czwartek, 30 lipca 2020

Zastępstwo -XVI

Znacie takie powiedzenie "człowiek strzela a Pan Bóg kule  nosi"? Planowanie
wyjazdu tak, żeby spełniły się plany wujka wyglądało mniej więcej jak kwadratura koła.
Gdy się chce połączyć wygodę , dogodną cenę a  w czasie podróży do Włoch koniecznie jeszcze "zawadzić" o Szwajcarię- to nie ma lekko.
Orbis nie miał takiej wycieczki, a  Polska jeszcze nie była w UE. Poza tym z jakiegoś
nieznanego Izie powodu wpierw  należało dostać się do Zurichu i tam spędzić dobę.
Kolejnym etapem podróży była Wenecja, w której należało załatwić kilka spraw w Murano. W tej sytuacji podróż z Melą zaczynała być problemem, bo ona źle znosiła podróże lotnicze. A tu  musiałaby trzy razy lecieć  samolotem. Z kolei podróż samochodem zupełnie się nie uśmiechała wujkowi, co prawda w sumie na jeden samochód przypadałoby trzech  kierowców. 
W końcu Melania sama zrezygnowała z tej wyprawy - wizja  latania aż  trzy razy samolotem zupełnie jej nie odpowiadała.
Postanowiła na czas nieobecności swego męża zaprosić do siebie swą koleżankę -
ta opcja  bardzo z kolei odpowiadała wujkowi. Znaczyło to, że polecą w trójkę.
Całą sprawę zabukowania miejsc w samolotach oraz  noclegu w Zurichu załatwiała córka znajomego,  która pracowała w Orbisie. Iza co prawda nieco żałowała, że nie  będą jechali samochodem, ale wujek zapewnił,  ją  że  wiele nie straci bo większą
część drogi pokonywali by  autostradami, a jazda autostradą nudna jest.
We Włoszech mieli nocować  pod Treviso, w domu jednego ze znajomych wujka.
W domu Iza zastanawiała się, czy  jest w Europie ktoś, kto nie jest znajomym wujka.
Mama Jacka z kolei wpadła na pomysł, że może na czas tej "wyprawy po złote runo"
 ona zaprosi Melę na działkę, przyjedzie też mama Izy i będą miały we trzy czas dla
siebie. Oczywiście  transportem Meli  miał się zająć ojciec Izy.
Ten projekt zdecydowanie był najlepszy i "wygrał przetarg".
Na czas wyjazdu służbowy samochód Izy trafił do garażu blisko firmy. Iza bała się
zostawić go na ulicy - zbyt często taki dłużej parkujący samochód tracił koła lub
w ogóle znikał. Teoretycznie ten model citroena  nie miał wielkiego powodzenia
wśród złodziei, ale lepiej być przezornym niż okradzionym.
I wreszcie którejś niedzieli, przed południem odlecieli samolotem do Zurichu. Od
tego dnia Iza  "znielubiła" podróże samolotem. Nie dość, że musieli bardzo, bardzo
wcześnie wstać by być na lotnisku 2 godziny przed odlotem samolotu, to na lotnisku
nie można było  nawet wody się napić, bo o świcie to  była czynna tylko obsługa
naziemna lotniska ale nie kawiarenka. Po odprawie okazało się, że miejsc siedzących jest znacznie mniej niż pasażerów, więc krążyli niczym sepy, zastanawiając się po
jakie licho musieli być tak wcześnie  na lotnisku. Drugie dręczące pytanie brzmiało -
po co mamy dojeżdżać autobusem do samolotu,  skoro stoi on w odległości ok 200m
od budynku odpraw. Pytanie trzecie brzmiało- dlaczego musimy siedzieć w tym
samolocie  prawie 30 minut nim on wystartuje.
Podróż była krótka, lądowanie w Zurichu bezproblemowe, na lotnisku czekał na nich
-to chyba  oczywiste- znajomy wujka, który  zabrał ich do pobliskiego hotelu.
Była niedziela, a więc po zjedzonym w hotelu śniadaniu ruszyli na zwiedzanie miasta.
Wujek co prawda już tu bywał, ale dotrzymywał im towarzystwa.Zurich ogromnie się
Izie podobał. Piękne miasto z  przepięknymi  gmachami, piękne parki, jezioro o tej
samie  nazwie jak  miasto, prześliczne uliczki Starego Miasta. Oczywiście, jak niemal
wszyscy turyści, nie odmówili  sobie przyjemności sfotografowania się na tle jeziora,
pod posągiem Ganimedesa z orłem.
Jedyne co się Izie  nie podobało w Zurichu to niebotyczne  ceny. Ale,  jak tłumaczył wujek, ceny są jednak zawsze dość dostosowane do zarobków.
Wieczór spędzili na kolacji u pana, który odebrał  ich z lotniska.
Następnego dnia rano odwiedzili bank-czyli główny cel przyjazdu do Zurichu.
Iza przez kilka minut poczuła się dziwnie, gdy dowiedziała się, że właśnie za pól godziny będzie  miała założone konto bankowe.
No ale ja przecież nie mam żadnych pieniędzy takich, bym tu założyła konto - wyszeptała zdenerwowana. Nie szkodzi- uspokoił ją wujek- za 20 minut,  najdalej
za pół godziny będziesz miała i konto i pieniądze na nim i to, co mam dla  ciebie
w spadku. Spokojnie  dziecino, spokojnie. Tu się załatwi wszystko od ręki.
I rzeczywiście w pół godziny później miała założone konto a na nim równowartość sumy, którą wpłaciła jako swój udział w spółce. Oprócz tego została upoważniona
do dysponowania jednym z kont wujka- to był ten  spadek po nim dla niej. Suma zgromadzona  na tym koncie z lekka Izą wstrząsnęła i wywołała jej protest.
Wujek popatrzył na nią i powiedział - od chwili gdy się urodziłaś zawsze uważałem
cię za swoje dziecko, choć nim nie byłaś, bo twoja mama wybrała twego tatę, nie
mnie.
Będziesz  miała pieniądze na porządne  zagraniczne studia. Upoważnij swego męża
by mógł wziąć pieniądze z twego konta- myślę że na tyle mu ufasz.  Za kilka dni
dostaniesz przelew dolarowy na bank PKO S.A. i wezwą Cię byś sobie otworzyła
konto dolarowe. Będziesz dostawać dość regularnie nieduże sumy. A teraz  bądź tak miła i upoważnij Jacka do swego konta. Po trzech kwadransach opuścili bank.
No to teraz pójdziemy jeszcze na jakiś lunch, potem zabierzemy rzeczy z hotelu i
polecimy do Włoch.

                                                     c.d.n.