środa, 29 marca 2023

Lek na wszystko? - 81

Teresa przyglądała  się psicy  z wielkim  zainteresowaniem. Franiu, a jak ona ma na imię? Nazwałem ją Dunia. Ona ma piękne, bursztynowe oczy - Teresa  nadal zachwycała  się  psicą- i dobrze, że ma krótką  sierść. Jest duża,  ale  nie wygląda  na  ciężką. Franek  się roześmiał- ale  swoje 40 kilo żywej  wagi posiada. I ładny kolor ma jej  sierść - jak myślisz, nie  warknie  na  mnie gdy  wyciągnę  rękę by ją pogłaskać?- spytała Franka. Nie,  nie  warknie, ona jest rozpieszczona koszmarnie- to raz,  a dwa, że pachniecie jej Alkiem, a ona już jest w  nim zakochana. Ale  możesz  się ją  zapytać,  czy możesz ją pogłaskać. Pytając  się wymień jej imię. Ale będzie lepiej gdy wpierw ją  zapoznam z panami, bo widzę, że węszy w ich kierunku.  Jesteście panowie szalenie do siebie podobni - dawno nie  widziałem tak bardzo podobnych  do siebie  ojca i  syna. Franek wymieniając uścisk ręki z Jackiem powiedział - tak jakoś jest, że każdy przyjaciel Tesy, zostaje i  moim przyjacielem. Chyba przyciągamy do siebie takich  samych  ludzi. 

Franiu, a gdzie posiałeś Joannę? - spytała Teresa. Joanna, gdy usłyszała, że już jesteście niedaleko poleciała do jednej z  sąsiadek po kurczaki  dla Alka. Zaraz  wróci, pewnie nie  może  się zdecydować w czym je przynieść. Franek - zlituj się- to przecież  małe  dziecko, zje najwyżej jedną łyżkę stołową drobno posiekanego  mięsa!  

Jessu, nie  denerwuj  się Tesa. Dziś na obiad  jest cielęcina i  dla Juniora  Joanna zrobiła mielony  kotlecik. Kurczę, to ja  czegoś  nie łapię- stwierdziła Teresa. Nie  musisz, nie jesteś w pracy, odpręż  się- zaśmiał  się  Franek. A tak  w ogóle  mówmy sobie panowie po imieniu. Jeśli kogoś interesuje  mój wiek to mam niemal 3 lata  więcej niż Kazik.  Dunia obwąchawszy dokładnie Jacka i Pawła położyła  się obok Alka,  więc Alek  szybko przykucnął i delikatnie objął Dunię  za szyję, a psica znieruchomiała na moment,  a potem delikatnie trąciła  go nosem. 

No nie- zaśmiał  się Franek - dziecko uwiodło mi  sukę!  Chodźcie  do  domu, bo za ciepło to tu  nie jest. Gdy weszli do  domu, Franek wydał komendę  "łapy" i suka położyła  się grzecznie na specjalnym "dywaniku",  na którym  Franek wytarł jej  "łapeczki" i powiedział na koniec - idź do pokoju. Oglądając się za Alkiem  suka  posłusznie poszła do salonu na swoje posłanie. Alek uwolniony z zimowego kombinezonu podreptał do niej i bez trudu wgramolił się na jej posłanie. Posłaniem  był materac na pozbawionej nóg wersalce, dostosowanej długością do psicy. No to  się Joanna zdziwi - powiedział Franek - bo Dunia jeszcze nikogo nie  wpuściła na swoją  kanapę. Musi wasze  dziecko wydziela jakieś  fluidy i zaczarowało  Dunię. Nie zaczarowało - powiedział tata Teresy - on jest przyzwyczajony do dużego psa, ma przyjaciółkę szkocką harcicę, więc umie się odpowiednio zachować. Ja raczej podziwiam waszą sunię, bo widzi małego pierwszy raz i tak już mu  zaufała. W tym układzie to pies  jest nadzwyczajny,  nie dziecko. 

Jak  widzę to nieco przemeblowaliście  chatę - stwierdziła Teresa. Właściwie to dobrze, że się pozbyliście kredensu - był ładny,  ale strasznie dużo miejsca  zabierał. No i słynną serwantkę zastąpiło psie posłanie.

No patrz, ale debil ze mnie! Zapomniałem ci powiedzieć, żeśmy nieco przemeblowali chałupę i  w czasie remontu odkryliśmy dwa ukryte pomieszczenia. Poza tym kredens został przerobiony na dwie duże komody i jedną małą, sejf "wyleciał" na strych i  nie udaje już serwantki. Jak  widzę to mój ojciec jest bardziej  przytomny ode mnie i wziął waszego tatę na oględziny i teraz pewnie siedzą w taty pokoju- bo tata ma teraz tu na dole i sypialnię i swój pokój dzienny. Kryształy z kredensu i obrazy, które były na  strychu dobrze  poszły w Desie i właściwie pokryły koszty remontu. Rzeczoznawca  z Desy oglądając ten kredens zwrócił uwagę, że jest on "składany" z części i to obniża jego wartość,  ale drewno jest dobre  gatunkowo i warto ten mebel przerobić np. na komody.Tak zupełnie  szczerze -  dobrze,   że nie przyjechała  Alina- mogłoby jej  być przykro, że już nie ma kredensu, kryształów, serwantki, obrazów. Jakby  nie  było to mieszkała wśród tych rzeczy wiele lat, od dziecka.

Dunia, która leżała i poddawała  się pieszczotom Alka podniosła głowę i zastrzygła  swymi zwisającymi, wyglądającymi jak z aksamitu, długimi uszami. Joanna wraca, Dunia już ją wyczuła - orzekł Franek. Ciekawe co teraz   zrobi? zostawi małego  czy nie? Gdy lekko trzasnęły drzwi Dunia z powrotem podstawiła swój łeb  pod rączkę Alka. Dunia - powiedział Franek - pańcia wróciła. Dunia otworzyła jedno bursztynowe oko i oparła głowę o nóżkę Alka. Franek się zaśmiał - wybrała dziecko. A Alek nie  tylko ją głaskał ale i coś jej opowiadał w bliżej nieznanym osobom dorosłym języku. Teresa wychwytywała pojedyncze słowa, ale nijak  nie  dawało się  to złożyć w logiczną   całość. 

Franek podniósł się mówiąc - sprawdzę,  czy nie trzeba jej w  czymś pomóc. Siedź  Franek, ja do niej pójdę - powiedziała Teresa i wyszła  z  salonu. Po chwili do męskich uszu dobiegły radosne piski i  śmiechy. Psica aż łeb podniosła nieco zdumiona dobiegającym harmiderem a w chwilę potem weszły do  salonu obie dziewczyny , każda z ażurową plastikową  skrzynką owiniętą  białym materiałem. Weszły i postawiły je  na stole.  A czemu są aż dwie skrzynki i czemu cię tak  długo  nie było? - spytał Franek Joannę. Joanna powiedziała, że wita wszystkich i podeszła do Duni i Alka. Teresa szybko powiedziała małemu, że to ciocia Joasia, która przyniosła coś bardzo ładnego do oglądania. Dunia była  wyraźnie zaniepokojona  zawartością skrzynek, nerwowo węszyła. Franek podszedł do psiego posłanka i wyłuskał spod psiej łapy Alka i razem   z nim podszedł do stołu mówiąc - zobacz co przyniosła Joasia. Ściągnął jedną ręką zasłonę  z obu skrzynek - w jednej było ze  dwadzieścia żółtych kurczaczków a w drugiej dwa malutkie, chudziutkie króliczki.  Alek wpatrywał się w skrzynki z szeroko otwartą buzią i w końcu powiedział- mama, kulcacki!  A potem doniósł - mamy nie ma. Teresa  zaraz mu  wyjaśniła, że ciocia  specjalnie  dla  niego przyniosła te kurczaczki, żeby je  zobaczył, że wyglądają tak jak w książeczce. Malec przyglądał  się uważnie kurczakom, potem przyjrzał się królikom i wreszcie je skojarzył, bo powiedział "kujik".  Tak synku, to są dwa bardzo maleńkie króliczki. A teraz podziękuj cioci, że przyniosła do  domu kurczaczki i króliczki żebyś mógł je z bliska obejrzeć.  Alek  z pełnym  zaangażowaniem objął za szyję Joannę i "ukochał" ją. Gdy już  się wszyscy napatrzyli a psica  nawęszyła nieco  zdumiona  a może  zgorszona  zawartością kontenerków, Joanna z Teresą  wyniosły towarzystwo do kuchni, gdzie  już czekał  ich właściciel i owinąwszy kontenerki  flanelowym  kocykiem  umieścił  je w swoim samochodzie.

Gdy posiadacz kurczaczków i  króliczków wyszedł, Joanna orzekła, że czas  się wziąć za konsumpcję,  a Teresa powiedziała, że  z chęcią jej pomoże. Eeeee, prawie wszystko już jest gotowe. Wystarczy odgrzać pieczeń cielęcą w garnku, to samo zrobić z  ryżem i kotlecikiem mielonym  dla Alka, surówkę doprawić dressingiem. który był  zrobiony dziś  rano,  więc już  się "przegryzł". 

Jeszcze  ci nie mówiłam, ale mam dziś bardzo nieoryginalny  deser,  czyli jabłka pieczone z cukrem cynamonowym a mój mąż dostanie dziś specjalny  dodatek do deseru i mam cichą nadzieję, że go radość nie  zabije. Teresa przyjrzała się jej uważnie, zajrzała w oczy, pomacała dłonie i powiedziała - na ogół takich facetów odpowiedzialnych jak  Franek nie  zabija wiadomość o  tym, że zostaną ojcem.   Jak na  to wpadłaś?- spytała Joanna. A no przyjrzałam  ci  się dokładnie - masz podkrążone  oczęta, lekko opuchnięte palce i w ogóle  bledziutka jesteś. A w jaki sposób  chcesz  mu tę  wiadomość przekazać przy deserze? Pokażesz wynik testu?  

 Nie, nie wynik testu a wynik USG- poprosiłam lekarza o dwie klisze. Uśmiał się i stwierdził, że mam zabawne  pomysły. Chodzę do tego samego co ty, zresztą zapisując  się  do niego powiedziałam, że ty byłaś jego pacjentką.  No i  wymyśliłam, że deser nałożymy na talerzyki jeszcze w kuchni, jabłka podamy przekrojone na pół, na każdym talerzyku trzy połówki. Na talerzyku Franka jedna połówka będzie fałszywa, bo będzie to tylko skórka z jabłka a w środku pudełeczko z wynikiem USG i zdjęciem pęcherzyka płodowego.

Z tego wszystkiego nie zapytałam  się ciebie, czy Alkowi posypać deser przed pieczeniem cukrem cynamonowym  czy  zwykłym? Zwykłym albo, jeśli masz, to trzcinowym, nie  wybielanym. Poszedł we  mnie, lubi prawdziwy trzcinowy cukier. Popatrz - mam sklerozę - na widok  psa  zupełnie   zapomniałam o tym , że mam dla was  wszystkich paczkę słodyczy z Wedla. Mam nadzieję, że kluczyki od  samochodu Kazik ma w kurtce, więc  się na moment  wymknę  stąd.  

Kluczyki rzeczywiście  były w kieszeni kurtki Kazika, Teresa pobiegła do samochodu i po chwili wróciła ze sporą torbą, z której wyjęła słodycze zgrabnie zapakowane w  pudełko  ozdobione  naklejką firmową  Wedla. O matko, jęknęła Joanna- pół sklepu przyniosłaś. Nie pół, tylko ćwierć. Nie marudź, jest też czekolada do zrobienia na gorąco. Dla nas i dla chłopaków też kupiłam,  ale oni dostaną w Nowy Rok.

Słuchaj Tesa, a skąd ty wytrzasnęłaś tych  dwóch przystojniaków? To nie ja ich wytrzasnęłam, Jacek to przyjaciel Kazika. Ale przyznasz, że ładni z nich  chłopcy - wszystkim  babkom się podobają- powiedziała  Teresa. Poza tym są bardzo porządni i kulturalni. I sprawdzają się  w roli przyjaciół, tak jak i Franek. Jacek to  chyba  niedługo zrobi jakiś tytuł  mistrzowski opiekuna dzieci. Często chodzę  z nim i tatą na spacer z Alkiem i jeszcze  trochę a będę ich samych  wysyłać. Jacek nie  spuszcza oka  z Alka. A na kiedy masz przypuszczalny termin "wypączkowania"?   Na sierpień. 

Dziewczyny szybko podały obiad, potem deser, jabłka zostały jeszcze  dodatkowo ozdobione  bitą śmietaną, żeby nie  było widać, że jedna połówka jabłka ma  nieco dziwnie odstającą skórkę. Dziewczyny zaczęły od "pożarcia" bitej śmietany, a Jacek po krótkie  medytacji doszedł do  wniosku, że posłuży  się nie  tylko widelczykiem ale i nożykiem do owoców, a Kazik  gdy  doszedł do  wniosku, że to  są połówki jabłek stwierdził, że najłatwiej będzie je jeść przy pomocy widelczyka i łyżeczki gdy  się je przewróci przekrojoną  stroną do góry. Franek poszedł w jego ślady i gdy przewrócił w ten  sposób drugą połówkę jabłka  z lekka go zatkało, bo zobaczył małe plastikowe pudełko "z czymś" w środku. 

Teresa, która obok niego siedziała powiedziała - oooo, czyżbyś dostał zwrot pierścionka zaręczynowego od  swej żony? Franek spojrzał na nią i powiedział - ja dawałem pierścionek wprost na palec, bez pudełka. No to może ci zwraca w ten sposób obrączkę - sprawdź. Franek z nieco naburmuszoną twarzą wziął do ręki pudełeczko, przetarł je serwetką, bo było lekko upaćkane pieczonym jabłkiem i nabrawszy w płuca powietrza otworzył, na  szczęście nie nad talerzykiem, bo  z pudełka wypadła kartka i mała klisza. Teraz reszta towarzystwa oprócz Alka i Joanny wpatrywała  się uważnie w to co robi Franek. Franek ostrożnie rozprostował kartkę a potem zerwał się z krzesła i jednym  susem znalazł się przy Joannie obejmując ją i całując. A potem na głos przeczytał to,  co było napisane na kartce. Był tak szczęśliwy, że  wszyscy zostali wycałowani i przytuleni. A potem powiedział - od dwóch tygodni o tym wiedziałaś i ani słowem nie pisnęłaś! Jak mogłaś! 

No przecież byłeś bardzo zajęty, miałeś gości zagranicznych, więc pomyślałam, że będzie fajnie jak  się o tym dowiesz wśród przyjaciół,  a nie pomiędzy rozmowami służbowymi. Święta to przecież dobra okazja do dobrych wiadomości. I idź do kuchni, bo jest tam jeszcze  coś co lubisz- Tesa ci przyniosła.   Dość długo nie było Franka aż  się jego tata  zaniepokoił i poszedł go  szukać. Po chwili weszli  obaj,  ojciec  Franka niósł na dużej tacy zawartość pudełka "made in  Wedel", a  Franek na drugiej tacy niósł filiżanki i dzbanek z gorącą  czekoladą.

Gdy  już wszyscy  mieli w filiżankach czekoladę Franek jeszcze  raz  podziękował Joannie za dobrą nowinę i powiedział, że jest niezmiernie szczęśliwy, z tego powodu, że może się delektować tą wspaniałą wiadomością w gronie prawdziwych przyjaciół.

Franek i Teresa śmieli się, że żadne  z nich w chwili gdy Teresa  zaczęła pracować nie podejrzewało, że się zaprzyjaźnią i że będzie to tak trwała  przyjaźń.  Opowiadali na  zmianę co  zabawniejsze wydarzenia z tamtego okresu, Jacek wypytywał go o Maroko, a Joanna opowiadała  jak było świetnie w Tunezji na Djerbie. Kazik  zapytał się co się stało z pracownikami central handlu zagranicznego, którzy byli   delegowani do pracy w placówkach zagranicznych, gdy tak nieomal z dnia na  dzień te  centrale zostały rozwiązane. No cóż - większość musiała  wrócić do kraju i tu szukać nowej pracy. Na pewno część, którzy tam pracowali i zdołali nawiązać korzystne znajomości, znaleźć pracę to pozostała  poza Polską i albo ściągali do siebie rodzinę jeśli znaleźli dobrą pracę, albo nie  ściągali rodziny i tam zostawali.  Często po prostu zgadzali się na  rozwód, zwłaszcza gdy nie mieli dzieci. Bardzo dużo osób wtedy nie  wróciło już do Polski. Nieco inaczej wyglądało wśród  specjalistów, którzy  mieli tam  podpisane  kontrakty. Ponieważ wyjeżdżali głównie dobrzy specjaliści, to oni nie  wracali. Jeśli ktoś siedział na kontrakcie 4 lata, to  z reguły już  nie tu nie  wrócił. Na kontrakty zagraniczne  decydowali  się  głównie ci, którym w Polsce  z jakiegoś powodu rozleciało się małżeństwo, a facet musiał zapewnić byłej żonie i dzieciom mieszkanie i  sam pozostawał praktycznie bez  własnego mieszkania. Załapać się na kontrakt też nie było wcale łatwo, bo była  żona musiała wyrazić zgodę na jego wyjazd a na dodatek wyjeżdżający musiał mieć chętnego, który  w razie gdyby z jakiegoś powodu wyjeżdżający przestał płacić alimenty, przejąłby ten obowiązek. Pracownicy central delegowani  do pracy raczej wszyscy wracali,  chyba że zawierali tam związek małżeński a "druga  połowa" nie marzyła o zamieszkaniu w Polsce. Pierwsze pogłoski o tym, że będą likwidowane centrale handlu zagranicznego to krążyły tak ze 3 lata wcześniej nim zapadła wiążąca  decyzja o  likwidacji. Polacy nie należą do dyskretnych ludzi. A odpływ dobrych specjalistów  będzie  trwał nadal, bo czas  socjalizmu zdeprawował ludzi, namącił im w głowach. Tyle  tylko, że na kontrakty  zawierane na przykład przez naszą centralę  to wyjeżdżający od razu podejmował pracę w  swojej specjalności. A teraz to bywa  różnie i  możesz spotkać dobrego inżyniera, który pracuje przy rozbiórce ruin jako niewykwalifikowany robotnik. Nie jest  to radosny obraz. No nie jest, zgodził się z nim Kazik, ale nie mogę nikomu obiecać, że nie  wyjadę z Polski. Tyle  tylko, że ja to mam chociaż tam zagwarantowaną pracę w  dziedzinie którą znam i lubię. Na  razie mam otwarty przewód  doktorski i dostałem na to stypendium. A co będzie gdy zrobię doktorat? Pewnie będę się habilitował równolegle gdzieś pracując. I tak wyglądają moje plany na  najbliższą przyszłość. Ooooo, jakoś nie  wiedziałem, że się doktoryzujesz - stwierdził Franek. I jak ci idzie?  Najlepiej mi idzie gdy mogę pisać  w domu- serio. I pewnie  się uśmiejesz  ale pomaga mi wytrwać w tym wszystkim świadomość, że Tesia jest obok, na wyciągnięcie  ręki.

                                                                               c.d.n.

Lek na wszystko? -80

 W czasie wieczornych ablucji, jak zwykle wspólnych, Teresa powiedziała do męża- trzeba  przyznać Jackowi, że ma facet klasę. Ładny ten wisiorek. Czasem mi Jacka żal, bo to w  sumie porządny człowiek. Nie można powiedzieć, że mu się  dobrze ułożyło życie osobiste. Dobrze, że  chociaż  tego syna  ma teraz  blisko. No fakt- zgodził  się  z nią Kazik. Podpytywałem kolegę jak się w Akademii spisuje Paweł- facet twierdzi, że trochę z Pawła  nietypowy informatyk, bo zawsze porządnie ubrany, na każde pytanie odpowiada pełnymi  zdaniami i stara  się  wytłumaczyć laikom co mogło być lub jest przyczyną problemu ze sprzętem.  No to rzeczywiście nietypowy- oni na ogół uważają resztę  świata za niekumatych debili- przynajmniej ja  miałam takie wrażenie u siebie w pracy. 

Rozbawił mnie Jacek  szalenie tym pomysłem, że każda kandydatka  na  synową będzie musiała się i nam podobać,  nie  tylko  Pawłowi. A Jacuś dzięki spacerom   z nami będzie potem super  dziadkiem dla swojego wnuczęcia - oka  nie  spuszcza  z Alka, gdy czasem jesteśmy na placu  zabaw.  Gdy nadejdzie wiosna to będę jeździła z męską  grupą do Łazienek- dziadki zajmą  się dzieckiem   a ja posiedzę  na ławce i spokojnie poczytam. I, jak  mnie  Jacek  zapewnił, załatwi wstęp na lotnisko wojskowe, ale nie wiem  gdzie, żeby  mały mógł obejrzeć  samoloty z bliska. Mam nadzieję, że z tego powodu  nie będziemy musieli jechać aż do Nowego Dworu. 

Ja mam wrażenie, że jak na  razie to małemu całkiem by wystarczyła wyprawa na  Okęcie, przed południem startuje sporo samolotów i naprawdę  są dobrze  widoczne z tarasu widokowego. I będzie też zachwycony jak samoloty lądują i pan z obsługi "gimnastykuje" się  przed  dziobem samolotu. I już widzę oczami wyobraźni jak nasz cudaczek będzie dawał znak "follow me". 

Ej, a skąd moja nie latająca  żona  wie jak  wygląda  znak "follow me"? Podrywał cię kiedyś jakiś pilot?  A skąd bym wzięła pilota  - zastanów  się. Po prostu bywałam wiele razy na lotnisku - Robert często odlatywał i przylatywał i jeżeli tylko nie lało to bywałam na tarasie widokowym, a tam często bywali ludzie płci męskiej znający  się na rzeczy i popisywali  się głośno swą wiedzą. To w sumie dość emocjonujący widok jak taki duży samolot startuje. Zawsze trzymałam  kciuki, żeby się nic złego nie  stało, ale  nie  z uwagi na  Roberta. I fajnie jest gdy taka mała kropka dość wysoko na horyzoncie zmienia się w lądujący samolot.  

Ale jest jeszcze  coś, co mnie  zawsze wprawia w wielki podziw i nie jest to Jumbo Jet a lotniskowiec i lądujące na nim samoloty. Bo z wysokości myśliwca to cały lotniskowiec wygląda jak pudełko zapałek unoszące się nierówno, w  sposób  wielce  nieskoordynowany na powierzchni basenu olimpijskiego i każde lądowanie, które widziałam. przyprawiało mnie o zamieranie  rytmu serca, zupełnie tak jakbym sama siedziała w tym myśliwcu. Nieprawdopodobna precyzja  działania po obu stronach - lądującego pilota i obsługi lotniskowca. Na  dodatek przebywanie na takim lotniskowcu to nic fajnego, tam jest  koszmarna ciasnota.  Oglądałam na Discovery całą  serię tych filmów. Oglądałam też filmy dokumentalne z życia na łodziach podwodnych i treningi przyszłych "podwodniaków". W ogóle przeraża  mnie życie w  wojsku. I jestem niezmiernie szczęśliwa, że już nie latasz. Ja wiem, że jak się ma pecha to i w drewnianym kościele może człowiekowi  cegła spaść na głowę.

Kazik  przypatrywał  się  Teresie tak, jakby ją  zobaczył po raz  pierwszy w życiu a do tego w dziwacznym przebraniu. Co mi się tak przyglądasz?- spytała się Teresa. Bo się zastanawiam ile jeszcze  rzeczy  nie odkryłem w kobiecie, z którą mam syna i którą  kocham obłędnie. Nie miałem pojęcia, że interesowały  cię takie  filmy.  Mnie nadal interesują takie  filmy, ja  nie oglądam niemal  wcale filmów fabularnych, oglądam głównie  filmy dokumentalne. A często tak mi się  składa, że oglądam jakiś film dokumentalny i  potem trafiam na książkę o  tym co oglądałam. Przecież jest  zerowa  szansa, że pojadę do Mezoameryki, że zwiedzę cały Egipt czy też Afrykę lub Chiny i Bliski  Wschód. Nawet całej Europy nie  zwiedzę.  A film dokumentalny umożliwia mi to. Interesuje mnie archeologia, zwłaszcza teraz jest sporo nowych odkryć  bo i możliwości  techniczne coraz  lepsze. A że nie lubię się włóczyć w tłumie ludzi to takie  zwiedzanie okiem kamery, z komentarzem nie laików a specjalistów uważam za sprawę  świetną. Poza tym publiczność nie jest wpuszczana do wszystkich pomieszczeń, co samo w  sobie  dziwne  nie jest, bo przecież   żaden  zabytek nie przetrzymałby w  całości tych tłumów turystów. Życia i środków by mi nie  starczyło, gdybym  chciała w naturze zobaczyć to  wszystko co widziałam na  filmach dokumentalnych.

Gdy już dotarli do  sypialni, Kazik powiedział - kocham cię coraz  więcej, jesteś nietuzinkową osóbką. Może, gdy Alek już nieco  wydorośleje, to uda  się nam razem pojechać w jakieś ciekawe miejsce. Zik, nawet na pewno gdzieś  się z nim  wybierzemy, chciałabym by był "ciekawy świata". I myślę, że będzie - powiedziała  Teresa - podobno niewielu dwulatków ogląda  encyklopedię zwierząt- a on ogląda i lubi gdy mu opowiadam o tych zwierzętach. Teraz  zimą w ZOO będzie mógł zobaczyć żyrafy  z bliska bo są w żyrafiarni - wrażenie jest ogromne, a żyrafy naprawdę piękne. Byłeś kiedyś? Kazik przecząco pokręcił głową.  Raczej  nie, bo bym pamiętał. Ja byłam już dość dawno - co prawda długo to się tam nie wytrzyma z powodu odoru, chociaż ich  klatki są codziennie sprzątane,  ale jeszcze  nikt nie nauczył zwierzątek  korzystania  z jakiejś  toalety poza klatką.  I zimą można się też wybrać do akwarium - latem to jest tam  stanowczo za gorąco. I będą mu się kolorowe  rybki na pewno podobać. Ja to z tatą jeździłam do ZOO dość często. Bo tata jest zwierzęcolubny. Mama z nami nigdzie nie  jeździła - nie miała sił i bardzo starannie ukrywała przed tatą  swe dolegliwości. Pewnie  gdyby  choć raz z nami pojechała  to wydałoby  się, że jej  zdrowie  szwankuje.

Przez chwilę oboje wpatrywali  się w śpiącego  synka - mały trzymał w objęciach obie  pluszowe  zabawki. Ależ mu Jacek przypasował te  zabawki - podziwiał Kazik. Chyba mu kupię ciężarówkę, żeby woził te zabawki. Muszę  tylko się zastanowić czy taką dużą, żeby ją pchał, czy mniejszą, żeby ją ciągnął na  sznurku.  Kup dużą, żeby pchał -wtedy będzie miał zabawki przed  nosem a jeśli będzie ciągnął ją na  sznurku za sobą to zacznie  tyłem chodzić i na  coś wpadnie, bo będzie  chciał i je  wozić i patrzeć na nie. Masz rację- jak  zwykle. Gdyby to była dziewczynka to kupiłbym wózek dla lalek. A chciałbyś dziewczynkę mieć? - Teresa wdrożyła śledztwo. Nie, nie chcę dziewczynki, było mi obojętne jakiej płci będzie dziecko. A drugiego dziecka nie chcę, mój prywatny oficerze  śledczy - odpowiedział Kazik.

"Ateistyczna" wigilia udała się w pełni. Choinkę w tym roku Teresa kupiła gotową, przybraną  w błękitne i srebrzyste ozdoby.  Oczywiście  gdy tylko ją przyniosła do  domu choinka wzbudziła ogromne  zainteresowanie Alka.  Po godzinnym omówieniu  każdej bombki, kokardy i każdego pasemka "sreberka" choinka  została w pełni zaakceptowana przez  Alka i została postawiona poza  zasięgiem jego rączek. Przy swoim stryjecznym braciszku Alek czuł się niezwykle dorosły. Dwadzieścia cztery miesiące życia a  dziewięć miesięcy to w tym okresie  życia  dzieci - niemal przepaść. Dość długo Kazik z Teresą i tatą  naradzali  się, jak rozmieścić 6 dorosłych osób i dwójkę maluszków. Odpadł pomysł, że mały Tadzik będzie  cały czas w  wózku bo wtedy musiałby  być cały czas przypięty szelkami do wózka a poza  tym wózek to było coś, co dopingowało z kolei Alka do tego, żeby "ustrojstwo"pchać. I Teresa przekonała tatę i  Kazika, że trzeba wycofać  na kilka godzin kojec, który już  wywędrował do mieszkania  Krystianów,  ale ciągle jeszcze  nie był tam wykorzystywany bo......stanowczo, zdaniem Aliny, zajmował zbyt wiele miejsca.

Teresa rozstawiła w stołowym kojec - w jednym jego końcu "urzędował" mały Tadzik, w  drugim rządził się Alek.Teresa i Kazik solidnie wbili do głowy Alka, że tak musi być, bo Tadzio jest jeszcze malutki, nie  chodzi, ale siedzi i raczkuje. Alek bardzo wątpił w to, co mu mówiono, że on też był taki malutki. Ale bardzo grzecznie pokazywał młodszemu swoje  zabawki i o  nich opowiadał. Nie  mniej gdy  tylko mały usiłował dotknąć Alka ten  zaraz  szybko umykał. 

Ponieważ przy stole siedziało  sześć osób a poza tym w pokoju był kojec, tym razem Alek jadł siedząc na kolanach Teresy. W nagrodę, że taki grzeczny i  rozumny, dostąpił zaszczytu karmienia Tadzia z butelki.  Z powodu brania leku  Alina  już  nie karmiła  synka   piersią, był na  modyfikowanym  mleku. Alina była  w całkiem  niezłej formie psychicznej, co od  razu  miało odbicie w  zachowaniu jej synka. Po zjedzeniu mieszanki został przeniesiony do wózka i Alina wstawiła  wózek z dzieckiem do gabinetu Kazika, gdzie  dziecko spokojnie pospało do końca pobytu Aliny i Krisa. Kojec został zlikwidowany, zaraz  zrobiło  się luźniej i Alek mógł spokojnie wędrować od jednego gościa  do następnego. U każdego zaliczył krótką wizytę na kolanach, która  zakończyła  się na kolanach Jacka, u którego przesiedział resztę wieczoru. 

Alina się zamartwiała, że Teresa miała strasznie  dużo pracy przy szykowaniu, ale Teresa wyprowadziła ją z błędu mówiąc, że przecież sama wszystkiego  nie  szykowała. Ciasto upiekła  piekarnia, perliczki upiekł Jacek, łosoś piekł się sam w piekarniku a stół nakrywał tata z Kazikiem. Około godziny dwudziestej dzieci zostały spolaryzowane - mały Tadzik  został starannie owinięty ciepłym kocem i razem z rodzicami powędrował w wózku do swego  domu, po jego wyjściu Alek został ułożony razem ze  swymi zabawkami w  swoim łóżeczku a przedtem ukochał Jacka i  swego  dziadka a  Kazik zaniósł go do łóżeczka. Jacek był szczęśliwy, że mały tak bardzo się przywiązał do zabawek, które  mu sprezentował. Około dziesiątej wieczorem Jacek z Pawłem też się pożegnali. Obaj  zapewniali, że od lat żaden  z nich nie miał tak rodzinnej wigilii. Teresa im tylko przypomniała, że następnego dnia jadą w dwa  samochody do Otrębusów, wyjazd jest około godziny 13,00. Umówili się, że równo o 13,00 Jacek i Paweł podjadą pod dom Kazików. Od Krisa Kazik wiedział, że Alina nie miała  ochoty by jechać do Franka i gdy Franek ich  zapraszał to podziękowała mówiąc, że jeszcze  nie  czuje  się w pełni sił. Krystian twierdził, że Alinie nagle zrobiło  się  tęskno za  starym domem i ciągle  twierdziła, że niepotrzebnie zamieniła  dom na mieszkanie w Warszawie.  Jakoś nie  docierało do jej świadomości, że teraz, gdy jest na  bezpłatnym urlopie  wychowawczym z racji wynajmowania tego mieszkania na Żoliborzu dostaje więcej pieniędzy niż dostawała pracując.Więc  może i lepiej, że nie chce jechać do Franka, nie będzie "rozdrapywania starych  ran".

Tegoroczna zima na szczęście, jak na  razie, nie obfitowała w śnieżne opady, przepowiednie meteo głosiły, że dopiero po nowym roku zaczną się opady  śniegu i  chwyci mróz. Przed  wyjazdem do Franka Teresa przygotowywała Alka do wizyty u kolejnego wujka i cioci. Na  szczęście miała zdjęcie obojga, opowiadała sporo o ich domu i o ogrodzie i że na pewno latem, gdy już będzie ciepło znów tam pojadą i Alek będzie się mógł wtedy  bawić w ogrodzie. Mały bardzo się ucieszył, że wujek Jaciek  też tam będzie razem z Pawłem. Kazik i Teresa  cieszyli  się, że Alek tak bardzo polubił i Jacka i Pawła,  a Jacek był wręcz dumny  z tego faktu.  Teresa   się śmiała, że jeszcze  trochę  a Jacek z tatą  będą  sobie Alka  wyrywać  z rąk. Do świadomości Jacka dotarło w pełni ile stracił przez  to, że nie brał udziału w  wychowywaniu  Pawła. Jednocześnie podziwiał, jak dobrze Paweł został wychowany przez  swoją mamę.

Poza Warszawą , w lesie, widać  było resztki brudnego śniegu, ale szosa była  czysta, na polach też nie było śniegu. Od ostatniej wizyty u Franka minęło już wiele   miesięcy, a wiadomo - życie nie  stoi w  miejscu i Kazik miał kłopot, by trafić do Franka, bo przybyło nieco nowych domów po drodze. Ale po krótkiej wymianie   zdań  z Frankiem trafili na  miejsce. Przy bramie posesji czekał na nich "komitet powitalny" , czyli Franek, jego ojciec i......duuży pies.  O matko!- jęknęła  Teresa- wielki i cudny pies! Zobacz  syneczku,  jakiego pięknego  pieska  ma wujek  Franek! 

Franek coś powiedział do psa i położył mu  dłoń na łbie, a potem podszedł do samochodu, otworzył drzwi samochodu i powiedział - to jest broholmerka, cudowna  łagodna psica. Muszę was  wszystkich po kolei jej przedstawić, musi was obwąchać, by uznać, że jesteście "swoi". A maluszka może Kazik na razie trzymać na rękach, potem ją oddzielnie zapoznamy z dzieckiem. Jest  duża,  waży 40 kg, ale  bardzo łagodna, zrównoważona i przyjazna. Od rana jej oboje  tłumaczymy z Joanną, że przyjadą kochani goście. Już od godziny włóczy  się po ogrodzie i co jakiś  czas podchodzi do bramy. Dostałem ją od znajomego Duńczyka, jest u nas od 7 tygodnia życia, więc rozumie  wszystkie polskie  komendy, treser przychodził do nas  do domu i ją "układał". Najbardziej to chyba kocha   mojego tatę, bo jest   z nim całymi dniami. Kazik wziął  na ręce Alka i gdy podszedł do suni przykucnął. Alek szybko wyciągnął rączkę do psa  mówiąc: duzi piesiek, dobly piesiek. W rewanżu sunia  delikatnie liznęła jego rączkę i główkę,  na której mały miał czapkę. A mały roześmiał się radośnie. No to postaw teraz  małego na  ziemi - powiedział Franek. Ona już go uznała  za swego, pewnie nie  będzie go cały  czas odstępować.

                                                                       c.d.n.