środa, 11 stycznia 2023

Lek na wszystko?- 37

Maj i czerwiec upłynęły po obu stronach Odry pod  hasłem "to muszą  być najpiękniejsze wakacje"- Teresa początkowo jeszcze  włączała  się do dyskusji pomiędzy Kazikiem a  Kurtem, ale szybko cały trud  zostawiła Kazikowi. Wpadła na takie  rozwiązanie gdy kilka razy  usłyszała, że przecież ona nie ma pojęcia jak tam jest i w  związku z tym nie muszą  brać z Warszawy połowy wyposażenia swojego  domu,  zwłaszcza że nie jadą pod  namiot ale do dobrze wyposażonego domku. Kurt w każdy majowy weekend tam był i starannie  wietrzył domki i nawet  trochę podgrzewał by przypadkiem nie było wilgoci. Przy tym wszystkim  zapewniał Kazika, że nie jest to "specjalna procedura", robią  tak przed każdym  sezonem, poza tym starają się tam bywać cały czas  przynajmniej raz w miesiącu, zwłaszcza, że to dość blisko Berlina - zdaniem Kurta odległość około 75 kilometrów to po prostu przysłowiowy "rzut beretem".

Akcja  ukazująca  Alinie ciemne  strony macierzyństwa przyniosła rezultaty. Alina  doszła  do "odkrywczego  wniosku", że to jednak spore  uwiązanie, nawet  wtedy, gdy dziecko nie jest karmione piersią a pokarmem zastępczym. Poza tym dotarło do niej, że w przeciwieństwie do Teresy, ona nie ma już nikogo z rodziców i będzie  musiała liczyć tylko na siebie, bo jak na razie to Krystian i popołudniami bywa zajęty, bo spotyka  się z klientami. Tak to niestety  jest gdy  się ma tak  zwany " wolny  zawód" - to nie jest regularnie wyjście  z domu na  osiem godzin do pracy, bo jednak często było to 12 godzin pracy. Teresa tłumaczyła  Alinie, że najważniejsze, że Krystian robi to co lubi, że zaczyna się już liczyć na tym rynku, a poza tym zarabia  na tyle  dobrze, że będzie  mogła wziąć urlop wychowawczy i nie oddawać dziecka  do żłobka, zwłaszcza, że ma  małe szanse na miejsce, bo wciąż żłobków brakuje. No i zaraz, gdy podsumują zarobki ich obojga, to się okaże, że powinni  sobie  zatrudnić prywatną opiekunkę do dziecka,  a nie zajmować miejsca rodzinom o znacznie  niższych dochodach.  

Bo sytuacja jest taka, że najbardziej opłacalne jest bycie samotną, źle zarabiającą matką. A ludzie szybko dostrzegli, jaka sytuacja i coraz  więcej jest rozwodów, bo są one  w niektórych przypadkach  wielce korzystnym krokiem. Teresa zna taki właśnie przypadek - małżeństwo po rozwodzie, ponieważ prawodawca wymyślił, że każde małżeństwo może posiadać tylko jedno mieszkanie własnościowe, a każde z nich chciało wykupić mieszkanie  swoich rodziców, więc się rozwiedli. Mieszkania po rodzicach zostały wykupione, małżonkowie są rozwiedzeni, nadal mieszkają razem i tu jeszcze jeden bonus - młodsze dziecko dostało się do przedszkola, bo jest dzieckiem samotnej matki. A "rozwiedziony" małżonek gdy chce zezłościć swą "rozwiedzioną"  żonę  jedzie z kolegami na tydzień do Zakopanego na narty i wściekłej żonie mówi: "nie  rozumiem czemu się tak  złościsz, przecież jesteśmy już po rozwodzie, mam prawo jechać  bez ciebie" i śmieje się. Pocieszam  ją stale, że zmieni  się prawodawca to i przepisy się  zmienią, ale tak naprawdę to się dziwię, że zgodziła  się na taki układ.

Przed  weekendem zatelefonował do Teresy Franek. Zaprosił ich oboje  z dzieckiem no i oczywiście też ojca Teresy na niedzielę do swej "posiadłości". Zapytał się  też Teresę, czy nie będzie im przeszkadzało, że oprócz nich zaprosi również Alinę i Krystiana. Zapytany, czy aby wszystko z jego rozumem jest  w porządku, że zadaje  takie  pytanie, Franek powiedział - pytam  się, bo chyba jakiś wirus  lub bakteria atakuje mózgi ludzi i coraz  częściej  rozpadają się związki rodzinne. Oczywiście zapraszam was na cały dzień, od rana do wieczora. Mój ojciec oczywiście też  będzie, wielce  się u  mnie  zadomowił i jestem z tego powodu zadowolony. Właściwie to mieszka ze mną  cały czas. 

Wymieniłem ogrodzenie na  nowe, więc pewnie  Alina się zdziwi- jest wyższe i na razie  żywopłot jeszcze nie zdążył urosnąć, ale to hedera, to szybko urośnie. Połączyłem dwa rodzaje ogrodzenia- gabionowe, wypełnione szklanymi odpadami i  kamykami z takimi tradycyjnymi , które zasłoni bluszcz. Teresa roześmiała  się - Franiu- tak  zupełnie  szczerze to mówisz o  tym z  zupełnie  niewłaściwą osobą- jedyny rodzaj pnącza jaki znam to dławisz, bo rośnie takie  coś na naszym osiedlu. A znam dlatego, że część osób domaga  się, żeby je  zlikwidować, bo oplata drzewo i to mu może na  zdrowie nie wyjść. A drugie pnące się, które znam to chmiel, który co roku odrasta w krzaczorach rosnących koło sklepu spożywczego. 

Poza tym zupełnie nie mam pojęcia co to jest to ogrodzenie "ga......"-coś tam. No to zobaczysz jak przyjedziecie. I tym razem nie będzie tadżinu. Będzie pieczeń rzymska, cokolwiek to znaczy. Pieczeń rzymska? -jak echo powtórzyła Teresa.  To fajnie, dawno nie jadłam, bo za leniwa  jestem by się zabawiać jej robieniem. A z jakiego mięsa? Wołowiny i kurczaka - pasuje? No jasne, że pasuje. Mamy coś ze  sobą przywieźć? Nic oprócz siebie i jedzenia dla Aleksandra Niewielkiego. 

No to  się zdziwisz, bo to już spore  dziecko. Fajnie, że się spotkamy, bo w lipcu jedziemy do Niemiec, do tego faceta, z którym  się kiedyś  Kazik zaprzyjaźnił. Będziemy nad jakimś jeziorem, w ich domku. On z dziećmi i żoną też będzie. Trochę jestem niespokojna, bo to trójka dzieci płci  męskiej. Zamarzyła im  się dziewczynka po pierwszym  chłopcu i zmajstrowali jeszcze dwóch. Cztery, sześć i osiem lat, ale w porę się opamiętali, że nie znają  dobrze przepisu na dziewczynkę i zaprzestali produkcji - śmiała się Teresa.

No wiesz, trójka  dzieci, z punktu widzenia  demografów jest  właściwą ilością, by nie  zaczęła spadać liczba  ludności  danego kraju - stwierdził Franek. Bo przecież wiadomo, że nie wszyscy w wieku rozrodczym będą  mieli  dzieci, poza tym czy się to nam  podoba  czy nie, to jednak część  dzieci umiera  nim osiągnie  wiek odpowiedni do  założenia  rodziny.  Teresa  roześmiała  się - no trzeba jeszcze dodać, że niektórzy gdy nawet ów wiek osiągną to i tak rodziny nie  założą, np. wstępując do zakonu. No właśnie - przytaknął jej Franek. No to przyjedźcie tak jeszcze przed południem, czekam na was z kawą, więc nie musicie jej rano pić w domu. No fajnie, więc  w takim razie do jutra. Teresa  zaraz przekazała tacie, że w niedzielę jadą do Franka.

Pogoda niedzielna jakoś nie chciała nikogo rozpieszczać słońcem -  wczesnym rankiem nawet trochę popadało i gdy wyjeżdżali z domu około wpół do jedenastej, zastanawiali  się czy uda im  się jakiś spacer po lesie. Ale było ciepło, więc wzięli spacerowe  nadwozie do wózka zamiast głębokiej gondoli. Po drodze  wstąpili do ulubionej  lodziarni i zakupili 2 pudełka lodów, w cukierni pudełko różnych ciastek, a po drodze łubiankę truskawek. Dotarli jako pierwsi, Krystian dojechał w 10  minut później. Dobrze, że Franek uprzedził, że zmienił ogrodzenie. Takiego ogrodzenia to jeszcze  żadne  z nich nie widziało. Wyglądało niczym mury zbudowane z kamieni.Były to jakby duże płaskie pojemniki z metalowej siatki wypełnione jedne dość sporymi kamieniami, inne z kolei wypełnione różnego kształtu i wielkości  bryłkami szkła. Te wypełnione kamieniami były koloru waniliowego budyniu, te wypełnione szkłem miały różne odcienie błękitu. Panele "kamienne" i  panele "szklane" były rozdzielone panelem metalowym z gęsto  pionowo zamontowanymi kwadratowymi sztachetami. Dookoła całego ogrodzenia podłoże było wysypane białym żwirem na szerokość 20 centymetrów. No  fajnie to wygląda - stwierdziła Teresa. Jeśli są z tyłu domu to chyba trzeba zadzwonić - ciekawe czy jest  miejsce na samochód, bo Franek się odgrażał, że dokupi kawałek gruntu na garaż. Chciał odkupić od  sąsiadki. Gdy tak stali,  zza ogrodzenia, niemal  niewidoczną  furtką  wyszedł Franek i pokazał im, by jechali za nim. Faktycznie udało mu  się odkupić od sąsiadki kawałek terenu i była tam brama  wjazdowa i garaż czekający na  wykończenie. Gdy już wszystko było wyładowane z bagażnika, wózek złożony w  całość, Kazik wyjął  fotelik z Alkiem. Mały wpierw obdarował radosnym uśmiechem tatę, potem zaczął się wpatrywać we Franka. Więc ku uciesze Kazika Franek przedstawił się małemu uśmiechając się promiennie i w końcu mały też się delikatnie uśmiechnął. Ledwo zdążyli wejść do domu gdy nadjechali Krystian i Alina. Aleks został przeniesiony z fotelika  do wózka, ale Kazik wziął małego na ręce, by było mu raźniej w nieznanym mu na co  dzień otoczeniu.

Gdy już się rozsiedli do salonu weszła  młoda dziewczyna, którą już tu kiedyś raz widzieli. Franek podszedł do niej, objął ją ramieniem i powiedział - to jest Joanna, czyli moja narzeczona. Wczoraj zgodziła  się zostać moją żoną. Teoretycznie jakiś nędzny promil krwi  nas  łączy, które to łączenie  było jeszcze w początku XIX wieku. Wdrożyłem całe śledztwo w rodzinie, zrobiliśmy wszystkie badania genetyczne i właściwie to mamy wspólne tylko RH dodatnie, ona ma grupę A, a ja 0. Jak sami widzicie młódka z niej jeszcze,  ale nie wystraszyła  się perspektywy życia ze starym chłopem. Co prawda podejrzewam, że bardziej ją rajcuje fakt, że może  sobie eksperymentować w ogrodzie ile tylko zechce, a ja jestem tylko dodatkiem, ale i tak czuję się usatysfakcjonowany. Ale na jej decyzję musiałem poczekać aż do przedwczoraj - ważniejsza dla niej była sesja egzaminacyjna niż stan moich nerwów gdy czekałem na odpowiedź. 

Ponieważ Asieńka  jest "wyrodną  córką", jak to  zapodała jej rodzicielka, weźmiemy tylko ślub cywilny, żebyśmy nie  musieli na  nim oglądać naburmuszonej miny jej rodzicielki i zdegustowanego ojca, który upatrzył już  sobie innego niż ja , zięcia. I będzie nam niezwykle miło, jeśli świadkować nam zechcą Alina i......tata  Tesy.  Tak będzie sprawiedliwie, po jednej osobie z każdej zaprzyjaźnionej ze mną rodziny. Po ślubie, który będzie za dwa tygodnie zrobimy sobie  tu takie maleńkie, intymne  wesele. Firmę cateringową  już zamówiłem. W kilka dni później lecimy w podróż poślubną do..... Afryki.  Wykupiłem pobyt w Tunezji. To dostatecznie cywilizowany kraj.Wybrałem wyspę Djerbę. Jest piękna, w sam raz na podróż poślubną. Wyjątkowo dobre jest tam jedzenie, chyba  najlepsze  w całej Tunezji. Ważne, że mają  na miejscu wypożyczalnię samochodów, pozwiedzamy trochę Tunezję, wykupiłem pobyt dwutygodniowy.

Byłem tam raz, raptem 3 dni, ale znam takich, którzy byli tam dłużej i potem bardzo  żałowali, że tydzień ma tylko siedem  dni i że to tak szalenie  krótko. Teresa uśmiechnęła się - wiem, kto z naszych pracowników tam był, bo się chwalił. Stwierdził, że "tam było bosko" i to pod każdym względem. Co prawda gdy sobie  wyobraziłam tego pana bez garnituru a w stroju kąpielowym to bardzo  się cieszyłam, że nie musiałam  go  w takiej  sytuacji oglądać. On jest niezmiernie  miłym facetem, tylko straszliwie zapyziałym - i  już kilka  razy miałam ochotę wręczyć mu kupon do jakiegoś SPA na odchudzanie. Ale bardzo możliwe, że to po prostu chorobliwe, tylko facet się nie leczy. No ale może on chodził po plaży w dżelabie.  Nie mam pojęcia, nigdy nie byłem  razem z nim w delegacji.  Jedno jest pewne - męska  biała dżelaba najlepiej chroni przed upałem. Wypróbowałem na  sobie- wydawało mi się, że to głupota paradować w czymś co cię okrywa od stóp do głowy - tylko raz wyszedłem w koszuli z krótkim rękawem- myślałem, że zejdę od tego parzącego słońca.

A w Maroku też spacerowałeś w dżelabie? Raz do zdjęcia z grupą Tauregów. Oni chodzą w takich  bardzo ciemno niebieskich ciuchach i obowiązkowo w zawoju na głowie.Widać mi na tym zdjęciu tylko oczy, nawet brwi mam zasłonięte. Śmieli  się potem  ze mnie, że Berber udawał Taurega.  Ale w Maroku nie  chodziłem w dżelabie tylko w bawełnianych koszulach i takich samych spodniach . Szło wyrobić. Brakuje mi chwilami tych starych arabskich dzielnic z ich szalenie barwnymi bazarami. Wszystko tam niezmiernie kolorowe i ich miejscowe wyroby i wszelakie przyprawy. Już się cieszę na to, że razem z Asią odwiedzę taki bazar. W Tunezji są piękne jedwabne suknie - nie dość, że jedwabne, to na dodatek haftowane.

                                                                  c.d.n.