środa, 16 marca 2022

Ryzykantka-50

Kilka dni przed wyjazdem zatelefonował do Ewy weterynarz - powiedział, by  przypadkiem  nie  wypuszczali psiaka nawet do  ogrodu, bo grasuje  na  kilku osiedlach na Dolnym Mokotowie jakiś zboczeniec, który rozrzuca  wszędzie kawałki  wędlin nadziewane pinezkami lub trutką  na  szczury. Rozrzuca  nie  tylko na trawnikach i w altanach  śmietnikowych ale i  podrzuca  ludziom do ogrodów, więc  w ramach  ochrony  niech  wszyscy  domownicy natychmiast zmieniają obuwie i czyszczą starannie  podeszwy butów,  by czegoś  nie  przynieść do  domu. On i jego  koledzy są wykończeni, bo nie  wszystkie psy się  dało uratować, kilka kotów bezdomnych to już niestety zginęło w  strasznych  męczarniach. 

Ewa  natychmiast zarządziła, by każdy z domowników dzwonił do drzwi ( dwa  dzwonki) a osoba będąca w  domu ma obowiązek podać miskę na  zdjęte buty. A podeszwy butów  należy starannie oczyścić ochraniając  ręce  rękawiczkami  jednorazowymi. Dekorację  przedpokoju stanowiła teraz  duża  miska, pudełko z rękawiczkami jednorazowymi oraz koszyk ze szmatami do przemywania podeszew.Wszyscy byli wstrząśnięci, wszystkie  psy, które  dotychczas były wypuszczane do przydomowych ogrodów siedziały   w domach,  nie  mogąc pojąć za co są  ukarane odsiadką  w domu. 

Ewa dokupiła jeszcze  trochę  prezentów- przechodząc obok sklepu kapelusznika  zobaczyła uroczy  komplet , który postanowiła  kupić dla swego taty- była to czapka wełniana z daszkiem i nausznikami, które  można było opuszczać na uszy lub je  składać i z tej samej  wełny był szalik .Wełna  miała  delikatną  kratkę i całość bardzo się  Ewie  spodobała. Zatelefonowała  czym prędzej do  mamci, by podała jej obwód tatowej  głowy.Ten  komplet byłby dla taty za duży, ale był jeszcze materiał, więc kapelusznik miał dorobić  czapkę w odpowiednim  rozmiarze. Odbiór był następnego  dnia. 

Kupiła też dla  siebie ni to czapkę ni to  kapelusz,  w którym  bardzo  się spodobała nie  tylko sobie  ale i pani  sprzedawczyni, a skoro tak  dobrze jej szły  zakupy to rozejrzała się  za jakąś  czapką  dla Roberta - taką by była baaaardzo mięciutka i nie gryzła ale i żeby nie  wyglądała po dwóch  dniach jak wydarta psu  z gardła. Były dwie,  a ponieważ nie  mogła się  zdecydować którą  wziąć- wzięła obie- dla ojca i  syna. I te  dwie  czapki były piekielnie   drogie, ale wiadomo - dla Roberta Ewa nie  żałowała  pieniędzy. W domu zdecydowała, że cieniowana brązowa będzie  dla Pawła,  a ta trójkolorowa z  dwoma odcieniami niebieskiego i przechodząca w indygo będzie dla Roberta.

Zigi miał te  święta spędzić z Dorotą w jej rodzinie - nieomal w  Warszawie bo w Milanówku. Nie ukrywał, że ma tremę, ale Dorota  mu powiedziała, że to oni  powinni  mieć tremę  a nie on. On jest architektem, ma własną  dobrze  prosperującą  firmę, a tamci to "gryzipiórki". Poza tym  powinien  się przejmować tylko tym co ona o  nim  myśli  a nie  jej  rodzina. To ona  z nim jest,  a nie oni. Ewa stwierdziła, że Dorota  ma  rację i gdy usiadła do deski Zigi powiedział- to nie  wszystko. Mam problem. Ewa wzruszyła  ramionami- no ale to ty masz problem, który  zapewne  dotyczy ciebie a nie  mnie  lub  firmy, więc  moje zdanie  w tym temacie nie ma   tak naprawdę  znaczenia.  Chcesz to z  siebie  zrzucić? No to wal, słucham.

Ewa, popatrz  na mnie i powiedz  co widzisz? No jakby ci to powiedzieć? widzę podstarzałego swego kumpla, który niechybnie  ma  zniszczone  zdrowie i brak włosów na  głowie. Poza tym znam cię od  tylu lat, że patrzę na ciebie poprzez to wszystko co razem zrobiliśmy i cieszę  się, że  razem tyle lat pracowaliśmy i nadal  jakoś to ciągniemy. Czasami mam co prawda ochotę cię  zabić, ale  najdalej po piętnastu minutach  mi  mija. Inaczej to byś już nie żył od wielu lat. O co chodzi? Chcesz  zamknąć  firmę? 

Nie, nie idzie o  firmę. Dorota  chce byśmy  mieli  dziecko i to teraz  zaraz. Ona ma 35 lat, ja czterdzieści trzy i ona twierdzi, że marzy o naszym  dziecku. A co, zaszła i nie chce usunąć? Nie,  nie zaszła, ona wpierw  chce to ze mną uzgodnić. 

No bo to mądra dziewczynka,  dziecko powinno być  zaplanowane. I to właściwie  jest ostatni dzwonek- stwierdziła  Ewa. No ale  wytłumacz  mi co ja  mam do tego? To wasza  wewnętrzna  sprawa. 

Ewka, ale ja tylko z tobą  mogę o tym porozmawiać. No nie  przesadzaj Zigi,  z nią też  możesz a nawet powinieneś o tym porozmawiać. Nie  możesz waszej  wspólnej  sprawy  zwalać na  moje "widzimisię."Robert  mi któregoś dnia  powiedział, że tak  mnie  kocha, że mógłby  nawet zostać ojcem gdyby mi się zamarzyło dziecko. Ale jak wiesz, to mnie  już czterdziestka stuknęła, a  Robertowi pięćdziesiątka. Nie ciągnie  mnie chodzenie  w ciąży, poród, karmienie i tp. Bardzo  możliwe, że gdybym go spotkała wcześniej to może i bym wdepnęła  w macierzyństwo. Ale jest jak jest.

Nie  wiem czy  lubisz  dzieci, czy  nie. Ale jak widzę, to jakoś  większość organizmów je  toleruje. Może jedyne  co powinieneś zrobić to przebadać się porządnie czy jest sens powielać  cię, czy  nie nosisz jakiejś   choroby którą  mógłbyś  dziecku przekazać  w spadku. Przecież i tak większość obowiązków  spadnie  na Dorotę, bo jedno  z Was  musi zarabiać. Nie wiem jakim  cudem, ale większość osób jakoś znosi obecność  dzieci  w swoim życiu, zwłaszcza gdy je  zaplanuje. 

Ja teraz znoszę  w domu obecność szczeniaczka.  Jest po to,  by nieco złagodzić pragnienie mej  synowej o rozmnożeniu  się, bo ona  w lutym ma obronę magisterki. A syn Roberta  jeszcze  nie jest mentalnie  gotowy  na bycie  ojcem. Na razie  to wszystko zdaje  egzamin. My z Robertem i jego siostrą i szwagrem wyjeżdżamy na święta. Młodych  wrobiliśmy w czuwanie  nad moimi rodzicami i nad szczeniakiem i domem. A psiunio uroczy, czarny cocker spaniel. Niech trenują. Siostra Roberta  ma bliźniaki, typ  Klony. Mają już 10 lat i biedna jest  już umordowana po pachy. Wiesz, jeśli Dorota po odstawieniu tabletek odczeka  cierpliwe  z zajściem  ze trzy  cykle, to może  się jej klony  nie przydarzą. Siostra Roberta tego  nie  zrobiła no i ma  Klony.  Dlaczego mówisz  Klony? Bo to są  naprawdę  klony- to dzieci z jednej  komórki  jajowej, która  się  podzieliła. Jest  podejrzenie, że to efekt zbyt  wczesnej  ciąży po odstawieniu tabletek. Ale to jedna  z hipotez.

Zigi, ja  naprawdę  nie jestem  w stanie ci  pomóc w tej  sprawie, ja tylko  mogę  wysłuchać co masz do  powiedzenia  w tym temacie. Nie  wykluczam, że gdybym miała innego  męża niż ten  porąbany  Julek to może i  miałabym  dziecko. Tylko mi nie palnij, że gdybyśmy ty i ja itd itp.  Lubię  cię, zawsze  lubiłam i ceniłam, ale jak  sam  wiesz  chemii między  nami  nie było. A bez  chemii łóżkowe sprawy odpadają- oczywiście raz  czy dwa  może coś wyjść, ale żeby być  stale razem to  musi być  chemia.  Między tobą a  Dorotą ta  chemia  jest- co do tego  nie  ma wątpliwości. Na palcach  obu rąk  trudno  zliczyć ile  razy do siebie  wracaliście, choć awantury między  wami były ostre. Ale  długo  bez  siebie nie wytrzymywaliście. Między  Julkiem i mną też nie było  chemii ale tkwił przy  mnie bo mu było ze mną wygodnie - pieprzył się z innymi i gdyby  mi paskudztwa  nie przyniósł to pewnie byłby ze mną  do dziś, bo sex z nim był równie  podniecający  jak  mycie  zębów, więc nie  byłam tym  zainteresowana.

Przecież  Roberta  poznałam gdy już byłam po rozwodzie, nie był przyczyną  mojego rozwodu. I naprawdę - decyzja  co do powiększenia  rodziny musi być głównie  wasza i poparta badaniem twego i Doroty zdrowia.

No tak- trudno ci  nie przyznać racji. Jesteś kochana, że  zawsze jednak mnie  wysłuchasz. Dorota  wie, że zawsze  dzielę  się  z tobą swoimi wszystkimi wątpliwościami. I  już przestała  być  zazdrosna o ciebie. Do niej też  dotarło, że łączy nas   tylko przyjaźń, której  żadne  z nas  nie  nadwyrężyło. A do jakiego lekarza powinienem  się wybrać? Myślę, że do internisty, ale idź prywatnie. Oni  po prostu  mają więcej  czasu na pacjenta. I weź ze sobą wyniki badań, które  robiłeś przed  szpitalem. Może część  z nich jest nadal   aktualna.

A nie śmieszy cię to, że się Dorocie  zachciało dzieciaka? A dlaczego  miałoby  mnie to śmieszyć? Nie ma  w tym nic  śmiesznego  ani dziwnego. Może  bardziej dziwne jest  to, że ja  jakoś nigdy nie  chciałam  dziecka? Wiele osób to  dziwi. Bo podobno jestem bardzo  troskliwą i ciepłą osobą. A jestem taka, bo wyniosłam  to z domu. Mamcia  zawsze szalenie dbała o tatę i o mnie. Gotowała to co lubiliśmy, zawsze nas  rozpieszczała. Ja rozpieszczam Roberta i Pawła. 

O mnie też dbasz- zauważył Zigi, więc  jestem  w stanie  sobie  wyobrazić  jak  dbasz o Roberta. No ale on też  dba o  mnie - dbamy o siebie  wzajemnie. No a ty Zigi jesteś przecież  moim przyjacielem  - naprawdę łatwiej jest znaleźć kogoś  do łóżka niż  prawdziwego przyjaciela, któremu  można  wszystko powiedzieć i który tego nie  rozpaple i  nie wykorzysta. Z nikim kiedyś  nie  mogłam  tak szczerze porozmawiać o  sprawach  damsko męskich jak z tobą. To może powinniśmy założyć jakąś  poradnię w tej  dziedzinie- zaśmiał się Zigi. Ty mi też  wiele  w tej  materii pomogłaś. I też mam czasami  wrażenie, że jesteśmy,  a może kiedyś, w innej rzeczywistości  byliśmy rodzeństwem. 

Wierzysz w reinkarnację Zigi?  Nie wiem  czy wierzę, no ale przecież  wiadomo, że energia  nie  ginie. Popatrz- tyle  lat  cała masa ludzi to usiłuje  rozgryźć i jakoś się  nie udaje.  Nie  dziwi  mnie to, bo to wygląda tak, że gdy jedni  coś odkryją to inni zaraz  usiłują  to zdeprecjonować. Bo nagle tłumy przestały by chodzić  do kościoła, przestały  wierzyć w Boga, niezależnie od tego jakie  by  miał imię. A jeśli się  zastanowić to psychika  ludzka   jakoś  wciąż jest ta  sama, chociaż  zmieniają się warunki naszego istnienia,  zmieniają obyczaje i teoretycznie  jest  postęp  techniczny. Ale nadal nie jesteśmy w stanie  poznać czym jest Wszechświat. Ostatnio czytałem, że być może Wszechświat jest....mózgiem. Ciekawi  mnie  tylko czyim. No to jego właściciel musi być baaardzo duży - stwierdziła Ewa. 

Zigi, a nie wiesz  jak radzi  sobie księżniczka  Burgunda? Czy  my wyciągnęliśmy od jej męża  nieboszczyka wszystkie pieniądze? Zigi uśmiechnął się - oczywiście. Ona teraz usiłuje sprzedać ten teren w Kampinosie i podobno jest  skłonna sprzedawać  jako  pojedyncze  działki, a nie  jako  całość. I, zupełnie   nie  wiem czemu,  źle się o śp. mężu  wyraża. A to, że przez tyle  lat  miała jak u pana Boga  za piecem to nie  wspomina.  

A ty wiesz,  że my też  mamy kawałek  ziemi? Siostra  Roberta gdy  się budowali na peryferiach  Legionowa to namówiła  go na kupno   kawałka  ziemi, bo lepiej inwestować podobno w ziemię niż np. w złoto lub trzymać  gotówkę  w  banku. Ten teren to typowe  nieużytki, pod  lasem, atrakcji mniej niż zero. Zapewne  ładnie  wyglądałby na tle  lasu  domek , ale ja bym tam nawet minuty  nie  mieszkała.Co prawda  widziałabym  z tego domku dom siostry  Roberta, ale to wszystko "w kartoflach", to peryferie  Legionowa. To co oni tam robią - zdziwił się   Zigi. Szwagier Roberta jest po SGGW, ma spory ogród, drzewa owocowe i jakieś pole, ale  zabij mnie- nie  mam  pojęcia co on hoduje. A teraz  ten  "nasz kawałek ziemi" chce  kupić kolega Roberta i tak  się  zastanawiam po licho  mu ten kawałek nieużytku. Bo może mu to  sprzedać a kupić coś bliżej  miasta? I może lepiej gdzieś  na południe od  miasta  a nie  na północ. Legionowo  jako takie  ma połączenie  SKM z Warszawą ale  nie wiem czy rozbudowa  Legionowa  pójdzie  akurat  w tę  stronę. Znasz kogoś w Legionowie kto zna  plany rozbudowy Legionowa? Zapiszę  sobie,  a ty sprawdź  w papierach jaki to teren. Oglądałaś  je? Nie, nie  widziałam  ich  na oczy. No to sprawdź,  bo  może  warto jednak ten  "nieużytek" mieć. 

Będziemy teraz z jego siostrą  na wczasach, to może  czegoś się  dowiem. Wiem  tylko, że  siostra dba o Roberta niesamowicie. To ona  wyprawiła  nam  wesele i  zawsze Robertowi  matkowała a jest tylko dwa lata  od  niego starsza.  

W tym momencie  rozległo się  głośne  pukanie i do pokoju  wpadł jeden  z  pracowników - Karol  zemdlał,  wezwałem pogotowie.  Zigi zerwał się od  biurka i powiedział Ewie - zostań, zobaczę co się  dzieje i  zaczekam na karetkę. Ewa rzuciła  w  myśli przekleństwo -  Karol był jednym  z tych pracowników, których  Ewa najchętniej  by się  pozbyła- często  przychodził do pracy  skacowany i godzinami dochodził  za biurkiem  do stanu używalności.  Poza  tym Ewa podejrzewała, że  brał jakieś  zakazane środki, bo czasami był nadmiernie  pobudzony,  wpadał bez  powodu do ich  "nory" i gadał  nieco  nie  na temat. Już kilka  razy Ewa  mówiła do  Zigi, że Karol się  nijak w tej  pracy  nie  sprawdza,  ale Karol  był kolegą  Zigi  ze studiów i  Zigi przymykał oko na jego ekscesy. Ciekawe- pomyślała- skacowany czy  zaćpany? Kwadrans później  blady  jak ściana wrócił Zigi, był roztrzęsiony.

Głupi  skurwiel - powiedział półgłosem- skacowany i naćpany. Muszę go wylać  z pracy choć to kuzyn  Doroty. Powinienem  był go już  wcześniej  zwolnić,  miałaś  rację. Ciężko  westchnął i  zatelefonował  do Doroty- "kochanie, właśnie przed  chwilą pogotowie  zabrało Karola- był skacowany i  naćpany amfetaminą. Jeśli to przeżyje to będzie  zwolniony  z pracy,  a jeśli nie- to wybacz- ale niewielka  strata i dla  rodziny i dla  społeczeństwa. Wychodzę  normalnie. Zawiadom jego żonę.  Nie  wiem,  do którego szpitala go wzięli, dowie  się  na pogotowiu, wystarczy, że poda jego nazwisko.  Zabrali go żywego. Tyle  wiem.

Ewa zrobiła herbatę  z melisy i  podała mu- wypij, to melisa. Dałam podwójną  dawkę. Pójdę  do  chłopaków.  Jeśli masz ze sobą  fajki, to oddaj mi je. Nie pozwolę byś przez jakiegoś łachudrę wrócił  do palenia. Skąd wiesz, że  mam? Bo jestem   jasnowidzem głupolu. No dawaj. Wychodząc zamknęła go  w pokoju na klucz. Zaraz  po wyjściu  z pokoju wysłała  sms do Doroty. Zadzwoń do Zigi, zamknęłam go  w pokoju, żeby  nie polazł po papierosy. Te co miał przy  sobie  skonfiskowałam.

Gdy weszła do  pracowni powiedziała- jeśli któryś z was ma przy sobie  amfę to lepiej będzie jeśli mi ją odda, bo pewnie  za  chwilę  zjedzie tu policja. I uprzedzam  lojalnie- więcej tu Karola nie  spotkacie. Jeśli wyżyje to będzie  zwolniony a jeśli nie- pójdziecie  na jego  pogrzeb.Nikt tu  w was  nie orze, nie  musicie  ćpać by wydajniej  pracować.  Miłego  dnia  chłopcy. I wyszła z pracowni.

Wróciła do "nory", otworzyła  drzwi z klucza i powiedziała do Zigi: zamknęłam  cię, bo nie  chciałam byś poleciał do kiosku  po fajki. Wiem i rozumiem- rozmawiałem z Dorotą.  Powiedziała, że  zrobiłaby to samo. Ale już nie wychodź,  nie chcę być  sam, muszę się pozbierać, ale  mi łatwiej  z tobą. Strasznie  się zdenerwowałem,  wyglądał jak  trup.  Ewa popatrzyła  na  niego - ty też  jakoś niezbyt  zdrowo wyglądasz. Jesteś  samochodem? Nie,  dziś dałem  samochód Dorocie, bo jechała do  Powsina i przyjedzie  po mnie, razem  wrócimy  do domu. Zaczynamy  zupełnie  jak ty z Robertem. No i dobrze, tak trzymaj.

                                                           c.d.n.


Ryzykantka -49

Wieczorem  Ewa z  tatą szukali nart  i butów - bezskutecznie. A może masz je  córeczko w piwnicy  drugiego mieszkania- dociekała  mamcia. No to wtedy powinny tu być moje  narty i  buty -  zauważył trzeźwo tata. No tak- masz rację, nie  pomyślałam - stwierdziła  mamcia. Kochanie  moje, a  nie  kojarzysz  kiedy ostatni raz z  nich korzystałaś-  spytał Robert.  

Wieki wstecz i zaczynam  podejrzewać, że je  kiedyś oddaliśmy do Domu Dziecka - oddawałam  wtedy różne gry  planszowe,  kilka pudeł książek,     zabawki  i szachy i nie wykluczone, że i narty i buty oddaliśmy, bo  oddałam wtedy wszystkie  granatowe  spódnice, fartuszki  na  szelkach i białe bluzki. A babka, która  to  zabierała nie  mogła się nadziwić, że to  wszystko było takie jak nieużywane. Oni wtedy przyjechali  po te  wszystkie  rzeczy nyską. A ja  z tatą na nartach  byłam ostatni raz w klasie maturalnej, a to wszystko oddawałam  chyba na  drugim  roku. I te  wszystkie rzeczy "ubraniowe" wzięli razem z wieszakami zawieszonymi na takim  długim  stojaku, żeby się  nie pomięły, bo  szkoda. Miałam potem pojechać po ten  stojak,  ale  zapomniałam.

No i dobrze- stwierdził  Robert. Przynajmniej dzieciaki  miały radochę. No to co, kochani rodzice- jedziecie  z nami na Słowację? Jeżeli jedziecie  z nami to wyjedziemy wtedy  w pierwszy  dzień  świąt raniutko, a wrócimy 2  stycznia. A jeśli nie  jedziecie, to my wyjeżdżamy 23 rano i wracamy 2 stycznia.

Nie, my  nie  pojedziemy, nie lubię wyjeżdżać w okresie świąt. Zostaniemy z  Welą i  Pawełkiem - oświadczyła  mamcia. I z psem- dodała  Ewa. Tylko proszę pamiętać, by  nie dawać  mu słodyczy i  nie spoić winem. Wela - będziesz  miała kurs pieczenia  strucli makowej i ciasteczek cynamonowych- roześmiała  się radośnie  Ewa. I  kurs  robienia  karpia w galarecie. Nie lubię  karpia w galarecie- Ewa otrząsnęła  się  z obrzydzeniem. Ale i tak będziesz  miała sporo  czasu by się  przygotować dobrze   do obrony.

A teraz  już na  poważnie. To co  można  wcześniej kupić to  kupimy przed  wyjazdem. Resztę Paweł i Wela pod  kierunkiem  mamci. Jeśli będzie  ślisko, to pamiętajcie by babci i  dziadka  nie  wypuszczać na ulicę. I nie  wypuszczajcie  maluszka na śnieg i mokrą trawę. Tę  zimę spędzi w domu.

Wela - jeżeli  masz ochotę, to możesz zaprosić na  wigilię lub  pierwszy dzień świąt swoich rodziców- albo tych metrykalnych  albo  rzeczywistych- obojętne.  Nie mniej jestem  zdania,  że dla  twojej psychiki będzie  najzdrowsze, gdy na dłuższy moment odetniesz  się od tego. Spędzisz święta  z babcią i dziadkiem i własnym mężem i z psem. Bez  fałszu i  udawania  czegokolwiek. Przed  tobą obrona  pracy i temu powinny być podporządkowane  wszystkie  działania, twoje i nasze.

A wy pojedziecie  sami na tę Słowację?- spytała mamcia. Mamciu, nam samotność we dwoje w  niczym  nie przeszkadza. Tyle  tylko, że pewnie  w tym układzie weźmiemy  pokój w jakimś pensjonacie i może  niekoniecznie tam gdzie  już  byliśmy. Zobaczę co oferuje  Stary Smokowiec albo Tatrzańska  Łomnica.

Gdy  już byli w swojej  sypialni Ewa powiedziała- jeśli idzie  o mnie, to ja się  cieszę, że będziemy sami- mamy rodziców i  dzieci na  co dzień. Ale jeśli chcesz  mieć   jakieś  dodatkowe towarzystwo to możemy dokooptować Dorotę i Zigi, albo , tylko  nie wiem  na ile to realne - Alinę i  Franka. Alina  marzy o kilku dniach bez  Klonów.  Zastanawiam się  tylko, czy z uwagi na okres   zimowy  nie lepiej  wziąć  pokój w pensjonacie lub tzw. apartament, czyli dwa pokoje  z  własnym   salonem- w tej  sąsiedniej  miejscowości jest hotel z basenem i  rehabilitacją. Gdybyśmy jechali z Aliną i  Frankiem to uważam, że powinniśmy pokryć  my  całość- Alina  nam odstawiła piękne  wesele i obdarowała Pawła. Niech  sobie  dziewczyna choć trochę odpocznie. Jak ty, kochanie  moje, to  widzisz? Oczywiście  nie widzę powodu by  spowiadać się  z tego komukolwiek w  rodzinie. Jeżeli  to akceptujesz to zaraz napiszę do Aliny  maila z propozycją by sprzedała dziadkom Klony na  święta.

Robert objął Ewę - akceptuję  wszystko co ty wymyślisz. Świąt  z Aliną   nie  spędzałem od  wieków. To świetny  pomysł. Tylko napisz to tak, żeby  nie  mogła odmówić. Napiszę jej, by sprzedała Klony  dziadkom, bo  załatwiamy święta  dla nich i dla  nas, czyli  dwa pokoje  dwuosobowe.  Napiszę, że  szczegóły podamy później i że  będzie  to w Słowacji. I każę  szybko odpowiedzieć. W pół godziny później już obie  "wisiały na telefonach". Alina  była zaskoczona,  ale zdecydowana  sprzedać Klony rodzinie. Podobała  się  jej perspektywa wyjazdu i spędzenia  świąt poza  domem. Stwierdziła, że w takim razie pojadą ich samochodem, bo to większa bryka i nie trzeba  skąpić  sobie  miejsca na bagaż. Gdy Alina pytała o koszty, Ewa  stwierdziła, że jeszcze  nie  wie, ale na pewno  nie będzie  drogo, chociaż w euro. Robert też  się włączył do rozmowy i Ewa   obiecała, że gdy tylko wszystko  załatwi  zaraz da znać.  A wiadomość, że w domu jest  szczeniak niemal  powaliła Alinę. Robert się tłumaczył, że to  wszystko przez Welę, żeby  "gówniara"  skończyła  studia , bo ma to na wyciągnięcie  ręki a odstawia cyrki, bo się jej chce  dziecka.  

No gdyby tak  posiedziała  z Klonami tydzień to nawet  z tabletkami i prezerwatywami  nie  dopuściłaby do  siebie  chłopa- stwierdziła Alina. No ale ty chyba Franka dopuszczasz jednak-  stwierdził  Robert- bo  w przeciwnym  razie już byś  była  po rozwodzie. No ale on też nie chce  więcej dzieci, więc  się  dogadaliśmy. A jaki ten  wasz psiak?  Śliczny,  czarny cocker spaniel, dałem mu imię   Czaruś. Na razie  leje w pampersy, które  Ewa  robi z podpasek.  Ale jest  śmieszniutki, jeszcze  bardzo  malutki. No to  my przyjedziemy do was  dzień  wcześniej i  zobaczymy tę ślicznotę. Bardzo  dobrze, pośpicie  w naszym pokoju dziennym na sofie   z funkcją  spania, jak głosił napis. To wtedy będziemy  mogli wyjechać wcześnie rano z domu. Zjemy śniadanie i w drogę. Oj to super, już się  cieszę. Przyjedźcie do nas  w najbliższy weekend, dobrze? Nie wiem jak będzie  z dyżurami,  zdzwonimy się jeszcze.

Ewa patrząc się na rozradowanego Roberta  wiedziała, że wpadła na  bardzo dobry  pomysł. Gdy tylko Robert skończył rozmowę zaraz  napisała  maila z zapytaniem o  miejsca w tym czasie i napisała, że potrzebuje apartamentu na  dwie  pary. W pół godziny później nadeszła odpowiedź, że rezerwacja  przyjęta. Podano cenę, numer konta i datę, do której  należy przekazać  zaliczkę. Robert porwał Ewę na ręce twierdząc, że  za moment zje ją z radości. Kurczę, wyszłam  za mąż  za  kanibala- śmiała się  Ewa. 

Ale zamiast Ewę zjeść usiadł do  komputera i zaczęli  przeglądać sprzęt sportowy i odzież  sportową. I tu Ewa się załamała- nie  podejrzewała  nawet, że tak  bardzo zmieniła  się odzież  sportowa. Tak  naprawdę  dla  amatorów, którzy sobie poczłapią na  nartach    dla rozrywki - nie było nic. Narty  śladowe starego typu- zapomnij, że istniały. Narty  biegowe tylko dla tych, którzy uprawiają  narciarstwo biegowe  a nie człapią pomału i dla  zabawy. Ceny odzieży  - nawet Robertowi oko z lekka  zbielało.

W tym układzie   zgodnie  stwierdzili, że po prostu będą tylko i wyłącznie  spacerować i ewentualnie  wypożyczą  jakiś  sprzęt, bo wiadomo, że w wypożyczalni nie  będą to narty wyczynowe. Na jednej  ze stron Ewa znalazła  nawet  spodnie narciarskie, które były dla  niej  dobre rozmiarowo, ale były w  różowo-landrynkowym  kolorze, który powodował u niej wręcz odruch  wymiotny. No ale  byłabyś  dobrze   widoczna- stwierdził Robert. Aż  zadzwoniła do Aliny i powiedziała by zajrzała na tę  stronę. Alina , która  akurat usiłowała  zmusić  jednego z  Klonów do  porządnego umycia  uszu stwierdziła- dziewczyno, ja  jadę tam odetchnąć  od   bachorów a nie uprawiać  sport. Będę chodziła w tym co mam, na żadnych  nartach  nie  jeździłam i  nie będę  się uczyć jazdy  na  nich. Co najwyżej  mogę na  sankach  zjeżdżać. Kupimy sobie  bieliznę  termiczną  w sportowym  sklepie i będziemy w  zwykłych dżinsach, tylko  botki  na jakiejś grubej  podeszwie sobie  sprawię. A jak się  calutki rok  nie uprawia  żadnego  sportu to i sprzęt sportowy  nie jest  potrzebny, bo bez treningu  nic  się  nie  zrobi. Kankan w łóżku to za  mało. Zapytaj  się mojego wspaniałego  brata  kiedy ostatni raz jeździł na  nartach- pewnie nawet  nie pamięta. Na  moje oko to pewnie jeszcze na  studiach. No właśnie - stwierdziła Ewa- ale tak jakoś smutno gdy się wypada  z obiegu. Ewuniu - będzie  super- zobaczysz- zapewniła ją Alina. I weź Ewa  szpilki, bo na  dancing to jak  amen w pacierzu  pójdziemy!Wiesz, Robert  kiedyś dobrze tańczył. Tańczyłaś już  z nim? Nie- co najwyżej tango przytul mnie, ale w pościeli. A że wszystko było na głośniku, Franek pękał ze śmiechu. Na koniec Ewa  powiedziała, że pokoje już  zarezerwowane.  

Ewuś,  a ty lubisz tańczyć? - zaczął się  dopytywać Robert. To naprawdę  jakieś  niedopatrzenie, że jeszcze  razem nie tańczyliśmy. No to trzeba  będzie włączyć  jakąś muzykę i pokręcić się po pokoju. Ale chyba  nie  teraz?  A dlaczego nie? włączymy cichutko jakieś tango. Zaraz znajdę coś na You Tube. Po chwili w pokoju rozbrzmiało cicho tango- "la cumparsita". Ewa szybko wskoczyła w  szpilki a Robert  założył  mokasyny.  Robert naprawdę  dobrze   tańczył. Gdy przebrzmiało Robert powiedział- czy ty wiesz, że to tango jest z1919 roku? Skomponował je Urugwajczyk Rodrigez. A ty kochanie  cudnie  pracujesz  biodrami. Chodź, potańczymy  w łóżeczku.

Dni  mijały szybko, ale  pogoda  była  dość paskudna. Psina  rosła jak  na drożdżach, z dnia  na dzień psiątko było sprawniejsze.  Co prawda  nie  zawsze udawało  mu się załatwić  na tacę, bo maluszek nie pojmował, że jeśli jest  na niej  tylko jedna  przednia  łapka a reszta  poza nią to posika  kojec. Ale Ewa  wyłożyła  kojec starymi ręcznikami, do których była przyfastrygowana  folia.  Co prawda  nagle  zrobiło się  dużo prania, ale ani wykładzina  w kojcu ani to co  pod nią nie   było  zasikane. Ale kupki  jakimś  cudem  zawsze udawało mu się robić na tacę.

Żeby  tradycji  stało się zadość Ewa kupiła prezenty pod  choinkę  dla  wszystkich  domowników, był też prezent dla  pieska - dość miękka,  ale odporna  na gryzienie syntetyczna  kostka i piłeczka. Wela  dostała ocieplane  futerkiem  zamszowe  rękawiczki i ładną bluzkę w  kratkę zielono-czerwoną, oraz  kilka książek. Paweł też "załapał" się na książki, nową koszulę, krawat, nowy  cieplutki  szalik i skarpety wełniane . Dziadek dostał  książki o ogrodach i nasiona do wyhodowania  różnych  roślin, wraz z instrukcją obsługi. Babcia dostała ciepłą  kamizelką z puszystej  wełny, ciepłe  skarpetki oraz przyklejane do podeszew butów antypoślizgowe podkładki. Dla  wszystkich była specjalna  babka włoska. A wszystko razem razem z  już ubraną sztuczną  choinką stało w dużym  pudle  w piwnicy, o  czym  wiedział  Paweł. Był bardzo  dumny, że nagle  stał się opiekunem całej  domowej trzódki. 

Robert co prawda zastanawiał się, jak  sobie Paweł ze  wszystkim poradzi,  ale Ewa wytłumaczyła  mu, że wg wielu  psychologów  obarczenie  kogoś odpowiedzialnością podbudowuje  jego psychikę i nie  przytłacza go wcale,  ale  wyzwala  w nim  nowe dobre pomysły, uczy też  wiary we  własne  możliwości. Poza tym Paweł nie  zostaje nagle  z czeredą  małolatów, którzy mają  pstro  w głowie. Jakby  nie  spojrzeć na mamcię i  ojca, to jeszcze  nie  zdziecinnieli i  nie zdradzają oznak  demencji. Jedyne głupiutkie  stworzonko to psiaczek. No ale  wszyscy są nim  zachwyceni, a on  nie ma tu nic do gadania.

Wiedziona radami Aliny, Ewa  wybrała się któregoś dnia na poszukiwanie  butów na grubej,  ale miękkiej podeszwie, koniecznie  ciepłych. Nabiegała się  po mieście niczym pies  gończy - na próżno. Wszystkie  buty były na  cienkich  podeszwach, jedynie  tzw. "buty  na po nartach" miały grubą  podeszwę i były ocieplane ale cholewka  była z tworzywa  sztucznego i tylko w dwóch  kolorach- czerwonym i  granatowym. W rozpaczy kupiła jedna parę, tłumacząc sama  sobie, że będą  dobre gdy będzie  głęboki śnieg. Ale na pewno nie  będą  antypoślizgowe- na tych  plastikowych  spodach to nawet na parkiecie  można  było kawałek  "pojechać". Zadzwoniła do Aliny a ta  ją pocieszyła- przecież pojedziemy przez Zakopane, więc tam kupimy "filcaki". Filcaki są zawsze albo czarne  albo ciemno-popielate, są lekkie,  ciepłe i  zawsze na bardzo  miękkiej gumowej podeszwie i daje  się  w nich  chodzić  nawet po czystym  lodzie. Zresztą  możemy pojechać tak, by jedną noc zanocować np. w hotelu w Nowym  Targu, bo Nowy Targ ma dobre  zaopatrzenie, jest  sporo sklepów  prywatnych no i jest targowisko. Jak  nie  będzie wolnych  dwójek to możemy wziąć "czwórkę" - jedną noc  nasze  chłopstwo może "pogłodować". Zresztą  będą po całym dniu jazdy. A ja  bym sobie  chętnie  w Nowym  Targu  kupiła jakąś  kurteczkę z owieczki lub  baranka. Oczywiście  Ewie  się ten  pomysł spodobał i zaraz  poszukała   hotelu w  Nowym  Targu. W końcu  upolowała dwa pokoje "dwójki" w motelu, o czym  zawiadomiła Alinę. A więc Alina i  Franek  przyjadą  do Warszawy dzień  wcześniej, skoro dochodzi jeden  nocleg przed  Słowacją. Zawiadomiła też o tym  Roberta, by urlop wziął jeden  dzień  wcześniej. Trochę  narzekał,  ale nie  za bardzo. Obaj panowie zastanawiali  się, czy jechać  w dwa  samochody  czy jednym. Jeśli jednym, to Robert wolałby by jechać  jego samochodem  a nie siedmioosobowym Franka. W końcu spór dotarł na  najwyższy  szczebel, czyli do żon, które  stwierdziły, że lepiej  będzie  jechać  w dwa  samochody, więc w drogę  pojadą samochodem Roberta i "normalnym" samochodem Aliny.

Wela któregoś późnego popołudnia przyszła do Ewy porozmawiać. Powiedziała, że bardzo  dokładnie sama a potem  z Pawłem przeanalizowała to co  powiedziała Ewa o  świętach i.....postanowiła nie zapraszać na te  święta nikogo- ani matki  ani żadnego z ojców i oczywiście   w ogóle  kogokolwiek  z jej rodziny. Ona dopiero teraz widzi jak  bardzo to wszystko negatywnie  na  nią wpływało. A  rodzice Ewy są bardzo  zrównoważeni i bardzo  dla  niej  serdeczni i cieszy się, że będą razem te święta  spędzać. Poza tym ona już na początku lutego  ma obronę, więc  będzie   lepiej gdy się  na tym  skoncentruje. I że ona pomału uczy się też otwartości wobec  Pawła,  a on jest bardzo  wyrozumiały dla niej i nawet ją o wiele  rzeczy podpytuje. I już wcale się  nie sprzeczają i jakiś taki bardziej  czuły  się  zrobił. 

Welu, każde  małżeństwo przez  jakiś czas się  "dociera". Przecież  nie  wychowywaliście  się w tej samej rodzinie, każde z was wyrosło w innym domu, gdzie były nieco inne  warunki i obyczaje. A Paweł miał naprawdę bardzo traumatyczne  dzieciństwo i cud, że to go  nie zdeprawowało, że jest jeszcze  w nim tyle  ciepła i ufności. Jego matka biologiczna  zrujnowała życie i jemu i jego ojcu. Sama nic na tym  nie  zyskała, no może oprócz dużej willi w Warszawie. I nie dziw się, że mu się do posiadania dziecka  nie  spieszy- on wie jaka to odpowiedzialność i chce byście  byli do tego  dobrze oboje  przygotowani. Nie tylko finansowo ale głównie byście byli stabilni psychicznie. Ty jeszcze  nie jesteś w pełni stabilna, ale już się  zmieniłaś. Już mniej w tobie  egzaltacji  a więcej racjonalności. Bo życie  niewiele  ma  wspólnego  z romansem. Przypatruj  się dobrze  babci i  dziadkowi - zobacz ile oni  mają dla siebie  wzajemnie  ciepła i  wyrozumiałości. Podpytaj babcię o to jak  poznała  dziadka,  jakie były  początki ich miłości, jak ona  widzi  małżeństwo. A potem wszystko spokojnie przetraw, pomyśl  co z tego  można  wykorzystać w  swoim  związku. 

A ja bym chciała-niemal  szeptem powiedziała Wela- żeby Paweł mnie tak  kochał jak ciebie Robert. Ewa uśmiechnęła się - my oboje   jesteśmy po traumatycznych  związkach i  zapewne  dlatego jesteśmy tak   bardzo dla siebie  wyrozumiali. Wyrozumiałość to zawsze najlepszy  doradca w  związku. I szczerość. Nie będąc  szczera wobec partnera oszukujesz i  samą siebie. Dlatego tak  namolnie wypytywałam się  ciebie, czy na pewno kochasz Pawła. Zdążycie mieć  dziecko, jesteście jeszcze  młodzi A dziecko jest naprawdę  dużym obciążeniem dla  związku - nagle trzeba  z wielu przyjemności zrezygnować no bo jest w domu ten mały, wrzeszczący tłumoczek. Nacieszcie  się  wpierw sobą a decyzja o dziecku musi być wspólna a nie  jednostronna- to bardzo istotne. Młode dziewczyny nie zdają sobie  sprawy  z tego jakim obciążeniem jest dziecko.  I nie wierz, że istnieje coś  takiego jak instynkt macierzyński - to bzdura. Mamy w genach tylko  zakodowane ich  powielanie i to  wszystko. I jesteśmy  wyposażeni w instynkt przetrwania.

                                                                  c.d.n.