poniedziałek, 9 października 2023

Córeczka tatusia -24

 Gdy teść już  wyszedł Marta  zapytała  się Wojtka, czy gdy mieszkał  z  rodzicami to też tak  się wciąż "ścierał" z ojcem.  Przecież ja się z nim  nie kłócę, mamy po prostu zupełnie  różne poglądy na życie  a poza  tym do ojca  nie  dotarło, że już nie jestem dzieckiem, które musi się go  słuchać bo nie ma innego wyjścia.  Im obojgu wciąż  się  wydaje, że mogą decydować o  tym co ma mi się podobać  a co nie  i że mogą mi narzucić swój punkt  widzenia. To że mam mieszankę ich genów nie oznacza  wcale, że tak samo jak oni mam patrzeć na to wszystko co mnie otacza. Na  szczęście  w jednym, najważniejszym  dla  mnie punkcie  się zgadzamy, a tym punktem to jesteś ty. Mam wrażenie, że gdyby ciebie nie lubili nie zawahali by się usunąć  cię z mojego pola  widzenia.  Mama to pewnie by tolerowała  każdą, która w jej mniemaniu dbałaby o  mnie, poza tym ona  zawsze marzyła o posiadaniu córki. A ojcu się podobasz jako kobieta i  ceni w tobie  to, że można  z tobą o  wszystkim porozmawiać- bo on lubi inteligentne kobiety.

Marta  roześmiała  się - twoi rodzice  zawsze mnie  czymś zaskakują- bo ja  nie mam przed tobą żadnych tajemnic. Może dlatego, że znamy  się niemal  "od  zawsze" i oboje robiliśmy to co było zakazane w naszym wieku. Wtedy zazdrościłam ci mamy, bo twoja cię kochała, a ja  dla mojej byłam tylko swego rodzaju gwoździem w bucie.  Twoja ciebie i mnie przytulała. A moja to pewnie  by mnie nawet nie rozpoznała  w tłumie innych dziewczynek. A gdy zaczęła romansować i regularnie  znikać  z domu to ja byłam z tego powodu  zadowolona i nie mówiłam tacie, że gdy on jest w delegacji to zawsze po  szkole jestem w domu sama bo ona gdzieś  wychodzi.  Ale, jak to mówią, kłamstwo ma  żywot krótki i  kiedyś tata wrócił  dzień  wcześniej z delegacji - ja byłam sama w domu, tata mnie  nieco podpuścił swoimi pytaniami i wygadałam  się, że ja  zawsze wracam do pustego mieszkania po szkole, czyli chodzę  z kluczem na  szyi w sytuacji gdy moja matka nie pracuje zawodowo, bo zdaniem taty to dopiero po szkole podstawowej dziecko mogłoby wracać  do pustego mieszkania. 

Nie było z tej okazji żadnej awantury, ale w dwa albo trzy tygodnie później tata mi powiedział, że moja mama się wyprowadza i że będziemy mieszkali bez niej i że wezmą rozwód i że mam sobie przemyśleć czy chcę z nią mieszkać  czy z nim. I że on uszanuje każdą moją decyzję. Matka nie  spodziewała  się, że ja powiem w sądzie, że chcę zostać z tatą i że powtórzę w  sądzie  to wszystko co od niej wysłuchiwałam. I tata wtedy zmienił pracę żeby tak często nie wyjeżdżać. Nie  chciał od  niej alimentów - po prostu chciał mieć  z nią jak najmniejszy kontakt.  Adwokat namawiał go, żeby pozbawił ją praw rodzicielskich, ale to przedłużyłoby sprawę, a tata chciał by to wszystko szybko  się zakończyło i  jak najmniej mnie dotknęło. I wtedy w  sądzie po raz ostatni i on i ja ją widzieliśmy.  

Kiedyś się  zapytałam taty, czy kontaktował się z matki rodziną, ale powiedział, że  tylko raz się spotkał ze  swoją teściową  gdy ja  się urodziłam i wtedy "dostałam" te nasze obrączki. A on nigdy nie był u rodziny  mojej matki, bo jak powiedział to moja matka była  "w pewnym  sensie usunięta  ze swojej rodziny" i to jeszcze nim ją poznał.  Raz  w życiu miałam jakiś dziwny przypływ ciekawości i zastanawiałam  się czy by nie odszukać tak zwanych  korzeni, ale po głębszym namyśle  stwierdziłam, że  zapewne lepiej nie rozdrapywać dawno przyschniętych ran i do niczego nie jest mi potrzebna wiadomość czy gdzieś jest moja matka która nigdy mnie  nie chciała i jaka była i jest jej rodzina.

Nawet kiedyś powiedziałam o tym tacie i on stwierdził, że dla niego byłam oczekiwanym choć jeszcze nie planowanym  dzieckiem i pokochał mnie nim  mnie zobaczył. I że być może charakter i cała psychika mojej matki kształtowały się w dość nienormalnych  warunkach, bo jej rodzina to byli repatrianci z dzisiejszej Białorusi i być może czas wojny, potem wygnania i tułaczki, zamieszkanie po wojnie na Ziemiach Zachodnich,  trudności powojenne, świadomość, że dom rodzinny i ziemia przepadły - może to wszystko razem wzięte  zaowocowało tym, że więzy rodzinne zanikły, młodzi już  nie  wierzyli w trwałość rodziny. Siebie też winił, bo często był poza  domem, nie  skojarzył, że jego nieobecność i mniejsze zaangażowanie w samo małżeństwo zaowocują  zdradą. Był przekonany, że każda matka kocha  swe  dziecko i stara  się dbać o  nie jak najlepiej. 

Gdy mi powiedziałeś, że mnie  kochasz i że chcesz byśmy się pobrali przestraszyłam  się, bo pomyślałam, że może matczyne  geny się u  mnie ujawnią i unieszczęśliwię ciebie, siebie i z czasem  dziecko. A potem  sobie uzmysłowiłam, że gdy mieliśmy po 14 lat też mi mówiłeś, że mnie kochasz i że  chyba  nie  mam za wiele z mojej matki bo wiem, czuję  to, że możemy  stworzyć dobrą  rodzinę i na pewno będę  kochała nasze  dziecko, bez  względu na jego płeć. Tata  zawsze  mówi, że geny to tylko połowa tego co sobą przedstawiamy, że szalenie  ważne jest co wyniesiemy  z domu, jak nas  wychowano. I myślę, że może byłoby całkiem fajnie, gdyby twoi rodzice zjechali na święta do Warszawy i poszlibyśmy w trzy pary do opery - chyba masz tam nadal chody. Popatrz jak fajnie- jedno małżeństwo z długim  stażem, my staż certyfikowany to mamy niedługi, ale dość długo jesteśmy razem i takie świeżynki w  związku jak Pati i tata.  Świeżynki , ale po przejściach. 

Myślisz o Sylwestrze  w  Operze?- spytał  Wojtek. No właśnie - zamiast prezentów pod choinkę, bo wymyślanie prezentów pod  choinkę przyprawia  mnie o ból głowy. Noo,   pomyślę o  tym, złapię tylko tego chłopa, którego mama tam pracowała - mam nadzieję, że nadal tam urzęduje, miała niezłe tak  zwane "boki". Jeśli pójdziemy do Opery w  Sylwestra to włożę długą, czarną, aksamitną suknię z  dekoltem na plecach - o ile jeszcze  się w niej mieszczę, bo kupiłam  ją na bal maturalny na który nie poszłam - Marta rzuciła "przynętę".  

Dlaczego nie poszłaś? - spytał Wojtek.  Bo napisałeś, że nie będziesz  w tym czasie w Warszawie. Ale ty nie napisałaś, że to chodzi o to, żebym poszedł z tobą na bal a ja wtedy się awanturowałem w  domu w kwestii studiów i w końcu wyjechałem na egzamin i dziwnym trafem go zdałem i zacząłem, tak jak planowałem,  studia w Warszawie. Według mnie i prowadzonego przeze mnie badania palpacyjnego to nie zmieniłaś zbytnio  wymiarów. 

A ten  dekolt na plecach - Wojtek zaczął drążyć temat- to jest  duży? Nooo, może raczej on jest długi i wąski, tak mi ciut za talię sięga, ze trzy centymetry. Za to wielce  nobliwa kiecka  z przodu- zero dekoltu, długie rękawy, wąskie z "pęknięciem" na  całej długości, czyli możesz komuś łokieć pokazać, rękawy wykończone  w  szpic nachodzą na  dłonie- nie nadaje się by mnie ktoś całował w rękę. Na końcu szpica jest pętelka, w którą wchodzi środkowy palec, na pętelce jest czarna perełka. Czyli będę cię całował w wewnętrzną stronę dłoni stwierdził Wojtek . Ty - tak, innym  wara! I słusznie, czyli wiesz  co to znaczy w tajemnym  kodzie męsko-damskim  zauważył Wojtek. Najlepsze , że ja to wiem jeszcze od szczenięcych lat, gdy  się czytało różne  romansidła. Najbardziej lubiłam  sceny gdy kobiecisko mdlało jeszcze nim  do czegoś  doszło a potem  się otrzepywało z kurzu  niczym kura gdy ją kogut przeleci. Krążył po klasie taki filmik i wszyscy go oglądali - na początku z wielkim przejęciem a potem krążył celem rozbawienia. W naszej klasie królowało powiedzonko: "no nie mów, bo zemdleję z wrażenia i będę  się musiała otrzepywać!" 

To miałaś wesołą klasę- stwierdził Wojtek. No ale nie była nawet w połowie tak wesoła jak ostatnia klasa w naszej podstawówce - zapewniła go Marta. Nigdy nie urwaliśmy  się całą klasą do kina, nikt nie ciskał w  czasie  filmu obślinionymi miętówkami z balkonu na widzów na parterze, nikt nie uciekał z lekcji przez okno toalety na parterze i nikt nie  zdewastował śmierdzących materacy na  sali gimnastycznej. I nikt  nie  zawiesił całej klasy za złe  zachowanie i połamanie kilku krzeseł. Pamiętasz  chyba jak to było.

Za to mieliśmy w I licealnej mnóstwo śmiechu gdy dwóch  kolesi rzucało w  siebie pomidorami i były wyświnione ściany i potem nasi rodzice klnąc musieli odmalowywać ściany  w klasie.  Przez te cztery lata klasa jakby schamiała.  Było ze trzech drugorocznych, jeden mawiał, że jakoś dotrwa do ukończenia 16 lat,  a potem to  wszak obowiązek  szkolny już zanikał. Dyrekcja  też z utęsknieniem czekała by ukończył te 16 lat, żeby go wyrzucić ze  szkoły. Nie lubiłam tej szkoły.  Za to były tam fajne pracownie, fizyczna i  chemiczna. W biologicznej nie  wolno było wyciągać preparatów z szaf by je oglądać pod mikroskopem,  za to był puszczany  film jak to  wygląda. No i chłopcy  już popalali w toalecie, więc wciąż  były jakieś awantury.  

A jeden debilowaty tatuniek przywiózł swojemu pierworodnemu  coś jakby  kindżał,  a że debilizm jest dziedziczny to gówniarz przytargał go do  szkoły, a to jest broń obosieczna, łatwo kogoś nawet niechcący  skaleczyć.  I gdy mu chciano go zabrać (pan od WF był taki odważny) chłopak wskoczył na parapet, otworzył okno i groził że wyskoczy z tego drugiego piętra. Dobrze, że któryś z kolegów pobiegł do sekretariatu i wezwano policję i durnocie zaraz odechciało się skakania gdy zobaczył nyskę  policyjną. Zaraz po policji dojechał jego tatulek i razem ze smarkaczem pojechali na komendę. I to był jego ostatni  dzień w tej  szkole.  Nie  wykluczam, że  właśnie o  to mu szło. Nie da się ukryć, że kolegów to miałam koszmarnych. 

Niektóre z dziewczyn to były całkiem fajne choć też paliły i to niekoniecznie zwykłe papierosy. Ja to miałam przechlapane, bo nie chodziłam  na  żadne prywatki i w pewnym  sensie byłam poza nawiasem. Nie piłam, nie ćpałam, nie łaziłam  z  chłopakami, a jeśli wagarowałam to sama.  Raz spotkałam na wagarach Tadka Ł. z naszej ostatniej klasy i poszliśmy do....Muzeum Techniki bo była fajna wystawa modelarzy, a on był w MDK na  modelarstwie lotniczym. Co prawda najwięcej  było modeli przeróżnych  statków, parowców i klasycznych  starych  żaglowców.  Podobno wykonanie  takiego o długości 75 cm może pochłonąć nawet rok.  Oglądałam i  czułam, że szczękę  mam coraz  niżej. To trzeba  mieć nie tylko anielską  cierpliwość i zręczne  ręce ale trzeba szalenie dużo wiedzieć o tym statku lub samolocie którego model dłubiesz. On poszedł do jakiegoś Technikum za którym nie przepadał. Nie pamiętam do jakiego. Ale  strasznie narzekał, że ciężko mu idzie bo "na  warsztatach" coś musiał toczyć, frezować i  coś tam jeszcze, ale najgorsze było to, że potem trzeba było wszystko sprzątać. A to były straszne  brudy.

Z tatą  miałam umowę, że nie  częściej będę  się urywać  ze szkoły niż 2 razy w  miesiącu. I tata zawsze mi pisał usprawiedliwienie.  Ale nigdy nie  wagarowałam  z powodu jakiejś klasówki. Mnie po prostu często  strasznie  się nudziło w szkole. Tata zawsze mówił w  szkole, że jestem bardzo delikatnego  zdrowia i często choruję. Trochę było w  tym prawdy bo miałam ropne migdały, ale byłam do nich bardzo przywiązana i nie  chciałam dać ich  wyciąć. A jak ostatnio byłam u laryngologa to zajrzał mi w  dziób i powiedział- tu już są tylko dziury po migdałach - ropne  dziury. Tego się już nie  da wyciąć. I brałam  antybiotyk - dość  długo. Na razie mam spokój.

Bardzo szanuję twojego tatę za ten jego realizm życiowy - powiedział Wojtek. Dobrze, że mieszkamy tak blisko  siebie i fajnie  byłoby mieszkać w tym samym  budynku. Cały czas mam nadzieję, że to się kiedyś uda. Pomyślałem, że może udałoby  się nam jakoś tak pokombinować by może udało się nam te dwa nasze mieszkania na Ursynowie zamienić na dwa w jednym bloku. Muszę przejrzeć rejestr swoich różnych  znajomych, bo przydałby się ktoś z kierownictwa - jakiś prezes. Bo tu będzie  szło o zamianę a nie o przyznanie mieszkania poza kolejnością. Jedno mnie tylko wstrzymuje  - stąd masz lepszy dojazd  na swoją uczelnię.  

Wiesz, tu mamy cztery pokoje, tam będą  tylko trzy - zauważyła  Marta. Poczekajmy jeszcze  trochę. Pati ma tu pracę i tu jest wszystko już zagospodarowane. Bo przecież tak na  zdrowy rozum tu mamy do nich naprawdę bliziutko. Zaczekajmy spokojnie  aż obronisz i rozejrzysz  się za pracą. Dla mnie najważniejsze, że my jesteśmy razem i że mnie kochasz. A reszta - zawsze się jakoś ułoży. Kocham cię ogromnie - zapewnił ją Wojtek. I dla mnie też najważniejsze, że jesteśmy razem. Zobacz, chyba  psisko się  budzi. Ona się tak zabawnie przeciąga, zawsze mam  wrażenie, że za moment przetrze  oczy łapką. Fajna jest. Chyba trzeba z nią pójść na spacerek. A ty słyszałeś jak ona  czasami ziewa? Bardzo często ziewa głośno- wydaje  z siebie taki śmieszny pisk. Bo ona w ogóle jest dość śmiesznym  zwierzątkiem - stwierdziła Marta.  

Misia wstała, jeszcze  raz  się przeciągnęła i podreptała do drzwi balkonowych. Ona chyba sprawdza jaka jest pogoda. Bardzo często gdy widzi mokry balkon to szybciutko wraca do swego posłanka, bardzo nie lubi chodzić po deszczu, nawet w  swoim płaszczyku. Zaraz  wróci  spod drzwi i stanie przed nami hipnotyzując nas  spojrzeniem, bo balkon jest  suchy. Założymy jej polarowy kabacik, ona  go bardzo lubi, bo jest leciutki i jednocześnie miękki i ciepły.

                                                                                  c.d.n.

Córeczka tatusia -23

 Zgodnie z sugestią Wojtka, Pati i tata zrobili sobie   wspólne  zdjęcie będąc  w Polanicy i wysłali je do Austrii, w ramach "pozdrowień z podróży poślubnej."  Oczywiście Marta i Wojtek codziennie  rozmawiali z "nowożeńcami", którzy  byli bardzo zadowoleni z pobytu, bo,  jak doniosła  Pati, to nie  dość, że karmią zdrowo i smacznie  to codziennie wieczorem jest jakaś pogadanka  "zdrowotna" dotycząca  jak się odżywiać i co robić by jak  najdłużej żyć  w dobrym zdrowiu. Poza tym pozapisywali  się na  wszelkie możliwe  wycieczki, na które są wożeni autokarem i są to wycieczki nie męczące. Polanica im się bardzo podoba i nie jest  wykluczone, że  jeszcze nie jeden  raz spędzą  tu urlop. Oczywiście  najlepiej poza  typowym urlopowym  sezonem.

Tuż przed powrotem "nowożeńców", ośrodek w którym przebywała ciocia Helenka zawiadomił ojca Wojtka, że niestety jego siostra zakończyła  swą wędrówkę po świecie  doczesnym.  Odeszła  bez dodatkowych cierpień. Do Warszawy następnego dnia ojciec przyjechał sam, bo jak powiedział Wojtkowi mama jest aktualnie po zabiegu likwidującym  żylaki, więc nie nadaje  się do podróży, bowiem  dla niej w tej chwili wskazane jest albo leżenie  albo  chodzenie, siedzenie lub stanie  stanowczo jest zabronione. Najprędzej, jeśli wszystko nadal będzie dobrze mogłaby wyruszyć w drogę pociągiem sypialnym.  W domu została  z nią jej bliska przyjaciółka. Marta i Wojtek pojechali z ojcem  do ośrodka,  w którym zmarła  ciocia Helena, ojciec zadecydował  by jej  wszystkie  rzeczy osobiste rozdać potrzebującym. Zdecydował o kremacji zwłok, dzięki  czemu urna mogła być dodana do grobu rodzinnego na  Cmentarzu Bródnowskim.

Ponieważ rodzina  była już bardzo nieliczna pogrzeb był skromny. Przy okazji ojciec powiedział Wojtkowi i Marcie, że gdy on umrze to też mają go poddać kremacji i też "dołożyć" do tego samego grobowca. I taką dyspozycję zostawi też swej żonie. I jest mu obojętne gdzie ona będzie pochowana. Wojtek popatrzył na ojca tak, jakby właśnie  zobaczył jakiś  dziwny okaz flory lub  fauny  ale wydusił z siebie tylko jedno słowo - rozumiem.  To dobrze, że rozumiesz - podsumował ojciec.  

Gdy Marta zapytała  się teścia w którym pokoju , poza ich sypialnią, chce  się rozgościć, ten  stwierdził, że przecież ma tu swoje mieszkanie.  Rzeczywiście  - zupełnie o tym zapomniałam - stwierdziła Marta z uśmiechem.  Teść Marty pobył z nimi jeszcze z godzinę, po czym  się pożegnał, mówiąc, że następnego  dnia ma spotkania  służbowe i wieczorem wraca do Austrii. A może weźmiesz sobie od nas  coś na kolację - zaproponował Wojtek. Nie, nie chce  mi się  zajmować jedzeniem, wyskoczę sobie  do którejś z restauracji, bo pewnie się spotkam jeszcze ze znajomym. A najlepiej prowadzi  się  rozmowy w miłej restauracji. Poprzytulał i wyściskał Martę, cmoknął ją w policzek, powiedział, by pomyśleli nad  przyjazdem do Austrii z okazji Bożego Narodzenia, poklepał syna po ramieniu mówiąc, że świetnie  wygląda....i wyszedł.

Marcie nieco  szczęka opadła, Wojtek też  miał niewyraźną minę a  Misia, która z chwilą przyjścia obcej osoby "prysnęła" do sypialni wyszła z sypialni by sprawdzić kto wyszedł z mieszkania. Uradowana, że oboje "jej ludzie" są w  domu wprosiła  się na kolana Wojtka. 

Domyślam się z kim mój stary ma jutro rano  randkę -jestem pewny, że z notariuszem, bo u niego jest akt notarialny sporządzony kiedyś przez Helenkę, która dostała od rodziców jakieś "grunta podwarszawskie"- powiedział Wojtek. Kiedyś mi ciocia mówiła, że przepisze  wszystko na mnie, ale nie przypominam  sobie  by coś poza jej mieszkaniem było zapisane na mnie. Ale jeśli cioteczka przepisała coś na  mnie w tajemnicy przed  swym  braciszkiem to jutro przed południem ojciec nas nawiedzi. No i się bardzo zdziwi, bo ja mam jutro około 10,00 randkę z moim promotorem - jadę  do niego do Instytutu i nie będzie  mnie  długo w domu, a ty nie wiesz przecież gdzie ja z nim będę. I na mur - beton nie odbiorę od ojca telefonu. A ode mnie odbierzesz?- spytała Marta. To  chyba tak jasne  jak słońce na niebie że nie  odbiorę - nie odbieram telefonów gdy rozmawiam z kimś tak  ważnym jak mój promotor. Ty, jeśli będzie  coś arcy ważnego, po prostu do mnie napiszesz. Dobrze, że rodzice  wracają pojutrze. Czy zauważyłaś jak łatwo mi przychodzi mówić o Pati i twoim tacie  "rodzice"? Zauważyłam- oni  Cię kochają, choć nie ma  tu więzów krwi - stwierdziła Marta.

Następny dzień upłynął bez żadnych niespodzianek, no może poza telefonem od matki Wojtka, która nie  mogła  się dodzwonić do swego męża i zatelefonowała do Marty. Marta jej wyjaśniła, że Wojtek to ma  spotkanie ze  swoim promotorem a teść mówił, że ma przed południem jakieś spotkanie służbowe. A ty biedulko siedzisz sama - stwierdziła teściowa. Nie, nie  sama, z pieskiem.  To wy macie psa? - zdumiała  się teściowa - mamy sunię, mieszankę yorka i miniaturowego sznaucera, przyplątała  się do nas gdy byliśmy nad morzem wyjaśniła Marta.  I zaraz wysłała teściowej fotkę suni na rękach Wojtka. Teściowa  była sunią zachwycona, mówiąc  że śliczna no i że dobrze, że to nie jakiś brytan. Poza tym pochwaliła  pomysł Marty i Wojtka  by wysłać nowożeńców do sanatorium, skoro tata ma kłopoty  zdrowotne. I że zdjęcie Pati i taty ze  sanatorium jest naprawdę bardzo ładne i że, jej zdaniem, ta para jest  dobrana.

Marta "porozpływała" się od razu nad osobą Pati, która jest niesamowicie dobrą, wrażliwą osobą. Teściowa zaprosiła  Martę z pieskiem i Wojtkiem na Boże Narodzenie do Austrii. Marta stwierdziła, że nie  wie  jak to będzie, bo przecież ona jeszcze  studiuje, za kilka  dni już wraca na studia  i już teraz  wie, że będzie miała mnóstwo nauki i sporo egzaminów do zdawania  w  sesji zimowej. No racja, zupełnie mi wyleciało z głowy, że ty jeszcze przecież studiujesz - sumitowała  się teściowa.

Ze spotkania  z promotorem Wojtek wrócił  zadowolony. Marta opowiedziała mu o rozmowie z jego mamą i że przesłała do   niej  jego zdjęcie  z Misią i że zdaniem  jego mamy Misia jest ładnym pieskiem i że zostali  zaproszeni na Boże Narodzenie do Austrii, ale powiedziała teściowej, że nie ma pojęcia co będzie ze świętami, bo przecież ona ma jeszcze od  października zajęcia  na uczelni.  Po południu zatelefonował ojciec  Wojtka, mówiąc, że jeśli nie mają nic przeciwko, to on  przeczeka u nich do chwili przyjazdu po niego taksówki z kolegą, który dziś wraca z Warszawy do Austrii. Taksówka  będzie o 19,00. Dobrze, to spokojnie  zjesz  z nami obiad o godzinie 17,00 - powiedział Wojtek, a mówiąc  to  minę  miał taką, że Marta wyszła  z pokoju, żeby  się swobodnie  wyśmiać. Biedna Misia przeżywała  wyraźnie  rozterkę - biec  za panią czy wprosić  się na kolana pana. Ten drugi wariant jednak zwyciężył. Psinka była  wyraźnie ciepłolubna, a Wojtek gdy brał ją  w domu na ręce to  wkładał ją   sobie za połę swej starej zamszowej kamizelki, której dół był wykończony paskiem zapinanym na klamrę, więc  gdy  wstawał Misi nie groziło wypadnięcie i wystarczało lekkie przytrzymanie jej dłonią. Marta  stwierdziła, że jeszcze  trochę, a  ze swojego starego małego plecaka zrobi  nosidełko dla Misi, tylko podszyje plecak od  wewnątrz flanelą, żeby odizolować psinę od ortalionu,  z którego był zrobiony plecak i od strony zewnętrznej wszyje siatkę, by Misia miała dużo powietrza i coś widziała. 

Misia siedząc przytulona do Wojtka bardzo szybko zasnęła i zupełnie  nie  była  zainteresowana ojcem Wojtka. A ojciec powiedział, że dostał w  spadku po siostrze dwie działki na terenach rekreacyjnych, na obu stoją  jakieś prowizoryczne domki - stoją i niszczeją. W końcu października ojciec przyjedzie  do Warszawy by obejrzeć te działki razem z jakimś rzeczoznawcą, jedną  zapisze żonie  a drugą Wojtkowi. To są już ogrodzone działki, stoją na  nich domki typu "dykta, klej,  woda" jako domki letniskowe i warto je  trzymać  jako lokatę. Są niedaleko Warszawy, bo w Nadarzynie.   No a  czemu nie  zapisałeś obu działek mamie?- spytał Wojtek.  Ojciec pokręcił tylko z dezaprobatą głową i zapytał - kpisz  czy o  drogę pytasz?. I tak dostaniesz  dwie działki w  efekcie końcowym, bo mama zaraz  zrobi zapis testamentowy  na ciebie.  Te  działki jeść  nie  wołają, a nie  są działkami stricte  budowlanymi, więc  nie ma obowiązku postawienia na nich w  ciągu dwóch lat budynku  mieszkalnego. A ziemia zawsze jest  w cenie, jeśli  się znajduje w pobliżu dużych  miast, bo miasta  się wciąż rozrastają.

Mamy nadzieję, że przyjedziecie do nas na Boże  Narodzenie - powiedział ojciec. Nie wiem - odpowiedział Wojtek. Nie mam ochoty jechać   zimą samochodem a jak widzisz  mamy psa - w lecie to byśmy może przyjechali, ale  zimą to raczej  nie. Poza tym ja ciągle  jeszcze piszę  swoją pracę a Martunia będzie  miała  sesję. Lepiej byłoby gdybyście wy do nas przyjechali - byłoby to dla nas prostsze organizacyjnie. Mieszkać w trakcie tego pobytu możecie  tu, w  tym mieszkaniu razem z  nami , tata mieszka w  mieszkaniu Pati, a tu jakby nie  było są cztery pokoje. Ale tak zupełnie  uczciwie  do sprawy podchodząc wolałbym najpierw obronić magisterkę a potem  dopiero gdzieś jeździć lub kogoś gościć. Oboje z Martunią nie jesteśmy entuzjastami zimy, to dość marny czas. 

A kiedy skończysz tę swoją pracę magisterską?- dociekał ojciec. Nie wiem, robię pewien projekt, potem muszę gdzieś  go wypróbować w realu, potem wszystko dokładnie opisać, muszę mieć opinię użytkownika, a to wszystko trwa i wolałbym  się  w tym czasie  nie "rozdrabniać" na wyjazdy i święta. Pati i tato zrobią  święta u siebie, do przejścia  będzie ze 200 metrów bo mieszkają blisko nas. Po prostu odpuśćcie  sobie  te święta - tak będzie dla  mnie najlepiej.  Mama będzie nieszczęśliwa - stwierdził ojciec. Bez przesady - nie  widzę tu  jakiegoś powodu by się  czuła nieszczęśliwa-  powinniście  się  raczej  cieszyć, że to już końcówka moich studiów i zrozumieć, że to dla  mnie  ważniejsze niż jakieś  święta.  A masz już zapewnioną jakąś firmę?  Jeszcze  nie, wpierw muszę mieć dobrze  ocenioną swoją pracę, poza tym marzy mi  się firma, w której nie będę  musiał przesiadywać osiem na osiem godzin tylko dlatego , że taki jest regulamin pracy. Na razie priorytetem  jest uzyskanie dyplomu z bardzo dobrą oceną.

To może bym się rozejrzał u nas za jakąś pracą  dla ciebie - spytał się ojciec. Tato, a ty wiesz  czym ja  się zajmuję i co projektuję?  Pracę to ja muszę  sobie sam załatwić, żeby była  zgodna z tym co ja robię najlepiej. Nie wykluczam, że gdy Martunia skończy swoje studia to stąd wyjedziemy. Więc  nie myśl póki  co o pracy dla mnie. Martunia  do magisterium ma jeszcze 6 semestrów - do licencjatu 2. A tak nawiasem- gdybym miał pracować gdzieś poza Polską to wybrałbym Szwajcarię w pierwszej kolejności,  w  drugiej Niemcy a  w trzeciej- Wiedeń.  Ale wcale mi się tak bardzo  nie pali do zmiany kraju.  To spora operacja i wcale nie jest nam tu bardzo źle.

Ale źle to będzie psicy gdy  Martunia zacznie bywać na uczelni - stwierdził  ojciec. Nie, nie będzie źle, bo ja głównie piszę  w domu, a gdy będę  wychodził to Misia będzie u Pati w kwiaciarni. Misia jest do niej już przyzwyczajona, będzie  miała na  zapleczu swoje legowisko.

Marta przeniosła  się do kuchni, gdzie przygotowała dla teścia  dwa nieduże  termosy a w nich  kawę i herbatę oraz ciasto domowe. Zapytała  się z czym mu przygotować kanapki, ale teść stwierdził, że jemu do szczęścia  wystarczy ciasto domowe.

Równo o  godzinie  19,00 przyjechała taksówka, teść  się  serdecznie pożegnał z Martą, nieco  chłodniej z własnym  synem i wyszedł z domu.

                                                        c.d.n.