Na obiad wybrali się do pobliskiej restauracji serwującej kuchnię włoską. Emil wybrał pizzę białą, co oznaczało, że nie będzie na niej wszechobecnego sosu pomidorowego, za to była mozzarella, orzechy, gruszka, szynka parmeńska, ser gorgonzola. Adela wybrała sałatkę z szynką parmeńską, gorgonzolą, gruszką, jabłkiem, brzoskwinią, grzanką i sosem vinegret. Piotr poczuł ochotę na pierś z kaczki w sosie demi-glace, do niej polenta, zielone jabłko, puree z marchwi, pomarańczy i pistacji, a Helena wybrała domowe ravioli z cielęciną w sosie pomidorowo- maślanym. Tanio nie było, za to wszyscy się zachwycali smakiem oraz sposobem podania. Dali się jeszcze namówić na deser w postaci tiramisu. Helena wyciągnęła swój notesik i pilnie coś w nim notowała. Na pytające spojrzenie Adeli powiedziała - po powrocie będzie u nas kuchnia włoska- gnocci to wszak odpowiednik naszych kopytek w nieco innym formacie, ravioli- to zminiaturyzowane nasze pierogi i będę się musiała wybrać do nowego sklepu serowarskiego, może będzie tam gorgonzola, a jak nie to jego francuski odpowiednik.
W czasie obiadu Piotr zaproponował, by wybrać się z Zakopanego na spływ Dunajcem i obejrzeć z rzeki Pieniny. Firm proponujących tę formę rozrywki namnożyło się sporo. Organizacja była niezła bo klient był niemal noszony na rękach - zabierano go spod miejsca zamieszkania i po imprezie w to samo miejsce odstawiano.
Piotr co prawda już kiedyś był razem z Emilem i jego mamą na takim spływie, ale było to niesamowicie dawno, bo Emil miał wtedy chyba z dziesięć lat, albo nawet nieco mniej. Emil zupełnie nie pamiętał tego spływu. Przed powrotem do domu wstąpili jeszcze do pobliskiego biura podróży "niedalekich" by dowiedzieć się kiedy można skorzystać z ich usług w kwestii spływu. Okazało się, że mogą wybrać się nawet następnego dnia. Rano o 9,00 przyjedzie po nich "pracownik", a tak naprawdę to zięć właściciela owego "biura", świetny, odpowiedzialny młodziak, jak zapewniał właściciel, zabierze ich spod domu, zawiezie do Sromowców Wyżnich, potem odbierze w Szczawnicy, pojadą do Dębna by obejrzeć drewniany zabytkowy kościółek i potem wrócą do Zakopanego. Zamek w Niedzicy obejrzą głównie z zewnątrz, bo chociaż jego część jest muzealna, to ciągle jeszcze coś jest w remoncie i praktycznie się go nie zwiedza. No a z Dębna powrócą do Zakopanego.
I rzeczywiście następnego dnia o godzinie 9,00 rano stanęło pod domem porządne BMW. Okazało się, że tego dnia oni są jedynymi klientami tego biura i nie będzie potrzeby zabierania z Zakopanego innych turystów, więc zamiast busikiem pojadą "zwykłym" samochodem. "Młodziak" okazał się bardzo sympatycznym i kontaktowym człowiekiem.
W czasie drogi dowiedzieli się, że jest studentem krakowskiej AWF, że ma jeszcze rok do skończenia studiów na wydziale fizjoterapii, że ma trzyletnią córeczkę, którą ubóstwia. Bo mała jest prześmieszna i jest pod względem psychiki odbiciem jego żony - zawsze dopnie swego. A robi to w rozkoszny sposób, bo wpierw do niego przyjdzie, przytuli się, da buzi a dopiero potem powie co od niego chce. Emil go pocieszył, że większość kobiet potrafi postawić na swoim, a spora ich część przeprowadza to w sposób zupełnie bezbolesny i taki, że facet ma przekonanie, że sam na to wpadł, a nie że to był pomysł kobiety.
Och, ma pan rację - nie planowałem żeby mieszkać razem z teściami i co? - mieszkamy z nimi. Po prostu ja tu mieszkam od piątku wieczorem do poniedziałku rano i we wszystkie dni gdy nie muszę być na uczelni. Przecież gdybyśmy mieszkali sami, to przez cały tydzień moje dziewczyny byłyby same. Żona jest zatrudniona w firmie teścia na pełnym etacie- oczywiście nie jeździ z turystami ale i tak ma sporo pracy i może ją wykonywać nawet w pokoju małej, bo tu jest sporo papierkowej roboty. Teściowie oboje uwielbiają małą, jest ich oczkiem w głowie. Ja jestem spokojny, bo wiem, że obie są pod dobrą opieką. Teściowa nie należy do babć, które rozwydrzają dzieciaki. Teściowa już ją przygotowuje na pójście do przedszkola, mała już była kilka razy z wizytą w przedszkolu i nawet raz została tam na godzinę sama z dziećmi i wychowawczynią. Nie bała się, nie płakała, a potem w domu opowiadała dziadkowi jak jest w przedszkolu. I bardzo się jej podobało w Krakowie bo tam spała razem z nami w jednym łóżku i raz się mogła przytulać do mamy a raz do taty. A we wrześniu będzie na pewno szczęśliwa, bo "tata będzie w domu"- po prostu będę cały wrzesień na praktyce w tutejszym szpitalu ortopedycznym. Najbardziej mnie zawsze rozbawia gdy dostaje jakiś nowy ciuszek, zaraz go przymierza i przybiega do każdego w domu i pyta się , czy ładnie w tym wygląda- zupełnie jak jej mama. Jedyny kłopot, to pamiętanie cały czas o tym, że to dziecko ma niestety uszy i wszystko łapie, więc trzeba bardzo uważać co się mówi na głos. Ostatnio zapytała się babci co to jest cholera. Babcia tłumaczyła, że to bardzo niemiła choroba, uciążliwa dla człowieka i czasem gdy człowiek dorosły jest bardzo zdenerwowany, to mówiąc "cholera" podkreśla, że jakaś sytuacja jest dla niego taka ciężka i przykra jak ta choroba. Mała wysłuchała a potem przyniosła zepsuty śrubokręt z którego ze starości odpadł drewniany uchwyt i powiedziała: "ta cholera się dziadkowi zepsuła". Obiecałem jej, że gdy będę miał czas to postaram się naprawić dziadkowi ten śrubokręt. Ale ta "cholera" nieźle jej utkwiła w główce, bo któregoś dnia niosła klocki w tych małych łapkach i jej wypadły, więc stwierdziła: cholera, wszystko mi się rozsypało. I znów się musiała treściowa natłumaczyć, że nie powinna tak mówić, bo to nie jest ładnie. I wyobrażam sobie co się potem nasłuchał teść od teściowej.
Gdy zajechali do Sromowców Wyżnych pan Tomek ( bo tak miał ich opiekun na imię) oddał ich w ręce jednego z flisaków. Powiedział, że będzie na nich czekał w Szczawnicy.
Adela stała na brzegu wpatrując się w stojącą przy brzegu tratwę. W końcu powiedziała do Emila - nie podobają mi się te tratwy - wyglądają niczym niedokończone trumny, nie wiem, czy mam ochotę tym czymś płynąć. Poza tym w moim odczuciu taka tratwa to mało sterowna jest a one nawet żadnego steru nie mają. Emil przytulił ją- widzę, że moje Maleństwo boi się płynąć czymś mniejszym niż Batory. Nie bój się, flisacy pływają "tym czymś" od lat i jak na razie nic nikomu się złego nie stało. A ster nie jest na takiej jednostce potrzebny- woda jest tu płytka, na każdej tratwie jest dwóch flisaków z długimi wiosłami, którymi się odpychają od dna. A sterowanie polega na zanurzeniu tegoż wiosła pod odpowiednim kątem w wodzie- wtedy pełni ono rolę steru.Weź pod uwagę fakt, że oni tak pływają cały dzień.
Mogę ci zacząć opowiadać o Zamku Dunajec. Bo ten zamek w Niedzicy ma nazwę Dunajec i został ukończony w XIV wieku. Nazwa Zamek Dunajec jest zapisana w dokumentach z 1325 roku jako własność rodu Berzeviczych, panów na Brzozowej, wnuków Komesa spiskiego Rudygera z Tyrolu. Początkowo był węgierską strażnicą na granicy z Polską. Jest opowieść, że pod koniec XVIII wieku na zamku rezydowali Inkowie, potomkowie Tupaca Amaru II oraz część arystokracji inkaskiej, chroniąc się przed hiszpańskimi prześladowaniami i na terenie zamku ukryli część skarbu przeznaczonego na sfinansowanie powstania przeciw Hiszpanii. I do dziś ludzie wierzą w tę opowieść i co jakiś czas szukają skarbu. A wszystko przez to, że zaraz po drugiej wojnie światowej znaleziono tu inkaskie "kipu", które ponoć wskazywało na to, że tu są ukryte skarby.
A kipu było trójwymiarowym sposobem zapisu danych liczbowych w prekolumbijskich cywilizacjach. Wiem, że w pewnej chwili poddano 'kipu" analizie komputerowej i wykazała ona, że były to jakieś dane liczbowe, ale do dziś nie wiadomo, jak zapisywane inne, słowne dane. Być może, że były one przekazywane tylko ustnie przez zaufanych posłańców. Tych "kipu" jest po prostu zbyt mało, żeby można to dobrze zanalizować. To były poziome liny utrzymujące szereg pionowych zwisających sznurków, na których były węzełki, różnej wielkości, w różnych odstępach i te pionowe sznurki były też w różnych kolorach.
Do Adeli i Emila podszedł Piotr - chodźcie, już mamy na naszej tratwie komplet. My usiądziemy na zewnętrznych końcach ławek, dziewczyny będą w środku. Bardzo sympatyczny ten flisak, któremu nas przekazał pan Tomek. Teraz to tu jest porządek, wiadomo kto czyich klientów wozi. I turystom tak jest wygodniej i flisakom. No i dobrze, że to jest jeszcze przed sezonem. Będziemy płynąć około 2 godzin. Wniosek z tego taki, że tratwa będzie płynęła z obłędną wręcz szybkością 9 kilometrów na godzinę - do pokonania jest wszystkiego 18 kilometrów.
A co Maleństwu jest, że takie jakieś zgaszone dzisiaj - dopytywał się Piotr. Bo Maleństwu nie podobają się te tratwy - odpowiedział Emil. Córeczko, to nie są klasyczne tratwy, to są łódki razem połączone. I każda taka jedna łódka najzwyczajniej w świecie może pływać po wodzie. A poza tym Dunajec to nie Jukon, ani nie jest tak szeroki ani głęboki. A poza tym nie wiem czy wiecie, ale firma nas ubezpieczyła. Taka mała cywilizacja i tu dotarła.
Emil z Piotrem usadowili swe panie , Emil od razu otoczył swe maleństwo silnym , męskim ramieniem i szepnął jej do ucha - już wiem co jest grane, dziś jest 26 dzień i dlatego jesteś taka nieco rozbita i w marnym nastroju. Jesteś niesamowity- stwierdziła Adela. Wyciągnęła notesik i zerknęła w niego- masz rację, mój panie wszystko wiedzący. Emil zerknął w zapiski i spytał-a co to za czarne serduszka ja tu widzę? To są oznaczone dni, kiedy się nie kochaliśmy. Bo mój pan doktor każe zaznaczać dni w których para się kocha, no ale wtedy miałabym za dużo serduszek do rysowania, więc ja oznaczam czarnymi serduszkami dni bez seksu- przynajmniej mam mniej rysowania. I to jak widzisz bardzo dużo mniej. Ależ z ciebie cwaniutkie stworzenie! - śmiał się Emil. Świetnie to wymyśliłaś. Uwielbiam cię, wiesz? Adela pokiwała głową - wierzę ci, inaczej byś ze mną nie wytrzymał nawet jednego miesiąca. Ciągle mi ciebie mało. Już się martwię, że nie będziemy pracować w jednym pokoju.
To znaczy, że mamy ten sam problem, tylko obiekty nam się różnią. Tak bardzo się przyzwyczaiłem by zerkać na ciebie w pracy, że nie wiem jak ja bez ciebie wysiedzę w pokoju. No właśnie, mamy teraz problem. No ale pomyśl, że nadal będziemy razem rano jeździć do pracy i razem wracać, będziemy mogli sobie razem wypijać kawę w barku. Ale to wszystko dopiero od października, bo ty Maleństwo przechodzisz od pierwszego sierpnia a ja dopiero od października, czyli dwa miesiące będziemy daleko od siebie. Ale będę po ciebie przyjeżdżał. Będziemy mieli dobrze gdy oddadzą pierwszą nitkę metra. Zobacz Maleństwo, kaczki słowackie. A skąd wiesz, że one są słowackie? No bo są przy słowackim brzegu my płyniemy środkiem a granica jest na środku rzeki. Zobacz maleństwo, jak tu jest płytko i jaka czyściutka jest tu woda! A Pieniny ci się podobają? Podobają, a najważniejsze, że nie muszę się tam wcale wdrapywać. Kościelec wyczerpał mój tegoroczny limit na łażenie po górach. Bo chodzenie po dolinach tatrzańskich jest poza moim limitem wysokogórskim. I jakaś strasznie zimna ta woda - stwierdził po chwili Emil wyciągając rękę z wody.
c.d.n.