piątek, 13 maja 2022

Trudny wybór - 17

 Z planów  świątecznych  nie  za bardzo "wypaliła" choinka. Adela  się złościła, bo wprawdzie  było sporo  punktów sprzedaży choinek, choinek  też  było sporo, ale przeważały jakieś "powygryzane" świerki, które robiły  wrażenie  już używanych w  roku ubiegłym. W jednym punkcie  były jodełki,  ale ich cena była powalająca i tym  razem, gdy Emil  już sięgał po portfel - Adela  zaprotestowała. 

Nie ma najmniejszego  sensu by kupować tak  drogą  choinkę, która  w dwa tygodnie  później  wyląduje  na śmietniku, bo przecież  nie nadaje  się  do posadzenia w gruncie. No to co  zrobimy, przecież tak  zaplanowałaś, a teraz  nie chcesz już takiej ładnej  choinki?- Emil był zdruzgotany. Adela chwyciła go  za rękę i pociągnęła  za sobą- chodź,  jedziemy  na Puławską, do ogrodnika.  Za te  pieniądze to możemy kupić drzewko, które będzie można posadzić w ogródku i jak będziemy o  nie  dbali, to długo z nami pobędzie i jeszcze je  nam do  domu  sami przywiozą. Dobrze  skarbie - zgodził  się Emil, jedźmy.

Adela znała  ten punkt  sprzedaży, bo kilka razy  kupowała tam kwiaty na  balkon, za każdym razem krążąc po całym sporym terenie i wiedziała, że ten ogrodnik  ma  wiele  drzewek do sprzedania, w tym też iglaki. Gdy weszli na teren z miejsca  ruszyła na poszukiwanie pana  właściciela. Znalazła go w  kantorku i powiedziała, że chce kupić drzewko w pojemniku, jakiegoś nietrudnego do pielęgnacji iglaczka, żeby można go co roku ubierać  na Święta   Bożego Narodzenia. 

Pan ogrodnik przepytał jaki to ogród, jaka tam ziemia, czy to miejsce słoneczne czy raczej mocno zacienione, wysłuchał uważnie  co  powiedziała  Adela  i potem  powiedział - w tym układzie proponuję,  by państwo  kupili tuję  "szmaragd"-  jest  wysmukła, ale  gęsta, nadaje  się  do małych  ogrodów, przycina się ją dwa razy do roku. Ale, jeśli ma  pani  plany  długoletnie, to byłoby  dobrze, by wiosną posadził ją do gruntu fachowiec. Wtedy i    miejsce  będzie  dobrze  przygotowane i od  razu  się ją  przytnie. A do wiosny posiedzi  sobie  w pojemniku, który jest zabezpieczony tak , by  korzenie  nie przemarzły. No to  zapraszam do ogrodu - i dziarsko  ruszył przodem.

Trochę  smutno wygląda  ogród przygotowany do zimowej drzemki - zwłaszcza  te wszystkie  niemal gołe,  bezlistne krzewy liściaste.  Alejka,  w której były  "żywotniki  zachodnie", czyli tuje, prezentowała się  milej  dla oczu. Drzewka  miały lśniące ciemną zielenią  gałązki. Ogrodnik  przepytał  się  jeszcze  Adeli jakie to ozdoby ma  zamiar powiesić  na drzewku, a gdy dowiedział się, że  zawisną nieduże, lekkie plastikowe bombki  w kształcie   gwiazdek  oraz równie  lekki różnokolorowy łańcuch, do drzewka  dodał z własnej  inicjatywy gwiazdkę na  jego czubek, którą  sam  zamocował. Drzewko miało być dostarczone po godzinie  siedemnastej  następnego dnia. Samo drzewko  było niewiele wyższe od Adeli, którą  trudno  było  zaliczyć  do wysokich kobiet, "wzrostu"  dodawał mu nieco  pojemnik.  Żywotnik  wraz z pojemnikiem i transportem kosztował 50  złotych  mniej niż owa  ścięta  jodła. Fakt  ten mocno zadziwił Emila.  Ogrodnik  zapraszał, by przyjechali wiosną i może  wybiorą jakieś  sadzonki kwiatów. Adela z rozbrajającą  szczerością "wyznała", że niestety nie ma talentu do hodowli  roślin  i jedyne rośliny, które wytrzymują  jej brak  talentu to są po prostu chwasty typu pokrzywy i mlecze. Ogrodnik obiecał, że do żywotnika dołączy  "instrukcję  obsługi", którą przywiezie jego  pracownik.

I tak  jak było umówione, następnego  dnia pracownik ogrodnika, którym był jeden  z jego synów, przywiózł żywotnik i ustawił  go w ogródku Adeli i  Emila.  Obejrzał ogródek, wręczył Adeli "instrukcję obsługi" drzewka i powiedział, że to on  wiosną przesadzi drzewko z pojemnika do gruntu.

W tym  roku była jakaś zima-nie zima, regularnym opadem był śnieg z deszczem, było szaro, mokro i....brudno. Ojciec  Emila  wypatrzył w jednym  ze sklepów bardzo ładne domki- karmniki  dla  małych ptaków i dwa zakupił. Stwierdził, że jeżeli młodzi  nie  zechcą  mieć  w swoim ogródku karmnika to u nich mogą stać dwa.  Do nich dokupił 2 stelaże zrobione z cienkich brzozowych  pni i od  razu w sklepie z karmą  dla  różnych  zwierzątek kupił  w  sumie 3 kg karmy dla ptaków. Stelaże były dość  zmyślnie skonstruowane - można   było na  nich też  zawieszać pokarm dla  sikorek, miały też uchwyt na miseczkę  na wodę, ale  dostęp do pokarmu w karmniku  był dostosowany tylko dla niedużych  ptaszków , czyli dyskryminował  gołębie.  Emil gorąco zaprotestował przeciwko karmnikowi, mówiąc, że on  nie ma  zamiaru codziennie  topić się  w ogródkowym  błocie i  co najwyżej raz na  tydzień może, w  weekend wybrać  się  do ogródka,  by powiesić siateczki z orzechami i  kolby tłuszczowe z pestkami słonecznika.

Problem "rozwiązała" Adela, która z pomocą teścia  umocowała  karmnik na parapecie jednego z okien wychodzących na ogródek i karmę   można był dosypywać otwierając okno. Żarciuszko  dla sikorek było uzupełniane raz  w tygodniu. Przed zainstalowaniem karmników ich  daszki zostały zabezpieczone odpowiednio przyciętymi  płytkami plexiglasu, by drewno  nie nasiąkało  wodą. Dzieło Piotra.

Lodówki w obu rodzinach   niemal pękały  z nadmiaru  wiktuałów, chociaż zaopatrując  dom na święta  nie postawiono na ilość, ale  na różnorodność jedzenia. Adela kupiła w kwiaciarni  dwie małe choinki - jedną przybraną  w ozdoby srebrne a  drugą w tzw. królewski błękit. Srebrna  stanęła u  nich,  błękitna  u Piotrów. 

Po raz  pierwszy od lat Piotr odstąpił od upieczenia chlebka. Powiedział  synowi, że wraz  ze śmiercią  matki Emila skończyła się pewna epoka   i on  nie ma  zamiaru wywoływać duchów. Jest  z nim nowa, inna  kobieta i trzeba teraz wypracować  nowe obyczaje. Kochał swą   zmarłą żonę, teraz  kocha Helenę i nie chce  jej sprawiać przykrości przywracając obyczaje, które kultywował w poprzednim związku.  Po prostu kupił w pobliskim  kościele opłatek i nim się  podzielą. To  nie jest wszak istotne czym się dzielą,   ważne jest to co przy tym myślą i mówią. No i rodzice Adeli  przynajmniej nie doznają  wielkiego  szoku. Adela była  wzruszona takim jego  podejściem, o czym od razu mu  powiedziała.

Wszyscy,  nawet matka Adeli, pałaszowali indyka, który po upieczeniu  wyglądał niczym  reklama z kulinarnego czasopisma, czyli że to menu było  trafione. W przeddzień wigilii Adela  wpadła  na  pomysł by  zrobić tort Pischingera, czyli wafle przekładane masą czekoladowo-orzechową i oblane masą  czekoladową. I to był  tak  zwany "strzał w  dziesiątkę", bowiem  okazało się, że każdy zajadał  się tym tortem w  dzieciństwie. Drugie  miejsce zajął makowiec , kupny, który  miał bardzo  dużo masy  makowej  i  cienką   warstewkę  ciasta. Miejsce trzecie zajęły kruche ciasteczka  z grubym  kryształowym  cukrem. Dobrze, że Helena  napiekła ich  naprawdę mnóstwo.  A na deser były mandarynki, pomarańcze  i różne  suszone  owoce oblane  czekoladą.  

Trzydziestego grudnia  były urodziny i imieniny matki Adeli , następnego  dnia Sylwester, więc obie   z Heleną  postanowiły sprezentować  jej  pięciodniowy pobyt  w jednym  z Nałęczowskich  ośrodków wczasowych dysponujących  SPA, a żeby na pewno  z niego  skorzystała to  pojadą w trzy rodziny,  dwoma  samochodami. Tym  sposobem   będzie równocześnie  załatwiona  sprawa  Sylwestra.  Każda  z nich  miała jeszcze  kilka  dni zaległego urlopu. Ani Adela  ani Helena  nie przepadały za imprezami Sylwestrowymi, ich  mężowie również. Przecież  potańczyć można  każdego  dnia,  niekoniecznie w Sylwestra  w  tłoku i hałasie- twierdził Emil.   Jedno  co było pewne - należało  wziąć koniecznie  ciepłe,  grube  skarpety, kalosze i parasole, żeby nie  siedzieć  całymi  dniami tylko w hotelu, ale też pospacerować  po Parku  Zdrojowym, lub w pobliskim lesie.

W wigilię pogoda się  zreflektowała i przynajmniej   nie leciała  z góry mokra  breja. Adela  zaprosiła rodziców na godzinę 17,30. Tym  razem impreza  była w mieszkaniu Piotrów, bo u Adeli  nadal nie  było jeszcze  zmywarki. Kolejny raz   żałowali, że nie  są sąsiadami "przez  ścianę", a  rozdziela ich przychodnia,  ale jak tłumaczyła Adela, to może  wcale nie jest złe i za jakiś  czas to docenią.  Emil się bardzo zdenerwował, że nadal nie ma blatu, no  ale  nie była to wina  punktu,  w którym go  zamówili, tylko wina producenta. Proponowano mu blat w innej okleinie,  ale powiedział, że wybrał taki   a nie inny, bo  mu pasuje kolorem i grubością do już posiadanych blatów.

W czasie gdy Piotr z Emilem pojechali po rodziców Adeli, Helena i ona nakryły stół, przygotowały to wszystko co miało być podane na  zimno, w piecyku  w  niewysokiej temperaturze "dochodził" indyk, a tak dokładnie to jego połówka, bo  druga  połowa  została po upieczeniu szybko  schłodzona i wylądowała  w  zamrażarce. Ryby  w galarecie oczywiście  nie było, był śledź w śmietanie,  wędzony węgorz i wędzony  łosoś, obie  ryby już poukładane  na tartinkach, na gorąco  miał być łosoś pieczony na  plastrach  pomarańczy no i oczywiście indyk. Zamiast tradycyjnych  kartofli do indyka był przewidziany  ryż (czekał na  swój występ w termosie) a  do łososia......makaron  z cukinii. Nie mniej Adela przezornie nie powiedziała  z czego jest  makaron,   dopóki goście go  nie  skonsumowali usiłując dociec co to za spaghetti. Zbyt często spotkała się  z  sytuacją, że ktoś  czegoś  nawet nie spróbował, bo kierując  się   samą nazwą skreślał tę potrawę ze  swego jadłospisu. 

Przy świątecznych słodkościach Helena powiedziała: prezentów pod  choinkę  wprawdzie nie ma,  ale za kilka  dni są  Żeniu twoje imieniny i  urodziny i z tej okazji mamy z Adelą nieco  nietypowy prezent dla Ciebie -  pobyt w SPA w Nałęczowie. Ażeby  ci tam nie było smutno samej tylko z  własnym mężem i żeby on  się tam nie nudził gdy ty będziesz  się  relaksować, jedziemy  i my. Pojedziemy w dwa  samochody. Na Sylwestra my  nie  reflektujemy, ale jeśli wy będziecie  mieli ochotę to możecie pójść. Weźcie  tylko  jakieś  cieplutkie buty odporne  na te paskudne  pseudo zimowe pogody. Ale  nie wiadomo jak będzie  z pogodą bo może przecież  przyjść  nagle mróz, więc  o tym pamiętajcie. A że jedziemy  w  dwa  samochody to  nie oszczędzaj na zabieranych z domu  rzeczach - w najgorszym  wypadku coś  się  przeleży w walizce lub  torbie - miejsca w samochodach  mamy sporo. Wrócimy 2 stycznia popołudniu.

Doba zaczyna  się tam  chyba o godzinie   szesnastej,  więc  nie  będziemy  musieli  wyjeżdżać  stąd bladym  świtem. Mamy  zapewnione śniadania i obiadokolacje,  kawa i herbata  są serwowane bez ograniczeń, obiekt jest  fajny bo  nie wolno tam przyjeżdżać z dziećmi, więc nie będzie nikt tupał i się  wydzierał,  ze  zwierzętami też nie, więc powinno tam być cicho, panowie  mają tam  siłownię. My jedziemy w strojach  sportowych czy też pół sportowych, codziennych. Żadnych  "małych czarnych" czy też kreacji  koktajlowych  nie bierzemy. Ma być nam wygodnie i  ciepło. Zresztą i tak najwięcej  czasu to będziemy krążyć w  firmowych szlafrokach. 

Przyzwoicie  bo parking jest  bezpłatny, jest Wi-Fi, też  darmowe. Co prawda pojęcie  "bezpłatny" nie jest  prawdą, bo używanie  parkingu i Wi-Fi jest  po prostu wliczone w  cenę pobytu, ale o  tym się nie mówi. Jeśli będzie przyzwoita  pogoda, czyli jeśli nie będzie  gołoledzi czy innego dopustu Bożego to wyskoczymy do Kazimierza nad Wisłą. Jeszcze  nigdy  nie byłam w Kazimierzu  zimą.

Ale  -zaczęła Żenia -  nie ma żadnych   "ale" przerwała jej  Helena - masz urodziny i imieniny i w tym roku zamiast kosmetyków dostajesz SPA. Jeśli ci  czegoś  brak  z ubrań to  powiedz, najlepiej  teraz , zaraz, to ci  pożyczę, tylko  wpierw  przymierzysz. Weź ze sobą   ciepłe rajstopy i dres.

                                                                           c.d.n.