wtorek, 2 marca 2021

Wszystko jest.....6

Idąc  po schodach  na trzecie piętro Julita pomyślała - wyszłam za mąż za anioła albo za świętego Franciszka! Nie dość, że ma do mnie cierpliwość to jeszcze niemal do wszystkich ludzi. Szła tak zamyślona, że niewiele  brakowało a weszła by na strych.Andrzej przypatrywał się jej, ale nic nie mówił, a gdy wróciła niemal z połowy piętra tylko ją mocno przytulił. Gdy weszli do mieszkania zaczął całować jej oczy, w których  czaiły się łzy. Wtulona w  jego ramiona wyszeptała- uwielbiam cię! Poprawię się! Słoneczko Kochane, ale tobie nie wolno przytyć- zaśmiał się Andrzej.Masz być taka jaka jesteś, pod każdym względem.

Gdy siedzieli przy zrobionej przez Andrzeja herbacie i drobnych ciasteczkach "wymodzonych" przez Julitę Andrzej "odgrzebał" temat mieszkania z rodzicami. Tłumaczył Julicie, że wie, że niemodne  stało się mieszkanie ze starymi rodzicami, ale nie  wszystko co jest niemodne jest złe. On sam się zastanawia nad tym, jak będzie z jego rodzicami- tak naprawdę to wolałby gdyby mieszkali też w Warszawie a nie na Wyspie Północnej w Nowej Zelandii. I pomyślał, że gdyby mieli taką willę, to albo rodzice jej, albo jego mogliby z nimi mieszkać. Bo mało osób  ( z władzami włącznie) zdaje sobie sprawę z tego, że ludzie to jednak stworzenia stadne i to wykluczenie z tego życia stadnego poprzez izolację, brak kontaktów rodzinnych źle wpływa na kondycję ludzi starych. Bo człowiek to takie bydlę, które lubi być potrzebne innym,  a gdy zorientuje się, że jest nikomu niepotrzebne trzy razy częściej choruje, wpada w depresję i żadne medykamenty tego nie zmienią. I to nie idzie o opiekę w sensie fizycznym, choć z czasem każdy wymaga pewnej dawki pomocy, ale idzie o zachowanie więzi emocjonalnej. I on byłby najszczęśliwszy gdyby jego rodzice wrócili do kraju i gdyby wszystkie trzy rodziny mogły mieszkać w jednym dużym  budynku, każda rodzina  miałaby swoją część ale byłaby też część wspólna, by zawsze czuli tę bliskość. Oczywiście, zawsze trzeba na początku włożyć nieco pracy w to, żeby to wszystko poukładać i w mieście jest to trudne, bo nie łatwo znaleźć taki duży dom. A na razie to on zatelefonuje w sprawie tej willi - bo teraz to nawet nie ma czego rozpatrywać. Ale ja nie umiem , a właściwie nie lubię zajmować się ogrodem- wyjęczała Julita. Ja też nie, ale to zajęcie w sam raz dla naszych rodziców- stwierdził Andrzej. Wiesz kłopoty z dzieleniem domu z rodzicami wynikają głównie z tego, że na początku żadna ze stron nie zadaje sobie trudu ustalenia podziału  na  nasze, wasze, wspólne i to na każdej płaszczyźnie - powierzchni, obowiązków, finansów.  Popatrz Słoneczko- my się siebie wzajemnie ciągle o coś pytamy, staramy się wciąż zgłębiać wzajemnie nasze upodobania i osobiście nie widzę problemu by potem pytać twą mamę lub tatę co im się w moim działaniu podoba lub nie. Nie sądzę by moi rodzice kiedykolwiek wrócili do Polski na stałe- zbyt długo żyli poza krajem, ojciec tam prowadzi interesy. My raczej tam nie osiądziemy, bo musiałbym robić nostryfikację dyplomu, uczyć się  nowych procedur, jakiś czas nie pracować, zgłębiać język. I nie ciągnie mnie do Maorysów, choć chętnie  mogę obejrzeć film o  nich. Powiedziałaś, że wszędzie za mną pójdziesz, no to na razie chodź ze mną podrzemać, tylko wpierw  tam zatelefonuję. I umówię nas na jutro czy też inny termin.

Bardzo długo nikt nie odbierał telefonu i już Andrzej miał odłożyć słuchawkę, gdy wreszcie usłyszał "halo?". Przedstawił się z imienia i nazwiska, powiedział, że telefonuje w sprawie willi, bo chciałby móc ją zobaczyć wewnątrz a potem by ją obejrzał fachowiec i ocenił jej stan techniczny, bo to jest jednak  stary budynek. Starczy, męski głos po drugiej stronie  zapytał -  "przepraszam, czy to pan doktor R.?". Tak, to ja, odparł zdziwiony Andrzej. Aaaa, to  dobrze. A może w takim razie ja bym się z panem doktorem spotkał  tam jutro około godziny piętnastej, jeśli to nie jest dla pana doktora godzina obiadowa? Nie to nie jest dla mnie godzina obiadowa. Będę u pana wraz z żoną. No świetnie, w takim razie do zobaczenia jutro, odpowiedział starszy pan i odłożył słuchawkę. Andrzej przez moment stał jeszcze ze słuchawką w ręce, w końcu ja odłożył i powiedział- Słoneczko Kochane, dzieje się coś dziwnego - ten człowiek mnie skądś zna, ale nie mam pojęcia skąd. Wpadniemy tam jutro o piętnastej. 

A teraz chodź, utulimy się trochę. Ciągle mi ciebie mało - szkoda, że nie mogę cię wziąć ze sobą do kieszeni byś była calutki czas ze mną. Wiesz co, ja to nawet do plecaka bym się jednak nie zmieściła- śmiała się Julita. Wtulona w niego spokojnie zasnęła a Andrzej przyglądał się jej żałując, że tyle lat byli daleko od siebie. Ale widocznie tak miało być - najważniejsze, że teraz są razem, że leki, które jej zaordynował spełniają swoje zadanie, że arytmia jej nie prześladuje. Cholera - skarcił w myślach sam siebie- zachowuję się niczym kwoka lub pierworódka na widok swego niemowlaka, wykazuję zupełny brak profesjonalizmu. Mam żal do siebie, że bywałem z innymi. I jak dobrze, że ten jej Mauricio to był taki głąb... i z tą myślą usnął z wtuloną w niego Julitą. I byli chyba oboje dość zmęczeni, bo obudzili się niemal w porze kolacji.

Następnego dnia już  10 minut przed czasem byli pod willą, a równo o umówionej godzinie Andrzej  wcisnął przycisk dzwonka - w chwilę potem zza domu wyszedł starszy mężczyzna. Już z daleka Andrzej rozpoznał w nim jednego ze swych dawnych pacjentów ze swego byłego rejonu. Och, to pan Kazimierz- poinformował Julitę Andrzej - jeden z milszych moich pacjentów z tego rejonu. Bardzo  sympatyczny i zdyscyplinowany pacjent. I inteligentny. Pan Kazimierz długo potrząsał ręką Andrzeja, z atencją cmoknął w rękę Julitę i poprosił ich do środka. Wejście do willi było z innej strony, ale nim weszli pan Kazimierz pokazał im willę ze strony niewidocznej od wejścia do ogrodu. To była naprawdę duża willa i miał rację Andrzej, że z powodzeniem  mogły tu mieszkać dwie spore  rodziny, o ile zgodziłyby się na jeden, wspólny salon. Willa była podłączona do miejskich mediów, był doprowadzony gaz i ogrzewanie z elektrociepłowni. Powiem panu co prawdopodobnie trzeba tu zrobić i to szybko - to dach. Jak  państwo widzą, dach jest płaski. Trzeba po prostu sprawdzić dach i rynny- co prawda jeszcze nie są zatkane, ale w ubiegłym roku nie miałem już siły by dopilnować tego wszystkiego. A raz do roku trzeba to jednak robić. Na szczęście nim wymyślili, że wszystkie drzewa są własnością miasta i trzeba  prosić o zezwolenie na wycięcie każdego drzewa, udało mi się usunąć z posesji trzy drzewa, które mi śmieciły do rynien. Może ja teraz państwa oprowadzę?- zaproponował. Oczywiście, zgodził się Andrzej- pan tu rządzi, panie  Kazimierzu. No to zaczniemy od piwnicy - ta willa wybudowana była w 1938 roku, a   tuż przed wojną wzmocniono strop w piwnicy i w czasie bombardowań służyła mojej rodzinie za schron. Mój ojciec dobrze wyczuł, że jednak będzie wojna. Piwnica była sucha i ciągnęła się niemal pod całym budynkiem. 

Na parterze była olbrzymia kuchnia, która miała pięć wąskich wysokich okien, rozdzielonych niezbyt szerokimi ścianami. Wzdłuż całej ściany ciągnął się całkiem niezły ciąg kuchenny, w który był wkomponowany dwukomorowy zlewozmywak, kuchenka  gazowa z piekarnikiem, stojące szafki kuchenne a na ścianach pomiędzy oknami były szafki wiszące. Na środku stał nieduży stół, ale pan  Kazimierz powiedział, że kiedyś stał tu stół na osiem osób, a ściana pomiędzy kuchnią a przedpokojem jest składana, a właściwie przesuwana. Bo to jest proszę państwa dzieło mojego stryja, który tę willę sam projektował, był architektem. Oczywiście meble nie są przedwojenne, gdy wyzwalali Warszawę poszły wyzwolicielom na podpałkę. My tu mieszkaliśmy do momentu aż nas stąd wyrzucono po Powstaniu. A po wyzwoleniu resztę czule rozkradli  polscy szabrownicy. Ojciec wrócił tu w marcu 1945 roku i ze swym bratem bronili przed rozkradaniem cegieł z muru okalającego ogród. 

Wyszli do przedpokoju, rozdzielającego dom na dwie części- były tu szafy w ścianie a pomiędzy nimi wejście do  bardzo dużego salonu, oraz do łazienki gościnnej, jak określił pan Kazimierz. Z salonu można było wyjść na ogród, przestrzeń przed drzwiami pełniła też funkcję tarasu, podłoże w tym miejscu było wyłożone płytkami. Schody na piętro były obok  drzwi wejściowych. Na piętrze były trzy pokoje po północnej stronie willi, nazwane sypialniami oraz dwa pokoje po stronie południowej. Z każdego pokoju po stronie południowej można było wyjść na balkon. Zgodnie z projektem była to z początku oszklona weranda, którą po wojnie zmieniono na  balkon. Pomiędzy dwiema sypialniami (po stronie północnej) była przesuwana ścianka, którą można było bez większego problemu skasować.Na końcu korytarza była duża łazienka a w miejscu niegdyś stojącej tu wanny była zainstalowana duża, wygodna kabina prysznicowa.WC było wydzielone. Wg planów przestrzeń w ogrodzie nie miała wcale być tylko i wyłącznie trawnikiem. Miał tu jeszcze stanąć garaż, z którego wyjście miało się łączyć drugimi drzwiami z wejściem do willi. Była nawet w murze brama wjazdowa prowadząca do obecnie nieistniejącego  garażu ewentualnie wiaty garażowej. No i co państwo sadzą o tej mojej ruince?

Julita wzięła głęboki oddech i powiedziała - nawet  pan nie podejrzewa czym było dla mnie obejrzenie tej willi - bo ja od dziecka mieszkam w pobliżu, w budynku który też cudem ocalał w czasie wojny  i tylko nadal nosi ślady po pociskach, to ten biały budynek pomiędzy Kielecką a Opoczyńską, ten dom z wykuszami. Zresztą nadal tam mieszkam, tyle że teraz z mężem. Gdy byłam dzieckiem marzyłam, żeby w tej willi mieszkać, ogromnie mi się podobała. I nadal mi się podoba. Ale mam tę świadomość, że za nasze trzypokojowe mieszkanie nie kupimy tej willi. Może gdybyśmy sprzedali nasze  mieszkanie i domek moich rodziców na osiedlu domków niemal w Warszawie  to może byśmy udźwignęli nabycie tej willi finansowo. Ale i tak jestem szczęśliwa, że mogłam zobaczyć obiekt swych marzeń. To naprawdę piękna willa w stylu modernistycznym.

Pan Kazimierz wpatrywał się uważnie w Julitę i powiedział- zainteresowało mnie to państwa mieszkanie. Nie chciałbym się z tej dzielnicy przeprowadzać, od dawna szukam jakiegoś mieszkania tutaj a ta lokalizacja mi odpowiada. Ale ono jest na trzecim piętrze -  z żalem w głosie powiedziała Julita. A mieszka się teraz miło, bo drzewa po obu stronach ulicy się bardzo rozrosły, pamiętam nawet gdy je sadzili. No i wiadomo, że już nic przed oknami tam nie wykombinują, bo jest szkoła a obok przedszkole. 

Coś mi chodzi po głowie - a czy moglibyście mi państwo to swoje mieszkanie pokazać? Oczywiście- kiedy tylko pan zechce- odpowiedziała Julita, a Andrzej przytaknął. A gdybym zechciał teraz? Oczywiście, może być i teraz.

No to tylko wszystko pozamykam. Wyszli do ogrodu i stali przyglądając się willi.  Na twarzy Julity błąkał się melancholijny uśmiech, bo w myślach żegnała się z obiektem swych marzeń z lat gdy była jeszcze w szkole.

W pięć minut od przekręcenia klucza w kłódce łańcucha mocującego dodatkowo bramę wejściową stanęli przed bramą domu, w którym Julita mieszkała "od  zawsze" ( z małą przerwą na pobyt we Włoszech).

Każdy kto wchodził do tego budynku zachwycał się klatką schodową- hol miał ściany z marmuru, schody były bardzo wygodne, miały szerokie i niezbyt wysokie stopnie. Na każdym piętrze były po trzy mieszkania- dwa trzypokojowe a pomiędzy nimi kawalerki. Wszystkie drzwi tego budynku były z litego drewna, robione na "wysoki połysk". Pan Kazimierz, świeżutki niczym szczypiorek na wiosnę dotarł na trzecie piętro. Andrzej zachwycił się jego kondycją - a bo ja po górach i to wysokich chodziłem do sześćdziesiątki, potem to już tylko po Tatrach - wyjaśnił pan  Kazimierz.

Mieszkanie Julitki, jego rozkład, parkiety, łazienka, kuchnia - zachwyciły pana Kazimierza- dwa pokoje  od strony południowej miały między sobą przeszklone drzwi. Do jednego z nich można był dodatkowo wejść przez mały przedpokój, prowadzący do łazienki. W tym przedpokoju była szafa ubraniowa w ścianie, nad nią był pojemny pawlacz. Pokój po stronie północnej miał balkon wychodzący na podwórze.

Kuchnia miała pod oknem jeszcze przedwojenny blat, pod nim trzy bardzo pojemne szafki i kuriozum w postaci wyciąganej spod  blatu....stolnicy. Obok tego  blatu była pojemna  szafka, też jeszcze sprzed wojny, szafka od sufitu do podłogi. Na przeciwko okna był firmowo wbudowany kredens. I była tu jeszcze jedna rzecz- z kuchni wchodziło się do tzw. służbówki- maleńkiego pokoiku, w którym była  szafa w ścianie, stało  pojedyncze  łóżko i malutki wąski stolik , a pod pojedynczym na szerokość oknem był kaloryfer. Pomiędzy "północnym pokojem" a kuchnią był maleńki przedpokoik z szafami w ścianie, a nad nim był pawlacz z dostępem od kuchni. Poza tym pokój "północny" miał jeszcze jedną parę  oszklonych drzwi wychodzących  na duży przedpokój, w dużym przedpokoju było też oddzielne WC. Przy drzwiach wejściowych do mieszkania była wnęka na  wieszaki i szafki z licznikami. Budynek był wykończony tuż przed wybuchem wojny a kiedyś w tym mieszkaniu mieszkali dziadkowie Julity. I zamieszkali tu już w czasie okupacji, gdy Niemcy wyrzucili ich z mieszkania w okolicy  placu Unii. Wszystkie drzwi były tu z drewna a nie ze sklejki.  Pan Kazimierz był zachwycony i nie bardzo rozumiał, dlaczego oni chcą się stąd wyprowadzić. Bo dla niego jest to piękne mieszkanie i na tyle cenne, że mógłby się z nimi zamienić  dając w zamian swą willę i wcale by się nie czuł poszkodowany.

Wtedy dopiero Andrzej powiedział, że po prostu po licznych anginach serce Julity szwankuje i grozi jej operacja, więc trzeba ją odwlec w czasie. I dlatego szukają innego mieszkania. O Boże, to smutne! Ale ja , panie doktorze, mówię zupełnie poważnie o takiej zamianie. Oczywiście jestem za tym, by pan koniecznie wezwał jakiegoś rzeczoznawcę do oceny stanu technicznego tej willi, pod względem prawnym jest wszystko legalnie moje. Musimy tylko pokombinować z jakimś przytomnym prawnikiem, żeby się urząd skarbowy nie czepnął takiej zamiany. Ale to wszystko jest do załatwienia, nawet orzeczenie, że willa jest w totalnej ruinie a teren  jest trzęsawiskiem. Wie pan, Polak potrafi. Ale jak starannie było to mieszkanie użytkowane, nic nie jest zniszczone!

No to na razie i państwo i ja musimy się z tym wszystkim "przespać". Gdy będzie pan chciał przyjść z własnym rzeczoznawcą to proszę zatelefonować - przyjadę i udostępnię willę. I na razie nie dam ogłoszenia, że jest na sprzedaż.

                                                                                 c.d.n.