czwartek, 17 marca 2022

Ryzykantka - 51

W dwa  dni po "przypadku  Karola" rano, zaraz  po przyjściu  do pracy  Zigi powiedział do Ewy - jeśli masz  w ogrodzie  chwasty to co  robisz? Ja? ja nic nie  robię w ogrodzie, wszystko robią w  nim  rodzice. Ja co  najwyżej bywam  tam poleżeć  w cieniu na leżaku. A i to  rzadko, bo zawsze  mnie  podgląda  matka Julka albo  mnie komary  żrą. Ale  wiem, że tata często wykopuje  jakieś chwasty i potem je  wyrzuca w  worku  na  śmietnik. A co, działkę  kupujecie? Nieee, tylko Karol przeżył. I tak  sobie  go  z chwastem  skojarzyłem- on ma żywotność chwastu. Gdy wróci to go zwalniamy -  zgadzasz  się? Ewa popatrzyła   na   niego  niemal z  zainteresowaniem - no ciekawa jestem  czy to naprawdę  zrobisz, skoro to jakiś pociotek  Doroty. Przecież on od  samego początku nie nadawał się  do pracy,  a ty mi tłumaczyłeś, że się facet "wyrobi", a ja  ci tłumaczyłam, że tylko klamka  w toalecie  publicznej się  wyrobi od używania, ale  nie  alkoholik.  No pewnie, że trzeba go zwolnić. A długo będzie  w szpitalu? Na razie  wylądował w psychiatryku, tam jest jakiś  oddział dla uzależnionych.  Jego żona podobno składa papiery rozwodowe. To oznacza, że przejrzała  na oczy- stwierdziła  Ewa. A wcześniej  to nie  wiedziała, że  facet jest  alkoholikiem? 

Wiesz  Zigi- ja  coraz  mniej  rozumiem  ludzi,  a wydawałoby się, że skoro co roku jestem  starsza to bardziej  powinnam ich  rozumieć. Pewnie  już głupieję,  ze starości. Przecież  alkoholikiem  nikt  nie staje  się w ciągu jednego  dnia, to proces, który trwa i narasta. O ile jestem  w stanie  zrozumieć, że sam  zainteresowany może sobie  długo  nie zdawać z tego faktu  sprawy to jego otoczenie jednak to widzi i  rejestruje, więc  dlaczego nikt nic  nie robi? Nie  rozumiem tych  kobiet, co latami się  łudzą,  że "on się  z tego  wyleczy".  A wydawałoby się, że kobieta   kobiety  rozumie -  zaśmiał  się  Zigi. Widocznie  nie jestem w stu  procentach  kobietą - stwierdziła  Ewa. No tak, a pozory  mylą - jak często  sama  mówisz - śmiał  się  Zigi.

Zigi podniósł się  z krzesła -idę do chłopaków, zobaczę co ten artysta   ma w biurku. W kwadrans później wrócił do pokoju z reklamówką pełną  różnych  leków, resztek kruchych  ciastek, opakowań dropsów, serków  topionych, kulek  z papieru. W drugiej  ręce  miał kilka złożonych planów, w tym jeden,  którego od dawna  szukał. Wpierw  zatelefonował do Doroty i prosił by się  dowiedziała , w którym szpitalu psychiatrycznym leży  Karol, bo chce  te  wszystkie  znalezione leki dać tym, co go  mają leczyć. Niech wiedzą czym  się pasł, może to być dla   nich jakaś informacja o pacjencie. 

Potem oboje  z Ewą zastanawiali  się komu dorzucić to  co rozbabrał Karol. Doszli też do genialnego  wniosku, że tak  naprawdę to mogą zmniejszyć  ilość personelu i korzystać z projektów, które  już opracowali, wprowadzając tylko  niewielkie  zmiany. Dzięki temu  będą mogli  częściej  brać udział w  różnych konkursach, zwłaszcza tych  zagranicznych.

Wreszcie  nadszedł dzień przyjazdu Aliny i  Franka. Przyjechali wczesnym  popołudniem. Obydwoje  byli w  świetnych  humorach. Alina stwierdziła, że i jej  brat i  bratanek wyglądają na  bardzo  szczęśliwych. Robert tego  dnia wrócił z pracy  dość późno, bo  musiał "odwalić  nieco roboty  papierkowej", której  bardzo  nie lubił. 

Babcia  i dziadek byli szczęśliwi, że Ewa i Robert nie  jadą sami "w te góry, bo  zawsze jednak  bezpieczniej w 4 osoby  niż  w dwie", co Ewa  skwitowała  zdaniem - "no jasne, jeśli porwałaby  nas  lawina to moglibyśmy wtedy grać pod  śniegiem w brydża a nie  tylko w "Czarnego Piotrusia". 

Nowy domownik ogromnie  się Alinie  spodobał, zwłaszcza, że coraz   bardziej przypominał psa i nawet wydawał z siebie  dźwięk  - coś pomiędzy  szczekaniem a kaszlem. A jego entuzjazm do lizania  wszystkiego był wręcz powalający. Bardzo się  "Frankom" podobał dom i jego rozplanowanie wewnątrz. 

Wieczorem doszli zgodnie  do  wniosku, że  pojadą jednak  wszyscy razem jednym  samochodem, bo bagażnik  samochodu Roberta mógł swobodnie pomieścić znacznie więcej  bagażu  niż oni  mieli, zwłaszcza, że  wszystkie "objętościowe" ubrania  jak swetry Ewa zapakowała do worka  próżniowego i wzięła jeszcze   ze sobą  trzy  worki puste- na te "futra" które  być  może nabędą. 

Robert promieniał, co chwilę obejmował raz Ewę, raz Alinę, a Ewa była  szczęśliwa, że Robert jest wyraźnie zadowolony,  z tego wspólnego wyjazdu.Dziadek żałował, że ogród jest pod śnieżną paciają i jego "japoński ogródek" nie prezentuje  się najpiękniej. Ale i tak szklany wodospad bardzo się  gościom podobał. Opowieść o jakimś zboczeńcu, który podrzucał zwierzakom   zatrute lub pełne pinezek "przekąski" oburzył Alinę i  Franka do żywego. Ja to bym takiego głaskała  ostrzem żyletki i  potem  soliła- stwierdziła. Bo "zwykłe" zabicie takiego drania  to  za łagodny byłby  wyrok.

Dwudziestego drugiego grudnia  wyruszyli w  drogę gdy jeszcze  było ciemno- jeszcze  przed  szóstą rano. Było ciemno, zimno, ale  sucho - i ten  fakt  był najważniejszy. Śniadanie mieli  ze sobą i dwa termosy pełne  mocnej  kawy. W południe "wylądowali" w Nowym  Targu. Po drodze zatrzymali się tylko  na króciutko na jednym z parkingów. 

Motel tuż pod  Nowym  Targiem był nowiutki, ładnie  urządzony.  Część zakupów udało im  się  zrobić tego  samego  dnia. Ewa kupiła  dla rodziców futrzane kamizelki, dla siebie i Roberta krótkie kożuszki długości do połowy uda, dla Weli i Pawła futrzane pokrycia  na fotele i futrzany dywanik na podłogę  koło  łóżka. Zastanawiała  się nad kurteczką dla Weli, ale Alina  stwierdziła, że te  kurteczki to jednak  trzeba mierzyć. Bo jak  stwierdziła,  część z nich to jest  szyta "na oko" i niewiele  ma  wspólnego z rozmiarem  na metce. A Ewa stwierdziła, że  wpierw  zapyta  się  Weli  czy chce taką kurteczkę.

 Z butami nadal  był kłopot, ale  następny  dzień  był dniem targowym i panie   z obsługi motelu twierdziły, że "filcaki" powinny być na targu. A poza tym ich  zdaniem można tu było kupić importowane  buty  "na po nartach", których  cena  była  całkiem  strawna a jakość  dobra. Były miękkie, lekkie i ciepłe.  Wytłumaczyły, gdzie  je można zaleźć i......w godzinę później  cała czwórka była wyposażona w buty na po nartach, które tu  miały  nazwę ..."śniegowce". 

Kurtki w których przyjechali  powędrowały do worków próżniowych  wraz ze "śniegowcami", a Ewa i Robert  następnego  dnia  rano wyruszyli w drogę do Słowacji w rozpiętych futrzanych  kurteczkach.  Pogoda była  przyzwoita a ruch jeszcze całkiem umiarkowany, bo wcześnie  się   zebrali. Ewa i Robert  czuli  się na Słowacji "jak u siebie". Robert był tu też kiedyś zimą  z  kolegą, bo  mieli tu jakiś  spęd chirurgów, jak to określił Robert. 

Bardzo  się obu parom  podobał apartament - pokoje były duże no i do tego ten  wspólny salon. Dowiedzieli  się, że  za  niewielką dopłatą mogą dostawać posiłki do salonu, ale Ewa  stwierdziła, że to już drobna  przesada. Tym bardziej, że śniadania  były serwowane do godziny dziesiątej. Ewa i Robert od  razu zapisali się na  zabiegi rehabilitacyjne a Alina i Franek postanowili korzystać codziennie  z basenu. Oczywiście  dopiero teraz "Franki" dowiedzieli  się, że ten  pobyt to prezent pod  choinkę. Ewa "puściła" wiadomość do Pawła, że już są na  miejscu i że podróż była naprawdę udana. I kazała by dowiedział się od  Weli, czy chce kurteczkę z "baranka  lub  owieczki", to   w drodze powrotnej kupią.

Ewa zatelefonowała do Zigi, powiedziała, że dojechali  szczęśliwie i dowiedziała  się, że sprawę Karola mają  z głowy - jego serce jednak odmówiło posłuszeństwa i tej  nocy odszedł w  zaświaty. Zigi był tym nieco  wstrząśnięty, bo Karol był od  niego młodszy. No cóż- stwierdziła Ewa - ale ty już o siebie  dbasz, a on tego nie robił. No i ty  nie pijesz- przez grzeczność nie  dodała słów "już teraz". 

Cała czwórka wykorzystała ten  pobyt by jak najwięcej  wypoczywać na świeżym  powietrzu i śniegowce" bardzo  się przydały bo tu jednak był cały  czas  śnieg. Odwiedzili i  pokazali Frankom  niemal wszystkie  miejsca, w których  byli latem, podreptali nawet nad Szczyrbskie  Jezioro, przejechali się Elektriczką, pojechali do Bielańskich Jaskiń,  pokazali gdzie  mieszkali latem i odwiedzili pana  Kukeczkę. Spacerowali po  Tatrzańskiej  Łomnicy i Starym Smokowcu, wjechali na  Hrebienok. 

Na  dancingu byli tylko raz i to  z okazji Sylwestra i wreszcie Robert mógł w pełni zaprezentować Ewie jak dobrze tańczy. W noworoczny poranek każde  z nich  znalazło "drobiazg" z tej  okazji - Alina złote  kolczyki z perełkami,  Ewa naszyjnik z koralowca, Franek i Robert - każdy załapał smartwatch, Franek czarnego, Robert srebrnego.

Alina stwierdziła, że dla  niej ten  pobyt był "na  wagę  złota" i już myśli o tym, jak to będzie  dobrze, gdy  Klony  zaczną wyjeżdżać same  na  wakacje. Gdy to powiedziała  Franek omal się  nie udusił ze śmiechu. Gdy  się uspokoił  powiedział - rozbawiła  mnie  twoja   naiwność - teraz  gdy  nie  mogą jeszcze jeździć  sami to cały czas im się  taki wyjazd bez rodziców, na obóz lub  kolonie  letnie  marzy, ale gdy raz pojadą, to potem nawet  kijem  trudno to towarzystwo  z domu wypędzić. I my  z bratem i nasi  koledzy po pierwszym  wyjeździe  na obóz stwierdziliśmy, że już lepiej mieć  mniej  atrakcji i ze starymi się gdzieś  w kurorcie  nudzić niż  nudzić się na  koloniach letnich lub - nie daj Boże - na obozie harcerskim, który przypominał  szkołę przetrwania. Było któreś z  was na obozie harcerskim? Albo na  koloniach letnich? Alina i  Robert przecząco pokręcili  głowami. Nie,  my zawsze jeździliśmy albo z mamą  na  jakieś wczasy albo do cioci do Gdańska. I albo bawiliśmy się  wtedy z dzieciakami na podwórku, które właściwie  było dzikim ogrodem  między  domami albo jeździliśmy  z ciocią lub  wujkiem do Jelitkowa. A kiedyś to całe  dwa  miesiące byliśmy u cioci przyjaciółki w Oliwie i tam był bardzo duży ogród i ciocia z nami jeździła do Gdyni . 

No to  nie macie bladego  pojęcia o  obozie  harcerskim. Spaliśmy w dużych  namiotach na pryczach,  myliśmy  się  w lodowatej  wodzie  w takim korycie jak do pojenia  koni,obieraliśmy kartofle i codziennie  nas  ganiano na jagody, ale tylko raz je  jedliśmy. Wróciliśmy  tak  brudni, że każdy z nas musiał się  dwa razy wykąpać zaraz  po  powrocie.

No ale  może teraz jest  lepiej - stwierdziła Ewa.  Nie bądź naiwna - moja  koleżanka  w ubiegłym roku wysłała  swoją na kolonie  letnie-   dziewczę wróciło zawszone, brudne i  z  zapaleniem pęcherza  moczowego. Większość tych kolonii jest do  niczego, a tak zwane i  modne ostatnio "obozy przetrwania" przypominają kolonię karną  dla więźniów.  Ja naszych  dzieci nie wyślę na żadne  kolonie. Wiem, że oni są męczący bo  dziesięciolatki to już nie  maleństwa ale i nie nastolatki , trzeba  wysilić mózgownicę  co im zaproponować. W tym  roku to chciałbym ich  wziąć w góry - w tym  wieku  już można z nimi robić piesze wycieczki . I może faktycznie byśmy tu  z nimi przyjechali - pogadam  z bratem, coś   jego i naszym zorganizujemy. Tu jest więcej  atrakcji niż po polskiej  stronie i lepsza  infrastruktura.

To racja-  zdecydowanie  tu jest  lepsza infrastruktura. A ta ich "elektriczka" to genialny  wynalazek. Ciągle nie  mogę  zrozumieć  dlaczego nie ma takiego udogodnienia  do Kuźnic- dodała  Ewa.

                                                                           c.d.n