki i wykonała
kilka naprawdę pięknych drobiazgów.
Wujek w końcu zamieszkał  w domu ojca Fabia. Kupione w Weronie  mieszkanie wynajmował
turystom. 
"Pozbierał" się w końcu po  śmierci Meli, u "Jacków" bywał przynajmniej raz w  miesiącu. On
i Fabio odwiedzali ich na zmianę.
Iza  zrobiła kolejną specjalizację w fizjoterapii i zmieniła pracę na lepiej płatną i ciekawszą.
Pomimo wielu obaw zdecydowała się na dziecko- urodziła silnego, zdrowego chłopca, któremu
na imię dali ......Fabio.
Duży Fabio z wielką ciekawością i czułością spoglądał na swego imiennika. Obaj przyjaciele
przez cały okres urlopu macierzyńskiego Izy gościli ją z maleństwem u siebie.
Gdy Iza wróciła do Werony przez jakiś czas mieszkali na zmianę w Weronie służąc Izie za
opiekunki do dziecka. Jacek się nabijał z nich, że jeszcze trochę a zaczną małego karmić
własnym mlekiem.
Ojciec dużego Fabia dożył szczęśliwie 96 lat, do samego końca zachowując trzeźwość umysłu
i  całkiem niezłą sprawność  fizyczną.
Iza i Jacek sprzedali w Polsce swe spółdzielcze  mieszkanie, które po dwuletnim poślizgu było już
gotowe do odbioru- transakcję w ich imieniu przeprowadziła kancelaria prawna.
Mieszkanie, w którym mieszkali przed wyjazdem kupili Alicja i Aleks.
I tu się kończy historia Izy i Jacka. Wiedli w tej Weronie spokojne życie w towarzystwie dwóch
prawdziwych przyjaciół.
                                                              
                                                                      KONIEC







poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Zastępstwo - XXIX

Do swego pensjonatu dotarli późno, więc Fabio znów został na noc w pokoju wujka. Kolację
tym razem zjedli  w jednej z małych knajpek. Iza zamówiła sobie tylko sałatkę, panowie
nie pogardzili mięsem z grilla. Gdy kelner przyniósł Izie porcję sałatki Jacek wybuchnął
gromkim śmiechem - kochanie, oni chyba myślą, że ty chcesz paść w domu jakąś kozę lub
inną roślinożerną istotę. Zawartość  talerza Izy była naprawdę imponująca- były tam chyba
wszystkie rodzaje sałat występujących w Europie i jakieś listki, których żadne z nich nie
potrafiło  nazwać oraz surowe, cieniuteńko poszatkowane małe pieczarki, surowe różyczki
brokuła i kalafiora rzymskiego. Obaj panowie z zainteresowaniem spoglądali na Izę  "pasącą
się" surowizną, podczas gdy oni rozkoszowali się gnocchi i mięsem z grilla.
A całe to "zielsko" było przyprawione oliwą i całą masą różnych ziół. Na deser panowie
zafundowali sobie lody, ale  Iza nie odważyła się na stworzenie  takiej  mieszaniny w żołądku.
Wszyscy byli zmęczeni, lecz Iza zarządziła wieczorny spacer nad morzem, żeby jednak złapać
nieco świeżego powietrza. i ruchu.
Gdy rano wstali Fabia już nie było, nie czekając na śniadanie wyjechał do Treviso, do ojca.
Siedząc na plaży omawiali z wujkiem poprzedni dzień. Wyglądało na to, że będą mieszkać
w obejrzanym wczoraj mieszkaniu. Miało 75 metrów kwadratowych powierzchni, więc na
dwie osoby, nawet goszczące od czasu do czasu jedną lub dwie  osoby było wystarczająco
duże. Wyglądało na to, że życie rodzinno-towarzyskie toczy się głównie w kuchni, była
naprawdę przestronna. Izie bardzo podobał się "kredens" - był naprawdę zaprojektowany
dobrze i ładnie się prezentował. A podłogi zdaniem Izy były super, bo łatwo można było
utrzymać je w czystości i nie wymagały żadnego pastowania i froterowania, a wyglądały
jak dobrze utrzymany parkiet. Wujek się śmiał, że gdy przyjedzie za rok to Iza będzie
miała kilka koleżanek z pralni.No jasne, śmiała się  Iza i zrobię karierę niczym pewna
francuska praczka.
Izuniu- zaczął wujek - obiecałem ci wyjaśnić skąd  mam pieniądze - a więc posłuchaj.
Pewnie wiesz, że twój tata i ja jesteśmy przyrodnimi braćmi- ojca mieliśmy jednego, ale
dwie różne mamy. Otóż moja mama pochodziła z bogatej rodziny, jej dziadek i ojciec
byli młynarzami. Skrupulatnie ciułali pieniądze, nie przepijali ich, odkładali, oszczędzali.
I obaj mieli tzw. głowę na karku i dobrze je inwestowali. Twój dziadek ożenił się z moją
mamą głównie  z dwóch powodów-po pierwsze to owdowiał a w domu był twój trzyletni
tata, który aniołkiem nie był a do tego wymagał opieki. Interesował go również jej posag.
Moja mama miała  26 lat i przeżyła zawód miłosny, bo gdy jej ojciec powiedział, że nie
da jej posagu "na stracenie" tylko będzie jej co miesiąc wypłacać jakąś kwotę, to ten w niej
rzekomo bardzo zakochany chłopak wycofał się  natychmiast. I wtedy na horyzoncie
pojawił się twój dziadek, który bardzo potrzebował opieki dla swego synka. Nie wiem,
czy moja mama była w nim zakochana czy może  miała już dość słuchania, że jest już
"starą panną", a może żal jej było małego chłopca, pozbawionego opieki matczynej -
być może, że było to wszystko razem. W każdym razie wyszła za niego za mąż i w rok
później ja się urodziłem. Moja mama dostała od swego ojca posag, więc nie cierpieli
biedy, nawet w czasie obu wojen, chociaż  bardzo wiele stracili. Oprócz tego była
spadkobierczynią swego ojca, który wszystkie oszczędności (a było tego sporo) trzymał
w banku szwajcarskim. I myślę, że moja mama za bardzo nie kochała swego męża, bo
o tym spadku to nic nie wiedział.  Moja  mama bardzo przyjaźniła się z pewną Niemką,
która wyszła za mąż za Szwajcara.  O tym, że lada moment może wybuchnąć wojna to
przyjaciółka mojej mamy była głęboko przekonana i namówiła moją mamę, by poszła
koniecznie do prawnika i napisała  testament, że w razie jej śmierci ja będę dziedziczył
to wszystko co jest na koncie jej ojca w banku. W połowie  sierpnia 39 roku ta Niemka
wraz ze swym mężem wyjechała do Szwajcarii i złożyła w banku ten dokument.
Napisała  nawet do  mojej mamy list z informacją, że dokument jest złożony w takim to
a takim banku w Zurichu i byłoby najlepiej by moja mama zabrała dzieci i przyjechała
czym prędzej do Szwajcarii, ale mama nie chciała. Nigdy nie wyjeżdżała z Polski, poza
tym chyba wierzyła, że wojna się skończy lada chwila a Niemcy to kulturalni ludzie,
przecież była o tym przekonana, bo się z Niemką przyjaźniła. Wojna się skończyła,
nasz ojciec umarł, socjalizm kwitł, twój ojciec zaczął studiować, ja nie paliłem się
do studiów, zacząłem "robić w szkle" i zarabiać pieniądze, w końcu trzeba było z czegoś
żyć. Mieszkaliśmy cały czas w tym samym miejscu i któregoś dnia dostałem list z Pragi
Czeskiej. Ten ktoś pisał, że jest synem tej a tej  Niemki, która rozwiodła się, wyszła
drugi raz  za mąż za....Włocha. Mama umarła, a on przed  jej śmiercią przyrzekł, że
odnajdzie moją matkę i mnie. I korzysta z faktu, że jest w Pradze i przyjedzie do Polski.
 I będzie mieszkał w hotelu Europejskim i  podał swe nazwisko i prosi o kontakt.
Spojrzałem  na datę- miał być w Polsce następnego dnia. List był pisany po angielsku.
Dobrze, że się tego angielskiego kiedyś tam uczyłem. Następnego dnia pognałem do
hotelu. Przezornie wyciągnąłem go stamtąd i pojechaliśmy na cmentarz, by swobodnie
porozmawiać porządkując grób  moich rodziców. I tak się zaczął mój kontakt z Fabio
i nasze wspólne interesy. Przyjaźniły się nasze matki, teraz  my się przyjaźnimy. Moje
"bogactwo"  to spadek po moim dziadku. I mogę nim rozporządzać w dowolny sposób.
Często inwestuję  wspólnie z Fabio i zawsze nam te  biznesy wypalają. I konto rośnie.
Oczywiście chyba nie muszę wam mówić, żebyście zachowali dyskrecję i nie mówili
o tym swym  rodzicom, tym bardziej, że to ich nie dotyczy. A, jeszcze jedno - Mela nic
nie wie o tym moim koncie w Szwajcarii - gdyby wiedziała o nim ona to i pół Polski
razem z nią by o tym wiedziało. Nie mam własnych dzieci, ale mam ciebie a ty i Jacek
jesteście tymi , dzięki którym spłacę mój dług wobec mojej  matki. Mama zawsze mi
powtarzała, by dawać  pieniądze tylko tym, którzy  potrafią z nich prawidłowo
korzystać, a więc na naukę i mądre inwestowanie we własny rozwój lub zdrowie. Albo
 je pomnażać prowadząc dobre interesy.
Mam przemożną chęć wyemigrowania z Polski i zamieszkania w Szwajcarii lub we
Włoszech. Fabio namawia mnie bym zamieszkał razem z nim w domu jego ojca.
Stwierdził, że zniesie nawet szczebiot  Meli. Ale jeszcze z nią o tym nie rozmawiałem.
Mela wolałaby pewnie mieszkać w mieście niż na wsi, czy małym miasteczku. I tu się
nasze preferencje rozbiegają w różne strony. Poza tym ona tęskni za córką i raczej
wolałaby mieszkać w Szwecji niż we Włoszech.
No i to tyle. Czasem obaj z Fabio odnosimy wrażenie, że jesteśmy braćmi, ale takimi
bardzo się kochającymi. I, przepraszam, że to powiem, ale  tak wygląda prawda, jestem
z nim bardziej uczuciowo związany niż z twoim ojcem. Mam wrażenie, że gdzieś bardzo
głęboko w jego umyśle tkwi przekonanie, że jestem winny tego że zniknęła jego mama-
zniknęła mama a na scenie pojawił się konkurent. Podobno mój ojciec był bardzo dumny
z faktu, że spłodził syna i strasznie się tym chwalił- młoda żonka i syn, brawa dla tego
człowieka! A mama traktowała nas  tak samo. A rękę panna młynarzówna miała ciężką.
A ja myślałam, że jesteście poróżnieni z powodu mojej mamy, przecież jednego z was
odrzuciła, albo że tata boi się, że mama żałuje po latach swej decyzji.
Wiesz, chyba obaj z twoim ojcem należymy do tych, którzy nie dadzą się poróżnić tylko
z tego powodu, że jednego z nas  odrzuciła dziewczyna.
Jakiś czas z tego powodu cierpiałem, ale było - minęło.
Kłócimy się głównie dlatego, że twemu tacie się wydaje, że wszystko wie lepiej bo jest 
cztery lata ode mnie starszy i skończył studia a ja nie. 
No tak, to cały tata- on zawsze wszystko wie lepiej. Czasem muszę mu przypominać
że już jestem mężatką i nie podlegam jego jurysdykcji.
Następnego dnia pojechali do Werony. Po opowieści wujka  o historii rodziny Iza i Jacek
w pewnym sensie zobaczyli Fabia na nowo. W oczach Jacka  Fabio już nie był włoskim
podstarzałym podrywaczem i uroda Fabia jakoś przestała mu przeszkadzać. Natomiast
Iza przestała go podejrzewać, że jest zakamuflowanym mafioso.
Jeszcze raz poszli obejrzeć mieszkanie i Fabio bardzo dokładnie spisał to wszystko co
kupią razem z mieszkaniem, poszli nawet do pomieszczenia pralni i Fabio uruchomił
pralkę czy aby jest sprawna, a towarzyszący im pracownik agencji nieruchomości podpisał
listę sporządzoną przez Fabia. Trochę długo to trwało, bo Fabio liczył zastawę stołową,
spisał z tabliczek znamionowych numery  kuchenki gazowej, telewizora, pralki, policzył też wszystkie garnki i zastawę stołową i wszelakie sztućce. Iza był tym zdziwiona, ale Fabio
jej wytłumaczył, że jego rodacy potrafią być mało uczciwi w interesach i w międzyczasie
podmienić nowe wyposażenie na stare. A w ten sposób będą mieli z wujkiem możliwość
sprawdzenia czy nic nie zostało podmienione. Po tym swoistym remanencie  wujek i
Fabio poszli na spotkanie z pełnomocnikiem  prawnym właściciela, a Iza z Jackiem
wpierw na kawę a potem na zwiedzanie miasta.
Najmniej byli zainteresowani bohaterami Szekspira, który nigdy nie był w Weronie. Nie
wykluczone jest, że kiedyś nazwiska obu rodów występowały na tym terenie, ale nie ma co
do tego 100% pewności. I bez Romea i Julii Werona ma mnóstwo ciekawych pod względem historycznym miejsc, bo to bardzo stare miasto.
                                                c.d.n.


















niedziela, 16 sierpnia 2020

Zastępstwo - XXVIII

Do Werony dotarli koło południa, o 12,30 spotkali się z osobą, która  miała im pokazać oba
mieszkania.Zaczęli od mieszkania tańszego, ale większego. Mieszkanie miało ponad 104 m
kwadratowe powierzchni, miało 2 sypialnie, 2 łazienki, pokój dzienny, bardzo dużą kuchnię
i łazienkę do remontu. Było usytuowane w  czteropiętrowym budynku na drugim piętrze.
Do Uniwersytetu było stąd zaledwie 600 metrów. Ale umeblowanie było wyraźnie zbieraniną
już niepotrzebnych mebli. Jedynie w kuchni były  meble nowe w przerażającym swą ostrością
pomarańczowym kolorze. A łazienka nie dość, że była do remontu to była wąską kichą i nawet
obecność dwóch umywalek i bidetu nie ratowała sytuacji. Podłogi były wszędzie z gresu.
Wszyscy byli zdegustowani tym mieszkaniem- ani ładne ani wygodne, a bliskość uczelni nie
rekompensowała wcale wszystkich jego mankamentów.
Następne mieszkanie było w wolno stojącej dwupiętrowej kamienicy, na pierwszym piętrze.
 Były to trzy pokoje ze sporą kuchnią, w której stał duży stół, przy którym z powodzeniem
mogło siedzieć sześć osób.
Meble były z ładnego, jasnego drewna, zestaw szafek stojących i wiszących tworzył w sumie
duży, pojemny kredens. Poza tym był to kredens ze sporą ilością naczyń, wystarczającą na 
cztery osoby.
W sypialni stało typowe łoże na dwie osoby, z nowymi materacami i pościelą. Poza tym stała
tu trzydrzwiowa szafa. Jedne drzwi miały lustro. Stały też dwa ażurowe manekiny jako wieszaki
na zdejmowaną przed snem  odzież - jeden miał sylwetkę kobiecą, drugi męską.
Wezgłowie pełniło również rolę nocnej szafki, miało 35 cm szerokości, stały na nim dwie nocne lampki, z obu jego stron, już poza łóżkiem przechodziło w półeczki. W drugim pokoju, stała sofa,
którą można było rozłożyć  i mogły na niej również spać 2 osoby. Poza tym był stolik
okolicznościowy, dwie  komody z szufladami i szafkami, "kompleks RTV" i wielce
przytulny fotel. Ten pokój miał wyjście na  balkon wyposażony w kolorową markizę. Na
 balkonie mieścił się mały składany stolik i  składane krzesła - wszystko drewniane. Trzeci pokój
 był wyraźnie pokojem do pracy- stało tu biurko i trzy regały z krytymi szafkami, stała sofa,
ale nie rozkładana z dwom małymi stolikami, mieszczącymi się jeden pod drugim.
Łazienka  miała pełnowymiarową wannę wyposażoną w składaną osłonę by można było korzystać
z samego prysznica bez zalewania  łazienki. Poza tym była  duża umywalka z lustrem za którym
kryły się półki  na kosmetyczne  akcesoria.  Obok, odgrodzone cienką  ścianą było WC i bidet.
Pralka była   we wspólnej pralni (pralek tyle co mieszkań) w suterynie. Tam też była suszarnia.
W całym mieszkaniu oprócz łazienki podłogi były z terakoty imitującej parkiet. Iza zaraz stanęła
na niej boso i ze zdziwieniem  stwierdziła, że wcale nie była ta podłoga zimna.
A do Uniwersytetu było stąd trochę dalej, nieco ponad kilometr, no może półtora, bo wejście na
teren było od innej strony.
Wszystkim się to mieszkanie bardzo  podobało. Człowiekowi, który im je pokazywał powiedzieli,
że podoba im się to mieszkanie, więc je rezerwują, wiążącą odpowiedź dadzą za kilka  godzin.
Po wyjściu z tej kamienicy obejrzeli jeszcze dość dokładnie sąsiedztwo. Niedaleko była piekarnia
i kilka sklepów. Podeszli do najbliższej  kafejki - Iza jak zwykle zamówiła  duże cappuccino i ciasteczka migdałowe, panowie espresso. Gdy tylko usiedli wujek zapytał się czy odpowiada im
to mieszkanie . Iza stwierdziła, że bardzo, Jacek potwierdził a Fabio powiedział-  no to je kupimy.
To będzie świetna inwestycja.
Jak to kupimy- zdziwiła się Iza- przecież chcemy je wynajmować.
Oczywiście będziecie je wynajmować, ale od  Fabia i ode mnie. Chyba milej wynajmować coś od osób, które się zna niż od obcych ludzi. To nie pierwsza moja spółka z nim. Jak dobrze pójdzie za dwa tygodnie wszystkie  formalności będą  zakończone. Będziecie  tu mogli mieszkać jak długo będziecie  chcieli. No co was tak zatkało?
Mnie zatkało wujku, bo przecież  kupno mieszkania to nie kupno paczki Marlboro w kiosku,
głównie z powodu ceny.
Masz rację, ale właśnie dlatego kupujemy je do spółki.  Przecież nie wezmę tych pieniędzy, które przez te wszystkie lata zarobiłem, ze sobą do grobu. Dzieci nie mam, mam tylko ciebie.
Mam wrażenie, że  ciebie , Izuś, dręczy myśl skąd ja  mam pieniądze w kraju, gdzie prywatna
inicjatywa jest systematycznie  gnębiona, żeby nie powiedzieć dobitniej- gnojona. Opowiem  ci
wszystko gdy wrócimy do Jesolo. A teraz Fabio  zatelefonuje  do tej agencji i umówi  nas  na
rozmowę w sprawie kupna tego mieszkania.Zastanów się jeszcze chwilę, czy na pewno ono
ci odpowiada.
Odpowiada, ale ja nie chcę być twoją wieczną dłużniczką. Wujek poklepał ją po ręce - to ładnie,
że tak myślisz, ale wiesz? -my wszyscy jesteśmy wiecznymi  dłużnikami swych rodziców, którzy ładowali w nas swe siły i pieniądze wychowując nas. A spłacamy dług wychowując swoje dzieci
dając im wszystko na co tylko nas stać.
Jest jeszcze jedna sprawa - kupujemy to mieszkanie z tym wyposażeniem, czy chcecie sami się
bawić w meblowanie? Fabio, a jakie jest  twoje zdanie na ten temat?
No to jak  Iza i Jacek zdecydują, ale te meble są nowe, nieźle dobrane wielkością, a ta cena
mieszkania wyraźnie je obejmuje. I jak na moje rozeznanie jest  atrakcyjna jak na tę dzielnicę,
bo to blisko centrum. To Borgo Roma. Tamto poprzednie, gdyby miało wykończoną łazienkę,
byłoby droższe bo  jest w Borgo Venezia, jeszcze bliżej historycznego centrum. To jest, wg mnie,
w ładniejszym budynku- to stara kamienica, tradycyjnie budowana, ale po generalnym remoncie,
tamto było już powojennym budownictwem. Zauważyliście jaką ładną balustradę ma   balkon?
I ma też ładną podłogę, też terakotę a nie betonową szlichtę jak u nas w Warszawie, dodała Iza.
No to posiedźcie tu jeszcze trochę, ja się przejdę  umówić nas na rozmowę z właścicielem
lub jego przedstawicielem  prawnym- powiedział Fabio wstając z miejsca.
Gdy zostali sami Iza powiedziała- skóra mi cierpnie  na myśl o przeprowadzce i pakowaniu tego
co musimy wziąć i  o załatwianiu formalności. Bo będziemy robić listę mienia przesiedleńczego i
wysyłać to przez UPS i wyślemy to chyba ze trzy dni przed wyjazdem, żeby nie dotarło to przed
nami.
Izuniu, bardzo możliwe, że to wszystko zmieści się w moim busiku- nie będziesz brała całego wyposażenia kuchennego, ani mebli, z pościeli to pewnie tylko jedną poduszkę i kołdrę, może
koce , oraz  bieliznę pościelową, to co Jackowi potrzebne i tobie potrzebne do pracy, kilka
ulubionych książek i wasze rzeczy osobiste.  Zapomnieliśmy sprawdzić czy jest gdzie postawić samochód, bo "sprzedam"  ci citroena, nie będzie  potrzebny, bo nikogo na twoje miejsce nie
zatrudnię. Ograniczam działalność, najchętniej bym w ogóle zlikwidował, ale mi ludzi  żal,
tych co  mają już  niedużo do emerytury. Mam już dość wiecznego użerania się z fiskusem.
Tak  najchętniej zamieszkałbym w Szwajcarii w jakiejś niedużej miejscowości.  Może  gdzieś
nad  Jeziorem Genewskim?  A może na  peryferiach Zurichu? I jeszcze  jedno- dajcie do tłumacza
przysięgłego wszystkie wasze ważne dokumenty - będziecie tu minimum 2 lata, a może dłużej,
bo robiąc doktorat może się  Jacek nie zmieścić w 2 latach więc lepiej jest mieć przetłumaczone- wszystkie dyplomy, świadectwa itp.
Po przeszło godzinie wrócił Fabio, trochę zły, bo umówili się na spotkanie dopiero za dwa dni.
No cóż, musiałem na to się zgodzić, skoro prawnik nie miał wcześniejszego terminu. W związku
z tym wracamy, Weronę zwiedzicie gdy my będziemy załatwiać wszystkie  formalności. Włosi
nie są szybcy  tej materii, kilka godzin nam to zajmie.
Teraz po drodze wpadniemy gdzieś na lunch.

                                                                   c.d.n.




sobota, 15 sierpnia 2020

Zastępstwo - XXVII

Jak ogólnie wiadomo, "nic nie jest darmo za wszystko się płaci", choć nie zawsze pieniędzmi.
Przygotowanie się do wyjazdu wymagało od obojga maksymalnego skupienia i wiele pracy.
Dla własnej wygody uczyli się oboje włoskiego prywatnie. Uczyli się nową metodą, czyli
gotowych zwrotów, do których można było podstawiać inne słówka.
Iza gorączkowo porządkowała  w pracy różne dokumenty, czego nie zrobiła jej poprzedniczka,
czyli Mela. Wprawdzie wujek twierdził, że w razie potrzeby to wszystko odnajdzie, ale Iza
wolała by wszystko zostało uporządkowane, posegregowane i opisane.
Dokupiła  nieco segregatorów, skoroszytów zawieszkowych, przekładek i naklejek. Z szafy
zaczęły znikać "kupki" dokumentów, które znajdowały teraz własne miejsce.
Oboje z Jackiem  ciągle robili listy tego co z całą pewnością muszą wziąć ze sobą.Werona nie
była  na końcu świata, ale jakby nie spojrzeć nie była w sąsiedniej dzielnicy, więc wypraw po
coś zapomnianego  należało jednak w przyszłości unikać.
Iza liczyła się  z tym, że Jacek pojedzie pierwszy a ona dojedzie w miesiąc lub dwa później.
Ale wujek tylko się skrzywił - co za sens urządzać dwie przeprowadzki. Na razie musimy
zaczekać co Fabio załatwi. Czekam na wiadomości od niego, żebyśmy sobie zarezerwowali
lot. Najlepiej by to były pierwsze dni września. Na razie muszę wyekspediować Melę do  jej
córki. Ona chce tam popłynąć a nie polecieć. A potem będzie mi przez pół roku jęczeć, że
cały czas  miała mdłości. Chwilami brak mi do niej cierpliwości- zestarzała się czy co?
A może to raczej ty masz  z wiekiem  coraz mniej cierpliwości? - śmiała się Iza. A płynęła
tam kiedyś? Tak - i "z nerwów" wypiła dwa kieliszki wina a potem chorowała.Przecież to
nonsens. Wpierw się wlec promem, a potem kawał drogi pociągiem. Ale ona panicznie się
boi latania samolotem. Wpierw się trzęsie ze strachu przy starcie, potem przy lądowaniu.
Wujku, to prawidłowo- start i lądowanie to są dwa najtrudniejsze momenty dla samolotu.
Ja tylko raz się ogromnie  bałam bo była paskudna mgła gdy lecieliśmy do Sofii-byłam
pewna, że zaczekamy aż ta mgła opadnie a jednak wystartowaliśmy. Gdy wlecieliśmy w taką
warstwę  białej waty to zamknęłam oczy i tylko czekałam kiedy spadniemy, a gdy potem
otworzyłam oczy to lecieliśmy w słońcu i w Sofii była pogoda.
Wujku, a powiedz mi, co miałeś na myśli mówiąc, że twoje modlitwy w  sprawie stypendium
Jacka odniosły skutek? Bo coś mi się widzi, że chyba nie o taką  prawdziwą modlitwę szło.
Czy nie sądzisz, że zadajesz mi za dużo niedyskretnych pytań?  I to ty, taki wzór dyskrecji?
Powiedz mi Iza, gdzie jest w tej chwili Jacek?
Iza zerknęła na zegarek- no chyba w pracy, sądząc po tej godzinie. Czyli jest nadal w  Polsce.
Porozmawiamy o wszystkim gdy już będziecie w Weronie a ja będę u was z wizytą. Bo mam
nadzieję, że mnie zaprosicie.
Iza spojrzała na wujka i cicho powiedziała- rozumiem, że będzie to wykład z zasad wiary tylko
dla mnie. Wujek uśmiechnął się - mądra z ciebie kobieta. A ja bardzo cenię mądre kobiety.
A możesz mi wujku powiedzieć o co się znów pokłóciłeś z tatą?
O politykę. Wujku, nie żartuj, przecież się polityką nie zajmujecie. Ale mamy inne poglądy. On
uważa, że skoro jest ode mnie 4 lata starszy to wie wszystko lepiej ode mnie.
A może powinniście razem jakiś sport uprawiać i tam wyładowywać nadmiar  energii żeby nie
zamieniała się w  agresję.
No przecież się nie bijemy, tylko sprzeczamy. A ty się Iza z nim nie kłócisz nigdy?
Nie, ja tylko raz powiedziałam, że choć jestem jego dzieckiem to nie jestem ani jego ani mamy własnością i dobrze wiem co mogę a czego nie mogę robić i mam prawo mieć odmienne niż oni poglądy na wiele spraw. Zatkało ich wtedy. Ojciec się wtedy 2 tygodnie  do mnie nie odzywał.
I w ramach odmiennych poglądów, gdy się żeniłeś z Melą, miałam votum separatum, bo
walnęłam, że gdybyś się żenił ze 20 lat młodszą siksą to nikt by nie miauknął.
A wiesz, ja to się lepiej dogaduję z mamą Jacka  niż z własną. Ona ma lepsze poczucie humoru.
Usiłuję sobie wyobrazić jak nam z Jackiem będzie w tej Weronie. Sama to bym nie chciała być
w obcym mieście i obcym kraju. Jak go znam to on pewnie też nie. Tamto stypendium odrzucił
i jestem przekonana, że wcale nie z obawy o to, że straci mnie, tylko po prostu nie czuł się
na siłach by być tak daleko od domu. Teraz ma inną sytuację, ma żonę, która z nim będzie i inną pozycję na uczelni, wtedy był tylko studentem, jeszcze nie miał napisanej pracy magisterskiej.
A  wiesz wujku, Mela tak ładnie i serdecznie o nas powiedziała. Miło było to słyszeć.
Mela po prostu powiedziała prawdę. Przeszła gehennę z własną córką, która zakochała się 
w starszym od siebie redaktorze- alkoholiku i w żaden sposób Mela nie mogła jej wytłumaczyć,
że wiązanie się z alkoholikiem nie jest dobrą rzeczą. Niestety jej córka zrozumiała to dopiero gdy
namacalnie przekonała się, że  zostawienie dziecka z pijącym tatą nie było dobrym pomysłem.
I dlatego namówiłem żonę wnuczka Meli by się jednak z pijakiem i hazardzistą rozwiodła.
Iza, powiedz mi prawdę- jak ty się wyrabiasz czasowo, skoro  masz codziennie ten włoski?
Może będziesz wychodziła z godzinę wcześniej w te dni kiedy ja nie będę poza biurem? Bo
nie chcę być niemiły, ale jakoś zmarniałaś ostatnio, wyglądasz na zmęczoną.
Iza wyciągnęła lusterko z szuflady i zerknęła w nie - ee, po prostu nie zrobiłam dziś makijażu.
Za bardzo się rano spieszyłam, trochę zaspałam. A każde 5 minut późniejszego wyjścia z domu
to większe korki na dojeździe tutaj. Ciekawa jestem jak będzie w Weronie.  Ciasno- to pewne..
To bardzo stare miasto- i nałaziłem się po nim setnie, rzekł wujek..Ale co innego zwiedzać  a co innego tam żyć. No właśnie, trochę się niepokoję, ale nie mów o tym nikomu, dobrze wujku?
No pewnie, nikomu nie powiem, nawet Meli- zaśmiał się wujek. Będzie dobrze- zobaczysz.
W kilka dni później Fabio skontaktował się z wujkiem i ustalili termin przylotu do Włoch
via Zurich. Tym razem  mieli zacząć od  pobytu nad morzem i stamtąd robić wypady do Werony.
I znowu  pobyt w Zurichu był krótki, w tym ze 2 godziny w banku,teraz i Jacek miał założone
konto. Potem jeszcze  była wizyta w kancelarii prawniczej, ich wizyta ograniczyła się do uścisku dłoni prawnika, któremu oboje  zostali przedstawieni co brzmiało; "spójrz, to moja bratanica  i jej mąż, wspaniali ludzie, ona będzie dziedziczyć po mnie" i wypiciu kawy gdy czekali na wujka.
Potem już tylko lot do Treviso i zostali wyściskani przez Fabia i odstawieni do znanej już sobie
willi w Jesolo. Tym razem Fabio nie wracał do Treviso, bo następnego dnia rano mieli jechać
do Werony. Iza niemal ze złami w oczach witała się w myślach z krajobrazem roztaczającym
się  z tarasu. Morze było spokojne, sięgająca daleko w morze płycizna lśniła zielonkawo, za nią
morze zmieniało kolor na bardzo ciemno niebieski- tam już było głęboko. Plażą jechał mały
traktorek zbierający śmiecie a za nim co chwilę nadlatywały mewy. Plaża była już pusta, parasole
pozwijane, fotele i leżanki równo poustawiane w rzędy. Gdy tak stała przy balustradzie podszedł
wujek i ją objął  ramieniem - no i co wspólniczko? Zadowolona jesteś? Oj tak, tęskniłam za tym
widokiem. Mogłabym tu mieszkać. 
Przez pewien  okres roku z pewnością tak ale zimą to raczej już nie, ale od kwietnia do końca
września jest to całkiem przyjemne- stwierdził wujek. Chodź , idziemy coś zjeść a potem ruszymy
"w miasto". W czasie kolacji zastanowimy się w jakim kolorze lody będziemy dziś  kupować.
Fabio będzie dziś nocować  w moim pokoju, bo zaraz po śniadaniu pojedziemy do Werony. Miało
być inaczej, ale interesy żyją własnym życiem. Jutro obejrzymy dwa mieszkania, które są blisko
 uniwersytetu. Jedno większe, drugie mniejsze i co zabawne, większe jest tańsze, bo w większym budynku. W Weronie wszystko ma znaczenie. No i obydwa są umeblowane. Fabio wspominał coś,
że w tym tańszym to trzeba by jeszcze wyremontować łazienkę. A ja wiem, że tu remonty są tak
samo dokuczliwe  jak w Polsce-  ciągną się , ślimaczą i zawsze jest masa problemów.Pod wieloma
względami Włosi są podobni do Polaków - tacy sami bałaganiarze, tylko weselsi i życzliwsi.
W Jesolo chyba była wymiana turnusów, bo było zdecydowanie mniej ludzi niż w ubiegłym sezonie.
Ulicami spacerowało sporo jeszcze "bladych twarzy", tych już opalonych na czekoladowo było mało.
Ale było też kilka całkiem  świeżutko spieczonych buziek, dekoltów i ramion. Degustacja  lodów
wypadła całkiem dobrze. Iza stwierdziła, że nie wie czemu, ale te oryginalne włoskie są jednak
lepsze niż  "lody włoskie" w Warszawie.  Jacek machnął ręką - wolę się nie zastanawiać zbytnio nad
ich składem bo jest cała masa substancji chemicznych których dodanie do pokarmu poprawi jego smak i konsystencję. Można zrobić dżem z dyni, dodać do niego esencję o zapachu pomarańczowym
i wszyscy będą pewni, że konsumują dżem pomarańczowy. Po krótkim spacerze  po Jesolo wrócili
do pensjonatu. Iza jeszcze tylko po wieczornej kąpieli wyszła na taras, posłała w dal jakieś sekretne
życzenia i w kilkanaście minut później spała w ramionach Jacka. A wujek z Fabio jeszcze długo
w noc rozmawiali o interesach.
Punktualnie o 8 rano zjawili się wszyscy na śniadaniu, po którym wyruszyli do Werony.

                                                  c.d.n.






piątek, 14 sierpnia 2020

Zastępstwo - XXVI

Dobre lody, podobnie  jak i dobra muzyka, łagodzą obyczaje i poprawiają ludziom humor.
A może i była to zasługa Meli, która w pewnej chwili powiedziała: kochani wy nawet nie
zdajecie sobie sprawy z tego, jakie macie  cudowne dzieci. Nigdy nie  mieliście z nimi
kłopotów, zawsze dobrze się uczyli, bez problemu pokończyli szkoły. teraz też was nie
obarczają żadnymi swoimi kłopotami. Dla mnie to cudowne dzieci. I bardzo podziwiam
Jacka, że jest taki zdolny i że jego starania na uczelni wieńczy sukces. Nie każdemu
wszak proponują by otwierał przewód doktorski. Przecież to oznacza, że to co on robi
jest ważne i potrzebne.Dobrze, że Iza będzie z nim razem, mężowi często jest potrzebne
wsparcie żony a czasem tylko jej spojrzenie i poczucie jej bliskości. Poza tym trzeba
sobie uświadomić, że dzieci rodzimy nie dla siebie a dla świata. A w dodatku nie
wyjeżdżają na  antypody, będą nadal na tym samym kontynencie i można do nich
dojechać nawet samochodem. Według mnie to Włochy są bardzo przyjaznym krajem do
mieszkania.  Jak tylko tam znajdą mieszkanie to zaraz się do nich wproszę.
No jasne ciociu, będziecie zawsze razem z wujkiem mili widzianymi gośćmi- niemal
chórem odpowiedzieli Jacek i Iza.
My to chyba w tym roku tak jak i w ubiegłym pojedziemy do Włoch- powiedział wujek.
Znów będę miał  kilka spraw do załatwienia na Murano
Wpadniemy też do Werony, żeby się rozejrzeć gdzie można tam znaleźć mieszkanie dla
was. Jutro postaram się złapać telefonicznie Fabia. On też się modlił za powodzenie
Jacka. Iza  spojrzała  na wujka jak na chorego psychicznie, a ten delikatnie do niej
mrugnął i powiedział- wiele osób się modli czasem w jednej sprawie.
I to pomaga? No pewnie im więcej osób tym lepiej. Aha- powiedziała Iza i popadła
w wielkie zamyślenie.
Mela westchnęła żałośnie - nie wiem czy dam radę pojechać, tam jednak jest tak gorąco
latem. Poza tym obiecałam  córce, że przyjadę do niej na miesiąc lub dwa, właśnie latem.
W Goteborgu są podobno piękne parki i ogrody.
Oj Melu, Melu, wybierasz się do niej jak  sójka za morze - powiedział wujek.
To prawda, ale aż się boję spotkania z własnym wnukiem i to mnie tak hamuje. Wy macie
naprawdę szczęście, że macie takie wspaniałe dzieci.
Poszłabym na spacer- oświadczyła Iza. Albo jeszcze chętniej na  basen. Na spacer od  biedy
mogę sama, ale na basen to bym wolała z kimś.
No to przecież pójdę z Tobą, tylko nie mam kąpielówek- odezwał się  Jacek.
Masz- bo je wzięłam ze sobą, mam nawet ręczniki. I swą włoską sukienkę plażową. Idzie
ktoś z nami?
Jeśli nie będę wam przeszkadzał to też się wybiorę - tylko założę szorty- stwierdził ojciec 
Jacka. W kilka minut później zgodnie maszerowali przez las.
Synku, ja naprawdę jestem z ciebie dumny, mama też, tylko nas nieco zaskoczyłeś tym
wyjazdem -  ojciec usiłował wytłumaczyć Jackowi ich brak entuzjazmu.
Rozumiem, ale ja też byłem zaskoczony, życie często  nas przecież zaskakuje. Nie liczyłem
zanadto na to stypendium, ale się z niego cieszę. Naprawdę się sporo namęczyłem pisząc tę
pracę magisterską. W pewnej chwili miałem straszną ochotę wszystko rzucić. Ale wtedy
myślałem, że gdybym wszystko rzucił to bym zawiódł Izę i Was, a tego nie chciałem.
To wszystko bardzo nowe i czasem coś nie wychodzi i człowiek się zniechęca.
Na basenie było niestety pełno ludzi, właściwie o popływaniu można było zapomnieć. Był
bałagan, małolaty z wrzaskiem wskakiwały do basenu zupełnie nie przejmując się faktem, że
akurat ktoś przepływa. Iza popatrzyła chwilę i....zarządziła odwrót. Przecież to nie ma sensu,
nawet nie da się spokojnie przepłynąć jednego basenu - wracamy. Nienawidzę takiego tłoku-
narzekała Iza. I dlaczego nikt nie zwraca uwagi na te  bachory! Przecież mogą sobie albo
komuś wyrządzić krzywdę!
No to zajrzyjmy do kawiarni, ostatnio  mają tu dobrą kawę, chyba mają nowy ekspres, bo
nawet robią prawdziwe cappuccino, albo tylko ta nowa obsługa jest lepsza- zaproponował
ojciec Jacka. No i ja stawiam.
W kawiarni było sporo wolnych miejsc. Młody człowiek stojący za barem rozpromienił się
na widok ojca Jacka- ooo, witam pana inżyniera, witam. Panowie wymienili uścisk dłoni.
A co mam przygotować?- zapytał.  Trzy duże cappuccino, panie Wojtku. I sok pomarańczowy,
z kropelką.
Tata, co to za sok z  kropelką? - zapytał zdziwiony Jacek.
Mój wynalazek podnoszący wybitnie  smak soku. Zobaczysz, choć może określenie "zobaczysz"
nie będzie adekwatne do sytuacji -wyjaśnił jego "twórca".
Wynalazek okazał się być dodatkiem łyżeczki likieru pomarańczowego do 0,3 litra soku i wg
Izy niewiele podnosił smak soku.
Ojciec usiłował dowiedzieć się  czegoś więcej na temat tego stypendium, jego wysokości ,
warunków zamieszkania itp., ale Jacek sam jeszcze nie znał szczegółów. Oczywiście nic nie
wspomniał o tym, że wujka "człowiek w Italii" ma im pomóc wszystko  zorganizować, wynająć
mieszkanie itp. Powiedział tylko, że na początku września pojedzie z Izą i wujkiem do Werony.
Ojciec zapewnił oboje, że zawsze im w razie potrzeby będzie służył pomocą finansową, bo zdaje
sobie sprawę z faktu, że stypendium może nie wystarczyć na życie we dwoje. 
Oboje podziękowali za tę gotowość pomocy, powiedzieli, że przecież nadal mają pieniądze, które dostali na "nową drogę życia" a pomoc rodziców będzie zapewne potrzebna w innym sensie-
pozostawią różne upoważnienia, żeby nie musieli co rusz przyjeżdżać do Polski.
Gdy wrócili na działkę zastali tylko same panie.  A gdzie reszta towarzystwa?  - zapytała Iza.
Wyrzuciłyśmy ich do lasu, bo się zaczęli kłócić, to przecież  ich ulubione zajęcie. Wiecznie się
kłócili, całe dzieciństwo, wiek młodzieńczy i teraz nadal się kłócą. O wszystko. Każdy temat
nadaje się do kłótni. Nawet nie wiem o co się teraz pożarli. Twój ojciec znienawidził swego
brata jeszcze w dzieciństwie, kojarzył sobie jego obecność z brakiem matki.
Mamo, ja tego nie rozumiem, nigdy o tym nie rozmawiałyśmy. Co było nie tak? Inaczej każdego
z nich traktowano w domu?
Chyba nie, ale gdy twój tata miał cztery lata, umarła jego mama a dziadek ożenił się szybko ponownie i spłodził  kolejnego syna. A macocha siłą rzeczy więcej się zajmowała noworodkiem
i  twój ojciec miał podwójny stres - zabrakło mamy, a nowa mama nie za bardzo miała dla niego
czas. Może gdyby od razu nie zaszła w ciążę to mały zdążyłby się do niej przywiązać nim się urodziło następne dziecko. A potem rywalizowali ze sobą o mnie i ja wybrałam starszego, więc
znów był powód do kłótni i zazdrości. To było śmieszne, bo i dziadek i babcia naprawdę obu
bardzo kochali i babcia traktowała  obu chłopców tak samo, młodszy to nawet częściej obrywał klapsy, bo go starszy "wpuszczał w maliny".
No tak, doceniam fakt, że jestem jedynaczką. Przynajmniej nigdy o nikogo nie byłam zazdrosna.
Ale dziadka to ledwo pamiętam , więcej  babcię.
Dziadek był z 15 lat starszy od babci, siłą rzeczy wcześniej umarł.
Oooo, to sobie młódkę wziął za żonę- podsumowała Iza. Ile miała lat babcia  gdy wyszła za mąż?
Podług ówczesnych poglądów zaczynała być "starą panną", bo miała już wtedy ukończone całe
dwadzieścia sześć lat.
Hmm, dwadzieścia sześć lat i stara panna? A jak miała 40 lat to pewnie otrzymywała awans do
grupy leciwych staruszek? Ależ to były straszne czasy!.
Przy furtce pojawili się bracia prosząc o otwarcie furtki, bo nie wzięli ze sobą klucza.
Stary sklerotyk- fuknęła mama Izy- sam wymyślił,żeby zlikwidować klamkę by nikt nieproszony
nie wchodził na posesję a teraz nie pamiętał o kluczu.
My kiedyś z Jackiem wchodziliśmy górą bramy wjazdowej gdy zapomnieliśmy klucza a ty z ciocią
pojechałaś na zakupy.
Nie wy jedni i dlatego podłączyliśmy się do monitoringu.

                                                                   c.d.n.





czwartek, 13 sierpnia 2020

Zastępstwo - XXV

"Kołowate" dni toczyły się swym zwykłym rytmem. W trzy tygodnie po rozmowie
Jacka z rektorem uczelni obaj panowie udali się do Werony. Profesor L. okazał się
być bardzo miłym  człowiekiem a do tego znacznie młodszym od większości
polskich profesorów. Rozmowy toczyły się w języku angielskim, Jacek dał do
wglądu swoją pracę magisterską napisaną również w języku angielskim- pisanie
jej równolegle w języku angielskim doradził Jackowi jego promotor i teraz "było
jak znalazł". Profesor L. przestudiował ją w 2 dni, wyraził swe uznanie i powiedział,
że cieszy się, że tak zdolny człowiek będzie w tej uczelni na stypendium, poza tym
nie widzi problemu by w ramach tego stypendium Jacek  zaczął pracę nad swym
doktoratem i z przyjemnością weźmie Jacka pod opiekę a pracę może  Jacek pisać
w języku angielskim. Wypytywał się Jacka jeszcze o sprawy prywatne, pochwalił
plan by w tym czasie mieszkała tu również żona Jacka. Stwierdził, że jeśli będą
mieszkać nieco dalej od centrum to zapewne  znajdą jakieś niedrogie, aczkolwiek
zapewne  nieduże mieszkanie. Zapewnił też Jacka, że jeśli zaraz zacznie intensywną
naukę, to dość szybko opanuje język w stopniu umożliwiającym "przeżycie."
Jacek dostał również całą furę dokumentów, którą miał złożyć w ambasadzie Włoch
w Warszawie. Jacek miał się pojawić w Weronie wraz z rozpoczęciem nowego roku
akademickiego, choć lepiej by było gdyby  dotarł z tydzień wcześniej i załatwił
sobie sprawy  mieszkaniowe.
Werona oczarowała Jacka swą urodą. Obawy przed podjęciem tu życia stopniały.
Jacek patrzył na miasto "wzrokiem Izy" i był pewny, że jej się tu spodoba.
Do Warszawy obaj panowie wracali w  bardzo dobrym nastroju.
Ponieważ Iza  w chwili jego powrotu była w pracy, zostawił w domu walizkę i
pojechał do niej do pracy - chciał zdać sprawozdanie nie tylko jej ale i wujkowi.
Po 5 dniach nieobecności Jacek był witany jakby go nie było kilka miesięcy.
Iza "zarządziła" natychmiast by Jacek wziął intensywne, indywidualne lekcje
włoskiego, najlepiej codziennie. Gdy tylko coś napomknął o kosztach zaraz
został zrugany przez Izę i wujka.
To jest inwestycja w wasze przyszłe życie, dziecino - tłumaczył wujek. Iza
ucięła dyskusję krótkim- kochanie, nie masz tu nic do gadania.
Niedzielę spędzili z rodzicami na działce, na którą  Iza zaprosiła też ciocię Melę
i wujka.
W sobotę Iza z pełnym poświęceniem pichciła niedzielny obiad dla 8 osób.
Stwierdziła, że lepiej będzie wszystko tylko potem odgrzać niż pół dnia spędzić
na działce w kuchni. Wujostwo mieli przywieźć tylko coś słodkiego i lody.
Około jedenastej wieczorem zatelefonowała do teściów, informując ich, że będą
na działce już o 8 rano, a około 10,00 dojadą ciocia Mela z wujkiem i że obiad
jest już praktycznie gotowy, deser także.
Odpowiedź była jak zawsze: "ojej, po co się kochana dziecino męczyłaś, masz
i tak za wiele obowiązków" na co Iza palnęła "przecież wiesz, że ja lubię  się
umartwiać, ciociu". Iza nadal nazywała teściową ciocią, tak jak i Jacek jej mamę.
Iza z Jackiem dojechali na działkę znacznie wcześniej niż to zapowiedziała Iza.
Przynajmniej mamy dobry przejazd, pocieszała niewyspanego Jacka. Pośpisz
sobie w cieniu na  leżaku. To był ich pierwszy pobyt w tym sezonie na działce,
więc nie ominęło ich kilka  niespodzianek - pierwsza, że już nie było ani
jednej niezabudowanej działki. Druga- nowe domy były przeważnie dwupiętrowe,
a oni zawsze uważali, że już ich jednopiętrowy dom jest wielki.
Przeżyli również wielkie zadziwienie konstrukcją metalową, która powstała na
ich działce.
O rany- zajęczał Jacek- znów naszym coś odbiło. Jacyś niewyżyci są. Ciekawe
co to ma być? Jacek obchodził konstrukcje dookoła, w końcu został zagnany do
wypakowania jedzenia i schowania go w lodówce.
Iza przyjrzała się konstrukcji  i orzekła - to pewnie będzie świątynia dumania
dla Telimeny  i  jadłodajnia dla komarów. Dwa w jednym.
W pół godziny później dotarli jednym samochodem rodzice obojga. Obie mamy
pognały pędem  zapełniać drugą lodówkę, która stała w piwnicy. Bo oczywiście
też przywiozły "coś na ząb" jako lunch.
Około 10,30 dotarli wujostwo - stali w korku, by się włączyć z podporządkowanej
drogi na główną. Gdy Mela zaczęła wyciągać "zaopatrzenie" Iza stwierdziła, że już
nie ma miejsca w dwóch niedużych lodówkach.
Ale my mamy 3 lodówki, trzecia jest tam i teściowa wraz z wiktuałami skierowała
się do "szopy". Iza już tylko jęknęła.
Poukładawszy wszystko w lodówce teściowa zawołała Izę i Jacka do  "szopy".
Kochani, tu jest wasz nowy pokój, bez kuchni ale za to z łazienką i lodówką.
Macie tu zainstalowane siatki w oknach. Jedyna  niewygoda to okiennice  otwierane
z zewnątrz. Pościel jak zwykle jest w schowku  na górze.
I obydwa domy będą od jutra podłączone do monitoringu.
No a gdzie warsztat?- zapytała Iza.
No jest, z tyłu za Waszym pokojem, z oddzielnym wejściem.
I jak się Wam podoba? Iza objęła teściową i powiedziała, no bardzo się podoba i to
jest dla nas  naprawdę niespodzianka.
Ale my- zaczął Jacek, ale ostrzegawcze spojrzenie Izy sprawiło, że powiedział - no
ale my tu rzadko bywamy przecież. Nie szkodzi, to będzie taki pokój gościnny dla
Was, ale  też ewentualnie i dla innych. Mela tu już mieszkała. Wiecie, że pościeli
u nas nie brak.
Mamo, a co to za konstrukcja wyrosła? A to taki spadek po Meli, bo ona miała taki
namiot kiedyś na swojej działce. Dwie  ściany przezroczyste, wszystko kryte płótnem
żaglowym. Ale my chyba potem zrobimy z tego altanę obsadzoną winobluszczem,
albo czymś innym pnącym.Może będzie coś zimozielonego pnącego.
Pobyt na działce jakimś cudem powoduje zwiększony apetyt u płci męskiej - pierwszy
zaczął dopytywać się o lunch Jacek, potem reszta panów.
Mieli tak wielką chęć na jedzenie, że pędem nakryli stół na tarasie, rozłożyli parasole
od słońca i grzecznie czekali na wezwanie do noszenia. Na lunch były krokiety z bardzo
różnorodnym nadzieniem: ulubione Izy z soczewicą, lubiane przez wszystkich z szynką
i żółtym serem, z białym  serem "na czosnkowo" i na słodko, tradycyjne z mięsem i
węgierskie z orzechami, miodem i rodzynkami namoczonymi w rumie. Do tego  kawa
herbata, woda mineralna  z domowym sokiem wiśniowym.
Gdy tak siedzieli zajęci zajęci pochłanianiem krokietów Iza szepnęła do Jacka - teraz im
powiedz. Jacek szybko przełknął ostatni kęs, zapił go kawą i powiedział:
a ja dostałem stypendium i od nowego roku akademickiego będę na Uniwersytecie  we
Włoszech, a tak dokładnie w Weronie. A Iza jedzie ze mną. Przy stole zaległa cisza.
Pierwszy zareagował Jacka ojciec - ooooo, to prawdziwa niespodzianka, tak nagle?
Nie nagle, ale nie chciałem nic mówić, bo nigdy nic nie wiadomo jaki będzie wynik.
No ale ty nie znasz włoskiego to jak się będziesz na tym stypendium uczył- tata
drążył temat.
Ja się nie będę uczył, ja tam będę robił doktorat a pisać go to będę w języku angielskim.
A Iza?  Co z Izą w tym czasie?
To chyba jasne, że Iza będzie ze mną, przecież się nie rozstaniemy na dwa lata z powodu
mego doktoratu. Iza będzie  żoną przy mężu piszącym doktorat.  No dobrze, będziesz
pisać doktorat po angielsku, ale życie codzienne wymaga przecież języka włoskiego -
tata  nie odpuszczał. No właśnie, dodał ojciec Izy.
Ja się już uczę włoskiego, a Jacek zacznie w tym tygodniu- wyjaśniła Iza. Ja się zaczęłam
uczyć włoskiego, bo chcę  pojechać na Murano i trochę popracować ze szkłem weneckim.
Chcę projektować biżuterię ze szkła weneckiego. I do tego mi potrzebny jest włoski.
Wy nawet nie wiecie- wujek się zwrócił do rodziców Izy- jaką macie arcy zdolną córkę.
I nie jest to moja opinia ale  zawodowej artystki, u której Iza próbowała swych sił. Iza
jest do niej zaproszona  na   naukę i pobyt na Murano. Przynajmniej będzie miała blisko.
Jakoś mało się ucieszyliście z tego,że Jacek będzie pisał doktorat - zauważyła Iza.
Po prostu jesteśmy zaskoczeni no i długo nie będziemy Was widzieć- mama Jacka
ratowała nieco niezręczną sytuację.
No a jeśli przydarzy ci się wtedy dziecko to nie będzie miał ci kto pomóc- mama Izy
ruszyła w sukurs swej przyjaciółce.
Mnie to się może przydarzyć jakaś kontuzja ale nie dziecko- nie należę do producentek
dzieci z przypadku, lub przydarzenia.
Jeśli będzie- to będzie zaplanowane a nie przydarzone. Myślałam, że mnie lepiej znasz.
Poza tym  tam też potrafią odebrać poród a położnice  mają lepsze niż u nas warunki.

środa, 12 sierpnia 2020

Zastępstwo - XXIV

"Pan kolega", czyli Jacek wyszedł z sekretariatu pełen sprzecznych uczuć - po pierwsze
zwrot "panie kolego" wydał mu się dziwaczny - jakieś pomieszanie  znaczeń. Nie jestem
przecież jego kolegą, byłem do niedawna studentem, teraz jestem pracownikiem.
Drugim uczuciem była jednak radość, ale i obawa, bo jednak włoski nie był mu znanym
językiem.
By pozbierać myśli przeszedł się po terenie uczelni nim wrócił do laboratorium.Ale ten
spacer nie bardzo go uspokoił. Pozbierał niespiesznie notatki, zatelefonował do Izy, ale
telefon był wciąż zajęty, pokręcił się chwilę po laboratorium, potem stwierdził, że musi
teraz wyjść, współpracownikowi tylko powiedział, że chyba już  nie wróci dziś, musi coś
pilnego załatwić w Instytucie  Leków. W pół godziny później wchodził do pokoju,
w którym siedziała Iza i o czymś zawzięcie dyskutowała z wujkiem.
Na  widok Jacka obydwoje wykrzyknęli "ojej, co się stało???", bo jeszcze nigdy Jacek nie
zawitał tu niespodziewanie.
Nic się nie stało, nie mogłem się dodzwonić, to przyjechałem. Dostałem to stypendium.
I to we Włoszech i.....właściwie nie wiem czy się cieszyć czy płakać.
No przecież jasne, że się cieszyć!  -wykrzyknął wujek  i ruszył w stronę ekspresu do kawy.
Takie nowiny należy omawiać przy kawie i włoskich ciasteczkach, ale ciasteczek już nie
ma, bo Mariuszek- Chudzina  już jest w Paryżu . Mamy tylko jakieś wafelki. Weź sobie
krzesło i siadaj, zaraz będzie kawa.  A w jakim mieście? Już wiesz, czy masz sobie dopiero
coś wybrać?
W Weronie, już ktoś o tym  zadecydował poza mną.  A do tego wszystkiego zostałem dziś
"kolegą" naszego rektora i  najdalej w ciągu  miesiąca lecimy obaj do Werony.
Jacusiu, to przecież bardzo dobre wiadomości, nie denerwuj się- wreszcie odezwała się Iza.
A co dobrego w tym, że będziemy rozdzieleni?- zapytał Jacek.
W czasie studiów zrezygnowałem, bo perspektywa rozdzielenia mnie przerosła.
Iza nagle zaczęła się śmiać - widzę jeszcze jeden problem -kandydat na zastępcę właśnie się
ożenił.
Kto się ożenił?- zapytał zdziwiony wujek.
Kandydat na zastępcę  Jacka gdy poprzednim razem mu przyznano stypendium. Ożenił się
w święta z moją przyjaciółką. Izę co nieco skręcało ze śmiechu.
W końcu spoważniała i zaczęła Jackowi tłumaczyć jak ona widzi tę sytuację.
Ale my nie będziemy długo rozdzieleni. Jak tylko się tam urządzisz to przyjadę do Ciebie.
No nie wiem, czy na wiele mi moje stypendium wystarczy. Podobno tylko na pokój
w akademiku i wyżywienie- Jacek zacytował opinię rektora.
Jacek, mamy przecież pieniądze, nie zapominaj, że mamy wspólnotę majątkową. Ta forsa
w banku jest  nasza, wspólna. Wujku, wytłumacz mu to, proszę. Bo on jakiś mało pojętny
jest.
No właśnie - wujek zwrócił się do Jacka - zrozum chłopaku, że skoro  cię Iza wybrała to
jesteś tego wart i jesteście dla mnie tak samo ważni i zakładając konto Izie wiedziałem, że
będziesz też jego beneficjentem. To są wasze wspólne pieniądze, a ja tylko się cieszę, bo
wiem, że będą dobrze spożytkowane, na sprawy ważne, a nie przehulane na narkotyki lub
wódę i hazard. Traktuję was jak własne dzieci, tak po prostu mówiąc.
I cieszę się, że dostałeś to stypendium, to znaczy, że zadziałały moje modlitwy!
Wujku, a od kiedy ty się  modlisz? -  zapytała zdumiona Iza.
Izuś, czy ty zawsze musisz wszystko brać tak dosłownie? No po prostu bardzo chciałem
by się wasze plany spełniały. Modlitwa to przecież też  taka litania "chceń" tylko adresat
nieco inny.
Jacek, rozluźnij się, opowiedz dokładnie  co ci twój nowy  kolega- rektor jeszcze mówił.
Swoją drogą ciekawe  jakby zareagował gdybyś  do niego mówił  "kolego-rektorze". Może
po tej wspólnej delegacji do Werony tak właśnie będziecie rozmawiali -  dociekała Iza.
Jacek pomału się uspokajał. Poprosił tylko Izę i wujka by nic nie mówili na razie ich
rodzicom, bo to przecież i tak wszystko jeszcze palcem na wodzie pisane. Bo jeszcze czeka
go  rozmowa z tym włoskim profesorem w Weronie i trudno przewidzieć co z niej wyniknie.
Przecież nie  znam włoskiego!
Ale całkiem nieźle  znasz łacinę i to właśnie z zakresu medycyny a nie z tekstów Cezara.
Kochanie, przestań się zamartwiać na zapas, proszę. Poczekaj z tym martwieniem się do
czasu rozmowy z profesorem z Werony.
Pamiętaj Jacku, że mamy w Italii "swojego człowieka" - jak będziesz się tam urządzał to
Fabio we wszystkim ci pomoże - dodał wujek. Już on dobrze dopilnuje byś miał wszystko
dobrze tam poukładane. Znajdzie dla was mieszkanie na dobrych warunkach. To bardzo
przedsiębiorczy  i mądry facet.
I przystojny - złośliwie dodała Iza. Jacek tylko uśmiechnął się - dobrze wiedział, że przegra
w słownym pojedynku z Izą.
Gdy już  tam będziecie przyjadę do  was i trochę u was pobędę. To piękne miasto, raz tylko
byłem - dodał wujek. I chętnie bym tam pobył ze dwa tygodnie i bez pośpiechu zwiedził.
I do Wenecji stamtąd blisko, administracyjnie to ten sam region Wenecji Euganejskiej.
A rzeka Adyga, która przepływa przez miasto tworzy swym korytem literę "S". Latem będzie
tam gorąco a zimą zimno, bo może  temperatura spaść poniżej zera. Poza tym Włosi są
naprawdę sympatyczni, szybko się tam zaaklimatyzujecie.
I codziennie będę jeść pizzę, focaccię i ciabattę i w pół roku dociągnę bez wysiłku wagowo
do setki i będzie się miał Jacek do czego przytulać - stwierdziła Iza.
Przecież i tak mam się do czego przytulać, deską  nie jesteś, ale z kilogram więcej to byś  z powodzeniem mogła sobie  dorzucić -zaprotestował Jacek
Nie będziesz tyła, jeżeli będziesz  pieczywo jadła z oliwą -stwierdził wujek. We Włoszech 
nie utyłem, bo cały czas pieczywo jadłem z oliwą. Oliwa reguluje trawienie. Ale ja nie lubię
oliwy - zaprotestowała Iza.
Przyzwyczaisz się i polubisz, oryginalna włoska oliwa jest pyszna, będziecie ją kupować
od razu od producenta, jest zupełnie inna w smaku niż ta ze sklepu - zapewniał ją wujek.
Panowie idźcie sobie  na spacer lub do kawiarni bo ja muszę skończyć to zestawienie a gdy
będziecie tu ćwierkać to się mogę pomylić, a nie chcę - poprosiła Iza.
Chodź Jacek, pójdziemy do  kafejki i jeszcze pogadamy, bo skoro Iza  ma przypływ weny to
niech zestawia.
Pewnie za godzinę skończę - pocieszyła ich Iza.
Przez całą godzinę wujek podtrzymywał Jacka na duchu, że z pewnością poradzi sobie we
Włoszech nawet bez znajomości języka i że szybko się tego języka nauczy. Zapewniał go
również, że może też w 100% liczyć na pomoc Fabia, który chociaż ma wygląd play boya
to jest facetem po studiach, bardzo dobrze ustawionym a poza tym uczynnym dla przyjaciół
i jest też uczciwy w interesach.A znają się już ponad 20 lat.
Wujka nieco zainteresowała sprawa "zastępstwa" i wręcz zapytał się Jacka o co chodzi.
Przyparty nieco do muru  Jacek opowiedział historię swego "genialnego" pomysłu na czas
wyjazdu za granicę. Wujek popatrzył na Jacka i powiedział - wiem, że zrobiłeś to z dobrego
serca, ale zapamiętaj sobie, że nigdy się swojej kobiety nie zostawia pod opieką przyjaciół
płci męskiej. To jakbyś kurę zostawił pod opieką lisa. No a co na to wszystko powiedziała
wtedy Iza- zapytał wujek. Jacek tylko machnął ręką -dostało  mi się, wyszedłem na głupka.
Wyobrażam sobie- Iza to dziewczyna co nie obwija niczego w bawełnę. Ale jest mądra i
można z nią o wszystkim szczerze porozmawiać a to już nie taka częsta cecha.
Dbaj o nią Jacku dbaj o jej szczęście, proszę. No to chyba  pójdziemy zobaczyć jak Izie
idzie lub już poszło zestawienie.
Okazało się, że Iza już skończyła  swoje zestawienie a teraz tylko omawiała jakiś problem
techniczny z panem Waldkiem bo chciała zrobić  dla Alicji jakiś drobiazg biżuteryjny oraz
poprosić go by zrobił dla Aleksa  jakiś ozdobny szklany pojemnik na biurko, więc umawiali
się na niedzielne popołudnie.
Iza był bardzo zmęczona, więc poprosiła Jacka by on usiadł za kierownicą.
To dobrze się złożyło, że wpadłem.
No pewnie, że dobrze.Bo jakbyś nie wpadł to bym zostawiła samochód w garażu i wróciła
do domu taksówką a jutro  też wzięłabym rano taxi. Oczywiście na rachunek firmy.
Zmordowało mnie to zestawienie magazynowe. Tu zupełnie jak w małżeństwie - wciąż
za mało pracowników.
A jakich pracowników ci brakuje w małżeństwie?
No chyba w  każdym małżeństwie gdy oboje pracują to zawsze  brakuje kucharki i kogoś
do sprzątania. A dziś to by mi się masażysta przydał i kucharka by zrobiła nam kolację.
I żeby mnie ktoś wyprowadził na spacer wieczorem.
Da się zrobić- orzekł Jacek. Tylko nie wiem czy o tej  godzinie znajdzie się sprzątaczka.
Jakimś dziwnym trafem znalazło się nawet miejsce pod samym domem.
Weź termotorbę z bagażnika, mamy tam coś na kolację i lody. Nawet nie wiem co tam dziś
jest bo to wujek robił dziś zakupy w tym prywatnym sklepie.


 

Zastępstwo - XXIII

Minęły święta, minął Sylwester, który Iza z Jackiem spędzili sami w domu- byli oboje
zmęczeni. Rodzicom powiedzieli, że idą do znajomych, znajomym, że idą do rodziców
i zostali w domu. Wreszcie mieli czas dla siebie.  Po kolacji Iza stwierdziła, że musi
się nieco zdrzemnąć, bo pada i jeśli  z godzinę nie pośpi to nie doczeka północy.
Jacek stwierdził, że tak naprawdę to przecież nie  muszą czekać wcale do północy, toast
za pomyślność w Nowym Roku mogą wypić już teraz i spokojnie położyć się spać.
Obudzili się po dwunastu godzinach- wypoczęci, zadowoleni i radośni.
Chyba zawsze będziemy tak spędzać Sylwestra- zawyrokowała Iza. Jacek poszedł do
kuchni przygotować śniadanie, czyli zrobić kawę i pokroić ciasto. Bez pośpiechu zjedli
to oryginalne  śniadanie, cały czas się dziwiąc, że tak długo spali.
"Pomieszkali" w łóżku do pory obiadowej, potem wspólnie  szykowali obiad, czyli
"noworoczny sznycel cielęcy panierowany" i odsmażone  na rumiano kartofle, które
teoretycznie  miały być składnikiem sałatki jarzynowej.
W trakcie szykowania jedzenia  wyobrażali sobie miny rodziców gdy im powiedzą jak
naprawdę spędzili  Sylwestra. W końcu doszli do wniosku, że  najzdrowiej to będzie
gdy nic nie powiedzą poza zapewnieniem, że udał im się Sylwester.
Po obiedzie wybrali się na spacer do Parku Ujazdowskiego, ale  szybko wrócili bo
pogoda zrobiła się mało spacerowa- wiał silny wiatr i padał deszcz ze śniegiem.
Wieczorem zatelefonowali do rodziców i wujka składając wszystkim życzenia z okazji
Nowego Roku. Potem jeszcze Iza  zatelefonowała do  Alicji. Oni spędzili Sylwestra
w klubie. Nie byli zachwyceni, bo był tłok i około 2 w nocy wrócili do  domu.
Okazało się, że w prezencie ślubnym rodzice Aleksa kupili im  roczną Skodę w mało
atrakcyjnym szarym kolorku. I Alicja będzie musiała w związku z tym zrobić prawo
jazdy. Pośmiały się jeszcze z miny matki Aleksa gdy się dowiedziała, że nie będzie
"orkiestry". Alicja stwierdziła, że raczej  jest mało prawdopodobne, żeby została
ulubienicą swej teściowej, no chyba, że Aleks nakaże matce żeby  Alicję szybko
pokochała.Na koniec umówiły się  na wspólne spotkanie tym razem w mieszkaniu
na MDM-ie.
I znowu powróciły  "kołowate dni", praca- dom, praca - zakupy -dom, praca -dom i tak
w kółko. Pogoda była paskudna, ciągle było ślisko a na dodatek Iza  wciąż jeździła
sporo po  mieście. Jacek jeździł autobusem, bo nagle okazało się, że wprowadzono
opłatę za parkowanie na parkingu należącym do uczelni.
Alicja i Aleks postanowili zimę przemieszkać jeszcze na MDM-ie a późną wiosną
zamieszkać u rodziców Alicji . Aleks  już się nastawiał na prace w ogrodzie co było
entuzjastycznie przyjęte przez teścia zwłaszcza.
Dni się robiły coraz dłuższe, ale zima jakoś ciągle jeszcze dokuczała. Warszawa była
szara, brudna, po prostu brzydka. Wielkanoc wcale nie była wiosenna, było zimno
i mokro. Jacek wciąż czekał na odpowiedź z ministerstwa, ale ciągle jej nie było.
Pewnego majowego dnia zatelefonowała do Jacka sekretarka rektora mówiąc, że
wzywa  go do siebie rektor i żeby przyszedł w ciągu 15 minut.Trochę to wezwanie
Jacka  zdziwiło, nie przypominał sobie by czymś podpadł.
W ciągu 10 minut dotarł z laboratorium do  sekretariatu rektora, który był w innym
budynku. Sekretarka weszła na  moment do gabinetu szefa i wychodząc zapytała się
Jacka czy pije kawę. Tak piję, odpowiedział machinalnie. Sekretarka otworzyła szerzej
drzwi gabinetu i powiedziała - pan rektor czeka, proszę wejść.
Rektor stał przy małym stoliku stojącym po oknem. Wyciągnął do Jacka  rękę na
powitanie mówiąc - my się chyba mało znamy, prawda  panie kolego?
No raczej tak, panie rektorze - odpowiedział Jacek cały czas usiłując odgadnąć po co
został wezwany.
Niech pan siada, panie kolego, porozmawiamy sobie trochę przy kawie.
W tym momencie sekretarka przyniosła  kawę i cukier, po czym się wycofała do swego
pomieszczenia.
Rektor wyciągnął z szafki regału dyżurne słone paluszki i pchnął je w stronę Jacka.
Proszę mi w skrócie powiedzieć jak idą pańskie badania z profesorem J.?
Pomału,  ale całkiem obiecująco to wygląda - wyjaśnił Jacek.
Podobno pracuje  pan z pełnym poświęceniem, jak mówi kolega J. I podobno namawia
pana  na otworzenie przewodu doktorskiego.
Jacek uśmiechnął się -nie bardzo wiem, czy ten temat się nadaje na doktorat, wciąż
jeszcze  nie wiem co z tego wyjdzie. To jednak wymaga czasu i wielu obserwacji.
Przecież dopiero co obroniłem magisterkę.
Pamiętam, to była  bardzo dobra praca, panie kolego. I złożył pan papiery na stypendium
pomagisterskie, prawda?
Tak, panie rektorze, złożyłem.
A był pan we Włoszech, panie kolego? W Weronie?
We Włoszech byłem, ale do Werony nie dotarliśmy. Byliśmy z żoną na urlopie w Jesolo
i przy okazji w Wenecji.
A żona u nas studiowała?
Nie , żona jest z innej branży, jest związana poniekąd z medycyną, bo jest rehabilitantką.
O, dobra rehabilitantka to skarb, panie kolego. Dobry rehabilitant to umarłego postawi na
nogi.
Bo dostał pan stypendium właśnie w Weronie, tamtejsza biotechnologia ma takie same
wydziały jak my.
Musi pan teraz, panie kolego, jak najszybciej porozumieć się z tamtejszym uniwersytetem.
Mam tam znajomego, profesora L. i prawdopodobnie mógłby pan u niego robić doktorat
w ramach tego stypendium pomagisterskiego. Uprzedzam tylko, że kokosów to tam nie
ma. A mieszkanie w akademiku, więc żadna atrakcja. No i pewnie czeka  pana czasowe
rozstanie z żoną, bo  w akademiku  nie będzie mogła z panem zamieszkać, a z tych pieniędzy
to mieszkania nie wynajmiecie.
Proszę to wszystko spokojnie w domu przemyśleć i dać mi odpowiedź co pan postanowił.
Jeśli bierze pan to stypendium, to porozmawiam z p. profesorem L. o pańskim tam pobycie
i o doktoracie.
Panie rektorze, jutro dam odpowiedź.
No dobrze, to proszę jutro przyjść do mnie pomiędzy 13,00 a 14,00.
Otworzył drzwi i poprosił sekretarkę - pani Jadziu, pan  magister R. ma być jutro u mnie
 między godziną 13,00 a 14,00, pani dopilnuje by tu trafił w tym czasie.
Jacek podniósł się z krzesła, ale rektor usadził go z powrotem - być może obaj, panie
kolego pojedziemy tam z wizytą w przyszłym miesiącu, a może nawet za dwa tygodnie.
Zna pan włoski?
Niestety nie, ale może do października trochę się poduczę- odpowiedział Jacek.
Wielki optymista z pana, to mało czasu.

                                                            c.d.n.






wtorek, 11 sierpnia 2020

Zastępstwo - XXII

W połowie września wrócił z urlopu profesor Jacka.
Trochę był zaskoczony decyzją Jacka, ale obiecał swą pomoc.Wspólnie ustalili temat
którym mógłby się zająć Jacek.
Wkrótce Jacek złożył w ministerstwie całkiem pokaźny stosik  dokumentów, łącznie
z dwoma świadectwami zdanych egzaminów językowych z angielskiego i  francuskiego.
Zdaniem profesora kwestia języka nie była krytyczna, bo wiele uczelni prowadziło
wykłady na studiach pomagisterskich właśnie w języku angielskim.
No a póki nie będzie jakiejś decyzji trzeba się brać do pracy, wszak urlop się skończył.
Iza zapisała się na kurs języka włoskiego i to taki dość intensywny. Po prostu bardzo
chciała znów pojechać do Włoch a do Murano zwłaszcza.
Zaczęły się, jak to nazywała Iza, "kołowate dni". Wychodzili z domu rano, wracali do
domu wieczorem. Poszły "w odstawkę" niedzielne wypady  na działkę, rzadko też
bywali u rodziców. Oczywiście rodzice obojga byli wielce zmartwieni faktem, że tak
rzadko ich widują. O planach wyjazdu na stypendium zagraniczne Jacka nic nie mówili
rodzicom, bo po prostu nie bardzo wierzyli w powodzenie całej sprawy.
Iza dwa razy w tygodniu zostawała  w pracy do wieczora i eksperymentowała ze szkłem.
Ze względów bezpieczeństwa zawsze ktoś jej towarzyszył- albo wujek, albo pan Waldek
a czasami nawet Jacek. Pan Waldek, już jedną nogą na emeryturze,  cierpliwie uczył Izę
formowania szkła szczypcami. Był mistrzem w formowaniu małych  figurek zwierząt-
Iza patrzyła z podziwem jak to robił.
Dni mijały szybko, jeszcze  nie odleciały daleko wspomnienia z plaży a już trzeba było
pomyśleć o Bożym Narodzeniu.
Wujek stwierdził, że święta będą u nich bo przecież mają stół rozkładany na 12 osób,
więc pomieszczą  się wszyscy bez trudu, wliczając do kompletu nawet byłą żonę
wnuka Meli wraz z dwójką dzieci. Dzieci jeszcze  małe, więc będą siedziały przy
specjalnym małym stoliku stojącym obok krzesła ich mamy. W związku z powyższym
obiad w pierwszy dzień świąt  miał być na działce. Iza i Jacek oczywiście nie byli
brani pod uwagę, ponieważ  mieli być świadkami na ślubie Alicji i Aleksa, a potem
czekało ich jeszcze wesele.
To wesele spędzało  Izie  sen z oczu. Przejrzała swą  garderobę i jak niemal każda
kobieta doszła do wniosku, że nie ma się w co ubrać na  samo wesele - przydałaby mi
się jakaś nowa sukienka - zakomunikowała Jackowi.
Nie widzę problemu - stwierdził Jacek- zrób przebieżkę po pawilonach i na pewno coś
upolujesz.
Ale ja nie mam kiedy i chciałabym wybrać się  na zakupy z tobą - marudziła Iza.
No ale wiesz, że dla mnie i tak najpiękniej wyglądasz ubrana tylko we własną skórę,
zupełnie nie znam się na modzie. Znajdź jakieś zastępstwo za mnie.
No to szkoda, że nie ma tu Fabio, z pewnością pomógłby mi w wyborze jakiejś kreacji.
Taaak, pomógłby ci, ale chyba głównie w  zdejmowaniu jej z ciebie -roześmiał się Jacek.
Wiesz Jacusiu- zazdrość niczego nie buduje, wręcz przeciwnie - rujnuje. I wcale nie
jest dowodem miłości tylko objawem niskiego zaufania do partnera i niskiego poczucia
własnej wartości. Fabio jest naprawdę przystojnym mężczyzną, ale to ty jesteś facetem
mego życia nie on. Przyjmij do wiadomości i zapamiętaj, że z taką samą przyjemnością
patrzę na ładnych mężczyzn jak i na ładne kobiety. Tak już mam.
Ojej, kochanie, ja przecież tylko żartowałem- bronił się Jacek. To może weź którąś z mam
na zakupy. Iza tylko machnęła ręką- jedna ubrałaby mnie w suknię do ziemi a druga w mini.
Pojadę z Melą i wujkiem albo sama.
Uważaj, bo wyjdziesz ze sklepu w sukni ze złotogłowiu, jeżeli tylko takie suknie istnieją.
Zakup sukienki okazał się w końcu nie taki trudny - będąc służbowo na mieście zajrzała do
sklepu Mody Polskiej i wypatrzyła sukienkę z ciemno bordowej tafty mieniącej się czarno.
Taka zwykła, prosta princeska, z niedużym dekoltem, bez rękawów, długości tuż za kolano.
Znalazła też  drugą sukienkę - z satyny w kolorze łososiowym -dekolt był tylko z tyłu,
odcinana w talii, dopasowana do figury, spódnica miała dość długie rozcięcia z boków.
Mierząc  pomyślała, że  Jacek zemdleje na widok tych rozcięć sięgających do połowy ud.
Przez kilkanaście minut wahała się którą wybrać, w końcu.....wzięła obydwie. Do obu
pasowały szpilki, które posiadała.
Na szczęście dla zapracowanej Izy Alicja sama uporała się z wyborem sukni ślubnej.
Postanowiła wystąpić w krótkiej sukni, uszytej z cienkiej wełny w kolorze kości
słoniowej. Jedyną ekstrawagancją były rękawy- od dłoni do łokcia były zapinane na małe,
obciągane materiałem guziczki. Sukienka nie podobała się ani mamie Alicji ani teściowej,
ale Alicja nie chciała innej sukienki, a Aleksowi się ta sukienka podobała, więc nie było
dyskusji. Taka uboga ta sukienka - stwierdziła zdegustowana teściowa.
Z okazji ślubu Alicja przez kilka miesięcy nie ścinała włosów by móc olśnić widzów ich
urodą. A włosy miała naprawdę piękne - było ich duuużo . Na dwie godziny przed ślubem
kościelnym miała do Alicji przyjechać fryzjerka by ją uczesać.
Dwa dni  wcześniej, na ślub cywilny,  sama sobie upięła kok. Zgodnie z życzeniem Iza i
Jacek byli świadkami.
Wigilia u Meli i wujka była istną orgią jedzenia, ale jedzenia  naprawdę bardzo smacznego.
Na tę kolację Iza i Jacek pojechali taksówką, ale po kolacji wracali do domu pieszo by choć
trochę nabytych kalorii spalić. Iza wręcz się obawiała, że może mieć problem z dopięciem
swej bardzo dopasowanej sukienki.
Na ślubie kościelnym, po raz pierwszy od dawna, Iza widziała urodę panny młodej a nie jej
sukni. Fryzjerka prześlicznie upięła włosy Alicji, które były ozdobione 1 kiścią żywego,
białego bzu.
Kolor jej sukienki świetnie się prezentował przy ciemnobrązowym garniturze Aleksa.
Koszulę miał Aleks nie białą, ale w kolorze sukienki Alicji.
Nieomal prosto z kościoła goście zaproszeni  na ślub i wesele (część gości była zaproszona
tylko ślub) przespacerowali się do pobliskiej kawiarni, w której często odbywały się takie
uroczystości.
Alicja, ku zgorszeniu wielu starych ciotek z obu rodzin,  przebrała się w inną sukienkę -co
prawda  białą, ale z dużym dekoltem i ze spódnicą mocno rozkloszowaną. Wiadomo było,
że gdy zawiruje w tańcu to będzie  widać w jakim kolorze ma  majtki.
Obie z Izą już wcześniej  się cieszyły jakie zgorszenie wywołają ich kreacje - jedna pokaże
w tańcu uda a druga majtki.
Obiad  weselny wlókł się niemiłosiernie, "do kotleta" przygrywał jakiś pianista, zamówiony
zespół wciąż był "w drodze". W pewnej chwili teściowa Alicji została poinformowana, że
nie będzie  zespołu ale będzie jakiś DJ, powinien tu dotrzeć za 15 minut. Nerwy matce
Aleksa "puściły" i kilka niemiłych słów wysłuchał kelner, który tę wiadomość przekazywał.
W związku z powyższym matka Aleksa zadysponowała by podano deser i miało nastąpić
krojenie tortu przez państwa młodych. A młodzi - młodzi zniknęli. Wpierw zniknął Aleks,
chwilę później Alicja. Dopiero teraz  Iza przypomniała sobie, że Alicja szeptała jej do ucha
gdy wyszli z kościoła, że będzie afera. Zdezorientowana mama Alicji, zmartwiona, że córka
gdzieś zniknęła podeszła to tortu i zaczęła go kroić i porcje nakładać na stojące obok talerzyki.
Co ta wariatka robi- wybuchnęła matka Aleksa i chciała wstać, ale jej mąż przytrzymał ją za
rękę i syknął- sssiadaj i nie wrzeszcz. Mówili ci, że  wcale nie chcą wesela, ale nie, ty się
uparłaś, że musi być. No to teraz  masz.
Za 10 minut do sali weszli  państwo młodzi z DJ ze studenckiego klubu.  Jacek i Iza zaczęli
na ich widok klaskać, reszta  dołączyła się automatycznie. DJ przeprosił za spóźnienie, ale
po prostu "złapał gumę" i musiał zmieniać koło.
DJ był bywały w świecie,  na pierwszy ogień poszedł walc jako solówka  dla  młodych, po
jednym okrążeniu parkietu dołączyli do nich inni, Alicja zatańczyła z teściem, a Aleks
z teściową. Około północy Iza z Jackiem pożegnali się z przyjaciółmi i wymknęli się z wesela.
Samochód prowadziła Iza, bo Jacek z Aleksem wypili  na zapleczu po dużym koniaku.
Iza zaśmiewała się całą drogę - pierwszy raz była na tak zabawnym weselu.
Biedna Alicja i biedny Aleks - stwierdził Jacek. Już mają u starych przechlapane. Dobrze, że
nie będą mieszkać razem z nimi. Aleks mi mówił, że pewnie wynajmą komuś tę straszną
kawalerkę i raczej będą mieszkać z rodzicami Alicji do czasu własnego mieszkania.

                                                      c.d.n.






poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Zastępstwo - XXI

"Kochane dzieci" po powrocie do Polski były witane tak, jakby powróciły z wyprawy
na drugi koniec świata.
W drodze powrotnej Iza ustaliła z wujkiem taktykę dotyczącą informacji na temat
ich pobytu. Sprawa dostępu Izy do konta "spadkowego" miała pozostać tajemnicą, ale ich
pobyt w Jesolo nie.
Ciocia Mela wypytywała się o to  jakie  wrażenie wywarła na Izie uroda Fabio, bo ciocia
uważała go za bardzo przystojnego mężczyznę. Oczywiście te przepytywanki były wtedy
gdy w pobliżu nie było Jacka ani wujka. Przy okazji Iza się dowiedziała, że Fabio był
stanu wolnego, bo wychodził z założenia, że chcąc się napić wina nie ma potrzeby
zakładania od razu całej winnicy.
Jacek zaraz po powrocie chciał się porozumieć ze swym profesorem, ale ten był jeszcze
na urlopie. W tak zwanym " międzyczasie" przeglądał materiały dotyczące  różnych
stypendiów naukowych, dostępne na uczelni. Nie wyglądało to zachęcająco. Postanowił
zasięgnąć więcej informacji "u źródła", czyli w Min. Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Kontakt z tym ministerstwem utwierdził go tylko w przekonaniu, że całkiem ciekawe
zagraniczne stypendia naukowe bywają, tyle tylko, że np. kilka na  cały kraj. I była to
zawsze zagadka  jaki temat  znajdzie akceptację fundatora.
No i nie były to stypendia  doktoranckie, ale pomagisterskie. Oczywiście istniała
możliwość, że na miejscu tamtejsza uczelnia pozwoli na robienie doktoratu. Trochę to
wszystko Jacka zmartwiło, ale na razie postanowił zaczekać na powrót swego profesora.
Iza z wujkiem przeżywali ciężkie chwile, bo z powodu braku zamówień trzeba było
zredukować nieco personel.
Pewnego dnia przyszło zawiadomienie, że na lotnisku jest do odebrania przesyłka dla Izy.
Przesyłka była nie tyle duża objętościowo co ciężka. Wujek chyba wiedział co zawiera, bo
poprosił jednego z pracowników by pojechał z Izą na lotnisko po odbiór.
Na oddziale Cargo jak zwykle był bałagan i odebranie przesyłki zajęło prawie 3 godziny.
Przy okazji Iza  napatrzyła się na....psy, które były nadawane niczym paczki na poczcie.
Gdy wróciła do firmy zaraz  rozpakowała paczkę - zbiorowe opakowanie zawierało  trzy
odrębne  pudełka- w jednym były różnokolorowe pręty szklane, w drugim pręty szkła
bezbarwnego, a w trzecim różne narzędzia, okulary ochronne, metalowe kształtki do
formowania szkła i dysza wylotowa do strumienia płonącego gazu. Był też list od pani
zajmującej się wyrobem  lampworków z życzeniami miłej pracy i zaproszeniem do wizyty
na Murano i zapewnieniem, że na czas pobytu Iza będzie mogła mieszkać u niej.
Był też drugi liścik z pozdrowieniami dla wszystkich od Fabia i do niego było dołączone
pióro mewy z wymalowanym na nim znakiem zapytania.. To mewie piórko rozśmieszyło
Izę, ale wujek jej wyjaśnił, że Fabio zastanawia się właśnie jak nazwać swą łódkę, bo na
razie ma ona wciąż tylko numer  rejestracyjny.A łódka nie powinna być bezimienna.
Tego dnia wujek został dłużej w firmie i Iza była pewna, że urządza dla niej jakiś kącik
do pracy nad  biżuterią. I nie myliła się. Jedyny problem stanowiła wysokość blatu, ale
wymyślono, że znajomy stolarz  zrobi podest pod fotel, wtedy będzie  nie tylko dobra
wysokość blatu ale  i Izy stopy będą odizolowane od zimnej podłogi.
Iza wprost nie mogła się doczekać chwili gdy będzie mogła zrobić  jakąś ozdobę na
swym własnym sprzęcie. Postanowiła, że  inauguracja odbędzie się w niedzielę,  tylko
w obecności wujka no i może  Jacka, żeby się nie czuł opuszczony w dzień wolny od
pracy. Podłączenie do istniejącej instalacji gazowej zrobił specjalista od tego rodzaju
urządzeń. Rodzice obojga byli nieco zawiedzeni, bo planowali jakiś obiad rodzinny na
działce, ale młodzi w swoje miejsce znów ulokowali  na działce ciocię Melę,  lecz
obiecali solennie przyjechać po nią wieczorem i zjeść razem z rodziną kolację.
W niedzielę Iza eksperymentowała do woli robiąc koraliki-kwiatki. Nie wszystkie
były takie jak sobie zaplanowała, ale dzielnie zniosła porażkę. Jacek cały czas był
bardzo zaniepokojony - bał się by Iza się nie poparzyła. Po trzech godzinach wujek
zarządził przerwę na kawę i wybrali się do kawiarni.
Iza chciała jeszcze coś opowiadać o swym nowym hobby, ale wujek jej wytłumaczył,
że przerwa w pracy jest po to, by nie tylko miały wytchnienie oczy i ręce ale i umysł.
No dobrze, zgodziła się  Iza, ale w takim razie opowiedz mi o sobie i mojej mamie,
dlaczego  Ciebie nie chciała. Gdy oglądałam kiedyś twoje i taty zdjęcia to byliście
bardzo podobni do siebie. I dlaczego wybrała  mego tatę a nie ciebie?
Bo nie byłem zbyt dobrym kandydatem na męża, albo dlatego że wcale jeszcze nie
chciałem zakładać rodziny to raz  a poza tym byłem zbyt  mało ambitnym facetem
no i nie wierzyłem w szczerość jej uczuć, o czym nieopatrznie jej powiedziałem.
A powiedz  mi jedno - dlaczego uważasz mnie za córkę, czy są ku temu jakieś
przesłanki? Wujek uśmiechnął się - gdyby ciąża trwała rok i zdarzała się od samego
uczucia to tak. Ale jak dobrze wiesz - nie zdarza się. Nie chciałem się jeszcze wiązać
i na pytanie czy się ożenię powiedziałem prawdę - teraz na pewno nie, to by nie
miało sensu, nawet nie wiem jaki zawód mam wybrać. A ona tak bardzo chciała już
wyjść z rodzinnego domu, bo była "krótko trzymana". I dlatego nie wierzyłem, że
mnie kocha. A może po prostu ja jej nie kochałem a tylko pożądałem? Ale bardzo
byłem nieszczęśliwy gdy związała się z twoim tatą.
A gdy się urodziłaś to pomyślałem, że przecież  równie dobrze ja mogłem być twoim
ojcem, gdybym się z nią ożenił. Poza tym byłaś taka śliczniutka!
A potem szalałem  zmieniając dziewczyny. Tylko każdej  na "dzień dobry" mówiłem,
że nie jestem  zainteresowany małżeństwem. Jedne pomimo tego były ze mną, inne
zrywały  dość szybko, a ja się szkoliłem w Ars Amandi.
 No ale z Melą się ożeniłeś.
Tak, chciałem wreszcie jakiejś stabilizacji i dobrego seksu. I te warunki zostały
spełnione. No i młody już  nie byłem. A że ona jest ode mnie 10 lat starsza wcale nam
w niczym nie przeszkadza. Ja tylko muszę przed nią ukrywać pewne interesy, bo za
dużo by wypaplała na lewo i prawo. Co prawda dobijała mnie jej miłość do wnuka,
ale nie  moje pieniądze będzie przepijał, bo już  jest u swojej matki. Mam tylko
nadzieję, że go nie deportują do Polski.
W tajemnicy przed Melą,  nim i jego matką, pomagam trochę tej dziewczynie, która
się tak nabrała na tego pijaka. Tak prawdę mówiąc to ja ją namówiłem by wzięła
rozwód, zapewniłem jej dobrego adwokata. Córkę Meli zmusiłem by przepisała na
nią swoje mieszkanie "panieńskie". To w którym mieszkacie to córka Meli otrzymała
w ramach rozwodu ze swoim redaktorkiem-alkoholikiem. On sobie wziął porche i
działkę pod Warszawą. Ciekawe kiedy się  po pijaku skutecznie  rozwali.
Chodźcie, sprzątniemy w warsztacie i pojedziemy na działkę. Będą mieli niespodziankę.
Tylko tak na wszelki wypadek zapytam się czy może mają jeszcze parówki, żeby nam
rodzina nie wpadła w panikę że  mają za mało jedzenia.
Oni nigdy nie maja za mało jedzenia, za to maja zawsze za małą lodówkę -stwierdziła
Iza. Wujku, a może byśmy też wzięli lody, jeśli nam pożyczą termos z torbą do niego?
Jutro z samego rana oddamy. Dobrze, zapytam się, ale parówki wezmę.

                                                      c.d.n.