Pani Wandeczka wraz ze swym małżonkiem wkroczyła do domu Heleny równo 3 minuty po godzinie szesnastej.
Nastąpiła obustronna prezentacja i w pierwszej kolejności Helena poprowadziła przybyłych na werandę, na której już wcześniej Mietek ustawił na pomocniczym stoliku ekspres do kawy , filiżanki oraz inne potrzebne akcesoria oraz piętrową paterę z ciastami.
Helena zaraz na wstępie powiedziała, jaką to propozycję zagospodarowania bocznych ścian werandy złożył syn pani Wandeczki i że teraz to tylko trzeba spokojnie zaczekać co młody człowiek wybierze z roślin pnących, bo pewnie trzeba będzie zrobić jakąś kratownicę by pnącza miały się czego trzymać. Mąż pani Wandeczki całkiem przytomnie zauważył, że chyba nie byłoby dobrze, by boczne ściany miały pnącze aż pod sam sufit, że tak naprawdę wystarczy by kratownica kończyła się na wysokości półtora do dwóch metrów- tyle wystarczy by nikt spoza ogrodzenia nie zaglądał na werandę, a ten metr wolnej od pnączy przestrzeni będzie dawał światło. I w takim razie najlepiej się sprawdzą skrzynki od razu z kratownicą. I on zna człowieka, który produkuje takie skrzynki, to jego kolega jeszcze z liceum.
Więc gdy Helena zdecyduje się jakie pnącze będzie jej zdaniem tu pasowało, to zaraz on zamówi u swego kolegi te skrzynki, bo na pewno muszą to być pnącza całoroczne, zimozielone, więc sadzić się je będzie jesienią. Na zimę pomiędzy szybę a skrzynki i kratownicę da się włókninę, taką ogrodniczą, żeby roślinki nie przeziębiły się. W każdym razie trzeba zacząć od wybrania roślin. A "młody" musi przy prezentowaniu roślin wziąć pod uwagę usytuowanie geograficzne werandy i do niego wybierać rośliny.
A może- nieśmiało zauważył Mietek- dać te pnącza tylko na ściankę od strony drogi a tą drugą ścianę zagospodarować inaczej? Ja bym pod nią ustawił coś w donicy na kółkach, może fikus a może palmę? A może nic a tylko na rozporowym karniszu rozepnie się jakąś ozdobną cieniutką tkaninę? Na tej ścianie od drogi to pnącze bezsprzecznie będzie najlepsze. Mamy jeszcze trochę czasu do namysłu co do tej drugiej ściany.
Gdy Helena kroiła placek ze śliwkami, pani Wandeczka zauważyła na jej palcu obrączkę i powiedziała- macie państwo bardzo ładne i modne teraz obrączki ślubne. Ma pani na niej sporo tych brylantowych drobinek.
Helena uśmiechnęła się i powiedziała - na razie to są obrączki zaręczynowe, a po ślubie dopiero będą ślubne. Na razie to trzeba dopiero złożyć dokumenty w Urzędzie Stanu Cywilnego. I pewnie będę musiała zacząć od wizyty w archiwum, bo już nie mam ani jednego aktu swego urodzenia. W ogóle muszę tam zatelefonować i dowiedzieć się jakie papiórki tam trzeba złożyć i jakie mają wolne terminy.
Och, pani Helenko, oni teraz powariowali- do każdej sprawy chcą aktualnej metryki urodzenia a nie tej, którą się ma w domu od lat. A w którym urzędzie będzie pani brała metrykę?
Na Mokotowie.
No to wyrazy współczucia - teraz już na Wiśniowej nie wydają metryk a w archiwum, które jest na Służewcu i zawsze są tam straszne kolejki. O ile jeszcze są na tym Służewcu, bo podobno mają się gdzieś przenieść - pan Wandeczka pokiwała głową z dezaprobatą. I za każdym razem pytają do czego ta metryka, bo do niektórych spraw pobierają opłatę za wydanie tego druczku, a najgorsze, że niczego nie dostanie pani od pierwszego podejścia. Jeśli jest wyjątkowo mało osób to wtedy wydadzą metrykę za dwie godziny i można dostać świra, bo gdzieś ten czas trzeba wytracić a tam w okolicy nie ma żadnych sklepów ani kawiarni. Można co najwyżej dostać odcisków na siedzeniu korzystając z tych twardych krzeseł.
Przepraszam, że pytam, a pan znał męża pani Helenki, pana Wojtka? - zwróciła się do Mietka. Mietek posłał jej pełen wyrozumiałości uśmiech i powiedział - oczywiście, że znałem, byliśmy przyjaciółmi.
Wiele lat się przyjaźniliśmy. Nie mogłem uwierzyć w to, że zmarł tak młodo, bo co to za wiek dla mężczyzny 55 lat? Ale nie mogłem wtedy przyjechać do Polski, pracowałem przy bardzo ważnym projekcie w Kanadzie.
Pani Wandeczka wyraźnie nabrała wiatru w żagle i popłynęła tekstem wysławiającym pierwszego męża Heleny niemal pod niebiosa. Jaki to był miły i delikatny człowiek, taki kulturalny i taki mądry. O wszystkim można było z panem Wojtkiem porozmawiać, nawet i o ogrodnictwie.
Helena słuchała i oczy się jej otwierały szeroko, no ale znając zamiłowanie swego zmarłego męża do rozmów pojęła, że Wojtek miał w pani Wandeczce wdzięczną słuchaczkę. I taki oczytany był, tyle rzeczy z historii znał - zachwycała się Wandeczka.
Helena widząc niemą udrękę w oczach Mietka szybko ruszyła po tratwę ratunkową i poszła do kuchni po lody.
Gdy wkroczyła na werandę z tacą załadowaną miseczkami, łyżeczkami i kilkoma pojemnikami z lodami powiedział z wyrzutem - a czemu Ty mnie nie zawołałaś tylko sama wszystko ciągniesz z zamrażarki ?
Przecież bym to wszystko przyniósł. A może jeszcze ktoś ma ochotę na kawę, to zaraz dorobię. A może na gorącą czekoladę? Też potrafię zrobić. Pani Wandeczka pozostała wierna kawie, jej mąż i Helena wybrali czekoladę.
Gdy Mietek zniknął w kuchni pani Wandeczka zapytała zniżonym głosem- a pan Mietek to jest wdowcem?
Nie - odpowiedziała Helena- nie jest wdowcem ale rozwodnikiem. I jego była żona była Kanadyjką?- pani Wandeczka drążyła temat.
Tego nie wiem - w Kanadzie jest mnóstwo różnych narodowości- Polaków, Rosjan, Ukraińców, Francuzów, Anglików i różnych tak zwanie "kolorowych"- nawet się nie pytałam jakiej była narodowości, nigdy mnie to nie interesowało. Żenił się w Kanadzie, nie tutaj.
A nie boi się pani wychodzić za rozwodnika?
No jakoś nie boję się, bo ja Mietka znam tylko nieco krócej niż znałam swego męża, czyli ponad 30 lat.
Zdążyłam go dobrze poznać.
No to dobrze, stwierdziła pani Wandeczka. A ślub będziecie państwo brali w Pałacu Ślubów czy w tym Pałacyku Szustra? A wesele też będzie?
Pani Wando, na ślub w Pałacu Ślubów to nie ma co liczyć, tam się trzeba zapisywać ze 3 miesiące wcześniej, podobnie jest z Pałacykiem Szustra. Weźmiemy kameralny ślub, tylko my i świadkowie, obojętnie w którym Urzędzie.Wesela też żadnego nie robimy, może pojedziemy gdzieś na kilka dni, tak niemal wprost z USC. Na razie to jeszcze nie złożyliśmy przecież dokumentów. A ślub można wziąć przecież dopiero w 30 dni po złożeniu dokumentów. To nie Las Vegas, gdzie ślub dadzą od ręki. Z tego co widzę, to albo ślub będzie pod koniec października albo w listopadzie. Ale równie dobrze może być dopiero w styczniu lub w lutym. A wie pani- za progiem już Boże Narodzenie i w firmie będzie urwanie głowy, bo zawsze albo coś trzeba będzie nagle zaprojektować albo coś przeprojektować, bo się jakiejś pannie młodej coś ubzdura, potem zaraz Sylwester i sukienki balowe już właściwie się zaczynają i zaraz potem Studniówki. Jakieś wariactwo z tym sukienkami na studniówkę- gdy ja chodziłam do szkoły to miałyśmy białe bluzki i czarne lub granatowe spódnice. Jedyny luksus polegał na tym, że bluzki mogły być nieco bardziej ozdobne i spódnice mogły być dość szerokie i na przykład z falbaną. No i nie musiały być z wełny, ale z jedwabiu lub czarnej tafty. A teraz jakiś wyścig , czyja kiecka będzie bardziej modna, a właściwie czyja droższa.
Ostatnio się uśmiałam, bo panna młoda tak się odchudziła, że sukienka wisiała na niej jak na haku. Krawcowe włosy rwały z głowy, bo właściwie lepszym rozwiązaniem było uszyć całą suknię od nowa niż tę dopasowywać.
A ja do ślubu pójdę w.... wełnianym spodnium. Mam fajne długie spódnico-spodnie i żakiet, wszystko w tak zwanym "błękicie królewskim", pod żakiet założę cienki golfik w kremowym kolorze. I jeśli nie będzie mrozu to będę w zwykłych szpilkach a w razie mrozu to w kozakach na wysokim obcasie. A Mietek już sobie zafundował garnitur szyty na miarę, "setka wełna" w jasno-stalowym kolorze.
A ile lat ma pan Mietek?- panią Wandeczkę nadal rozpierała ciekawość.
Tyle samiutko co ja, bo jesteśmy z tego samego rocznika i nawet z tego samego miesiąca, dzieli nas raptem chyba mniej niż 10 dni. A Wojtek był od nas 2 lata starszy.
I będziecie państwo tu po ślubie mieszkać czy w Warszawie?
Raczej tutaj, bo moje warszawskie mieszkanie odstąpiłam na jakiś czas znajomym, którzy się budują. Na razie jakoś im to kiepsko idzie i będziemy mieszkać tutaj. Ten dom był budowany jako całoroczny.
No chyba, że mojemu narzeczonemu szajba odbije i kupi jakieś mieszkanie. Swoje sprzedał gdy wyjeżdżał do Kanady, myślał, że nigdy nie wróci do Polski. Ale wtedy i tak raczej tu będziemy mieszkać.
Ale zeszłej zimy nie mieszkała pani tutaj- zauważyła Wandeczka.
No nie, mieszkałam u przyjaciółki, której mąż wyjechał do pracy w Wielkiej Brytanii. Po prostu bałam się tu nocować sama. Tej zimy nie będę sama to raz, a dwa - będą już tej zimy mieszkać w trzech domkach na pewno. Muszę na dniach wypróbować to centralne ogrzewanie. Na uruchomienie to przyjedzie spec i ma mnie nauczyć jak ten piec obsługiwać. On jest na olej opałowy. Tankuje się raz do roku. Na razie jest zatankowany. Podobno to jest bezobsługowy model Wolf, to znaczy raz w roku przyjeżdża fachman i wszystko przegląda, ustawia , sprawdza itd.
I gdzie on jest- dopytywała się Wandeczka.
W piwnicy, pod budynkiem. I ponoć to bardzo ekologiczne urządzenie, bo ten olej spala się w stu procentach. No ale wie pani, pani Wando- coś za coś- eksploatacja jest droższa niż piec na paliwo stałe.
Więc omija mnie radocha z czyszczeniem pieca, usuwaniem popiołu i kupowaniem paliwa stałego. Raz do roku przyjeżdża cysterna z pojemnikami oleju, zabiera stare, zostawia nowe.
No to będę się musiała tym zainteresować bliżej- stwierdziła pani Wandeczka.
c.d.n.