środa, 8 grudnia 2021

Spóźnione uczucia - 7

 Pani Wandeczka wraz ze swym małżonkiem wkroczyła do domu Heleny równo 3 minuty po godzinie szesnastej. 
Nastąpiła obustronna prezentacja i w pierwszej kolejności Helena poprowadziła przybyłych na werandę, na której  już wcześniej Mietek ustawił na pomocniczym stoliku ekspres do kawy , filiżanki oraz  inne potrzebne akcesoria oraz piętrową paterę z ciastami. 
Helena zaraz na wstępie powiedziała, jaką to propozycję zagospodarowania bocznych  ścian werandy złożył syn pani Wandeczki i że teraz to tylko trzeba spokojnie  zaczekać co młody człowiek wybierze z roślin pnących, bo pewnie trzeba  będzie  zrobić jakąś kratownicę by pnącza  miały się czego trzymać. Mąż pani Wandeczki całkiem przytomnie  zauważył, że chyba nie  byłoby dobrze, by boczne ściany miały pnącze aż pod sam sufit, że tak naprawdę wystarczy by kratownica kończyła się na wysokości  półtora do dwóch  metrów- tyle wystarczy by nikt  spoza ogrodzenia  nie zaglądał na werandę, a ten metr  wolnej od pnączy przestrzeni będzie dawał światło. I w takim razie  najlepiej się sprawdzą skrzynki od razu z kratownicą. I on zna człowieka, który produkuje takie skrzynki, to jego kolega jeszcze z liceum. 
Więc gdy Helena zdecyduje się jakie pnącze będzie jej zdaniem tu pasowało, to zaraz on zamówi u swego kolegi te skrzynki, bo na pewno muszą to być pnącza całoroczne, zimozielone, więc sadzić się je będzie jesienią. Na zimę pomiędzy szybę a skrzynki i kratownicę da się włókninę, taką ogrodniczą, żeby roślinki nie przeziębiły się. W każdym razie trzeba zacząć od wybrania  roślin. A "młody" musi przy  prezentowaniu roślin wziąć pod uwagę usytuowanie geograficzne   werandy i do niego wybierać rośliny.
A może- nieśmiało zauważył Mietek- dać te pnącza tylko na ściankę od strony drogi a tą drugą ścianę  zagospodarować inaczej? Ja bym pod nią ustawił coś w donicy na kółkach, może fikus a może palmę? A może nic a tylko na rozporowym karniszu rozepnie się jakąś ozdobną cieniutką tkaninę? Na tej ścianie od  drogi to pnącze bezsprzecznie  będzie najlepsze. Mamy jeszcze trochę czasu do namysłu co do tej drugiej ściany.
Gdy Helena kroiła placek  ze śliwkami, pani Wandeczka  zauważyła na jej palcu obrączkę i powiedziała- macie państwo  bardzo ładne i  modne teraz obrączki ślubne. Ma pani na niej sporo tych brylantowych  drobinek. 
Helena uśmiechnęła się i powiedziała - na razie to są obrączki zaręczynowe,  a po ślubie dopiero będą ślubne.  Na razie to trzeba dopiero złożyć dokumenty w  Urzędzie  Stanu Cywilnego. I pewnie będę  musiała zacząć od wizyty w archiwum, bo już nie mam  ani jednego aktu swego urodzenia. W ogóle muszę tam zatelefonować i dowiedzieć się jakie papiórki tam trzeba złożyć i jakie  mają wolne terminy.
Och, pani Helenko, oni teraz powariowali- do każdej sprawy chcą aktualnej metryki urodzenia a nie tej, którą  się ma w domu od lat.  A w którym urzędzie będzie  pani brała metrykę?
Na Mokotowie.
No to wyrazy współczucia - teraz już na Wiśniowej nie wydają metryk a w  archiwum, które jest na  Służewcu i zawsze są tam straszne kolejki. O ile  jeszcze są na tym Służewcu, bo podobno mają się gdzieś przenieść - pan Wandeczka pokiwała głową z  dezaprobatą. I za każdym razem pytają do czego ta metryka, bo do niektórych spraw  pobierają opłatę za wydanie  tego druczku, a najgorsze, że niczego nie dostanie pani od pierwszego podejścia. Jeśli jest wyjątkowo mało osób to wtedy  wydadzą metrykę za dwie godziny i można dostać świra, bo gdzieś ten czas trzeba wytracić a tam w okolicy nie ma żadnych sklepów ani kawiarni. Można co najwyżej dostać odcisków na siedzeniu korzystając z tych twardych krzeseł.
Przepraszam, że pytam, a pan znał męża pani Helenki, pana Wojtka? - zwróciła się  do Mietka. Mietek posłał jej  pełen wyrozumiałości uśmiech i powiedział  - oczywiście, że znałem, byliśmy przyjaciółmi.
Wiele lat się przyjaźniliśmy. Nie mogłem uwierzyć w to, że zmarł tak młodo, bo co to za wiek dla mężczyzny 55 lat? Ale nie mogłem wtedy przyjechać do Polski, pracowałem  przy bardzo ważnym projekcie w Kanadzie. 
Pani Wandeczka wyraźnie nabrała wiatru w żagle i popłynęła tekstem wysławiającym  pierwszego męża Heleny niemal pod niebiosa. Jaki to był miły i delikatny człowiek, taki kulturalny i taki mądry. O wszystkim można było z panem Wojtkiem porozmawiać,  nawet i o ogrodnictwie.
Helena słuchała i oczy się jej otwierały szeroko, no ale  znając zamiłowanie  swego zmarłego męża do rozmów pojęła,  że Wojtek miał w pani Wandeczce wdzięczną słuchaczkę. I taki oczytany był, tyle rzeczy z historii znał - zachwycała się  Wandeczka.
Helena widząc niemą udrękę w oczach Mietka szybko ruszyła po tratwę ratunkową i poszła do kuchni po lody.  
Gdy wkroczyła na  werandę z tacą załadowaną miseczkami, łyżeczkami i kilkoma pojemnikami z lodami powiedział z wyrzutem - a czemu Ty mnie nie  zawołałaś tylko sama wszystko ciągniesz z zamrażarki ?
Przecież bym to wszystko przyniósł. A  może jeszcze ktoś ma ochotę na kawę, to zaraz dorobię. A może na gorącą czekoladę? Też potrafię zrobić. Pani Wandeczka pozostała wierna kawie, jej mąż i Helena  wybrali czekoladę.
Gdy Mietek zniknął w kuchni pani Wandeczka  zapytała zniżonym głosem- a pan Mietek to jest  wdowcem?
Nie - odpowiedziała Helena- nie  jest wdowcem ale rozwodnikiem. I jego  była żona była Kanadyjką?- pani Wandeczka drążyła temat.
Tego nie wiem - w Kanadzie jest mnóstwo różnych narodowości- Polaków, Rosjan, Ukraińców, Francuzów, Anglików i różnych tak zwanie "kolorowych"- nawet się nie  pytałam jakiej była narodowości, nigdy mnie to nie interesowało. Żenił się w Kanadzie, nie tutaj.
A nie boi się pani wychodzić za rozwodnika? 
No jakoś nie boję się,  bo ja Mietka znam tylko nieco krócej niż znałam swego męża, czyli ponad 30 lat.
Zdążyłam go dobrze poznać. 
No to dobrze, stwierdziła  pani Wandeczka. A  ślub będziecie  państwo brali w  Pałacu Ślubów czy  w tym Pałacyku Szustra? A wesele też będzie?
Pani Wando, na ślub w Pałacu Ślubów to nie ma co liczyć, tam się trzeba  zapisywać ze 3 miesiące  wcześniej, podobnie jest z  Pałacykiem Szustra. Weźmiemy kameralny ślub, tylko my i świadkowie, obojętnie w którym Urzędzie.Wesela też żadnego nie robimy, może pojedziemy gdzieś na  kilka dni, tak niemal wprost z USC. Na razie to jeszcze nie złożyliśmy przecież dokumentów.  A ślub można wziąć przecież dopiero w 30 dni po złożeniu dokumentów. To nie Las Vegas, gdzie ślub dadzą od ręki. Z tego co widzę, to albo ślub będzie pod koniec października albo w listopadzie.  Ale równie dobrze może być dopiero w styczniu lub w lutym. A wie  pani- za progiem już Boże Narodzenie i w firmie będzie urwanie głowy, bo zawsze  albo coś trzeba będzie nagle  zaprojektować albo coś przeprojektować, bo się jakiejś pannie  młodej coś ubzdura, potem zaraz  Sylwester i sukienki balowe już właściwie się zaczynają i zaraz potem  Studniówki. Jakieś wariactwo z tym sukienkami na studniówkę- gdy ja chodziłam do szkoły to miałyśmy białe bluzki i czarne lub  granatowe spódnice. Jedyny luksus polegał na tym, że  bluzki mogły być nieco bardziej ozdobne i spódnice mogły być  dość szerokie i na przykład z  falbaną. No i nie musiały być  z wełny, ale z jedwabiu lub czarnej tafty. A teraz  jakiś wyścig , czyja kiecka będzie bardziej modna, a właściwie czyja droższa.
Ostatnio się uśmiałam, bo panna młoda tak się odchudziła, że sukienka wisiała na  niej jak na haku. Krawcowe włosy rwały z głowy, bo właściwie  lepszym rozwiązaniem było uszyć  całą suknię od nowa niż tę dopasowywać.
A ja do ślubu pójdę w.... wełnianym spodnium. Mam fajne długie spódnico-spodnie i żakiet, wszystko w tak zwanym "błękicie królewskim", pod  żakiet  założę cienki golfik w kremowym kolorze. I jeśli nie będzie mrozu to będę w zwykłych  szpilkach a w razie  mrozu to w kozakach na  wysokim obcasie. A Mietek już sobie zafundował garnitur szyty na  miarę, "setka  wełna" w jasno-stalowym kolorze. 
A ile lat ma pan Mietek?- panią Wandeczkę nadal rozpierała  ciekawość.  
Tyle samiutko co ja, bo jesteśmy z tego samego rocznika  i nawet z tego samego  miesiąca, dzieli nas raptem chyba mniej niż 10 dni.  A Wojtek był od nas 2 lata starszy.
I będziecie państwo tu po ślubie mieszkać czy w Warszawie? 
Raczej tutaj, bo moje warszawskie mieszkanie  odstąpiłam  na jakiś czas znajomym, którzy się budują.  Na razie jakoś im to kiepsko idzie i będziemy mieszkać tutaj. Ten dom był budowany jako całoroczny.
No chyba, że  mojemu narzeczonemu szajba odbije i kupi jakieś  mieszkanie. Swoje  sprzedał gdy wyjeżdżał do Kanady, myślał, że nigdy nie wróci do Polski. Ale wtedy i tak raczej tu będziemy mieszkać.
Ale  zeszłej zimy nie mieszkała pani tutaj- zauważyła Wandeczka.
No nie, mieszkałam u przyjaciółki, której mąż wyjechał do pracy w Wielkiej Brytanii. Po prostu bałam się tu nocować sama.  Tej zimy nie będę sama to raz, a dwa - będą już  tej zimy  mieszkać w trzech domkach na pewno. Muszę na dniach wypróbować to centralne ogrzewanie. Na  uruchomienie to przyjedzie spec i ma  mnie nauczyć jak ten piec obsługiwać.  On jest na olej opałowy. Tankuje się raz do roku. Na razie jest  zatankowany. Podobno to jest bezobsługowy model  Wolf, to znaczy raz w roku przyjeżdża fachman i wszystko przegląda, ustawia , sprawdza itd.  
I gdzie on jest- dopytywała się Wandeczka. 
W piwnicy, pod  budynkiem. I ponoć to bardzo ekologiczne urządzenie, bo ten olej spala się w stu procentach. No ale wie pani, pani Wando- coś za coś- eksploatacja jest droższa niż piec na paliwo stałe.
Więc omija mnie radocha z czyszczeniem pieca, usuwaniem  popiołu i kupowaniem paliwa stałego. Raz do roku przyjeżdża cysterna z pojemnikami oleju, zabiera stare, zostawia nowe.
No to będę się musiała tym zainteresować bliżej- stwierdziła pani Wandeczka.

                                                                     c.d.n.