środa, 15 czerwca 2022

Trudny wybór- 42

Na obiad  wybrali się do  pobliskiej  restauracji  serwującej kuchnię  włoską. Emil wybrał pizzę białą, co oznaczało, że  nie będzie  na  niej wszechobecnego  sosu  pomidorowego, za to była mozzarella, orzechy, gruszka, szynka  parmeńska, ser gorgonzola. Adela wybrała sałatkę z  szynką  parmeńską, gorgonzolą,  gruszką, jabłkiem, brzoskwinią,  grzanką i  sosem  vinegret. Piotr poczuł ochotę  na pierś z kaczki w sosie demi-glace, do niej polenta, zielone  jabłko, puree z marchwi, pomarańczy i pistacji, a Helena wybrała  domowe ravioli z cielęciną w sosie pomidorowo- maślanym. Tanio  nie było,  za to wszyscy się  zachwycali  smakiem oraz sposobem  podania. Dali się jeszcze  namówić  na deser w postaci  tiramisu. Helena wyciągnęła  swój  notesik i  pilnie  coś  w nim notowała. Na pytające  spojrzenie Adeli powiedziała - po powrocie  będzie u nas kuchnia włoska- gnocci to wszak odpowiednik  naszych  kopytek w nieco innym  formacie, ravioli- to zminiaturyzowane  nasze pierogi i będę  się  musiała  wybrać do nowego  sklepu  serowarskiego, może będzie tam gorgonzola,  a jak  nie  to jego   francuski odpowiednik.

W czasie  obiadu Piotr  zaproponował, by wybrać  się z Zakopanego na  spływ  Dunajcem i obejrzeć  z rzeki  Pieniny. Firm proponujących tę  formę  rozrywki namnożyło się  sporo. Organizacja była  niezła bo klient  był  niemal   noszony na rękach - zabierano  go spod miejsca  zamieszkania i po imprezie w to samo miejsce odstawiano.  

Piotr co prawda już kiedyś  był razem z Emilem i jego mamą na takim  spływie, ale było to niesamowicie  dawno, bo Emil miał wtedy  chyba  z dziesięć lat, albo nawet nieco  mniej.  Emil zupełnie  nie pamiętał tego spływu. Przed powrotem do  domu wstąpili jeszcze do pobliskiego  biura podróży "niedalekich" by dowiedzieć  się kiedy  można  skorzystać  z ich usług w kwestii spływu. Okazało się, że mogą wybrać  się nawet następnego  dnia.  Rano o 9,00 przyjedzie po nich "pracownik", a tak naprawdę to zięć właściciela owego  "biura", świetny, odpowiedzialny  młodziak, jak  zapewniał właściciel, zabierze ich spod  domu, zawiezie do Sromowców Wyżnich, potem odbierze w Szczawnicy, pojadą do  Dębna by obejrzeć drewniany zabytkowy kościółek i potem wrócą do Zakopanego. Zamek w  Niedzicy  obejrzą  głównie  z  zewnątrz, bo chociaż  jego część jest muzealna, to ciągle  jeszcze coś jest  w remoncie i praktycznie się go nie  zwiedza. No a  z Dębna powrócą  do Zakopanego.

I rzeczywiście następnego dnia o godzinie 9,00 rano stanęło pod domem porządne BMW. Okazało się, że tego  dnia oni są jedynymi  klientami tego  biura i  nie  będzie  potrzeby  zabierania z  Zakopanego innych turystów,  więc  zamiast  busikiem  pojadą "zwykłym" samochodem. "Młodziak" okazał się bardzo sympatycznym i kontaktowym człowiekiem.

W czasie drogi dowiedzieli  się, że jest  studentem krakowskiej  AWF, że ma jeszcze  rok do skończenia studiów na wydziale  fizjoterapii, że ma trzyletnią córeczkę, którą ubóstwia. Bo mała jest prześmieszna i jest pod  względem psychiki odbiciem jego żony - zawsze dopnie  swego. A robi to w rozkoszny sposób, bo wpierw do niego przyjdzie, przytuli się, da  buzi a dopiero  potem powie co od niego chce. Emil go pocieszył, że większość kobiet potrafi postawić na swoim, a spora  ich  część przeprowadza to  w sposób  zupełnie   bezbolesny i taki, że facet ma przekonanie, że sam na to wpadł, a nie  że to był pomysł kobiety.

Och, ma pan rację - nie planowałem żeby  mieszkać  razem  z teściami i co? - mieszkamy  z nimi. Po prostu ja tu mieszkam od piątku wieczorem do poniedziałku rano i we wszystkie  dni gdy  nie muszę  być na uczelni. Przecież gdybyśmy mieszkali  sami, to przez  cały  tydzień moje  dziewczyny  byłyby same. Żona jest zatrudniona w firmie  teścia na pełnym  etacie- oczywiście nie jeździ z turystami ale i tak  ma sporo pracy i może ją wykonywać  nawet w pokoju  małej, bo tu jest  sporo  papierkowej  roboty. Teściowie oboje  uwielbiają małą, jest ich oczkiem  w głowie. Ja jestem  spokojny, bo wiem, że obie  są pod  dobrą opieką. Teściowa nie należy  do babć, które rozwydrzają dzieciaki.  Teściowa już ją przygotowuje na pójście  do przedszkola, mała już była kilka razy z wizytą w przedszkolu i nawet raz została  tam na  godzinę sama z dziećmi i wychowawczynią. Nie bała się,  nie płakała,  a potem w domu opowiadała  dziadkowi jak jest  w przedszkolu. I bardzo  się jej podobało w Krakowie bo tam  spała  razem z nami w jednym łóżku i raz  się mogła przytulać  do mamy a raz do taty. A we wrześniu będzie na pewno  szczęśliwa, bo "tata będzie w domu"- po prostu będę cały wrzesień na praktyce w tutejszym szpitalu ortopedycznym. Najbardziej mnie zawsze  rozbawia gdy  dostaje  jakiś  nowy ciuszek, zaraz go przymierza i  przybiega do każdego w domu i pyta się , czy ładnie w tym wygląda- zupełnie jak jej mama. Jedyny kłopot, to pamiętanie cały czas o tym, że to dziecko ma  niestety  uszy i wszystko łapie, więc trzeba  bardzo uważać co  się mówi na głos.  Ostatnio zapytała  się babci co to jest  cholera. Babcia  tłumaczyła, że to bardzo niemiła  choroba, uciążliwa  dla  człowieka i czasem gdy człowiek dorosły  jest bardzo zdenerwowany, to mówiąc "cholera" podkreśla, że jakaś  sytuacja jest dla niego taka ciężka i przykra  jak ta choroba. Mała  wysłuchała a potem przyniosła zepsuty śrubokręt z którego ze starości odpadł drewniany uchwyt i powiedziała: "ta  cholera się dziadkowi  zepsuła". Obiecałem jej, że gdy będę miał czas to postaram  się naprawić dziadkowi ten śrubokręt. Ale ta  "cholera" nieźle jej utkwiła  w  główce, bo któregoś dnia  niosła  klocki w tych  małych łapkach i jej wypadły, więc stwierdziła: cholera, wszystko mi się rozsypało. I znów  się musiała treściowa  natłumaczyć, że nie powinna tak mówić, bo to nie jest  ładnie. I wyobrażam  sobie  co się potem nasłuchał teść od teściowej.

Gdy zajechali do Sromowców Wyżnych pan Tomek ( bo tak  miał ich  opiekun  na imię) oddał ich  w ręce jednego z flisaków. Powiedział, że będzie na  nich czekał w Szczawnicy.

Adela stała na brzegu wpatrując  się w stojącą przy brzegu tratwę. W końcu powiedziała do Emila - nie podobają  mi się te tratwy - wyglądają niczym  niedokończone  trumny, nie wiem, czy mam ochotę  tym czymś płynąć. Poza tym w moim odczuciu taka  tratwa to mało sterowna  jest a one nawet żadnego steru  nie mają. Emil przytulił ją- widzę, że moje Maleństwo boi  się płynąć czymś  mniejszym niż Batory. Nie bój  się, flisacy pływają   "tym czymś" od lat i jak na razie nic nikomu się  złego nie stało. A ster nie jest na takiej jednostce potrzebny- woda jest  tu płytka,  na każdej tratwie  jest dwóch flisaków z długimi wiosłami, którymi się odpychają od  dna.  A sterowanie polega na zanurzeniu tegoż wiosła pod odpowiednim kątem  w  wodzie- wtedy pełni ono  rolę steru.Weź pod uwagę  fakt, że oni tak pływają  cały dzień. 

Mogę  ci zacząć opowiadać o Zamku Dunajec. Bo ten  zamek w Niedzicy ma nazwę Dunajec i został ukończony w XIV wieku. Nazwa Zamek Dunajec jest  zapisana w dokumentach z 1325 roku jako własność rodu Berzeviczych, panów na Brzozowej, wnuków Komesa spiskiego Rudygera z Tyrolu. Początkowo był węgierską strażnicą na  granicy  z Polską.  Jest opowieść, że pod koniec XVIII wieku na  zamku rezydowali Inkowie, potomkowie Tupaca Amaru II oraz  część arystokracji inkaskiej, chroniąc się przed hiszpańskimi prześladowaniami i na terenie  zamku ukryli część  skarbu przeznaczonego na sfinansowanie powstania  przeciw Hiszpanii. I do dziś ludzie  wierzą w tę opowieść i  co jakiś czas  szukają skarbu. A wszystko przez  to, że zaraz po drugiej wojnie światowej  znaleziono tu inkaskie "kipu", które ponoć wskazywało na to, że tu są ukryte  skarby. 

A kipu  było trójwymiarowym  sposobem  zapisu danych  liczbowych w prekolumbijskich  cywilizacjach. Wiem, że w pewnej chwili poddano  'kipu" analizie komputerowej i wykazała ona, że były to jakieś  dane  liczbowe, ale do dziś nie wiadomo, jak zapisywane inne, słowne  dane. Być może, że były one przekazywane  tylko ustnie przez  zaufanych posłańców. Tych "kipu" jest po prostu zbyt mało, żeby  można to dobrze  zanalizować. To były poziome liny utrzymujące szereg pionowych  zwisających  sznurków, na których były węzełki, różnej wielkości,  w różnych odstępach i te pionowe  sznurki były też w różnych kolorach.

Do Adeli i Emila  podszedł Piotr - chodźcie, już mamy na  naszej tratwie komplet. My usiądziemy na zewnętrznych końcach ławek,  dziewczyny będą  w środku.  Bardzo sympatyczny ten flisak, któremu nas przekazał pan Tomek. Teraz  to tu jest porządek, wiadomo kto czyich klientów  wozi. I turystom  tak jest wygodniej i flisakom. No i dobrze, że to jest  jeszcze przed  sezonem. Będziemy płynąć około 2 godzin. Wniosek z tego taki, że tratwa będzie płynęła  z obłędną  wręcz szybkością 9 kilometrów na godzinę - do pokonania jest wszystkiego 18 kilometrów.

A co Maleństwu jest, że takie jakieś  zgaszone  dzisiaj - dopytywał się Piotr. Bo Maleństwu nie podobają  się te tratwy - odpowiedział  Emil. Córeczko,  to nie są klasyczne tratwy, to są łódki razem połączone. I każda taka jedna  łódka najzwyczajniej  w świecie  może pływać po wodzie. A poza tym Dunajec to nie Jukon, ani nie jest  tak szeroki  ani głęboki. A poza tym nie wiem czy wiecie,  ale firma nas ubezpieczyła. Taka mała cywilizacja i  tu  dotarła.

Emil  z Piotrem usadowili swe panie , Emil od  razu otoczył swe maleństwo silnym , męskim  ramieniem i szepnął jej  do ucha - już wiem co jest grane, dziś jest 26 dzień i dlatego jesteś  taka nieco rozbita i w marnym nastroju. Jesteś niesamowity- stwierdziła Adela. Wyciągnęła notesik i zerknęła w niego- masz rację, mój panie  wszystko wiedzący. Emil zerknął w zapiski i spytał-a co to za czarne  serduszka ja tu widzę? To są oznaczone  dni, kiedy się nie kochaliśmy. Bo mój pan doktor każe zaznaczać  dni w których para  się kocha, no ale wtedy miałabym  za dużo serduszek  do rysowania,  więc ja  oznaczam  czarnymi serduszkami dni bez seksu- przynajmniej  mam mniej rysowania. I to jak widzisz bardzo  dużo  mniej. Ależ  z ciebie cwaniutkie  stworzenie! - śmiał  się  Emil. Świetnie to wymyśliłaś. Uwielbiam cię, wiesz? Adela pokiwała głową - wierzę  ci, inaczej byś  ze mną  nie wytrzymał nawet jednego  miesiąca. Ciągle mi ciebie mało. Już  się martwię, że nie  będziemy pracować  w jednym pokoju.

To znaczy, że mamy ten  sam problem, tylko obiekty nam  się  różnią. Tak  bardzo  się przyzwyczaiłem by  zerkać  na ciebie w pracy, że  nie  wiem jak ja bez ciebie  wysiedzę w pokoju. No właśnie, mamy teraz  problem. No ale pomyśl, że nadal będziemy razem rano jeździć do pracy i razem  wracać, będziemy  mogli sobie  razem wypijać kawę w barku. Ale to wszystko dopiero od października, bo ty Maleństwo przechodzisz od pierwszego sierpnia  a ja dopiero od października, czyli dwa miesiące będziemy daleko od  siebie. Ale będę po ciebie przyjeżdżał. Będziemy  mieli dobrze  gdy oddadzą pierwszą  nitkę metra. Zobacz Maleństwo, kaczki słowackie. A  skąd wiesz, że one  są  słowackie? No bo są przy  słowackim brzegu my płyniemy środkiem  a granica  jest na  środku rzeki.  Zobacz  maleństwo, jak tu jest płytko i jaka  czyściutka jest tu  woda! A Pieniny ci  się podobają? Podobają,  a najważniejsze, że nie  muszę  się tam  wcale  wdrapywać.  Kościelec wyczerpał mój tegoroczny limit na  łażenie po górach. Bo chodzenie po  dolinach tatrzańskich jest poza moim limitem wysokogórskim. I jakaś   strasznie  zimna ta woda - stwierdził po chwili  Emil wyciągając rękę  z wody.

                                                             c.d.n.