poniedziałek, 9 października 2023

Córeczka tatusia -24

 Gdy teść już  wyszedł Marta  zapytała  się Wojtka, czy gdy mieszkał  z  rodzicami to też tak  się wciąż "ścierał" z ojcem.  Przecież ja się z nim  nie kłócę, mamy po prostu zupełnie  różne poglądy na życie  a poza  tym do ojca  nie  dotarło, że już nie jestem dzieckiem, które musi się go  słuchać bo nie ma innego wyjścia.  Im obojgu wciąż  się  wydaje, że mogą decydować o  tym co ma mi się podobać  a co nie  i że mogą mi narzucić swój punkt  widzenia. To że mam mieszankę ich genów nie oznacza  wcale, że tak samo jak oni mam patrzeć na to wszystko co mnie otacza. Na  szczęście  w jednym, najważniejszym  dla  mnie punkcie  się zgadzamy, a tym punktem to jesteś ty. Mam wrażenie, że gdyby ciebie nie lubili nie zawahali by się usunąć  cię z mojego pola  widzenia.  Mama to pewnie by tolerowała  każdą, która w jej mniemaniu dbałaby o  mnie, poza tym ona  zawsze marzyła o posiadaniu córki. A ojcu się podobasz jako kobieta i  ceni w tobie  to, że można  z tobą o  wszystkim porozmawiać- bo on lubi inteligentne kobiety.

Marta  roześmiała  się - twoi rodzice  zawsze mnie  czymś zaskakują- bo ja  nie mam przed tobą żadnych tajemnic. Może dlatego, że znamy  się niemal  "od  zawsze" i oboje robiliśmy to co było zakazane w naszym wieku. Wtedy zazdrościłam ci mamy, bo twoja cię kochała, a ja  dla mojej byłam tylko swego rodzaju gwoździem w bucie.  Twoja ciebie i mnie przytulała. A moja to pewnie  by mnie nawet nie rozpoznała  w tłumie innych dziewczynek. A gdy zaczęła romansować i regularnie  znikać  z domu to ja byłam z tego powodu  zadowolona i nie mówiłam tacie, że gdy on jest w delegacji to zawsze po  szkole jestem w domu sama bo ona gdzieś  wychodzi.  Ale, jak to mówią, kłamstwo ma  żywot krótki i  kiedyś tata wrócił  dzień  wcześniej z delegacji - ja byłam sama w domu, tata mnie  nieco podpuścił swoimi pytaniami i wygadałam  się, że ja  zawsze wracam do pustego mieszkania po szkole, czyli chodzę  z kluczem na  szyi w sytuacji gdy moja matka nie pracuje zawodowo, bo zdaniem taty to dopiero po szkole podstawowej dziecko mogłoby wracać  do pustego mieszkania. 

Nie było z tej okazji żadnej awantury, ale w dwa albo trzy tygodnie później tata mi powiedział, że moja mama się wyprowadza i że będziemy mieszkali bez niej i że wezmą rozwód i że mam sobie przemyśleć czy chcę z nią mieszkać  czy z nim. I że on uszanuje każdą moją decyzję. Matka nie  spodziewała  się, że ja powiem w sądzie, że chcę zostać z tatą i że powtórzę w  sądzie  to wszystko co od niej wysłuchiwałam. I tata wtedy zmienił pracę żeby tak często nie wyjeżdżać. Nie  chciał od  niej alimentów - po prostu chciał mieć  z nią jak najmniejszy kontakt.  Adwokat namawiał go, żeby pozbawił ją praw rodzicielskich, ale to przedłużyłoby sprawę, a tata chciał by to wszystko szybko  się zakończyło i  jak najmniej mnie dotknęło. I wtedy w  sądzie po raz ostatni i on i ja ją widzieliśmy.  

Kiedyś się  zapytałam taty, czy kontaktował się z matki rodziną, ale powiedział, że  tylko raz się spotkał ze  swoją teściową  gdy ja  się urodziłam i wtedy "dostałam" te nasze obrączki. A on nigdy nie był u rodziny  mojej matki, bo jak powiedział to moja matka była  "w pewnym  sensie usunięta  ze swojej rodziny" i to jeszcze nim ją poznał.  Raz  w życiu miałam jakiś dziwny przypływ ciekawości i zastanawiałam  się czy by nie odszukać tak zwanych  korzeni, ale po głębszym namyśle  stwierdziłam, że  zapewne lepiej nie rozdrapywać dawno przyschniętych ran i do niczego nie jest mi potrzebna wiadomość czy gdzieś jest moja matka która nigdy mnie  nie chciała i jaka była i jest jej rodzina.

Nawet kiedyś powiedziałam o tym tacie i on stwierdził, że dla niego byłam oczekiwanym choć jeszcze nie planowanym  dzieckiem i pokochał mnie nim  mnie zobaczył. I że być może charakter i cała psychika mojej matki kształtowały się w dość nienormalnych  warunkach, bo jej rodzina to byli repatrianci z dzisiejszej Białorusi i być może czas wojny, potem wygnania i tułaczki, zamieszkanie po wojnie na Ziemiach Zachodnich,  trudności powojenne, świadomość, że dom rodzinny i ziemia przepadły - może to wszystko razem wzięte  zaowocowało tym, że więzy rodzinne zanikły, młodzi już  nie  wierzyli w trwałość rodziny. Siebie też winił, bo często był poza  domem, nie  skojarzył, że jego nieobecność i mniejsze zaangażowanie w samo małżeństwo zaowocują  zdradą. Był przekonany, że każda matka kocha  swe  dziecko i stara  się dbać o  nie jak najlepiej. 

Gdy mi powiedziałeś, że mnie  kochasz i że chcesz byśmy się pobrali przestraszyłam  się, bo pomyślałam, że może matczyne  geny się u  mnie ujawnią i unieszczęśliwię ciebie, siebie i z czasem  dziecko. A potem  sobie uzmysłowiłam, że gdy mieliśmy po 14 lat też mi mówiłeś, że mnie kochasz i że  chyba  nie  mam za wiele z mojej matki bo wiem, czuję  to, że możemy  stworzyć dobrą  rodzinę i na pewno będę  kochała nasze  dziecko, bez  względu na jego płeć. Tata  zawsze  mówi, że geny to tylko połowa tego co sobą przedstawiamy, że szalenie  ważne jest co wyniesiemy  z domu, jak nas  wychowano. I myślę, że może byłoby całkiem fajnie, gdyby twoi rodzice zjechali na święta do Warszawy i poszlibyśmy w trzy pary do opery - chyba masz tam nadal chody. Popatrz jak fajnie- jedno małżeństwo z długim  stażem, my staż certyfikowany to mamy niedługi, ale dość długo jesteśmy razem i takie świeżynki w  związku jak Pati i tata.  Świeżynki , ale po przejściach. 

Myślisz o Sylwestrze  w  Operze?- spytał  Wojtek. No właśnie - zamiast prezentów pod choinkę, bo wymyślanie prezentów pod  choinkę przyprawia  mnie o ból głowy. Noo,   pomyślę o  tym, złapię tylko tego chłopa, którego mama tam pracowała - mam nadzieję, że nadal tam urzęduje, miała niezłe tak  zwane "boki". Jeśli pójdziemy do Opery w  Sylwestra to włożę długą, czarną, aksamitną suknię z  dekoltem na plecach - o ile jeszcze  się w niej mieszczę, bo kupiłam  ją na bal maturalny na który nie poszłam - Marta rzuciła "przynętę".  

Dlaczego nie poszłaś? - spytał Wojtek.  Bo napisałeś, że nie będziesz  w tym czasie w Warszawie. Ale ty nie napisałaś, że to chodzi o to, żebym poszedł z tobą na bal a ja wtedy się awanturowałem w  domu w kwestii studiów i w końcu wyjechałem na egzamin i dziwnym trafem go zdałem i zacząłem, tak jak planowałem,  studia w Warszawie. Według mnie i prowadzonego przeze mnie badania palpacyjnego to nie zmieniłaś zbytnio  wymiarów. 

A ten  dekolt na plecach - Wojtek zaczął drążyć temat- to jest  duży? Nooo, może raczej on jest długi i wąski, tak mi ciut za talię sięga, ze trzy centymetry. Za to wielce  nobliwa kiecka  z przodu- zero dekoltu, długie rękawy, wąskie z "pęknięciem" na  całej długości, czyli możesz komuś łokieć pokazać, rękawy wykończone  w  szpic nachodzą na  dłonie- nie nadaje się by mnie ktoś całował w rękę. Na końcu szpica jest pętelka, w którą wchodzi środkowy palec, na pętelce jest czarna perełka. Czyli będę cię całował w wewnętrzną stronę dłoni stwierdził Wojtek . Ty - tak, innym  wara! I słusznie, czyli wiesz  co to znaczy w tajemnym  kodzie męsko-damskim  zauważył Wojtek. Najlepsze , że ja to wiem jeszcze od szczenięcych lat, gdy  się czytało różne  romansidła. Najbardziej lubiłam  sceny gdy kobiecisko mdlało jeszcze nim  do czegoś  doszło a potem  się otrzepywało z kurzu  niczym kura gdy ją kogut przeleci. Krążył po klasie taki filmik i wszyscy go oglądali - na początku z wielkim przejęciem a potem krążył celem rozbawienia. W naszej klasie królowało powiedzonko: "no nie mów, bo zemdleję z wrażenia i będę  się musiała otrzepywać!" 

To miałaś wesołą klasę- stwierdził Wojtek. No ale nie była nawet w połowie tak wesoła jak ostatnia klasa w naszej podstawówce - zapewniła go Marta. Nigdy nie urwaliśmy  się całą klasą do kina, nikt nie ciskał w  czasie  filmu obślinionymi miętówkami z balkonu na widzów na parterze, nikt nie uciekał z lekcji przez okno toalety na parterze i nikt nie  zdewastował śmierdzących materacy na  sali gimnastycznej. I nikt  nie  zawiesił całej klasy za złe  zachowanie i połamanie kilku krzeseł. Pamiętasz  chyba jak to było.

Za to mieliśmy w I licealnej mnóstwo śmiechu gdy dwóch  kolesi rzucało w  siebie pomidorami i były wyświnione ściany i potem nasi rodzice klnąc musieli odmalowywać ściany  w klasie.  Przez te cztery lata klasa jakby schamiała.  Było ze trzech drugorocznych, jeden mawiał, że jakoś dotrwa do ukończenia 16 lat,  a potem to  wszak obowiązek  szkolny już zanikał. Dyrekcja  też z utęsknieniem czekała by ukończył te 16 lat, żeby go wyrzucić ze  szkoły. Nie lubiłam tej szkoły.  Za to były tam fajne pracownie, fizyczna i  chemiczna. W biologicznej nie  wolno było wyciągać preparatów z szaf by je oglądać pod mikroskopem,  za to był puszczany  film jak to  wygląda. No i chłopcy  już popalali w toalecie, więc wciąż  były jakieś awantury.  

A jeden debilowaty tatuniek przywiózł swojemu pierworodnemu  coś jakby  kindżał,  a że debilizm jest dziedziczny to gówniarz przytargał go do  szkoły, a to jest broń obosieczna, łatwo kogoś nawet niechcący  skaleczyć.  I gdy mu chciano go zabrać (pan od WF był taki odważny) chłopak wskoczył na parapet, otworzył okno i groził że wyskoczy z tego drugiego piętra. Dobrze, że któryś z kolegów pobiegł do sekretariatu i wezwano policję i durnocie zaraz odechciało się skakania gdy zobaczył nyskę  policyjną. Zaraz po policji dojechał jego tatulek i razem ze smarkaczem pojechali na komendę. I to był jego ostatni  dzień w tej  szkole.  Nie  wykluczam, że  właśnie o  to mu szło. Nie da się ukryć, że kolegów to miałam koszmarnych. 

Niektóre z dziewczyn to były całkiem fajne choć też paliły i to niekoniecznie zwykłe papierosy. Ja to miałam przechlapane, bo nie chodziłam  na  żadne prywatki i w pewnym  sensie byłam poza nawiasem. Nie piłam, nie ćpałam, nie łaziłam  z  chłopakami, a jeśli wagarowałam to sama.  Raz spotkałam na wagarach Tadka Ł. z naszej ostatniej klasy i poszliśmy do....Muzeum Techniki bo była fajna wystawa modelarzy, a on był w MDK na  modelarstwie lotniczym. Co prawda najwięcej  było modeli przeróżnych  statków, parowców i klasycznych  starych  żaglowców.  Podobno wykonanie  takiego o długości 75 cm może pochłonąć nawet rok.  Oglądałam i  czułam, że szczękę  mam coraz  niżej. To trzeba  mieć nie tylko anielską  cierpliwość i zręczne  ręce ale trzeba szalenie dużo wiedzieć o tym statku lub samolocie którego model dłubiesz. On poszedł do jakiegoś Technikum za którym nie przepadał. Nie pamiętam do jakiego. Ale  strasznie narzekał, że ciężko mu idzie bo "na  warsztatach" coś musiał toczyć, frezować i  coś tam jeszcze, ale najgorsze było to, że potem trzeba było wszystko sprzątać. A to były straszne  brudy.

Z tatą  miałam umowę, że nie  częściej będę  się urywać  ze szkoły niż 2 razy w  miesiącu. I tata zawsze mi pisał usprawiedliwienie.  Ale nigdy nie  wagarowałam  z powodu jakiejś klasówki. Mnie po prostu często  strasznie  się nudziło w szkole. Tata zawsze mówił w  szkole, że jestem bardzo delikatnego  zdrowia i często choruję. Trochę było w  tym prawdy bo miałam ropne migdały, ale byłam do nich bardzo przywiązana i nie  chciałam dać ich  wyciąć. A jak ostatnio byłam u laryngologa to zajrzał mi w  dziób i powiedział- tu już są tylko dziury po migdałach - ropne  dziury. Tego się już nie  da wyciąć. I brałam  antybiotyk - dość  długo. Na razie mam spokój.

Bardzo szanuję twojego tatę za ten jego realizm życiowy - powiedział Wojtek. Dobrze, że mieszkamy tak blisko  siebie i fajnie  byłoby mieszkać w tym samym  budynku. Cały czas mam nadzieję, że to się kiedyś uda. Pomyślałem, że może udałoby  się nam jakoś tak pokombinować by może udało się nam te dwa nasze mieszkania na Ursynowie zamienić na dwa w jednym bloku. Muszę przejrzeć rejestr swoich różnych  znajomych, bo przydałby się ktoś z kierownictwa - jakiś prezes. Bo tu będzie  szło o zamianę a nie o przyznanie mieszkania poza kolejnością. Jedno mnie tylko wstrzymuje  - stąd masz lepszy dojazd  na swoją uczelnię.  

Wiesz, tu mamy cztery pokoje, tam będą  tylko trzy - zauważyła  Marta. Poczekajmy jeszcze  trochę. Pati ma tu pracę i tu jest wszystko już zagospodarowane. Bo przecież tak na  zdrowy rozum tu mamy do nich naprawdę bliziutko. Zaczekajmy spokojnie  aż obronisz i rozejrzysz  się za pracą. Dla mnie najważniejsze, że my jesteśmy razem i że mnie kochasz. A reszta - zawsze się jakoś ułoży. Kocham cię ogromnie - zapewnił ją Wojtek. I dla mnie też najważniejsze, że jesteśmy razem. Zobacz, chyba  psisko się  budzi. Ona się tak zabawnie przeciąga, zawsze mam  wrażenie, że za moment przetrze  oczy łapką. Fajna jest. Chyba trzeba z nią pójść na spacerek. A ty słyszałeś jak ona  czasami ziewa? Bardzo często ziewa głośno- wydaje  z siebie taki śmieszny pisk. Bo ona w ogóle jest dość śmiesznym  zwierzątkiem - stwierdziła Marta.  

Misia wstała, jeszcze  raz  się przeciągnęła i podreptała do drzwi balkonowych. Ona chyba sprawdza jaka jest pogoda. Bardzo często gdy widzi mokry balkon to szybciutko wraca do swego posłanka, bardzo nie lubi chodzić po deszczu, nawet w  swoim płaszczyku. Zaraz  wróci  spod drzwi i stanie przed nami hipnotyzując nas  spojrzeniem, bo balkon jest  suchy. Założymy jej polarowy kabacik, ona  go bardzo lubi, bo jest leciutki i jednocześnie miękki i ciepły.

                                                                                  c.d.n.

1 komentarz: