niedziela, 16 maja 2021

Kazdy na coś czeka - epilog

Wszyscy troje bardzo cieszyli się, że są już w domu. Co prawda zimowe dni w Vancouver były ładniejsze a i miasto  jako takie było ładniejsze i ciekawsze, ale oni rozkoszowali się wieczorami spędzanymi w domu razem a nawet wspólnym szykowaniem posiłków. Kamil oddał w ręce prawnika sprawę  zmiany ojcostwa i choć sprawa była prosta, to jednak musiała przejść  przez odpowiednie szczeble. No a potem Jacek musiał sobie wyrobić nowy dowód  osobisty i w wielu miejscach zmienić imię ojca. Orzeczenie o ustaleniu ojcostwa doczekało się wielu kopii.

Jacek w czerwcu obronił swą pracę doktorską. Marta i Kamil byli tak dumni, jakby to oni sami zdobyli ten tytuł. W ramach tej radości zrobili wspólny kilkudniowy wypad do Paryża. A w sierpniu nadeszła z Vancouver zła wiadomość - Leon był w szpitalu, okazało się, że ma raka trzustki i jak stwierdzili lekarze to chyba od dość dawna chorował, ale nie leczył się. W październiku odszedł , jak pisała Zochna bez większego bólu, bo w minimalizowaniu bólu tamtejsi lekarze byli naprawdę nieźli.  Zochna napisała do Marty i Jacka o tym fakcie, gdy już było po pogrzebie. Na razie nie miała pomysłu na "co dalej". Jacek proponował by może wróciła do Polski i zamieszkała np. w mieszkaniu Marty, które było dość blisko miejsca  w którym on mieszkał z Martą. Ale Zochna stwierdziła, że to raczej odpada, miała tu swój krąg przyjaciół i znajomych, a w Polsce praktycznie czułaby się szalenie obco. Kuzynka Zochny, która przed laty sprowadziła  Zochnę i Leona do Kanady zaproponowała, by Zochna przeprowadziła się do ich domu- tym sposobem nie będzie  sama a swój domek komuś wynajmie i będzie miała stały dochód, chociaż, jak zapewniała w liście- na brak środków do życia nie będzie cierpiała, nawet gdyby nikomu nie wynajęła domku. W końcu listu napisała, że Kanada dała jej poczucie  bycia kimś, a w Polsce stale, nawet po ślubie z Leonem  czuła się nikim i obawia się, że zamieszkawszy w Polsce znów czułaby się nikim.  

Bardzo przykro zrobiło się Marcie i Jackowi po tym liście od Zochny. Każde z osobna zapewniało ją, że się myli, wszak była, jest i będzie mamą Jacka, teściową Marty i  bratową Kamila i że oni bardzo żałują, że nie chce przyjechać. Ale ogromnie się ucieszą gdy jednak zmieni zdanie. Mieszkanie Marty nadal będzie puste, więc niech pamięta, że zawsze będzie tu mile widziana. Co prawda Marty i Jacka całymi dniami nie ma w  domu, no ale jest jeszcze Kamil, który też jest samotny, więc zapewne mogliby sobie wzajemnie dotrzymywać towarzystwa.

Kamil nie dziwił się Zochnie, że nie chce wracać do Polski- po prostu ona chyba jednak zbyt wiele tu wycierpiała- faktycznie "panna służąca" w Polsce  była nikim. I zapewne zniosła wiele upokorzeń zarówno ze strony swych pracodawców  jak i potem ze strony rodziców Leona, którzy zapewne nie o takiej synowej marzyli dla swego syna. Bo wszyscy rodzice  chcą dla swych synków panienki najlepiej z książęcego rodu, koniecznie pięknej, mądrej o wielu talentach i ślepo kochającej i posłusznej mężowi, który w pojęciu swych rodziców jest wprost ideałem - nawet wtedy gdy jest brzydki i głupi.

Jacka do Dziadków najczęściej prowadził Kamil, bo matka  braci nie chciała widywać Leona i jego żony, ale życzyła sobie raz na jakiś czas zobaczyć Jacka. Spotkania przy wspólnym stole bywały dwa razy w roku, w Boże Narodzenie i na Wielkanoc. I nigdy nie trwały długo. I skoro Kamil, należący do ścisłej rodziny nie wspomina mile tych spotkań, to jest w stanie zrozumieć jak były one nieznośne dla Zochny. Więc wcale nie dziwi się, że mając takie wspomnienia Zochna nie chce wrócić do Polski.

Mniej więcej rok po śmierci Leona Zochna napisała do Marty, że jeden ze znajomych jej i Leona, który owdowiał nieco wcześniej niż Zochna, z pochodzenia Niemiec, zaproponował jej....małżeństwo. I Zochna poważnie się zastanawia nad tym krokiem. Ona go zna już wiele lat, spotykali się w czwórkę często, przyjaźnili się, ale ona nie  bardzo wie co ma zrobić, bo "Fryderyk jest od niej młodszy aż o pięć lat". I czy to nie będzie śmiesznie wyglądało, że ona w wieku 62 lat jeszcze będzie wychodzić za mąż? Poza tym on chce by wrócili razem do Europy i zamieszkali w Bawarii, skąd on pochodzi. 

List Zochny Marta przeczytała sama kilka razy, potem ze dwa razy z Jackiem i na końcu z Kamilem. A potem napisała do Zochny, że fakt wychodzenia za mąż za wdowca o pięć lat młodszego nie jest wcale jakimś nagannym czy poronionym pomysłem. Panowie szybciej się starzeją, więc te 5 lat różnicy  to właściwie żadna różnica. Ważne jest tylko to, co do siebie czują, czy ta propozycja wynika z jego uczuć przyjaźni i/ lub miłości do Zochny czy tylko może facet widzi jakieś wymierne finansowe korzyści z tego faktu. I czy jej poprzedniczka była aby na pewno szczęśliwa z tym panem, czy nie było jakichś historii przemocowych w tym małżeństwie, bo Bawarczycy dość osobliwie traktują kobiety. I jeżeli tylko Zochna wie, że facet zawsze był w porządku i jeśli Zochna wyłączy to co odziedziczyła po Leonie ze wspólnoty małżeńskiej przed ślubem (bo musi mieć jakieś zabezpieczenie dla siebie w razie ponownego wdowieństwa lub rozwodu) to niech bierze ślub i jedzie do Bawarii, bo Bawaria ładna jest a poza tym jest  znacznie  bliżej Warszawy niż Vancouver, więc jest pewne, że będą się z nią częściej widywać. Jacek dopisał tylko, że Marta napisała to wszystko co i on na ten temat myśli i że gdy tylko oni zjadą do Bawarii on z Martą ich odwiedzą. A Kamil napisał: "dobrze zrobisz wychodząc za młodszego o te 5 lat, o ile tylko facet jest wart twego uczucia. Życzę ci Zochno wszystkiego co najlepsze." W dwa miesiące  później dostali zdjęcie ślubne, na którym Zochna była otulona szalem, który jej przywieźli do Vancouver Marta i Jacek. Poza tym napisała, że następną wiadomość przyśle już z Europy, czyli z okolic jeziora Forggensee, bo tam mają zamieszkać i podobno stamtąd jest stosunkowo blisko do Garmisch-Partenkirchen. Dziękowała też całej trójce za zrozumienie jej sytuacji i aprobatę jej decyzji. Napisała też, że Fryderyk przyklasnął temu, że wyłączyła ze wspólnoty majątkowej to co odziedziczyła po Leonie. I oboje z Fryderykiem będą szczęśliwi mając możliwość goszczenia ich wszystkich u siebie.

Jacek się chwilami podpytywał Kamila, czemu nie "zakręcił się" koło Zochny gdy ta owdowiała, bo była szansa by Jacek miał tym sposobem oboje rodziców  razem, ale Kamil twierdził, że Zochna, niezależnie w  jakim wieku nigdy go nie pociągała pod jakimkolwiek względem, a ten jeden jedyny raz, w wyniku którego na świat przyszedł Jacek, to było raptem góra 10 minut, a i to w niepełnej świadomości Kamila obudzonego nagle przez Zochnę wielce intymnymi i jednoznacznymi pieszczotami.

Bawarski klimat chyba dobrze służył Zochnie i Fryderykowi - oboje dożyli tak zwanie  słusznego wieku- Zochna odeszła w 80 roku życia pozostawiając Fryderyka w wielkim smutku. Odszedł w dwa lata po niej. A Kamil, otoczony miłością Jacka i Marty doczekał się małej Marysi, którą przez trzy lata wielbił i hołubił i w wieku 85 lat pogrążył w smutku tych, których tak bardzo kochał.

                                                                     KONIEC


Każdy na coś czeka - 11

Co robią dorosłe kobiety gdy mają babski dzień? Niektóre to idą pobuszować w sklepach, ale Zocha i Marta posiedziały pół dnia w domu "obgadując" swoich partnerów. Jakby nie było Zocha bardzo chciała wiedzieć jaki właściwie jest jej syn  na co dzień. Gdy wyjeżdżali z Leonem z Polski Jacek był co prawda już pełnoletni, ale nie miał wtedy nawet żadnej sympatii, może dlatego, że bardzo był wtedy zajęty studiami i....siatkówką. Zocha twierdziła, że wyjeżdżała  wtedy w swego rodzaju rozdarciu - z jednej strony już miała dosyć ciągłych kłótni Jacka z Leonem oraz  Leona z Kamilem. Z drugiej strony wiedziała, że będzie tęsknić za Jackiem a i w pewnym stopniu za Kamilem. 

Pomysł , by Zocha wskoczyła do łóżka Kamilowi urodził się w głowie  Leona i  miał na celu głównie zapobieżenie temu, by Kamil z zazdrości nie doniósł rodzicom co się w drugiej części domu nocami wyprawia. Poza tym i Leon i Zocha wiedzieli, że coś jest nie tęgo z płodnością Leona lub jej, bo współżyli od pewnego czasu bez żadnych zabezpieczeń, a Zocha w ciążę nie zachodziła. Leon był święcie przekonany, że to wina Zochy, bo o niepłodność były głównie oskarżane kobiety, a nie ci wspaniali mężczyźni.  W tym momencie Marta przypomniała sobie, co na ten temat mówił Kamil, ale nic nie powiedziała Zochnie o jego wersji tych wydarzeń. Tak naprawdę nie miało to większego znaczenia. Dla Marty najgorszy był fakt, że z jakiegoś względu wsadził bratu do łóżka kobietę, którą podobno kochał, a ona go posłuchała.

Gdy okazało się, że Zocha jest w ciąży zupełnie tego faktu nie skojarzył z tym, że raz zagonił Zochę do łóżka brata, za to dobrze wiedział, że teraz to rodzice wręcz każą mu się ożenić z Zochą, czego pragnął od samego początku. Gdy Jacek już był na świecie, postanowili, że jak najprędzej zrobią drugie dziecko i.....figa, Zosia nie zachodziła w ciążę. Wtedy dopiero do świadomości obojga dotarło, że Jacek jest raczej potomkiem Kamila niż Leona. Dopiero wówczas, w tajemnicy przed Zochą, Leon zrobił badanie nasienia, które wykazało, że jego szanse na potomstwo są zerowe. Nie dość, że plemników było mało, to były mało żywotne. A zapłodnienie to sprint, kto pierwszy ten lepszy.Ale nadal jeszcze to utrzymywał w tajemnicy, nawet przed Zochą. Ale któregoś dnia, Zosia będąc już panią Leonową znalazła wynik jego badania i gdy Jacek miał już 6 lat powiedziała Kamilowi, że  on jest nie tylko ojcem chrzestnym Jacka ale i biologicznym. 

Leon rzeczywiście nie radził sobie z tym faktem, że ojcem Jacka jest Kamil, ale nadal Zochę kochał, choć czasami ta jego miłość miała dość okrutne oblicze. I dobrze, że Kamil był blisko, bo Leon zupełnie się mentalnie wyłączył z kontaktu z Jackiem. Co najwyżej ciągle miał coś dziecku za złe. Na domiar złego Jacek był znacznie bardziej podobny do Kamila niż do Leona. Zocha proponowała by się rozeszli, ale tego to sobie Leon nie wyobrażał. Kochał Zochę nadal, jakąś dziwną, obłąkaną miłością.

W Kanadzie znaleźli się dzięki ciotecznej siostrze  Zochy, która wyemigrowała do USA, tam poznała Kanadyjczyka za którego wyszła za mąż. Kanadyjczyk był rodem z Vancouver i gdy się ożenił powrócił do Vancouver. I to właśnie owa siostra zaprosiła do siebie Zochę i Leona. W liście zapewniali, że na mur-beton znajdzie się praca dla Leona, bo Kanada bardzo chętnie przyjmowała ludzi z cenzusem. Ponieważ Kanadyjczyk był poważnym człowiekiem, Leon za jego radą przesłał do Kanady przetłumaczone wszystkie swoje dyplomy, kursy, opinie z miejsc pracy i dostał promesę zatrudnienia w jednej z firm w Vancouver.

Ze względu na Zochę Leon chciał, by jechał z nimi Jacek. Wiedział jak bardzo Zocha kocha Jacka, a on wszak bardzo kochał Zochę i nie chciał by ciągle tęskniła za Jackiem. Ale Zocha cały czas podejrzewała, że Leon tak naprawdę chcąc by jechał z nimi Jacek chciał zrobić Kamilowi na złość. Bo jak zauważyła na przestrzeni lat, gdy mieszkali wszyscy jeszcze u rodziców bliźniaków to miłość między nimi była bardzo dziwna i chyba więcej było pomiędzy nimi animozji niż miłości i życzliwości. I wcale nie namawiała Jacka na ten wyjazd. A teraz to Zocha wie, że zrobiła dobrze, bo widzi, że Jacek jest szczęśliwy z  Martą.

Spłakały się nieco obie gdy Zocha snuła swą opowieść. A Marta opowiedziała z kolei Zosi, o swoim pierwszym, nieudanym związku, co wywołało u Zochy potok łez, mówiła też o tym jak się pomału z Jackiem poznawali, opowiedziała też o tym jakim jej zdaniem porządnym, wrażliwym i dobrym człowiekiem jest  Kamil i jakim super mężem jest Jacek. A Zocha poszła do sypialni, gdzie w domowym sejfie, pośród swoich dokumentów miała ukryty wynik badania nasienia Leona, wykonanego gdy już Jacek był na świecie, a oni starali się o następne dziecko. Przyniosła kopertę z wynikiem i wręczyła to Marcie- weź to Martusiu, może się wam to przyda.

Marta nie ukrywała, że im obojgu bardzo się podoba Vancouver, że na pewno jeszcze tu przyjadą. Zaprosiła też Zochę by przyjechała z Leonem lub sama do Polski, jest gdzie mieszkać, bo tak naprawdę to każde z nich ma własne mieszkanie. Oni mieszkają  w trójkę w mieszkaniu Kamila, ale i ona i Jacek mają swoje mieszkania, z tym, że mieszkanie Jacka wynajmują, a jej stoi puste i są to dwa pokoje z kuchnią, na bardzo ładnym osiedlu.

Męska część rodziny powróciła do domu późnym popołudniem. Wyniki badań będą mogli odebrać za dwa dni.Wyniki badań wykażą czy Leon i Kamil są tak naprawdę klonami, czyli powstali z jednej zygoty, czy tylko "dwojaczkami", czyli dwa jajeczka zostały zapłodnione dwoma różnymi plemnikami. Bliźniaki jednojajowe posiadają takie samo DNA, ale i tak, w drodze dodatkowych badań będzie można ustalić który z nich jest ojcem Jacka. Ale wg pracowników laboratorium w którym byli, oni nie są bliźniakami ale  dwojaczkami. I opowieści rodzinne, że jeden z nich jest starszy, właśnie o tym świadczą. Bo gdy się rodzą dzieci dwujajowe pomiędzy ich przyjściem na świat może minąć nawet kilka godzin, jeśli poród odbywa się  siłami natury. I tak " na oko", jeszcze bez badań widać, że Jacek raczej jest synem Kamila a nie Leona.

No cóż, miałem syna, który był mi solą w oku, a teraz najprawdopodobniej zmieni  się w mego  bratanka. Kamil miał bratanka, a miał tak naprawdę syna, ale był na tyle fajnym bratem, że nigdy tego nie powiedział Jackowi ani komukolwiek w rodzinie.Nie wyobrażałem sobie życia bez Zochy i cały czas od chwili, gdy się okazało, że raczej nie mam szans na potomstwo żyłem w strachu, że Kamil mi ją zabierze, bo Jacek to jego dziecko, a dziecko musi mieć matkę - stwierdził Leon.

A teraz nadal się boisz, że ci ją Kamil zabierze?- zapytała Marta. Nie, już się tego nie boję.   Przez dobry kwadrans w pokoju było cicho, w końcu odezwała się Marta - popatrzcie - przez jeden głupi pomysł cztery osoby były nieszczęśliwe - może nie  w tym samym czasie, ale jednak byliście nieszczęśliwi. Jacek, bo czuł, że coś jest źle i wydawało mu się, że za coś Leon jest na niego zły, Kamil, bo był ojcem, ale  nie miał prawa decydowania o życiu Jacka. Ty Leonie też byłeś nieszczęśliwy, bo nie umiałeś pokochać Jacka jak ojciec. Przerzuciłeś w pewien sposób swój głupi pomysł na barki Zosi  i zaszła w ciążę. Ale myślę, że i tak najgorzej miała Zochna, bo została potraktowana instrumentalnie przez człowieka, którego  kochała. 

 Pomyśl,  jak bardzo cię kochała, że posłuchała cię i weszła Kamilowi do łóżka. A tak naprawdę usłyszawszy takie dictum powinna była dać ci w twarz i odejść jak najdalej. Nie mówię tego po to by cię zawstydzić, ja tylko zbieram fakty. I trochę mi się chce śmiać, że gdyby nie to moje zdjęcie z Jackiem i Kamilem, na którym Jacek i Kamil różnią się tylko wiekiem, Jacek nie rzuciłby Kamilowi pytania jak długo jeszcze będzie się Kamil wypierał ojcostwa. I, tu mówię, mea culpa, namówiłam ich obu żeby wysłać to zdjęcie do was. Byłam pewna, że w jakiś sposób zareagujecie na to zdjęcie. Co prawda nie podejrzewałam, że nas zaprosicie. To raczej był znak od nas, że chcemy wreszcie pewne sprawy ustalić w sposób ostateczny. Kamil chciał to wszystko załatwiać z pomocą  polskiej kancelarii prawniczej, no ale skoro  przyjechaliśmy , to myślę, że tak jest znacznie lepiej. A  jak ty uważasz Leonie?

Myślę, że lepiej. To wasze pokolenie jest bardziej otwarte i szczere niż nasze, chyba niewiele  spraw jest zamiatanych pod dywan, bo nie wypada powiedzieć o czymś prawdy- stwierdził Leon.  Marta uśmiechnęła się - niestety o wielu sprawach nadal się nie mówi w rodzinach, zwłaszcza na prowincji, niewygodną prawdę się ukrywa. Nadal zamiata się wiele spraw pod dywan. Ale ponieważ byłam ofiarą takiego ukrywania prawdy - nauczyłam się rozmawiać z moimi bliskimi i przyjaciółmi o sprawach, które zwykle zamiatane są pod dywan. Nauczyłam się tego na psychoterapii, którą musiałam przejść żeby nie wpaść w depresję lub w nerwicę. Mam wrażenie, że teraz gdy już prawda o tym, kto jest biologicznym ojcem wyjdzie na światło dzienne ty, Leonie i Kamil, w pewien sposób się odnajdziecie jako bracia. Nikt nikomu niczego już nie będzie winien.

Jacku, a może chciałbyś trochę popracować i pomieszkać w Vancouver?- spytał Leon- mógłbym ci załatwić dobrą pracę.  To miło brzmi- stwierdził Jacek, ale jestem w trakcie robienia doktoratu i z całą pewnością  nie przerwę jego pisania. Między innymi dlatego mam tak mało czasu i tak krótko tu jesteśmy. Vancouver jest pięknym miastem, ale ja mam zamiar nadal być pracownikiem naukowym, lubię swoją pracę. Nie wiem jeszcze kiedy będę bronił, ale pewnie do czerwca uda mi się obronić pracę.

Więc może w lecie wy byście przyjechali do Polski. Mieszkać będziecie w mieszkaniu Marty, które stoi puste, bo my mieszkamy z Kamilem. Marta jest zadania, że nie powinien mieszkać sam. Zresztą nam się naprawdę dobrze mieszka razem. Ulubiony profesor Marty  twierdzi, że ludzie mieszkający samotnie szybciej się starzeją, częściej chorują, popadają w  depresję. 

Wynik badania genetycznego był jednoznaczny - ojcem Jacka jest Kamil. Porównanie genów Jacka i Leona wykluczyło ojcostwo Leona. Wszystkie wyniki  badań i ich opis zostały przetłumaczone na język polski przez tłumacza przysięgłego. Jak powiedziała Marta- misja została wypełniona.

W trzy dni później wracali już do Polski. Pożegnanie było nieco łzawe, ale Jacek i Marta nie wykluczali, że któryś urlop spędzą właśnie Vancouver, bo to naprawdę nadzwyczajne miasto, interesujące jak rok długi, bez względu na porę roku.

Warszawa powitała ich kilkunastostopniowym mrozem i sypiącym śniegiem. A dzień wcześniej spacerowali w parku nad Pacyfikiem i delektowali się  przepięknym zachodem słońca i widokiem oświetlonego Vancouver z wieżowca, na którym była platforma widokowa. Upału nie było, ale było +5,  śnieg był tylko w wyższych partiach widocznych gór i w niektórych dalej  leżących od  centrum parkach.

                                                                      c.d.n.

 



sobota, 15 maja 2021

Każdy na coś czeka -10

Święta, święta i po świętach. Wyjazd był tuż, tuż, jeszcze tylko Sylwester spędzony w huku petard, wyciu i szczekaniu przerażonych psów. Dni pomiędzy świętami a Sylwestrem upływały na szykowaniu się do wyjazdu, czyli "kombinowaniu" co naprawdę ze sobą wziąć. Gdy tylko Marta wpadała w namysł czy ma daną rzecz brać czy może nie, Jacek zaraz mówił - możesz nie brać, kupimy w razie potrzeby na miejscu, nie jedziemy na sawannę, ale do miasta w Kanadzie a nie w Rosji, przestań oszczędzać na sobie. I zrozum wreszcie, że moje konto jest również twoim kontem. Jeżeli był przy tym obecny Kamil, to zaraz dorzucał- moje konto  też macie do dyspozycji, pamiętajcie o tym. A dla "rozluźnienia atmosfery" Kamil im opowiedział jak to zaginął jego bagaż gdy leciał do Moskwy, więc "ogromnie ważna delegacja" trwała  bardzo krótko, bo następnego dnia wrócił do kraju, jako że w bagażu podręcznym miał tylko dokumenty, które po prostu zostawił koledze a sam wrócił. A jego bagaż znalazł się dość szybko i to w dobrym stanie bo........nie opuścił wcale Warszawy. Marcie udało się przekonać Kamila, by przed wyjazdem odwiedził swego lekarza, który zapisał im wszystkim lek poprawiający krążenie, które będzie nieco upośledzone  długim siedzeniem. Lek zakupili w szwajcarskiej aptece.

Do Frankfurtu lecieli Lufthansą, potem przejęła ich linia Air Canada. Czas pomiędzy jednym a drugim etapem podróży spędzili w strefie tranzytowej, starając się jak najwięcej spacerować. Z lekkim zdziwieniem przyjęli wiadomość, że będą mieli  przesiadkę pomiędzy Frankfurtem a  Vancouver, ale nie mieli na to najmniejszego wpływu. Kamil usiłował tę sprawę wyjaśnić z personelem, ale z odpowiedzi wynikało jasno, że jest to "regularna" przesiadka, tylko panie wystawiające  bilet zapewne o tym nie wiedziały. No ale wszystko się zgadza w sensie  ceny biletów oraz rezerwacji,więc nie ma problemu. 

Kamil i Jacek śmiali się, że Marta włączyła u siebie tryb przeczekiwania - w samolocie ilekroć przytulała się do ramienia Jacka  zaraz spokojnie zasypiała. Kamil patrzył na oboje z wielką radością-cieszył się, że jego syn znalazł tak wartościową partnerkę i wyraźnie oboje są ze sobą szczęśliwi. To wielce zabawne - myślał- ale odkąd się Jacek ożenił  bardziej poczułem się ojcem niż wcześniej. Zastanawiał się czy i kiedy zostanie dziadkiem, ale sądząc z wypowiedzi "młodych" to im się do posiadania dzieci wcale nie  spieszyło. No cóż, widać mamy geny jakieś  nie takie - mnie sama myśl o związaniu się z kimś przeraża- rozmyślał. Poromansować przez jakiś czas to i owszem, ale być stale razem to już nie. A może po prostu nie spotkałem  na swej drodze żadnej kobiety, która by mnie porwała swą osobowością a nie tylko urodą? Bo uroda to jednak zbyt mało.Może gdybym spotkał taką jak Marta to bym się ożenił? Ale być może ta cała sytuacja z Zochą i ten pokręcony związek Leona miały aż tak bardzo negatywny na mnie wpływ, że  zupełnie wybiły mi z głowy jakiś trwały związek? No cóż - myślał wgapiając się w pełznące pod nimi chmury przypominające bitą śmietanę - skończyłem  psychologię a wiele mądrzejszy od tego nie jestem. Ale dobrze, że przynajmniej oni są szczęśliwi. Ciekawe co poczuję gdy zobaczę Zochę - zabawne- dzieciaka jej zrobiłem, ale nigdy potem nie budziła we mnie najmniejszych emocji związanych z seksem, chociaż widywałem ją przez wiele  lat niemal codziennie. Ciekawy jestem co czuł Leon gdy tak codziennie u nich bywałem? Może nas podejrzewał, że romansujemy? Jedno jest pewne - nie bardzo sobie radził z tą sytuacją, że Jacek nie jest jego dzieckiem. A ja z tym, że jestem jego ojcem biologicznym bez żadnych praw do niego. Byłoby dobrze gdybyśmy obaj jednak o tym porozmawiali  sami, bez osób trzecich. Szkoda, że nie zrobiliśmy tego wcześniej. A może nie szkoda - dzięki temu byłem z Jackiem gdy oni wyjechali.Nie sposób jest wiedzieć jak byłoby "gdybyśmy zrobili coś innego niż zrobiliśmy."

Jacek, który wcześniej przegadał z Martą temat "Leon i ja" cieszył się, że leci razem z Martą, że ona przytula się do niego, że on czuwa nad jej snem, że miał wielkie szczęście, że ją w Empiku kiedyś spotkał, że Kamil ją akceptuje. Ciekawy był jak na swą synową zareaguje Zocha. Z opowiadań swych żonatych kolegów wyrobił sobie o matkach  żonatych synów niezbyt pochlebną opinię, że są: czepliwe, że krytykują wszystko co synowa robi, bo przecież one  najlepiej wiedzą co synkowi żona powinna zapewnić, że nie proszone próbują nadal kierować życiem swych dorosłych synów, że wtrącają się do wszystkiego, że stawiają swych synów w sytuacji, w której oni ciągle muszą wybierać- albo żona, albo matka i że to jest nie do zniesienia. Miał tylko cichą nadzieję, że może Zocha  jest inna. Szykując dedykację do szala dla Zochy napisał- "Mamie, żeby dobrze służył zapewniając ciepło i wygodę - Jacek i Marta."

Teoretycznie samoloty przylatują punktualnie, no ale to tylko teoretycznie.  Do Vancouver przylecieli z półgodzinnym opóźnieniem- niby nic, ale długo czekali do odprawy paszportowej i dość długo na bagaż. Gdy wreszcie wyszli Jacek wypatrzył, że chyba widzi Leona z polskim proporczykiem. I rzeczywiście, to był Leon. Mocno odchudzony,wyglądający znacznie starzej niż Kamil. Był sam, bo Zocha musiała skorzystać z łazienki, więc wymieniwszy pierwsze powitania stali teraz czekając na Zochę. Leon, patrząc na swego brata powiedział- a ty to chyba byłeś na jakiejś kuracji odmładzającej, świetnie wyglądasz. Kamil roześmiał się-  nie byłem na żadnej kuracji, ale słucham się Marty, która zmusiła mnie do regularnych ćwiczeń i dba żebym się  nie zajadał słodyczami. Marta to taki nasz dobry duszek, chociaż czasami jak przygada to człowiek ma ochotę uciec w siną dal.  

Jacek z wysokości swego wzrostu wypatrzył Zochnę, chwycił Martę za rękę i pociągnął za sobą, by spotkać  matkę tylko w obecności Marty. Objął, ucałował i powiedział - przyjechałem mamuś z kobietą, którą  uwielbiam i mam nadzieję, że i ty  ją pokochasz- wypuścił Zochę z objęć a ona podeszła do Marty ze słowami- witaj Martusiu w rodzinie, na żywo jesteś jeszcze ładniejsza niż na zdjęciu. Musisz być bardzo mądrą i dobrą dziewczyną, skoro Jacek cię wybrał! I mówmy sobie po imieniu, dobrze? Bo wiesz, matkę to się ma tylko jedną. Chodźcie, bo jeszcze pomyślą, że spiskujemy. Leon na starość nieco głupieje, zrobił się złośliwy. 

Jacek wziął obie  swoje kochane kobiety pod ręce i szedł z nimi w stronę Kamila i Leona. Obaj byli naburmuszeni i  Jacek powiedział - jeśli odczuwacie wielką potrzebę dowalenia sobie wzajemnie to podjedźmy gdzieś w bardziej odludne miejsce, zostawimy was tam i możecie się tam tłuc. Będziemy tu niemal dwa tygodnie, więc możecie spędzić je razem albo zwyczajnie rozmawiając albo się tłukąc jak pętaki. Zocha  machnęła ręką i powiedziała - synku, nie denerwuj się, to takie stroszenie piór, jedźmy do domu, musicie przecież odpocząć po podróży. Jacek wziął walizkę Marty i swoją  i ruszyli z Zochą do wyjścia z lotniska. Za nimi z zaciętymi minami szli bliźniacy. Droga do parkingu była na tyle długa, że gdy dotarli do samochodu bracia zdążyli wrócić do równowagi.

Zochna i Leon mieszkali od kilku lat całkiem daleko od centrum Vancouver, w kolonii niedużych domków. Domki nie robiły dobrego wrażenia, bo wszystkie były w szarym kolorze. Najmniej się podobało Kamilowi, że stały bardzo blisko siebie. W porównaniu z nimi, to osiedle, które oglądali w podwarszawskiej gminie było super eleganckie bo i domy były większe i otaczające je ogródki. No i tamte domki były murowane, te były drewniane. 

Vancouver, jak wiele innych miast na świecie powstał z połączonych ze sobą małych przystani, baz wielorybników, osad drwali. Początkiem rozwoju miasta był port, ulokowany na zachodnim krańcu Kolei Trans Kanadyjskiej, dzięki któremu miasto się bogaciło wysyłając i odbierając różne towary. Prawa miejskie miasto nabyło już w 1886 roku. Kolej budowali głównie imigranci chińscy i po ukończeniu budowy linii kolejowej wielu z nich się tu osiedliło. A nazwa Vancouver to nazwisko brytyjskiego odkrywcy i badacza, Georga Vancouver, badającego otaczający  miasto region.

Miasto bardzo się podobało całej trójce. Jak każde duże miasto miało ładniejsze i średnio ładne dzielnice. Miało wiele pięknych, bardzo zadbanych parków, których  ilość wręcz imponowała, bowiem była ich ponad setka. Najmniej podobały się im  plaże, bo nie były to takie piękne, złociste plaże jak te nad Bałtykiem. Zaskoczyła Martę ilość gorzelni, na szczęście zwiedzili tylko jedną i Marta była zaskoczona, że smakowała jej produkowana w niej whisky, bo Marta nie lubiła wysokoprocentowych alkoholi. Sporo pływali promami, byli również na wyspie Vancouver. Jak stwierdziła Marta, Vancouver  jest zaskakującym  miastem,bo właściwie oferuje niemal wszystkie atrakcje przyrodnicze - i morze i góry, lasy z pięknym drzewostanem i jeziora, nowoczesne centrum ze szklanymi wieżowcami, świetne muzea, imponujące  Galerie Sztuki. Ogromnie podobał im się Park Stanleya, choć jak twierdził Jacek trudno nazywać parkiem  "coś" co jest właściwie lasem. Innego dnia wjechali kolejką linową na  Grouse Mountain, skąd był  piękny widok i na morze i na góry. Z Muzeum Morskiego i  Muzeum Antropologii trzeba było Martę wyciągać na siłę. Wszystkich zachwyciła marina, w której były barki mieszkalne, czyli domy jednorodzinne  na barkach. Co dziwniejsze, to niektóre miejsca były dla Zochy i Leona "dziewicze"- np. po raz pierwszy wędrowali wiszącymi pośród lasu mostami, po raz pierwszy wjechali na Grouse Maountain,w Dzielnicy Chińskiej chyba też byli po raz pierwszy. 

Bracia dwa dni z rzędu  byli zostawieni sami sobie, a po Vancouver wędrowała Zocha z  Jackiem i Martą. Gdy wracali do domu zastanawiali się czy bracia będą nadal w takim samym stanie jak rano, gdy wychodzili z domu. Gdy zwiedzali miasto i zachwycali się nim Marta spytała Jacka, czy nie żałuje, że został w Warszawie zamiast wyjechać z Zochą i  Leonem.  Nie, nie żałuję, bo dzięki temu poznałem i pokochałem ciebie Martuniu, poza tym wyjaśniło mi się kilka spraw rodzinnych, w tym moje podświadome wówczas większe przywiązanie do Kamila. Ale nie ukrywam, że chętnie pobyłbym tu dłużej, ale tylko i wyłącznie razem z tobą i Kamilem, nie sam. Jeżeli mama i Leon ponownie zniosą obecność naszej trójki to na  pół roku moglibyśmy tu przyjechać. Albo gdyby nam znaleźli na pół roku jakieś lokum. Ciekawy jestem co będzie jutro, bo część męska rodziny jedzie na te badania i spotkanie z prawnikami. Będziecie jutro miały z mamą "babski dzień".

                                                                          c.d.n.


czwartek, 13 maja 2021

Każdy na coś czeka - 9

 Remont i lekkie przemeblowywanie mieszkania trwało nieomal cały tydzień, ale efekt końcowy wynagrodził wszystkie niedogodności. Obydwie łazienki były wielce wygodne a gdy pralkę udało się umieścić w nieco przemeblowanej kuchni w dużej łazience powstało miejsce na naprawdę dużą kabinę prysznicową, taką, by w razie potrzeby można było bez trudu pomóc osobie wymagającej pomocy w trakcie kąpieli. W małej łazience kabinę "osiemdziesiątkę" zamieniono na "dziewięćdziesiątkę" i trochę zmieniono ustawienie. Obecna sypialnia Kamila z nowym łóżkiem też prezentowała się dużo lepiej, zyskała  na przestronności, dostała nowy mebel w postaci bardzo wygodnego , zgrabnego niedużego fotela,  małego stoliczka oraz lampy stojącej z łatwym do sterowania  snopem światła. Takie same właściwości miała  nowa lampka nocna. Kamil wpierw narzekał, że nie będzie się mógł w tym fotelu zdrzemnąć, ale zaraz usłyszał, że na jego biodro jedyną pozycją właściwą do spania jest pozycja horyzontalna, którą zapewnia bardzo wygodne  łóżko. W trakcie  remontu mieszkali w mieszkaniu Marty i zgodnie stwierdzili, że jeszcze wstrzymają się z dawaniem go pod wynajem. "Geograficznie" było w lepszym miejscu niż mieszkanie Kamila, na bardzo zielonym i świetnie zagospodarowanym osiedlu, dobrze skomunikowanym z centrum miasta. 

Wyprawę do Kanady  zaplanowali na pierwszą połowę stycznia - po prostu był to jedyny termin, w którym mógł jechać Jacek. Pisząc do matki i Leona Jacek wspomniał, że zależy mu bardzo na tym, by "wyprostować" sprawę tego, który z braci tak naprawdę jest jego ojcem, więc niech Leon zorientuje się gdzie mogą w Vancouver szybko zrobić testy genetyczne, za które on sam  zapłaci, bo to w gruncie rzeczy jego sprawa a nie  Leona lub Kamila. Bo sam  fakt wielkiego podobieństwa Kamila i Jacka to jeszcze nie dowód, by zmienić swą metrykę urodzenia. Im bliżej było do wyjazdu tym mniej chęci do niego wykazywał i Jacek i Kamil. Obaj się obawiali, że Leon może w ostatniej chwili odmówić udziału w testach. 

Z drugiej strony na zdrowy, chłopski rozum powinno wystarczyć badanie genetyczne Jacka i Kamila, ale tutejszy prawnik twierdził, że powinno być również wykluczenie ojcostwa Leona. Ciągłe dyskusje na ten temat zamknęła  w końcu Marta mówiąc, że jeszcze trochę a polecą do Vancouver bez niej, bo ona ma już dosyć. Jeśli nawet Leon nie zgodzi się na testy to niech zrozumieją, że mają darmową niemal wycieczkę do Kanady. A co będzie to się okaże na miejscu. 

Jacek nagle zaczął się zastanawiać jak ma mówić do Zochy co Martę doprowadziło do wybuchu wściekłości - no jak to jak? - masz mówić do niej mamo- tak czy siak  zawsze, aż do swej śmierci ona będzie twoją matką, niezależnie od tego kto jest twoim ojcem. Wczuj się nieco w jej skórę - przecież ona miała z wami koszmarne życie, bo jak sam twierdzisz to Leon kochał tylko ją i tolerował cię przez fakt, że twoje zaistnienie umożliwiło mu bycie z Zochą. A że zgodziła się na taki układ, lub może go wymyśliła - nie nam oceniać ten pomysł. Jeżeli myślisz, że miło jej było w tej waszej rodzinie to się zapewne bardzo mylisz. 

To nie jej wina, że pokochała faceta, który nie miał odwagi przeciwstawić się swoim rodzicom i zostać gołym i bosym, bo jeszcze nie ukończył studiów. Gdyby miał więcej oleju w głowie to poprzestałby na nieregularnym z nią współżyciu i wytłumaczył dziewczynie, że jednak musi ukończyć wpierw studia by zapewnić im obojgu i z czasem dziecku byt. Nie sadzę by panny służące miały zbyt wiele oleju w głowie, ale Leonowi też go zabrakło. 

A Kamil też się nie popisał - to, że weszła mu do łóżka wcale go nie rozgrzesza. Pomyśl - to tak jak ja bym mu niespodziewanie wlazła teraz nocą do łóżka - sądzisz, że gdyby mnie okazjonalnie przeleciał to byłaby to tylko moja wina? A jego ani trochę? Kamil nie sądził chyba, że to czarownica na miotle przyleciała, wiedział, że to ani chybi Zocha, dziewczyna z którą niemal co noc kotłuje się Leon. I co, uważał, że to normalne, że i on przy okazji się załapie na seks? Uruchom Jacusiu trochę myślenie wychodzące nieco z innego miejsca niż krocze.  Od kilku dni mdli mnie już od tych waszych durnych dyskusji. Idę gotować obiad - gary przynajmniej nie bredzą! Wyszła z pokoju, w kuchni zamknęła za sobą drzwi i otworzyła okno. Padał deszcz, więc je nieco przymknęła by nie napadało do środka.

No cóż - chyba im nieco za mocno dowaliłam, może powinnam była milczeć i się w to nie wtrącać? Ale cholernie mnie wnerwili. Pieprzone bliźniątka - niewiniątka! Może gdyby ktoś z nimi wtedy rozmawiał szczerze o seksie, o życiu to może nie byłoby tego problemu?

W ramach szykowania się do wyjazdu Marta kilka razy odwiedziła Cepelię - wiedziała, że niemal wszyscy rodacy udający się za ocean kupują w ramach prezentów wytwory ludowe. Zochna też raczej była z ludu, ale Marta zupełnie nie miała pojęcia z jakiego regionu Polski Zochna pochodziła. Postanowiła kupić coś mało osobistego, nadającego się do ozdoby mieszkania lub na prezent dla kogoś. Jeśli Zochna stwierdzi, że jej taki produkt nie jest przydatny to może go wtedy komuś sprezentować.Tymi uniwersalnymi prezentami były piękne bieżniki koronkowe z Koniakowa wraz z serwetkami i jeden prezent osobisty dla Zochny- prześliczny koronkowy szal z bardzo cienko tkanej wełenki mieszanej z jedwabiem. Rozmyślając o zakończonej przed chwilą dyskusji postanowiła  zmusić Jacka, by do szala dodał dedykację- niech Zochna ma taki namacalny dowód, że to prezent od Jacka dla niej.

Po chwili zajęła się szykowaniem obiadu, w pewnym sensie "odwieszając" sprawę ojcostwa Kamila na dość odległy "wieszak."

Po pół godzinie rozległo się pukanie do kuchennych drzwi. Drzwi się leciutko uchyliły a  w rozszerzającej się szparze ukazał się wpierw bukiet pięknych herbacianych róż , które trzymał w ręce Jacek.  Popchnięty z tyłu przez Kamila wszedł do kuchni. Kamil z kolei trzymał w ręce kilka ciętych storczyków - kremowych z brązowymi cętkami. Kochanie, chcemy cię obaj przeprosić i powiedzieć, że niestety ty masz rację. Nie gniewaj się już. Naprawdę obaj cię przepraszamy. Jacek odłożył róże na stół kuchenny i objął Martę całując jej oczy i usta, wtedy podszedł Kamil i objął ich oboje mówiąc - nie gniewaj się córeczko, proszę.

Marta wyzwoliwszy się delikatnie z ich objęć powiedziała- przepraszam was, chyba za wiele na raz powiedziałam, może wcale się nie powinnam w to wtrącać. Powinnaś, teraz jesteśmy jedną rodziną - zapewnił ją Kamil. A rodzina powinna sobie mówić prawdę w oczy, nawet gdy to boli. I właśnie sobie uzmysłowiłem, że chyba jesteś jedyną osobą, która ujęła się za Zochą.

Do których wazonów wstawić kwiaty? Storczyki do tego zielonego, tylko tak, by nie całe łodygi były w wodzie, a róże do tego "chińskiego". Na zgodę obaj dostąpili zaszczytu pomagania jej w szykowaniu obiadu - jak zwykle takiego co najmniej na  dwa dni. 

Tegoroczne Boże Narodzenie, pierwsze wspólne dla całej trójki, świętowali radośnie. Jacek z Kamilem musieli się zaraz na początku grudnia "wyspowiadać" u Marty co lubią jeść w święta, bo bardzo chciała by w te  dni każdy zjadł to co lubi, nawet gdyby to nie było danie tradycyjne, tym bardziej, że w domu rodziców Kamila i Leona obowiązywała tradycja protestancka. Jak się śmiała Marta będą to święta "mieszane"- resztki świat z dwóch religii, protestanckiej i katolickiej i zupełnie świeckie podejście do tego. W salonie zaraz pierwszego dnia grudnia Jacek ustawił spore pudło pomalowane w pasy zielone i czerwone, do którego każde z nich wkładało zapakowane i  oznaczone dla kogo - prezenty. W  krótkim czasie pudło się zapełniło i było "z górką", więc obok stanęło drugie, równie duże pudło. Nim nadeszła wigilia obok pudeł znalazło się kilka sporych paczek - jedne duże i lekkie, inne nieco mniejsze, ale ciężkie. No tośmy nieźle zaszaleli - pomyślała Marta.

Przed wigilią trwała zawzięta dyskusja, kiedy będzie można rozpakowywać prezenty- w domu Marty prezenty rozpakowywano przed kolacją wigilijną, w domu  Jacka - po kolacji wigilijnej, a u rodziców Kamila i Leona- w pierwszy dzień świąt po  śniadaniu. W końcu postanowili, że rozpakują prezenty po kolacji, gdy już będą na stole tylko słodycze i wino.

W salonie w wigilię rano Jacek z Kamilem ubierali choinkę, która niemal sięgała do sufitu, czyli jak nic miała dwa metry wysokości. Jakimś cudem (chyba) jej gałązki wytrzymały tę ilość ozdób - część z nich Jacek pamiętał jeszcze z dzieciństwa, a część była dokupiona  przed świętami.Oczywiście jakoś im nie wpadło do głów, że może trzeba by wpierw coś w tym temacie uzgodnić, każdy z nich kupował  na własną rękę. Na stole w pełnej zgodzie pieczona gęś leżała na półmisku obok karpia w galarecie i plastrów wędzonego łososia. Były pierogi z grzybami i kapustą i bigos z wędzonką. Była i zupa grzybowa i barszcz czerwony z "diablotkami". Wśród słodkości był placek drożdżowy, zagnieciony przez Jacka, keks, makowiec w postaci tortu makowego i coś na widok czego aż się Kamilowi oczy zaszkliły- kruche ciastka z cukrem-kryształem na wierzchu - jego ulubione, które pamiętał jeszcze z domu rodzinnego. Oprócz tego był talerz z bakaliami i suszonymi owocami no i ulubione Marty orzechy w czekoladzie. Jak stwierdziła to z powodzeniem można by tym wszystkim podjąć  pułk wojska i nikt by głodny nie wyszedł. Ze zdumieniem patrzyła na swego męża i teścia - jeszcze nigdy żaden z nich nie jadł tyle naraz. Pomarańcze, mandarynki i jabłka i kompot ze suszonych owoców już nie były w stanie przejść im przez gardła.

Ilość książek, które stały się "prezentem pod choinkę" wypełniłaby swobodnie przeciętny regał- dobrze, że w salonie było jeszcze miejsce na kolejny taki mebel. Kamil dostał puf (dobrany kolorem obicia do fotela w sypialni), który  był jednocześnie schowkiem, bardzo ładny pulower z cienkiej, ale 100% wełny, tak zwaną bonżurkę w czarną i czerwoną kratkę, wielce gustowną i nobliwą piżamę flanelową w drobną kratkę taką jak kratka bonżurki oraz nowe domowe klapki oraz skarpetki z alpaki, tak zwane do spania. Jacek dostał męski kardigan w interesującym ciemno-kasztanowym kolorze, rękawiczki zamszowe podbite futerkiem, ciepły mięciutki szalik, zamszowe domowe klapki i ciepły puchaty dres z czegoś co udawało futerko. A Marta dostała futrzany płaszcz- lekuchny, ocieplany cienkim  polarem, który był ukryty pod podszewką. Futerko było w piaskowym kolorze.Poza tym dostała ciepły polarowy szlafrok, bieliznę dzienną w której mogłaby z powodzeniem robić striptease, a co najbardziej ją zdumiało to  fakt, że wszystko było dokładnie w jej rozmiarze, w uniwersalnym cielistym kolorze. Gdy rozpakowała wszystko zapytała- no to który z was to kupował? Razem kupowaliśmy z Kamilem- ponieważ masz przy bieliźnie odcięte wszystkie metki wziąłem do sklepu twoje majtusie i staniczek na wzór, a że się nieco krępowałem, to Kamil chodził ze mną. Od razu kupiłem więcej, bo to jakiś unikalny model i rozmiar, był praktycznie tylko w jednym sklepie. Dla mnie i tak jesteś najpiękniejsza au naturel. A żebyś widziała miny klientek w sklepie gdy wchodziliśmy- no chyba  brały nas baby za zboczeńców. Teraz to już sobie  zapisałem ten rozmiar. No to teraz będę musiała bardzo dbać o linię, żeby z tej bielizny nie wyrosnąć, śmiała się Marta. A jak trafiliście z rozmiarem futerka? Drobiazg, wymierzyliśmy twój płaszczyk centymetrem i potem w sklepie mierzyliśmy to co nam się wydawało dobre. A płaszczyk to nam skrócili w jeden dzień, rękawy też skracali,bo był chyba na jakąś topolę szyty.

A Marta pokazała im co już kupiła do Kanady - powiedziała też, że Jacek powinien dołączyć do szala imienną dedykację. Ale nie ma pojęcia co ma kupić dla Leona, nic jej nie przychodzi do głowy, a tu już najwyższy czas coś kupić. A może jakiś album z aktualnymi zdjęciami Warszawy? Od czasu ich wyjazdu sporo się  przecież zmieniło.

                                                                  c.d.n.


Każdy na coś czeka -8

Weekend upłynął  im  na "zwiedzaniu" różnych  osiedli domków jednorodzinnych. Kamil ze zdumieniem stwierdził, że zupełnie bezboleśnie i bez pomocy wsiada i wysiada z samochodu. Bardzo go ten fakt ucieszył, teraz już bez obaw patrzył na wielogodzinny lot do Kanady.

Na każdym z osiedli wysiadali i "zwiedzali" sprawdzając czym osiedle dysponuje. Jeśli w pobliżu nie było żadnej przychodni lekarskiej, żadnego sklepu, żadnej komunikacji z centrum miasta- takie osiedle  natychmiast skreślali z listy swych zainteresowań. Marta wszystko pilnie  zapisywała w swoim notesie, co trochę bawiło Jacka, ale szybko mu wyjaśniła, że gdy będą czytać ogłoszenia o sprzedaży którejś z nieruchomości  w tych okolicach, to już będzie wiadomo czy w ogóle sobie  głowę zawracać telefonowaniem lub oglądaniem danej posesji. Podobało im się jedno z osiedli należące do gminy podwarszawskiej, robiło wrażenie dobrze zorganizowanego, ponadto na osiedlowej tablicy ogłoszeń wyczytali, że zgodnie z postulatami mieszkańców powstanie  dla dzieci szkoła podstawowa, a przychodnia lekarska już przyjmuje zapisy pacjentów do lekarza pierwszego kontaktu. Co prawda sklepów tu nie było, ale do znanej sieciówki  Auchan był przysłowiowy rzut beretem, od biedy nawet na piechotę.

Gdy tak spacerowali po tym osiedlu co jakiś czas przystając i omawiając mijane domki i ogródki, z jednego z domków wyszedł starszy pan i wyszedł poza swój teren zagradzając im drogę i mówiąc: ja przepraszam, ale czy państwo kogoś tu szukają? Bo ja tu mieszkam od początku i wszystkich znam- tu wymienił swoje imię i nazwisko. Bo państwo to już trzeci raz tędy przechodzą. 

Marta zaprezentowała swój najpiękniejszy uśmiech i powiedziała- nikogo nie szukamy, my po prostu zwiedzamy dziś różne osiedla domków jednorodzinnych, bo chcemy kupić taki piętrowy domek dla nas.  Na dole mieszkałby tata, a my z mężem na górze. Od jutra będziemy przeglądać ogłoszenia i jeśli trafi się jakieś z tej okolicy to będziemy wiedzieć, że warto tu przyjechać i obejrzeć. A może mi pan powiedzieć jak się tu mieszka? No teraz to już całkiem nieźle, ale na początku mieszkało się w błocie, gorzej niż na regularnej wsi. Poza tym jesteśmy podłączeni do miejskich mediów, co nieco podrożyło koszty budowy tego osiedla. Chcemy jeszcze by otworzyć tu sklep spożywczy,by rano po pieczywo nie latać do sieciówki lub nie jeść wieczne odmrażanego pieczywa.

A pan to pewnie wdowiec, skoro będzie pan mieszkał z dziećmi? Pan "mieszkający tu od początku" ani myślał zrezygnować z ich towarzystwa. Nie, nie jestem wdowcem- poinformował ich rozmówcę Kamil- jestem rozwodnikiem. No ale mam cudowną synową i całkiem udanego syna i chcemy  razem mieszkać. A nie orientuje się pan po ile te domki tu się sprzedają? Gdy "mieszkający tu od początku" wymienił sumę, całej trójce z lekka zaparło dech. Porozmawiali jeszcze chwilę, podziękowali za  wszystkie informacje i oglądając mijane posesje skierowali się do samochodu. Gdy wsiedli niemal chórem powiedzieli- no to robimy w domu remont. 

Jakoś, moi kochani panowie, przetrzymacie kilka dni niewygód - orzekła Marta. Jutro skontaktuję się z moim osiedlowym hydraulikiem i zrobi nam ten remoncik prywatnie. Mam do tego  faceta zaufanie, przerabiał u mnie w domu moją łazienkę. Jest o tyle fajnie, że to facet, któremu mogę zlecić wszystkie zakupy, a w sprawie zakręcenia wody w pionie też się sam dogada z tutejszymi specami, zresztą nie wiadomo czy to będzie potrzebne. On co prawda do tanich nie należy, ale mimo wszystko będzie to i tak tańsze niż kupno jakiegokolwiek domku na peryferiach. No i nie będzie potrzebny  drugi samochód, by w nim wystawać w korkach do i z pracy.

Ale, skoro już tu jesteśmy, to wstąpmy do Le Roy Merlin i zobaczmy jakie mają  kabiny prysznicowe i brodziki, w ogóle popatrzmy co tam jest. Bo umywalka w małej łazience mogła by być chyba mniejsza niż ta co jest. A do kuchni kupiłabym sobie matę do pieczenia i foremkę do muffinek. 

Muffinki? A co to są muffinki? Wiem co to jest mufa, ale muffinki?- wydziwiał Jacek. To takie małe babeczki- mogą być w różnych smakach.  Nooo, to koniecznie  kupmy te formę, mogę nawet ciasto zagnieść- oferował swą pomoc Jacek. Nie trzeba nawet ciasta  zagniatać, po prostu składniki suche mieszasz z mokrymi, wkładasz do foremek i pieczesz poinformowała go Marta. A z jednej formy to masz 12 sztuk muffinek. A taka muffinka to jest góra na dwa męskie "gryzy". No to upieczmy od razu więcej tych muffinek - kupmy dwie  foremki. Jacuniu, po tym się tyje, to jest po prostu ciasto. A ciasto tuczy. A utuczony mąż przestaje być ponętny, utuczona  żona również. Poza tym 12 muffinek na was dwóch to naprawdę wystarczy, bo ja  nie jadam muffinek. Wolę zjeść orzechy  laskowe w czekoladzie, albo rodzynki w czekoladzie. No ale one chyba też tuczą- zauważył przytomnie Jacek. No ale ja wolę bakalie niż ciasto - niemal wyszeptała Marta.

Kamilu, a ty pomyśl, czy nie zmienić w tej  sypialni po nas górnego oświetlenia. I pomyślałam, że na nocnym stoliku można by też ustawić lampkę taką, by kierowała światło na książkę gdy się leży i czyta a nie tylko rozświetlała mrok. Popatrzymy dziś co jest, ja nawet sobie  zapiszę co się komu z nas spodobało, wszystko wymierzę to co zobaczymy, w domu  się przypatrzymy czy to się zmieści i pomału zaczniemy się przemeblowywać. 

Oj, to szkoda, że nie wzięliśmy z domu metrówki- stwierdził Kamil. Wzięliśmy, mam w torebce, nie doceniasz Kamilu damskich torebek- mam metrówkę i spisane wymiary łazienki. I wiesz co? Może zamiast tego podwójnego łoża kupilibyśmy dla ciebie takie pojedyncze o szerokości 120 cm? Czyli zamiast dwóch "dziewięćdziesiątek", z których jeden materac jest niewykorzystany i śpisz  na wąskim łóżku, spałbyś na szerokości  120 cm i zyskałbyś 60 cm na szerokości pokoju.  Oczywiście łóżko to kupimy w IKEI. Wtedy można by to łóżko ustawić inaczej a za nim zrobić "zagłówek" będący nocnym stolikiem, nad którym byłyby półki na książki, bo czego jak czego, ale książek to w tym mieszkaniu nie brak. Jacek słysząc to powiedział do Kamila- moja żona wyraźnie  minęła się z powołaniem- ona powinna pracować w projektowaniu wnętrz- jest w tym bezbłędna!

Jeśli jeszcze nie umieracie z głodu to możemy teraz skoczyć do IKEI, żebyś się przymierzył do tego ich łóżka i wybrał sobie typ materaca, bo one są o różnej twardości. Bardzo lubię to wybieranie twardości, bo się po prostu kładziesz na tym materacu i wiesz czy taka twardość ci odpowiada. Spiszemy nazwę łóżka i typ oraz numer materaca i zamówimy przez internet. Łóżko to będzie 1 paczka, a materac- druga.I oni nam to przytargają do mieszkania - a potem my będziemy mieć szaradę do rozwiązania, czyli złożenie łóżka w całość. A to wszystko czego się chcemy pozbyć z domu wstawię do komisu meblowego. A jak nie będę chcieli to zadzwonię do Monaru i oni zabiorą dla siebie.

W domu ci to wszystko rozrysuję, żebyś sobie to mógł wyobrazić. Gdy w sklepie Marta wyciągnęła z torebki składaną dwumetrową miarkę, Kamilowi z lekka opadła szczęka.  Tak jak mówiła, pospisywała i pomierzyła wszystko co oglądali.

Pośmiali się w IKEI przy wybieraniu przez Kamila materaca, bo wybrał miękki materac, mówiąc, że już może spać na miękkim, bo wszak  tylko o spanie na nim idzie a nie o "hasanie" na nim. A jeśli mu się trafi ktoś do hasania to zawsze może pohasać na rozkładanej sofie, która z powodzeniem może zastępować materac do ćwiczeń gimnastycznych. Poza tym tak naprawdę to jakoś nie wyobraża sobie by się związał z jakąś kobietą i z nią razem mieszkał, prowadził wspólne życie. I jakoś wolałby by owo hasanie było poza jego domem- od pewnego czasu dom stał się jakby świątynią i byle kto nie powinien tu bywać. Jest natomiast  bardzo szczęśliwy, że Marta i Jacek chcą z nim razem mieszkać. I nie miał najmniejszych nawet oporów by pokochać Martę właściwie tak samo jak kocha Jacka, chociaż nie da się ukryć, że jednocześnie dostrzega i wielce docenia jej wszystkie walory kobiece. I bardzo często ją podziwia. Zresztą nie on jeden- ten Bogdan, który robił im zdjęcia ślubne też się  Martą zachwycał, chociaż dostrzegł u niej jeden feler - jest wymagająca i nie toleruje pracy na pół gwizdka. Zabawne - stwierdziła Marta - Bogdan nigdy nie pracuje na pół gwizdka i Baśka często narzeka, że jak Bogdan wpadnie w wir pracy to go końmi trzeba od tego odciągać.

Okazji by się nieco pośmiać mieli więcej, bo Jacek nigdy nie mówił Kamilowi w jaki sposób poznał Martę ani też o tym, jak niemal przez cały rok w każdą sobotę odwiedzał Empik, w nadziei, że spotka Martę. Kamil niemal z podziwem spoglądał na Jacka gdy to teraz opowiadał. No coś jest w tym powiedzeniu, że cierpliwość popłaca - stwierdził Kamil.

W tygodniu Jacek dostał z LOT-u zawiadomienie, że wpłynęła na jego nazwisko opłata za  trzy bilety  lotnicze w klasie ekonomicznej na trasie Warszawa-Vancouver-Warszawa dla trzech osób i że proszą o skontaktowanie się z nimi. Był to pierwszy rok gdy lecąc do Kanady w celach turystycznych załatwiało  się wizę elektronicznie. Ciekawostką był fakt, że gdyby przybywali do Kanady nie samolotem ale drogą morską to wcale by im wiza nie była potrzebna.

Kamil przypomniał sobie, że musi  wznowić ważność paszportu, a do świadomości Marty dotarło, że musi wyrobić sobie  nowy paszport, bo przecież zmieniając stan cywilny  zmieniła też nazwisko. W tym tygodniu miała już odebrać nowy dowód osobisty. W ogóle każda zmiana  nazwiska pociągała za sobą cały sznureczek zmian- zmianę dowodu osobistego i paszportu, a co za tym idzie zafiksowanie tego faktu w wielu instytucjach. I powinna się zameldować tymczasowo w mieszkaniu Kamila i Jacka. No i wreszcie wynająć swoje  mieszkanie. No ale do tego to wpierw trzeba je nieco przystosować.Ale musi jednak to omówić z Jackiem i Kamilem, bo może jednak lepiej mieć jedno "zapasowe" mieszkanie, w którym w każdej chwili można w razie potrzeby pomieszkać.

Zaczęli się zastanawiać kiedy tak naprawdę będą mogli do owej Kanady polecieć- oczywiście najmniej problemu z tym miał Kamil, ale dla Jacka była to niemal "kwadratura koła". Wyszło na to, że najlepiej byłoby polecieć w grudniu i wrócić najpóźniej 2  lub 3 stycznia. Zimą lecieć do Kanady? -wybrzydzał Jacek - przecież tam zamarzniemy na śmierć! No co ty, trudno będzie zamarznąć przy średniej u nich zimowej temperaturze +3 stopnie -tłumaczyła mu Marta. Vancouver ma łagodny klimat, leży na półwyspie, z jednej strony ma ujście rzeki Fraser do Cieśniny Strait of Georgia a resztę jego brzegów obmywa Pacyfik. A od strony lądu to ma dość wysokie góry. Poczytałam trochę o Vancouver- będziemy w mieście wieżowców, bo tam ciągle  brak terenów pod budowę, więc budują w górę. Tak trochę  jak w Singapurze. Tam też brak gruntów, więc budują wieżowce.

                                                                        c.d.n.


środa, 12 maja 2021

Każdy na coś czeka - 7

Mniej więcej w dwa miesiące od chwili wysłania przez Jacka do Kanady zdjęcia Marty w objęciach Kamila i Jacka przyszedł list od Leona i Zochy. Życzyli Młodym wszystkiego co najlepsze i informowali, że w ramach prezentu ślubnego prześlą dla całej  trójki bilety lotnicze w klasie ekonomicznej na trasie Warszawa- Vancouver- Warszawa , z przesiadką we Frankfurcie. Bilety będą ważne rok. Proszą tylko, by Jacek napisał kiedy mniej więcej przyjadą. 

Pierwszą reakcją Jacka był protest - wcale nie mam ochoty ich widzieć!  Siedząca obok niego przy stole Marta kopnęła go pod stołem i powiedziała -  jeśli nie będziesz chciał, to nie pojedziesz, ale bilet jest dla trzech osób, nie tylko dla ciebie. W takim razie polecę ja z Kamilem. Prześpij się Jacuniu z tym problemem. Bracia  młodzi już nie są i być może już nigdy więcej nie będą mieli okazji się spotkać. Wiem, że Leon nie jest twoim ulubieńcem, ale pomyśl o swej matce - na pewno bardzo chce cię zobaczyć. Poza tym będzie to okazja by porozmawiać z nimi o wszystkim co się w waszym życiu kiedyś wydarzyło.  

A ty Kamilu ? też jesteś na "nie"? A ja myślę, że to jest okazja wyprostowania pokręconego życiorysu Jacka -  spokojnym, cichym głosem powiedział Kamil.  Tylko wezmę ze sobą trochę żywej gotówki  by na miejscu zrobić badania genetyczne - i tak będzie to taniej niż zlecanie tego jakiejś tamtejszej kancelarii prawniczej poprzez  polską  kancelarię. Prawnicy na całym świecie  ogromnie się cenią. Jedyne co mnie przeraża to długie siedzenie w samolocie na trasie Frankfurt-Vancouver. Warszawa- Frankfurt to pestka.  Pojutrze mam spotkanie ze znajomym prawnikiem i przepytam się jak w takiej sytuacji to wszystko załatwić. Bo mam wrażenie że w tym wypadku mogą być potrzebne badania genetyczne nie tylko moje i Jacka ale i Leona. Bo mnie się coś wydaje, że my z Leonem nie byliśmy bliźniakami jednojajowymi, podobno Leon jest ode mnie starszy o sporo godzin. No i pewnie dlatego Jacek jest bardziej podobny do mnie niż do niego, bo bliźniaki dwujajowe nie są tak  bardzo identyczne jak jednojajowe. Leon wyjeżdżając zabrał ze sobą wszystkie zdjęcia rodzinne, chciałbym część z nich odzyskać.

No widzisz Jacuniu, jeśli nie polecisz  to zostaniesz w domu sam, bo ja Kamila samego w taką podróż nie puszczę. Któreś z nas musi z nim jechać, no a skoro ty nie chcesz to ja polecę. Oooo, co to to nie - nigdzie beze mnie nie polecisz. Mogę wziąć urlop tylko we wrześniu a i to tylko na 3 tygodnie, jak dobrze pójdzie. A bez problemu to tylko 2 i 3 tydzień września. Bo na pierwszy tydzień to jestem już umówiony ze swoim promotorem. Muszę trochę podgonić ten doktorat, jakoś mi się ślimaczy. Coś ostatnio strasznie się rozleniwiłem, najchętniej to siedzę przy biurku i patrzę na twoje zdjęcie i zastanawiam się co w tej chwili robisz. Ale gdy mi nieco ambicja siądzie  to mogę to wszystko trochę poprzekładać.  

Codziennie  patrzę na te wypociny panów studentów i mdli mnie, chwilami mam wrażenie, że większość z nich zaledwie kilka dni wcześniej przyjechała do Polski z Chin i nijak nie może ogarnąć języka polskiego - błędy ortograficzne, błędy gramatyczne są na porządku dziennym w niemal każdej pracy magisterskiej. To jak oni pisali te matury z polskiego? Merytorycznie te ich prace to jeszcze jako-tako, ale  językowo- rozpacz w kratkę. Ostatnio przez 10 minut zastanawiałem się co to jest "drót" ! Przecież to wszystko już dorośli ludzie! Chyba puszczę jakiś okólnik, że praca  magisterska , nawet w formie  brudnopisu nie może zawierać błędów ortograficznych i gramatycznych.

No ale oni te matury z polskiego to pisali już dobrych kilka lat temu, a potem zapewne czytali tylko teksty techniczne usiłując zrozumieć ten techniczny bełkot- śmiejąc się broniła studentów  Marta. Ostatnio czytałam w pracy instrukcję obsługi drukarki i zupełnie nie mogłam pojąć o co biega. Wyglądało na to, że  mam zamienione ręce lewą  z prawą a do tego jestem kompletną debilką. Albo instrukcja jest "uniwersalna", czyli dodawana do każdego urządzenia tego samego producenta i może z powodzeniem dotyczyć froterki, odkurzacza, drukarki.  No i co zrobiłaś?- zainteresował się Kamil. Nic, pomyślałam sobie kilka nieparlamentarnych wyrazów i zatelefonowałam do tych od komputerów by mi ją zainstalowali i na wszelki wypadek nie stałam obok gdy ją podłączali- zresztą miałam interesantów, więc nie mogłam stać obok.

To ostatnio  zmieniłaś trochę profil? No musiałam, zaczynają się u nas urlopy dzieciatych matek. Ale podobno mam talent do wmawiania ludziom różnych rzeczy. Oooo, to szczera prawda - mnie zmusiłaś do rehabilitacji- śmiał się Kamil. Ale chyba tego nie żałujesz? Dzięki tej rehabilitacji możesz już sam bez Jacka iść do fryzjera, choć są tam schody do pokonania. I sam sobie dajesz radę w łazience. Jeszcze trochę i zaczniesz  chodzić na randki - śmiała się Marta. 

Nie nabijaj się ze starego człowieka- protestował Kamil. Ależ ja wcale nie żartuję - jak zaczniesz sam spacerować po osiedlu to zaraz poderwie cię jakaś ponętna wdówka. A gdy zaczniesz sam robić zakupy w sklepie  i zbyt długo stać zastanawiając się nad tym co kupić zaraz jakaś się tobą zainteresuje. Panowie mają to do siebie, że umierają wcześniej niż panie i potem taka "matka,żona" nie ma co ze sobą zrobić gdy owdowieje i szuka następnego któremu mogłaby gotować. No to musiałaby tak gotować jak ty z Jackiem- stwierdził Kamil.

Następnym świetnym miejscem by dać się poderwać to jest poczekalnia w przychodni lekarskiej, zwłaszcza pod drzwiami internisty. No i koniecznie powinieneś pojechać do sanatorium. Moja bywała  w świecie sanatoriów koleżanka, która dwa razy w roku bywa w Ciechocinku twierdzi, że to super miejsce na "podryw". A kto jej  daje dwa razy w roku sanatorium?- zdziwił się Kamil. Nikt, ona wykupuje sobie pobyt prywatnie, żeby mieć "pojedynkę", skierowanie na określone zabiegi daje jej lekarz  pierwszego kontaktu, tam ona idzie z tym do lekarza sanatoryjnego i on albo coś zmienia, albo przepisuje to samo. Poza tym masa osób mieszka na kwaterach prywatnych a do sanatorium dochodzi tylko na zabiegi. Znam taką jedną 45-letnią dziewicę- nie żartuję, naprawdę była dziewicą jeszcze w wieku 45 wiosenek, bo opiekowała się swoimi rodzicami i właśnie w wieku 46 latek pojechała po raz pierwszy do sanatorium i zaraz znalazł się chętny do żeniaczki, 60-latek. 

Kamil i Jacek wybuchnęli śmiechem- no to pogratulować temu panu. Wy się nie śmiejcie - ona po prostu poszła do ginekologa z zapytaniem co ma zrobić by związek mógł zostać skonsumowany i dziewictwa pozbawił ją ginekolog, skalpelem, w znieczuleniu miejscowym. I oboje są nadal małżeństwem i obojgu ten stan wyraźnie służy. Co roku jeżdżą na trzy tygodnie do Ciechocinka. Mój ulubiony pan profesor Czapiński twierdzi, że mężczyźni, którzy są w związku małżeńskim znacznie rzadziej popadają w depresję i są szczęśliwsi oraz  dłużej są sprawni pod wieloma względami. Troska o współpartnera ma moc nieomal leczniczą dla tego, kto się troszczy.

No to mam pomysł- pojedziemy w trójkę do Ciechocinka, wynajmiemy dwie kwatery prywatne i będziemy obserwować jak Kamila podrywają samotne panie. Jak się nam któraś nie będzie podobała to ją po prostu z miejsca przegonimy, mówiąc  kobiecie, że takiej macochy to my nie chcemy - niemal dusząc się ze śmiechu powiedział Jacek. No i wiesz, każdej zajrzymy w metrykę i przepytamy co i jak gotuje - dodała Marta.

Wy sobie  robicie śmichy-chichy, a mieliśmy się zastanowić czy robić tu remont czy raczej kupić jakiś sympatyczny domek dla nas, taki minimum 360 metrów- Kamil usiłował zmienić temat. Stary kawaler z synem, synową i połową domu w granicach Warszawy - to brzmi bardzo interesująco- chichotał Jacek. A Marta dodała- a tak całkiem poważnie, to ja sobie już nie wyobrażam, byśmy Kamilu mieszkali bez ciebie, nawet jeśli się ożenisz. No i domek, ale taki już do zamieszkania to brzmi rozsądnie. Tylko wtedy będziemy musieli kupić drugi samochód, no ale na drugi samochód to ja mam pieniądze, tym bardziej, że mam zamiar kupić coś, co po 3 latach można bez żalu sprzedać i kupić następny za niewielką dopłatą. Jak dla mnie to jest jeden problem z domkiem - każdy ma  jakiś ogródek, a ze mnie  zerowa ogrodniczka. Nie umiem i nie lubię hodować kwiatków. One już na sam mój widok więdną.

Nie ma problemu, zrobimy sobie ogród w stylu japońskim - żwirek- żeby nie kosić trawy, ścieżki z małych płyt chodnikowych,odporne iglaki, koniecznie małe, które same rosną - stwierdził Kamil. Byłem w takim ogrodzie w Japonii - mini fontanna, ze sześć  bardzo odpornych iglaków, w jednym miejscu jakiś stożek bardziej ozdobnych kamieni, w kolejnym miejscu druga fontanna wśród szklanych kamieni. Te szklane kamienie w tej fontannie - bomba. Żadnego koszenia trawy, żadnych kwiatków- chociaż nie- w jednym miejscu rosły kwitnące osty. Do tego coś jak ażurowa altana z cienkich bambusowych tyczek, żeby mieć  gdzie posiedzieć w cieniu. A te fontanny były w obiegu zamkniętym, żeby wody nie marnować. Bardzo mi się ten ogród podobał, był wielce sterylny, żadnych much i innych bzykadeł w nim nie było a na tym oście siedział jeden motyl. Żywy, dał się spędzić - musiałem sprawdzić czy aby nie jest sztuczny. 

Tylko trzeba się rozejrzeć za jakąś rozsądną lokalizacją. I lepiej by to już był dom wybudowany a nie w trakcie budowy. No i koniecznie w granicach lewobrzeżnej Warszawy - dodał Jacek i raczej w południowej części, nie północnej. Pyry, Dąbrówka, Dawidy, może Bobrowiec, może okolice  Lasu Kabackiego. Teraz się tam mnóstwo buduje- pojedźmy w weekend wzdłuż Puławskiej w stronę Piaseczna  i poskręcajmy w prawo i w lewo od niej. A ktoś mi ostatnio  mówił, że w Wilanowie, w stronę Wisły też się sporo pobudowało, ale tam to trzeba wpierw sprawdzić, czy aby nie są to tereny podchodzące wodą w okresie powodziowym.

No to trzeba będzie poprzeglądać ogłoszenia i to zadanie przypadnie w udziale Kamilowi - zadecydował Jacek. A wy tak poważnie chcecie ze mną mieszkać?- dopytywał się Kamil. Kochany, jak będziesz zadawał głupie  pytania to będziemy do ciebie zwracać się per "tatusiu" przy ludziach a nie po imieniu - zagroziła Marta.  A ja ci będę wtedy mówił per stryjku - chcesz?- dodał Jacek. Kocham was- podsumował Kamil.

                                                                                c.d.n.


wtorek, 11 maja 2021

Każdy na coś czeka - 6

 Jacek załatwił dla  Kamila skierowanie na Rtg. Sądząc z opisu to naprawdę nie było źle, czyli nie były uszkodzone chrząstki w stawie. Zdaniem lekarza, który opisywał zdjęcie, a z którym postarała się zobaczyć Marta, należało poddać pacjenta porządnej rehabilitacji. Nie mniej z pomocą męża swej koleżanki  zapisała Kamila do ortopedy na wizytę.  Prześwietlenie to jedno, ale trzeba pacjenta "pomacać" sprawdzić ruchomość w stawie, siłę mięśni, napisać rehabilitantowi jakie ćwiczenia powinny być wdrożone. Przez pierwszy miesiąc rehabilitant, czyli mąż koleżanki Marty przyjeżdżał do domu codziennie, o bardzo różnych porach. Starał się "wyszykować" Kamila by mógł bez większego problemu być świadkiem na ślubie. Jednocześnie cały czas wbijał Kamilowi do głowy, że operacja to jest jednak ostateczność, niezbędna głównie wtedy, gdy stawy są bardzo zniszczone, np. gdy pacjent choruje na artrozę. A na szczęście Kamil nie choruje na to schorzenie, tylko po prostu zaniedbał sprawę. Systematyczne ćwiczenia odpowiednio dobrane działają cuda - no tyle tylko, że trzeba ćwiczyć. Bogdan, rehabilitant, uczył Kamila jak ma chodzić po schodach, jak ma siedzieć , stać i chodzić. Tłumaczył też, że Kamil wkracza w wiek, gdy mięśnie są coraz mniej elastyczne  a jedynym lekarstwem jest ich ciągłe ćwiczenie, wtedy nie będą z byle powodu ulegać uszkodzeniu. Któregoś dnia Bogdan powiedział do Kamila- będzie  pan miał fantastyczną synową, niemal zazdroszczę pana synowi takiej żony. Ma chyba tylko jeden feler - jest cholernie wymagająca i nie uznaje pracy na pół gwizdka. I niczego nie przyjmuje na wiarę, wszystko sprawdza. Musiałem jej pożyczyć podręcznik, bo koniecznie chciała wszystko na temat kontuzji stawu biodrowego poczytać. Bardzo dociekliwa  kobieta. A pana syn też taki?  Z racji zawodu - tak. No to się dobrali - podsumował Bogdan.  

Kamil po dwóch tygodniach ćwiczeń ze zdziwieniem odkrył, że mu się obwód pasa zmniejszył, co go w sumie ucieszyło, dzięki temu nie będzie musiał kupować nowego garnituru. Jacek ze zdumieniem stwierdził, że będzie musiał założyć koniecznie  pasek do spodni, bo w przeciwnym razie mu zbyt nisko opadną. Rozśmieszył tym swoim  zdumieniem Martę, która powiedziała- ja się kochanie dziwię, że ty jeszcze masz siłę chodzić, przy takim conocnym stałym wydatkowaniu energii to naprawdę dziwne! Marta zafundowała sobie bardzo ładny letni kostiumik w kolorze łamiącym serca męskie, czyli turkusowym. Nie mogła się nadziwić, że bez problemu zmieściła się w rozmiarze 36- dotychczas najczęściej nosiła  rozmiar 38 lub 38/40. Hmmm, to chyba z niewyspania schudłam- wytłumaczyła sobie ten fakt.

Ślub trwał z zegarkiem w  ręce 15 minut i Jacek nie mógł sobie odmówić przyjemności powiedzenia, że po to mu kazano czekać 30 dni, by wszystko zamknąć w czasie 15 minut.

Bogdan postanowił zrobić nowożeńcom sesję fotograficzną na tle bardzo dużych plakatów reklamujących różne  miejsca na świecie. Niektóre z tych zdjęć wyszły tak, jakby były robione w naturze a nie na tle plakatu. I od razu Marta wpadła na pomysł, że właśnie jedno z takich zdjęć prześle swoim rodzicom, bo przecież wiadomo, że obiegnie ono "całą  pipidówkę", bo to więcej niż pewne, że mamusia zaraz się pochwali wszystkim krewnym i znajomym w jakim to pięknym miejscu jest jej córunia ze swoim nowym mężem. 

Oprócz tych zdjęć pozowanych Bogdan zrobił też sporo innych zdjęć. Na jednym widać jak ukradkiem Jacek obejmując Martę wkłada  swoją rękę pod  tył jej żakiecika, na innym widać pod stołem przedziwnie splecione nogi państwa młodych i rękę Jacka głaszczącą kolano Marty. Na innym zdjęciu, zrobionym w Parku Wilanowskim Jacek unosi Martę w górę tak, by móc ją całować nie schylając się. I Marta uwieszona na szyi Jacka z nogami  wiszącymi w powietrzu. Było też sporo zdjęć robionych teleobiektywem, z ukrycia, gdy Marcie i Jackowi wydawało się, że nikt ich nie widzi. Oddając Marcie wywołany film i wykonane odbitki Bogdan powiedział - zazdroszczę wam obojgu- na każdym zdjęciu widać, że się kochacie i niech tak to u was zostanie. Na jednym ze zdjęć jest Marta obejmowana przez Kamila i Jacka, którzy głowami stykają się nad jej głową, a które  Marta nazwała dowodem rzeczowym.  A Bogdan, który hobbystycznie zajmował się fotografią stwierdził - nie często ojciec i syn są tak bardzo do siebie podobni. Najczęściej syn bywa bardziej podobny do matki, a córka do ojca. I to zdjęcie Marta szybko ukryła, żeby nie wpadło w ręce Kamila.

Ale wieczorem, gdy już leżeli w łóżku Marta wyciągnęła to zdjęcie i pokazała je Jackowi, poza tym powiedziała, co jej powiedział Bogdan, który robił już setki zdjęć. Przejrzeli też zdjęcia rodzinne Marty i faktycznie - synowie byli bardziej podobni do matek, córki do ojców, ale np. Marta i jej matka były do siebie  bardzo podobne.

No tak, odkąd Kamil schudł jest jeszcze bardziej do mnie podobny, stwierdził Jacek. W piątek wieczorem spróbuję o tym porozmawiać z nim, ale chcę byś przy tym była, teraz jesteśmy wszak rodziną. A on jest tak w ciebie zapatrzony, że gorzej zniósłby twą nieobecność przy tej rozmowie niż obecność. Zawsze, gdy już byłem nastolatkiem zastanawiało mnie czemu on zawsze jest z nami. Miałem w szkole kolegów-bliźniaków, ale oni    na ogół byli wściekli, że są w jednej klasie, że ci co widzą ich po raz pierwszy to nie rozróżniają ich, mieli zupełnie inne zestawy jedzeniowe i tak naprawdę wcale nie chcieli wciąż razem być. Dziwiło mnie też, że Kamil nie ma żadnej dziewczyny, nie ożenił się. I pamiętam też jego niemal radość, że jego brat wyjeżdża, a ja zostaję tutaj. Ale mam wrażenie, że Leon, jego bliźniak nie miał pojęcia, że jestem synem Kamila. Ale podziwiam matkę, która na pewno wiedziała który z bliźniaków jest ojcem jej dziecka, że tak w tym wszystkim tkwiła. Ale gdy jeszcze  żyli dziadkowie to chodziłem do nich właśnie z Kamilem. Ciekawe czy oni znali prawdę? 

A ja oglądałam kiedyś jakiś film o bliźniakach nie pamiętam dokładnie  o co tam szło, ale ona była żoną jednego z bliźniaków a nocami oni przychodzili do niej na zmianę i chyba ona ich nie rozróżniała - wszak to była noc  a poza tym to było dawno i nikt nie zapalał światła by obejrzeć partnerkę lub  partnera. A potem jeden bliźniak drugiego utopił, bo to wszystko działo się na statku. Oooo, to musiał być słodziutki film, jakoś umknął mojej uwadze- śmiał się Jacek. Raz na jakiś czas może być po ciemku, ale stale? Nie oglądanie tego słodkiego ciałka to przecież  totalna głupota, nie patrzeć w oczy ukochanej to wręcz śmiertelny grzech. Uwielbiam patrzeć w twoje oczęta, wciągają mnie do twego wnętrza. Masz zielone oczy ze złoto-brązowymi plamkami. Oooo, to mi się kolor oczu zmienił - w dowodzie mam szarozielone wpisane. To już będzie mój czwarty dowód osobisty - straszliwie dużo pracy ma przeze mnie administracja państwowa. Powinnam jutro złożyć dokumenty na nowy dowód, dobrze, że sobie przypomniałam. A tobie muszą chyba wpisać do dowodu żeś żonaty. Ja  tam wpadnę  jutro, jeśli znajdę w domu jeszcze jakieś  zdjęcie, możemy w takim razie wpaść razem. Uwielbiam wszędzie być z tobą, nie mogę odżałować, że nie pracujemy razem. Oj, moja słodka, niewiele byśmy popracowali, wywaliliby nas z pracy, bo nie byłoby widać efektów - śmiał się Jacek.

W piątek wieczorem, w czasie kolacji, na którą Marta zrobiła naleśniki z orzechami, miodem i odrobiną rumu, a które i Kamil i Jacek ogromnie lubili, Jacek położył na środku stołu zdjęcie swoje i Kamila zrobione przez Bogdana i zapytał - powiedz mi jak długo jeszcze  będziesz zaprzeczał temu, że jesteś moim ojcem?  Kamil leciutko pobladł i cicho powiedział - no fakt, jestem.  Zapadło długie milczenie. A moja matka i Leon wiedzą o tym? Tak, wiedzieli od początku. Leon  bardzo Zochę kochał, ale wiedział, że rodzice za nic w świecie nie zgodzą się by Zocha była jego żoną - on z "dobrego domu", ona nie bardzo wiadomo skąd, panna służąca u naszych sąsiadów. Więc sobie wymyślił, że zrobi Zosi dziecko, a dla naszych rodziców każde dziecko to była rzecz święta. Nie przewidział tylko jednego, że jego zdolności rozrodcze oscylują koło zera. Naprawdę, bardzo się starał i wtedy Zocha zaczęła uwodzić mnie, a moje zdolności w tym kierunku mnie nie zawiodły. Jak sam wiesz, w pewnym  wieku do seksu nie jest potrzebna miłość, wystarczy odpowiednie  ciało pod ręką. Znasz to z autopsji.  Gdy tylko okazało się, że Zocha zaskoczyła, ogłosił rodzicom "radosną nowinę" i zgrzytając z lekka zębami ożenili Leona z Zochą. Jak wiesz nigdy nie miałeś rodzeństwa, Leonowi nic się w tej materii nie poprawiło. Odetchnąłem gdy wyjechali i gdy ty nie chciałeś z nimi jechać. Ale nadal byłem związany przyrzeczeniem, że nic ci nie powiem. Poza tym pomyślałem, że jednak w pewien sposób byli twymi rodzicami - oni ponosili cały trud wychowania ciebie. Choć Leon nie za bardzo potrafił nawiązać z tobą kontakt. Widzisz Martusiu w co wdepnęłaś???  

Kamilu, mnie to ani nie gorszy, ani nie przeraża. Pojęcie "z dobrego domu" już dawno się zdewaluowało.  Tak naprawdę liczy się "tu i teraz" a nie "skąd ród". Czasy się zmieniły - w tych ongiś "dobrych domach" i rodach nie brakowało nic nie wartych ludzi, wręcz kretynów. Ja też nie jestem "z dobrego domu", jestem z prowincji, byłam żoną chorego psychicznie faceta, uciekłam stamtąd, rozwiodłam się, poradziłam sobie. Jacek o tym wszystkim wie, to nie tajemnica. A jednak ty mnie jakoś zaakceptowałeś, a Jacek to nawet pokochał. Martusiu, nie wiem jak można by cię nie pokochać lub nie zaakceptować. Już ci nawet wybaczam to, że mnie do ćwiczeń zaganiasz. No ale przynajmniej trochę z tobą ćwiczę, prawda?- uśmiechając się promiennie do swego teścia  powiedziała Marta. Gdy Jacek wrócił do stołu z pozostałymi  zdjęciami, poukładali je wszystkie na stole. Stwierdzili, że Bogdan jest naprawdę dobrym fotografem, Marta wybrała dwa zdjęcia, które wyśle swoim rodzicom, zdjęcie Marty z Kamilem i Jackiem postanowili powiększyć i umieścić w ramkach, a Kamil stwierdził, że będzie wisiało w jego sypialni.  A Marta zaproponowała, żeby zrobić jeszcze jedną kopię i wysłać je do Kanady  z podpisem "jesteśmy rodziną - Kamil, Marta, Jacek". Jacek wybrał zdjęcie, które sobie postawi na biurku w swoim pokoju w pracy.

Kamilu, przepraszam, że  pytam, ale  zastanawiam się czemu ty się nie ożeniłeś? Masz w tej chwili 62 lata, nie wyglądasz na tyle, jesteś naprawdę przystojnym facetem, a gdy byłeś młodszy to pewnie nie jednej mogłeś zakręcić w głowie - spytał Jacek.   Bo gdybym się ożenił straciłbym automatycznie kontakt z tobą. Która żona chciałaby bym dzień w dzień siedział u swego brata a nie z nią? Poza tym większość chciałaby własnego dziecka, a ja już jedno dziecko miałem. No i sporo pracowałem i nie były mi w głowie romanse. 

A wiesz co pamiętam? -wpadł mu w słowo Jacek- jak mnie wziąłeś kiedyś na Akademię Medyczną i brałem udział w  twoim wykładzie i robiłem za "model". Czułem się niesamowicie ważny, ale od tego rozdziawiania buzi zasychało mi w gardle, ale w końcu się zorientowałeś, że coś ze mną nie tak i zrobiłeś przerwę. Lubiłem z tobą przychodzić jako model. Potem szliśmy albo  na lody albo do Bliklego na pączki z różaną konfiturą. 

Wiesz- kontynuował Jacek- Leon wcale za mną nie przepadał, ale szalenie kochał Zochę i wiedział, że ona bardzo mnie kocha. Myślę, że ten układ był chory. Owszem, oni łożyli na moje wychowanie, ale to ty Kamilu objaśniałeś mi świat, dla Leona nie byłem jednak jego dzieckiem, byłem co najwyżej dzieckiem ukochanej Zochy. Zawsze miałem wrażenie, że coś zawiniłem, ale nie wiedziałem co. Cały czas czułem się bardziej związany z tobą niż z Leonem. Gdy miałem ze 14 lat któraś z ciotek w czasie  świąt stwierdziła, że jestem bardziej podobny do ciebie niż do Leona a on się wtedy wściekł. Ciebie wtedy nie było, byłeś na jakimś  sympozjum. A ciotka, zamiast się wyłączyć, z uporem maniaka dowodziła, że jestem wykapany Kamil. A potem bardzo długo w nocy mama płakała. Rano miała zapuchnięte oczy i została na cały dzień w  łóżku. Byłem zły na Leona, bo myślałem, że się w nocy kłócił z mamą. Leon już wtedy chciał wyjechać, ale mama nie chciała. Gdyby wtedy wyjechali to bym musiał jechać z nimi.

Masz rację Jacku, to był chory układ. Nawet nie wiesz  jak byłem szczęśliwy, że nie chciałeś razem z nimi jechać. Byli urażeni, obrażeni, Leon zrobił mi awanturę, że to moja krecia robota. Powiedziałem mu wtedy, że to nie moja krecia robota, tylko moja  durnota, że Zośce dzieciaka zrobiłem bo wlazła mi do łóżka, a była moją pierwszą kobietą. Ja jej nie podrywałem, to ona mi wlazła do łóżka i w pięć minut było po wszystkim. 

Wtedy wszyscy mieszkaliśmy w wolnostojącym domu, twoi dziadkowie w jednej części domu,gdzie była ich sypialnia, pokój gościnny salon, łazienka, Leon  i ja w drugiej, tzw. "kuchennej" częśći,po drugiej stronie korytarza, gdzie były dwa pokoje, kuchnia,łazienka  i pokój zwany spiżarnią. A że chałupa była parterowa to z wejściem przez okno nie było problemu, często obaj korzystaliśmy z tego sposobu by z domu nocą niepostrzeżenie wyciec  i tą samą drogą do niego wrócić. Nie wiem tylko, czy to był pomysł Zochy czy Leona. Podejrzewam, że Leona, był bardzo pomysłowym człowiekiem.  Poza tym był maniakiem osobliwie pojętej sprawiedliwości- musieliśmy mieć zawsze to samo - identyczne zabawki, takie same kary i nagrody, więc kiedy mi Zocha wlazła do łóżka jedyne co pomyślałem to nie o konsekwencjach, tylko o tym, że to swego rodzaju prezent od Leona- wiedziałem, że ona niemal co noc jest u niego w pokoju, bo mówiliśmy sobie wszystko. Bo jak mówił Leon - musimy trzymać wspólny front. Mnie dość długo nie  wpadło do głowy, że ta  ciąża Zochy jest za moją przyczyną. Dowiedziałem się tego od Zochy, gdy  miałeś Jacku chyba już 6 lub 7 lat. Ze trzy dni chodziłem z lekka nieprzytomny z wrażenia, potem miałem ochotę zarżnąć Leona, potem musiałem to z nim wyjaśnić i niewiele  brakowało byśmy się pozabijali. Szczerze mówiąc wcale nie tęsknię za Leonem i Zochą. Zawsze uważałem, że skoro tak Zochę kochał to powinien był się z nią ożenić wbrew woli swoich rodziców. Oczywiście wtedy nie miałby żadnej pomocy finansowej z ich strony. Właśnie z tego powodu tłukliśmy się wtedy obrzucając się wielce niewybrednymi epitetami. Zocha na nasz widok mało nie zemdlała. Gdy już dla własnej frajdy studiowałem psychologię starałem się pozbyć nienawiści do Leona i Zochy a skupić się tylko na tym, by cała ta sytuacja nie odbiła się na tobie. Oczywiście Leon był wściekły, że ojciec mi finansuje drugi fakultet a on już pracuje, bo to zaburzało jego pojęcie sprawiedliwości. A przecież gdy się ożenił ojciec go nadal utrzymywał, dzięki czemu ukończył studia. Zocha zajmowała się dzieckiem i gotowaniem dla wszystkich.

Chcę wam tylko jeszcze powiedzieć - primo - kocham Jacka, i tak samo kocham też Martę - jesteście cudowną parą i jestem szczęśliwy, że mogę mieszkać z wami.  Secundo - mówcie mi nadal po imieniu, to mnie odmładza. Poza tym - koszty wszelakich remontów w mieszkaniu biorę na siebie- naprawdę mam na to przeznaczony fundusz. Myślałem też o tym, że może  zamiast ładować pieniądze tu w remont kupić dom na którymś z osiedli jednorodzinnych. Domek o powierzchni 360 metrów mieści się w moich możliwościach finansowych.  Teraz sporo się takich osiedli buduje. I mam jeszcze marzenie by sądownie stwierdzić, że Jacek jest moim synem. O tym już zacząłem rozmawiać ze znajomym prawnikiem. Myślę, że to będzie sprawiedliwy podział - Leon będzie miał nadal swą ukochaną Zochę a ja  - wreszcie  oficjalnie swojego syna.

                                                                   c.d.n.


poniedziałek, 10 maja 2021

Każdy na coś czeka - 5

W dniu, w którym Marta pracowała po południu pojechali rano do USC złożyć swe dokumenty. Oczywiście Jacek nie wytrzymał i podyskutował z urzędniczką na temat tego "dziwnego przepisu" zmuszającego chętnych by czekali aż 30 dni by prawomocnie  zostać mężem i żoną. Marta i urzędniczka wymieniły ze sobą spojrzenia, z których jasno wynikało, że obie uważają płeć brzydką za nieco upośledzoną umysłowo, a pani za biurkiem zapewniła Jacka, że być może kiedyś ktoś wymyśli szybką i bezbłędną metodę rozpoznawania kto ze składających dokumenty może zaraz wziąć ślub. Została tylko kwestia  świadków, a jedyny wymóg był taki, że muszą to być osoby pełnoletnie i rozumiejące język polski. 

Marta stwierdziła, że na pewno jednym ze świadków może być Kamil- bez trudu wystoi te 10 minut  przy biurku urzędniczki. Poza tym ten fakt zmobilizuje Kamila do zajęcia się swym biodrem, a ona już rozmawiała z koleżanką, której mąż jest rehabilitantem i on gotów jest przyjechać do domu i w domu nieco podciągnąć ruchowo Kamila. Bo może  wcale nie jest konieczne implantowanie tego stawu a  tylko i wyłącznie rehabilitacja, więc może uda się Kamila skierować na turnus rehabilitacyjny. Bo z tego co ona widzi, to Kamil nie ma zielonego pojęcia jak się z tym swoim biodrem obchodzić. A poza tym niech Jacek załatwi  od lekarza skierowanie na Rtg tego biodra, zdjęcie zrobi się prywatnie, a ona już dalej pociągnie tę sprawę. No i ta koleżanka,  której mąż jest rehabilitantem będzie drugim świadkiem.

A myślisz,  że Kamil się na to wszystko zgodzi? - martwił się Jacek. Zgodzi się, bo to ty będziesz go namawiał na te wszystkie innowacje, a nawet jeśli nie jesteś jego wytworem to kocha cię tak, jakbyś nim był. Wiesz - jedna panienka i dwóch braci jednocześnie do niej uderzających - wszystko jest możliwe.To przecież  całkiem normalne, że często nim się ktoś ożeni ma kilka wcześniejszych krótkich romansów. Przed tobą był ktoś (byłam wszak mężatką), przede mną też ktoś był, ta co chciała do Kanady jechać, a jednak to my się pobierzemy. Mało jest takich małżeństw, w których oboje są dla siebie tymi pierwszymi partnerami. 

Jacek długo milczał - Kamil był z nami odkąd tylko coś pamiętam. I to zawsze on miał do mnie więcej cierpliwości, to on mi tłumaczył świat. Nawet gdy nie mieszkaliśmy wszyscy razem to on bywał u nas niemal codziennie. Z jednej strony chciałbym wiedzieć jak było naprawdę a z drugiej - nie wiem czy warto tak wszystko wiedzieć. Marta objęła go, mocno przytuliła i powiedziała - wiele  spraw trzeba pozostawić swemu biegowi - jeśli ma ta prawda wyjść na wierzch bo wyniknie z tego wtedy coś dobrego - to kiedyś wyjdzie. 

Wiesz, na prowincji, a przecież głównie tam mieszkałam, przeważnie żyją w  jednym mieszkaniu dwa pokolenia i jak dla mnie, to mieszkanie z Kamilem jest fajne. Moi rodzice  mieszkali z rodzicami mamy aż do ich śmierci. 

Martuniu, a dlaczego nie chcesz widzieć swych rodziców na naszym ślubie? Bo oni dobrze wiedzieli, że mój były mąż leczył się psychiatrycznie a mimo tego wydali mnie za niego. Dobrze wiedzieli, że gdybym o tym wcześniej wiedziała to nawet słowa bym z tym człowiekiem nie zamieniła. Przecież gdybym ich tu zaprosiła to zaraz by tu w gościnę pół miasteczka  się zwalało, łącznie  z moimi byłymi teściami, bo się przecież znali  i przyjaźnili. Może po ślubie  pojedziemy na jeden dzień do moich rodziców, oczywiście bez noclegu, ale jak na razie nie mam na to ochoty. 

Nie mieszkałeś nigdy na prowincji, więc nie wiesz jak tam jest. Ja wiem, więc się do wizyty tam nie palę. Uciekłam stamtąd i dzięki temu, że raz mieli moi rodzice przebłysk zdrowego rozsądku i nie wniosłam spadku po  babci do wspólnoty małżeńskiej mogłam sobie kupić mieszkanie i je jako tako umeblować. Oj, wcale nie jako tako, masz bardzo ładnie zrobioną kuchnię i taką bardzo dziewczyńską sypialnię- ta twoja  toaletka jest superancka. 

No popatrz, a ja wszystkie meble mam z komisu meblowego. Tak się zaprzyjaźniłam ze sprzedawcami w komisie, że mi nawet powymieniali drzwiczki w meblach kuchennych na jednakowe, bo tak na początku to każda szafka była z innej parafii. No popatrz, ja nawet nie wiedziałem, że istnieje coś takiego w tym mieście  jak komis meblowy- zdziwił się Jacek. 

Ja znam dwa- jeden całkiem fajny, drugi taki sobie. Ale odkryłam też sklep meblowy, poprzez który można sobie  zamówić u producenta modele produkowanych u nich mebli na wymiar pasujący do posiadanego wnętrza. Oczywiście  kolor okładziny również można sobie wybrać a z reguły mają zawsze niezły wybór. Nie zdążyłam tylko umeblować jeszcze porządnie tego większego pokoju. Mam na to pieniądze, tylko ciągle jeszcze nie sprecyzowałam jakbym chciała mieć  urządzony ten pokój. Kusiły mnie tzw. "żyjące  ściany", ale one wyglądają dobrze w większym metrażu, bo powinny to być ciemne meble na  tak zwany "wysoki połysk", no a ja, jak na złość, za takimi nie przepadam. No a teraz, skoro ma iść pod wynajem,  to może zostać taki nijaki- niemal pusty. Możemy, a właściwie powinniśmy zabrać  stamtąd książki. 

No a skoro będziemy tu mieszkać to pomyślimy w trójkę jak sobie tu wykombinować przestrzeń przyjazną dla nas wszystkich. Może faktycznie powinniście się zamienić z Kamilem sypialniami, bo w "dużej"   łazience nie ma kabiny, tylko jest wanna i ty musisz pomagać Kamilowi gdy ma do niej wejść. I albo trzeba zlikwidować tę wannę, albo na niej zamontować dla niego ułatwienie. Jedno jest teraz priorytetem - Rtg tego jego biodra, opinia lekarza i podciągnięcie jego sprawności fizycznej. Ja to bym w tej większej łazience zlikwidowała wannę i zamontowała większą kabinę, koniecznie z jakimś stołeczkiem. Do tej małej kabiny to bym wstawiła też jakiś plastikowy taboret. Coś mi się widzi, że czekają nas wyprawy do OBI, Praktikera i innych tego typu sklepów. No a wpierw wszystko rozrysujemy, zwymiarujemy i dopiero będziemy bawić się w wyszukiwanie właściwego wyposażenia. I  chyba sam rozumiesz, że w tym wszystkim będę miała udział finansowy.

Jacek prezentował lekki wytrzeszcz oczu, w końcu powiedział- nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ty pracujesz w niewłaściwym miejscu - powinnaś pracować  w jakiejś firmie projektującej wnętrza- jesteś w te klocki wprost rewelacyjna! O Boże -westchnęła Marta - a ja myślałam po ostatniej nocy że to "w te łóżkowe klocki" jestem rewelacyjna. Czyżby się coś zmieniło?- śmiała się Marta. Martuniu, nie łap mnie za słówka, ty jesteś rewelacyjna we wszystkim i jeszcze trochę a wpadnę w kompleksy. A co do twego udziału finansowego - dopiero po ślubie.

Jacusiu, a wiesz jak to jest z grą na którymkolwiek instrumencie? Nawet najlepszy instrument sam nie zagra pięknie, potrzebny jest do tego wirtuoz, wiesz? Kochany, a wpadniesz dziś po mnie do pracy? Wychodzę dziś dopiero o siódmej wieczorem. I nie zapomnij, że obiad macie gotowy w lodówce, nie musisz dziś nic gotować, wystarczy podgrzać. No pewnie, że po ciebie wpadnę, samochodem będę.

Wieczorem gdy już wszyscy zjedli,  Jacek zaczął od tego, że poprosił Kamila by ten był świadkiem na ich ślubie. Kamil stwierdził, że to dla niego niewątpliwie zaszczyt, ale on, kaleka nie nadaje się do tego. Nawet nie wiedział jak się cudownie Marcie "podłożył". Dowiedział się, że kaleką to sam siebie robi, bo z tego co ona wie, to nigdy nie był na porządnej rehabilitacji i być może, że wcale żaden implant nie jest potrzebny ale dobra rehabilitacja. I że w takim razie zaczną od Rtg tego stawu, wizyty u dobrego ortopedy, ale wyniki może dać tylko jego ciężka praca, czyli rehabilitacja- oczywiście na początek z fizjoterapeutą, może uda się z czasem załatwić mu turnus rehabilitacyjny, ale i tak do końca życia będzie musiał ćwiczyć, bo każdy staw jest chroniony odpowiednią grupą mięśni i te mięśnie trzeba zmusić do pracy, by wykonywały swoje zadanie. Wyciągnęła z torebki kilka  skserowanych kartek z  poglądowymi rysunkami stawu biodrowego, zaznaczonymi i nazwanymi mięśniami, które się tu znajdują. Kamil i   Jacek wpatrywali się w Martę tak jakby właśnie przyleciała z Kosmosu i skórę miała w kolorze błękitnym, zmieniającym się chwilami w zieleń.  Jacek się wreszcie ocknął i przypomniał sobie, że przecież miał nalegać na Kamila, by ten poddał się badaniom i rehabilitacji.   Tłumaczył Kamilowi, że Marta ma "odpowiednie dojścia" i na początek fizjoterapeuta będzie przyjeżdżał do Kamila do domu, a potem gdy się stan poprawi zapewne będzie sam dreptał na rehabilitację, bo w przychodni na ich osiedlu też jest rehabilitacja.   Poza tym jeśli trzeba będzie jeździć gdzieś dalej, to podwiezie go albo Jacek albo Marta. A Marta dodała- tylko nie myśl, że jak ci się poprawi, to będziesz mieszkał sam- na to nie licz, musimy mieć ciebie cały czas na oku.  Bo my oboje nauczymy się jakie masz ćwiczenia wykonywać i w jaki sposób i będziemy ciebie pilnować byś to wszystko wykonywał.   Bo gdy wszystko opanujesz to pół godziny dziennie ćwiczeń wystarczy.Ważne by je wykonywać codziennie, a nie od przypadku do przypadku. A jutro wieczorem omówimy sobie we trójkę jak trochę przemeblować to nasze wspólne mieszkanie, więc pomyśl dziś nad tym.   A teraz na odprężenie możemy zjeść lody, o ile jeszcze żaden z was nie odkrył, że są w zamrażarce.   Oj, to dobry pomysł, ucieszył się znany lodożerca Jacek. Ale ja tam nie widziałem lodów - stwierdził. Marta stanęła przy zamrażarce tak by zasłonić zawartość szuflady i wyciągnęła pudełko z lodami. Nie powiedziała, że było owinięte papierem z naklejką "schab".   Ojej, zdziwił się Jacek, ja ich nie widziałem.  Bo były spodem pudełka do góry- skłamała Marta.  

W godzinę później Kamil stwierdził, że jego zdaniem powinien się zamienić z młodymi na sypialnię, na co Marta i Jacek stwierdzili, że to dobry pomysł, ale wpierw zakupią w sklepie ze sprzętem rehabilitacyjnym stołek do kabiny. A w tej drugiej łazience zlikwidują wannę i też  zainstalują kabinę i oddzielą WC jakąś ścianką, może kupią ekran z matowego plexiglasu, mocowany  w ramach. No i zrobią kabinę większą, żeby w razie czego mógł się w niej kąpać ktoś wymagający pomocy drugiej osoby.   Ale przeróbkę większej łazienki to zrobią, gdy Marta będzie mogła być ze 3 dni  pod rząd w domu.  No ale przecież ja będę cały czas w domu- zauważył Kamil. No to dobrze, ale ja nie zostawiam nigdy facetów samych z tym co mają przerobić -facetów to trzeba pilnować, inaczej zawsze coś spartaczą- stwierdziła Marta. Jeśli u mnie  coś robią to ja cały czas patrzę im na ręce. A mina Jacka wyraźnie mówiła - to ekonom a nie ekonomistka!

                                                                  c.d.n.

niedziela, 9 maja 2021

Każdy na coś czeka - 4

Empik, do którego tym razem pojechali był w budynku dużej galerii handlowej. Trzy piętra wszelakich sklepów plus hala z artykułami spożywczymi. Nim zaczęli zakupy Jacek zaproponował by zaczęli od kawiarni, bo muszą pilnie jeszcze  kilka spraw razem omówić. A ja myślałam, że skoro ja cię kocham i ty kochasz mnie to już jest wszystko jasne - zakpiła Marta- a tu się okazuje, że nie wszystko. No dobrze, chodźmy na tę kawę, ale ja bym do niej wzięła torcik czekoladowy, tu mają całkiem dobry, mocno czekoladowy i mało słodki. Dobrze kochanie- zgodził się Jacek- ja też wezmę, skoro mówisz, że mocno czekoladowy i nie słodki.  

Gdy już siedzieli przy stoliku Jacek stwierdził, że nie wie jak wyglądają współcześnie oświadczyny, ale jedno jest pewne- on kocha Martę i marzy by ona chciała z nim być na zawsze. I sądzi, że jednak instytucja małżeństwa, jeśli naprawdę ludzie się kochają, nie jest  złym rozwiązaniem. On osobiście sądzi, że im wystarczy ślub cywilny, ale jeśli ona chce to może być i kościelny. No to dobrze - stwierdziła- że tobie wystarczy ślub cywilny, bo kościelny to już raz zaliczyłam, drugiego nie dadzą. No to super - ucieszył się Jacek. Mam gorącą prośbę - mieszkajmy nadal w tym mieszkaniu, w którym mieszkam, razem z moim stryjem- nie mogę go zostawić samego dopóki nie uda mi się go jednak wyprawić na implantowanie stawu biodrowego i doprowadzić do stanu, że nie będzie tak bardzo zależny od innych. Kocham go tak jakby był moim ojcem, zresztą - cholera wie - może i nim jest- nie mam pojęcia. W każdej plotce jest ponoć ziarno prawdy. Jak widziałaś mieszkanie duże, a on nie jest męczącym facetem. Popatrzymy dziś u nas, co można zmienić w chatynie, by było nam w niej wygodnie. Jak znam życie i stryja to zaraz powie, że on się przeniesie do tej mojej sypialni, tylko zmieni to łóżko na swoje.

A jeśli będziesz mieszkać  ze mną tu, to twoje mieszkanie możemy wynająć, żeby nie generowało kosztów. I pomyśl kochanie nad terminem ślubu. Jest jeszcze jedna sprawa - dziecko. Czyje dziecko? zrobiłeś byłej dziecko? Jacek zaczął  się śmiać- nie, nie zrobiłem, idzie o ewentualne nasze dziecko. Sama powiedziałaś, że musimy o wszystkim rozmawiać, no więc rozmawiam. Bo tak naprawdę to nie umiem w tej chwili ocenić czy jestem zainteresowany posiadaniem dziecka. Ja też nie wiem czy chcę być matką - stwierdziła Marta.  Może za jakiś czas dojdziemy razem do wniosku, że to dobry pomysł, ale na dzień dzisiejszy to nie marzę o jakimś wrzeszczącym zawiniątku.  Na razie to jestem szczęśliwa, że jesteś ty, że cię kocham, że ty mnie kochasz, że będziemy razem. To już i tak dużo wrażeń na raz, jak dla mnie. 

Jacek, ja na pewno nie powiadomię moich rodziców o tym, że biorę ślub i ich na niego nie zaproszę. Po ślubie mogę im tylko wysłać nasze  zdjęcie  ślubne, ale adresu i tak im nie podam. No i fajnie, rozumiem. Moi pewnie też nie przyjadą z tej okazji z Kanady, więc też raczej tylko wyślę im po fakcie zdjęcie i informację, że się ożeniłem z miłością mego życia. To teraz możemy zjechać na  parter do jubilera - chcę byś ty wybrała dla nas obrączki. Wiesz, taki nieco staromodny jestem i chcę być zaobrączkowany. Nie mów - ty i staromodny? A uprawiasz taki nowoczesny kierunek na polibudzie.  A ty skąd wiesz, czym się zajmuję? Jestem specem od wyszukiwania informacji- śmiała się Marta. I jeśli skoczysz gdzieś w bok, już po 10 minutach będę o tym wiedziała. Co prawda nie wiedziałam, że masz samochód. Małe niedopatrzenie. To gdzie ty pracujesz? - zaniepokoił się Jacek. W biurze podróży ORBIS- przecież ci mówiłam kiedyś. A ty mi kiedyś powiedziałeś , w którym gmachu  Politechniki pracujesz, a ja jeszcze czytać   umiem, a do tego interesowałeś mnie, więc sobie sprawdziłam  jakie tam są wydziały. Po prostu zawsze słucham co do mnie mówisz, zresztą zawsze słuchałam. Ja wiem, że czasem robię wrażenie jakbym do trzech nie potrafiła zliczyć, choć tak naprawdę to nawet do stu policzę. Stali przed wystawą sklepu jubilera i Jacek zapytał- a o czym teraz myślisz? O niczym specjalnym - o tym, że nie lubię kolczyków i nigdy sobie uszu nie przekłuję. A tak od chwili gdy się dziś ubrałam myślę o tym, że ogromnie cię kocham i że boję się, że to tylko sen, że ty mnie kochasz. Nie sen, uwielbiam cię, nie tylko kocham, chodź, wybierzesz obrączki.  Gdy podeszli do lady sprzedawczyni wychodziła niemal ze skóry by namówić ich na obrączki  "modne", czyli z białego złota z brylancikami, ale Marta stwierdziła, że wcale się jej one nie podobają. Okazało się, że zgodnie z obowiązującą modą musi być brylancik, jeśli nie w obu obrączkach to przynajmniej w tej  damskiej. A dlaczego nie chcesz z brylancikiem? dopytywał się Jacek. Bo są mało praktyczne - nie będę nosiła obrączki, którą muszę co i rusz zdejmować bo mi się zniszczy. Jak nie ma to nie ma problemu - zamówimy u jubilera prywatnego. Każdy w ciągu  miesiąca  zdąży zrobić  zwykłą , gładką złotą obrączkę. Jacek był wyraźnie nieszczęśliwy gdy wychodzili ze sklepu bez obrączek. Pokręcili się jeszcze po galerii i pojechali do mieszkania Marty.

Martuniu, a dlaczego powiedziałaś, że w ciągu miesiąca nam zrobią te obrączki - jak się ktoś przyłoży to może je zrobić  góra w tydzień- tłumaczył jej w drodze. Kochanie, ale jeśli nawet ktoś je zrobi w tydzień to i tak  ślubu nam udzielą dopiero w 30 dni od chwili złożenia naszych dokumentów. Jacek był zdziwiony i zdruzgotany tą wiadomością. Był pewien, że wystarczy złożyć dokumenty i wybrać sobie termin ślubu. Ale wytłumacz mi, dlaczego muszę czekać te 30 dni by się ożenić z tobą?  Bo podobno tyle dni władze wyznaczyły by kandydaci na małżonków zdali sobie sprawę z tego, że będą małżonkami. Podobno bardzo wiele osób rezygnuje w tym czasie i wycofuje papiery, bo się rozmyślili. To proste Jacusiu - składasz papiery pod wpływem impulsu bo ci się jakaś lala spodobała, bo akurat gdy ją poznałeś byłeś przytruty lub na gigant kacu. Za kilka dni mija ci stan nieważkości i zwoje mózgowe zaczynają pracować a tu klops- lala ci siedzi na głowie boś się ożenił. A okazuje się  ponadto, że ta lala ani ładna, ani bogata, ani mądra, więc musisz teraz się rozwodzić i sądowi głowę zawracać. A tak to w stanie  nieważkości i bezmyślności składasz dokumenty, za kilka dni  wracasz do stanu normalności, widzisz, że lala nie taka jak ci się zdawało .... wycofujesz  dokumenty- ślubu niet. Podobno regularnie 20% składających papiery wycofuje  je przed wyznaczoną datą ślubu. Nie miałem o tym pojęcia - stwierdził  Jacek. No to teraz  masz- podsumowała Marta. Jacek obejrzał mieszkanie i stwierdził, że ono jest idealne pod wynajem. Marta w tym czasie pakowała swoje rzeczy. W pewnej chwili podeszła do Jacka - popatrz Jacek - mam stare, jeszcze przedwojenne obrączki moich dziadków. Daj rękę - przymierzymy - no właściwie jest dobra, może tylko odrobinę trzeba ją rozciągnąć, ta po babci dla mnie jest idealna rozmiarowo. No i zobacz- mamy obrączki i to z bardzo dobrego złota. Oddamy do jubilera prywatnego żeby usunął to co jest wygrawerowane i wygrawerował nasze imiona i datę naszego ślubu. Dopasowanie, usunięcie starego grawerunku, wpisanie naszych imion zrobimy przed ślubem, a po ślubie dodamy, albo nie- datę naszego ślubu. No ale obrączki to przecież załatwia mężczyzna - protestował Jacek. Najdroższy, dostatecznie dużo wydasz na dopasowanie obrączek, usunięcie napisów i zrobienie nowych. Ręczę ci, że poczujesz się usatysfakcjonowany tymi wydatkami. Usługi jubilerskie  są naprawdę drogie. Podobają ci się? Według mnie nie są za szerokie ani nie za cienkie. Popatrz, są z 1916 roku! Pomyśl kochanie - nosząc je przywrócimy im życie. Jacek szybko chwycił ją w objęcia i całując szeptał - jesteś cudowną, mądrą czarodziejką, kocham cię ogromnie. 

Jacek, musimy wracać, trzeba obiad zrobić no i wreszcie zakupy rozpakować. Kochany, wyjmij wszystko co jest w zamrażarce i co jeszcze jadalne w lodówce i włóż proszę do termo torby. Ja jeszcze muszę wziąć kilka rzeczy z łazienki i apteczki. Z apteczki? a co tam masz? Chodź ze mną, to zobaczysz- między innymi  mam tu maść na ten twój bolący nadgarstek, ooo, mam nawet dwa różne smarowidła. Obydwa naprawdę dobre. Jedno jest oryginalne chińskie smarowidło, extra na ból głowy, a ta arnika na ten twój nadgarstek.Weźmiemy też żel żywokostowy, ponoć świetny na kostne kontuzje.

Czy zauważyłeś jak mało tym razem wzięliśmy książek w Empiku? Zaczynam podejrzewać, że coraz rzadziej będziemy kupować akurat tam, mamy bliżej kilka księgarni. Najbliższą kilka domów od nas dalej. Jacuś, a dasz mi kiedyś poprowadzić samochód? A masz prawo jazdy? Mam, ale dawno nie prowadziłam, w Warszawie zwłaszcza. No oczywiście , że ci dam, zobaczę jak to jest być wożonym przez kobietę. Martuniu, przez ciebie jestem w stanie ciągłego zadziwienia - żadnej kobiety jeszcze tak nie kochałem, z żadną nie miałem takich przeżyć jak z tobą tej nocy, żadnej tak nie pożądałem, żadna nie zadziwiała mnie tak jak ty swą życiową mądrością. Marta chwilę milczała -  to żadna moja zasługa ani nadzwyczajność, to miłość sprawia, że inaczej patrzymy na świat i nagle dostrzegamy lepiej i dokładniej to co nas otacza. Ja tylko nauczyłam się mówić o tym co dostrzegam, co czuję, co myślę. I wiesz? dobrze, że już jedziemy do domu, że miejsce, w którym będziemy razem postrzegam jako dom.

Wspólne robienie obiadu przebiegało błyskawicznie, bo jak powiedziała Marta - co cztery ręce to nie tylko dwie. Przy obiedzie Jacek powiedział stryjkowi, że oświadczył się Marcie, ale nie tak typowo z bukietem i z przyklękiem. I że byli w sklepie  jubilerskim i nic się tam Marcie nie podobało i będą mieli obrączki złote po jej dziadkach, bo Marta uznała, że nosząc je oni dadzą im drugie życie. I to tłumaczenie jakoś tak bardzo spodobało się Jackowi. Masz Jacuniu naprawdę dużo szczęścia bo trafiłeś na bardzo mądrą a do tego dobrą kobietę, więc pamiętaj, że musisz to doceniać. I ze trzy razy dziennie dziękuj losowi, że skrzyżował wasze drogi. To kiedy złożycie swoje papiery w urzędzie stanu cywilnego? 

No to już wiem, czego jeszcze nie zabrałam ze swego mieszkania - zaśmiała się Marta- metryki urodzenia i aktu rozwodu. I jest jeszcze jedna sprawa do omówienia- chciałabym wyłączyć swoje mieszkanie ze wspólnoty majątkowej, ale po ślubie zrobić Jacka notarialnie moim spadkobiercą. Co o tym sądzisz Jacusiu?  Oczywiście to jest  jasne, mądre, zrozumiałe. Ja to samo zrobię ze swoim mieszkaniem. A gdy będę zmieniał samochód to zrobię dowód zakupu na  dwie osoby, na Martę i na  siebie. A po twoje dokumenty wpadniemy jutro. A jeśli będzie pogoda to może pojedziemy gdzieś w trójkę? Weźmiemy dla stryjka jego składany fotelik a dla nas turystyczne poduchy i koc. A co wam będę życie uprzykrzał - certował się stryjek. A czy ja zwracając się do pana mogę dodawać pana imię? Stryjek łypnął okiem na Jacka i powiedział - wchodzisz dziewczyno do rodziny, to pominiemy te rzeczowniki pan, pani i zostaniemy tylko przy imionach- ja jestem od dziś tylko Kamil -zgadzacie się oboje? Marta przywołała na twarz swój najpiękniejszy zdaniem Jacka uśmiech i powiedziała- czuję się zaszczycona. A ja też mogę ci mówić po imieniu?- dopytywał się Jacek. No jasne, jestem sprawiedliwym człowiekiem.

Następnego dnia, czyli w niedzielę pojechali w trójkę nad rozlewisko Wisły. Rozłożyli się tak by móc spoglądać na wodę i na zalesioną łachę na Wiśle. Po dwóch godzinach  słuchania  bzykania owadów mieli dosyć i Marta wymyśliła, że mogą pojechać do Wilanowa, bo jest tam kilka kawiarni na świeżym powietrzu - wypiją kawę , zjedzą lody oganiając się od os, potem pojadą do mieszkania Marty i zabiorą wszystkie dokumenty, a do niej do mieszkania to może też wejść Kamil, bo staną przy samej bramie, Marta wysiądzie z Kamilem, wolniutko podejdą pod bramę, zaczekają na Jacka, który w tym czasie zaparkuje i pojadą windą do mieszkania  Marty. Ale jak to w życiu - skończyło się na tym, że Jacek i Kamil zostali w samochodzie a na górę Marta pojechała sama. Wygarnęła ze swego biurka wszystkie dokumenty jakie tam były, władowała je do solidnej siatki na zakupy, sprawdziła czy wszystko w domu jest pozamykane i pozakręcane i zjechała na dół.

Kamil był zadowolony, że dał się namówić na tę wyprawę a Marta zaczęła od tego dnia coraz częściej nalegać na Kamila i na Jacka, by zająć się tym stawem biodrowym, czyli wyszukać dobrego ortopedę i pokazać mu biodro Kamila.

                                                                       c.d.n.