Spotkanie z matką i ciotką Leny przyprawiło Martę o wielki ból głowy - taki odczuwalny i fizycznie i psychicznie. Bo okazało się, że właściwie wszystkie dość dziwne zachowania się Leny mają swe uzasadnienie - Lena, zdaniem lekarza miała dość lekką postać schizofrenii, o czym ona sama oraz jej rodzina dowiedzieli się gdy była w pierwszej ciąży i to już pod jej koniec.
Oczywistym błędem, a zdaniem Marty to wręcz przestępstwem, było ukrycie tej wiadomości przed Andrzejem. Oczywiście lekarz był zdania, że Lena nie powinna zachodzić drugi raz w ciążę, no ale Lena miała na ten temat własne zdanie. Zdaniem pana doktora psychiatry schizofrenia to najczęstsza z chorób psychicznych a jednocześnie wykrywana dopiero wtedy, gdy pacjent ma wyraźne pogorszenie się swego stanu zdrowia psychicznego. Wynika to głównie z faktu, że każdy człowiek ma zmienne nastroje, dziwaczne zachowania, czasem dość nieprzewidywalne reakcje, więc do "odkrycia" choroby dochodzi najczęściej dopiero wtedy gdy następuje skumulowanie tych objawów albo wzmożona częstotliwość ich występowania. Jest mnóstwo pacjentów, którzy sami się orientują, że nastąpiło u nich pogorszenie stanu zdrowia i sami zgłaszają się na leczenie nim wszyscy dookoła ten fakt dostrzegą. Tak naprawdę to nie bardzo wiadomo jaka jest etiologia schizofrenii. Według ponurego dowcipu to Ziemia jest planetą zasiedloną przez chorych psychicznie Kosmitów, a kolejne pokolenia lekarzy- psychiatrów z daleka od lat obserwują ten wielki szpital psychiatryczny.
Marta powiedziała, że ona musi tę wiadomość przekazać Andrzejowi - przecież z tego związku są dzieci. Oczywiście nie przekaże tej wiadomości mailem, powie o tym wszystkim Andrzejowi gdy przywiozą do Londynu chłopców. Z tego co ona wie na temat schizofrenii nie jest to choroba dziedziczna. Przy okazji pokazała ciotce kopię maila Leny do Andrzeja.
No cóż - nie da się ukryć, że zdrowa na umyśle to ona nie jest. I jestem zdania, że ona nie powinna się sama opiekować dziećmi - stwierdziła ciotka Leny. Jak na razie to wszystko musi zaczekać do chwili powrotu Andrzeja do Polski. Młodszy od września pójdzie do przedszkola, starszy do zerówki, która jest w tym samym budynku co przedszkole. Dobrze się składa, że teraz mama Leny mieszka w jej pobliżu. I chyba nie byłoby od rzeczy, gdyby Lena zaczęła gdzieś pracować, najlepiej nie w pełnym wymiarze godzin. Siedzenie samej w domu z dzieckiem nie każdej kobiecie służy -stwierdziła ciotka Leny. Lenka zawsze była bardzo, a nawet za bardzo "zabawową dziewczyną". Ona do dziś jakoś nie może pojąć, że Andrzej ma szalenie odpowiedzialną pracę, że nie chodzi tam w celach towarzyskich by podrywać panie pielęgniarki. Przepraszam, że to powiem, ale cały czas jestem głęboko przekonana, że żeniąc się z Leną popełnił wieki błąd. No, ale jak mówią- mleko się już rozlało i zostaje tylko posprzątanie po tym.
Marta wróciła z tego spotkania straszliwie przygnębiona i zaraz zagłębiła się w czytanie na temat schizofrenii. Przypomniała sobie o jednym ze znajomych ojca, który przynajmniej raz do roku "znikał", bo przebywał na leczeniu w szpitalu Instytutu Psychiatrii i Neurologii. Mam nadzieję - powiedziała wieczorem do Wojtka- że Andrzej nie znienawidzi mnie za to, że dowie się ode mnie o tym, że Lena jest schizofreniczką. Ale jestem zdania, że powinien o tym się dowiedzieć - jak twierdzi "Encyklopedia" to każdy z nas ma 1% szans, że zachoruje na schizofrenię. Choć to nie grypa i nie jest zakaźne no i nie jest dziedziczne. To też ważne.
Podejrzewam, że gdyby ktoś zorganizował kiedyś badania przesiewowe pod kątem wykrywania schizofrenii, to trzeba by na tempo budować nowe szpitale a do psychoterapeutów i psychiatrów byłyby tłumy pacjentów i zapisy na 5 lat z góry. Z tego co wiem to i dziś już są kłopoty z umówieniem się do poradni zdrowia psychicznego. Słyszałam też, że brak jest lekarzy tej specjalności. Za to jak grzyby po deszczu przybywa różnych speców od chirurgii plastycznej. I - tylko się nie śmiej - ogromnie spodobała mi się teoria, że żyjemy na planecie, która jest jednym wielkim szpitalem psychiatrycznym i, jak w każdym szpitalu, oczywiście brakuje lekarzy.
Jak na razie to chyba jeszcze nie mam schizofrenii, bo nie miewam epizodów depresyjnych, choć stale narzekam, że czegoś jeszcze nie opanowałam i obleję egzamin. Wiesz, kiedyś zaburzenia psychiczne były przypisywane głównie tym, którzy byli mało zdolni, mieli spore trudności w nauce, a okazało się, że można być szalenie zdolnym, mieć dużą wiedzę i jednocześnie chorować na schizofrenię i całe życie "dożywiać się" lekami by neutralizować chorobę. Bo to szalenie wierna choroba - jak raz człowieka dorwie to go do końca życia nie opuści. Fluktuuje, raz jest lepiej raz gorzej, ale jest z człowiekiem do ostatniego tchnienia.
Dobrze, że to my będziemy dostawcami tej smutnej wiadomości i że będziemy tam jednak kilka dni. Mam żal do Leny i jej rodziny, że nie pisnęły słowem Andrzejowi o chorobie Leny. Bo on wiedząc o tym pilnowałby żeby nie odstawiała leków gdy tylko jej było trochę lepiej. To odstawianie leków jest ponoć nagminne wśród tej grupy pacjentów. No i pewnie nie byłoby z uwagi na tę chorobę drugiego dziecka. Jakby na to nie spojrzeć to życie nie jest dla ludzi łaskawe.
Podróż z "małolatami" jest wielce pouczającą przygodą dla osób nie posiadających jeszcze dzieci. Marta odniosła wrażenie, że chłopcy bali się głębiej odetchnąć żeby tylko nie podpaść jej i Wojtkowi. Okazało się, że pierwszy raz w życiu byli na lotnisku. Obaj kurczowo trzymali Martę za ręce - bo tak kazała babcia, na wszystkie pytania odpowiadali cichutko, ale rozglądali się bystro. Wojtek objaśniał im to wszystko co ich otaczało, świetlna tablica odlotów przyprawiła obu o lekki opad szczęk. W sali tuż przed odlotem młodszy siedział na kolanach Marty mocno do niej przytulony. Starszy stał obok, bo widocznie sześciolatkowi już nie wypada siedzieć na kolanach cioci lub wujka. Wojtek, jako facet "bywały w świecie" odpowiadał na wszystkie ich pytania. Uprzedzał, że gdy wyjdą z budynku to jeżeli samolot stoi gdzieś dalej to podjadą do niego autobusem, choć czasem, gdy stoi blisko to wtedy idzie się do niego na własnych nogach. W samolocie każdy z nich miał już własne miejsce - jeszcze przed odlotem Wojtek uprzedził ich, że gdy już będzie wolno rozpiąć pasy to mogą wtedy obaj stać przy okienku, wytłumaczył, dlaczego będą rozdawane cukierki, nie ukrywał, że niektórzy mają mdłości podczas lotu, więc gdyby któremuś było mdło ma to zaraz powiedzieć Marcie lub jemu i wtedy może wymiotować do specjalnej torebki- tylko musi powiedzieć Marcie lub jemu, że go mdli, żeby na czas podać mu torebką. Ale były to dzieci zahartowane na ogródkowym sprzęcie, huśtawka i karuzela nie były im obce. Oczywiście gdyby się któremuś zachciało do toalety, to Wojtek z delikwentem pójdzie tam. Bardzo im się podobał instruktaż na wypadek awarii samolotu jak i fakt, że lecą nad chmurami.
Nieco ponad dwie godziny lotu przeleciały szybko - lądowali na Heathrow. Oczywiście ogromnie podobało im się "kołowanie bagażu" - mieli raptem jedną dużą walizkę. Gdy tylko wydostali się z hali przylotów wpadli w ramiona Andrzeja. W ramach atrakcji czekała maluchów podróż metrem do stacji, przy której Andrzej zostawił wypożyczony na czas ich pobytu samochód. Marta się w duchu śmiała, bo chłopcy nadal, nawet w samochodzie trzymali ją za ręce. Widocznie ciocia i mama solidnie nad nimi przed wyjazdem popracowały.
Oczywiście starszy bystrzak zaraz skomentował, że on to by nie mógł sam prowadzić w Londynie samochodu, bo pewnie jeździłby po złej stronie jezdni i był pełen podziwu dla swego taty, że ten bez problemu prowadzi samochód. Andrzej wypytywał się, czy aby na pewno obaj byli grzeczni przez całą drogę, jak im się podobał lot samolotem. Uśmiał się trochę z faktu, że obaj nic a nic nie rozumieli z tego, co mówiła stewardesa po angielsku i pocieszył ich, że on to nawet połowy z tego co mówiła po polsku to nie pojął. Zapowiedział, że wracać do Polski będą z innego lotniska, bo lotnisk w okolicy Londynu to nie brak. Będziecie wracać z lotniska London-City Embraerem 190 - ma krótki pas startowy i szalenie strome podejście w górę. Ja takim tu przyleciałem, skóra mi cierpła z wrażenia gdy lądowaliśmy.
Marta i Wojtek zapewniali Andrzeja, że dzieciaki cały czas były bardzo, bardzo grzeczne i nie sprawiły im najmniejszego kłopotu. Obaj opowiadali teraz swemu tacie o wrażeniach z lotu. Marta i Wojtek dopiero teraz się dowiedzieli jakim pięknym samolotem tu przylecieli. Wszystko było piękne, nawet toaleta, ale .... te cukierki były niesmaczne, były zupełnie takie w smaku jak landrynki. A oni ....... nie lubią landrynek. Marta dusiła się ze śmiechu usiłując zachować powagę. No ale takie twarde cukierki do ssania są przydatniejsze - tłumaczył im Andrzej, a w pamięci zanotował sobie, by się rozejrzeć za innymi, które równie długo wymagały pobytu w buzi ale nie były landrynkami. Nie ma problemu - na powrót dostaniecie po prostu gumę do żucia - oznajmiła Marta. Na co dzień nie będziecie jej używać, ale na start samolotu możecie. Gdy już będziemy w powietrzu to ją wyplujecie do papierowej torby. No to tytuł najfajniejszej cioci masz już zapewniony - śmiał się Andrzej. Był najwyraźniej zachwycony faktem, że przyjaciele przywieźli mu dzieci.
Gdy dzieciaki już zostały spolaryzowane Andrzej pokrótce opowiedział o swojej pracy w tej klinice, wypytywał Martę o to jak jej idzie pisanie pracy, czy spotkała się ponownie z tą lekarką od dermatologii, jak się czuje ojciec Wojtka i Marta gdy odpowiedziała na to pytanie powiedziała - o wszystkich się wypytujesz tylko nie o Lenę. Nie czytałaś tego maila, który do mnie wysłała? - spytał Andrzej. Czytałam- odpowiedziała Marta - nikogo by nie przyprawił o euforię, fakt. Jest jednak coś co powinieneś wiedzieć - choć obawiam się, że gdy ci to wszystko powiem to wykreślisz mnie z listy swych przyjaciół. O tym co za chwilę usłyszysz wiedzą : Lena, twoja teściowa, siostra teściowej, siłą rzeczy i Wojtek no i ja.
O co chodzi? - o czym ty mówisz? - zaniepokoił się Andrzej i chwycił Martę za rękę. Marta pogłaskała go delikatnie po ramieniu i powiedziała - posłuchaj uważnie - gdy Lena była w pierwszej ciąży, już po jej połowie histeryzowała, była w złym nastroju i lekarz ją prowadzący dał jej skierowanie do psychoterapeuty, a ten wysnuł wniosek, że wszystko wskazuje na to, że Lena ma lekką schizofrenię. I gdyby była w takim stanie wcześniej to po prostu dokonano by aborcji. Lekarz jej to wszystko na tyle jasno powiedział, że przekazała to mamie. W zaleceniach był też zakaz następnej ciąży. Ale jak wiesz i jak widać Lena miała inne zdanie na ten temat. Gdy już urodziła drugie dziecko zaczęła brać zapisany jej lek. I pewnie byłoby do dziś wszystko w porządku, gdyby nie to, że ona gdy tylko doszła psychicznie do względnej równowagi to natychmiast odstawiała lek, a powinna była go brać stale. Gdy się jej pogarszało to znów go brała. Ty byłeś zbyt zapracowany i mało przebywałeś z nią 24 godziny na dobę. Twoja teściowa postanowiła zachować rzecz całą w tajemnicy przed tobą - pewnie się bała, że porzucisz Lenę i dziecko. W moim odczuciu to istny kryminał. Teraz to rozumiem jej "niestabilność", która mnie do niej mocno zniechęcała. Gdyby nie twój wyjazd teraz to nadal byśmy nic nie wiedzieli o jej chorobie. Jest i tak stosunkowo nieźle, bo to lekka postać tej choroby. Na szczęście to nie jest dziedziczne ani też zakaźne schorzenie. Z tego co wyczytałam to każdy z nas może zachorować na to, choć to tylko 1% szansa. Podobno są już teraz leki nowej generacji, choć do końca nie wiadomo skąd się to cholerstwo bierze. Jest trudne do rozpoznania, bo zdrowy człowiek też miewa krańcowo różne nastroje, "wzloty i upadki" oraz radości i smutki niezrozumiałe dla osób postronnych. Mam tylko nadzieję, że nie będę ukarana za to, że ci przyniosłam złe wiadomości. W starożytnej Grecji zostałabym za to zabita.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz