sobota, 15 maja 2021

Każdy na coś czeka -10

Święta, święta i po świętach. Wyjazd był tuż, tuż, jeszcze tylko Sylwester spędzony w huku petard, wyciu i szczekaniu przerażonych psów. Dni pomiędzy świętami a Sylwestrem upływały na szykowaniu się do wyjazdu, czyli "kombinowaniu" co naprawdę ze sobą wziąć. Gdy tylko Marta wpadała w namysł czy ma daną rzecz brać czy może nie, Jacek zaraz mówił - możesz nie brać, kupimy w razie potrzeby na miejscu, nie jedziemy na sawannę, ale do miasta w Kanadzie a nie w Rosji, przestań oszczędzać na sobie. I zrozum wreszcie, że moje konto jest również twoim kontem. Jeżeli był przy tym obecny Kamil, to zaraz dorzucał- moje konto  też macie do dyspozycji, pamiętajcie o tym. A dla "rozluźnienia atmosfery" Kamil im opowiedział jak to zaginął jego bagaż gdy leciał do Moskwy, więc "ogromnie ważna delegacja" trwała  bardzo krótko, bo następnego dnia wrócił do kraju, jako że w bagażu podręcznym miał tylko dokumenty, które po prostu zostawił koledze a sam wrócił. A jego bagaż znalazł się dość szybko i to w dobrym stanie bo........nie opuścił wcale Warszawy. Marcie udało się przekonać Kamila, by przed wyjazdem odwiedził swego lekarza, który zapisał im wszystkim lek poprawiający krążenie, które będzie nieco upośledzone  długim siedzeniem. Lek zakupili w szwajcarskiej aptece.

Do Frankfurtu lecieli Lufthansą, potem przejęła ich linia Air Canada. Czas pomiędzy jednym a drugim etapem podróży spędzili w strefie tranzytowej, starając się jak najwięcej spacerować. Z lekkim zdziwieniem przyjęli wiadomość, że będą mieli  przesiadkę pomiędzy Frankfurtem a  Vancouver, ale nie mieli na to najmniejszego wpływu. Kamil usiłował tę sprawę wyjaśnić z personelem, ale z odpowiedzi wynikało jasno, że jest to "regularna" przesiadka, tylko panie wystawiające  bilet zapewne o tym nie wiedziały. No ale wszystko się zgadza w sensie  ceny biletów oraz rezerwacji,więc nie ma problemu. 

Kamil i Jacek śmiali się, że Marta włączyła u siebie tryb przeczekiwania - w samolocie ilekroć przytulała się do ramienia Jacka  zaraz spokojnie zasypiała. Kamil patrzył na oboje z wielką radością-cieszył się, że jego syn znalazł tak wartościową partnerkę i wyraźnie oboje są ze sobą szczęśliwi. To wielce zabawne - myślał- ale odkąd się Jacek ożenił  bardziej poczułem się ojcem niż wcześniej. Zastanawiał się czy i kiedy zostanie dziadkiem, ale sądząc z wypowiedzi "młodych" to im się do posiadania dzieci wcale nie  spieszyło. No cóż, widać mamy geny jakieś  nie takie - mnie sama myśl o związaniu się z kimś przeraża- rozmyślał. Poromansować przez jakiś czas to i owszem, ale być stale razem to już nie. A może po prostu nie spotkałem  na swej drodze żadnej kobiety, która by mnie porwała swą osobowością a nie tylko urodą? Bo uroda to jednak zbyt mało.Może gdybym spotkał taką jak Marta to bym się ożenił? Ale być może ta cała sytuacja z Zochą i ten pokręcony związek Leona miały aż tak bardzo negatywny na mnie wpływ, że  zupełnie wybiły mi z głowy jakiś trwały związek? No cóż - myślał wgapiając się w pełznące pod nimi chmury przypominające bitą śmietanę - skończyłem  psychologię a wiele mądrzejszy od tego nie jestem. Ale dobrze, że przynajmniej oni są szczęśliwi. Ciekawe co poczuję gdy zobaczę Zochę - zabawne- dzieciaka jej zrobiłem, ale nigdy potem nie budziła we mnie najmniejszych emocji związanych z seksem, chociaż widywałem ją przez wiele  lat niemal codziennie. Ciekawy jestem co czuł Leon gdy tak codziennie u nich bywałem? Może nas podejrzewał, że romansujemy? Jedno jest pewne - nie bardzo sobie radził z tą sytuacją, że Jacek nie jest jego dzieckiem. A ja z tym, że jestem jego ojcem biologicznym bez żadnych praw do niego. Byłoby dobrze gdybyśmy obaj jednak o tym porozmawiali  sami, bez osób trzecich. Szkoda, że nie zrobiliśmy tego wcześniej. A może nie szkoda - dzięki temu byłem z Jackiem gdy oni wyjechali.Nie sposób jest wiedzieć jak byłoby "gdybyśmy zrobili coś innego niż zrobiliśmy."

Jacek, który wcześniej przegadał z Martą temat "Leon i ja" cieszył się, że leci razem z Martą, że ona przytula się do niego, że on czuwa nad jej snem, że miał wielkie szczęście, że ją w Empiku kiedyś spotkał, że Kamil ją akceptuje. Ciekawy był jak na swą synową zareaguje Zocha. Z opowiadań swych żonatych kolegów wyrobił sobie o matkach  żonatych synów niezbyt pochlebną opinię, że są: czepliwe, że krytykują wszystko co synowa robi, bo przecież one  najlepiej wiedzą co synkowi żona powinna zapewnić, że nie proszone próbują nadal kierować życiem swych dorosłych synów, że wtrącają się do wszystkiego, że stawiają swych synów w sytuacji, w której oni ciągle muszą wybierać- albo żona, albo matka i że to jest nie do zniesienia. Miał tylko cichą nadzieję, że może Zocha  jest inna. Szykując dedykację do szala dla Zochy napisał- "Mamie, żeby dobrze służył zapewniając ciepło i wygodę - Jacek i Marta."

Teoretycznie samoloty przylatują punktualnie, no ale to tylko teoretycznie.  Do Vancouver przylecieli z półgodzinnym opóźnieniem- niby nic, ale długo czekali do odprawy paszportowej i dość długo na bagaż. Gdy wreszcie wyszli Jacek wypatrzył, że chyba widzi Leona z polskim proporczykiem. I rzeczywiście, to był Leon. Mocno odchudzony,wyglądający znacznie starzej niż Kamil. Był sam, bo Zocha musiała skorzystać z łazienki, więc wymieniwszy pierwsze powitania stali teraz czekając na Zochę. Leon, patrząc na swego brata powiedział- a ty to chyba byłeś na jakiejś kuracji odmładzającej, świetnie wyglądasz. Kamil roześmiał się-  nie byłem na żadnej kuracji, ale słucham się Marty, która zmusiła mnie do regularnych ćwiczeń i dba żebym się  nie zajadał słodyczami. Marta to taki nasz dobry duszek, chociaż czasami jak przygada to człowiek ma ochotę uciec w siną dal.  

Jacek z wysokości swego wzrostu wypatrzył Zochnę, chwycił Martę za rękę i pociągnął za sobą, by spotkać  matkę tylko w obecności Marty. Objął, ucałował i powiedział - przyjechałem mamuś z kobietą, którą  uwielbiam i mam nadzieję, że i ty  ją pokochasz- wypuścił Zochę z objęć a ona podeszła do Marty ze słowami- witaj Martusiu w rodzinie, na żywo jesteś jeszcze ładniejsza niż na zdjęciu. Musisz być bardzo mądrą i dobrą dziewczyną, skoro Jacek cię wybrał! I mówmy sobie po imieniu, dobrze? Bo wiesz, matkę to się ma tylko jedną. Chodźcie, bo jeszcze pomyślą, że spiskujemy. Leon na starość nieco głupieje, zrobił się złośliwy. 

Jacek wziął obie  swoje kochane kobiety pod ręce i szedł z nimi w stronę Kamila i Leona. Obaj byli naburmuszeni i  Jacek powiedział - jeśli odczuwacie wielką potrzebę dowalenia sobie wzajemnie to podjedźmy gdzieś w bardziej odludne miejsce, zostawimy was tam i możecie się tam tłuc. Będziemy tu niemal dwa tygodnie, więc możecie spędzić je razem albo zwyczajnie rozmawiając albo się tłukąc jak pętaki. Zocha  machnęła ręką i powiedziała - synku, nie denerwuj się, to takie stroszenie piór, jedźmy do domu, musicie przecież odpocząć po podróży. Jacek wziął walizkę Marty i swoją  i ruszyli z Zochą do wyjścia z lotniska. Za nimi z zaciętymi minami szli bliźniacy. Droga do parkingu była na tyle długa, że gdy dotarli do samochodu bracia zdążyli wrócić do równowagi.

Zochna i Leon mieszkali od kilku lat całkiem daleko od centrum Vancouver, w kolonii niedużych domków. Domki nie robiły dobrego wrażenia, bo wszystkie były w szarym kolorze. Najmniej się podobało Kamilowi, że stały bardzo blisko siebie. W porównaniu z nimi, to osiedle, które oglądali w podwarszawskiej gminie było super eleganckie bo i domy były większe i otaczające je ogródki. No i tamte domki były murowane, te były drewniane. 

Vancouver, jak wiele innych miast na świecie powstał z połączonych ze sobą małych przystani, baz wielorybników, osad drwali. Początkiem rozwoju miasta był port, ulokowany na zachodnim krańcu Kolei Trans Kanadyjskiej, dzięki któremu miasto się bogaciło wysyłając i odbierając różne towary. Prawa miejskie miasto nabyło już w 1886 roku. Kolej budowali głównie imigranci chińscy i po ukończeniu budowy linii kolejowej wielu z nich się tu osiedliło. A nazwa Vancouver to nazwisko brytyjskiego odkrywcy i badacza, Georga Vancouver, badającego otaczający  miasto region.

Miasto bardzo się podobało całej trójce. Jak każde duże miasto miało ładniejsze i średnio ładne dzielnice. Miało wiele pięknych, bardzo zadbanych parków, których  ilość wręcz imponowała, bowiem była ich ponad setka. Najmniej podobały się im  plaże, bo nie były to takie piękne, złociste plaże jak te nad Bałtykiem. Zaskoczyła Martę ilość gorzelni, na szczęście zwiedzili tylko jedną i Marta była zaskoczona, że smakowała jej produkowana w niej whisky, bo Marta nie lubiła wysokoprocentowych alkoholi. Sporo pływali promami, byli również na wyspie Vancouver. Jak stwierdziła Marta, Vancouver  jest zaskakującym  miastem,bo właściwie oferuje niemal wszystkie atrakcje przyrodnicze - i morze i góry, lasy z pięknym drzewostanem i jeziora, nowoczesne centrum ze szklanymi wieżowcami, świetne muzea, imponujące  Galerie Sztuki. Ogromnie podobał im się Park Stanleya, choć jak twierdził Jacek trudno nazywać parkiem  "coś" co jest właściwie lasem. Innego dnia wjechali kolejką linową na  Grouse Mountain, skąd był  piękny widok i na morze i na góry. Z Muzeum Morskiego i  Muzeum Antropologii trzeba było Martę wyciągać na siłę. Wszystkich zachwyciła marina, w której były barki mieszkalne, czyli domy jednorodzinne  na barkach. Co dziwniejsze, to niektóre miejsca były dla Zochy i Leona "dziewicze"- np. po raz pierwszy wędrowali wiszącymi pośród lasu mostami, po raz pierwszy wjechali na Grouse Maountain,w Dzielnicy Chińskiej chyba też byli po raz pierwszy. 

Bracia dwa dni z rzędu  byli zostawieni sami sobie, a po Vancouver wędrowała Zocha z  Jackiem i Martą. Gdy wracali do domu zastanawiali się czy bracia będą nadal w takim samym stanie jak rano, gdy wychodzili z domu. Gdy zwiedzali miasto i zachwycali się nim Marta spytała Jacka, czy nie żałuje, że został w Warszawie zamiast wyjechać z Zochą i  Leonem.  Nie, nie żałuję, bo dzięki temu poznałem i pokochałem ciebie Martuniu, poza tym wyjaśniło mi się kilka spraw rodzinnych, w tym moje podświadome wówczas większe przywiązanie do Kamila. Ale nie ukrywam, że chętnie pobyłbym tu dłużej, ale tylko i wyłącznie razem z tobą i Kamilem, nie sam. Jeżeli mama i Leon ponownie zniosą obecność naszej trójki to na  pół roku moglibyśmy tu przyjechać. Albo gdyby nam znaleźli na pół roku jakieś lokum. Ciekawy jestem co będzie jutro, bo część męska rodziny jedzie na te badania i spotkanie z prawnikami. Będziecie jutro miały z mamą "babski dzień".

                                                                          c.d.n.