środa, 23 maja 2012

243. A życie płynęło

Życie pomału wracało  do normy, Polska  wreszcie zaczęła istnieć na mapie i jadąc z Lwowa do Poznania nie trzeba było mieć paszportu. Ponieważ na ślubie nie było rodziców dziadka ( pamiętacie- to był rok 1916, więc była wojna) Dziadek z babcią i roczną córeczką pojechali z wizytą do rodziców dziadka. Rodzice i dwie siostry dziadka   czekali  niecierpliwie na ten przyjazd, by powitać (i oceniać zapewne) wybrankę dziadka.
Jak już pisałam, babcia nie należała do osób otwartych. łatwo nawiązujących kontakty.Nie mniej została przyjęta bardzo serdecznie, a mała H. była systematycznie rozpieszczana.
Zresztą jak nie kochać takiego pulpecika?
                                                              Babcia z siostrą mego ojca.
Niestety zmiana sposobu odżywiania odbiła się na zdrowiu dziecka, które załapało ostrą biegunkę. Wszyscy
byli pewni, że dziecko umrze ( co wtedy było dość częstym przypadkiem), ale jednak mała jakoś wydobrzała.
Gdy lwowianie  wracali już do domu, w ramach pożegnania teściowa tak się odezwała do  babci :  "wiesz,
bardzo się bałyśmy, że mała umrze, bo to byłby straszny kłopot ze znalezieniem takiej małej trumienki".
 Po tych słowach moja babcia  wykreśliła rodzinę dziadka z kręgu osób godnych przyjazni, miłości itp. Gdy mi to  opowiadała to choć minęło od tamtego czasu z pół wieku, nadal nie mogła pojąć, że ich obawy sprowadzały się do ewentualnego kłopotu związanego z pochówkiem a nie z tego powodu, że śmierć dziecka  byłaby dla rodziców nieszczęściem. Nigdy więcej tam nie pojechała, dziadek zawsze sam jezdził do swej rodziny.
                                                             A to jedna z sióstr dziadka
Ja jej nie pamiętam, wiem, że była starsza od dziadka. Ale zawsze z przyjemnością na nią spoglądam, była ładną kobietą.
Dni we Lwowie płynęły spokojnie, kolejnym nowym lokatorem został owczarek niemiecki,o wdzięcznym
imieniu Lord.
Z opowieści o Lordzie wynikało,że po pierwsze był baaaardzo mądrym psem a poza tym uwielbiał "swoje"
dzieci, które całymi dniami się z nim bawiły.  Ulubioną zabawą było jeżdżenie na grzbiecie leżącego na podłodze Lorda, tłamszenie się z nim po podłodze, dokarmianie go tym, czego się nie chciało samemu zjeść,
zaglądanie mu do pyska i uszu. Lord znosił wszystko ze stoickim spokojem, a jeśli ktoś z domowników
usiłował przerwać te zabawy, z dezaprobatą mruczał ostrzegawczo.
c.d.n