piątek, 18 lutego 2022

Ryzykantka -19

 Opowieść o psie ogromnie rozbawiła Alinę. A Franek z 10  minut  nabijał się z Roberta, że jednak wygrał z psem  walkę o zostanie domowym  zwierzątkiem Ewy. Alina  zaraz "od  ręki" skontaktowała się z Niną, mówiąc jej o tym, że jest do kupienia  "jeszcze  ciepłe", nie używane  mieszkanie w Miasteczku Wilanów. Oczywiście powiedziała kto  chce je  sprzedać i  z grubsza wyjaśniła dlaczego. Nina dopytała się dokładnie ile  pieniędzy sprzedający już w  ten biznes włożył, stwierdziła, że wie po jakich cenach "chodzą" aktualnie  mieszkania w tej lokalizacji, stwierdziła, że ją urządza pokój dzienny otwarty na przedpokój,  i że jak najszybciej chciałaby sfinalizować tę  transakcję i wcale  nie musi tego mieszkania oglądać, więc  może umówiliby się do notariusza- ona ma swojego,  bardzo "oblatanego" w  temacie, więc może by Robert podał termin, w którym mógłby dokonać transakcji.  

Robert był nieco zdziwiony, że Nina   chce  kupić to mieszkanie  "w ciemno", ale Alina stwierdziła - nie martw się, to kobieta  na  cztery nogi kuta, dobrze wie, że ci co na tym osiedlu wykupili lub wykupują mieszkania  nie należą do biedaków i szybko zostaną jej klientami - ona obsługuje  nie tylko wesela i  komunie ale i  zwykłe przyjęcia domowe. Poza tym mam  wrażenie, że chce  mieć przy okazji zakamuflowane  mieszkanie tylko dla  siebie. Czy wiecie, że ona  spotyka się z tym profesorem, który był świadkiem Roberta? I wcale nie rozmawiają tylko o pszczółkach i motylkach. Podobno ten  gość jest bardzo dziarski i  z wielką fantazją w "bliskich spotkaniach trzeciego stopnia". 

I ona tak o tym opowiada? - zdziwiła się Ewa. A Alina stwierdziła- kolejna której się wydaje, że tą drogą można sobie ustawić karierę życiową. Ty  Ewuniu masz własny tytuł zawodowy, a niektórym go brak i wykorzystują tytuł swego męża.  W niektórych kręgach tytuł "pani profesorowa" brzmi dla uszu  lepiej niż tylko pani "iksińska", restauratorka po szkole  gastronomicznej. A on  wszak rozwiedziony chyba jest. A jeśli nie, to ona  na łbie  stanie i go rozwiedzie. To kobieta z powiedzonka, że gdy  diabeł nie może czegoś  załatwić to babę  pośle. Znam się  z nią od czasu przedszkola- jedno co trzeba jej przyznać- w interesach jest bardzo uczciwa. A jeśli się  za tego kolegę Roberta wyda to będzie o niego dbała niczym kura o pisklaka.  No, no, Robert pokręcił głową - jak mu odbije to się  gotów  z nią ożenić. Alina roześmiała się - kochany, jego gotowość  nie ma tu nic  do rzeczy- jeśli ona stwierdzi, że ją  wielce takie małżeństwo urządza to za niego wyjdzie. Mało tego - tak go podprowadzi, że facet będzie święcie przekonany, że to jego pomysł a nie jej. Nie wiem jak ona to robi, ale już dwóch mężów przećwiczyła.  I nawet ją w pewnym sensie  podziwiam, że ma taki talent.

To jak z tym paszportem Pawełku? No nie mam, muszę go  załatwić. No to szybko załatwiaj, polecimy do Zurichu samolotem. Gdy już będziesz  znał termin odbioru paszportu to mi go podaj, zarezerwuję dla nas bilety i hotel. 

A tak jeszcze w temacie  mieszkaniowym - uważam, że Wasz pomysł  z zamieszkaniem w domku razem z rodzicami Ewy jest bardzo dobry. Ale  zostawcie  sobie  jedno mieszkanie wolne, żeby było w rezerwie, niech nawet  nie  zarabia  na siebie. Bo tak myślę, że gdy Paweł całkowicie się  wyleczy z traumy dzieciństwa to zapewne poczuje chęć do  samodzielnego mieszkania. Zwłaszcza wtedy  gdy się  zakocha. On teraz odrabia zaległości z dzieciństwa - ma wreszcie ojca, czyli element/wzorzec  niezbędny dla każdego chłopca, ma Ewę, która choć sama tego nie  wie, emanuje ciepłem i troszczy się o swych domowych  mężczyzn, widzi też, że wy się kochacie i wzajemnie  szanujecie - ma to wszystko czego mu w dzieciństwie  brakowało i ogarnia to już nie intuicją dziecka ale rozumem. Wiem, że chcesz go Ewuś  skierować na psychoterapię - zaczekaj jeszcze, bo mam  wrażenie, że sam pobyt z wami, wasza  bliskość i uczucia wasze wzajemne i wasze do niego mają moc terapeutyczną. I jest to kuracja mniej  bolesna  niż psychoterapia. 

Zmieniłaś mojego  brata, który był w pewnym okresie swego życia tak miły jak  dotyk kolców opuncji, więc  jestem pewna, że i Paweł się zmienia w wyniku kontaktu z tobą, z wami obojgiem. Pomyśl ile lat miał skorodowaną rodzinę - wpierw regularne kłótnie rodziców, potem permanentny  brak ojca a obok siebie miał kobietę, która nie potrafiła sprostać wychowaniu dziecka, ale nim manipulowała dla własnych  korzyści.  Uważam, że jest z  niego bardzo myślący chłopak, właściwie  już mężczyzna i sam, mając świadomość, że oboje go kochacie , dojdzie do równowagi. Nie każdy ma w życiu takie  szczęście Pawełku - powiedziała odwracając się  w stronę bratanka.  A twoi rodzice Ewo też będą  mieli w tym udział, że tworzą wraz z Wami rodzinę dla Pawła. A wiecie co w tym wszystkim jest bardzo ważne? Wiecie? Ewa i Robert pokręcili  głowami na  znak  zaprzeczenia- najważniejsze jest to, że my o tym wszystkim tak szczerze i rzeczowo rozmawiamy. Życie  mnie nauczyło, że o wszystkim trzeba rozmawiać ze swymi mężami, żonami, partnerami, rodzicami, dziećmi- tylko wtedy  można się wzajemnie zrozumieć, każdy konflikt jest rozwiązywany w  chwili  nim dorośnie do rangi konfliktu. Franek do dziś narzeka, że ciągle gadam, ale już się nauczył że warto o wszystkim rozmawiać. Co prawda jakoś  mu nie starcza tej wiedzy przy Klonach. Bo nie da się ukryć, że dwoje maluchów na raz to przez długi okres prawdziwy koszmar. Na początku myślałam, że się  powieszę - w pieluchy to lali jednocześnie, ale wrzeszczeli z przesunięciem w  fazie. Jeden spał,  to drugi go  budził  swoim wrzaskiem, potem pierwszy zasypiał, to drugi go budził wrzaskiem. Wyrywali sobie  wszystko z rąk- nie szkodzi, że każdy  miał swoją  bułkę w  łapie- na pewno ten drugi miał lepszą bułkę, należało mu ją zabrać. Czułam się jak w małpim cyrku. Niewiele  brakowało a trzymałabym ich w  klatkach - byli upiorni. 

Ewa zanosiła się śmiechem. Jak to dobrze,  że mam już dorosłego syna! Bez  ciąży, porodu, pieluch i karmienia  piersią! - stwierdziła, I w pełni tę sytuację  doceniam! Alinko, twoje opowieści o dzieciach  są cudne!

Ciociu, a co jeśli się nie wie dlaczego się coś  zrobiło?- spytał Paweł. Alina uśmiechnęła się - wbrew pozorom zawsze się to wie, tylko nie  zawsze sobie to człowiek  potrafi uzmysłowić lub po prostu nie chce. Gdy śpisz lub   masz wysoką temperaturę lub jesteś z innego powodu pozbawiony świadomości to wtedy możesz coś  zrobić nieświadomie. Nasze działania  jednak  zawsze wynikają  albo z bieżących okoliczności albo z przeszłych. Po prostu trzeba analizować  swoje postępowanie, trzeba poznać  siebie  samego, co czasem ani miłe ani bezbolesne. Nasi rodzice zawsze gdy coś przeskrobaliśmy zamęczali nas pytaniami dlaczego to zrobiliśmy i to było największą karą. I ani twój tata ani ja nigdy nie byliśmy bici. A za grzeczni to też nie byliśmy.

My z Frankiem mieszkaliśmy z moimi rodzicami do samego ich odejścia, chociaż  marzyłam o tym, byśmy  mieszkali oddzielnie. A starszy wiek niesie  za sobą wiele dziwnych  niespodzianek. Starsi ludzie  nie zdają sobie  zupełnie sprawy z tego, że  już nie są tak sprawni jak kiedyś, że reagują nie tylko wolniej na  zaistniałe  sytuacje  ale i też często niewłaściwie. To przez to, że nikt nie jest w stanie zaobserwować dokładnie  siebie z zewnątrz. Teraz brat Franka  mieszka z ich rodzicami i często z nimi rozmawiamy o tym i obśmiewamy niektóre  sytuacje- łatwiej wtedy to wszystko znieść. Ojciec  Franka  już kilka razy "zagubił" się na terenie  własnego ogrodu, który jest naprawdę ogromny, bo jest tam plantacja  porzeczek, którą  sam  zakładał.  Teraz  brat Franka postawił kilka masztów z kolorowymi chorągiewkami i tata wie, że trzeba iść od  masztu do masztu a największa zielona chorągiewka oznacza, że blisko niej jest  dom. Długość życia  nam się poprawiła , niestety wydolność organizmów  niewiele. I jeszcze  coś - nie oszczędzajcie zbytnio rodziców-  ruch, konieczność rozwiązywania pewnych problemów są dobrą  gimnastyką ich mózgów a poza tym oni wtedy czują się potrzebni. Co prawda czasami coś nie coś trzeba po nich poprawić i człowiek myśli "po jakie licho matka to robiła, teraz i tak muszę to zrobić", ale jeśli ma się tę świadomość, że nas  czeka to samo, to łatwiej wtedy wznieść się na wyżyny wyrozumiałości.

Śmiejemy się z Frankiem, że jego  brat  niedługo będzie  musiał w ogrodzie  zainstalować system tabliczek informujących rysunkiem gdzie co jest (niczym na  szlaku turystycznym), żeby się tata  nie pałętał po ogrodzie  niczym turysta po jakimś  ogromnym parku narodowym. A ja się śmieję, że powinien też zainstalować  w ogrodzie WC, bo z końca plantacji do domu tata nie  zdąży się doczłapać  i będzie wielki płacz, że się  zsikał, bo wiadomo, że nie pójdzie  podlać  nawet płotu, nie mówiąc o drzewach lub krzakach porzeczek. A pampersa też nie chce  nosić, chociaż są  takie dla  mężczyzn. I wtedy brat Franka będzie mógł dawać etykietkę, że ma porzeczki "bio" bo zbieracze mają  normalną, regularną toaletę z umywalką i nie  sikają w  miejscu zbierania  owoców. Bo gdy jest rok, że porzeczki naprawdę świetnie owocują to  on zatrudnia  zbieraczy. Kiedyś, gdy pomagaliśmy mu w zbiorach, wzięliśmy ze sobą Klony, ale tak się  najedli porzeczek, że skończyło się to wizytą u lekarza a oni do dziś nawet  nie spojrzą na porzeczki. A mówiliśmy- nie jeść nie  mytych- prosto z krzaka wcale nie są czyste, bo muchy na  nich siadają. A wiadomo, że muchy na wszystkim siadają ,  na gnojówce u sąsiada również. W trzy dni później dorwałam ich gdy się przymierzali do  degustacji truskawek prosto z grządki. Wielkie  zdziwienie, że znów się mogą pochorować - "mamuś, to na truskawkach też siadają  muchy?"
Te nasze klony to ani miejskie ani wiejskie dzieciaki. Stoi jeden  z drugim u sąsiada  koło gnojówki która przylega do ściany obory w której akurat jest otwarta  dolna  klapa, przez którą  właśnie wylatują nieczystości a te orły się pytają "a z czego jest ta gnojówka i dlaczego tak śmierdzi"- no ręce opadają. A  zaprowadziłam ich tam właśnie po to, by zobaczyli te stada  much i poczuli ten ożywczy smród.

Wszyscy się śmieli a Franek stwierdził, że byłoby dobrze, gdyby Ewa ze  swymi "przyległościami" częściej u nich bywali, bo jednak powietrze u  nich lepsze niż warszawskie, nawet jeśli rodzice Ewy mają ogródek- po prostu nie ma takiego  zapylenia  jak nad Warszawą.  Gdy ostatnio wyczytał  jakie jest zapylenie  nad Warszawą to go  zatkało z wrażenia. A przecież teraz już jest zakończony sezon grzewczy, elektrociepłownie pracują na pół gwizdka, dają tylko ciepłą wodę. Stąd  wniosek, że wszystkiemu  winien jest ruch  samochodowy. 

Zaproszenie zostało przyjęte, tylko Robert zastrzegł, że pod żadnym pozorem  nie  da się  zaprowadzić w okolice tego sąsiada, który  posiada gnojówkę. A Ewa stwierdziła, że może gdy będą  to wybiorą się  wszyscy do lasu, bo już  bardzo dawno żadne  z nich  nie było w lesie i jej rodzice  zapewne też chętnie  się wybiorą do lasu.

Alina w pewnej chwili powiedziała - umieram z ciekawości jak nasze  dzieciaki zareagują na  Pawła- pewnie go zamęczą- taki duży a  młody kuzynek to atrakcja!

                                                                           c.d.n.