wtorek, 12 marca 2024

Córeczka tatusia - 96

 Spotkanie z matką i ciotką Leny przyprawiło Martę o wielki ból  głowy - taki odczuwalny i fizycznie i psychicznie.  Bo okazało się, że właściwie wszystkie   dość  dziwne  zachowania  się Leny mają swe uzasadnienie - Lena,  zdaniem lekarza miała dość lekką postać schizofrenii, o czym ona  sama oraz jej rodzina  dowiedzieli  się gdy była w pierwszej ciąży i to już pod jej koniec. 

Oczywistym błędem, a zdaniem Marty  to wręcz przestępstwem, było ukrycie  tej wiadomości przed Andrzejem. Oczywiście lekarz był zdania, że  Lena nie powinna zachodzić drugi raz  w ciążę, no ale Lena  miała na ten temat własne  zdanie. Zdaniem pana doktora  psychiatry schizofrenia to najczęstsza z chorób psychicznych a jednocześnie wykrywana dopiero wtedy, gdy pacjent ma wyraźne pogorszenie się swego  stanu zdrowia  psychicznego. Wynika to głównie z faktu, że każdy człowiek ma zmienne nastroje, dziwaczne  zachowania, czasem dość nieprzewidywalne reakcje, więc do "odkrycia" choroby dochodzi najczęściej  dopiero wtedy gdy następuje  skumulowanie tych objawów albo wzmożona częstotliwość ich występowania.  Jest mnóstwo pacjentów, którzy sami się orientują, że nastąpiło u nich pogorszenie  stanu  zdrowia i sami zgłaszają się na leczenie nim  wszyscy dookoła ten fakt dostrzegą. Tak naprawdę to nie bardzo wiadomo jaka  jest etiologia schizofrenii.  Według ponurego dowcipu to Ziemia jest planetą zasiedloną przez chorych psychicznie Kosmitów, a kolejne pokolenia lekarzy- psychiatrów z daleka od lat obserwują ten wielki szpital psychiatryczny. 

Marta powiedziała, że ona musi tę wiadomość przekazać Andrzejowi - przecież z tego związku są dzieci. Oczywiście nie przekaże tej wiadomości mailem, powie o tym wszystkim Andrzejowi gdy przywiozą do Londynu chłopców. Z tego co ona wie na temat schizofrenii nie jest to choroba dziedziczna. Przy okazji pokazała ciotce kopię maila Leny do Andrzeja. 

No cóż - nie  da się ukryć, że zdrowa na umyśle  to ona nie jest. I jestem zdania, że ona nie powinna  się sama opiekować  dziećmi - stwierdziła ciotka  Leny. Jak na  razie to wszystko musi zaczekać do chwili powrotu Andrzeja do Polski. Młodszy od  września pójdzie  do przedszkola, starszy do zerówki, która  jest w tym samym budynku co przedszkole. Dobrze  się składa, że teraz mama Leny  mieszka w jej pobliżu.  I chyba nie  byłoby od  rzeczy, gdyby Lena zaczęła gdzieś pracować, najlepiej nie w pełnym wymiarze  godzin. Siedzenie samej w  domu z dzieckiem  nie każdej kobiecie  służy -stwierdziła  ciotka Leny. Lenka zawsze była  bardzo, a nawet za bardzo "zabawową dziewczyną". Ona  do dziś jakoś nie może  pojąć, że Andrzej ma  szalenie odpowiedzialną pracę, że nie  chodzi  tam  w celach  towarzyskich by podrywać panie pielęgniarki. Przepraszam, że to powiem,  ale cały czas jestem głęboko przekonana, że żeniąc  się z Leną popełnił wieki błąd. No, ale jak mówią- mleko się już rozlało i zostaje  tylko posprzątanie po tym.

Marta wróciła z tego spotkania straszliwie przygnębiona i zaraz  zagłębiła się w czytanie na temat schizofrenii. Przypomniała  sobie o jednym  ze znajomych ojca, który przynajmniej raz  do roku "znikał", bo przebywał na leczeniu w  szpitalu Instytutu Psychiatrii i Neurologii. Mam nadzieję - powiedziała wieczorem do Wojtka- że Andrzej nie znienawidzi  mnie  za to, że dowie się ode mnie o tym, że Lena jest schizofreniczką. Ale jestem  zdania, że powinien o tym się  dowiedzieć - jak twierdzi "Encyklopedia" to każdy  z nas ma 1% szans, że zachoruje na schizofrenię.  Choć to nie  grypa i nie jest zakaźne no i nie jest dziedziczne. To też  ważne. 

Podejrzewam, że gdyby ktoś zorganizował kiedyś badania przesiewowe pod kątem  wykrywania schizofrenii, to trzeba by na tempo budować nowe szpitale a do psychoterapeutów i psychiatrów  byłyby tłumy pacjentów i  zapisy na 5 lat   z góry. Z tego co wiem to i  dziś już  są kłopoty z umówieniem  się do poradni zdrowia  psychicznego. Słyszałam też, że brak jest lekarzy tej specjalności.  Za  to jak grzyby po deszczu przybywa różnych speców od  chirurgii plastycznej.  I - tylko się nie śmiej - ogromnie  spodobała  mi  się teoria, że  żyjemy na planecie, która jest jednym  wielkim szpitalem psychiatrycznym i, jak w każdym szpitalu, oczywiście  brakuje  lekarzy. 

Jak na razie to chyba jeszcze nie mam schizofrenii, bo nie miewam epizodów depresyjnych, choć stale narzekam, że czegoś jeszcze nie opanowałam i obleję  egzamin.  Wiesz, kiedyś zaburzenia psychiczne były przypisywane głównie tym,  którzy byli mało zdolni, mieli spore  trudności w nauce, a okazało się, że można być szalenie  zdolnym, mieć dużą wiedzę  i jednocześnie chorować na  schizofrenię i całe życie "dożywiać się" lekami by neutralizować chorobę. Bo to szalenie wierna choroba - jak raz człowieka dorwie to go do końca życia nie opuści. Fluktuuje, raz jest lepiej raz  gorzej, ale jest  z człowiekiem do ostatniego tchnienia.

Dobrze, że to my będziemy dostawcami tej smutnej wiadomości i że będziemy tam jednak kilka  dni. Mam  żal do Leny i jej rodziny, że nie pisnęły słowem Andrzejowi o chorobie Leny. Bo on wiedząc o  tym pilnowałby żeby nie odstawiała leków gdy  tylko jej było trochę lepiej. To odstawianie leków jest ponoć nagminne wśród tej grupy pacjentów. No i pewnie nie byłoby z uwagi na tę chorobę  drugiego dziecka. Jakby na to nie  spojrzeć to życie nie jest dla ludzi łaskawe. 

Podróż z "małolatami" jest wielce pouczającą przygodą dla osób nie posiadających  jeszcze  dzieci. Marta odniosła  wrażenie, że chłopcy bali  się głębiej odetchnąć żeby tylko nie podpaść jej i Wojtkowi. Okazało się, że pierwszy raz  w życiu byli na lotnisku. Obaj kurczowo trzymali Martę za ręce - bo tak kazała babcia, na  wszystkie pytania odpowiadali cichutko, ale rozglądali się bystro.  Wojtek objaśniał im to wszystko co ich otaczało, świetlna tablica odlotów przyprawiła obu o lekki opad szczęk. W sali tuż przed odlotem młodszy siedział na kolanach Marty mocno do niej przytulony. Starszy stał obok, bo widocznie sześciolatkowi już nie wypada siedzieć na kolanach cioci lub  wujka.  Wojtek, jako facet "bywały w świecie" odpowiadał na wszystkie ich pytania. Uprzedzał, że gdy wyjdą z budynku to jeżeli  samolot stoi gdzieś  dalej to podjadą do niego autobusem, choć czasem, gdy stoi blisko to wtedy idzie  się do niego na własnych  nogach. W samolocie każdy  z nich miał już  własne  miejsce - jeszcze  przed odlotem Wojtek uprzedził ich, że gdy już będzie  wolno rozpiąć pasy to mogą  wtedy obaj stać przy okienku, wytłumaczył, dlaczego będą rozdawane  cukierki, nie ukrywał, że niektórzy mają mdłości podczas lotu, więc  gdyby któremuś było mdło ma to zaraz  powiedzieć Marcie lub jemu i wtedy może wymiotować do specjalnej torebki- tylko musi powiedzieć Marcie lub jemu, że go mdli, żeby na  czas podać mu torebką.  Ale były to dzieci  zahartowane na ogródkowym sprzęcie, huśtawka i karuzela nie były im obce. Oczywiście gdyby się któremuś  zachciało do toalety, to Wojtek z delikwentem pójdzie tam.  Bardzo im  się podobał instruktaż na wypadek awarii samolotu jak i fakt, że lecą nad  chmurami. 

Nieco ponad dwie   godziny  lotu przeleciały szybko - lądowali na Heathrow.  Oczywiście ogromnie  podobało im się "kołowanie bagażu" - mieli raptem jedną dużą walizkę. Gdy tylko  wydostali   się z hali przylotów wpadli w ramiona Andrzeja. W ramach  atrakcji czekała  maluchów podróż metrem do stacji, przy której  Andrzej zostawił wypożyczony na czas ich pobytu samochód.  Marta się w  duchu śmiała, bo chłopcy nadal, nawet w  samochodzie trzymali ją  za ręce.  Widocznie ciocia i mama solidnie nad nimi przed wyjazdem popracowały. 

Oczywiście  starszy bystrzak zaraz skomentował, że  on to by nie mógł sam prowadzić w Londynie samochodu, bo pewnie jeździłby po złej stronie jezdni i był pełen podziwu dla swego taty, że ten bez problemu prowadzi samochód. Andrzej wypytywał się, czy  aby na pewno obaj byli grzeczni przez  całą  drogę, jak im  się podobał lot  samolotem. Uśmiał się trochę z faktu, że obaj nic a nic  nie  rozumieli z tego,  co mówiła stewardesa po angielsku i pocieszył ich, że on to nawet połowy z tego co mówiła po polsku to nie pojął.  Zapowiedział, że wracać do Polski będą z innego lotniska, bo lotnisk w okolicy Londynu to nie  brak. Będziecie  wracać z lotniska London-City Embraerem 190 -   ma krótki pas  startowy i szalenie  strome podejście  w górę. Ja takim tu przyleciałem, skóra mi cierpła  z wrażenia gdy lądowaliśmy.  

Marta i Wojtek zapewniali Andrzeja, że dzieciaki cały czas były bardzo, bardzo grzeczne i nie  sprawiły im najmniejszego kłopotu. Obaj opowiadali teraz  swemu tacie o wrażeniach  z lotu. Marta i Wojtek dopiero teraz się dowiedzieli jakim  pięknym samolotem tu przylecieli. Wszystko było piękne, nawet toaleta,  ale ....  te cukierki były niesmaczne, były zupełnie takie  w smaku jak  landrynki. A oni ....... nie lubią landrynek. Marta dusiła  się ze śmiechu usiłując  zachować powagę. No ale takie twarde  cukierki do ssania są przydatniejsze - tłumaczył im  Andrzej, a w pamięci  zanotował  sobie,  by się rozejrzeć za innymi, które równie  długo wymagały pobytu w buzi ale nie były landrynkami. Nie ma problemu - na powrót dostaniecie po prostu gumę do żucia - oznajmiła  Marta. Na co dzień nie będziecie  jej używać, ale na start samolotu możecie. Gdy już będziemy w powietrzu to ją wyplujecie do papierowej torby. No to tytuł najfajniejszej cioci masz już  zapewniony -  śmiał się Andrzej. Był najwyraźniej zachwycony faktem, że przyjaciele  przywieźli mu  dzieci. 

Gdy dzieciaki już  zostały spolaryzowane Andrzej pokrótce  opowiedział  o swojej pracy w tej klinice, wypytywał Martę o to jak jej idzie pisanie pracy, czy spotkała  się ponownie z tą lekarką od  dermatologii, jak się czuje ojciec Wojtka  i Marta gdy odpowiedziała na to pytanie powiedziała - o wszystkich się wypytujesz tylko nie o Lenę.  Nie czytałaś tego maila, który do mnie wysłała? - spytał Andrzej.  Czytałam- odpowiedziała Marta - nikogo by nie przyprawił o euforię, fakt.    Jest jednak coś co powinieneś wiedzieć - choć obawiam się, że gdy ci to wszystko powiem to wykreślisz  mnie  z listy  swych przyjaciół. O tym co za chwilę usłyszysz wiedzą : Lena, twoja teściowa,   siostra teściowej, siłą rzeczy i Wojtek no i ja.  

O co chodzi? - o czym  ty mówisz? - zaniepokoił się Andrzej i chwycił Martę za  rękę. Marta pogłaskała go delikatnie po ramieniu i powiedziała - posłuchaj uważnie - gdy Lena  była w pierwszej ciąży, już po  jej połowie histeryzowała, była w złym nastroju i lekarz ją prowadzący dał jej skierowanie do psychoterapeuty, a ten wysnuł wniosek, że wszystko  wskazuje na to, że Lena ma lekką schizofrenię. I gdyby była  w takim stanie  wcześniej to po prostu dokonano by  aborcji. Lekarz jej to wszystko na tyle jasno powiedział, że przekazała to mamie. W zaleceniach był też  zakaz następnej ciąży. Ale jak wiesz i jak widać Lena miała inne  zdanie na ten temat.  Gdy już urodziła drugie  dziecko zaczęła   brać zapisany jej lek. I pewnie byłoby do dziś wszystko w porządku, gdyby nie  to, że ona gdy  tylko doszła psychicznie do względnej  równowagi to natychmiast odstawiała lek, a powinna była go brać stale. Gdy się jej pogarszało to znów go brała. Ty byłeś zbyt zapracowany i mało przebywałeś z nią 24 godziny na  dobę. Twoja teściowa  postanowiła zachować rzecz  całą w tajemnicy przed  tobą - pewnie się bała, że porzucisz Lenę  i dziecko. W moim odczuciu to istny kryminał. Teraz to rozumiem jej "niestabilność", która mnie  do niej mocno zniechęcała. Gdyby nie twój wyjazd teraz to nadal byśmy nic nie wiedzieli o jej chorobie. Jest i tak stosunkowo nieźle, bo to lekka postać tej choroby. Na szczęście  to nie jest dziedziczne ani też zakaźne schorzenie. Z tego co wyczytałam to każdy z nas może zachorować na to, choć to tylko 1% szansa. Podobno są już teraz  leki nowej generacji, choć do końca nie wiadomo skąd  się to cholerstwo bierze. Jest trudne do rozpoznania, bo zdrowy człowiek też miewa krańcowo różne nastroje, "wzloty i upadki" oraz radości i smutki niezrozumiałe dla osób postronnych. Mam tylko nadzieję, że nie będę ukarana za to, że ci przyniosłam złe wiadomości. W starożytnej Grecji zostałabym za to zabita.

                                                                            c.d.n.