czwartek, 1 września 2022

Trudny wybór- 97

Stasiny Piotruś miał na szczęście tylko katar, bo jak wykazało "dochodzenie" został oblany w przedszkolu zimną  wodą i wyszedł do przedszkolnego ogródka z innymi dziećmi w mokrym ubraniu i  z mokrymi  włosami, a dzień wcale  nie był zbyt ciepły i wysychanie w  przedszkolnym ogródku nie wyszło mu na zdrowie. Gdy Stasia   zgłosiła pretensje, to  pani wychowawczyni stwierdziła, że po prostu  nie  zauważyła, że  dziecko ma mokre  włosy i ubranie. A ponieważ owa pani często nie  zauważała  różnych rzeczy u  dzieci, Stasia złożyła oficjalną  skargę na piśmie i następne  dni tego  tygodnia dziecko spędziło u swoich  dziadków.

Adela oczywiście  opowiedziała Stasi co kupiła, a gdy zaczęła  się rozmowa o ciuszkach niemowlęcych Stasia  stwierdziła, że mała księżniczka  dostanie całą wyprawkę od "wujka  Arka", który  planował kupno dla niej jakiegoś super wózka, a tu  się okazało, że wózek już zamówiony, więc on pod kierunkiem Stasi zapewni  maleństwu ciuszki made in Italy i  zamówienie już zostało złożone. Ale  kochana  nie  denerwuj się, bo na pewno  nie będą różowe, jako że ani ja  ani Arek nie gustujemy  w tym kolorku.  Swego Młodszego Stasia pouczyła, że  zawsze gdy  mu się  coś niemiłego wydarzy w przedszkolu ma o  tym poinformować starszego brata, który jest w najstarszej grupie i kończy już chodzenie  do przedszkola. Bo wtedy starszy oczywiście  powie o  wszystkim  swojej wychowawczyni, która jest przytomną i odpowiedzialną osobą. A gdy Pawełek już awansuje do  szkoły to wtedy mały ma powiedzieć to innej, niż jego wychowawczyni.

Adela stwierdziła, że zupełnie  niepotrzebnie Arek szaleje z ciuszkami dla małej, ale Stasia powiedziała: nie rób dziewczyno z tego  cyrku, on po prostu naprawdę jest do was obojga bardzo przywiązany i jak twierdzi jest waszym  dłużnikiem, bo jesteście  dla niego rodziną. On bardzo przeżywa to, że jego mama jest  w zakładzie, choć wciąż mu powtarzam, że to było najlepsze rozwiązanie. Obiecałam mu, że w najbliższy weekend odstawię chłopców do rodziców i pojadę  z nim tam  w niedzielę. Poza tym Arek bardzo chce byśmy się pobrali i nalega, by to zrobić jak najprędzej. Powiedział mi też, że nie ma  sensu czekać z tym aż do chwili wyroku sądu rodzinnego w sprawie pozbawienia praw  rodzicielskich  mojego byłego, bo mój ślub  nic  do tego  nie ma. A gdy już  ich biologiczny ojciec zostanie tych praw pozbawiony, to on wystąpi o adopcję Pawła i Piotra i wtedy nie będzie mógł  Jurek nawet ich  odwiedzać. Bo nawet gdy  się pozbawi rodzica praw rodzicielskich, to ma prawo odwiedzać dzieci, tylko nie ma prawa o niczym w kwestii ich  wychowania decydować. Oczywiście gdy Arek wystąpi o pełne przysposobienie  chłopców i sąd się łaskawie  zgodzi, to dzieci przechodzą na całkowite utrzymanie Arka i ta  szuja nie będzie już płacić alimentów. Mam nadzieję, że wtedy te  pieniądze przeznaczy na chlanie i  zachla  się na amen. Wiem, jestem  wredna. Nie sądziłam, że tak go znienawidzę.

Jestem na  etapie mieszanych  uczuć, bo z jednej  strony widzę jak świetnie  się Arek dogaduje  z  chłopcami i jak ogromnie się  jego słuchają i jacy oni są w trójkę radośni i tak zwyczajnie szczęśliwi.  Z drugiej  strony nie  chcę obciążać Arka obcymi dla niego dziećmi i gdy to mówię to Arek dostaje szału, bo jego  zdaniem dzieci są swoje,własne  dla  siebie, a nie taty lub mamy. I on już się dowiedział, gdzie jest najbliższa szkoła dla  Pawełka i przedszkole dla Piotrka i twierdzi, że już zgłaszał ich dane w obu miejscach podkreślając, że na razie one będą pod nazwiskiem biologicznego ojca, ale to tylko kwestia  czasu.

Chce byśmy się  szybko pobrali a mnie z dziećmi może już zameldować u  siebie. Gna do przodu niczym szarżujący nosorożec - wszystko na  bok, on musi być ze mną i dziećmi.  Mówiłam jak  komu mądremu, że nagle wpadnie mu dwoje  stale rosnących  dzieci, że to same wydatki i że już raczej nie urodzę mu naszego wspólnego dziecka, więc mi powiedział, że nie marzy o wspólnym dziecku, wystarczą mu do szczęścia chłopcy a jak będzie  chciał popatrzeć na  niemowlę to  wpadnie  do was. Ponieważ moje mieszkanie już jest spłacone to zaproponowałam, że może w takim razie je sprzedam, ale powiedział, że to nonsens, pójdzie pod wynajem, 2 pokoje z kuchnią dobrze  się spisują w tej  roli i później już jeden z chłopców będzie miał mieszkanie. Zostałam już z 1500 razy przeproszona za aferę z Ireną. No i cały czas mi powtarza, że jesteście  dla niego rodziną.

A jeśli idzie o nas, o mnie, to jestem oczarowana i  zakochana całkowicie. Jest ze mną  w stałym kontakcie, wypytuje na co mam ochotę, stale pyta o chłopców, dowiaduje  się czy mamy  wszystko co nam potrzebne, bo jeśli czegoś  brak, to on zaraz pojedzie,  kupi,  dostarczy, zrobi, ugotuje. Ciągle  się pyta jak  się czuję i najchętniej już teraz-zaraz nas by u siebie zameldował. Więc jak widzisz mam o czym główkować. Uprosił mnie, bym go przedstawiła  rodzicom i poinformował ich, że mnie kocha i  kocha  również moje dzieci i chce je adoptować. No i oczywiście chce  jak najszybciej wziąć ze mną ślub. Oczywiście nie pisnęłam ani słowa rodzicom, że ma  za sobą dwa śluby. Rodzice zachwyceni bo jakby na to nie spojrzeć to facet wykształcony, pan mecenas i do tego niepijący.  Na dodatek  chłopcy nim  obaj zachwyceni i wujek Arek im  z ust nie  schodzi - stale  słyszę "a wujek  Arek powiedział, a  wujek  Arek pokazał, a wujek Arek jest  silny, a wujek Arek tak ładnie  czyta".

No wiesz- powiedziała Adela-  Arek faktycznie nie ma już swej biologicznej rodziny poza mamą, która niestety ma demencję i jest zżyty z Emilem i trochę ze mną. To naprawdę bardzo inteligentny facet i nawet porządny, chociaż  chwilami pozuje na rozwiązłego ponad  miarę.  Lubię go, naprawdę. I jest zawsze lojalny. I w moim odczuciu cholernie mu brak prawdziwego, rodzinnego ciepła.  Mówił ci, że mieliśmy  zamiar zabawić się we własną kancelarię prawniczą?  Mówił i wciąż ma nadzieję, że się to jednak uda. No i właśnie gdy opowiadał o tej kancelarii to powiedział, że jesteś nieprawdopodobnie trzeźwą  i rozsądną osobą i on nadal marzy, by się jednak taka wasza kancelaria "narodziła". I jest pełen podziwu dla Emila, że on chce być przy twoim porodzie. 

Wiesz Stasiu- ja to coraz mniej chcę by mnie widział taką rozmamłaną, rozrywaną bólem, spoconą i na  zmianę płaczącą i klnącą. Tylko nie wiem jak go do tego pomysłu zrazić. Wolałabym by był w pobliżu,  ale może nie w trakcie porodu tuż przy mnie. 

Ale wcale nie musi cię coś  boleć, na najbliższej wizycie zgłoś swojemu położnikowi, że chcesz  mieć znieczulenie zewnątrzoponowe, najwyżej będziesz miała  nieco droższy poród,  ale  się nie umęczysz. A poród  droższy dlatego, bo musi  być cały  czas anestezjolog  w czasie porodu. Bo oczywiście NFZ nie  refunduje tego znieczulenia przy porodzie.  Kobieta ma  rodzić  w bólu i męce bo podobno tak kiedyś  Bóg  powiedział lub przyśniło  się to któremuś nawiedzonemu. 

Przy  tym  znieczuleniu są dwie opcje- możesz spać i dadzą  ci środek nasenny  jeśli to jest  regularna operacja i możesz  nie  spać i to jest opcja na poród lub na przykład przy bardzo krótkiej operacji, gdy  wiadomo, że nie będzie  komplikacji, np. przy operacji przepukliny.  Mój tata  miał tak przy przepuklinie i cały czas rozmawiał z chirurgiem, który  w końcu powiedział, żeby sobie tata po prostu  wszystko w książce  wyczytał na temat  jak  taka operacja  wygląda. Pawełka  rodziłam z takim znieczuleniem. Czujesz skurcze, ale bez bólu i wtedy fajnie jest mieć przy  sobie swego faceta. Co trzy  godziny "dostrzykują" ci znieczulenie, bo masz cały czas założony cewnik. I taki poród to sama frajda. Nie będziesz udręczona  bólem ani  spocona ani złachana i będziesz rozumiała  co ci mówi lekarz i położna i cała impreza idzie wtedy sprawniej. A przy Piotrusiu to było nie zabawnie, bo mi wody w domu odeszły i trafiłam prościutko z karetki na porodówkę i spędziłam na samej porodówce 6 godzin, na tym strasznie niewygodnym wyrku porodowym  z czterema innymi rodzącymi w tym samym  czasie babkami. A mój mąż zapewne w tym czasie gził się ze swoją kolejną flamą.

Ojej, to  cudnie, że mi o  tym powiedziałaś, bo nie wiedziałam, że już taka pełna  kultura  u nas. Na razie z tym, który będzie odbierał poród jeszcze  nie rozmawiałam o samym porodzie, o tym mamy rozmawiać w 38 tygodniu. I, jak  się  śmiał, już na kilka dni przed  wyznaczonym terminem będziemy  się pewnie widywać niemal  codziennie. Już teraz mam przykazane by do niego telefonować jeśli cokolwiek wzbudzi  moje zdziwienie, bo nie będzie  "tak jak  zawsze".  To mój ulubiony "gin" mi go naraił. Emil to go stale podziwia głównie za to, że on odczytuje co widać na ekranie USG, a  Emil wpatruje  się w ekran i cały czas się martwi, że nie widzi tego tak jak lekarz. A poza tym uwielbia tego lekarza, bo pozwala nam na  współżycie i jeszcze  mówi, że to dla mnie korzystne pod  względem zdrowotnym jest. A ty wybierzesz  się do mego ulubionego  "gina"?  Tak, już złapałam termin, dobrze, że  się na  ciebie powołałam na recepcji i jakoś się termin  znalazł. Arek oczywiście chce iść ze mną i koniecznie finansować tę wizytę.  Mam wrażenie, że nasze "chłopy" to też mają taką tematykę jak my a tylko przy ludziach prowadzą  dyskusje "wielkoświatowe".  Czasem zwijam się wewnętrznie  ze śmiechu, bo od  dzieci wciąż  słyszę "a wujek Arek....i tu jest wyliczanka, a od Arka to słyszę  "a  Emil"  lub "a Adela". A jak to wygląda u  ciebie?   U mnie Emil zawsze "podpiera  się" swoim ojcem i czasem Heleną i ojcem, bo my ich  nazywamy  rodzicami.  Wiesz, ojciec  Emila i  Bronek to jakby  spod jednej sztancy wyszli. Już nawet powiedziałam Bronkowi, że na pewno by się  zaprzyjaźnił z tatą Emila. I tak  sobie planuję, żeby, gdy już urodzę i nieco  dojdę po tej imprezie do normalności, zrobić taki spęd rodzinno-przyjacielski tych wszystkich osób które są nam obojgu bardzo  bliskie. Już mam nawet pomysł gdzie  to zrobić - znam  całkiem fajną, małą restauracyjkę w Konstancinie. 

Wiesz  czego mi bardzo brakuje w tym kraju?  Nie mam pojęcia,  mnie  wielu rzeczy  tu brakuje i zapewne będzie tak  zawsze- stwierdziła Stasia. No to czego ci  brakuje?  Brakuje  mi jakiejś świeckiej uroczystości nadawania  dziecku imienia. Nie braliśmy ślubu kościelnego, mamy inny  światopogląd, ale myślę, że przyjście każdego dziecka  na świat jest  ważną  chwilą i miło byłoby dość uroczyście pokazać bliskim i przyjaciołom nowego członka rodziny i ogłosić jego imię, bez polewania go wodą wątpliwej czystości, w której przedtem nie  wiadomo kto łapska moczył.  

A wybraliście już jakieś imię?  No właśnie- powiedziałam  wczoraj Emilowi, że niestety imion  nie można  kupić w sklepie jak ubranek lub innych akcesoriów dziecięcych. Mam upatrzone jedno imię, ale nie stricte polskie rodem  i muszę sprawdzić,  czy USC raczy je zarejestrować. Nie wiem czy  zauważyłaś, ja nieco zmieniłam Emilowi imię, po prostu pomijam pierwszą literę i jest Milek. Bo to "E" na  początku ma dla  mnie taki umniejszający wpływ na  resztę - wiesz - z cyklu powiedzeń  "ee tam", "eee nie".  I małą najchętniej nazwałabym Milena. Ładnie  się  zdrabnia i jeszcze można je skrócić i będzie wtedy  Lena. Stasia zamyśliła  się - to słowiańskie imię i nie sądzę by był problem z jego rejestracją. Jedno jest pewne - nie tchnie nawet  za pięć  groszy strefą dolarową, to nie będzie potem  dziecko miało w klasie kilka Milenek. Mnie też  się podoba. W tym sezonie na placach zabaw to króluje Sandra , więc często słychać cieniutkie, płaczliwe "mama, a Sandla mi zabrała piłkę", "mama, a Sandla jeszcze nie idzie do domu". Trochę mi zeszło nim załapałam, że to  Sandra a nie  Sandla lub może po prostu sandał.

Przypomniało mi się gdy kiedyś stałam w Delikatesach w kolejce i pani w kolejce przede mną zaczęła nawoływać : "Hieronimie,  Hieronimie, chodź tutaj". Rozglądam się, bo imię raczej bardzo rzadko używane w dzisiejszych  czasach, szukam wzrokiem tego faceta o takim imieniu i co widzę?- do tej babki podchodzi maluch, góra trzylatek i bierze ją za rękę a ta go ruga, że gdzieś  się mały szwenda. No myślałam, że mnie  skręci wewnętrznie ze śmiechu, bo to imię kojarzyło mi  się z jakimś opasłym, starym facetem ale  nie  z  takim malcem, zwłaszcza w dzisiejszych czasach.

Opowieść Stasi bardzo podobała  się Adeli. Dooobre, stwierdziła. Może się jeszcze przed moim porodem wybierzemy gdzieś razem z wami i chłopcami na jakiś  wspólny wypad. Chciałabym zobaczyć Arka w  akcji a i reakcję Emila na kilkuletnie dzieci. Bo na razie to on teoretyzuje, ciekawa jestem jak reaguje na takie dzieci. Tym razem akcja ZOO nie wypaliła, no ale  może w końcu jakoś uda  się nam spotkać i żaden katar nam nie pokrzyżuje planów. Wiem od  koleżanki, że w Łazienkach jest spory plac zabaw dla  dzieci, więc może tam się wybierzemy. Albo jednak trafimy do ZOO, to pewnie  będzie  ciekawsze  niż jakiś plac zabaw.

No może się tym razem uda, ale tylko w  sobotę, bo w niedzielę jadę z Arkiem do jego mamy. Nie  chcę tego przekładać na inny termin, żebyśmy potem z Arkiem nie  żałowali, że nie zdążyliśmy do niej pojechać. Masz rację Stasiu i chyba ZOO w sobotę jest mniej oblężone niż w niedzielę, bo jednak  sporo osób robi w tym dniu zakupy. 

                                                                         c.d.n.